Tartak tortur. Seria niefortunnych zdarzeń - Lemony Snicket - ebook

Tartak tortur. Seria niefortunnych zdarzeń ebook

Snicket Lemony

3,8

Opis

Wiedzcie jedno – ten tom przygód nieszczęsnego rodzeństwa Baudelaire jest, jak na razie, najsmutniejszy. Wioletka, Klaus i Słoneczko nie mają czasu na psoty, nie wyjeżdżają na wakacje, a jedynym trofeum, jakie mogliby zdobyć, byłby Puchar Pechowca.
Tym razem dzieci zostają wysłane do miasteczka Paltryville do pracy w Tartaku Szczęsna Woń. Tutaj za każdą kłodą drzewa czają się groza i nieszczęście. Rodzeństwo będzie musiało zmierzyć się z mechanicznymi szczypcami, człowiekiem z obłokiem dymu zamiast głowy i hipnotyzerką. W ich życiu pojawi się też Hrabia Olaf, który jest gotów popełnić każdą niegodziwość, aby dopiąć swego.
Książki Lemony Snicketa mają w sobie to coś, co chwyta za serce i sprawia, że „Seria niefortunnych zdarzeń” zyskała miliony wielbicieli na całym świecie, a także została zekranizowana.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 129

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (39 ocen)
12
11
15
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
atramentoweserce

Nie oderwiesz się od lektury

świetna, dla każdego
00
bakastarl

Całkiem niezła

Jak dotąd najgorsza część, najbardziej nierealistyczna, głośna i niekomfortowa
00
Anette1987

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra książka
00
oliwkajasinska

Całkiem niezła

na początku seria bardzo mi się podobała, była czymś zupełnie nowym i oryginalnym, jednak kiedy kolejny raz czytam historię skonstruowaną w ten sam sposób to już trochę męczy
00
Chilim26

Nie oderwiesz się od lektury

Jak dotąd, moja ulubiona część.
00

Popularność




Tytuł serii: A Series of Unfortunate Events

Tytuł oryginału: The Miserable Mill

Text copyright © 2000 by Lemony Snicket

Illustrations copyright © 2000 by Brett Helquist

First Edition, 2000 HarperCollins

Published by arrangement with HarperCollins Publishers.

© HarperCollins Polska sp. z o.o., 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Redakcja: Hanna Baltyn

Korekta: Anna Sidorek, Anna Jutta-Walenko, Bożenna Kozerska

Koordynacja produkcji: Jolanta Powierża

Wydawca prowadzący: Agnieszka Betlejewska

Wydanie pierwsze, Warszawa 2023

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.HarperCollins.pl

ISBN: 978-83-276-8100-3

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

Dla Beatrycze Moja miłość fruwała jak motyl, aż ją dopadł nietoperz śmierci. Jak mawia Emma Montana McElroy i inni poeci:

RozdziałPierwszy

Może kiedyś – a nawet całkiem niedługo – czytając książkę, zauważycie, że pierwsze zdanie bardzo często mówi nam, jakiego rodzaju historii możemy się dalej spodziewać. Jeśli, na przykład, książka zaczyna się zdaniem: „Dawno, dawno temu w dziupli na drzewie żyła sobie rodzina sprytnych małych wiewiórek” – to prawdopodobnie pełno w niej będzie zwierząt, które mówią ludzkim głosem i płatają rozmaite figle. Jeżeli pierwsze zdanie brzmi: „Emilka usiadła przy stole i spojrzała na stertę naleśników z jagodami przygotowanych przez mamę, ale tak się denerwowała wyjazdem na obóz letni, że nie mogła przełknąć ani kęsa” – to na ogół czeka nas opowieść o szampańskich wakacjach grupy chichotliwych dziewczynek. A jeżeli książkę otwiera zdanie: „Gary obwąchiwał skórę swojej nowiutkiej rękawicy baseballowej, spoglądając niecierpliwie na róg ulicy, skąd miał nadejść jego najlepszy przyjaciel Larry” – to na pewno przeczytamy historię o spoconych chłopcach, którzy walczą o trofea sportowe. W ten sposób każdy, kto lubi złośliwe psoty, problemy dziewcząt albo trofea sportowe, od razu wie, którą z tych książek ma wybrać, a które może spokojnie odłożyć.

Naszą książkę rozpoczyna zdanie: „Sieroty Baudelaire wpatrywały się przez brudne okno pociągu w ponurą czerń Przebrzmiałej Puszczy, zastanawiając się, czy w ich życiu nastąpi kiedykolwiek zmiana na lepsze”. Po tym zdaniu powinniście poznać, że historia, która teraz nastąpi, różni się zasadniczo od powieści o Garym, o Emilce i o rodzinie psotnych wiewiórek. A to z tego prostego powodu, że życie Wioletki, Klausa i Słoneczka Baudelaire różni się zasadniczo od życia większości ludzi, głównie pod względem liczby niepowodzeń, katastrof i wszelkich okropieństw. Dzieci te nie mają czasu na psoty, gdyż nieszczęście stale depcze im po piętach. Nie wyjeżdżają na szampańskie wakacje, odkąd straciły rodziców w strasznym pożarze. A jedynym trofeum, jakie mogłyby zdobyć, byłby Puchar Pechowca albo coś w tym rodzaju. To oczywiście haniebna niesprawiedliwość, że Baudelaire’owie mają tyle kłopotów, ale tak im się ułożyło i koniec. A teraz, skoro już wiecie, że pierwsze zdanie tej historii brzmi: „Sieroty Baudelaire wpatrywały się przez brudne okno pociągu w ponurą czerń Przebrzmiałej Puszczy, zastanawiając się, czy w ich życiu nastąpi kiedykolwiek zmiana na lepsze” – zdecydujcie sami, czy nie lepiej uniknąć niemiłej historii i odłożyć tę książkę.

Sieroty Baudelaire wpatrywały się przez brudne okno pociągu w ponurą czerń Przebrzmiałej Puszczy, zastanawiając się, czy w ich życiu nastąpi kiedykolwiek zmiana na lepsze. Skrzekliwy głośnik obwieścił przed chwilą, że za parę minut pociąg dojedzie do miasteczka Paltryville, gdzie mieszkał ich nowy opiekun. Dzieci nie umiały sobie wyobrazić, kto chciałby mieszkać w tak ponurej i niepokojącej okolicy. Najstarsza z Baudelaire’ów, czternastoletnia Wioletka, spoglądała na drzewa: niesamowicie wysokie i praktycznie pozbawione bocznych gałęzi, drzewa te przypominały raczej metalowe rury. Wioletka była wynalazczynią i stale projektowała w myślach jakieś maszyny i urządzenia, a gdy szczególnie chciała się skupić, związywała włosy wstążką. Patrząc na drzewa, zaczęła obmyślać mechanizm, który pozwoliłby człowiekowi wspiąć się na dowolny pień, nawet całkiem gładki. Klaus, który miał dwanaście lat, obserwował leśne poszycie, upstrzone brunatnymi łatami mchów. Klaus nade wszystko lubił czytać: w tej chwili usiłował sobie przypomnieć, co czytał o mchach Paltryville i czy którekolwiek z nich są jadalne. A Słoneczko, które było jeszcze dzidziusiem, patrzyło w brudnoszare niebo, wiszące ciężko nad lasem jak mokry sweter. Słoneczko miało cztery ostre ząbki i interesowało się głównie tym, co można nimi ugryźć, więc ciekawe było, co znajdzie do gryzienia w nowej okolicy. Jednak ani wysiłki wynalazcze Wioletki, ani rozmyślania Klausa o mchach, ani gimnastyka szczęki, którą uprawiało Słoneczko, na nic się nie zdały: Przebrzmiała Puszcza nie podsuwała żadnych pomysłów. Dzieci zwątpiły, czy mogą tu liczyć na przyjemny nowy dom.

– Przepiękny las – zauważył pan Poe i zakaszlał w białą chusteczkę. Pan Poe był bankierem nadzorującym sprawy rodziny Baudelaire od czasu pożaru, ale muszę wam zdradzić, że niezbyt dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków. Miał dwa główne zadania: zapewnić dzieciom dobry dom i strzec wielkiego majątku, który pozostawili im w spadku rodzice. Jak dotąd jednak każdy znaleziony przez niego dom okazywał się katastrofą, co tu oznacza: „jedną wielką tragedią i oszustwem z udziałem Hrabiego Olafa”. Hrabia Olaf był podłym osobnikiem, który dybał na fortunę Baudelaire’ów i dla jej zdobycia uciekał się do wszelkich podstępnych sztuczek. Parokrotnie był bliski sukcesu, lecz za każdym razem sieroty Baudelaire w porę demaskowały jego plan – i za każdym razem Hrabia Olaf uciekał. A pan Poe tylko kaszlał w chusteczkę. W tej chwili eskortował dzieci do Paltryville, lecz informuję was z przykrością, że i tu zjawi się ponownie Hrabia Olaf, z kolejnym podłym planem, a pan Poe znów okaże się kompletnie niezdatny do pomocy. – Przepiękny las – powtórzył, gdy się wykaszlał. – Czuję, że tu znajdziecie porządny dom. Mam przynajmniej nadzieję, że tak będzie, bo awansowałem ostatnio w Mecenacie Mnożenia Mamony. Zostałem Wiceprezesem Do Spraw Bilonu, więc będę miał jeszcze więcej pracy niż dotychczas. Gdyby i tutaj wam się nie układało, będę musiał do czasu znalezienia następnego domu umieścić was w szkole z internatem. Dlatego radzę: sprawujcie się jak najlepiej.

– Oczywiście, proszę pana – obiecała Wioletka, powstrzymując się od uwagi, że ona sama i jej rodzeństwo zawsze dotąd sprawowali się jak najlepiej, a i tak nic im to nie pomogło.

– Jak się nazywa nasz nowy opiekun? – spytał Klaus. – Nie mówił nam pan tego jeszcze.

Pan Poe wyciągnął z kieszeni karteczkę i spojrzał w nią, mrużąc oczy.

– Nazywa się pan Wuz… pan Qui… Nie umiem tego wymówić. To jakieś bardzo długie i skomplikowane nazwisko.

– Wolno spojrzeć? Może ja będę umiał je odczytać – zaoferował się Klaus.

– Nie, nie. – Pan Poe szybko schował karteczkę. – To zbyt skomplikowane nawet dla dorosłego, a co dopiero dla dziecka.

– Gand! – pisnęło Słoneczko. Jak większość niemowląt Słoneczko posługiwało się głównie dźwiękami trudnymi do przetłumaczenia. Tym razem mogło mieć na myśli coś, co w przybliżeniu mogłoby znaczyć: „Przecież Klaus czytuje wiele skomplikowanych książek!”.

– On sam wam powie, jak macie się do niego zwracać – ciągnął pan Poe, jakby nie usłyszał wypowiedzi Słoneczka. – Znajdziecie go w biurze głównym Tartaku Szczęsna Woń, który mieści się podobno niedaleko stacji.

– Czy to znaczy, że pan z nami nie pójdzie? – zdziwiła się Wioletka.

– Nie – odparł pan Poe i znów zakaszlał w chusteczkę. – Pociąg zatrzymuje się w Paltryville tylko raz dziennie, więc jeśli wysiądę, będę musiał zostać tu na noc i znów stracę cały dzień w banku. Dostarczę was tylko na dworzec i wracam.

Sieroty Baudelaire z niepokojem wyjrzały przez okno. Nie było im przyjemnie usłyszeć, że zostaną dostarczone w obce miejsce jak jakaś pizza, a nie jak trójka dzieci, które nie mają nikogo na świecie.

– A jeśli zjawi się Hrabia Olaf? – spytał cicho Klaus. – Odgrażał się, że znajdzie nas wszędzie.

– Podałem panu Bek… panu Duy… podałem waszemu nowemu opiekunowi szczegółowy rysopis Hrabiego Olafa – rzekł pan Poe. – Więc gdyby nawet, co jest absolutnie niedorzeczne, Hrabia Olaf zjawił się w Paltryville, pan Sho… pan Gek… natychmiast powiadomi władze.

– Przecież Hrabia Olaf zawsze występuje w przebraniu – przypomniała mu Wioletka. – Często trudno go poznać. Właściwie jedyny pewny znak rozpoznawczy to wytatuowane oko na kostce nogi.

– Wspomniałem w rysopisie o tatuażu – zniecierpliwił się pan Poe.

– A co z asystentami Hrabiego Olafa? – spytał Klaus. – Zwykle wozi ze sobą przynajmniej jednego pomocnika od brudnej roboty.

– Wszystkich opisałem dokładnie panu… Wszystkich opisałem dokładnie właścicielowi tartaku. – Na potwierdzenie swoich słów pan Poe odliczył na palcach przerażających asystentów Olafa: – Hakoręki. Łysy z długim nosem. Dwie kobiety upudrowane na biało. I ten otyły, ni to mężczyzna, ni kobieta. Wasz nowy opiekun został powiadomiony o nich wszystkich, a gdyby mimo to wynikły jakieś problemy, pamiętajcie, że możecie się w każdej chwili skontaktować ze mną lub z którymś z moich wspólników w Mecenacie Mnożenia Mamony.

– Kaska! – burknęło Słoneczko. Zapewne miało to znaczyć: „Marna z tego pociecha” – ale nikt nie usłyszał Słoneczka, gdyż zagłuszył je gwizd pociągu dojeżdżającego do stacji Paltryville.

– No, jesteśmy na miejscu! – obwieścił pan Poe i zanim dzieci się zorientowały, już stały na peronie, patrząc, jak pociąg odjeżdża z powrotem w czerń Przebrzmiałej Puszczy. Oddalał się pospiesznie, dudniąc coraz ciszej, aż wkrótce znikł im z oczu i trójka dzieci została naprawdę samiuteńka.

– Chodźmy – powiedziała Wioletka i podniosła niedużą torbę, w której mieściły się nieliczne ubrania wszystkich trojga. – Trzeba znaleźć Tartak Szczęsna Woń. Tam poznamy wreszcie nowego opiekuna.

– Albo chociaż jego nazwisko – burknął Klaus, biorąc Słoneczko za rękę.

Gdy planujecie wakacje, może wam się przydać przewodnik turystyczny, czyli książeczka zawierająca spis ciekawych i przyjemnych miejsc do zwiedzania, oraz użyteczne wskazówki dla przyjezdnych. Miasteczka Paltryville nie ma jednak w żadnym przewodniku, a wędrując jego jedyną ulicą, sieroty Baudelaire bez trudu zrozumiały ten brak. Po każdej stronie ulicy znajdowało się parę sklepów, ale żaden nie miał okna wystawowego. Na maszcie flagowym przed budynkiem poczty dyndał zamiast flagi stary but. Naprzeciwko poczty, po drugiej stronie ulicy, zaczynał się wysoki drewniany płot, który biegł aż do końca ulicy. Płot miał w połowie wysoką bramę, również drewnianą, z kostropatym i oślizgłym napisem „Tartak Szczęsna Woń”. A wzdłuż krawężnika, gdzie należałoby się spodziewać szpaleru drzew, piętrzyły się wielkie sterty starych gazet. Krótko mówiąc: wszystko, co w innych miastach jest ciekawe albo miłe, w Paltryville było nieciekawe i niemiłe. Gdyby miasteczko to figurowało w przewodniku turystycznym, jedyna użyteczna wskazówka dla przyjezdnych brzmiałaby: „Wyjedź stąd jak najprędzej”. Tego, oczywiście, trójka młodych Baudelaire’ów zrobić nie mogła. Wioletka westchnęła tylko i poprowadziła młodsze rodzeństwo ku drewnianej bramie. Właśnie miała zapukać, gdy Klaus dotknął jej ramienia i spytał:

– Widzisz?

– Widzę – odpowiedziała Wioletka. Sądziła, że Klaus mówi o napisie „Tartak Szczęsna Woń”. Dopiero z bliska wyjaśniło się, dlaczego litery wyglądają na kostropate i oślizgłe: ulepione były z niezliczonej ilości kawałków wyplutej gumy do żucia, poprzylepianych grubą warstwą do desek bramy. Jeśli nie liczyć ułożonego ze zdechłych małp napisu „Strzeż się!”, który widziałem swego czasu na własne oczy, „Tartak Szczęsna Woń” był najobrzydliwszym napisem na świecie. Wioletka myślała, że brat na to właśnie zwraca jej uwagę. Jednak gdy odwróciła się, aby mu odpowiedzieć, stwierdziła, że Klaus wcale nie patrzy na bramę, tylko gdzieś dalej, w sam koniec ulicy.

– Widzisz? – spytał ponownie.

Wioletka zdążyła już zauważyć, o co naprawdę mu chodziło. Oboje wpatrywali się ze zgrozą w budynek na samym końcu jedynej ulicy Paltryville. Słoneczko, które dotąd zajmowało się badaniem co ciekawszych śladów zębów odciśniętych w gumach do żucia, także odwróciło główkę i ujrzało, co trzeba. Przez kilka chwil Baudelaire’owie nie mówili nic, tylko patrzyli.

– To na pewno zbieg okoliczności – odezwała się w końcu Wioletka.

– Oczywiście – potwierdził Klaus. – Zwyczajny zbieg okoliczności.

– Warni – przytaknęło im Słoneczko, chociaż samo w to nie wierzyło.

Żadne z Baudelaire’ów nie uwierzyło w zbieg okoliczności. Dom na końcu ulicy był doskonale widoczny spod bramy tartaku. Jak wszystkie inne domy w tym miasteczku nie miał okien, tylko okrągłe drzwi pośrodku fasady. Uwagę dzieci przyciągnął jednak jego osobliwy kształt i sposób, w jaki był pomalowany. Bryła budynku była z grubsza owalna, a z dachu sterczały cienkie, koślawe patyki. W samym środku brązowawego owalu widniało duże białe koło, a w tym białym kole – mniejsze zielone koło, w którym czarne schodki prowadziły do małych okrągłych drzwiczek pomalowanych na czarno i stanowiących czarne centrum zielonego koła. Krótko mówiąc: dom ten wyglądał jak oko.

Dzieci spojrzały na siebie, potem na dziwny dom, a potem znów na siebie i pokręciły smutno głowami. Mimo usilnych starań nie potrafiły uwierzyć w zbieg okoliczności, który sprawił, że w miejscowości, gdzie miały zamieszkać, stał dom wiernie przypominający tatuaż na nodze Hrabiego Olafa.

RozdziałDrugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

LEMONY SNICKET wychował się nad morzem, a obecnie mieszka na jego dnie. Ku własnej rozpaczy nie ma żony ani dzieci, ale jedynie wrogów i wspólników. Jego sprawę sądową odroczono, więc korzysta z przedłużonej wolności, aby dalej badać i opisywać tragiczne losy sierot Baudelaire na zlecenie wydawnictwa HarperCollins.

BRETT HELQUIST urodził się w Ganado w stanie Arizona, dorastał w Orem w stanie Utah, a teraz mieszka w Nowym Jorku. Odkąd uzyskał dyplom licencjata sztuk pięknych Brigham Young University, ilustruje książki. Jego prace były drukowane w wielu pismach, między innymi „Cricket” i „New York Times”.

Do Szanownego Wydawcy,

Proszę wybaczyć obszarpany brzeg tego listu. Piszę do Pana z kąta szopy, w której kazano zamieszkać sierotom Baudelaire na czas pobytu w Szkole Podstawowej Prufrocka, i stwierdzam ze zgrozą, że miejscowe kraby dobrały mi się do papeterii.

W sobotę wieczór proszę kupić bilet do Omyłkowej Opery na spektakl Drobny błąd, miejsce 10 rząd J. Podczas aktu piątego proszę ostrym nożem rozciąć obicie swojego fotela. Znajdzie Pan pod nim relację z koszmarnego półsemestru, który przeżyły dzieci w szkole z internatem. Relacja nosi tytuł AKADEMIA ANTYPATII. Towarzyszyć jej będą: taca ze stołówki, kilka spinaczy do papieru wykonanych ręcznie przez Baudelaire’ów, oraz (bezwartościowy) klejnot z turbanu Trenera Dżyngisa. A także negatyw fotografii obydwojga Trojaczków Bagiennych, który pan Helquist może dać do wywołania i wykorzystać jako pomoc w sporządzaniu ilustracji.

Proszę pamiętać, że jest Pan moją ostatnią nadzieją na to, że opowieści o sierotach Baudelaire zostaną wreszcie ujawnione światu.

Z całym należnym szacunkiem

Lemony Snicket

Dotychczas w serii ukazały się:

„Druzgocące? Ohydne? To jeszcze nic. Jeśli tylko uda Wam się pochwycić choćby cień nadziei, że coś w życiu głównych bohaterów zmieni się na lepsze, narrator nie omieszka Wam wybić tego absurdalnego pomysłu z głowy, zapewniając bez ogródek, że będzie tylko gorzej. […] Co więc sprawia, że czytelnicy uwielbiają tę serię, a jej sprzedaż na świecie już dawno przekroczyła 60 milionów egzemplarzy?”

Katarzyna Gliwińska,

„Książki. Magazyn do czytania”

Drodzy Czytelnicy,

jeśli dotarliście aż tutaj, to znaczy, że Wioletka, Klaus i Słoneczko nie są Wam obojętni.

Być może już niebawem los młodych Baudelaire’ów się odmieni…

Czekajcie cierpliwie na kolejne tomy:

Akademia antypatii

Winda widmo

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty