Hotel w Rzymie (Światowe Życie) - Clare Connelly - ebook

Hotel w Rzymie (Światowe Życie) ebook

Clare Connelly

3,8

Opis

Po dwóch miesiącach małżeństwa Skye dowiaduje się, że Matteo poślubił ją wyłącznie po to, by chciał odzyskać hotel w Rzymie. Przed laty ojciec Skye kupił go od dziadka Mattea. Zakochana w mężu Skye nie może się pogodzić z jego wyrachowaniem. Żąda rozwodu, w zamian jest gotowa oddać mu hotel. Matteo podpisuje dokumenty, lecz chwilę później okazuje się, że Skye jest w ciąży…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 151

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (82 oceny)
24
24
27
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Clare Connelly

Hotel w Rzymie

Tłumaczenie:Dorota Viwegier-Jóźwiak

PROLOG

Sześć lat wcześniej

– Widzisz ją, Matteo?

Gazety uwielbiały pisać, że Matteo Vin Santo nie ma serca, ale to nie była prawda.

Przyglądając się bladym dłoniom dziadka spoczywającym bez ruchu na pościeli szpitalnej, Matteo czuł w sercu ból, który potęgowała pewność, że starszemu człowiekowi pozostało zaledwie kilka godzin życia.

– Co takiego, Nonno?

– Nonno? – Alfonso Vin Santo próbował się uśmiechnąć, ale usta wykrzywiło mu cierpienie. – Nie zwracałeś się tak do mnie od lat – wyszeptał z trudem.

Matteo bez słowa wpatrywał się w żylaste dłonie, które niegdyś uformowały imperium składające się z wielu firm i trzymały ster aż do jego upadku. Westchnął i spojrzał ku oknu, za którym widać było szare o tej porze przedmieścia Florencji.

– Czy widzisz rzekę? Zawsze lubiłeś patrzeć, jak słońce odbija się od fal.

Matteo zacisnął powieki. Mimo że znajdowali się w pokoju szpitalnym, zobaczył to, o czym mówił dziadek. Widok z tarasu rzymskiego hotelu Il Grande Fortuna, który należał kiedyś do rodziny i którego okna wychodziły z jednej strony na Tyber, a z drugiej na Watykan.

Poczuł złość, jak zawsze, gdy myślał o hotelu.

– Tak, jest piękna.

– Więcej niż piękna. Jest idealna. – Alfonso westchnął. – To wszystko moja wina.

– Nie, Nonno. – Matteo nie zająknął się ani słowem na temat tego drania Johnsona. Nie chciał dodatkowo przysparzać kłopotu dziadkowi u kresu życia. Choć to właśnie Carey Johnson był winny całemu nieszczęściu. On i ten jego głupi upór, żeby nie odsprzedać hotelu. Upór, który w końcu zaprowadził go do grobu.

Ale Matteo mógł to wszystko naprawić. I zrobi to.

– Odzyskam dla ciebie hotel – powiedział, nie będąc nawet pewnym, czy dziadek go usłyszał.

Nie wiedział jeszcze, w jaki sposób ani jakim kosztem, ale poprzysiągł sobie, że hotel wróci do rodziny. Był gotów poświęcić dla tej idei wszystko.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Czy była pani umówiona?

Umówiona? Ze swoim własnym mężem? Skye przycisnęła torbę mocno do siebie, myśląc o pliku dokumentów rozwodowych, które skrywało jej wnętrze. Strużka potu spłynęła między łopatkami, mimo że luksusowe wnętrze było klimatyzowane. W Wenecji od rana panował upał. Zmęczenie lotem i ciągły niepokój, który ją dręczył, odkąd podjęła decyzję o odejściu od męża, dały jej tak w kość, że nagle zwątpiła, czy poradzi sobie z czekającym ją zadaniem.

– Signor Vin Santo ma zajęte całe popołudnie, przykro mi – mruknęła recepcjonistka, nie podnosząc głowy znad terminarza.

Skye uzbroiła się w cierpliwość. Rozwód był dla niej bardzo ważny i musiała go uzyskać teraz. Była skłonna pójść na duże ustępstwa, byle wszystko poszło po jej myśli. Potrzebowała podpisu Mattea na dokumentach, żeby wreszcie wyjechać z Włoch. Zanim Matteo odkryje prawdę.

– Jeżeli powie mu pani, że tu jestem, na pewno znajdzie czas.

Umalowana jak lalka recepcjonistka pokręciła sceptycznie głową, nie starając się ukryć lekceważenia.

– Signorina…? – Recepcjonistka zawiesiła głos w oczekiwaniu na nazwisko.

Skye uśmiechnęła się do niej. Miała co prawda dopiero dwadzieścia dwa lata, ale często brano ją za dużo młodszą. Makijaż, który nałożyła rano, zdążył się wytrzeć i Skye czuła się w tych niesamowicie eleganckich wnętrzach biurowca niemal tak samo nie na miejscu, jak w czasach swojego małżeństwa. Niemniej jednak miała prawo tutaj być. Miała też powód. Przechyliła lekko głowę i spojrzała na recepcjonistkę z góry.

– Signora – poprawiła ją z naciskiem. – Signora Skye Vin Santo.

Z niemałą satysfakcją patrzyła, jak karminowe usta recepcjonistki otworzyły się ze zdumienia, a spojrzenie szybko powędrowało ku jej dłoni ozdobionej pierścionkiem z dziesięciokaratowym brylantem, który przezornie założyła dziś rano.

– Mi dispiace! Proszę mi wybaczyć, pani Vin Santo – powiedziała i nacisnęła przycisk telefonu. – Nie miałam pojęcia, że signor Vin Santo jest żonaty.

Skye skinęła głową, ale słowa te zabolały ją. Z drugiej strony, skąd ta kobieta miała wiedzieć, że jej szef ma żonę. Skye odeszła od męża zaledwie po miesiącu z kawałkiem. A i tak uważała, że to o miesiąc za długo.

Jak to się stało, że wytrzymała aż tyle czasu? Jakim cudem w ogóle go poślubiła? To ostatnie było dość proste do wytłumaczenia. Wspomnienie Mattea z tamtego wieczoru, kiedy się poznali, zawładnęło jej myślami. Oczami wyobraźni ujrzała jego elegancki garnitur i przystojną twarz. Usłyszała miękki, przekonujący głos. Był uroczy i chciał ją uwieść. A ona? Uległa mu od pierwszej chwili. Wtedy myślała, że byli sobie przeznaczeni. Nie minęły dwa miesiące od ślubu i na jaw wyszły wszystkie jego kłamstwa.

Stała wciąż przy kontuarze, słuchając rozmowy telefonicznej prowadzonej bardzo szybko po włosku. Niewiele z niej rozumiała, toteż szybko przeniosła spojrzenie za okno, które odgradzało ją od urokliwych uliczek i kamienic Wenecji. Miasta, które kiedyś kochała i w którym chciała mieszkać do końca życia. Teraz jej serce zamknęło się nawet na jego niewątpliwy czar. Idąc tutaj ani razu nie obejrzała się za gondolami sunącymi po wodzie z gracją i dumą. Nie popatrzyła na przytulone jedna do drugiej kamienice, kryjące sekrety ludzi mieszkających w nich przed wiekami. Nie podziwiała mostów nad kanałami, które były dowodem mądrości i siły ich budowniczych. Zignorowała kojący błękit nieba i gołębie, ledwie odnotowując ich obecność. Trzepot skrzydeł był oddechem Wenecji.

Wenecja, piękna jak zawsze, nie była już jej miastem. Odwróciła głowę, zerkając znowu na recepcjonistkę, która skończyła rozmowę i wstała.

– Signor Vin Santo przyjmie panią. Czy mogę zaproponować coś do picia?

Wódkę, pomyślała od razu Skye, uśmiechając się do siebie.

– Może wodę mineralną – powiedziała i po dłuższej chwili dodała: – Dziękuję.

Nie chciała być nieuprzejma, po prostu jej myśli zajęte były w tej chwili zadaniem, które miała do wykonania. A wiedziała, że nie będzie łatwo nakłonić Mattea do podpisania tych cholernych papierów, żeby wreszcie mogła wyjechać. Jak najdalej od niego.

– Oczywiście, zaraz przyniosę. Tędy proszę – powiedziała recepcjonistka i ruszyła, wyprzedzając Skye o pół kroku. Kobieta była wyższa od niej i miała pełniejsze kształty, a upojny ruch bioder wywołał w niej zazdrość. Skye zawsze była szczupła, a kiedy dorastała, marzyła o większych piersiach i szerszych biodrach. Problem ten częściowo rozwiązywały biustonosze push-up. Z wąskimi biodrami jakoś się w końcu pogodziła.

– To tutaj – powiedziała recepcjonistka, zatrzymując się przed wysokimi drzwiami. Teraz, kiedy już wiedziała, kim jest Skye, jej wyraz twarzy był znacznie bardziej przyjazny.

Skye miała wrażenie, że stanęła przed jaskinią wilka. Było to zupełnie usprawiedliwione skojarzenie. Matteo był modelowym przykładem drapieżnika w świecie ludzi. Silny, szybki i bezwzględny.

A ona była jego ofiarą. Aż do dziś.

Wyprostowała plecy, uniosła podbródek nieco wyżej i wciągnęła powietrze, mając nadzieję, że doda jej to odwagi. Jednak gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich Matteo, musiała stwierdzić, że nie była gotowa na to spotkanie. Poczuła się jak w próżni, nie mogła oddychać, ciało miała bezwładne, a myśli dryfowały, nie chcąc ułożyć się w słowa. W tej próżni była tylko ona i Matteo. Jej przystojny, niesamowicie męski i kłamiący jak najęty mąż.

Drgnęła, chcąc podejść ku niemu. Ale po co? Żeby go pocałować na powitanie czy wydrapać mu oczy? Raczej to pierwsze, pomyślała zdruzgotana. Rozłąka i tęsknota zrobiły swoje. Mogła mówić, co chciała, ale w tej chwili marzyła o tym, by zarzucić mu ręce na szyję, przyciągnąć go do siebie i pocałować, jakby nadal wierzyła w miłość po wsze czasy.

Wyglądał idealnie w granatowym garniturze, który tak lubiła, ponieważ podkreślał szerokie barki i ciemną karnację. Przeniosła spojrzenie wyżej, na kanciastą szczękę, którą pokrywał cień zarostu. Matteo nigdy nie podążał za trendami mody, po prostu nie miał cierpliwości do codziennego golenia się. Tak czy owak, trzydniowy zarost dodawał mu nonszalancji. Unosząc głowę wyżej, dostrzegła zmysłowe usta i prosty, szlachetnie ukształtowany nos oraz wysokie kości policzkowe i czoło, na którym nie dostrzegła nawet jednej bruzdy świadczącej o zaskoczeniu. Dopiero potem popatrzyła w ciemne, prawie czarne oczy z kilkoma drobnymi plamkami w kolorze złota. Oczy, które skanowały jej sylwetkę od góry do dołu z pasją i uwagą, która nie pozwalała pominąć żadnego szczegółu. Szpiczastych pantofli na wysokim obcasie, nagich i opalonych łydek, zwiewnej sukienki w bladożółtym odcieniu i odsłoniętych ramion.

Dopiero gdy zauważył na jej palcu ogromny pierścionek, lekko się skrzywił. Dobrze. Niech to da mu do myślenia, skonstatowała, gdy pochmurne spojrzenie utkwiło w jej twarzy. Czyżby się zastanawiał, jak bardzo się zmieniła?

Wyglądała przecież niemal tak samo jak pięć tygodni temu. W dniu, kiedy wyszła z domu, zostawiając za plecami dom, małżeństwo i dotychczasowe życie. Jeśli w tym czasie się zmieniła, to była to przemiana wewnętrzna. Jedynie grzywka, którą kazała sobie zrobić u fryzjera tydzień temu, miała być sygnałem, że Skye nie była już tą samą kobietą, którą Matteo Vin Santo uwikłał w swoje życie i problemy.

Na szczęście zdążyła się opamiętać i dziś z trudem pojmowała swoją niedawną naiwność.

– Dziękuję, że zechciałeś mnie przyjąć – powiedziała, przerywając przedłużającą się ciszę. – Nie zajmę ci dużo czasu.

Cień szyderstwa przemknął przez twarz Mattea. Jakże dobrze go znała. Zwykle umiał sprawić, że czuła się jak dzieciak nawet w najpoważniejszych sytuacjach takich jak ta. Ale teraz nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia.

Odsunął się na bok i weszła do gabinetu, pamiętając, że wcześniej już tutaj była. Jej spojrzenie automatycznie powędrowało ku stołowi, który zajmował centralną część przestronnego wnętrza. Siedziała przy tym stole, kiedy dał jej do podpisania dokumenty, które były początkiem końca ich małżeństwa.

– Nie kochasz mnie, prawda? – Popatrzyła najpierw na plik papierów, potem na swojego męża. Wszystkie skrawki informacji, jakie do niej docierały, zaczęły się układać w całość. – Pytałam o to mojego prawnika. Powiedział mi o wszystkim. O tobie, o moim ojcu. Całą tę plugawą historię, przez którą ożeniłeś się ze mną!

Był zaskoczony, co wywołało u niej jeszcze większą furię.

– Naprawdę myślałeś, że nigdy się nie dowiem? Że nie będę zadawać pytań? – Pomachała mu przed oczami umową. – Chodziło tylko o ten cholerny hotel, który mój ojciec kupił od twojego dziadka. Ten sam, który próbowałeś potem od niego odkupić przez kolejne piętnaście lat. Oto czym jest nasze małżeństwo!

Zapadła cisza. Długa, udręczająca cisza, która potwierdziła tylko przypuszczenia Skye.

– Porozmawiamy o tym później. Na razie podpisz dokumenty, potem zabiorę cię na kolację.

– Nie traktuj mnie jak dziecka – powiedziała i uderzyła dłonią w blat. – Mam prawo znać prawdę i chcę ją usłyszeć z twoich ust. To z powodu hotelu przyjechałeś do Londynu i doprowadziłeś do naszego spotkania?

Jego oczy zwęziły się i przez moment Skye się zastanawiała, czy Matteo spróbuje jakoś załagodzić sytuację.

– Tak.

Niemal usłyszała, jak jej serce pęka na pół.

– I dlatego poprosiłeś mnie o rękę?

Po chwili wahania kiwnął głową. Zabił w niej resztki nadziei, że może się myliła.

Ponure wspomnienia wirowały w jej głowie jak stado czarnych wron. Dopiero odgłos zamykanych drzwi przywołał ją do rzeczywistości.

Zostali sami.

– Przyznam, że nie spodziewałem się…

Serce głucho biło jej w piersi. Mój Boże… Jego akcent. Południowy, gorący, uwodzicielski. Jak mogła zapomnieć o tym, czym ją oczarował od pierwszej chwili.

Nie myśl o tym. Już wkrótce stąd wyjdziesz. Na zawsze.

– Musiałeś chyba wiedzieć, że prędzej czy później się pojawię – powiedziała i wzruszyła szczupłymi ramionami, zadowolona z obojętnego brzmienia własnego głosu.

– Skąd niby? – warknął groźnie. – Rozpłynęłaś się w powietrzu po naszej ostatniej rozmowie tutaj. Nawet nie byłaś uprzejma powiedzieć „do widzenia”.

Karmelowe oczy Skye otworzyły się szeroko.

– Naprawdę chcesz teraz rozmawiać o uprzejmości?

– Nie. Chcę wiedzieć, gdzie się podziewałaś przez cały ten czas!

– Tak jakby cię to obchodziło. – Skye pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Jesteś moją żoną i zniknęłaś bez słowa.

– Twoją żoną. Traktujesz mnie jak resztę swojego majątku. Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, byłam w Anglii.

– Ale chyba nie u siebie? – wtrącił.

– Nie – potwierdziła.

Więc szukał jej, przemknęło jej przez myśl. Choć zapewne nie z tego powodu, na którym by jej zależało. Po prostu był wściekły, że odkryła całą intrygę. Pewnie myślał, że uda mu się omamić ją do tego stopnia, że nigdy nie przejrzy na oczy. I prawie mu się to udało. Był tak blisko odebrania jej hotelu, a ona jeszcze do niedawna nie miała o tym pojęcia.

– Więc gdzie się podziewałaś? – nie odpuszczał.

Najbardziej na świecie nie lubił przegrywać i na swoje szczęście Skye przekonała się o tym w samą porę.

– Nie twój interes – odparła poirytowana, czując, że szczegółowo zaplanowaną cywilizowaną rozmowę zaraz trafi szlag.

– Jesteś moją żoną – przypomniał jadowitym tonem i przysunął się bliżej. – Mam prawo wiedzieć.

Kolana ugięły się pod Skye, ale ostatnie zdanie postawiło ją na nogi.

– Niesłychane! – odparła wzburzonym tonem.

– Jesteś moją żoną – powtórzył jeszcze dobitniej, jakby to miało wyjaśnić wszelkie wątpliwości.

– O tym właśnie przyszłam porozmawiać – powiedziała i sięgnęła do torby. Jednak w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.

Recepcjonistka przyniosła butelkę wody mineralnej, szklankę z kostkami lodu i cytryną.

– Dziękuję – mruknęła Skye, wykorzystując jej wejście, by nieco opanować nerwy. Odkręciła butelkę i odczekała, aż recepcjonistka zostawi ich samych. Potem wlała połowę zawartości do szklanki.

– O czym właściwie chciałaś porozmawiać? – zapytał znowu Matteo, zakładając ręce na piersi. Nie musiała patrzeć w jego stronę, by wiedzieć, jak władczo się prezentował. Wzięła do ręki szklankę z wodą i podeszła do okna.

– O naszym małżeństwie – powiedziała bezbarwnym głosem.

Ich małżeństwo. Miłość od pierwszego wejrzenia, bajeczny ślub. Noce pełne namiętności i dni, kiedy czekała do wieczora, by znowu zatonąć w jego objęciach aż do rana.

Nerwowo obróciła na palcu pierścionek.

– I o tym, jak je zakończymy – dodała i odwróciła głowę w stronę męża.

Matteo nawet nie drgnął. Wiedziała, że nie będzie próbował jej namawiać do zmiany zdania, bo przecież nie chodziło o nią, tylko o niego, jego dziadka, jej ojca i jakiś hotel, o którym nigdy nie słyszała. Dziwaczna historia z zemstą w tle, która zdawała się wisieć jak fatum nad najbliższymi, jak jej się zdawało, osobami w jej życiu. Ojcem i mężem…

Wyprostowała się jak struna, wiedząc, że powinna wreszcie przejść do sedna.

– Mam ze sobą dokumenty. Musisz je tylko podpisać, ja zajmę się resztą.

– Mogę zobaczyć? – zapytał i Skye odetchnęła z ulgą. Ta część poszła zaskakująco dobrze.

– Oczywiście – powiedziała i wyjęła z torby plik papierów. Potem wyciągnęła rękę, uważając, by nawet przypadkiem go nie dotknąć.

Spojrzał na nią przelotnie i podszedł do stołu. Usiadł i pochylił głowę nad dokumentem. Przeglądał kolejne kartki pozwu, po czym odłożył go na blat.

– A jeśli ja nie chcę się z tobą rozwodzić?

Skye zastygła w bezruchu. Z jej twarzy odpłynął kolor.

– Nie opowiadaj bzdur – powiedziała, ale jej głos zabrzmiał, jakby miała za chwilę zemdleć.

– Co jest w tym bzdurnego? – odparł i wstał, po czym powolnymi krokami podszedł do niej.

– Daj spokój, to nawet nie było prawdziwe małżeństwo.

– Wyglądało na całkiem prawdziwe. – Gładkie słowa zabrzmiały niebezpiecznie. Objął ją ręką w pasie i przyciągnął do siebie. Zaskoczona zderzyła się z twardym torsem i gorąco zalało jej twarz. Powinna odsunąć się na bezpieczną odległość, ale wspomnienie gorących nocy wypełniło jej ciało słodkim bezwładem.

– To tylko złudzenie. Teraz już to wiem.

– Co takiego wiesz?

– Wiem wszystko – powiedziała i zamknęła oczy. – Wiem o twoim i moim ojcu. Wiem, że obaj zakochali się w tej samej kobiecie i że twój ojciec ją poślubił. Mój ojciec był wściekły i chciał się zemścić finansowo na twojej rodzinie i na tobie.

Matteo zaśmiał się, przerywając jej.

– W twoich ustach brzmi to jak jakaś romantyczna historia. Rzeczywistość była o wiele bardziej brutalna – powiedział i popatrzył na nią złowieszczo. – Twój ojciec doprowadził mojego dziadka do bankructwa. Zniszczył wszystko, co przez całe życie udało mu się stworzyć.

Pasja w jego głosie sparaliżowała ją na kilka sekund.

– I dlatego postanowiłeś ukarać za to mnie? – zapytała po chwili.

Zapadła długa i ciężka cisza.

– Nie chodziło o to, żeby ukarać ciebie – powiedział wreszcie Matteo.

– W takim razie mojego ojca. To jego chciałeś ukarać?

Co mógł na to odpowiedzieć? Tylko przytaknąć, ponieważ to była prawda. Czerpał przyjemność z ostatecznego ciosu, jaki zadał temu staremu draniowi. A była nim każda upojna noc spędzona ze Skye, która była pionkiem w jego grze i niewolnicą w jego łóżku…

– Wyszłaś za mnie z miłości, już zapomniałaś?

O tak, kochała go. Zrobiłaby dla niego wszystko. Dopiero potem odkryła, że bierze udział w przedstawieniu. – Miłość i nienawiść są sobie zaskakująco bliskie – powiedziała zamyślona. – Nawet nie przypuszczałam, jak łatwo jedno może się zmienić w drugie.

– Chcesz powiedzieć, że mnie nienawidzisz? – zapytał z przekąsem.

Dłoń oparta władczo na jej biodrze nie pozwalała jej na najmniejszy ruch. Wyraźnie poczuła, że jest podniecony.

Seks.

Tylko seks ratował ich małżeństwo. I nawet Matteo nie był na tyle dobrym aktorem, by udawać pożądanie. Ona tym bardziej.

– Oczywiście, że cię nienawidzę – syknęła.

Roześmiał się cynicznie.

– Z łatwością mógłbym udowodnić, że tak nie jest – odparł i przestąpił z nogi na nogę, ocierając się o jej brzuch. Omal nie jęknęła, czując, jak pożądanie wzbiera w jej ciele.

– To tylko seks – mruknęła do siebie, skupiając spojrzenie na górnym guziku bladoniebieskiej koszuli. – Jak zapewne wiesz z doświadczenia, sam seks nic nie znaczy.

– Ale ty nie miałaś żadnego doświadczenia, kiedy się poznaliśmy – przypomniał bezlitośnie. – Byłaś tylko moja.

Jeszcze więcej chaotycznych wspomnień. Ich pierwszy raz. Jej pierwszy raz z mężczyzną. Przygryzła wargę, walcząc z nerwami. Tamtej nocy zawładnął jej ciałem i duszą. Nie wiedziała wtedy jeszcze, że wszystko to było grą. Z łatwością wciągnął ją do łóżka, skusił wizją szczęśliwego życia małżeńskiego.

– I nadal jesteś moja – dodał, przyglądając jej się uważnie.

Odchrząknęła nerwowo, otrząsając się ze wspomnień. To przez nie zapragnęła, by jej dotknął, wziął ją w ramiona… Ostatni raz.

Zawsze tak na nią działał i wątpiła, by to się kiedykolwiek zmieniło. Każde ich spotkanie, po krótkiej czy po dłuższej przerwie, nacechowane było napięciem erotycznym, od którego kręciło jej się w głowie. Pamiętaj, po co tu przyszłaś! Niestety ich związek nie miał przyszłości. Nie mogłaby pozostać żoną człowieka ani stworzyć rodziny z kimś, kto w tak cyniczny sposób ją wykorzystał.

Dlatego postanowiła wyjechać tak daleko, by nie zapragnął jej szukać. Jak tylko zdobędzie jego podpis na dokumentach, wyjdzie z tego biurowca i zniknie z jego życia, tym razem na zawsze. Pomyślała o zabukowanym wieczornym locie do Australii. Zamierzała ukryć się w jakimś odludnym miejscu z widokiem na plażę i tam leczyć złamane serce.

– Mylisz się – powiedziała i zdecydowanym ruchem strząsnęła z biodra jego dłoń, po czym obróciła się i podeszła do okna.

– Czyżby?

Wzruszyła ramionami.

– Nawet jeśli nadal cię pragnę, to nic nie znaczy. Byłeś moim pierwszym mężczyzną.

Urywki wspomnień z ich nocy przecięły mroki jej pamięci jak błyskawica. Jego pocałunki. Długie i namiętne. Ich nagie ciała w basenie na dachu weneckiej willi Mattea. Zmysłowe masaże. Musiała odsunąć od siebie te myśli, by nie oszaleć z tęsknoty za dotykiem jego rąk.

– Ale to wszystko nieważne. Moje serce dostało nauczkę, której nigdy nie zapomni – dokończyła urażonym tonem.

– Jaką nauczkę, cara?

– Żeby nigdy nie ufać przystojnym nieznajomym – powiedziała i westchnęła. – Podpisz papiery, Matteo. To koniec naszego małżeństwa.

– A jeśli nie podpiszę?

– Chciałeś zemsty i dopiąłeś celu. Nie jestem ci już do niczego potrzebna.

– Chciałem odzyskać hotel. Ty byłaś uroczym dodatkiem.

– Dodatkiem? Na miłość boską, Matteo, ja cię kochałam. Czy to nic dla ciebie nie znaczy?

Popatrzył na nią przeciągle.

– To nie była miłość. Zwykłe zauroczenie.

Skye przełknęła rozczarowanie. Co on mógł o tym wiedzieć? Kochała go całym sercem. Nie zamierzała go teraz o tym przekonywać, ale pocieszała ją świadomość, że ich dziecko zostało poczęte, jeszcze zanim dowiedziała się strasznej prawdy.

– Może i racja – rzuciła nonszalancko. – Nie ma sensu się o to spierać. Tak czy owak, to koniec. Nie ma mowy, bym zapomniała o tym, co zrobiłeś. – Wciągnęła powietrze i popatrzyła mu prosto w oczy. – Możesz zatrzymać hotel.

Ściągnął brwi.

– Il Grande Fortuna? Chcesz mi go sprzedać?

– Pod jednym warunkiem – powiedziała lodowatym tonem. – Podpisz te cholerne papiery, Teo, i przez resztę swojego życia trzymaj się ode mnie z daleka!

Kiedy Skye odeszła, poznawszy jego prawdziwe motywy, właściwie pogodził się z myślą, że być może nigdy nie odzyska uwielbianego przez dziadka hotelu Il Grande Fortuna.

Tak jak w ruletce, postawił wszystkie żetony na jedno pole, którym było małżeństwo z bogatą spadkobierczynią. Plan był prosty i dodatkowo przyjemny. Miał uwieść Skye, sprawić, by oszalała na jego punkcie i powiedziała „tak”, kiedy poprosi ją o rękę. Następnie miała podpisać, cokolwiek jej podsunie pod nos. Był już tak blisko celu. Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło.

Do diabła, ożenił się ze Skye, ponieważ był to jedyny sposób przejęcia hotelu. A teraz ona chce mu podać to, za czym się uganiał przez całe swoje dorosłe życie, na srebrnej tacy. Dlaczego się zawahał? Dlaczego po prostu nie przystał na jej warunki?

Ponieważ nie chciał się przyznać do porażki. Nie chciał też, żeby odeszła. Nie był na to gotowy.

„Podpisz papiery, Teo”. Skye użyła zdrobnienia i widział, że natychmiast tego pożałowała. Nie byli już parą, która wymieniała czułe słówka. Nigdy tak naprawdę nie byli parą.

Matteo nawet nie myślał ani o małżeństwie, ani o założeniu rodziny. Chciał tylko odzyskać hotel. Gdyby podpisał dokumenty, pozbyłby się żony, której nigdy naprawdę nie chciał, i dostałby hotel. Jedyne czego mógłby żałować, to ciało Skye i przyjemność uprawiania z nią seksu. W sumie jednak była to niewielka cena za osiągnięcie celu, do którego dążył latami.

– W porządku, podpiszę – powiedział.

Wyraźnie widział, że jej ulżyło.

– Ale mam swój warunek – dodał i brwi Skye uniosły się wysoko, a usta lekko rozchyliły. Miał ochotę ją pocałować. Pokazać, jak łatwo topniała w jego ramionach. Wtedy mógł z nią robić, co chciał. – Spędzimy razem jeszcze jedną noc.

Skye zastygła w bezruchu. Płytki oddech świadczył o tym, że próbuje zebrać myśli.

– Nie – powiedziała ledwie słyszalnym szeptem. – Nigdy.

Matteo roześmiał się tylko.

– Nigdy nie mów nigdy, cara. Nie powiesz chyba, że było nam źle w łóżku?

– Było nam dobrze, ale nie zamierzam do tego wracać.

– W takim razie niczego nie podpiszę – odparł zdecydowanie. – Co się stało, że nagle obowiązki żony tak cię przerażają? Pamiętam, że zawsze lubiłaś seks.

– Wtedy nie wiedziałam, do czego jesteś zdolny.

– A do czego niby jestem zdolny?

– Szkoda mi czasu na wyjaśnianie ci tego.

Matteo poczuł się winny i nie spodobało mu się to uczucie. Miał zobowiązania wobec swojej rodziny. Nie wobec Skye.

Skye wyglądała jednak na urażoną, a on był tego przyczyną. Zaczął żałować, że nie udało mu się przejąć hotelu bez konieczności wplątania jej w to wszystko. Ale przecież próbował. Trzy lata namawiał jej ojca do sprzedaży hotelu.

„Po moim trupie”. To były ostatnie słowa, które Carey Johnson powiedział w tej sprawie. Gdyby zechciał posłuchać rozsądku i gdyby nie był tak zaślepiony urazą, z powodu której w ogóle przejął hotel, jego dzisiejsza rozmowa ze Skye nigdy nie miałaby miejsca.

Patrząc teraz na swoją żonę, Matteo nie był pewien, czy aż tak bardzo zależało mu na tym hotelu, dziadku albo ojcu Skye. Nie myślał też o tym, że mógłby uratować swoje małżeństwo. W tej chwili pragnął tylko pocałować Skye. Dotknąć aksamitnej skóry. Sprawić, by z jej twarzy zniknął smutek.

– Nie patrz tak na mnie – poprosiła.

– Jak? – Zrobił parę kroków w przód i zatrzymał się.

Dzielił ich tylko stół. Na palcu dostrzegł pierścionek. Był spektakularny, ale nigdy do niej nie pasował. Jeszcze kilka tygodni po ślubie zastanawiał się, czy nie lepiej było wybrać coś mniej krzykliwego. Może obrączkę z różowego złota i drobniutkich brylancików? A może onyks? Pasowałby do jej ciemnych włosów.

Przełknął nerwowo i wspomnienia uleciały. To wszystko tylko go rozpraszało. Powinien myśleć o hotelu. To dla niego zdecydował się poślubić Skye.

– Jakbyś żałował, że do tego doszło – dokończyła Skye. – Jakby ta cała sytuacja była dla ciebie zaskoczeniem.

– Rozmawiamy przecież o zakończeniu naszego małżeństwa.

– Nigdy nie byliśmy małżeństwem! – wybuchnęła. – Użyłeś podstępu, żeby mnie poślubić, i udało ci się. Osiągnąłeś swój cel. Bierz ten hotel, ja go nie chcę. Nie chcę niczego, co będzie mi o tobie przypominać!

Matteo był pewien, że jej donośny głos dotarł do uszu Anastazji, która ją tutaj przyprowadziła, ale miał to w nosie.

Jego żona cierpiała, a on chciał ją tylko pocieszyć. W kącikach jej oczu, niczym niemy wyrzut, drżały łzy.

– Wyobrażam sobie, jak się musiałeś cieszyć z tego, że przechytrzyłeś mojego ojca. Jak się śmiałeś, widząc mnie zakochaną po uszy i nieświadomą tego, że za moimi plecami załatwiasz swoje interesy.

– Cóż, jestem tylko człowiekiem, Skye. Chcesz, żebym teraz skłamał? Powiedział, że nasze małżeństwo nie miało nic wspólnego z twoim ojcem, którego nienawidziłem z całego serca?

Podniosła dłoń, przerywając jego przemowę. Szczupłe palce drżały, twarz Skye przypominała szary papier. Wyglądała, jakby za chwilę miała się przewrócić. Matteo był rozdarty między uczuciem wściekłości a strachem o kobietę, która wciąż była jego żoną.

Skye poczuła łzy ściekające po policzkach, ale nie miała siły podnieść ręki, by je wytrzeć. Była wyczerpana przygotowywaniem się do tej wizyty, napięciem, jakie jej towarzyszyło, wreszcie tym, jak ich rozmowa się potoczyła.

– Nie ma nic, co mógłbyś w tej chwili powiedzieć. Nic, co chciałabym usłyszeć. Nie mogę nawet na ciebie patrzeć. Podpisz dokumenty, proszę. Weź hotel i zostaw mnie w spokoju.

Niemal pogodził się już z faktem, że po jej odejściu stracił hotel bezpowrotnie. Ale Skye wróciła i zaoferowała mu go w zamian za rozwód.

Czy dlatego chciał się z nią przespać ostatni raz? Żeby jej przypomnieć, co, poza hotelem, ich łączyło?

Rzucił okiem na plik dokumentów i podniósł je z ponurą miną.

– Dobrze. Jeśli tego właśnie chcesz…

Nagrzane weneckim słońcem powietrze buchnęło jej w twarz, gdy wyszła z klimatyzowanego biurowca. Było wczesne popołudnie i miasto roiło się od ludzi. Ulicami płynął szeroki strumień pracowników wracających z lunchu i turystów robiących zdjęcia. Zrobiła krok i popłynęła z tłumem, oszołomiona swoim dokonaniem. Dopiero ciemne mroczki przed oczami zmusiły ją do zatrzymania. Chwyciła się latarni i oddychała głęboko, ale to nie pomogło. Była zmęczona i szczęśliwa, że wszystko jest już za nią i że nareszcie jest wolna. Przycisnęła dłoń do brzucha i kolejna fala mdłości zmusiła ją do oparcia czoła o chłodny metal. Nie chciała mieć więcej do czynienia z Matteem, ale zamierzała urodzić i wychować ich dziecko. Czy będzie miała siłę, by zrobić to i nie myśleć o nim?

Nie było innego wyjścia. Matteo należał do przeszłości, a dziecko było jej przyszłością. Tylko ono się w tej chwili liczyło.

– Wszystko w porządku? Dobrze się pani czuje?

Oderwała czoło od metalowego słupa.

– Tak, strasznie dziś gorąco – powiedziała, ale odpowiedź przechodnia rozmyła się hałasie. Wokół niej, niczym czarny woal, zapadła ciemność.

Tytuł oryginału: Bound by the Billionaire’s Vows

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2018

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2018 by Clare Connelly

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2020

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Światowe Życie Duo są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji. HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela. Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 9788327647436