Skok do gwiazd - Bartosz Brzeziński - ebook

Skok do gwiazd ebook

Bartosz Brzeziński

0,0
39,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Empik Go
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2023
Opis

Kamil Wilczek ucieka.

Próbuje uciec od swojej przeszłości, marzeń i samego siebie. Przez złe wspomnienia ukochana dotychczas siatkówka straciła dla niego cały urok. Teraz, będąc w nowym miejscu, wśród nowych ludzi, może zacząć wszystko od początku, lecz okazuje się, że nie można uciec od własnych lęków i myśli.

Jeśli Kamil chce wygrać i znów uwierzyć w marzenia, będzie musiał się zmierzyć ze wszystkim, co go dręczyło.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 726

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla Pauliny,by wszystkie gwiazdy świeciły dla Ciebie.

Rozdział pierwszy

Bez marzeń

12/13 sierpnia, noc z czwartku na piątekPogoda: 14°C, bezchmurne niebo

W noc spadających gwiazd nie miałem żadnych życzeń, które mógłbym skierować ku niebu.

Przede wszystkim dlatego, że nie wierzyłem w spełnianie się marzeń i nie potrafiłem obecnie uwierzyć w możliwość kreowania lepszej przyszłości. Sam nie wiedziałem, czego bym sobie życzył. Nie dzisiaj. Nie teraz. Brakowało mi sił, aby wierzyć i marzyć o czymkolwiek. Brakowało mi odwagi, zwłaszcza gdy tak naprawdę uciekałem i przyszłość była niepewna.

Niemniej podziwiałem przez szybę pędzącego pociągu ciemne, gwieździste niebo, nie kryjące się za ani jedną chmurą. Gwiazdy spadały, składając obietnicę spełnionych życzeń. Zazdrościłem tym, którzy je mieli.

W przedziale pociągu siedziała ze mną jeszcze jedna dziewczyna, ale zanurzyła się w lekturze na samym początku podróży i do tej pory nie wyszła z jej objęć. Swoje marzenia i sny lokowała w powieści, której tytuł kilkukrotnie próbowałem odczytać, ale mi się nie udało. Uciekałem wzrokiem za okno, aby nikt nie musiał oglądać mojej twarzy.

Im bliżej miasta się znajdowaliśmy, tym bardziej jego łuna kradła gwiazdy z nieba. Przetrwać mogły tylko te najjaśniejsze. Na ciemnym horyzoncie malowały się wieżowce, przypominające wyrastające z ziemi rakiety gotowe do startu. Widok ten ścisnął mi żołądek. Znikały drzewa, pola i małe domki, a pojawiały się betonowe oraz szklane budynki, ulice i latarnie miejskie. Miasto powoli mnie pożerało, odcinając od gwieździstego nieba. Czułem jednocześnie ulgę i strach.

Pociąg zwolnił, a po jego przedziałach rozszedł się komunikat, że wkrótce zatrzyma się na stacji Dworzec Centralny.

Sięgnąłem po bagaż pod siedzeniem. Stara, czarna sportowa torba miała już na sobie znaczne ślady użytkowania, jak chociażby wytarcia, pęknięty szew i zacinający się suwak. Zarzuciłem ją na ramię, czując ciężar całego mojego dobytku, i wyszedłem na korytarz, odrobinę obolały. Czytająca dziewczyna natychmiast przysunęła się bliżej okna i położyła nogi na miejscu, w którym przed chwilą siedziałem.

Pociąg zatrzymał się z donośnym piskiem kół hamujących na torach. Mocowałem się chwilę ze starymi drzwiami, które otworzyły się równie cicho jak zatrzymująca się maszyna. Wyskoczyłem na zatłoczony, długi peron, znajdujący się pod ziemią. Część pasażerów, która również wyszła z pociągu, ruszyła w stronę ruchomych schodów. Inni szukali się z bliskimi osobami na peronie, by później paść sobie w objęcia. Kobiecy głos rozszedł się z głośników, informując o kolejnym nadjeżdżającym pociągu.

Nerwowo poprawiłem torbę na ramieniu i rozejrzałem się po stacji.

Wziąłem głęboki wdech, aby uspokoić tłukące serce. To uczucie towarzyszyło mi od kilku dni i pozbawiało mnie wszystkich sił. Jakby coś napierało na mój organ i nawet głębokie wdechy nie pomagały tego przegnać. A ponieważ nie dostrzegłem znajomych twarzy na peronie, odczułem panikę. Jeżeli nie dotrzymali słowa, wtedy już na pewno będę zgubiony. Nie miałem już żadnych pomysłów.

Ile mógłbym jeszcze przetrwać? Dokąd miałbym się udać? Ile potrwałaby ta ucieczka?

– Kamil!

Nie ukrywałem ulgi, gdy zobaczyłem, jak zza tablicy informacyjnej z godzinami odjazdów i przyjazdów wyszły dwie znane mi osoby. Nie widziałem ich od kilku lat z powodu rodzinnych kłótni, ale pomimo tej ciszy wystarczył jeden telefon rano, aby znów nawiązać kontakt.

Skinąłem głową na znak, że już do nich idę. Właściwie to prawie do nich pobiegłem, jakbym się bał, że jakaś magiczna siła znów mnie wrzuci do pociągu i każe wracać do miejsca, które zwykłem nazywać domem.

Przybyli tak, jak obiecali.

Obietnice ostatnio były na wagę złota.

– Cześć, młody – powitał mnie wysoki, łysy mężczyzna. Nie zmienił się od naszego poprzedniego spotkania, pozostając ogromnym facetem z wielkimi mięśniami. Uścisnęliśmy się. Wystarczająco krótko, aby nie czuć się niekomfortowo, i wystarczająco długo, abym mógł wyrazić całą moją wdzięczność i nie jęknąć przy tym z bólu.

– Cześć, wujku – odpowiedziałem. Miałem zachrypnięte gardło od kilkugodzinnego milczenia. Odchrząknąłem.

Wujek Grzegorz, jako wieloletni pasjonat sportu i siłowni, pozostawał krzepki. Jego objęcie było silne, mimo że próbował przytulić mnie lekko. Gdy mnie wypuścił z uścisku, poczułem dłoń na ramieniu. Mój starszy o rok kuzyn z niepewnym uśmiechem poklepał mnie po nim.

Wiedziałem, że chciał mi dodać otuchy, bo z Szymona zawsze był równy gość.

– Jak się czujesz? – zapytał z troską. Przyglądał się mojej twarzy. – Cholera…

Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi. Odwróciłem się do nich prawym profilem. Na lewym policzku miałem siniaka i limo. Wolałem im oszczędzić tego widoku.

– Na tyle, by iść – wyznałem zgodnie z prawdą. – Dziękuję, że przyszliście mnie odebrać. Ja… – Urwałem. Nie miałem siły na więcej słów. Zrozumieli.

Pociąg, którym przyjechałem, zawył donośnie, a odgłos rozszedł się ze zwielokrotnioną siłą po peronach. Koła ruszyły, a ja nawet nie obejrzałem się za siebie. Wujek wyciągnął rękę po moją torbę, zapewne chcąc mi pomóc, ale jedynie pokręciłem głową, zaciskając dłoń na pasku.

– Dam radę – zapewniłem. Zawartość torby była obecnie wszystkim, co miałem. Na myśl, że ją stracę lub zgubię, czułem mdłości.

Wujek przytaknął, po czym gestem wskazał kierunek. Ruszyłem pomiędzy nim a kuzynem, a oni poprowadzili mnie na zewnętrzny parking. Tam czekał na nas zaparkowany granatowy jeep. Wujek uwielbiał też jazdę terenową. Kiedyś zabrał mnie i brata na taką przejażdżkę po błotnistych terenach.

Nim wsiadłem do auta, zarejestrowałem wokół mnie wysokie budynki, głośnych ludzi i Pałac Kultury, który teraz był podświetlony na biało-czerwono, ale nie wiedziałem z jakiej okazji. Ostatnie dni próbowałem wykasować z pamięci. Cokolwiek świętowano, ominęło mnie to.

Nie odzywaliśmy się w trakcie jazdy. Jedynie z przyciszonego radia prowadzący audycję didżej prezentował kolejne piosenki i obiecywał nocnym kierowcom przyjemną pomoc w pokonaniu drogi. Chociaż patrzyłem za okno, nie skupiałem się na tym, co widziałem. Pomarańczowe światła ulicznych latarni zlewały wszystkie budynki w jeden. Ocknąłem się dopiero wtedy, gdy pokonywaliśmy most. Ciemna Wisła zdawała się w ogóle nie płynąć.

Ostatni raz odwiedziłem Warszawę, gdy byłem dzieckiem. Wówczas nasze rodziny jeszcze nie były pokłócone. Ten konflikt zaczął się, gdy byłem zbyt mały, aby wiedzieć, o co chodzi. Tęskniłem jedynie za czasem spędzonym na zabawie z Szymonem, bo byliśmy prawie rówieśnikami. Z moim starszym bratem nie dogadywałem się tak dobrze. Właściwie to wolałem go unikać, odkąd zaczął zadawać się z grupą osiedlowych dresów. Naprawdę się go bałem.

Trasa samochodowa poprowadziła nas w okolice Saskiej Kępy. Gdy zjechaliśmy z mostu, skręciliśmy w prawo, a potem wjechaliśmy w osiedle domków jednorodzinnych, przeplatanych na zmianę z kilkoma niskimi blokami. Uliczki były ciasne, więc wujek musiał się sporo namęczyć, aby nie zarysować auta komuś, kto zostawił je w połowie na jezdni, nie bardzo się przejmując komfortem innych.

Dotarliśmy do dwupiętrowego budynku, wciśniętego pomiędzy kilka kolejnych, co tworzyło rząd połączonych ze sobą, różnokolorowych domów. W większości były zgaszone światła. W końcu jeszcze trochę brakowało do weekendu, większość mieszkańców pewnie szła nazajutrz do pracy. Nie wiedzieli, że na ich osiedlu pojawił się późny gość.

Wujek zaparkował przed stromym zjazdem do podziemnego garażu, ale nie otworzył jego wrót. Zaciągnął ręczny i po kolei opuściliśmy auto. Szymon zgarnął mnie w kierunku schodów prowadzących do drzwi wejściowych. Ponownie kurczowo ścisnąłem pasek torby, jakbym mógł w ten gest przelać stres.

Wspięliśmy się po betonowych schodkach i Szymon otworzył drzwi. Od razu pojawił się w nich owczarek niemiecki, który podskakiwał na widok kuzyna.

– Siad! – Wydał komendę odganiając psa. – Uspokój się, Oz!

– Jesteście? – Dotarło do nas z głębi domu.

Gdy stanąłem w holu, obwąchiwany intensywnie przez owczarka, dołączyła do nas moja ciocia. Miała na sobie szlafrok i kolorowe kapcie na stopach, w których właściwie się ślizgała po drewnianej podłodze.

– Och, Kamil – wyrzuciła z siebie, gdy mnie zobaczyła i objęła mocno. Skrzywiłem się z bólu, ale dzielnie to zniosłem. – Dzieciaku, co się stało? Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? Matko Boska…!

– Nie męcz go teraz – odezwał się zza pleców wujek. Owczarek teraz skoczył ku niemu, ciesząc się ogromnie na jego widok. – Oszalał? – spytał, głaszcząc domagającego się uwagi zwierzaka. – Myślałem, że to jego pora na spanie.

– Jak ma spać, skoro cały dom na nogach? – odparła ciocia. – Chodź! – powiedziała do mnie i pociągnęła do środka domu, od razu prowadząc do kuchni. Szymon powlókł się za nami. – Nie mogłam uwierzyć, gdy zadzwoniłeś! – kontynuowała, sadzając mnie na krześle. – Co się wydarzyło, dziecko drogie?

Milczałem, ciocia ujęła delikatnie moją twarz i oglądała wyrządzone na niej szkody. Mrugała powiekami, by powstrzymać łzy.

– Kamilu…

– To tylko źle wygląda – rzuciłem bez przekonania.

Ciocia Ewa wstrzymała na chwilę oddech.

– Zaraz czegoś poszukam w apteczce.

– Mhm – wydukałem, odwracając wzrok. Ze wstydu nie potrafiłem jej patrzeć w oczy.

– Chcesz coś do picia? Do jedzenia? – zapytała, gdy skończyła oględziny.

– Nie, nic. Naprawdę…

Mój żołądek zdradził mnie głośnym pomrukiem. Poza tanimi sucharkami nie jadłem wiele od dwóch dni. Żołądek już mi się mocno skurczył i podczas podróży kilka razy zagrzmiał, domagając się czegoś więcej niż kilka kęsów twardego pieczywa.

– Przygotuję ci coś na szybko. Szymon, zrób mu herbatę. Dzieciak przecież musi się rozgrzać! Boże przenajświętszy, widzisz i nie grzmisz!

Kuzyn skinął głową i ruszył do czajnika, by zagrzać wodę. Ja zacisnąłem palce.

Ciocia poruszała się po kuchni nerwowo, raz nawet trzasnęła drzwiami lodówki, gdy wyjmowała z niej szynkę i jajka. Mniej więcej wtedy do pomieszczenia wszedł ze stoickim spokojem wujek.

– Ja wiem, że mówiliśmy o remoncie kuchni, ale żeby od razu ją rozwalać? – zażartował lekko, jakby nie pierwszy raz odbierał pobitego siostrzeńca w środku nocy z dworca.

Żona posłała mu poirytowane spojrzenie i wskazała na niego drewnianą łyżką, którą wykorzystywało się do mieszania składników w garnkach.

– Ty mnie nie denerwuj dzisiaj, bo łyżka pójdzie w ruch! Przecież widzisz, w jakim chłopak jest stanie!

Szymon podał mi herbatę i usiadł obok mnie, wciąż uprzejmie wycofany, jakby nie chciał mi w ogóle przeszkadzać we własnym domu.

– Daj to – rzucił wujek, gdy ciotka energicznie zakręciła łyżką na patelni, wylewając z niej jajka. – Daj to – powtórzył. – Usiądź. Zajmę się resztą.

Poddała się, najwidoczniej zrozumiawszy, że rzeczywiście działa dość nerwowo. Dlatego podeszła do innej szafki, wyciągnęła z niej plastikowe pudełko z lekami i również zasiadła przy stole. Założyła okulary, po czym zaczęła wybierać leki przeciwbólowe, maści i krople do oczu. Zerkała na mnie z mieszaniną współczucia i smutku. Ponieważ nie mogłem znieść tego wzroku, skupiłem się na parującym kubku z herbatą.

– Kamil – zaczęła ciocia. – Co się…?

– Daj mu spokój – wtrącił wujek. – Ma za sobą długą podróż. Jest zmęczony. Niech zje i kładzie się spać.

– Ale musimy o tym porozmawiać! Ma limo pod okiem, rozcięte wargi…! Grzegorz, przecież on jest pobity, trzeba zadzwonić na policję!

Pokręciłem pospiesznie głową.

– Nie. Proszę. To nic takiego.

– Kamil, jak to nic takiego?! – Ciocia się obruszyła. – Musisz nam powiedzieć, co się wydarzyło!

– Jeżeli Kamil będzie chciał, wszystko nam opowie – oznajmił spokojnie wujek, z wprawą mieszając łyżką na patelni. – Teraz musi przede wszystkim poczuć, że jest bezpieczny.

Ciocia jeszcze raz na mnie spojrzała i pokręciła głową. Przyglądała mi się wyczekująco, ale nie odezwałem się. Wytrzymała kilka sekund bez kolejnego komentarza.

– Kto cię tak załatwił? On, prawda? Ten stary skurw…!

– Mamo, pozwól Kamilowi odetchnąć – wtrącił Szymon, gdy zaczęła podnosić głos. – Widać, że wiele przeszedł, a podróż musiała go sporo kosztować. Pozwólmy mu odpocząć.

– A jeżeli ma złamane żebro? Albo wstrząs? Musimy pojechać do lekarza.

Pokręciłem głową.

– Nic mnie nie boli – zapewniłem. – To tylko źle wygląda.

Ciocia chyba mi nie uwierzyła. Jej wzrok padł na mój T-shirt spod którego również wyłaniał się kolejny siniak.

– Jutro idziemy do lekarza.

– Ale…

– To nie podlega dyskusji, Kamil! Zadzwonię też do mojej siostry – zapowiedziała wojowniczo. – Zadzwonię i przemówię jej do rozumu.

– Nie ma takiej potrzeby – powiedziałem cicho. – Wyraziła się jasno, gdy nic nie mówiła.

– Już się o to nie martw! – odparła, unosząc dłoń, jakby chciała mnie powstrzymać od kolejnych słów. – Zawsze mówiłam, że jest starsza, ale głupsza! No, a teraz się popisała. Dała do wiwatu! Jej dzieciak dzwoni do mnie po kilku latach, zapłakany i, jak się okazuje, pobity, z jakiegoś dworca w Wywiejewie Dolnym! Och, niech się cieszy, że jej tutaj nie ma, bo…!

– Kochanie, już się nie nakręcaj – poprosił jej mąż. Nałożył zrobioną na szybko jajecznicę na talerz i podsunął mi pod nos. Mój żołądek podskoczył z radości, wyczuwając ciepły posiłek. – Zjedz tyle, ile możesz. Szymon zaprowadzi cię do twojego pokoju.

– Jasne – zapewniłem.

– Jesteś pewien, że nie potrzebujesz teraz lekarza? – dopytał wujek.

– Jestem pewien. Jeśli coś się zacznie dziać, dam znać.

Moja jednoosobowa kolacja przy pełnym stole minęła w ciszy. Ciocia nerwowo stukała o blat i najwidoczniej z trudem spełniała prośbę męża, by o nic mnie na razie nie wypytywać. Szymon natomiast wpatrywał się w sufit, czekając, aż skończę jeść.

Ich owczarek niemiecki położył mi głowę na udach i wpatrywał się we mnie, zapewne chcąc dostać jakiś kęs. Nie miałem nawet siły go pogłaskać.

– Dziękuję – powiedziałem po kilku minutach. Jajecznicę wciągnąłem najszybciej, jak mogłem, nie tylko dlatego, że byłem głodny, ale też dlatego, że chciałem uciec od tej ciszy.

– Chodź. – Szymon wstał od stołu, chyba wyczuwając, czego potrzebuję. Oz natychmiast do niego podszedł, myśląc, że to komenda skierowana do niego. – Pokażę ci, gdzie śpisz.

– Dziękuję – powtórzyłem, również odchodząc do stołu. Chciałem wstawić naczynia do zlewu, ale ciocia kazał mi się tym nie przejmować. Zabrałem za to przygotowany stosik leków. – Dobranoc – powiedziałem, gdy zmartwione oczy ciotki i wujka odprowadzały mnie aż do wyjścia z kuchni.

– Nie wiem, czy kojarzysz, ale kiedyś już spałeś w tym pokoju – poinformował mnie Szymon, gdy dotarliśmy na drugie piętro. Pies wspinał się za nami po schodach, uderzając pazurami o drewniane stopnie. – Wtedy, gdy przyjechałeś na moje urodziny.

– Mhm – przyznałem i zaraz wróciło wspomnienie związane z tym wydarzeniem. Stłukłem szklaną miskę z frytkami, które miały być poczęstunkiem dla kolegów z klasy Szymona. Tak się tym zestresowałem, że płakałem na schodach, aż odnalazła mnie ciocia i ze śmiechem zapewniła, że jeszcze ma trzy takie miski oraz dwie paczki frytek i mam się absolutnie tym nie przejmować.

Mój pokój znajdował się na poddaszu, przez co dach był nieco spadzisty, z otwartym świetlikiem oraz z kwadratową kolumną na środku. Znajdowała się tutaj już rozłożona kanapa z przygotowaną pościelą, a nawet ręcznikiem. Widok ten uświadomił mi, jak bardzo jestem zmęczony. Oprócz braku jedzenia cierpiałem obecnie na brak snu.

– To będzie twój pokój. Używaliśmy go jako czytelni albo tata czasem jako biura, ale nie przejmuj się tym, mamy inne miejsca – poinformował Szymon, zapalając światło. – Mój pokój jest po drugiej stronie korytarza. Pukaj śmiało o każdej porze.

– Jasne. Dzięki.

– Łazienka jest zaraz obok, gdybyś chciał z niej skorzystać. Wiem, że miałeś ciężki dzień, więc nie będę ci już zawracać głowy. Pogadamy jutro. A teraz dobranoc. Chodź, Oz! – rzucił jeszcze do psa, który już powoli obierał za cel wskoczenie na kanapę. Szymon wycofał się z owczarkiem i zamknął za sobą drzwi.

Stałem jeszcze jakiś czas w miejscu. Dopiero po chwili wypuściłem głośno powietrze z płuc. Odłożyłem powoli torbę na podłogę, a potem zgasiłem światło. W kilku krokach pokonałem odległość dzielącą mnie od łóżka.

Opadłem plecami na materac. Przetarłem szczypiące oczy. Gdy je otworzyłem, nade mną znajdowało się okno wychodzące wprost na ciemne niebo. Widziałem tylko jedną, jasną gwiazdę, która przedzierała się przez miejskie światła.

Nie miałem dziś żadnych życzeń. Przymknąłem ze zmęczenia powieki, ale to nie wystarczyło, by od razu zasnąć. Gdy jednak już się uspokoiłem i po godzinie porwał mnie sen, śniły mi się spadające gwiazdy, a ja spadałem wraz z nimi.

Spadałem i zostawiałem poprzednie życie za sobą. A przynajmniej próbowałem.

Rozdział drugi

Bez planów

13 sierpnia, piątekPogoda: 30°C, możliwe zachmurzenie,ostrzeżenie przed wysokimi temperaturami

Gdy się obudziłem, odczułem dojmujący wstyd. Przed oczami pojawiły się niedawne wspomnienia, w których błąkałem się po dworcu, żebrząc o pieniądze na bilet. Ostatnie dni były tylko poniżeniem przepełnionym spojrzeniami pełnymi pogardy. Już nawet myślałem, czy nie lepiej rzucić się pod ten cholerny pociąg, niż czuć takie upokorzenie.

Przegoniłem szybko te myśli i przetarłem oczy. Znów zaczynały mnie szczypać, ale tym razem od jasnego światła, które wpadało przez okno. Słońce wisiało już wysoko na niebie.

Dotarło do mnie, że zasnąłem w ubraniu i nawet nie zdążyłem się przykryć kołdrą. Poduszka leżała nienaruszona, a za nią służył mi tej nocy szorstki ręcznik, który zostawił na moim policzku odcisk. Czułem się fatalnie. Bolały mnie głowa i serce, jakby przez całą noc ktoś uderzał w nie młotkiem.

Walcząc z ciężkimi powiekami, wygrzebałem z torby telefon. Miał stłuczoną szybkę i był starym modelem sprzed kilku lat, ale na razie działał. Nie mogłem z niego zadzwonić, bo nie miałem żadnych środków, więc służył mi głównie jako zegarek.

Gdy sprawdziłem godzinę, nie wiedziałem, co mnie bardziej zaniepokoiło. To, że przespałem połowę doby i nikt ani nic nie było w stanie mnie wybudzić, czy to, że nie miałem ani jednej wiadomości albo połączenia z domu już od trzech dni.

Piątek trzynastego, podsumowałem w myślach, sprawdzając datę w kalendarzu.

Odłożyłem telefon na poduszkę. Wypuściłem powietrze ze świstem, a potem jeszcze kilka przekleństw, które odrobinę rozluźniły supeł tworzący się w żołądku.

Nie czułem się swobodnie w domu wujostwa, więc nawet pomimo popołudniowej godziny, poruszałem się jak najciszej, aby nie niepokoić domowników. Wyciągnąłem z torby ubrania na zmianę, bo te nosiłem już od dwóch dni, a to w przypadku nastolatka mogło zakończyć się nieprzyjemną dla innych nieświeżością. Zabrałem też ze sobą leki.

Uchyliłem ostrożnie drzwi, wciąż idąc praktycznie na palcach, ale zbliżające się wyznanie uczuć zdradził dźwięk pazurów obijających się o parkiet. Oz znalazł się przy mnie, obwąchując uważnie. Przemknąłem szybko do otwartej łazienki, słysząc, jak pies jeszcze chwilę krąży pod drzwiami.

Rozebrałem się, próbując ignorować wielkie lustro, które zajmowało połowę ściany, i wszedłem do kabiny prysznicowej. Spędziłem tam dużo czasu, bo przyjemny strumień ciepłej wody wręcz zachęcał do tego, aby pod nim zostać i spróbować zmyć zmęczenie oraz wstyd ostatnich dni. Kabina i kafelki całe zaparowały, gdy zdecydowałem się w końcu wyjść.

Nim przetarłem dłonią lustro, musiałem się przygotować psychicznie na to, co zobaczę w odbiciu.

Zmroziło mnie wszystko, co dostrzegłem. Zaczynając od widocznych siniaków na ramionach, klatce piersiowej, nogach i plecach. Aby zbadać wzrokiem te ostatnie, obróciłem się tyłem do lustra i spojrzałem przez ramię, by ocenić ich stan.

Wszystkie były nierównomierne, rozsypane w różnych miejscach, ale łatwe do ukrycia. Poza tymi na twarzy, oczywiście. Rozcięcie na spuchniętej wardze na szczęście już się zaczęło goić, zmieniając w okazały strup. Miałem też nieco ukruszoną jedynkę, po której przejechałem językiem, czując wyostrzoną nierówność. Limo pod lewym okiem miało teraz kolor dorodnej śliwki, a białko w oku pokryte było czerwonymi żyłkami, co wyglądało, jakby zaraz miało krwawić.

Drżącą dłonią spróbowałem dotknąć niektórych z tych poobijanych miejsc.

Sięgnąłem po leki wybrane przez ciocię. Głównie maści z arniki na siniaki oraz krople do oczu. Zostawiła mi też kilka plastrów, które przydały się do zadrapań na kolanach i dłoniach. Gdy tylko skończyłem się opatrywać i nakładać specyfiki, ubrałem się na tyle szybko, na ile pozwalał mi ból.

Zignorowałem układanie brązowych włosów. Pamiętałem, że jakaś ich część została wyrwana, gdy się szarpałem, ale najwidoczniej one ucierpiały najmniej.

Teraz czekała mnie kolejna, trudna część. Konfrontacja z moimi obecnymi gospodarzami.

O przybyciu poinformowałem ich zaledwie kilka godzin wcześniej. Zadzwoniłem do cioci i prosiłem ze łzami w oczach, aby mnie przyjęła chociaż na kilka dni. Od razu się zgodziła, nie wchodząc wtedy w szczegóły, ale kazała mi obiecać, że pojawię się w Warszawie najszybciej, jak to możliwe.

Nie powiedziałem jej, że ostatnią godzinę spędziłem na proszeniu ludzi na dworcu, by pożyczyli mi na chwilę telefon, abym mógł zadzwonić. Niewielu się zatrzymało, aby potem i tak odmówić, albo kompletnie mnie ignorowali. Nie chciałem też iść do pracowników dworca, aby nikt nie wezwał przypadkiem policji. Dopiero jakaś kobieta, widząc mój stan, zgodziła się użyczyć komórki. Numer cioci miałem zapisany na starej karcie, więc udało mi się skontaktować, czując jak palę się ze wstydu. Prawie tam zwymiotowałem.

Opuściłem łazienkę, a owczarek wciąż leżał pod drzwiami i czekał na mnie na korytarzu. Skusiłem się nawet, by ukucnąć i delikatnie go pogłaskać.

– Nie przywitałem się z tobą wczoraj. – W swoim głosie wyczułem skruchę. Pies najwidoczniej ją zaakceptował, bo po chwili dźwignął się na cztery łapy i ruszył schodami na dół. Obserwowałem, jak ogonem zamiata stopnie.

Oto nadeszła ta chwila.

Po schodach schodziłem powoli i ostrożnie, jakbym pierwszy raz korzystał z tego wynalazku. Odciągałem ten moment, jak najdłużej się dało, ale w końcu stanąłem w salonie i…

– Dzień dobry – powiedziałem głośno, ale nikt mi nie odpowiedział.

Byłem sam w domu. Odczułem lekką ulgę, bo mogłem przełożyć w czasie nieuniknioną rozmowę z ciocią i wujkiem.

Zajrzałem do kuchni, bo właśnie tam udał się owczarek, by chłeptać wodę z głębokiej miski. Na stole znalazłem talerz przygotowanych dla mnie kanapek, zawiniętych w sreberko, oraz krótką wiadomość od kuzyna.

Wszyscy musieliśmy wyjść, ale będę koło drugiejCzuj się jak u siebie.Śniadanie jest dla Ciebie!Szymon

PS – Rym przypadkowy :)

Przeczytałem tę krótką wiadomość kilka razy, aby się upewnić, że nie napisano na niej:„Masz kanapki, zjedz i wypad”, a potem spojrzałem na zegarek w kuchence. Szymon miał niedługo wrócić.

Kiedy byliśmy dzieciakami, faktycznie mieliśmy większy kontakt, nawet zdarzało nam się do siebie dzwonić i rozmawiać wieczorami o bajkach, które akurat oglądaliśmy albo o książkach, które czytaliśmy. To on mnie wkręcił chociażby w Harry’ego Pottera czy Percy’ego Jacksona. Kłótnia naszych matek ostatecznie przekreśliła możliwość kontaktu, a ja poczułem się wtedy jeszcze bardziej samotny.

Żołądek przypomniał o sobie, więc wróciłem ze wspomnień do realności i usiadłem przy stole. Rozpakowałem talerz kanapek, na widok których przełknąłem ślinę. Nie pożałowano mi porcji.

Pies krążył wokół mnie bez większego celu, chyba tylko lubił się ruszać. Ostatecznie położył się pod moimi nogami, wypuszczając głośno powietrze z nozdrzy, tylko po to, aby po kilku minutach zerwać się i pobiec radośnie do drzwi.

Domyśliłem się, co to zapowiadało, ale nie ruszyłem się z miejsca.

– Hej, psiaku! – Usłyszałem jak Szymon pieszczotliwie wita się z uradowanym psem. – Tak, zaraz pójdziemy na spacer, daj mi chwilę.

Kroki kuzyna się zbliżały, a z każdym z nich nieco się garbiłem, jakbym zaraz miał się schować pod stołem.

– Och! Jesteś tutaj – oznajmił Szymon, gdy zajrzał do kuchni. Pomachałem mu. – Dzień dobry. Jak się czujesz?

– W porządku – skłamałem. – Dziękuję za śniadanie.

– Drobiazg. – Przesunął po mnie badawczo wzrokiem. Uprzejmie nie zatrzymał go na limie. Zachowywał się bardzo swobodnie, co mnie odrobinę uspokoiło.

Położył na ziemi sportową torbę, a po podłodze poturlała się piłka do siatkówki. Powiodłem za nią wzrokiem jak zahipnotyzowany, ale powstrzymałem się siłą woli, aby nie podnieść jej z podłogi. Spróbowałem ją zignorować, nawet gdy Oz poturlał ją bliżej mnie.

Szymon podszedł do lodówki i otworzył jej drzwi na oścież.

– Masakra z tym upałem – jęknął, sięgając po butelkę z wodą. – Jest już ponad trzydzieści stopni, a powietrze rozgrzane i bez ruchu. Jak wychodziłem, włączyłem ci klimatyzację w domu. Mam nadzieję, że nie jest ci za zimno?

– Nie. Jest dobrze.

– Super.

Szymon upił kilka łyków lodowatego napoju i aż się wzdrygnął, jakby zabolało go gardło. Usiadł przy stole i złapał oddech. Pies od razu położył mu głowę na udach, wpatrując się w niego wyczekująco.

– No już, cierpliwości. – Pogłaskał pupila, który znów wydał ciężki dech z nozdrzy. – Nie mogę uwierzyć, że zaraz będę musiał wrócić na zewnątrz – jęknął. – Już podczas gry myślałem, że się rozpuszczę.

– Grałeś w siatkówkę? – spytałem zaciekawiony, niby mimochodem.

– Tak. Musimy utrzymać formę przez wakacje, więc gramy z chłopakami. Hala nie zawsze jest dla nas dostępna, więc dzisiaj graliśmy w siatkówkę plażową, ale w tym upale to żadna przyjemność i za szybko się męczę – wyjaśnił i przyłożył butelkę do rozgrzanego policzka. – Ach, zdecydowanie wolę halę. Nie to, co Miłosz. Ten może grać całe dnie na słońcu, jak on to robi? – spytał raczej sam siebie z niedowierzaniem.

– Należysz do jakiejś drużyny?

– Tak, w moim liceum – odpowiedział z zadowoleniem. – Grałeś kiedyś, prawda?

Wzruszyłem ramionami, jakby mój ukochany sport i wielogodzinne treningi niewiele dla mnie już znaczyły.

– Trochę. WF, te sprawy.

– Jeżeli będziesz chciał pograć, daj znać. Chłopacy na pewno nie będą mieli nic przeciwko.

– Nie wiem. Raczej nie – odparłem dość oschle, nie jak do kogoś, kto przygotował mi jedzenie i oferował spędzenie wspólnego czasu.

– Bez presji. – Szymon pokiwał głową ze zrozumieniem. Musiał wyczuć, że to drażliwy temat, bo zaraz go zmienił. – Lubisz inne sporty?

– Tak. Pływanie – rzuciłem trochę na chybił trafił. Lubiłem pływać, ale nie ten sport zajmował moje serce przez ostatnie lata. Jeszcze w czerwcu to była najwspanialsza rzecz, jaką miałem.

– To dobrze trafiłeś, niedaleko naszej szkoły jest basen i mamy nawet drużynę pływacką! – poinformował kuzyn, ale po chwili zawahał się. – Znaczy… Wiesz, o ile chcesz zmienić… – Urwał, gdy pokiwałem głową.

– Nie mam wyboru – odpowiedziałem, podtrzymując spojrzenie. – Nie chcę tam wracać.

– W takim razie mam dobre wieści. Mama pojechała do szkoły, żeby sprawdzić nasze możliwości twojego przeniesienia. Prosiłem ją, aby z tym poczekała na ciebie, ale potrafi być bardzo niecierpliwa. Jak nie zacznie czegoś załatwiać, nie usiedzi w miejscu. Zresztą przekonasz się sam. Na szczęście odziedziczyłem spokój ducha po tacie – zażartował i zabębnił dłońmi w stół. – Dobra! Idę wyprowadzić psa. Niedługo wrócę. Nie wahaj się skorzystać z konsoli, czy czegokolwiek chcesz.

Pokiwałem głową.

***

Ciocia nie kłamała i jak tylko wróciła do domu, zabrała mnie do lekarza, chociaż do auta wsiadłem bardzo niechętnie. W prywatnej poradni wykonano obdukcję i cieszyłem się, że została zrobiona za zamkniętymi drzwiami gabinetu, gdzie nie miała wstępu ciocia, jako że już od kilku dni byłem pełnoletni.

Lekarz oczywiście od razu wiedział, że zostałem pobity, ale nie powiedziałem nic poza tym, że wszystkie wyniki badań mają trafić do mnie. Po uzupełnieniu całej dokumentacji medycznej i po wszystkich potrzebnych badaniach, okazało się, że nie jestem połamany, więc przepisano mi dodatkowe leki i poradzono, jak radzić sobie z siniakami.

Gdy wróciłem do cioci, zakomunikowałem bardzo zmęczonym tonem, że obrażenia nie były groźne (chociaż lekarzowi nie podobało się, że chodziłem z nimi od kilku dni), tak więc mogłem już teraz czekać, aż rany zaczną się goić.

Nie powiedziałem jednak, co takiego się wydarzyło.

Nie chciałem i nie potrafiłem.

***

Pierwsze dni u wujostwa były do siebie podobne.

Budziłem się, czując ból całego ciała. Leżałem do późna, aby nie spotykać się z domownikami na śniadaniu. Unikałem też wspólnych kolacji, a obiady jadłem sam lub z Szymonem, który szanował moją chęć zachowania ciszy.

Przypisałem sobie obowiązki wobec psa, bo był przyjaźnie milczącym towarzyszem, a reszta rodziny na to przystała. Zacząłem wstawać wcześnie rano, aby wyjść z nim na spacer i powtarzaliśmy to kilka razy dziennie. Zakładałem wtedy okulary przeciwsłoneczne i koszule z długim rękawem, mimo że trwała fala upałów, aby oszczędzić ludziom widoku siniaków. Dni były gorące, a z nieba nie spadła nawet kropelka deszczu. Z podsłuchanego wieczorem serwisu informacyjnego dowiedziałem się, że panujące upały mogły być naprawdę niebezpieczne dla zdrowia.

Jednak dzięki spacerom poznawałem lepiej okolicę. Lubiłem przechadzać się po Parku Skaryszewskim, gdzie wieczorami widać było gwiazdy. Czasami zdarzało nam się iść nawet na drugą stronę Wisły, głównie dlatego, że uwielbiałem mosty i z jakiegoś powodu zawsze najlepiej mi się myślało, gdy szło się z jednego ich końca na drugi, a perspektywa brzegu się zmieniała.

Pewnego dnia zaszliśmy z Ozem na małą wysepkę pod mostem Łazienkowskim. Widziałem już z niego, że znajduje się tam wydzielone miejsce do siatkówki plażowej, o której wspominał Szymon. Zszedłem tam zaintrygowany, ale nie miałem odwagi podejść bliżej.

Żar lał się z nieba, a ja z Ozem usiedliśmy na niewysokim wzniesieniu, aby odpocząć. Zajęliśmy miejsce w wysokiej trawie, gdzie grały świerszcze. Docierały do nas dźwięki aut pokonujących most oraz śmiechy i nawoływania graczy, którzy tak spędzali letnie popołudnie.

Mój wzrok zatrzymał się na odkrytych ciałach grających chłopaków. Poczułem suchość w ustach. Spocona, opalona skóra lśniła w blasku słońca, mięśnie pracowały, gdy odbijali piłkę. Wszyscy gracze byli w krótkich spodenkach, część z okularami przeciwsłonecznymi na nosach.

Wyjątkowo długo przypatrywałem się chłopakowi, który miał oliwkową cerę, grał w czapce i okularach. Nie wiedziałem, dlaczego nie mogłem oderwać spojrzenia, gdy skakał, ale kiedy Oz szarpnął smyczą, wróciłem do rzeczywistości.

Czułem się winny temu, że ich obserwowałem. Udawałem, że tak naprawdę oglądam ich grę, ale takie kłamstwa mogły mnie prowadzić donikąd. Uciekałem od słowa, które kołatało mi się w głowie. W pewnym momencie dostrzegłem, że zawodnicy mi się przyglądają, bo ewidentnie wlepiałem w nich wzrok. Wstałem i odszedłem szybkim krokiem.

Zakończyłem odwiedziny na wysepce, czując wstyd.

Gdy nie spacerowałem, większość czasu spędzałem zamknięty w pokoju, bezproduktywnie wpatrując się w sufit lub śpiąc. Chowałem się pod kołdrą i rozmyślałem o niespokojnej przeszłości lub zamartwiałem się nadchodzącą przyszłością. Zabrakło mnie w teraźniejszości, chociaż ciocia, wujek i kuzyn próbowali jakoś do mnie dotrzeć.

Każde z nich miało oryginalne podejście.

Szymon towarzyszył mi w ciszy, gdy dołączał czasem do spacerów z psem lub oglądaliśmy film w jego pokoju. Obejrzeliśmy wszystkie części Harry’ego Pottera do końca wakacji. Gdy raz Szymon poszedł dorobić nam popcorn, sięgnąłem dłonią po piłkę do siatkówki, która leżała przy biurku. Przeszedł mnie dreszcz ekscytacji, ale szybko wycofałem rękę i skupiłem się na zatrzymanym na ekranie filmie.

Jednak okazało się, że moja słabość wygrywała, bo gdy kuzyn wychodził spotkać się z kumplami, podkradłem jego piłkę do siatkówki z pokoju. Była cała biała, odrobinę zużyta, ale przyjemnie się ją podrzucało do góry, gdy leżałem na kanapie w salonie. Potrafiłem tak spędzić dłuższy czas, zatrzymując piłkę na opuszkach palców, by znów ją posłać w powietrze. Gdy tylko ktokolwiek wracał do domu, odkładałem ją szybko na miejsce.

– Jak tylko zmienisz zdanie, daj znać – powtarzał kuzyn za każdym razem, gdy odmawiałem wyjścia z jego kumplami.

Zagraliśmy też z Szymonem kilka razy na konsoli w jakąś strzelankę z innymi graczami online, ale szybko mnie znudziła. Wolałem gry przygodowe. Niemniej kuzyn promieniował cichą uprzejmością i bezsłownym wsparciem. Wystarczyło, że wspomniałem o tym, że napiłbym się czegoś, a już wstawał i szedł do kuchni, aby nalać nam napoje.

Kilkukrotnie oferował, abym poszedł z nim pograć w siatkówkę, ale zawsze odmawiałem. Potem siedziałem w pokoju i żałowałem, ale powtarzałem sobie, że miłość do tego sportu się skończyła i zostało mi tylko złamane serce. Poza tym wciąż bolało mnie całe ciało i Szymon na pewno zdawał sobie z tego sprawę, więc najpewniej po prostu chciał mnie wyciągnąć do ludzi, bez konieczności grania.

Ciocia, w przeciwieństwie do syna, właściwie bez przerwy gadała. Chyba chciała zapełnić ciszę, którą wprowadziłem do domu. Opowiadała o znajomych, o pracy, o zakupach. Jakby szukała tematu, który mnie zainteresuje. Pomijała jednak temat mojego przybycia. Za to zrobiła mi zapasy leków. Nie pokazałem jej siniaków na ciele, ale czułem na sobie jej smutne spojrzenie, gdy wchodziłem do salonu.

Naprawdę chciała mi pomóc, jednak to ja odmawiałem tej pomocy.

– Wykorzystaj te dwa tygodnie na regenerację – prosiła.

Próbowała też zadzwonić do mojej mamy, ale bezskutecznie. Gdy już raz odebrała, kazała cioci nie wcinać się w „sprawy rodzinne”. Żaliła się później, że przecież są siostrami.

Jej największym sukcesem, za który byłem naprawdę wdzięczny, było to, że pomogła mi w zmianie szkoły. Załatwiła dla mnie całą część formalną, więc jedyne, co musiałem zrobić, to złożyć podpis w dokumentach. Dzięki niej jeden z poważnych problemów zniknął i obiecałem sobie, że będę miał najlepsze oceny i zdobędę stypendium, aby nie zawieść nowych opiekunów.

Wujek również próbował mnie zagadywać, a nawet angażować w rodzinne życie przy takich okazjach jak zakupy spożywcze lub porządki w garażu. Bez słowa kiwałem głową i pomagałem, bo w końcu marnowałem ich wodę i pożywienie na moje żałosne jestestwo. Próbował mnie również przekonać, że mogę chodzić bez okularów przeciwsłonecznych, bo nie jestem pierwszą osobą, która ma podbite oko.

– Nie przejmuj się tym, nie próbuj zasadzić w głowie tego pomysłu, że wszyscy się na ciebie będą gapić. Dla większości to będzie po prostu limo pod okiem i tyle – tłumaczył. Próbowałem się przekonać do tego, ale w głowie jakiś cichy głosik powtarzał, że wszyscy dowiedzą się prawdy.

Wujek uwielbiał w czasie naszych wspólnych chwil opowiadać o własnym życiu z czasów młodości, głównie o studiach. Dowiedziałem się kilku całkiem ciekawych historii (raz wyrzucili swojego zawiniętego w dywan współlokatora w akademiku przez okno) i zastanawiałem się, czy ciocia już wtedy gdzieś pojawiała się w tle, czy dopiero mieli się poznać.

Jednak przez tę ich wspaniałą uprzejmość zaczynałem odczuwać coraz większe wyrzuty sumienia. Zajmowałem miejsce, płakałem po nocach w poduszkę, ograbiałem ich z jedzenia, nie płaciłem rachunków, nie uczestniczyłem w życiu… Zachowywałem się jak jakiś wampir, który wychodzi z kryjówki po zmroku i bawi się z ich psem.

Wyrzuty sumienia narastały i na dwa dni przed nadejściem września postanowiłem, że się wyprowadzę. Nie mogłem zajmować przestrzeni i niczym ostatni śmieć po prostu im zagracać domu. Przygotowałem również mowę pożegnalną.

Wieczorem, dzień przed moim planowanym opuszczeniem domu, rozległo się pukanie do drzwi mojego pokoju.

Moja pierwsza myśl – ubiegli mnie. To oni przyszli mi powiedzieć, że znaleźli dla mnie miejsce w internacie i chcieli mi pomóc podczas mojego pobytu, ale jestem beznadziejnym przypadkiem.

– Możemy ci zająć chwilę? – zapytał wujek, otwierając drzwi. Jego oczy powędrowały na pościelone łóżko oraz spakowaną torbę. – Gdzieś się wybierasz?

Szymon i ciocia również weszli do środka. Odrobinę zdębiałem na widok muru, który utworzyli między mną a drzwiami.

– Chciałem… – Urwałem, nie będąc pewien, co powiedzieć. Słowa przemowy gdzieś mi umknęły. – Zaczyna się rok szkolny i…

– Dokładnie o tym chcieliśmy z tobą porozmawiać – oznajmiła ciocia, przerzucając wzrok na torbę. – Kamilu, ty chciałeś… odejść?

Przełknąłem ślinę, słysząc jej głos. Wyczułem w nim dojmujący smutek.

– Nie chciałem już wam… przeszkadzać – wydukałem w końcu i spuściłem głowę, byle na nich nie patrzeć. – Przez ostatnie dwa tygodnie jestem tylko ciężarem i utrapieniem, które zabiera wam jedzenie i które utrzymujecie, a ja nawet…

– Dość – przerwał wujek. – Jakim ciężarem? Jakim utrapieniem? Dzieciaku, nigdy tak o tobie nie pomyśleliśmy! I dokąd chciałeś iść?

Ciocia cmoknęła i do mnie podeszła. Położyła mi dłonie na ramionach, co sprawiło, że zapiekły mnie oczy, gdy w nie spojrzała.

– Nigdy nie będziesz tutaj utrapieniem. Mamy dużo jedzenia i podzielimy się nim z tobą. Kamilu, skarbie, chcemy ci pomóc i nie oczekujemy przysług albo zapłaty. Jesteś u siebie.

– Ale ja… jestem nikim. – Przy ostatnim słowie załamał mi się głos i je wyszeptałem.

– W tym domu jesteś członkiem naszej rodziny – odparła ciocia i ujęła moją twarz tak, abym mógł na nią spojrzeć. Otarła kciukami łzy z moich policzków. – Kamilu, nie wiemy, co się wydarzyło, ale tutaj jest teraz twoje miejsce, dobrze? Nie musisz już nigdzie uciekać.

Użyła słowa klucza, przez który poczułem ścisk w gardle i niewysłowioną wdzięczność wobec mojej dalszej, ale mimo wszystko najbliższej rodziny. Ciocia objęła mnie delikatnie, bym mógł ukryć chlipanie w jej koszulce, a moment byłby jeszcze bardziej wzruszający, gdyby nie to, że do pokoju wpadł Oz. Skoczył na mnie, próbując polizać po twarzy. To pomogło rozładować sytuację i sam nawet się roześmiałem.

– Uspokoiłeś się już, młody człowieku? – zapytał wujek. Ciocia posadziła mnie na łóżku, a sama usiadła obok mnie, głaszcząc po ramieniu.

– Ja… myślałem, że przeszkadzam. Przebywanie ze mną musi być dla was niekomfortowe.

– Niekomfortowe to są kolejki w urzędzie skarbowym! – zawołała ciocia i mną potrząsnęła. – Zostajesz z nami na tyle, na ile potrzebujesz, jasne?

– Twoja ciotka ma rację, słuchaj jej – poradził wujek, podchodząc do nas. – A teraz pora na prezent.

Wyprostowałem się, zaskoczony.

Wujek skinął na syna, a ten wyciągnął zza pleców pudełko, którego wcześniej nie zauważyłem przez chwilowy brak kontaktu z rzeczywistością. Miało jedynie przyklejoną kokardę, więc od razu spostrzegłem, że podarunkiem był laptop.

– Żartujecie? – spytałem, gdy Szymon stanął przede mną, próbując mi wręczyć drogi prezent, a ja go nie przyjmowałem. – Przecież to…!

– Wiemy, co kupiliśmy – zapewnił wujek. – Dzieciaki teraz potrzebują laptopa do szkoły. Jakieś eseje, zadania, sprawdzanie informacji. No i będziesz w kontakcie z nowymi znajomymi. Uznaj to za spóźniony prezent urodzinowy.

– Szymon pomagał nam wybrać, więc powinien być w porządku – dodała ciocia, obserwując z rozbawieniem moją minę. – Poza tym z wujkiem uwielbiamy robić niespodzianki!

– Potwierdzam. – Kuzyn wyszczerzył zęby. – Są w tym naprawdę dobrzy. Mam czasem wrażenie, że jestem przez to rozpieszczony. No, śmiało. To dla ciebie.

Drżącymi dłońmi przyjąłem laptopa i zaskoczyła mnie jego lekkość. Postawiłem pudełko na kolanach i rozejrzałem się po wszystkich. Na ich twarzach malowało się oczekiwanie.

– Słuchajcie, ja… Dziękuję. Naprawdę. I przepraszam za…

– Skończ już z przepraszaniem za to, że żyjesz – uciął wujek. – Kupiliśmy ci też potrzebne podręczniki, żeby nie było, że będziesz cały czas siedział przy komputerze.

– Kiedy wy…?

– Wiemy, że miałeś ciężkie dni – powiedziała ciocia. – Załatwiliśmy ci wszystko, co jest potrzebne. Książki są w garażu, więc jutro możesz zabrać się za rozpakowywanie. Kupiłam też ci koszulę i spodnie na rozpoczęcie roku i… – Urwała, gdy znów zebrało mi się na łzy. Nawet o tym nie pomyślałem, że miałem same bluzy i potargane T-shirty.

– Nie przepraszaj! – oznajmił wujek.

– Ale ja nawet nie…

– Widziałem po oczach.

– Może otwórz prezent? – zasugerował pospiesznie Szymon. – Sprawdzimy, czy wszystko działa.

Zgromadziliśmy się przy małym biurku, gdzie ostrożnie i powoli włączałem nowe urządzenie zgodnie z instrukcjami, które pojawiały się na monitorze. Nigdy nie miałem własnego komputera, więc teraz moje serce biło szybciej i może mógłbym być szczęśliwy, gdyby nie drażniące wyrzuty sumienia, iż znów sprowadziłem na rodzinę wydatki.

A jednak ich obecność oraz brak samotności sprawił, że czułem się o wiele lepiej niż kilka chwil temu.

W głębi serca nie chciałem stąd odchodzić.

Rozdział trzeci

Nowa szkoła

1 września, środaPogoda: 19°C, zachmurzenie umiarkowane, możliwy lekki deszcz

Do szkoły pojechałem z Szymonem.

Prowadził drugie rodzinne auto, kilkunastoletnią, trzydrzwiową toyotę. Nie mówiłem nic, Szymon jedynie skomentował pogodę, a przez resztę trasy towarzyszyło nam radio. Wyglądałem za okno, gdy staliśmy w porannym korku na moście Łazienkowskim. Na szczęście, gdy z niego zjechaliśmy i odbiliśmy w boczne ulice, pokonaliśmy resztę drogi bez problemu. A ponieważ jechaliśmy przez most Łazienkowski, starałem się nie patrzeć na wysepkę z miejscem do piłki plażowej, bo wciąż czułem się nieswojo ze wspomnieniem obserwowania chłopaków.

Dzięki cioci mogłem się ubrać w białą koszulę i ciemne spodnie, choć musiałem improwizować z butami i pożyczyć jedną parę od Szymona (na szczęście pasowały). A także ciemną kurtkę na wypadek, gdyby pochmurne niebo zdecydowało się jednak zrzucić na nas deszcz.

Również dzięki cioci czułem się pewniej, bo pomogła mi ukryć limo. Czując obawę, że ktoś je zobaczy i zacznie zadawać pytania, poprosiłem o pomoc w ukryciu go poprzez makijaż. Wybrała odpowiedni podkład i po kilku próbach udało się zamaskować fiolet. Teraz zostawał tylko strup na wardze, ale to mnie aż tak nie stresowało. Samo limo nie wyglądało już tak paskudnie, ale wolałem nie ryzykować.

– I jesteśmy – oznajmił Szymon, parkując między dwoma samochodami. O jeden z nich opierała się całująca para uczniów. – Chodź, pokażę ci, co i jak. Nic nie widać – dodał uspokajająco, gdy jeszcze raz zerknąłem w lusterko w daszku przeciwsłonecznym. – Zaufaj mi.

W tej szkole byłem tylko raz, gdy ciocia zabrała mnie do sekretariatu, bo potrzebowali mojego podpisu w dokumentach dotyczących przeniesienia. Podejrzewałem, że ciocia chciała wyciągnąć mnie z domu, ale byłem wtedy oderwany od rzeczywistości. Nie zwracałem uwagi, dokąd idziemy i co podpisuję. Równie dobrze mogłem podpisać dokument o wywozie mnie na krańce Syberii.

Razem z Szymonem wyszliśmy z auta i teraz dopiero przyjrzałem się budynkowi dokładniej, skoro miałem spędzić tutaj kolejne miesiące.

Powitało nas małe patio, otoczone z trzech stron przez gmach szkoły. Głównym wejściem były otwarte na oścież, nowe i eleganckie, drewniane drzwi, które moim zdaniem nieco gryzły się z ogólną, ceglaną konstrukcją, jaką był budynek. Podejrzewałem jednak, że drzwi zostały przygotowane, by pasować do generalnego remontu, który rozpoczął się już w jednym ze szkolnych skrzydeł. Odnowiona część jednak wciąż była skryta za rusztowaniem.

Jednak samo wejście zostało już odnowione i usłyszałem złośliwe komentarze, że szkoła w końcu wzięła do serca prośby uczniów, aby coś zrobić z poprzednimi schodkami prowadzącymi do głównych drzwi, bo stare już „kruszyły się pod stopami”.

W środku powitała nas większa sala wejściowa, która również została odnowiona. Czułem jeszcze zapach farby, a tablica ze szkolnymi ogłoszeniami pokryta była folią, aby przypadkiem jej nie pomalować.

Właśnie do niej podeszliśmy. Poza planem zajęć, wisiała tam również wielka instrukcja, jak myć ręce i dbać o bezpieczeństwo w szkole.

– W której będziesz klasie? – spytał Szymon, przeglądając listę uczniów.

– Uhm. – Wyciągnąłem z kieszeni wymięty kawałek papieru z informacjami jakie zapisała mi ciocia. – Druga B.

– Okej, mamy cię. Profil geograficzno-językowy. – Szymon wskazał na moje nazwisko. – Twoją wychowawczynią jest Skierska. To nawet dobrze, bo jest wyluzowana. Na początek mamy szkolny apel, a potem rozejdziemy się do klas. Odprowadzę cię. – Spojrzał ponownie na listę uczniów, jakby się nad czymś zastanawiał, a potem pokiwał głową. – Dobrze pamiętałem! Do tej klasy chodzi też Justyna. Zagadamy do niej później.

– Mhm.

Trafić do głównej auli nie było trudno, bo właśnie tam kierował się strumień gawędzących uczniów. Gadali o wszystkim, zaczynając od matur, a kończąc na narzekaniu, że wakacje zleciały im za szybko. Słuchałem tych wszystkich rozmów, odrobinę przytłoczony faktem, że nie znam absolutnie nikogo. Poza Szymonem, który zdawał się czuć tu jak ryba w wodzie.

Ale podejrzewałem, że ta opcja jest dużo lepsza niż to, co czekałoby mnie w poprzednim liceum. Nawet wolałem sobie nie wyobrażać piekła, jakie przeżyłbym pierwszego dnia powrotu na lekcje.

– Szymon! – ryknął ktoś nad naszymi głowami i po chwili koło nas stanął wysoki chłopak, zgolony prawie na łyso. Wymienili się specjalnym uściskiem dłoni, jakim mogli się poszczycić dobrzy kumple. – Zarezerwowałem nam salę po tym całym cyrku. Uprzedziłem piłkarzy – dodał zadowolony. – Piszesz się?

– Jasne, mam strój w aucie – odparł Szymon. Chyba kontynuowali jakąś rozmowę, którą zaczęli wcześniej.

– No i zajebiście – ocenił zadowolony chłopak, po czym pytające spojrzenie pomknęło ku mnie.

– To Kamil – przedstawił mnie szybko kuzyn. – Przeniósł się w tym roku do naszej szkoły. Mówiłem wam o nim.

– Cześć – powiedziałem. Uścisnąłem dłoń chłopaka.

– Siema. Jestem Daniel.

– Daniel jest naszym atakującym w drużynie siatkarskiej – wtrącił uprzejmie Szymon. – Należy też do pierwszego składu.

– Fajnie – powiedziałem, a kuzyn posłał mi zaciekawione spojrzenie. Nie zdradził jednak własnych myśli.

– Dzięki! – Daniel zdawał się niczego nie zauważyć. – Grasz w siatkówkę?

– Nie. Niespecjalnie.

– Szkoda. Ale skoro jesteś nowy, to znaczy, że potrzebujesz poznać nowe osoby? – zapytał, unosząc znacząco brwi.

– Uhm… nie do…

– W piątek jest impreza urodzinowa Karola. Czuj się zaproszony!

– Nie chcę się wpraszać – zapewniłem niezręcznie. – Nie znam go.

– Pfff, daj spokój. – Pokręcił głową. – Karolowi to wisi, im więcej osób, tym lepiej. Poza tym to będzie impreza w klubie. Co sądzisz, Szymon?

– Jeżeli Kamil chce przyjść, nie ma problemu. Karol na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu. On też jest w naszej drużynie, gra jako przyjmujący. Ogólnie to impreza otwarta, więc…

– No widzisz? Masz błogosła… ach – sapnął i zamrugał oczami, wpatrując się w jakiś punkt ponad naszymi głowami. Wymieniłem wzrok z kuzynem i obejrzeliśmy się przez ramię, aby zobaczyć, co takiego wyrwało Daniela z rozmowy.

Wpatrywał się w uroczą, zaokrągloną blondynkę, która właśnie weszła na salę, rozmawiając z koleżanką. Miała delikatnie falowane włosy, okrągłą twarz i jasne, błękitne oczy. Fryzurę przyozdobiła kolorową spinką, co nadawało jej nieco dziecinnego wyglądu.

– I jest Justyna – oznajmił zadowolony Szymon, a Daniel odchrząknął. Na jego policzkach pojawiły się czerwone wypieki. – Wszystko w porządku, Danielku? – dopytał złośliwie przyjaciela.

– Tak. – Po czym znowu odchrząknął. – Kurczę, nie byłem gotowy na to, aby z nią…

– Justyna! – zawołał Szymon, a Daniel syknął przerażony.

– Ty dupku! – Nerwowo przeczesał się po łysej głowie, nie wiedzieć, po co, skoro nie miał na niej włosów.

Dziewczyna uniosła głowę i uśmiechnęła się na nasz widok. Przeprosiła koleżankę i podeszła do nas wyraźnie podekscytowana.

– Hej, Szymon! – Objęła go na powitanie bez żadnej krępacji. – Hej – dodała, widząc Daniela, który również wydukał powitanie. – Dlaczego nie masz włosów?

– Zakład. Przegrałem i musiałem się ogolić.

Justyna przesunęła po nim spojrzeniem.

– Na początku cię nie poznałam! – powiedziała rozbawiona, po czym jeszcze raz otaksowała go wzrokiem. – Ale wygląda dobrze.

– S-serio tak myślisz? – spytał tak cicho, że go nie usłyszała i wróciła do Szymona.

– Cieszę się, że ciebie widzę! Mam tyle planów na ten rok, że będę potrzebować pomocy!

– Nie ma problemu, ale na początek to ja mam prośbę – oznajmił i położył dłoń na moim ramieniu. – To jest Kamil, mój kuzyn. Przeniósł się do nas i jesteście razem w klasie, więc…

– Ach, to ty jesteś tym nowym chłopakiem! – przerwała mu. Podeszła do mnie i objęła na powitanie. Wzdrygnąłem się, gdy trafiła w siniaki. – Jestem Justyna – przedstawiła się, wskazując dłonią na siebie, jakby chciała podkreślić swą wyjątkowość. Nie dała mi dojść do słowa. – Próbowaliśmy cię wystalkować ze znajomymi, ale nigdzie cię nie było! Widać jednak, że przystojność to cecha rodzinna. – Mrugnęła do Szymona, a ten się roześmiał. – Zajmę się nim! – zapowiedziała i złapała mnie za nadgarstek. – Nie martw się, ze mną nie zginie!

– Na to właśnie liczyłem – przyznał Szymon, po czym zwrócił się do mnie. – Justyna teraz cię przejmie, dobra? Poznasz klasę i zobaczysz, gdzie macie salę.

– Jasne. Dzięki – odparłem sucho.

Najwidoczniej już chciał się mnie pozbyć. Odwróciłem od niego wzrok i ruszyłem za Justyną.

– Stresujesz się? – zapytała, ale znów nie zdążyłem odpowiedzieć. – Nie masz czym! Nasza klasa jest naprawdę w porządku. Wychowawczyni to też ogarnięta babka, więc będzie dobrze. Dlaczego się przeniosłeś?

Ponieważ nie przestawała gadać, zanim zrozumiałem, że faktycznie czeka na odpowiedź, minęło parę chwil.

Szczerze mówiąc, nie pomyślałem o tym, jakim kłamstwem będę musiał się wykpić, aby wytłumaczyć przeniesienie i mieszkanie z rodziną Szymona.

– Rodzice wyjechali za granicę – odpowiedziałem.

– Och, serio? Moja mama też kiedyś wyjechała do Anglii. Już wróciła, ale wiem, że to potrafi być ciężkie. Mam nadzieję, że odnajdziesz się w nowej sytuacji jak najszybciej! – życzyła i posłała mi serdeczny uśmiech. W odpowiedzi skinąłem głową.

Justyna poprowadziła mnie do klasy, która zajmowała miejsca w wyznaczonej części auli, niedaleko sceny. Przyjrzałem się jej przez chwilę i dostrzegłem pianino skryte za jedną z kulis. Na środku stał mikrofon, a nieco z tyłu ustawiono kilka krzeseł, które powoli zajmowali nauczyciele.

– Hej, ludzie! – rzuciła głośno Justyna. – Poznajcie Kamila! – dodała, obejmując mnie w pasie i delikatnie potrząsając. – Zróbcie miejsce, no!

Kilka osób podało mi dłonie, innym skinąłem głową, ale ostatecznie usiadłem pomiędzy Justyną i jej przyjaciółką, Esterą.

– Ciekawe imię – skomentowałem, a ona zmrużyła oczy. – Znaczy… Nigdy go nie słyszałem – sprostowałem, widząc jej niezadowolone spojrzenie. – Nie mówię, że jest złe…

Na szczęście od milczącego chłodu Estery uratowała mnie gadatliwość Justyny. Tak więc siedziałem i słuchałem, co miała do powiedzenia o szkole, klasie i chyba naprawdę chciała mi przekazać jak najwięcej informacji, abym poczuł się komfortowo i stał się częścią szkoły. Przerwała, gdy tylko na scenie pojawiła się dyrektorka. Przyłożyła wtedy palec do ust i nakazała mi być cicho, jakbym to ja mówił przez ostatnie dziesięć minut.

Apel był krótki i treściwy. Widać, że dyrektorka miała już w tym wprawę i wiedziała, co powiedzieć, aby nie zanudzić niecierpliwej młodzieży. W mojej poprzedniej szkole mieliśmy całe godzinne kazanie, tak nudne, że dosłownie wysysało życie z człowieka. Nie wspominając o obowiązkowej mszy tuż przed rozpoczęciem.

Po przemówieniu oraz życzeniach udanego roku szkolnego, skierowaliśmy się do klasy. Trzymałem się Justyny, gdy wspięliśmy się na pierwsze piętro. Czekała tam na nas już otwarta sala lekcyjna, a w niej nauczycielka. Przed rozpoczęciem spotkania organizacyjnego zostałem zaproszony przed tablicę, aby pani Skierska mogła mnie oficjalnie przedstawić (cieszyłem się, że makijaż ukrył skutecznie limo).

Zastanawiałem się, ile zdradziła jej ciocia o mojej sytuacji, ale nie dała po sobie nic poznać. Profesjonalnie dokonała przedstawienia, a następnie wskazała mi ławkę, w której miałem siedzieć. Na szczęście sam, bo dołączyłem jako nieparzysty uczeń.

Wychowawczyni przedstawiła nam plan zajęć oraz przypomniała o wyborze języka obcego oraz koła zainteresowań. Potem rozdała nam listę dostępnych zajęć, w którą wpatrywałem się bez większego entuzjazmu.

Spotkanie zakończyło się przypomnieniem o panujących w szkole zasadach i pani Skierska życzyła nam udanego roku szkolnego. Uczniowie zaczęli się zbierać, a Justyna natychmiast podeszła do wychowawczyni. Ta jakby się tego spodziewała i uśmiechnęła się dobrodusznie, ale jednocześnie z lekkim zmęczeniem. Najwidoczniej Justyna mocno udzielała się w życiu szkolnym i chętnie dzieliła się pomysłami.

Wyszedłem przed klasę, aby tam poczekać na nową koleżankę, gdy omawiała sprawy z wychowawczynią. I ku mojemu zaskoczeniu, na korytarzu już czekał na mnie Szymon.

– I jak wrażenia? – spytał z uśmiechem. – W porządku?

– Tak – odparłem ponuro.

– Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – ocenił, przyglądając mi się uważnie.

– Nie. Nie. Po prostu… – Urwałem i nerwowo zacisnąłem dłonie. – Myślałem, że chciałeś się mnie pozbyć, wtedy na auli. Wiem, że jest ze mną teraz dużo kłopotów, więc…

– Co? – Szymon przerwał mi szczerze zaskoczony. – Nie chciałem się ciebie pozbyć, chciałem, abyś poznał osoby z nowej klasy! – zaczął wyjaśniać, spanikowany. – Słowo! Pomyślałem, że będzie ci łatwiej.

– Przepraszam – powiedziałem, chowając dłonie do kieszeni. – Chyba mam jakieś traumy.

Szymon nabrał powietrza.

– Chcesz wrócić ze mną do domu?

– Nie. Znaczy, masz iść grać w siatkę, prawda?

– Tak, ale mogę to olać, jeśli chcesz – zapewnił. – Chyba że chcesz iść ze mną?

Pokręciłem głową.

– Nie. Idź. Dam radę, wrócę autobusem. I dzięki. Za dużo myślę.

Kuzyn przyglądał mi się chwilę w milczeniu.

– Jestem w szkole dla ciebie zawsze dostępny, okej? Będziemy na innych piętrach, ale w tym samym budynku, więc jak coś, to pisz, dzwoń… Krzycz – dodał żartobliwie, a moje kąciki ust drgnęły. – Chcę, aby to było dla ciebie jasne.

– Jest.

Wtedy z klasy wyszła Justyna i na widok Szymona westchnęła czule.

– Och, jesteś takim dobrym chłopcem! – rzuciła, zbliżając się do nas. – Chciałeś sprawdzić, co u twojego kuzyna?

– Oczywiście – odparł i posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.

– Nie musisz się martwić, jest w dobrych rękach. – Wskazała na siebie wyraźnie dumna. – Będzie mu tutaj tak dobrze, jakby był tu już od początku.

– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć – zapewnił Szymon. – Będę już leciał, chłopacy czekają – oznajmił, wskazując brodą na grupkę na końcu korytarza, zapewne część jego drużyny. – Widzimy się w domu? – spytał.

Skinąłem głową. Pożegnał się z Justyną i odszedł.

– Ach, ten Szymon. Taki dżentelmen, w porównaniu do tych innych półgłówków – pochwaliła go. – No, ale wyprawiają fajne imprezy, więc nie ma co narzekać. Swoją drogą, w ten piątek jest impreza urodzinowa znajomego z drużyny siatkarskiej – kontynuowała, gdy ruszyliśmy korytarzem. – Daj fejsa, to ci wyślę szczegóły.

– Nie mam Facebooka.

Justyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– A Instragram?

– Też nie.

Przyłożyła dłoń do piersi.

– Jesteś jednorożcem – oceniła, a ja zakłopotany wzruszyłem ramionami. – A planujesz założyć?

– Myślałem o tym, aby wrócić – przyznałem, a ona wychwyciła to kluczowe słowo.

– Wrócić? O, o! Tutaj jest jakaś dłuższa historia – stwierdziła. – Ale nie martw się! Nie będę drążyć. Wybrałeś już swoje koło zainteresowań? Każdy z uczniów musi do jakiegoś należeć. Nie chcę nic mówić, ale powiem: potrzebujemy chłopaka do kółka teatralnego! Jeżeli się na nie zdecydujesz, będzie super!

– Okej. Coś wybiorę.

– Poczekaj, wymieńmy się jeszcze numerami, dobra?

Wyciągnęła z torebki jeden z najnowszych modeli telefonów, więc miałem delikatny opór, aby zaprezentować mój stary egzemplarz z pękniętą szybką. Może to wszystko rzeczywiście było w mojej głowie, bo Justyna podała jedynie numer i zapisała mnie, gdy do niej oddzwoniłem. Tydzień temu skosiłem trawę w ogródku i dostałem za to pieniądze (uparłem się, aby coś zrobić w zamian za kieszonkowe) dzięki czemu mogłem doładować konto, ale i tak korzystałem z telefonu oszczędnie.

Justyna była nawet na tyle uprzejma, aby odprowadzić mnie na przystanek autobusowy i wyjaśnić dokładnie, na którym powinienem wysiąść. Podziękowałem jej mocno, a gdy tylko wskoczyłem do pojazdu, natychmiast wcisnąłem słuchawki do uszu.

Gdy przekroczyłem próg domu wujostwa, od razu powitała mnie ciocia, przyglądając się mi z dumą, tak jakbym po raz pierwszy poszedł do szkoły z tornistrem.

– I jak, i jak? – dopytywała, przyglądając mi się uważnie, ale i z czułością.

– W porządku – odparłem neutralnym tonem. – Klasa wydaje się okej, tak samo jak szkoła. Dziękuję za pomoc w załatwieniu tego wszystkiego.

– Och, to drobiazg!

– Pójdę się przygotować na jutro. Muszę też wybrać język i koło zainteresowań, więc… chcę trochę pomyśleć.

– Jasne, leć. Około drugiej wujek przywiezie obiad, zawołam cię.

Skinąłem głową i ruszyłem schodami na górę. Zatrzymałem się w połowie.

– Ciociu?

– Tak? – Wychyliła się z holu.

– Postaram się znaleźć sobie jakąś pracę, abym mógł dorzucać się do opłat. I zanim coś powiesz – dodałem szybko, gdy otwierała usta – chcę to zrobić, aby nie czuć się jak kompletny pasożyt. Dobrze?

Wpatrywała się we mnie przez chwilę, a potem uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

– Dobrze. – Pokiwała głową. – Jeżeli to ma ci pomóc czuć się tutaj lepiej, nie ma problemu. Ale nie jesteś żadnym pasożytem!

Uśmiechnąłem się blado i kontynuowałem wspinaczkę do pokoju. Rzuciłem się na łóżko i zabębniłem palcami o żebra.

– Semestrze, bądź dla mnie łaskawy – poprosiłem.

***

Pogoda: 16°C, lekkie opady deszczu

Wieczorem, po spakowaniu podręczników na następny dzień (dostałem brązowy, skórzany plecak od Szymona), usiadłem przy biurku z listą języków oraz kół zainteresowań. Nie miałem większej ochoty na którąkolwiek z rzeczy zaoferowanych przez szkołę.

Głównie dlatego, że większość dodatkowych kółek była zajęciami sportowymi, a na te nie mogłem sobie pozwolić. Do uprawiania każdego z nich na pewno trzeba by było przebierać się w szatni, a wolałem uniknąć niewygodnych pytań o siniaki. Nawet nie miałem na nie przygotowanego kłamstwa. Tym bardziej że teraz nabierały niezdrowych, żółto-zielonych odcieni, świadczących o tym, że zostaną ze mną jeszcze jakiś czas.

Tak więc koszykówka, piłka nożna, tenis, a zwłaszcza basen nie wchodziły w grę. Z lekkim bólem serca, który zignorowałem, przemknąłem oczami po siatkówce, do której wzrok co jakiś czas powracał. W poprzedniej szkole, która znajdowała się w poprzednim życiu przed nocą spadających gwiazd, to był mój ulubiony sport.

Kolejną grupą kół zainteresowań były kółka powiązane z przedmiotami, ale szczerze mówiąc, nie chciałem chodzić na takie cuda, jak dodatkowe zajęcia z biologii, fizyki i chemii. Tyle, ile miałem w planie, całkowicie mi wystarczało. Kółko czytelnicze brzmiało w miarę w porządku, ale doczytałem, że to będzie po prostu dodatkowe omawianie szkolnych lektur, a liczyłem na jakieś inne książki.

Był też klub szachowy i o ile bardzo lubiłem grać w szachy, to raczej nie widziałem siebie, że zostaję specjalnie w tym celu po lekcjach.

Następną grupą były już zajęcia bardziej artystyczne, takie jak klub fotografii, muzyki albo chór. No i kółko teatralne, wspomniane przez Justynę. Muzyki tylko słuchałem, śpiewać nie potrafiłem (nawet ksiądz mnie wyrzucił z kościelnego chóru i do tej pory miałem lekką traumę z tego powodu, bo zrobił to przy wszystkich dzieciakach), a fotografia brzmiała nudno, przynajmniej dla mnie.

Wpatrywałem się w arkusz, aż nagle zawibrował mój telefon. Zdziwiłem się, bo od kilku tygodni nie dostawałem żadnych wiadomości. W pierwszej chwili pomyślałem, że to Justyna, ale potem telefon zadrżał ponownie i jeszcze raz. Zaskoczony, sięgnąłem po urządzenie. Zbladłem.

Miałem kilka wiadomości od różnych osób. Wpatrywałem się w literki, które wyświetlały się na ekranie i czułem, jakby dostawał od każdej z nich cios w brzuch.

Czułem ze uciekniesz cioto!

Ssij pały w Wawie!

Trzeba było zostać bo skończyły się nam worki treningowe :/

Liczyłem na to że zdechłeś :(

Pedały do gazu, elo!

Tylko tyle miałem siłę przeczytać, bo tyle wyświetliło mi się na ekranie. Napisali do mnie w tym samym czasie. Celowo.

Odrzuciłem telefon, nie zważając na to, że uderzył w ścianę i zsunął się za łóżko. Cały drżałem, oddychając szybko i krótko. Czułem, jak krew szumiała mi w uszach. Z przerażenia nie mogłem się ruszyć. Bałem się, że zaraz wszyscy wejdą do pokoju. Czekali trzy tygodnie na ten moment. Pewnie gdzieś byli razem, pili wódkę.

W głowie słyszałem te wszystkie dobrze mi znane głosy dawnych przyjaciół.

Dawnej drużyny.

Rozdział czwarty

Siatkówka

2 września, czwartekPogoda: 18°C, umiarkowane zachmurzenie, lekki deszcz

Pierwszego dnia zajęć byłem nieprzytomny. Nie spałem większość nocy, gdyż mimo że zablokowałem numery telefonów ich wszystkich, i tak bałem się, że znów napiszą. W końcu mieli mój numer. Musiałem go zmienić jak najszybciej i biłem się w głowę, że przez ostatnie dwa tygodnie o tym nie pomyślałem.

Przed ósmą spotkałem się z Justyną pod klasą i od razu wciągnęła mnie do kręgu osób, które dyskutowały o najnowszej szkolnej plotce. Dotyczyła jakiegoś chłopaka, który rzekomo miał romans z nauczycielką, bo podobno ktoś ich widział razem na mieście w trakcie wakacji. Ponieważ byłem nie w temacie, uciekłem do łazienki, zaciskając palce na torbie. Pamiętałem dokładnie, jak szybko plotki potrafią się roznosić. Skutki tego prześladowały mnie chociażby zeszłego wieczoru.

Dzień zaczynaliśmy od biologii. Nauczycielka była niższa ode mnie, więc zastanawiałem się, czy niektórzy w ogóle ją widzą z głębi klasy. Tym razem usiadłem z chłopakiem, który miał szczupłe ciało, rudawe, dłuższe włosy i wypielęgnowany zarost. Na nosie nosił okrągłe okulary, a ubrany był w kremowy pulower z kołnierzem.

– Kamil, co nie? – zagadał do mnie, podając dłoń, którą uścisnąłem.

– Dobrze kojarzę, że jesteś Marcin? – Wolałem się upewnić. Niby z częścią klasy już się przedstawiałem, ale imiona mogły mi wypaść z głowy.

Skinął głową w odpowiedzi.

– Gdybyś czegoś potrzebował, to mów. Wiem, że początki po przeniesieniu mogą być trudne. Sam się przeniosłem rok temu, w połowie semestru – poinformował. – Tata zmienił pracę.

– Dzięki – odparłem i wyciągnąłem podręczniki. Marcin nie miał nic przeciwko temu, że nie jestem rozmowny.

Po organizacyjnej lekcji, trzymałem się Marcina i jego dwóch innych kumpli z równoległej klasy, Antoniego oraz Jeremiasza, gdy poruszałem się po szkole. Siadałem też z nimi na przerwach i wszystko wskazywało na to, że dołączyłem do ich małej paczki, nawet podałem im mój tymczasowy numer telefonu. Wędrowaliśmy przez korytarze we czwórkę, chociaż wszystko zależało od tego, w których salach mieliśmy lekcje.

Marcin był najspokojniejszym z kumpli, odrobinę sarkastyczny, ale uprzejmy. Jeremiasz zdawał się mieć zdanie na każdy temat, nawet jeżeli czegoś nie wiedział, a Antoni właściwie cały czas żartował.

– Masakra! – jęknął Jeremiasz, przeciągając się. – Pierwsza lekcja i już zapowiedź sprawdzianu? Zwariowała ta klientka od chemii.

– Każda klasa przez to przechodzi. To będzie tylko powtórka tablicy Mendelejewa – przypomniał słusznie Marcin. – To nie jest jakaś wielka sprawa.

– Mów za siebie. Ja znam tylko C i O – wtrącił Antoni, a ja spojrzałem na niego szczerze zaskoczony. Znowu żartował?

– Jak można być tak głupim? – zdziwił się Marcin.

– Znam jeszcze pierwiastki Cha, Ci, W, De.

– Nie ma takich. Nawet nie jesteś blisko – stwierdził Marcin bezradnie i przeniósł spojrzenie na mnie, poprawiając okulary. –Nie słuchaj ich. Obaj są odmóżdżeni. Po prostu ignoruj, gdy zaczynają tak gadać.

– Odezwał się wzorowy uczeń – prychnął Jeremiasz.

– Ale jesteście głośni! – rzuciła zza naszych pleców Justyna, kręcąc głową. – Pół tonu ciszej – poprosiła, po czym złapała mnie pod ramię. – Gdyby tych trzech ci się naprzykrzało, daj znać. Chodzą do różnych klas, ale wywołują wielki zamęt.

– Nie, nie. Jest okej – zapewniłem. – Są w porządku.

Justyna skinęła głową i nas wyminęła, unosząc ostrzegawczo palec w stronę trójki chłopaków. Każdy z nich posłał jej buziaka, na co odpowiedziała środkowym palcem, ale wyraźnie rozbawiona. Chyba byli bliższymi znajomymi, niż pokazywali to w słowach.

– No, no, no – zapiał Antoni i szturchnął mnie w bok. – Dziewczyna już tak cię broni? Jesteś tak delikatny?

Nie skomentowałem tego. Wzruszyłem ramionami.

– Pilnuje mnie na prośbę kuzyna – odparłem.

– A już myślałem, że jest tobą zainteresowana – stwierdził zawiedziony Antoni. – Chociaż laski chyba lubią takich cichych i tajemniczych jak ty.

– Może gdybyś raz się przymknął, to by i w tobie coś odkryły – rzucił Marcin.

Przerwali rozmowę, gdy zabrzmiał dzwonek, i rozeszliśmy się do swoich klas.

***

Jeszcze w czwartek, po trzeciej lekcji, wybrałem hiszpański jako język dodatkowy, co uzupełniło mój plan zajęć o kolejne godziny.

Uczeń zobowiązany jest wybrać:- jeden język dodatkowy nowożytny w wyznaczonych blokach językowych- zajęcia dodatkowe z listy zajęć pozalekcyjnych(po godzinie 15:00)- religię lub etykę.

Godzina

Poniedziałek

Wtorek

Środa

Czwartek

Piątek

08:00 – 08:45

J. hiszpański

J. polski

Informatyka

Biologia

08:55 – 09:40

J. angielski

J. polski

J. polski

Matematyka

09:50 – 10:35

J. angielski

Chemia

J. angielski

J. polski

J. angielski

10:55 – 11:40

Matematyka

Historia

Matematyka

Chemia

J. angielski

12:00 – 12:45

Geografia

GDDW

Geografia

Fizyka

Historia

12:55 – 13:40

Etyka

WOS

Geografia

Historia sztuki

J. hiszpański

13:50 – 14:35

WF

WF

J. hiszpański