Jak uleczyć pożądanie - Meredith Webber - ebook

Jak uleczyć pożądanie ebook

Meredith Webber

3,5

Opis

Doktor Nicholas Macpherson podejmuje pracę w małym szpitalu australijskim, by odzyskać równowagę psychiczną po misji w Afganistanie. Cierpi na zespół stresu pourazowego, w życiu prywatnym też mu się nie powiodło. Po nieprzyjemnym rozwodzie uznaje, że nie jest stworzony do małżeństwa. Gdy jednak spotyka Izzy, pielęgniarkę samotnie wychowującą córkę, zaczyna znów cieszyć się życiem. Nie chce się ponownie żenić, nie chce brać za nikogo odpowiedzialności, niemniej Izzy zawładnęła jego zmysłami. Gdy proponuje jej krótki romans, Izzy chętnie przystaje na tę propozycję...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 150

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (26 ocen)
7
5
9
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Meredith Webber

Jak uleczyć pożądanie

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Biegła ścieżką nad oceanem, aż dotarła do niewielkiej cichej zatoczki. Dalej szlak wspinał się na skały porośnięte egzotyczną roślinnością. Idealne miejsce, jej ulubione.

Izzy pracowała na noce, a bieganie o świcie traktowała jak zasłużoną nagrodę przed powrotem do codzienności. Czekało ją przygotowanie Nikki do nowego semestru w gimnazjum, spotkanie z rodzicami, by dowiedzieć się, co słychać u najbliższych, spacer z psami dookoła padoków… Bardzo relaksujące.

Nikki. Za miesiąc skończy trzynaście lat. Jest nad wiek rezolutna, kochająca, dobrze się uczy. Mimo to Izzy nie przestawała się o nią niepokoić. Dlaczego?

Przystanęła, przyglądając się czemuś, co leżało na plaży. Większe od człowieka. Co to jest? Zbiegając na plażę, kątem oka dostrzegła wyżej jakąś postać wśród zarośli. Biegnie na dół?

Może wręcz przeciwnie…

Chwilę później jej oczom ukazał się wysoki ciemnowłosy mężczyzna. Podążał w kierunku wyrzuconego na plażę stworzenia.

Dotarła do niego jako pierwsza. Uklękła przy nim, przemawiając do niego, dotykając go. Ssak? Młody wieloryb? Raczej tak, bo delfiny mają inny kształt, są smuklejsze…

Mimo że słońce dopiero wschodziło, skóra zwierzęcia była gorąca. Izzy zdjęła T-shirt, zmoczyła go, po czym przykryła nim szorstki grzbiet.

– Słusznie – powiedział mężczyzna. – W plecaku mam ręcznik. Zaraz go przyniosę. – Zawrócił tak szybko, że nawet nie zdążyła mu się przyjrzeć. Zobaczyła jedynie, że jest potargany i ma brodę.

– I jeżeli pan ma, to jeszcze butelkę, jakiś kubek i słodką wodę! – zawołała, po czym starała się sobie przypomnieć, czego się dowiedziała kilka lat wcześniej podczas wizyty z Nikki w oceanarium Sea World.

Tak, ssaki morskie wyrzucone na brzeg zazwyczaj leżą na boku. Jak ten.

– To morświn – orzekł nieznajomy.

– Tak pan myśli? Wydawało mi się, że to młody wieloryb.

Gdy się roześmiał, podniosła na niego wzrok.

– Młode wieloryby są trzy razy większe i ważą tonę albo i więcej.

– Mądrala – mruknęła, ale nic więcej nie dodała, ponieważ mężczyzna już okrywał morświna mokrym ręcznikiem.

– Uważam, że trzeba przede wszystkim ułożyć go na brzuchu.

Też o tym pomyślała, ale już nie warto było o tym wspominać.

– Po co słodka woda?

Ha, teraz to ona wie coś, o czym on nie wie.

Naszły ją dziwne myśli, ale miała nadzieję, że zauważył, że zwleka z odpowiedzią.

– Niech pan poleje trochę nad okiem tak, żeby spłynęła do oka. Przypominam sobie, że trzeba oczy zwilżać, bo…

– Sól z wody morskiej, parując, utworzyłaby skorupę – dokończył, błyskając białymi zębami.

Izzy poczuła ucisk w dołku.

Nie! Tylko nie to!

Ostrożnie lał wodę nad okiem morświna.

– Mac – przedstawił się, zakręcając butelkę.

– Izzy. – Podała mu dłoń ponad nieruchomym cielskiem. – Musimy odwrócić go w tę stronę, na brzuch i w kierunku morza. Jak z tej strony odgarniemy piasek, to powinien zsunąć się na brzuch.

– Już kiedyś to robiłaś? – zapytał, przechodząc na jej stronę, gdy zaczęła usuwać piasek.

– Nie, ale byłam kiedyś na wykładzie o ratowaniu ssaków wyrzuconych na brzeg. Tych dużych nie wolno odwracać, bo można połamać im żebra. Trzeba też pamiętać o polewaniu płetwy grzbietowej i ogona, bo to one chłodzą całe ciało.

Oprócz butelki z wodą przyniósł też kociołek, którym teraz zaczął polewać grzbiet i ogon. Izzy skupiła się na odgarnianiu piasku. Gdy do niej dołączył, przeszył ją dreszcz. Dlaczego? Oby tego nie zauważył.

Niestety.

Dlaczego złośliwość losu przywiodła mnie akurat tu i teraz? – pomyślał, znalazłszy się zdecydowanie za blisko tej półnagiej kobiety.

Trwająca trzy tygodnie wędrówka brzegiem oceanu pozwoliła mu oczyścić umysł i przygotować się do podjęcia nowej pracy. Już wkrótce, bo nadmorski szlak kończył się w Wetherby nieopodal Wetherby District Hospital, gdzie oczekiwano nowego dyrektora.

„Dyrektor” to brzmi dumnie, zwłaszcza w kontekście szpitala, w którym, jak zdążył się dowiedzieć, pracuje dwóch lekarzy wspieranych przez czworo lekarzy pierwszego kontaktu z prywatnej przychodni.

– Chyba już się przechyla na tę stronę.

Przeniósł spojrzenie na Izzy, kompletnie nieświadomej, jak działa na jego libido. Miała złocistą karnację i rude włosy związane w ciasny węzeł, ale mimo to jej twarz otaczały mocno skręcone loki. Do tego złociste oczy, no, może raczej brązowe, ale za to ze złocistymi iskierkami.

Myśl raczej o całości, a nie o fragmentach jej ciała, jak na przykład piersi pod skromnym topem, gdy dotknęła jego ramienia podczas rozkopywania piasku.

Niezadowolony z takich myśli, nie wspominając o przebudzonym libido, wstał, by przerwać kontakt fizyczny.

– Zdejmę z niego koszulkę i ręcznik, żeby go znowu okryć, jak się odwróci – powiedział, gratulując sobie praktycznego podejścia.

– Super. – Spojrzała na niego z uśmiechem.

O, kurczę. Te dołeczki w policzkach…

Na szczęście morświn zsunął się do dołka, który wygrzebali, układając się na brzuchu. Nagle ochlapała ich pierwsza fala porannego przypływu.

Odskoczyła w ostatniej chwili, ale i tak oblepił ją mokry piasek, nie zważając jednak na to, skakała z radości, chwaląc zwierzaka za jego inteligencję.

– Skąd wiesz, że to jest samiec? – zapytał.

Rzuciła mu promienne spojrzenie.

– Naprawdę myślisz, że młode samiczki są na tyle durne, żeby pchać się w takie tarapaty?

– Hm…

Dawno tak nie zareagował, ale to nie było miejsce ani pora, żeby wdawać się w dyskusję z kobietą z powodu drobiazgów. Już raz zachował się jak głupiec, żeniąc się, ponieważ wydawało mu się, że małżeństwo wiąże się z wzajemną miłością i zaufaniem.

Skupił się na morświnie.

– Co teraz?

Izzy omiotła spojrzeniem zwierzaka. Leżał już wprawdzie na brzuchu, ale ona wolała nie patrzeć na mężczyznę. Myśl o tym biednym zwierzaku!

– Moglibyśmy wygrzebać ten kanał aż do wody, żeby spłynął wraz z falą przypływu.

– Albo wezwać pomoc – zasugerował brodacz z miną specjalisty od ratowania zwierząt.

– Wetherby jest trzy kilometry stąd, a ja nie mam przy sobie telefonu. Masz?

Pokręcił głową speszony, jakby brak telefonu był oznaką słabości, ale kto by brał komórkę na wędrówkę odludnym wybrzeżem? Na szlaku było kilka wiosek, gdzie każdy wędrowiec musiał się meldować, by w razie czego było wiadomo, gdzie go szukać, gdy nie stawi się w następnym punkcie. O tej porze roku na szlaku powinno być sporo turystów…

Izzy spojrzała w stronę ścieżki.

Ani żywej duszy.

– Sami musimy się tym zająć – stwierdziła, licząc, że Mac zostanie, żeby ta liczba mnoga miała uzasadnienie. – Masz śpiwór?

– Jaki śpiwór?!

– Taki worek do spania. Noce są chłodne, więc myślałam…

– Wiem, co to śpiwór – mruknął. – Ale nie rozumiem, o co ci chodzi.

Maruda z niego.

– Śpiwór jako płachta – wyjaśniła, czując, że Mac dalej nie wie, o co chodzi. – Nie rozumiesz? – zapytała bardzo uprzejmie, nie chcąc zrazić jedynej osoby, której pomoc była nieodzowna. – Wsuniemy ją pod niego, żeby zaciągnąć go do wody.

– Oczekujesz, że dla zwierzaka poświęcę śpiwór?!

Niedowierzanie w jego głosie sprawiło, że zapomniała o uprzejmościach.

– Przestań marudzić i go przynieś. Ten odcinek szlaku kończy się w Wetherby. Odkupię ci ten śpiwór.

Gapił się na nią, jakby to ona stanowiła problem, a nie morświn. W końcu, mamrocząc coś o kobietach, które się rządzą, ruszył w kierunku ścieżki.

Przyłapawszy się na tym, że za nim patrzy, uznała, że lepiej wrócić do kopania. To lepsze niż myślenie o jego niebieskich oczach czy szerokiej klacie pod mokrym podkoszulkiem.

Czując się jak idiota, wracał ze śpiworem. Rozwinął go już i rozpiął, by od razu mogli go użyć.

Ta Izzy miała dobry pomysł, szkoda, że sam na to nie wpadł. To z tego powodu jest taki zły? Czy dlatego, że chodzi o to, jak reaguje na tę kobietę?

Jeszcze mu to nie przeszło?

Nie wobec wszystkich kobiet. Miał wiele koleżanek, a z niektórymi nawet od czasu do czasu szedł do łóżka.

Dopóki nie pojawiało się coś więcej niż pociąg fizyczny. Jak zdradliwy jest pociąg fizyczny, nauczyło go małżeństwo. Odbiera facetowi rozum, zmuszając do podejmowania nieprzemyślanych decyzji.

Mało ma problemów z głową? Służba w Iraku, a potem rewelacje o fizycznym pociągu małżonki…

Byłej małżonki! Wystarczy.

Zbliżał się do morświna z postanowieniem przejęcia kontroli nad sytuacją.

Czy to nie rola specjalisty medycyny ratunkowej?

– Słabo nam idzie pogłębianie tego dołu, bo każda fala zmywa piach z powrotem, ale czuję, że jak się przyłożymy, to się uda.

I jak tu przejąć kontrolę?

W miarę przypływu wody w dole przybywało, więc odsunął od siebie myśli o wojnach i kobietach, kopiąc z uporem, by przywrócić morświna jego środowisku naturalnemu. Wygrzebywał piach, podsuwał śpiwór pod ciężkie cielsko, od czasu do czasu dotykając palców Izzy.

Gdy woda w dole sięgała im do kolan, cały morświn leżał już na śpiworze, więc trzymając za dwa rogi, cal po calu wciągali go coraz głębiej.

– Sam się unosi! – Usłyszawszy te słowa, zdał sobie sprawę, że już nie czuje ciężaru.

– Chyba tak. – Odetchnął z ulgą. – Ale śpiwora jeszcze nie zabierajmy. Musimy go trochę pokołysać, żeby sam to poczuł. Chyba po to. Ale wiem, że jak się wypuszcza dużą rybę, trzeba nią kołysać w wodzie, aż sama odpłynie.

Wchodzili coraz głębiej, aż w pewnej chwili morświn machnął ogonem, po czym zanurkował, a kilka minut później ukazał się im dużo dalej.

– Płynie! Udało się! – zawołała Izzy, energicznie go przytulając tak, że objęła go mokrym śpiworem, niemal go zatapiając.

Już w płytszej wodzie odwzajemnił uścisk. Wspólny sukces przełamał dystans.

– Normalnie nie przytulam się do ob… – Zawahała się, jakby coś ważniejszego przyszło jej do głowy. – Mam nadzieję, że on nie wróci, że jego rodzina jest gdzieś w pobliżu i go szuka. Wiedziałeś, że jak całe stado zabłąka się na plażę i jest ratowane, to ratownicy starają się jednocześnie zepchnąć do wody wszystkie osobniki, żeby mogły się sobą opiekować?

Miał ochotę odpowiedzieć, że to już nie ich problem, ale nagle poczuł lekki niepokój o los morświna. Ich morświna.

Nonsens. Nawet nie był pewny, czy morświny tworzą grupy rodzinne. Ona też pewnie tego nie wie. Kryzys został zażegnany, więc powinien wrócić na trasę. Bez śpiwora i wody do picia. Sam?

– Masz ochotę mi towarzyszyć do Wetherby?

Rzuciła mu spojrzenie pełne zdziwienia.

Zauważył to, bo sam się zdumiał. Przecież kobiety go nie interesują! Podobno jest na urlopie od emocjonalnych wyzwań oraz układów damsko-męskich.

– Nie – odparła. Zdecydowanie za szybko. – Muszę biec. Właśnie skończyłam noc i muszę przygotować córkę do szkoły. Na poniedziałek. Poza tym siostra przyjeżdża z Sydney na weekend. Niewykluczone, że zjawi się też nasz brat.

– Okej, okej! – Uniósł dłonie w pojednawczym geście. – Ale dam ci na przyszłość radę mojej matki. Nigdy nie powołuj się na więcej niż jedną wymówkę. Bo więcej niż jedna rodzi podejrzenie, że właśnie je wymyśliłaś.

– Wcale tego nie wymyśliłam! – zaprotestowała, czerwieniąc się. – Kilkaset metrów stąd jest ujęcie wody pitnej. Możesz tam napełnić swoją butelkę. – Nie czekając na odpowiedź, ruszyła. Biegiem.

Kilkadziesiąt kroków dalej przystanęła.

– A, śpiwór! – Wskazała na czerwony tobołek na piachu. – Za mokry, żeby go nieść. Powieś go na drzewie. Jak tu wrócę jutro albo pojutrze, to go zabiorę, żeby nie szpecił szlaku. A jak mi powiesz, gdzie się zatrzymasz, dostarczę ci nowy.

W pełni zdawała sobie sprawę, że paple bez ładu i składu, ale naprawdę musiała wracać. A przynajmniej znaleźć się jak najdalej od tego nieznajomego, by spokojnie się zastanowić, co ją tak w nim niepokoi.

To coś więcej niż błękit oczu i muskularne ciało. Zdecydowanie!

– Śpiwór nie będzie mi potrzebny – rzucił obojętnym tonem.

– Rozumiem. – Ponownie się odwróciła, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Miała nadzieję, że wygląda jak profesjonalistka, a nie tchórz umykający w pośpiechu.

Gdy dobiegła do parkingu, nieco ochłonąwszy, uznała, że reakcja jej ciała na tego mężczyznę to nic innego jak połączony efekt nocnych dyżurów oraz wdzięczności, że znalazł się ktoś, kto pomógł jej uratować morświna.

Oby tylko znowu nie zawrócił na plażę!

Tym razem jego plecak był dużo lżejszy.

Mimo przyjemności, jaką dawała mu trzytygodniowa samotna wędrówka, odczuwał coś w rodzaju lekkiego niezadowolenia. Możliwe, że z powodu spotkania z kobietą, które przerwało samotność, a to ona była dla niego najważniejsza. W armii nie było o tym mowy, nawet gdy jego oddział wrócił z misji zagranicznych i pracował w koszarach.

Koszarowa bliskość, towarzystwo innych żon i wymuszone poczucie koleżeństwa wydawało się Lauren interesujące. Do jego pierwszej misji zagranicznej.

– Jesteś lekarzem, nie żołnierzem – argumentowała, mimo że już kilkoro ich znajomych zostało oddelegowanych do innych krajów. – Co ze mną będzie, jak zginiesz?

Zgodnie z daną jej obietnicą nie zginął podczas pierwszej misji, ale gdy za drugim razem wysłano go do Afganistanu, straciła cierpliwość, przestała wierzyć w ich związek, w miłość. Tak mówiła później, tłumacząc, że romans kręci ją zdecydowanie bardziej niż małżeństwo.

Druga misja okazała się katastrofą, ale ta wiadomość dobiła go ostatecznie. Znieczuliła go, pozbawiając wszelkich emocji. Nie okazywał tego i dalej funkcjonował jak przystało lekarzowi, kompanowi w mesie oficerskiej, oddanemu synowi niezależnie od zmieniających się współmałżonków rodziców.

Uważał, że rozwód rodziców, gdy miał siedem lat, nie miał na niego szczególnego wpływu. Widywał ich regularnie, odwiedzał często, dogadywał się z przyrodnim rodzeństwem, a nawet wspierał je, gdy ich rodzice znowu się rozwodzili.

Wędrówka nadmorskim szlakiem sprzyjała rozmyślaniom. Przyszło mu wówczas do głowy, że to wtedy nauczył się tłumić emocje, zamykać je na cztery spusty. Czy to dlatego nie rozumiał, czego obawiała się Lauren, gdy wysłano go na pierwszą misję?

Skontaktowała się z nim teraz, dowiedziawszy się, że wrócił. Nie odpowiedział na ten e-mail.

Zastanawiał się, czy dreszczyk emocji, który tak ją kiedyś kręcił, osłabł, ale po namyśle doszedł do wniosku, że nie chce tego wiedzieć. Zwłaszcza że krótki czas ich narzeczeństwa oraz trzy lata małżeństwa jawiły mu się bardziej jak dawno przeczytana fantastyka niż rzeczywistość.

Jakiś sen… albo koszmar senny.

Żeby nie pogrążyć się we wspomnieniach jeszcze okropniejszych niż ten koszmar, skierował myśli ku temu, co przed nim. Oczywiście ku dziewczynie, kobiecie, która wtargnęła do jego życia znienacka niczym dżin z butelki, a potem równie szybko zniknęła.

Zapewne mieszka w Wetherby, ale to miasteczko dziesięciotysięczne, a w sezonie kręci się tam dwa razy tyle turystów.

Mało prawdopodobne, by znowu na siebie wpadli…

Poza tym będzie zajęty poznawaniem personelu szpitala i miasteczka, więc nie będzie miał czasu na szukanie jakiegoś złocistego duszka.

Co więcej, ona musi przygotować dziecko do szkoły, więc zapewne jest mężatką, chociaż nie nosi obrączki.

W dzisiejszych czasach nie wszyscy je noszą, wiele par żyje bez ślubu, można też mieć dziecko, nie mając męża lub żony. Czuł jednak, że jeżeli ona ma dziecko i nawet jeżeli nie ma partnera, to można domniemywać, że nie ma ochoty z nikim się wiązać.

On też nie ma na to ochoty.

Preferuje przelotne przygody i do tej pory romansował z kobietami takimi jak on, żądnymi przygód bez zobowiązań.

Na szczycie wzgórza przystanął. Bardziej, by zapanować nad głupimi myślami, niż żeby podziwiać widok. Ale widok zasługiwał na podziw. Bezkres oceanu, miejscami zielony, miejscami niebieski, a przy brzegu wykończony białą koronką spienionych fal.

Nieopodal odległego cypla dostrzegł surferów czekających na dogodną falę, dalej zapewne kryło się miasteczko.

Wetherby!

Tytuł oryginału: A Forever Family for the Army Doc

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2017

Redaktor serii: Ewa Godycka

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2017 by Meredith Webber

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2018

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-3523-5

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.