Miłość w Białym Domu - Dunlop Barbara - ebook

Miłość w Białym Domu ebook

Dunlop Barbara

4,2

Opis

Cara Cranshaw to młoda ambitna specjalistka od PR. Praca w biurze prasowym Białego Domu jest ukoronowaniem jej kariery. Kadencja nowego prezydenta zaczyna się jednak niefortunnie. W rozwiązaniu kryzysu chce pomóc Carze dziennikarz  Max Gray, do niedawna jej kochanek. Niestety, od tej pory Cara nie potrafi pogodzić lojalności zawodowej z namiętnością do atrakcyjnego reportera...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 156

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (21 ocen)
10
7
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aania1983

Całkiem niezła

Miło spędzony wieczór.
00

Popularność




Barbara Dunlop

Miłość w Białym Domu

Tłumaczenie: Anna Sawisz

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dziś uroczysta inauguracja, a Cara Cranshaw była rozdarta. Z jednej strony nowy prezydent, z drugiej kochanek. Ten pierwszy dumnym krokiem przemierzał arkady, zbliżając się do sali balowej Worthington Hotel i upajając okrzykami uwielbienia wznoszonymi przez osiemsetosobowy tłum zwolenników. Drugi bezczelnie gapił się na nią z przeciwnego końca auli, niecierpliwym ruchem odrzucając opadające na czoło ciemne włosy. Miał przekrzywiony krawat, a w oczach jednoznaczny komunikat: „Chcę cię widzieć nagą. Natychmiast”.

I to on, reporter śledczy Max Gray, przykuwał przede wszystkim jej uwagę. Mimo postanowienia o zakończeniu ich romansu nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Zapomnij. Kobieto, na twoich oczach dzieje się historia! Dziś Ted Morrow złożył przysięgę prezydencką.

– Panie i panowie! – Mistrz ceremonii musiał przekrzykiwać muzykę i wzmagające się oklaski. – Prezydent Stanów Zjednoczonych!

Entuzjazm tłumu osiągnął poziom wszechogarniającego wrzasku. Ludzie rozstąpili się, by zrobić przejście. Cara również odruchowo się cofnęła, nie przestając jednak wpatrywać się w Maxa. Z całych sił starała się wyglądać na opanowaną. Nie mogła dopuścić, by ujrzał w jej oczach wahanie i panikę, jakie towarzyszyły jej od popołudniowej wizyty u lekarza.

– Mamy opóźnienie! – krzyknęła jej do ucha stojąca obok Sandy Haniford.

Sandy należała do personelu pomocniczego biura prasowego Białego Domu, w którym Cara pracowała jako specjalistka od PR-u.

– Zaledwie kilka minut! – odpowiedziała.

Spokój, tylko spokój, powtarzała w myślach. Nieoczekiwana ciąża może wywrócić jej życie do góry nogami, ale nie zakłóci dziś jej pracy. W końcu zatrudnia ją sam prezydent.

– Miałam nadzieję, że przybędzie trochę wcześniej – ciągnęła Sandy, starając się przekrzyczeć wrzawę. – W ostatniej chwili przybyło nam jeszcze jedno wystąpienie.

– To niemożliwe.

– Już je wpisałam.

– No to wykreśl.

Wystąpienia na uroczystościach inauguracyjnych ustalane były z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Sieć kablowa American News Service, organizator tej imprezy, nie uchodziła za szczególnie sprzyjającą nowemu prezydentowi. Ted Morrow miał przebywać w Worthington tylko przez pół godziny, potem musiał się udać na bal wojskowych. Tam chciał się pojawić punktualnie.

– To co mam zrobić? Zepchnąć faceta z podium, jak będzie się zbliżał do mikrofonu? – pytała Sandy.

– Mogłaś to załatwić wcześniej – rzuciła Cara. Podniosła do ucha słuchawkę, łącząc się z szefową, sekretarz prasową Białego Domu, Lynn Larson.

– Myślisz, że nie próbowałam?

– Widocznie za słabo. Jak mogłaś się zgodzić na dodatkowego mówcę?

– Nie pytali o zgodę! Graham Boyle osobiście dopisał do listy Mitcha Davisa. Powiedział, że chodzi o dwuminutowy toast.

Mitch Davis, reporter ANS, to wielka gwiazda. Graham Boyle, właściciel tej sieci, to multimilioner i sponsor gali. To jednak nie daje mu prawa do narzucania czegokolwiek prezydentowi. Spojrzenie Cary powędrowało w stronę Maxa. Jako gwiazda konkurencyjnej wobec ANS sieci National Cable News pomógłby jej z pewnością wyjaśnić zaistniałą sytuację. Ale ona nie zamierzała go prosić o nic, co byłoby związane z pracą. Ani teraz, ani nigdy.

W słuchawce usłyszała komunikat poczty głosowej. Spróbowała jeszcze raz.

Prezydent właśnie podszedł do stołu tuż pod sceną. Przyjmował gratulacje od najważniejszych gości. Wszyscy mężczyźni odziani byli w smokingi wiodącej firmy, a kobiety miały na sobie połyskujące w świetle niezliczonych kandelabrów suknie czołowych projektantów.

Do mikrofonu zbliżył się David Batten, gospodarz popularnego talk-show ANS. W krótkich i serdecznych słowach powitał prezydenta, pogratulował mu i oddał mikrofon w ręce Grahama Boyle’a. Zgodnie z programem ten miał mówić przez trzy minuty, po czym prezydent miał zatańczyć najpierw z prezeską lokalnej fundacji dobroczynnej, a następnie z Shelley Michaels, kolejną gwiazdą stacji. Siedem ostatnich minut miał spędzić przy stole z członkami rady nadzorczej ANS.

Cara zrezygnowała z dodzwonienia się do szefowej i ruszyła w stronę podium. Szanse na dopuszczenie do wystąpienia Mitcha Davisa oceniała na pięćdziesiąt procent. Może gdyby była wyższa, silniejsza, no i gdyby była mężczyzną…

Jeszcze raz pomyślała o Maksie. Ten był zaprawiony w bojach. Docierał do górskich kryjówek rebeliantów, kręcił się po miastach ogarniętych zamieszkami, niestraszne mu były krokodyle czy hipopotamy. Gdyby nie chciał czyjegoś wystąpienia, ta osoba na pewno by na scenę nie weszła. Niestety, nie można go wezwać teraz na pomoc.

Cara parła ku schodkom po prawej stronie sceny, przeciskając się przez zwarty tłum.

Graham Boyle snuł poemat o roli, jaką sieć ANS odegrała w kampanii prezydenckiej. Wplótł w to kilka złośliwości, ale zachowywał się fair.

Cara była zbyt niska, by dojrzeć, czy przy schodkach czai się Mitch. Szkoda, że nie włożyła tych niebotycznych szpilek, które dostała na Gwiazdkę od swojej siostry.

– Dokąd zmierzasz? – usłyszała głos Maxa.

– Nie twój interes – odparła, starając się przyspieszyć.

– Wyglądasz na zdeterminowaną.

– Odejdź.

– Mógłbym pomóc.

– Nie teraz, Max.

Dlaczego on to robi? Przeszkadza jej w pracy!

– To chyba nie jest tajemnica państwowa.

– Okej, staram się dotrzeć pod scenę. Zadowolony?

– W takim razie idź za mną.

Metr dziewięćdziesiąt wzrostu, kawał chłopa. Do tego znany i lubiany. Tłum na pewno rozstąpi się przed nim chętniej niż przed nią. Zrezygnowana, uczepiła się jego marynarki.

– Po co tam idziesz? – zapytał. – To nie tajemnica. Możesz mi powiedzieć. Państwo na tym nie straci.

Z głośników rozległ się ogólnie znany głos.

– Dobry wieczór, panie prezydencie – zaczął Mitch Davis.

A więc nie udało się go powstrzymać. Przez tłum przebiegł pomruk zdziwienia, bo Mitch należał raczej do krytyków kandydatury Morrowa.

– Po pierwsze, proszę przyjąć gratulacje od American News Service. Pańscy zwolennicy, przyjaciele i przede wszystkim rodzice muszą być teraz bardzo dumni.

Cara usiłowała dojrzeć, czy na twarzy prezydenta maluje się złość czy rozdrażnienie.

– Uśmiecha się, choć jest chyba odrobinę zmęczony. – Max jakby czytał w jej myślach.

– Davisa nie było w programie.

– No raczej – odparł, jakby to było oczywiste.

Spojrzała na niego gniewnie i zaczęła się przeciskać do głównego stołu. Lynn Larson będzie wściekła. Cara wprawdzie nie była odpowiedzialna za tę konkretnie galę, ale ogólnie do jej zadań należało koordynowanie prac. Pośrednio jest to więc także jej wina.

– Ale chyba najbardziej dumna jest pana córka. – Mitch powiedział te słowa w momencie, gdy Cara dotarła na miejsce, z którego mogła go zobaczyć.

W sali zapadła kłopotliwa cisza. Prezydent był kawalerem. Cara zatrzymała się i dojrzała przy prezydenckim stole Lynn, która wyglądała, jakby szykowała się do skoku na podium.

Mitch zawiesił głos. W jednej ręce trzymał mikrofon, w drugiej kieliszek szampana.

– Pana dawno niewidziana córka, Ariella Winthrop, jest tu, żeby świętować razem z nami.

Tłum zamarł. Czy to głupi żart? Cara miała przynajmniej taką nadzieję. Niestety. W rogu sceny dostrzegła swoją przyjaciółkę Ariellę, której firma eventowa organizowała bal ANS. Cara poczuła, że ma w żołądku duży kamień. Rzeczywiście, Ariella jest uderzająco podobna do nowego prezydenta, a skądinąd wiadomo było, że jest adoptowana i nie zna swoich biologicznych rodziców. W auli unosił się coraz wyraźniejszy szmer zdumionych głosów. Cara wręcz czuła tę chmarę esemesów, które są właśnie rozsyłane.

Zrobiła krok w kierunku Arielli, ale ta odwróciła się na pięcie i zeszła z podium. Na szczęście udało jej się opuścić salę bez zwracania uwagi ochrony.

– Za prezydenta. – Mitch wzniósł kieliszek.

Nikt nie poszedł za jego przykładem.

Cara dotarła do Lynn. Przy stole tłoczyli się dziennikarze.

– Pytania proszę kierować bezpośrednio do mnie – krzyknęła szefowa, na chwilę odwracając uwagę reporterów od wstrząśniętego prezydenta.

– Oczywiście bardzo poważnie traktujemy tego rodzaju pomówienia – ciągnęła Lynn, patrząc na Carę i ruchem głowy wskazując scenę.

Cara zrozumiała, że ma zaimprowizować na podium coś w rodzaju konferencji prasowej. Kątem oka zauważyła, że ochrona prowadzi prezydenta do najbliższego wyjścia. Limuzyna już na pewno czeka.

Nie wiedziała, czy oskarżenie Mitcha Davisa opiera się na faktach, czy też cynicznie wykorzystał on podobieństwo Arielli do prezydenta. Ale to nieważne. I tak esemesy, blogi i Twitter prześcigają się teraz w rozsiewaniu plotek.

Cara wskoczyła na schodki i, gromiąc wzrokiem Mitcha Davisa, podeszła do mikrofonu.

Davis wycofał się – jego misja była zakończona. Cara dostrzegła jeszcze, że z tłumu śledzi jego kroki wściekły i czujny Max.

– Panie i panowie – przemówiła. – Biały Dom dziękuje wszystkim za udział w dzisiejszej uroczystości. Pan prezydent docenia wasze poparcie i zaprasza wszystkich do dobrej zabawy. Przedstawiciele mediów będą mogli wysłuchać stosownego oświadczenia i zadać pytania jutro, na porannym briefingu prasowym. A teraz – Cara odwróciła się, wskazując dłonią orkiestrę – wysłuchamy utworów w wykonaniu zespołu Sea Shoals.

Salę wypełniły dźwięki energetycznego jazzu.

Max chciał ją powitać przy schodkach, cofnął się jednak, chyba po raz pierwszy w życiu, na widok jej groźnej miny. Z ruchu jego ust Cara wyczytała słowo „później” i wiedziała, że na dziś to nie koniec.

Posiadanie znanej z telewizji twarzy bywa kłopotliwe, ale Max Gray chwalił sobie, że ilekroć przychodził do apartamentowca Cary, portier wpuszczał go bez pytania. Znał go bowiem z popularnego show „Po zmroku”.

Świetnie się składało, bo dziś Max był więcej niż pewny, że Cara tym razem nie pozwoliłaby portierowi go wpuścić, a on musiał się z nią zobaczyć.

Incydent na balu ANS był poważną wpadką Białego Domu, zwłaszcza jego biura prasowego. Cara i Lynn zareagowały na nią profesjonalnie, ale są bez wątpienia przygnębione. Cara na pewno martwi się, co dalej. Wieść o skandalu będzie powtarzana na całym świecie, a skutki tego Biały Dom może odczuwać przez miesiące. Max chciał się przekonać, że Cara jakoś sobie z tym radzi.

Mieszkała w dawnym budynku szkolnym przerobionym na apartamenty w typie loftów. Wysokie sufity, wielkie okna i przestrzenie. Mieszkanie Cary miało oddzielny niewielki hol i dopiero z niego krętymi schodami wchodziło się do przestronnego pomieszczenia z jasnymi ścianami i błyszczącą drewnianą podłogą. Był tam też wydzielony kącik kuchenny z marmurowym blatem oraz odseparowana od reszty przestawną ścianką z ażurowego drewna przestrzeń o funkcji sypialni.

Max kochał to wnętrze. Było tak bezpretensjonalne, radosne i promienne jak jego właścicielka.

Cara była praktyczna, bez kompleksów, przy tym niesamowicie piękna. Krótka rozwichrzona ciemnoblond fryzura, niebieskie oczy, zachęcające do pocałunku wargi i drobna sylwetka. Zawsze pełna zapału i radości życia.

Ostatni raz Max przemierzał ten korytarz w połowie grudnia. Wtedy przywiózł jej z podróży po Australii szczególny prezent. W kopalni diamentów w Argyle nabył różowe kamienie, które dał do oryginalnej oprawy. Tak powstały wyjątkowe kolczyki. Specjalnie dla niej.

Tamtego wieczoru kochali się. Wyglądało na to, że po raz ostatni, bo od listopada Ted Morrow był już prezydentem elektem. Cara nalegała teraz, by ich relacje nie były zbyt bliskie. On wszak prowadził telewizyjne programy informacyjne, a ona była pracownicą prezydenckiego biura prasowego. Max wzdrygnął się na myśl, że będzie musiał czekać do końca kadencji. Cztery lata bez seksu? Absurd.

Zapukał do jej drzwi i usłyszał kroki, które po chwili ucichły. Chyba patrzyła na niego przez wizjer. Portier raczej nie wpuszczał do budynku ludzi bez pytania właścicieli mieszkań o zgodę. Mogła się domyślać, że to Max.

– Odejdź – odezwała się zza drzwi. – Nie mam ci nic do powiedzenia.

– To niemożliwe – odparł, kładąc pięść na framudze. – Wszystko w porządku, Cara?

– Super.

– Musimy porozmawiać. – Milczała. – Chyba nie chcesz, żebym przemawiał do zamkniętych drzwi?

– Chcę, żebyś sobie poszedł.

– Pójdę, jak się przekonam, że z tobą wszystko okej.

– Jestem pełnoletnia, Max. Potrafię o siebie zadbać. Co tu robisz?

– Otwórz drzwi, to ci powiem. Daj mi pięć minut.

Po kilku sekundach usłyszał zgrzyt zamka i ujrzał Carę w szarym T-shircie. Była na bosaka, bez makijażu, a kilka jasnych piegów na twarzy dodawało jej uroku.

– Jak widzisz, ze mną wszystko w porządku – powiedziała, ściągając wargi.

Wszedł i znacząco spojrzał na schody.

– Pięć minut – przypomniała.

– Dobrze, daj mi coś do picia.

Szedł za nią po schodach, powstrzymując się z całych sił, by jej nie dotknąć.

– Cola? Piwo?

– To drugie – odparł, zrzucając górę od smokingu i rozluźniając muszkę.

Z okna rozciągał się imponujący widok na miasto. Noc była jasna, świeży śnieg kładł się na dachach i drzewach, odbijając światło parkowych latarni.

Cara przyniosła piwo dla Maxa i colę dla siebie. Usiadła w jednym z pokrytych ciemnozieloną skórą foteli.

– Zostały ci cztery minuty – ostrzegła.

Otworzył piwo i usiadł w rogu kanapy. Zdjął zegarek i położył na stoliku. Kątem oka zarejestrował jej uśmiech.

– Dobrze się czujesz? – zapytał łagodnie.

Potwierdziła kolejny raz.

– Wiedziałaś? – Od tego pytania nie mógł się powstrzymać.

– Dobrze wiesz, że ci nie odpowiem.

– Miałem nadzieję, że wyczytam to z twojej twarzy.

– Udało się?

– Nie. Jesteś nieprzenikniona. Jak zwykle.

– Dziękuję. Taką mam pracę.

– Wiesz, że muszę wykorzystać tę historię?

– Nie wątpię.

– Nie chciałbym ci zaszkodzić. Szanuję faceta, ale nieślubna córka?

– Nie wiemy, czy to jego córka.

Nie spodziewał się, że powie mu aż tyle.

– Wkrótce się dowiemy.

Potwierdziła skinieniem głowy.

– Rozmawiałaś z Ariellą? – Max wiedział, że się przyjaźnią, Cara przedstawiła go Arielli na jakiejś fecie jeszcze przed wyborami.

– Myślisz, że powinnam? Po co?

– Tak czy nie? – zapytał, po czym, widząc jej nieodgadnioną minę, mruknął: – Niezła jesteś.

– Max, ja wiem, że musisz o tym powiedzieć w mediach – zaczęła Cara. – Proszę cię tylko o jedno: bądź uczciwy. Zanim rozpętasz ogólnonarodową histerię, weź pod uwagę wszystkie za i przeciw.

Pochylił się lekko do przodu. Czuł jej delikatny oddech, kokosowy zapach szamponu do włosów. Najchętniej by ją teraz pocałował.

– Zawsze tak robię.

– Wiesz, co mam na myśli.

Dotknął jej dłoni, lecz gwałtownie ją cofnęła.

– To będzie okropne – szepnęła.

Mało powiedziane. Media, nie mówiąc o opozycji, zwęszyły już krew i nie odpuszczą.

– Pracujesz dziś w nocy? – zapytał.

– Nie. Lynn ma dyżur. Ja zaczynam wczesnym rankiem.

– Przed wami ciężka droga – westchnął. Tak bardzo chciałby jej pomóc, ale jego praca polegała na czymś innym, wręcz przeciwnym do tego, co robiła ona.

– Będę grał fair, Cara.

– Dzięki.

Na moment jej spojrzenie złagodniało, a w głosie pojawiła się nutka zadumy. Tym razem chwycił jej dłoń tak mocno, że nie mogła jej cofnąć. Patrzyła na ich złączone ręce i szepnęła:

– Dobrze wiesz, dlaczego.

– Wiem, ale się nie zgadzam.

– Nie możemy się spotykać, Max.

– A ja nie mogę przestać cię pragnąć, Cara.

– Spróbuj. – Uniosła powieki i spojrzała mu w oczy. – Twój hart ducha jest legendarny. Zrób z niego użytek.

Nie mógł się nie uśmiechnąć.

– Przyszedłem tu, żeby się dowiedzieć, jak się czujesz.

– Już powiedziałam.

– Wiem. Wszystko jest okej. – Ta kremowo gładka skóra, intensywnie czerwone rozchylone usta…

– Twój czas dobiegł końca – powiedziała.

Puścił jej drobną dłoń.

– Też mam takie wrażenie.

Zostawił u niej zegarek. Nie miała pojęcia, czy zrobił to celowo. W każdym razie był to platynowy rolex z drobinkami szmaragdów. Darowała sobie nawet próbę odgadnięcia, ile toto może kosztować. Cóż, bycie osobowością telewizyjną ma swoje dobre strony…

Położyła zegarek koło łóżka. Nastawiła w nim alarm, na wypadek gdyby jej poczciwy budzik zawiódł i nie wyrwał jej ze snu o wpół do czwartej nad ranem.

Potem schowała go do torebki. Jeśli Max się o niego upomni, podrzuci mu go w drodze z pracy do domu. Nie chciała, by miał pretekst do powtórnych odwiedzin.

Wyświetliła swój numer identyfikacyjny w bramce zachodniego skrzydła Białego Domu. Przeszła obok ochrony. W korytarzu pracował odkurzacz i snuli się dostawcy. Było cicho i spokojnie, ale im bliżej pomieszczeń biura prasowego, tym więcej rozgardiaszu. Trwały zmiany, przemeblowywano pomieszczenia.

– Dzień dobry, Cara – powiedziała Lynn.

– Rozmawiałaś może z prezydentem? – spytała Cara, rozpinając w marszu guziki płaszcza.

– Agenci Secret Service nie odstępowali go na krok. A potem pojechał do rezydencji.

– Czy to może być prawda?

– Nie wiemy – odrzekła Lynn, wchodząc do biura.

– Barry go nie zapytał? – Szef personelu, Barry Westmore, znał prezydenta najbliżej.

Biuro Lynn, sekretarz prasowej, było olbrzymie. Oprócz wielkiego dębowego biurka, ciężkiej komody i kanap królowały w nim wielkie monitory. Aktualnie na wszystkich roztrząsano prywatne życie prezydenta USA. Po angielsku, niemiecku i rosyjsku.

– Nawet jeśli tak jest, prezydent nie był świadomy istnienia córki – oświadczyła Lynn, nerwowo przekręcając na palcu wielki pierścień z topazem.

– To dobrze.

Możliwość zaprzeczenia jest zawsze najlepszą opcją. Lynn nie wyglądała jednak na zrelaksowaną.

– Wychodzi na to, że do macierzyństwa mogą pretendować trzy kobiety. Obliczyliśmy to sobie z Barrym.

– Trzy? Hohoho, panie prezydencie. – Cara nie umiała powstrzymać uśmiechu.

– To musiało wydarzyć się w ostatniej klasie liceum. Facet był gwiazdą szkolnej drużyny piłkarskiej. – Lynn wyraźnie nie spodobała się impertynencja podwładnej. – Ale on odmawia podania jakichkolwiek nazwisk.

– Musi to zrobić!

– Nie. Najpierw trzeba mieć pewność, że Ariella jest jego córką, dopiero później można prowadzić śledztwo w sprawie byłych przyjaciółek.

– Media dotrą do nich przed nami – ostrzegła Cara, myślami błądząc wokół Maxa. Tacy jak on nie czekają na wyniki testów DNA. Zrobią wszystko, by odnaleźć matkę Arielli.

– Masz rację, ale prezydent nie chce nikomu zaszkodzić.

Cara pomyślała, że już zdążył zaszkodzić tym kobietom. Miały niefart. W czasach szkolnych przespały się z Tedem Morrowem i nieważne nawet, czy doszło do poczęcia Arielli. Każda z nich pozna piekło nękania przez media.

– Ty zawsze coś przeoczysz. I zawsze chodzi o seks. Na drugi raz wskaż mi kandydata w typie kujona. Na przykład prezesa kółka szachowego – szydziła Lynn, kręcąc swym słynnym pierścieniem.

– W dzisiejszych czasach kujony są najbardziej napalone – odgryzła się Cara. – Ja szukam randek wyłącznie w mojej kafejce internetowej.

– Powinnam była wyjść za naszego szkolnego kujona – westchnęła Lynn. – Teraz na pewno jest bogaty.

– A nie wolałabyś kapitana marynarki z fajką w zębach? Rozmawiałaś z Ariellą? – Cara szybko zmieniła temat, łapiąc się na tym, że cały czas myśli o Maksie.

– Przepadła gdzieś.

– Trudno się dziwić.

Gdyby to samo spotkało Carę, pewnie właśnie przekraczałaby granicę kanadyjską.

– Może mogłabyś ją znaleźć? – zasugerowała Lynn.

– Przecież jestem potrzebna w biurze – odrzekła Cara, choć miała ochotę sprawdzić, jak czuje się Ariella.

– Damy sobie radę bez ciebie.

– Cudownie to słyszeć. Ale przecież muszę zredagować oświadczenie dla prasy. A ty w ogóle nie spałaś.

Cara również spała dziś bardzo krótko. Teraz musi większą wagę przykładać do jedzenia, snu, wypoczynku. Jest przecież w ciąży. Ale praca w Białym Domu, szczególnie w momencie ostrego kryzysu, nie sprzyja zdrowemu trybowi życia. Pocieszała się jednak, że istnieją kobiety, które długo w ogóle nie wiedzą o swojej ciąży.

– Zdrzemnę się trochę – rzekła Lynn. – Barry przygotuje oświadczenie i do południa będziemy mieć media z głowy. Myślisz, że uda ci się znaleźć Ariellę?

– Spróbuję.

– No to już cię tu nie ma.

Cara wzięła płaszcz i szal. Pomyślała, że gdyby dotarła do Arielli, mogłaby jej przynajmniej zaproponować, że zostanie objęta ochroną. Zresztą, jeśli plotki się potwierdzą, Ariella będzie potrzebowała ochrony do końca życia. Biedna. Nawet dla niej samej rola szeregowego w końcu pracownika Białego Domu oznacza kompletny zamęt w życiu prywatnym. A co dopiero dla prezydenckiej córki…

ROZDZIAŁ DRUGI

Była dziewiąta wieczór. Cara przeszła miasto wzdłuż i wszerz, zajrzała wszędzie, gdzie bywała Ariella. Wysłała setki esemesów. I nic. Może Ariella naprawdę zbiegła do Kanady? Otwierając ciężkie dębowe drzwi swojego mieszkania, czuła, że coś jest nie tak. Na schodach paliło się światło, wewnątrz grała muzyka.

Ręką bezwiednie sięgnęła do torebki i wymacała zegarek Maxa. Czyżby w celu odzyskania go wtargnął do jej domu? Jeśli tak, to i on, i portier słono za to zapłacą. Nawet powszechnie uwielbiana gwiazda telewizji nie ma prawa włamywać się do cudzych mieszkań.

Cara zdjęła buty i cichutko skradała się po schodach. Koleś musi dostać z całych sił po głowie, zanim zacznie tę swoją słodką gadkę. Słychać było piosenkę Beyoncé, a pachniało… ciastem! Cara stanęła jak wryta.

Ariella spokojnie sprzątała jej kuchnię po mącznym szaleństwie. Miała na sobie T-shirt Cary i grube rękawice kuchenne. Właśnie postawiła obok piecyka formę pełną czekoladowych babeczek.

– Mam nadzieję, że się nie gniewasz. – Mrugnęła do gospodyni. – Nie miałam gdzie pójść.

– Świetnie, że jesteś. Właśnie cię szukałam.

– Obstawili mój dom, klub, nawet moją hinduską knajpkę. Bałam się iść do hotelu, lotnisk też nie lubię. Twój portier mnie pamiętał, zełgałam, że dałaś mi klucze, ale je gdzieś zadziałam.

– Miałaś rację, że tu przyszłaś. – Cara uścisnęła przyjaciółkę na tyle delikatnie, by nie pobrudzić się mąką. Spojrzała na tacę z pięknie udekorowanymi babeczkami. – Byłaś głodna? – zapytała.

– Raczej zdenerwowana i nakręcona.

Babeczek było chyba z pięćdziesiąt. Można zabrać je jutro do biura i urządzić aukcję dobroczynną…

– Masz jakieś wino? – spytała Ariella, wyłączając muzykę.

– Jasne. – Stojak na wina był u Cary niewielki, ale starannie zaopatrzony. – Merlot? Shiraz? Cabernet? Mam też coś ze specjalnej edycji Mondaviego.

– Jestem dziś bardziej nastawiona na ilość niż na jakość – powiedziała Ariella.

– Rozumiem cię. Kieliszki są nad kuchenką.

Obie ruszyły w stronę salonu. Ariella zdjęła T-shirt, ukazując skromną koktajlową sukienkę w stalowoszarym kolorze. Z podwiniętymi nogami zagłębiła się w fotelu.

– Czy to wino nie powinno odetchnąć? – zapytała.

– Nie. W szczególnych okolicznościach można z tego zrezygnować – śmiała się Cara, napełniając kieliszki.

W tym momencie przypomniała sobie o ciąży i pozostawiła swoje wino na stoliku.

– Moje może pooddychać. Jak się trzymasz?

– A jak myślisz?

– Ja bym chyba oszalała.

– No więc znasz odpowiedź.

– Czy to może być prawda? Wiedziałaś coś o swoich biologicznych rodzicach?

– Nic a nic. – Ariella próbowała zażartować: – Na pewno byli rasy kaukaskiej, prawdopodobnie Amerykanie. I jedno z nich mogło zostać prezydentem.

– Zawsze uważałam, że masz świetne geny.

Ariella wstała i podeszła do lustra.

– Myślisz, że jestem do niego podobna?

Cara była o tym przekonana.

– No, może trochę…

– Wystarczająco, żeby…

– Właśnie – szepnęła Cara, ściskając ramię przyjaciółki.

Ariella zamknęła oczy.

– Muszę wyjechać. Gdzieś daleko.

– Powinnaś tu zostać. Damy ci ochronę. Agenci…

– Nie – ucięła Ariella, otwierając oczy.

– Zatroszczą się o ciebie. Oni to potrafią.

– Nie wątpię, ale muszę wyjechać. Choć na trochę.

– Rozumiem. – Cara starała się wspierać koleżankę. – Ale masz tu wiele rzeczy do zrobienia.

– Jesteś mistrzynią niedomówień. – Ich spojrzenia spotkały się w lustrze.

– Musisz poddać się testom DNA.

Ariella gwałtownie pokręciła głową.

– To żadne wyjście: nie wiedzieć – perswadowała Cara.

– Nie jestem na to gotowa.

– Pozwól sobie pomóc. Przyjdź do biura, porozmawiasz z Lynn.

– Potrzebuję czasu, Cara.

– Potrzebujesz też pomocy, Ari.

– Daj mi kilka dni spokoju, zanim zacznie się ten cały medialny cyrk. Okej?

Cara wahała się. Czuła się rozdarta między lojalnością wobec szefowej a zrozumieniem potrzeb przyjaciółki.

– Okej – powiedziała w końcu.

– Zrobię te cholerne testy, ale jeszcze nie teraz.

– Dokąd pojedziesz?

– Nie powiem ci. Musisz z czystym sumieniem mówić wszystkim, że nie wiesz.

– Potrafię kłamać.

– Nie tak łatwo okłamać amerykańskie media. No i nie możesz oszukiwać szefowej. Ani prezydenta.

Cara wiedziała, że Ari ma rację.

– Jak się z tobą kontaktować?

– To ja będę się kontaktować. Nie protestuj, Cara. Tak na razie musi być. Dla mojego dobra. Wiem, że w waszym i prezydenta interesie byłoby, żebym się ujawniła, ale to mnie przerasta – dokończyła łamiącym się głosem.

– Ari, przecież to nie twoja wina. A on… Jest dobrym człowiekiem.

– Z pewnością, ale jest prezydentem, co oznacza…

Co oznacza, że cyrk nigdy się nie skończy, dopowiedziała Cara w myślach. Jej komórka wydała dźwięk anonsujący esemesa od Lynn. Szefowa poleciła jej włączenie kanału ANS. Cara nacisnęła guzik pilota.

– Mam złe przeczucia – powiedziała Ariella.

Reporterka Angelica Pierce omawiała kwestię domniemanego ojcostwa prezydenta. Wspomniała nazwisko Eleanor Albert, mieszkanki jego rodzinnego Fields w stanie Montana. Na ekranie pojawiły się zdjęcia prezydenta i Eleanor ze szkolnych kronik. Towarzyszył im dramatyczny podkład muzyczny. Ostatnia fotografia ukazywała parę z małą dziewczynką.

Cara patrzyła na to pustym wzrokiem, a Ariella musiała oprzeć się o kanapę, by nie upaść.

– Nie, to niemożliwe – wyjąkała.

Cara objęła przyjaciółkę. Podobieństwo było uderzające. Chyba nawet testy DNA nie będą potrzebne.

Max wiedział, że zegarek to kiepski pretekst, ale nic lepszego nie potrafił wymyślić. Widział światła w oknach, a więc zastanie ją w domu. W tablecie zdążył już obejrzeć newsa ze zdjęciem prezydenta, Arielli i Eleanor. Cholera! Cara jest w takich tarapatach, że może jej nie zobaczyć nawet przez kilka tygodni.

Wysiadł ze swojego mustanga i postawił kołnierz płaszcza. Padał śnieg. Wracał z uroczystej kolacji, miał na sobie wyjściowe buty, musiał więc sporo uwagi poświęcić omijaniu kałuż. Dotarł pod daszek, strzepnął śnieg z rękawa, spojrzał przed siebie prosto w oczy… Arielli Winthrop. Rozejrzał się, ale nikogo więcej nie było. Wziął ją za ramię i wyprowadził poza zasięg światła latarni. Lubił Ariellę i chciał się nią zaopiekować.

– Co tu robisz? Nie powinnaś włóczyć się po mieście.

– Czekam na taksówkę.

– Taksówkę? Oglądałaś telewizję? Wszędzie cię pokazują!

– Wiem.

– Zawiozę cię, dokąd chcesz. Nie możesz ot tak po prostu stać na ulicy i czekać na taksówkę.

Zaczął iść w stronę swojego auta.

– Max – powiedziała – mnie nie wolno się zadawać z takimi jak ty.

– Dlaczego? Przecież nie jestem tu służbowo.

– Ty zawsze i wszędzie jesteś służbowo. Taki twój los.

– Dobra, nie musisz mi nic mówić. Ale mogę zadać pytanie? – Odpowiedzią było zniecierpliwione spojrzenie. – Czy to ty? – zapytał. – Czy ty dałaś ten cynk ANS?

– W życiu nie słyszałam o Eleanor Albert. A zdjęcie nie jest żadnym dowodem. Nie wiem, czyją jestem córką.

– Ale reszta świata już wie. Pozwól, że cię podwiozę do Białego Domu – poprosił.

– Nie.

– Tam będziesz bezpieczna.

A on zyska przychylność personelu biura prasowego. Może nawet samej Cary. Zaraz, zaraz. Cara. Jak to możliwe, że wypuściła Ariellę samą? Dlaczego nikogo nie wezwała? A może po prostu nie ma jej w domu?

– Rozmawiałaś z Carą? Pozwoliła ci wyjść?

– Jestem dorosła, Max.

– Ale jesteś też córką prezydenta.

– Dopóki nie ma dowodów, nie jestem.

– Chcesz się ukrywać?

Milczeniem potwierdziła jego sugestię.

– Mogę ci pomóc. Zawiozę cię w bezpieczne miejsce.

– Co to za kryjówka, skoro wie o niej dziennikarz NCN? – Ariella przewróciła oczami.

– Tylko ode mnie zależy, co przedostanie się do mediów.

– Co masz na myśli? Przecież za chwilę nawet o tej rozmowie będzie wiedział cały świat. – Spojrzała na niego podejrzliwie.

– A co chciałabyś powiedzieć temu światu?

Zawahała się, ale uznała, że niewiele ma do stracenia.

– Że nic nie wiem o biologicznych rodzicach i że wyjechałam z Waszyngtonu. Mogę na ciebie liczyć?

– Załatwione – odparł.

– Dziękuję, Max. – Spojrzała na niego miękko.

– Mogę cię zawieźć na lotnisko Potomac. Tam złapiesz prywatny czarter, dokądkolwiek chcesz. A jeśli potrzebujesz pieniędzy…

– Nie potrzebuję. Zawieziesz mnie i mam wierzyć, że nikt się o tym nie dowie?

– To będzie coś takiego: „Źródła zbliżone do Arielli Winthrop podają, że opuściła ona rejon Waszyngtonu najprawdopodobniej na pokładzie prywatnego samolotu, który wystartował z lotniska Potomac. Nie jest znane miejsce docelowe ani nazwisko pilota” – powiedział Max swoim słynnym „newsowym” głosem. – Zatrzymamy się po drodze, kupimy dżinsy, czapkę bejsbolową i ciemne okulary. Najlepiej leć learjetem, oni są dyskretni.

Widział, że się waha. Przygryzła dolną wargę.

– Masz lepszy pomysł? – zapytał.

– Dlaczego to robisz?

– Dla dobrego imienia. Twojego, a także dla Białego Domu i prezydenta. A poza wszystkim fajny ze mnie gość.

– Pracujesz dla mediów.

– Jedno drugiemu nie przeszkadza. Mam też słabość do panienek w tarapatach.

Dopiero teraz uśmiechnęła się. Niezbyt pewnie.

– Dwie rzeczy – zaczęła Lynn, patrząc na Carę zza swojego ogromnego biurka.

Była dziesiąta rano. Prezydent Morrow był wciąż nieuchwytny. Jego rozkład zajęć obejmował spotkania o raczej osobistym charakterze. Takie, gdzie łatwo było kontrolować listę uczestników. Wieczorem miał obejrzeć jakieś występy w Kennedy Center.

– Absolutnym priorytetem jest teraz Eleanor Albert. Kim jest? Gdzie się znajduje? Czy naprawdę urodziła Ariellę? – Lynn przy każdym pytaniu zaginała kolejny palec. – I co powie o prezydencie, gdy ją ktoś o to publicznie zapyta? Po drugie, mieszkańcy Fields w Montanie. Co wiedzą, co pamiętają i co mogą o tym powiedzieć, gdyby ktoś pytał?

W tym momencie utkwiła wzrok w kimś, kto pojawił się w drzwiach, za plecami Cary.

– Jesteś nareszcie, wejdź.

Cara odwróciła się. Przed nią stał Max. Dżinsy, koszula rozpięta pod szyją, brązowy sweter. Świeżo ogolony. Uosobienie męskiej surowej siły. Mimo obecności Lynn, trudno jej było powstrzymać zniecierpliwienie. Max wystąpił w nocy w publicznej telewizji z wypowiedzią o Arielli. Powoływał się na tajemniczego informatora. Hieny na pewno już węszą, co to za trop, a to zagraża Arielli i nie przysparza chwały Białemu Domowi.

– Usiądź. – Lynn wskazała mu krzesło. – Kto był twoim źródłem? – zapytała bez ceregieli.

– Pytasz poważnie?

– Od kogo dowiedziałeś się o Arielli?

Cara też była ciekawa. Przecież nawet ona nie wiedziała, że Ariella skorzystała z prywatnego czarteru.

– Dobrze wiesz, że nie wolno mi ujawniać źródeł informacji – rzekł do Lynn, patrząc jednak na Carę.

– Wolno, gdy dotyczy to bezpieczeństwa państwa.

– Doprawdy? – Max rozsiadł się wygodnie. – Proszę mówić dalej.

– Gdyby została porwana… – Lynn nerwowo kręciła swoim pierścionkiem – gdyby obcy wywiad albo, nie daj Boże, terroryści przejęli kontrolę nad córką prezydenta…

– Nie wiadomo, czy jest jego córką.

– A myślisz, że terroryści będą się przejmować wątpliwościami? Te zdjęcia wyglądają przekonująco.

– Chcesz powiedzieć, że prezydent jednak przespał się z Eleanor Albert?

– Nic takiego nie mówiłam. – Lynn zbladła.

– Inaczej nie powoływałabyś się na bezpieczeństwo narodowe – wytknął jej Max.

– Skąd wiedziałeś, na jakie lotnisko udała się Ariella? – Cara przejęła inicjatywę. – Powiedz – naciskała. – Przecież ona jest w tym wszystkim całkowicie niewinna. Nie możemy dopuścić, żeby ją ktoś skrzywdził. Powinna mieć ochronę agentów Secret Service.

Max zwrócił w jej stronę profesjonalne spojrzenie.

– Coś takiego. Powiedziałaś jej to wczoraj?

Aha, więc to tak. Był wczoraj pod jej domem, inaczej nie wiedziałby, że się spotkały.

– Oczywiście! Błagałam ją, żeby przyjęła naszą pomoc. Właśnie mówiłam to Lynn.

– Chcesz znać mojego informatora – zwrócił się do Lynn. – To Ariella. Wiem, że skorzystała z samolotu, bo sam odwiozłem ją na lotnisko. Już jej tu nie ma, Lynn.

– Dlaczego jej, do cholery, nie powstrzymałeś!