Wschód słońca we Włoszech - Michelle Smart - ebook

Wschód słońca we Włoszech ebook

Michelle Smart

4,2

Opis

Elena Ricci wyjechała na dwa dni do letniego domku na wyspie. Ten weekend okazał się punktem zwrotnym w jej życiu. Gdy została napadnięta, pomocy udzielił jej Gabriel Mantegna. Gabriel nieprzypadkowo znalazł się na wyspie. Zamierza wykorzystać sytuację, by wyrównać porachunki z ojcem Eleny…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 139

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (29 ocen)
17
4
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Michelle Smart

Wschód słońca we Włoszech

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ciszę panującą w kaplicy na Nutmeg Island przeszył krzyk.

Gabriel Mantegna, właśnie wychodzący z podziemia, przystanął na stopniu i zaczął nasłuchiwać. Na wszelki wypadek wyłączył latarkę, pogrążając kaplicę w kompletnej ciemności.

Czy to kobiecy głos? Z pewnością nie. Dzisiejszej nocy na wyspie miała przebywać tylko uzbrojona ochrona.

Starannie zamknął za sobą drzwi piwnicy i podszedł do małego okna, jedynego bez witraża. Było zbyt ciemno, by dostrzec cokolwiek, ale w oddali błysnęło słabe światełko. Uzbrojona banda rabowała dom Riccich z bezcennych dzieł sztuki i antyków, a omamiona kłamstwami wyspiarska ochrona kompletnie nie reagowała.

Gabriel sprawdził godzinę. Przekroczył planowany czas pobytu na wyspie już o dziesięć minut i w każdej chwili mógł zostać zatrzymany. Od plaży na południowym krańcu wyspy, skąd mógł bezpiecznie odpłynąć, dzieliło go kolejne dziesięć minut marszu.

Ale ten krzyk… Nie mógł odejść, nie sprawdziwszy, co to było.

Pchnął ciężkie drzwi kaplicy i wyszedł na gorące, karaibskie powietrze. Szkoda, że kaplica, z założenia miejsce kontemplacji i kultu, została sprofanowana przez prawdziwe motywy Ignazia Ricciego.

Właśnie tutaj, w podziemiu, bezpośrednio pod ołtarzem, ukryto dokumenty sięgające dziesiątek lat wstecz. Dowody opłacania morderców i inne skrywane przed światem tajemnice imperium Riccich. Gabriel odkrył tam dość śladów nielegalnych działań, by wsadzić Ignazia do więzienia na resztę życia. I zamierzał osobiście dostarczyć FBI kopie obciążających dokumentów. Będzie też obecny na rozprawie i dopilnuje, by Ignazio, człowiek który przyczynił się do śmierci jego ojca, nie mógł go nie zauważyć. A kiedy sędzia ogłosi wyrok, Ignazio będzie wiedział, że pogrążył go właśnie Gabriel.

Na razie jednak nie wszystko było jasne. Brakowało najważniejszego dla Gabriela dokumentu oczyszczającego imię jego i jego ojca raz na zawsze.

Święcie przekonany, że dokument istnieje, był zdecydowany go odnaleźć, nawet gdyby miało mu to zająć resztę życia.

Na razie jednak porzucił te deprymujące rozważania i zaczął się skradać przez zarośla w stronę dwupiętrowego domu Riccich.

Świeciło się tylko w oknie na parterze. Najwyraźniej coś poszło nie tak. Mężczyznami dowodził kryminalista o przezwisku Carter, specjalista od kradzieży na zlecenie. Wazy Ming, obrazy Picassa, Caravaggia, błękitne diamenty. Nie było na świecie alarmu, którego nie zdołałby unieszkodliwić. Miał też niekwestionowany talent do odgadywania, gdzie podejrzane osoby z towarzystwa trzymają swoje jeszcze bardziej podejrzane skarby, zazwyczaj nielegalne. Te bez skrupułów zatrzymywał dla siebie.

Frontowe drzwi były szeroko otwarte, a ze środka dobiegały głosy stłumione, ale bez wątpienia gniewne.

Gabriel zdawał sobie sprawę z ryzyka, ale krzyk był wystarczająco rozpaczliwy, by go zmobilizować. Przylgnął do ściany tuż obok okna i, wstrzymując oddech, spróbował zajrzeć do środka.

Salon był pusty, ale zza drzwi wciąż dobiegała tłumiona kłótnia.

Przekroczył próg i neoprenowa podeszwa buta do nurkowania zaskrzypiała głośno. Przy następnym kroku uważał bardziej i udało mu się nie hałasować.

Salon miał troje drzwi. Tylko jedne, te naprzeciw niego, były otwarte. Podszedł do nich ostrożnie i wyjrzał. Po prawej miał schody, ale głosy dobiegały z lewej, więc wytężył słuch w nadziei zidentyfikowania przedmiotu kłótni. Gdyby chodziło o zwykłą sprzeczkę, wróciłby do pierwotnego planu i postarał się jak najszybciej wydostać z wyspy.

Ale ten krzyk wciąż nie dawał mu spokoju. Był zdecydowanie kobiecy.

Kłócące się głosy należały do mężczyzn i wciąż nie mógł zrozumieć, o co chodzi. Musiał podejść bliżej.

Zanim zdołał zrealizować swój zamiar, na schodach rozległ się ciężki tupot. Odziana w czerń masywna postać przeszła szybko przez drzwi, za którymi ukrywał się Gabriel, i dołączyła do pozostałych. Mężczyzna musiał zostawić drzwi szeroko otwarte, bo teraz każde wypowiedziane słowo odbijało się echem w pustym pomieszczeniu.

‒ To małe ścierwo mnie ugryzło – odezwał się ktoś z angielskim akcentem, a w jego głosie zabrzmiało niedowierzanie.

‒ Ale chyba nie zrobiłeś jej krzywdy? – upewnił się inny głos, tym razem z akcentem amerykańskim.

‒ Przynajmniej nie tak, jak jej zrobię, kiedy ją stad zabierzemy.

‒ Nigdzie jej nie zabierzemy. Zostanie tutaj – wtrącił ostro jeszcze inny głos.

‒ Widziała moją twarz.

Rozległy się przekleństwa, potem przez gwar przedarł się głos pierwszego mężczyzny.

‒ I tak bym ją zabrał, nawet gdyby nie mogła mnie zidentyfikować. Kimkolwiek jest, musi być coś warta, i nie zamierzam z tego rezygnować.

Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie i rozróżnienie słów stało się niemożliwe, ale sedno sprawy było jasne. Na górze znajdowała się kobieta, najpewniej skrępowana, i mężczyźni kłócili się o to, co z nią zrobić.

W końcu jeden przekrzyczał wszystkich.

‒ Możecie sobie rozprawiać ile wlezie, ale dziewka jest moja i bierzemy ją ze sobą.

Zatrzasnął za sobą drzwi i wbiegł po schodach, na podeście kierując się na prawo.

Szansa. Gabriel bez namysłu wbiegł na schody, przeskakując po trzy naraz. Było tam z pół tuzina drzwi, ale tylko jedne otwarte.

Ostrożnie zajrzał do środka.

Mężczyzna stał pośrodku bladoniebieskiej sypialni, plecami do wejścia. Przed nim, z dłońmi przywiązanymi do wezgłowia łóżka, z zakneblowanymi ustami i kolanami przyciśniętymi do klatki piersiowej, leżała młoda kobieta o przerażonych oczach.

Nie czekając, Gabriel wpadł do środka i zadał bandycie cios w szyję gwarantujący natychmiastową utratę przytomności, wymierzony znakomicie, bo mężczyzna padł jak ścięty. Gabriel zdążył go tylko podeprzeć, żeby łomot nie zaalarmował jego kompanów poniżej.

Następnie rozpiął wodoszczelną kieszeń i wyciągnął scyzoryk. Kiedy przykucnął przy dziewczynie, podciągnęła nogi jeszcze bardziej i zabełkotała coś przez knebel.

‒ Nie zrobię ci krzywdy – powiedział spokojnie po angielsku. – Rozumiesz?

Jakoś zdołała skinąć głową.

Miał niejasne wrażenie, że jest w niej coś znajomego…

‒ Zaufaj mi – powiedział. – Nie mam nic wspólnego z tymi bandytami. Jeżeli krzykniesz, wpadną tu i zabiją nas oboje. Rozwiążę cię i uciekniemy, ale musisz mi przyrzec, że nie będziesz krzyczeć.

Znów kiwnęła głową, wyraźnie uspokojona. Zielone oczy patrzyły na niego, a on znów nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ją zna.

‒ Uciekniemy – powtórzył.

Usiadł na brzegu łóżka, rozciął jej knebel i natychmiast przyłożył palec do warg.

– Nie mamy czasu – ostrzegł. – Musimy wyjść przez okno, chyba że masz inny pomysł na ominięcie schodów.

Ruchem głowy wskazała drzwi za plecami.

‒ Okno garderoby – wychrypiała.

Domyślił się, że wysilony krzyk uszkodził jej struny głosowe. Mógł mieć tylko nadzieję, że nie odniosła żadnych innych obrażeń i podziwiał jej przytomność umysłu.

Pomyślał o Paulu, kapitanie jachtu, który zapewne z niecierpliwością wyglądał jego powrotu. Sięgnął po telefon i wcisnął guzik połączenia.

‒ Paul, przyprowadź skuter wodny na północną przystań. – To była jedna z ewentualności, które brali pod uwagę, układając plan wyprawy.

Rozłączył się i rozciął więzy kobiety. Na nadgarstkach, tam, gdzie sznur bezlitośnie wbijał się w ciało, miała głębokie czerwone bruzdy.

Ogłuszony mężczyzna jęknął cicho i Gabriel z trudem zrezygnował z kopnięcia go w żebra. Zemsta dałaby mu satysfakcję, ale nie mogli już zmarnować ani chwili.

‒ Możesz chodzić? – spytał, pomagając dziewczynie wstać.

Była drobna, a z jasnymi, związanymi w kucyk włosami i dużymi zielonymi oczami przypominała lalkę porcelanową. Kiedy ją podniósł i poczuł zapach ogniska, przyjrzał jej się z bliska i zmienił zdanie. Nie lalka, tylko brudny łobuziak.

I nagle do niego dotarło, dlaczego wydawała mu się taka znajoma. Wciąż pamiętał drobną dziewuszkę z czasów swojego dzieciństwa, zawsze ubraną jak chłopak, która właziła na drzewa szybciej niż ktokolwiek inny i zeskakiwała z nich równie błyskawicznie.

To była jedyna córka Ignazia, Elena.

Ryzykował życie dla córki śmiertelnego wroga?

Była jego wrogiem, tak samo jak jej ojciec. Gabriel zamierzał doprowadzić Ignazia do upadku, a potem miał szczery zamiar zrobić to samo ze wszystkimi członkami jego rodziny.

Leżący na podłodze mężczyzna pojękiwał coraz głośniej. Elena wyglądała, jakby i ona chętnie kopnęła go w żebra.

‒ Znikajmy stąd.

Gabriel chwycił ją za rękę, starając się nie dotykać obolałych nadgarstków, i pociągnął do garderoby, o której wspomniała wcześniej.

Jakiekolwiek miał wcześniej plany wobec ich rodziny, nie potrafiłby się zdobyć na zostawienie bezbronnej kobiety na łasce i niełasce czterech uzbrojonych zbirów. Słyszał przecież, że zamierzali ją skrzywdzić. I choć nienawidził jej rodziny, nie życzył jej takiego losu.

Otworzył okno i wyjrzał na zewnątrz. Tak jak mówiła, biegł pod nim spadzisty dach.

Wydźwignął się na krawędź i stopami ostrożnie zbadał wytrzymałość.

‒ Chodź – zwrócił się do niej, kiedy już był pewny, że się pod nim nie załamie.

Pomijając gołe stopy, miała na sobie wygodny do ucieczki strój – czarne spodnie do pół łydki i luźny T-shirt khaki.

W milczeniu zsunęli się oboje do krawędzi dachu.

‒ Ratunek przybędzie od północy – powiedział, próbując ustalić strony świata w odniesieniu do miejsca umówionego spotkania. – Musimy pobiec w prawo.

Pokiwała głową, zręcznie zwiesiła się na rękach z krawędzi dachu i zeskoczyła na ziemię. Masywniejszemu Gabrielowi zajęło to trochę więcej czasu. Ona natychmiast zerwała się na nogi i pomknęła ku zaroślom. Zamiast w prawo, jak się umówili, skierowała się w lewo.

Gabriel puścił się krawędzi dachu i ciężko wylądował na ziemi, ale nawet się nie obejrzała. Gnała przed siebie, a długie jasne włosy rozwiewały się w pędzie.

Biegnij, Eleno, biegnij.

We wspomnieniach zobaczyła trzy domki na drzewach, zbudowane dla niej i jej braci. Gdyby tylko zdołała tam dobiec, byłaby bezpieczna. Ale choć pędziła jak wiatr, wciąż słyszała za sobą tupot stóp.

Gabriel Montegna, człowiek, którego mgliście pamiętała z dzieciństwa, przeraził ją równie mocno jak uzbrojeni mężczyźni w wakacyjnym domu jej rodziny. Podobno spędził dwa lata w amerykańskim więzieniu federalnym i próbował wmanewrować jej ojca w swoje kryminalne sprawki.

Jej azyl nadal był dość odległy, a za plecami wciąż dudniły ciężkie kroki. Raczej nie da rady uciec.

Początkowy strach zastąpił gniew. Na pewno nie pozwoli się złapać.

Zatrzymała się gwałtownie, obróciła na pięcie i całym ciężarem runęła na goniącego, co przypominało zderzenie ze ścianą.

Podstęp zadziałał tylko częściowo. Zaatakowany z zaskoczenia Gabriel potknął się i upadł, pociągając ją za sobą, ale błyskawicznie obrócił się na bok i przygwoździł ją do ziemi.

‒ Chcesz się zabić? – Jego gorący oddech owiewał jej twarz.

Bezskutecznie próbowała się uwolnić, ale był zbyt ciężki. W dodatku zerwał się niemal od razu i bezceremonialnie pociągnął ją za sobą. Próbowała się opierać, więc przerzucił ją sobie przez ramię i ruszył biegiem, bo od strony domu znów rozbrzmiały krzyki.

Elenę ogarnęła panika, jakiej nie odczuwała jeszcze nigdy, nawet wtedy, kiedy niespodziewanie zaskoczyła ją banda. Jednak pomimo upokarzającego potraktowania jak krnąbrnego dzieciaka, kiedy padły pierwsze strzały, podziękowała opatrzności za siłę i wytrzymałość Gabriela.

Nie miała pojęcia, jak długo biegł z nią przewieszoną przez ramię. Może kilka minut, może kilkadziesiąt, ale przez cały ten czas bandyci nie ustawali w pogoni na nimi.

W końcu dotarli na wybrzeże. Elena usłyszała dźwięk silnika i nagle znikąd pojawił się skuter wodny. Gabriel wdrapał się na niego.

‒ Ruszaj – krzyknął.

Ktokolwiek kierował skuterem, nie potrzebował dodatkowej zachęty i maszyna pomknęła po wodzie. Gabriel obrócił Elenę i usadowił pomiędzy sobą a prowadzącym skuter.

W ciągu kilku minut znaleźli się koło dużego jachtu i wpłynęli do luku bezpieczeństwa. Gabriel i towarzyszący im mężczyzna pomogli jej wysiąść.

‒ Wszystko w porządku? – Gabriel przyjrzał jej się uważnie.

Już otworzyła usta, żeby rzucić jakąś ciętą ripostę, kiedy nagle zupełnie osłabła. To był długi dzień. Przed oczami pojawia się mgła, skronie jej zwilgotniały i zemdlała.

Tytuł oryginału: Wedded, Bedded, Betrayed

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2016 by Michelle Smart

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osob rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-3409-2

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.