Cuda świętego Antoniego - Elżbieta Polak - ebook + książka

Cuda świętego Antoniego ebook

Elżbieta Polak

5,0

Opis

Książka zawiera ponad czterdzieści autentycznych, współczesnych, bardzo ciekawych świadectw o cudach i łaskach uzyskanych za wstawiennictwem najbardziej popularnego ze świętych - świętego Antoniego Padewskiego, napisanych przez osoby różnych stanów, zawodów i w różnym wieku. Różnorodność uzyskanych łask, od odzyskania drobnych do bardzo cennych rzeczy, uzdrowień, znalezienia współmałżonka, wyproszenie potomstwa, aż po nawrócenie, uratowanie mieszkania, ocalenie życia i odnalezienie zagubionych duchowo ludzi, świadczy o świętym Antonim, jako o świętym, który ma wielkie względy u Pana Boga. W swych wizerunkach przedstawiany jest często z Dzieciątkiem Jezus z racji wielkiej zażyłości w jakiej był z Nim za życia i teraz może wypraszać dla nas wiele łask.

Zamieszczony w książce zbiór modlitw ułatwi czytelnikom zwracanie się do Boga za pośrednictwem Świętego Antoniego w różnych okolicznościach życia. Walorem podwyższającym wartość książki są dołączone do niej życiorys i wybrane kazania świętego Antoniego. Książka umacnia w wierze i nadziei, że Pan Bóg daje nam świętych do pomocy, aby ich "braterska troska wspomagała wydatnie naszą słabość" w czasie ziemskiego pielgrzymowania do Nieba.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 154

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Dla braci moich stałem się obcym i cudzoziemcem dla synów mej matki. Bo gorliwość o dom Twój mnie pożera i spadły na mnie obelgi uwłaczających Tobie (Ps 69, 9-10). Słowa te można odnieść do św. Antoniego Padewskiego. Antoni urodził się w Lizbonie około 1195 roku i otrzymał na chrzcie imię Ferdynand. Z miłości do Pana Boga porzucił swój majątek, szlachectwo, imię i wytworne stroje, a  stał się prostaczkiem odzianym w ubogi, franciszkański habit, zwyczajnym bratem Antonim. Ta miłość, pożerająca go od wewnątrz, kazała mu w 1209 roku zostawić dom rodzinny i wstąpić do Zakonu Kanoników Regularnych św. Augustyna, a później zostawić i ten wygodny dom zakonny, aby latem 1220 roku dołączyć do Braci Mniejszych św. Franciszka.

Kiedy brat Antoni usłyszał o męczeńskiej śmierci pięciu franciszkańskich misjonarzy zamordowanych w Maroku, zapragnął sam zostać misjonarzem wśród niechrześcijan i udał się na misje właśnie do Maroka. Powodowała nim gorliwość, a nie chęć sławy, bo gdy Pan udaremnił jego plany przez chorobę, przyjął ją pokornie, zdając się na wolę Bożą. Wiosną 1221 roku statek, którym miał powrócić do Portugalii, na skutek niepomyślnych wiatrów przybił do brzegów Sycylii. Jego pragnienie głoszenia Dobrej Nowiny spełniło się inaczej, niż zaplanował, ale Bóg na nie odpowiedział. Poprowadził go drogami Włoch i Francji i obdarzył swym Duchem Świętym.

Antoni został wędrownym kaznodzieją i z wielką mocą głosił kazania, wzywając grzeszników do nawrócenia, tak że wielu przyprowadził do Boga i zachęcił do pokuty, ciesząc się już za życia sławą i poważaniem u ludzi różnych stanów – bogatych i biednych, wykształconych i prostaczków. Nie tylko gromadził wokół siebie tysiące słuchaczy, doprowadzając ich do poprawy życia, ale także zdecydowanie zwalczał lichwę, więzienie dłużników i wyzysk biednych. Miał bardzo dobrą pamięć i jako uczeń św. Augustyna zdobył solidne wykształcenie, nieustannie też zgłębiał mądrość Pisma Świętego i Ojców Kościoła. Dlatego na głoszenie słowa Bożego wysyłano go tam, gdzie szerzyła się herezja katarów. Kiedy Antoni przebywał w Rzymie, papież Grzegorz IX zaprosił go z okolicznościowym kazaniem, które wywarło na papieżu tak silne wrażenie, że nazwał Świętego „Arką Testamentu”. Wspomniał o tym św. Jan Paweł II, gdy głosił homilię w bazylice św. Antoniego w Padwie 12 września 1982 roku, i podkreślił, że „Antoni w głoszonych przez siebie kazaniach przedstawiał współczesnym ludziom czystą naukę Jezusa Chrystusa”.

Święty Antoni ponad wszystko cenił sobie teologię, ale uważał, że wszelka wiedza teologiczna ma służyć zbawieniu człowieka, i głosił Ewangelię nie tylko słowem, ale przede wszystkim czynem. Bywało, że spowiadał całymi dniami bez przerwy, aż do zachodu słońca, nie przyjmując żadnego pokarmu. Był ascetą, człowiekiem modlitwy i kontemplacji, pielgrzymem trudzącym się w winnicy Pańskiej. Nigdy nie mógł się dość nasycić tą prawdą, że Bóg stał się człowiekiem. I że człowiek doznał największego wyniesienia w Chrystusie. To, co głosił, wypływało z jego serca wypełnionego miłością i wdzięcznością do Boga za Ukrzyżowanego, w którego ranach grzesznik znajduje ratunek, odkrywa swoją godność i sens życia. W swoim dziele Kazania Niedzielne i Świąteczne (Sermones Dominicales et Festivi) napisał: „Również życie twe jakby zawieszone przed tobą (Pwt 28, 66), abyś w nim jak w zwierciadle ujrzał samego siebie. Tam będziesz mógł poznać, jak śmiertelne były twe rany, których żadne lekarstwo nie mogło uzdrowić, jak tylko Krew Syna Bożego. Jeśli dobrze wpatrzysz się, będziesz mógł poznać tam, jak wielką posiadasz godność i wielkość, jeśli za ciebie został spłacony tak nieoceniony okup. Nigdzie nie może człowiek lepiej uchwycić swej godności, jak w zwierciadle Krzyża, który pokazuje ci, w jaki sposób winieneś naginać swą pychę, umartwiać rozwiązłość swego ciała, modlić się do Ojca za prześladujących cię i w ręce Jego swego ducha poświęcać”1.

Wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele (Mdr 4, 13) i 13 czerwca 1231 roku został Antoni zabrany przez umiłowanego Chrystusa do królestwa niebieskiego. Rok później papież Grzegorz IX go kanonizował. Kult św. Antoniego rozszedł się na cały świat, czyniąc go najbardziej popularnym ze świętych. Wzywano go jako orędownika w poszukiwaniu ludzi i rzeczy zagubionych, w sprawach rodzinnych, w przypadku bezpłodności. Uznają go za swojego patrona m.in. mieszkańcy Lizbony, Padwy, Lublina, Jasła, górnicy, małżonkowie, narzeczeni, położnice, ubodzy, franciszkanie, siostry antonianki i antoninki. Nie sposób wymienić wszystkich. Wszędzie, dokąd sięga Kościół powszechny, znajdują się kościoły pod jego wezwaniem, a jeśli nie kościoły, to przynajmniej kaplice, ołtarze, figury i obrazy. Wszyscy, nawet oddaleni od Kościoła, zwracają się do niego z różnymi kłopotami i troskami. Dlatego papież Leon XIII nazwał go „świętym całego świata”. Z pewnością do rozszerzenia jego kultu znacząco przyczynili się ludzie ubodzy, pokrzywdzeni, życiowi rozbitkowie, których św. Antoni za swojego ziemskiego życia otaczał szczególną troską. Nie zapomina o nich także teraz, gdy jako święty mówi otrzymującym za jego pośrednictwem łaski o potrzebie wdzięczności wyrażanej w dzieleniu się chlebem i miłością.

Święty Antoni nie odmawia swej pomocy nikomu. „Ponieważ mieszkańcy nieba, będąc głębiej zjednoczeni z Chrystusem, jeszcze mocniej utwierdzają cały Kościół w świętości… nieustannie wstawiają się za nas u Ojca, ofiarując Mu zasługi, które przez jedynego Pośrednika między Bogiem i ludźmi, Jezusa Chrystusa, zdobyli na ziemi… Ich przeto troska braterska wspomaga wydatnie słabość naszą”2.

Świętym bardzo zależy na zbawieniu każdego z nas, na tym, abyśmy zobaczyli miłość Boga, w której jesteśmy, jak w świetle, zanurzani każdego dnia. W codziennym zabieganiu, nierzadko przytłoczeni różnymi troskami, często bez zastanowienia wyznajemy: Wierzę w Ducha Świętego, święty Kościół powszechny, świętych obcowanie… Zwykle nie szukamy kontaktu ze świętymi, aż do momentu gdy oni sami pojawią się na naszej drodze życia. Kiedy w sierpniu 1980 roku uczestniczyłam w pielgrzymce do Rzymu i jednym z jej punktów programu było zwiedzanie Padwy, nie przypuszczałam, że 34 lata później otrzymam propozycję zbierania świadectw o cudach i łaskach uzyskanych za wstawiennictwem św. Antoniego. Z tamtej pielgrzymki zapamiętałam tylko piękno bazyliki i słowa oprowadzającego nas po niej franciszkanina: „Uważajcie na kawałki mojego serca, które zostawiłem w Polsce”. Kawałki serca św. Antoniego odkrywałam przez ostatni rok w tych wszystkich rozmowach, przeprowadzonych z osobami, które zdecydowały się opowiedzieć mi o jego wstawiennictwie u Boga. Kilkanaście lat temu sama prosiłam św. Antoniego o pomoc w odnalezieniu pamiątkowego przedmiotu, który był dla mnie bardzo ważny. Święty pomógł mi, ale dopiero wtedy, gdy obiecałam coś wrzucić do puszki dla ubogich. Wywiązałam się z obietnicy i zapomniałam o nim. Myślę, że on nie zapomniał o mnie, bo teraz odkrywam go jako tego, „którego braterska troska wspomaga naszą słabość”. Niezwyczajne wyszukiwanie ludzi, którzy zdecydowali się podzielić ze mną historią swojego życia, błyskawiczne odnajdywanie potrzebnych notatek w całej masie papierów, posyłanie tych, którzy troszczyli się o mój posiłek w nadmiarze pracy związanej z przygotowaniem książki, to było działanie św. Antoniego. Po prostu czuję jego obecność jako dobrego opiekuna i przyjaciela.

Gdy różni ludzie opowiadają o tym samym człowieku, odsłania się jego pełniejszy obraz. Z tych wszystkich rozmów i świadectw wyłonił się obraz Antoniego jako troskliwego, pracowitego, życzliwego, mądrego i pokornego świętego, który nie zwleka z pomocą nikomu, kto go o nią prosi. Jest świętym, który płacze z płaczącymi, współczuje, ale też jest pełen energii i wigoru, lubi czasem pożartować. Jest bezpośredni i przejrzysty jak czysta szyba, która przepuszcza promienie Bożej Miłości, aby nas ogrzać, nic nie zatrzymując dla siebie. Tak jak za życia ziemskiego wszystko czynił dla Boga i z miłości do Boga, tak teraz wyprasza łaski w taki sposób, aby naszą uwagę i wdzięczność kierować do Stwórcy. Wysłuchuje każdego – bogatego i biednego, dorosłego i dziecka. Wszystkie nasze sprawy, nawet zwyczajne, są dla niego ważne, bo każdy z nas jest dla niego ważny, bo za każdego z nas oddał życie jego umiłowany Chrystus.

Święty Antoni jest obywatelem Lizbony z urodzenia, a z woli Bożej obywatelem Padwy. Ale zapragnął też być obywatelem Polski i za Bożym przyzwoleniem objawił się 8 maja 1664 roku, po raz pierwszy w historii Polski, w malowniczej scenerii Roztocza na Łysej Górze, u stóp której leży wieś Radecznica. Świętego ujrzał ubogi mieszkaniec, trudniący się tkactwem, Szymon. Historyczne źródła i tradycyjne przekazy zgodnie utrzymują, że Szymon Tkacz otrzymał łaskę rozmowy ze Świętym. W kilku objawieniach św. Antoni wyrażał życzenie, aby na Łysej Górze powstała świątynia. Zapewniał, że gromadzący się tutaj jego czciciele otrzymają od Boga liczne łaski: „Jam jest św. Antoni. Mam to z woli Najwyższego Pana, abym tobie opowiedział, iż na tym miejscu Chwała Boga Najwyższego odprawiać się będzie. Przeze mnie chorzy, ślepi, chromi i różnymi dolegliwościami utrapieni znajdować i otrzymywać będą pociechy swoje. Chorzy zdrowie, ślepi wzrok, chromi chód, zgoła wszyscy uciekający się na to miejsce bez łaski nie odejdą”3.

Święty dotrzymał słowa i wyprasza łaski w Radecznicy i wielu innych miejscach modlitwy w Polsce – w Częstochowie, Ratowie, Jaśle, Wrocławiu, Krynicy, Lwówku Śląskim, Krakowie… Na dowód tego wiele autentycznych świadectw zostało spisanych w tej książce, ale jeszcze więcej pozostało nieznanych, bo św. Antoni cały czas pracuje na chwałę Pana Boga, wypraszając nam łaski, o których można opowiadać i spisywać je w nieskończoność.

Elżbieta Polak

Świadectwa

Zasadzeni w domu Pańskim rozkwitną na dziedzińcach naszego Boga. Wydadzą owoc nawet i w starości, pełni soków i zawsze żywotni, aby świadczyć, że Pan jest sprawiedliwy, moja Opoka – nie ma w Nim nieprawości.

–––––––– * ––––––––

(Ps 92, 14-16)

Święty Antoni z Jasnej Góry

o. Kamil Szustak OSPPE

Jest w jasnogórskim sanktuarium miejsce, które po kaplicy z cudownym wizerunkiem Matki Bożej chyba najchętniej odwiedzają pielgrzymi. To XVIII-wieczna kaplica dedykowana św. Antoniemu z Padwy. Każdy pielgrzym wchodzący w progi bazyliki jasnogórskiej odczytuje nad wejściem werset 5 Psalmu 93 w języku łacińskim Domum Tuam Domine decet sanctitudo – Domowi Twojemu, Panie, przystoi świętość, a potem, wchodząc do czcigodnej świątyni, pierwsze swoje spojrzenie kieruje na ołtarz, w centrum którego umieszczony jest obraz ukazujący szczególną zażyłość św. Antoniego z Dzieciątkiem Jezus, której to postawy uczy nas Matka Boża. Każdy, kto choć na chwilę zatrzyma się przed tym ołtarzem, z łatwością odnajduje cel swojej pielgrzymki: doświadczenie przyjaźni z Jezusem. Tego można się nauczyć najpiękniej i najpełniej w szkole Matki Bożej. Przy Jej Niepokalanym Sercu doskonale rozumiemy, że właściwie to mnie i tobie, każdemu z nas, przystoi świętość. To moje życie ma być domem, któremu przystoi świętość. Jeśli urośnie w nas taka głęboka świadomość, wtedy dopiero przeżyjemy prawdziwą pielgrzymkę na Jasną Górę, co więcej, odważnie podejmiemy nasze ziemskie pielgrzymowanie do domu Ojca.

Warto zatem rozpocząć wędrówkę po narodowym sanktuarium od kaplicy św. Antoniego, gdzie każdego dnia można spotkać modlących się pielgrzymów. Pewnie modlą się nie tylko o znalezienie rzeczy zagubionych, ale szukają tak naprawdę czegoś więcej…

To ulubione miejsce Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Każdego roku w tej kaplicy gromadzą się też wierni czciciele Świętego z Padwy na specjalnej nowennowej Mszy św. odprawianej przez dziewięć kolejnych wtorków poprzedzających dzień św. Antoniego, czczony w liturgii 13 czerwca. Słychać wtedy częściej niż zwykle donośne śpiewy ku czci Świętego, odmawianą litanię, a przede wszystkim indywidualną modlitwę szeptaną przez pielgrzymów, którzy przez szczery dar serca wspomagają biednych i potrzebujących, przychodzących każdego dnia do jasnogórskiej placówki pomocy ubogim.

Wśród modlących się przed kaplicą św. Antoniego z Padwy pielgrzymów często widziałem dziś już śp. s. Annę, służebniczkę starowiejską, która widząc mnie w tym miejscu na modlitwie, nauczyła mnie prostej modlitwy do Świętego: Bądź pozdrowiony, święty Antoni Padewski, wielki cudotwórco. Pełna jest ziemia i morze cudów Twoich. Przez miłość Dzieciątka Jezus poratuj mnie! Odtąd ta prosta i szczera modlitwa towarzyszy mi każdego dnia od wielu już lat w mojej osobistej czci dla Świętego, któremu wiele zawdzięczam, zwłaszcza gdy szukam rozwiązania trudnych spraw duchowych i materialnych.

Pomoc św. Antoniego jest niezawodna. Zawsze przysyła on w odpowiednim czasie dobrych ludzi, dzięki którym udaje się rozwiązać rozmaite problemy. Niech Bóg będzie uwielbiony za dar św. Antoniego, który na zawsze pozostanie świętym całego świata!

Często byłem w niebezpieczeństwie śmierci i dzięki tym [doświadczeniom] zostałem ocalony. Duch bojących się Pana żyć będzie, albowiem ich nadzieja jest w Tym, który ich zbawia. Kto się boi Pana, niczego lękać się nie będzie ani obawiać, albowiem On sam jest jego nadzieją. Szczęśliwa dusza tego, który się boi Pana. Kogóż się on trzyma i któż jest jego podporą?

–––––––– * ––––––––

(Syr 34, 12-15)

Ukochany Opiekun

Irena Kołodziejczyk, ps. Antoni

Znajomość ze św. Antonim zawarłam już w dzieciństwie. Urodziłam się w 1923 roku w Krakowie. Mieszkaliśmy w Modrzejówce – kolonii pracowników katolickich. Była tam ochronka ss. Służebniczek Dębickich. W kaplicy sprawowana była codziennie Msza św. Od małego dziecka moją uwagę przyciągała duża, wysoka gdzieś na metr statua św. Antoniego, która znajdowała się w kaplicy. Mając kilka miesięcy, straciłam ojca, a na początku wojny zmarła moja mama. Wyjechałam do siostry do Rzeszowa. W kościele farnym od razu zauważyłam stojącą z boku przy filarze figurkę św. Antoniego i często się do niego modliłam. W Rzeszowie podjęłam pracę w zakładach lotniczych. Współpracowałam z AK, przenosiłam różne rzeczy, ale starałam się jak najmniej wiedzieć w razie aresztowania. Przez cały czas okupacji prosiłam św. Antoniego o opiekę. Wiele razy mnie ratował i szczerze go ukochałam. W październiku 1945 roku wyszłam za mąż, także w kościele farnym. Dziękowałam Bogu za wolność i św. Antoniemu za opiekę.

Zaraz po wojnie część działających w podziemiu osób zaczęła się ujawniać, ale już działało UB i niektórzy przeszli do organizacji Wolność i Niezawisłość. Wśród nich byłam także ja. Na początku 1945 roku złożyłam przysięgę, ale wcześniej poleciłam się św. Antoniemu i na pytanie, jaki obieram pseudonim, odpowiedziałam: Antoni. W 1948 roku aresztowano bardzo dużo osób z WiN-u. Dwie moje koleżanki skazano na karę śmierci, którą później zamieniono na dożywocie. Mojego dowódcy i mnie wówczas nie złapano. Niestety, w 1951 roku znaleziono dokumenty organizacji i w październiku zostałam uwięziona. Rozprawa odbyła się dopiero w marcu 1952 roku. W ostatnim dniu marca odczytano mi wyrok: 15 lat więzienia. Kiedy wychodziłam z sali rozpraw, powiedziałam: „Święty Antoni, ja więcej niż 5 lat siedzieć nie będę”. Po czterech latach pobytu w różnych więzieniach na prośbę moich maleńkich dzieci dostałam ułaskawienie i skrócono mi karę do 10 lat. Ale znów powiedziałam: „Święty Antoni, to nie jest 5, tylko 10 lat”. I w kwietniu 1956 roku była amnestia, która obejmowała więźniów politycznych. Zmniejszono mi karę z 10 do 5 lat. W październiku 1956 roku wyszłam na wolność.

Dużo wycierpiałam w więzieniu, bardzo chorowałam, mogłam z niego w ogóle nie wyjść, ale św. Antoni się mną opiekował i nie opuściła mnie też Matka Najświętsza. W październiku chodziłam na nabożeństwa różańcowe i kiedy mnie aresztowano, miałam w kieszeni różaniec. Był ze mną przez całe więzienie, porozrywany, bo przy każdej rewizji mi go zabierano, ale koleżanki, które pracowały w depozytach, zawsze mi go odszukiwały i dawały. Wiedziały, że jest on dla mnie bardzo ważny. Dostałam też książeczkę do modlitwy od koleżanki, która wychodziła na wolność. Ta książeczka zawsze do mnie wracała i mam ją do tej pory jak talizman. Obraz św. Antoniego, który kupiliśmy z moim przyszłym mężem zaraz po oświadczynach, aby go powiesić tam, gdzie mieliśmy zamieszkać, wędrował ze mną wszędzie, a teraz wisi nad moim łóżkiem.

Kochany św. Antoni całe życie mi pomagał. Pomógł mnie i mężowi wrócić z więzienia, znaleźć mieszkanie i pracę. Więźniowie polityczni mieli wówczas wielkie trudności z otrzymaniem pracy, a ja już na początku 1957 roku dostałam dobrą pracę, gdzie przepracowałam 17 lat, byłam lubiana i szanowana. Mimo różnych utrudnień moje dzieci dostały się też na studia. Więźniarki nauczyły mnie pieśni: Jeżeli cudów szukasz, idź do Antoniego… i Ozdobo Padewska, Patronie ludów, sławny na cały świat dla licznych cudów! Z serc wszystkich ten okrzyk wyrywa się, o święty Antoni, raczże wspierać mnie! Jeżeli gniew Pański siec mnie zamierza, ach przeproś, błagam Cię, Pana przymierza. Niech grzechy przebaczy, zlituje się, o święty Antoni, raczże wspierać mnie!

Po wyjściu z więzienia znowu zamieszkałam w Krakowie i mieszkałam w nim ponad 50 lat. Często chodziłam do sióstr bernardynek, do kościoła św. Józefa na ul. Poselską, gdzie znajduje się też piękny obraz św. Antoniego. Teraz wspominam ten czas i mimo ciężkiej choroby w sercu dziękuję Panu Jezusowi, Matce Najświętszej, św. Józefowi i św. Antoniemu za wolność i tyle łask, bo zawsze Pan Bóg mnie ratował.

Pan strzeże ludzi pełnych prostoty; byłem bezsilny, a On mnie wybawił. Uchronił bowiem moje życie od śmierci, moje oczy – od łez, moje nogi – od upadku. Będę chodził w obecności Pańskiej w krainie żyjących.

–––––––– * ––––––––

(Ps 116, 6.8-9)

Kromka chleba

Lidia Flis – s. Ignis CSSJ

Bóg działa w swoich świętych, w czasie i miejscu, i wśród ludzi, którzy wierzą. Otwarte serce, prostota wiary, dziecięca ufność sprawiają, że Bóg daje znaki. Historię, o której chcę napisać, opowiedziała mi moja mamusia, kiedy byłam nastolatką. Pamiętam to opowiadanie bardzo dobrze, ponieważ przeżyłam je głęboko i chociaż nie dotyczy bezpośrednio mojej mamusi, tylko jej kuzynek, było umocnieniem mojej wiary i otworzyło moje serce, mnie całą, na żywą tajemnicę obecności i działania Boga i Jego świętych.

Był rok 1941, kiedy Franciszka i Agatę Gomółków z pięciorgiem dzieci wywieziono na Sybir. Pierwszym cudem było to, że pomimo iż Franciszek był oficerem polskiego wojska, pozwolono im wyjechać razem. Pół roku jechali na miejsce zsyłki w okolice Archangielska (w nazewnictwie rosyjskim – przysiółek Prylak). Kiedy dotarli na miejsce, była tam już zima. Nie mieli zapasów żywności i żywili się zupą z liści. Franciszek, ojciec rodziny, pracował przy wyrębie drzew i przynosił głodowe porcje czarnego chleba. Pewnego dnia mama Agata z dziećmi udała się po liście, które trzeba było wydobywać spod półtorametrowej warstwy śniegu. Podczas ich pracy nagle zerwała się potężna zamieć. Niczego nie widzieli. Mama, tuląc dzieci (Zofię, Stasię, Janinę, Edwarda), starała się posuwać w kierunku drewnianego baraku – ich domu. Nie pamiętali, jak długo to wszystko trwało, ale zaczęli tracić siły. Mama prowadziła modlitwy i poprosiła o pomoc św. Antoniego. Najbardziej przeżywała to, że po powrocie do domu jej mąż Franciszek nie będzie wiedział, co się z nimi stało. Przygotowywała siebie i dzieci na śmierć, prowadząc rachunek sumienia. W pewnej chwili z tumanu śniegu wyłonił się mężczyzna, jak wszyscy na Syberii ubrany w kufajkę, i podszedł do matki z przytulonymi do niej dziećmi. Zamieć dziwnie ustała, wiatr ucichł. Człowiek ten wyciągnął kawałek chleba. Podając tę małą kromkę, powiedział po polsku: „Posil się i daj każdemu kawałek”, po czym wskazał Agacie kierunek powrotu. Kiedy się odwróciła, aby jeszcze raz podziękować, zapytać o nazwisko, skąd przyszedł, gdzie mieszka – już go nie było widać. Na śniegu nie było śladów. Wszyscy byli osłabieni, ale po zjedzeniu tej małej ilości chleba tak szybko nabrali siły, że w krótkim czasie dotarli na miejsce zamieszkania. Z Syberii wrócili w 1946 roku. Pochowali tam jednego syna, ale też radowali się urodzinami córki Władysławy. Do dzisiaj żyją Stanisława i Władysława, we Wrocławiu. Obie były nauczycielkami i nadal pomimo swego wieku pomagają w utrwalaniu wiedzy – jedna z matematyki, a druga z chemii.

Niech Bóg będzie uwielbiony w swoich świętych. Niech św. Antoni staje się bliski nam wszystkim.

Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.

–––––––– * ––––––––

(Mt 5, 7)

Wyłowiona perła

Anna

Święty Antoni…, nie wiem, co wybrać, ale ku pokrzepieniu serc zrozpaczonych rodziców opiszę historię, która mi się przydarzyła. Mimo upływu lat istnieje silny związek między przedstawionymi osobami, który wyjaśnić może tylko… św. Antoni.

Wybrałam się z chorym dzieckiem nad morze, ale że jestem samotną mamą, musiałam wziąć trzy pozostałe „drobiazgi”. Podróż pociągiem przebiegała pomyślnie, można było spokojnie zmienić pampersy, a nawet czuwać nad śpiącymi dzieciakami. Do czasu. Konduktor, który przyszedł sprawdzać bilety, dziwnie mi się przyglądał, a za chwilę zasnęłam dosłownie na moment, a gdy się ocknęłam, nie było ani torebki, ani dokumentów. Nikt inny nie wiedział, gdzie schowałam torebkę, tylko on, gdyż wychodząc z przedziału, jeszcze raz omiótł go wzrokiem, a torebka była ukryta pod ręcznikami i pieluchami dzieci. Szok potworny. W samych skarpetkach wybiegłam na korytarz, ale śladu po złodziejach nie było. Czyli perspektywa dwóch tygodni bez pieniędzy i dokumentów! Nie wiem, dlaczego otworzyłam drzwi od pociągu i próbowałam wyskoczyć. Jak w amoku! Złapał mnie jakiś człowiek stojący przy drzwiach ubikacji i coś tam próbował tłumaczyć. Owionięta zimnym powietrzem nocy oprzytomniałam i wróciłam do przedziału. Dzieci się przebudziły, zaczęły płakać, wreszcie czteroletnia córeczka przypomniała sobie, że w kredkach, które wzięłyśmy, aby się nie nudziła, ma schowane 50 zł. W przedziałach i na korytarzu zrobił się ruch, ale nikt nie wyciągnął nawet 20 zł, aby nam pomóc, a rad od pasażerów lepiej nie przytaczać. Konduktor w końcu się jednak zjawił i przyniósł mi torebkę, która chwilę wcześniej była opróżniana w toalecie, a „czujka” w tym czasie blokowała dostęp do ubikacji. Wszystko to zrozumiałam niestety trochę za późno. Bogu dziękowałam za dokumenty, których złodzieje nie wyrzucili. Zawsze tak robią, że oczyszczoną torebkę wyrzucają przez okno, a ja miałam tam potwierdzenia rehabilitacji córki. Oczywiście uderzyłam do św. Antoniego i jakoś te 50 zł starczyło na cały turnus.

Chyba to żadne nadzwyczajne wydarzenie, a jednak.

Kilka lat później córka zapisała się do wspólnoty samarytańskiej, której zadaniem było pomaganie innym, a wachlarz pomocy był olbrzymi. Córka co gorsza uparła się, że pojedzie na drugi kraniec Polski zawieźć więźniom ciasta na Boże Narodzenie. Zrobiłyśmy ogromną paczkę i postanowiłam, że nie pojedzie sama, tylko ze mną i siostrą. Podróż trwała długo, ale wreszcie kiedyś musiała się skończyć i dotarłyśmy na miejsce. Wytypowanych więźniów wywołano do sali widzeń i omal nie zemdlałam, widząc „czujkę” z pociągu do Kołobrzegu. Nie dałam nic po sobie poznać, wymieniliśmy adresy i zaczęliśmy korespondować. Oczywiście co jakiś czas były odwiedziny w więzieniu i na takim widzeniu dowiedziałam się, jak działała szajka złodziejska, naturalnie w zmowie z konduktorem. Nasz podopieczny zaczął też dużo mówić o sobie: samotna matka, sześciu chłopaków, rodzeństwo w sposób okrutny nie tolerowało najmłodszego brata, a matka zwyczajnie straciła kontrolę nad synami. Wybawieniem okazała się szajka złodziejska, w której nasz przyjaciel znalazł nie tylko akceptację, ale także świetne dochody, które pozwalały na luksusowe życie.

Pisaliśmy do siebie bardzo często, a właściwie to ja pisałam, bo dzieciaki były za małe, podsyłałam mu różne książki i czasopisma, m.in. „Miłujcie się”. Więźniowie dosłownie połykali te książki. Wkrótce dowiedziałam się, że nie tylko cela, ale i cały korytarz miał co czytać. Podpowiedziałam im, aby prosili, żeby św. Antoni znalazł im coś odpowiedniego w życiu. I tak się stało! Zaraz potem jakaś kobieta, która wyczytała ich adres w gazecie, zaczęła korespondować z naszym przyjacielem, szybko załatwiła sobie tylko znanym sposobem wyjście lubego z celi i… wyszła za niego za mąż! Oczywiście wyprowadzili się do innej miejscowości, żeby nikt do tej jego przeszłości nie zaglądał, mają dwójkę przeuroczych dzieci, a ja przekonałam się, jak św. Antoni łowi perły zagubione w życiu. Bracia pana młodego bardzo mu pozazdrościli wykształconej małżonki (dwa fakultety) i więzy rodzinne działają od tamtego czasu bez zarzutu. A jego mama? Też zrozumiała, że dziecko to nie przedmiot i że nie można go też rzucać na głęboką wodę. A co ze mną? Awansowałam na przybraną mamę, są telefony, piękne listy, artystyczne prezenty wykonane ręką naszego przyjaciela, kronika urodzin dzieciaków i wszystkich wydarzeń rodzinnych. Czuję, jakbym z nim była. Talent, który drzemał w tym młodym człowieku, został przez św. Antoniego znaleziony, bo pięknie rysuje obrazki kredkami na płótnie.

Tak sobie myślę, że św. Antoni jest niesamowity, nie trzeba miesiącami wzywać jego orędownictwa. On wszystkich zdobywa dla Chrystusa, bo nie tylko ten jeden więzień, o którym piszę, okazał się aniołem z podciętymi skrzydłami. Reszta pociągnięta jego przykładem postanowiła działać.

Wiele Ty uczyniłeś swych cudów, Panie, Boże mój, a w zamysłach Twoich wobec nas nikt Ci nie dorówna. I gdybym chciał je wyrazić i opowiedzieć, będzie ich więcej, niżby można zliczyć.

–––––––– * ––––––––

(Ps 40, 6)

Cud

s. Jolanta SM

Jestem siostrą zakonną. Mam swoich ulubionych świętych, o których wstawiennictwo proszę, kiedy pragnę otrzymać jakąś szczególną łaskę od Boga. Przewodzi tej grupie Matka Boża, a należą do niej św. Ojciec Pio, św. Tereska od Dzieciątka Jezus, św. Siostra Faustyna, bł. Siostra Marta Wiecka, bł. Jolanta – siostra św. Kingi, św. Jan Paweł II oraz św. Antoni Padewski.

W maju 2006 roku dowiedziałam się, że moja kochana 75-letnia mamusia, która z tatusiem mieszka w Radomiu, zachorowała. Zaczęło się to w porze zimowej. Mamusia miała duże trudności z oddychaniem, ale dopiero po kilku miesiącach poszła do lekarza rodzinnego. Pani doktor skierowała ją do szpitala. Ponieważ wyniki badań wskazywały na chorobę płuc, moi bracia przewieźli mamusię do kliniki chorób płuc, do Warszawy. Był już początek czerwca, gdy się tam znalazła. Niestety, kolejne badanie wskazywało na nowotwór płuc po stronie prawej. Był 6 czerwca 2006 roku.

Kiedy się o tym dowiedziałam, zaczęłam się bardzo modlić i prosić moich ulubionych świętych o wstawiennictwo u Boga. Późnym wieczorem, gdy nikogo nie było w kaplicy, modliłam się gorąco ze łzami w oczach, leżąc krzyżem. Do codziennej modlitwy dołączyłam post i konkretne wyrzeczenie, które mnie bardzo dużo kosztowało. Byłam wówczas na placówce w Jaśle, którego patronem jest św. Antoni. Zbliżały się jego uroczystości, przypadające na dzień 13 czerwca, i dlatego właśnie szczególnie jemu powierzałam moją kochaną mamusię. Prosiłam go o wstawiennictwo u Boga, aby wyprosił cud jej uzdrowienia. 12 czerwca mamusia była poddana jeszcze jednemu badaniu, tomografii komputerowej, która miała pomóc lekarzom w podjęciu decyzji, co robić dalej. Po jej wykonaniu lekarz nie przekazał żadnej informacji o wyniku badania, tylko powiedział, że musi się zebrać konsylium. Było to w wigilię uroczystości św. Antoniego. 13 czerwca błagałam go o wstawiennictwo, by mamusia była zdrowa.

W Jaśle bardzo uroczyście obchodzi się dzień narodzin dla nieba św. Antoniego. W czasie II wojny światowej miasto to było zburzone w 97 procentach. Pod koniec 1944 roku został także spalony i zburzony kościół oo. Franciszkanów, w którym była figura św. Antoniego. Mieszkańcy myśleli, że Niemcy wywieźli figurę lub została spalona, ale w połowie czerwca 1945 roku robotnicy porządkujący ruiny kościoła odnaleźli ją pod gruzami prawie nienaruszoną. Wszyscy uznali to za cud i odczytali jako znak, że św. Antoni pragnie się opiekować miastem. Po latach komunizmu dopiero w 1996 roku Rada Miejska w Jaśle podjęła uchwałę uznającą za patrona Jasła św. Antoniego Padewskiego.

W tym więc szczególnym dniu, kiedy w uroczystej procesji wynoszono z kościoła słynącą łaskami figurę, przecisnęłam się do niej i z ogromną wiarą oraz ze łzami w oczach dotknęłam jej i błagałam św. Antoniego o wstawiennictwo u Boga, o cud uzdrowienia mojej mamusi. Jeszcze nigdy nie modliłam się tak gorąco. Tego samego dnia dostałam SMS od jednego z moich braci, że lekarze po konsylium przekazali wiadomość, iż w płucach mamusi nie stwierdzono obecności komórek rakowych. Była to dla mnie wielka radość. Przepełniała mnie ogromna wdzięczność dla Pana Boga i św. Antoniego. Wierzę, że to on w sposób szczególny przyczynił się do wyproszenia łaski zdrowia dla mojej ukochanej mamusi.

Dobry jest Pan dla ufnych, dla duszy, która Go szuka. Dobrze jest czekać w milczeniu ratunku od Pana.

–––––––– * ––––––––

(Lm 3, 25-26)

Świadectwo matki Polki

Irena z Wrocławia, urodzona w Wilnie

Będąc jeszcze młodą, szesnastoletnią dziewczyną, marzyłam, żeby w przyszłości mieć dużo dzieci. Uważałam, i do dziś uważam, że dzieci są najpiękniejszym darem Pana Boga. Kiedy wyszłam za mąż, pierwsze dziecko, które urodziłam, było bardzo słabe. Małe, sine, nawet nie miało siły ssać piersi. Żyło po urodzeniu 15 dni. Po sekcji lekarz stwierdził, że nie mogło przeżyć, bo miało słabo rozwinięte płuca. Bezpośrednią przyczyną śmierci było zapalenie płuc. Zostało ochrzczone z wody w szpitalu przez panie pielęgniarki. Był to chłopczyk, Jarosław. Bardzo przeżywałam, że moje małe, kochane dziecko cierpi, i dziękowałam Panu Bogu, że mi je dał i że zabrał do nieba, bo bardzo się męczyło. Zaraz po śmierci synka nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale później dotarło do mnie, że mamy już świętego w niebie, który wstawia się za nami u Pana Boga.

Następnie miałam jeszcze dwa samoistne poronienia w pierwszych tygodniach ciąży. Po pierwszym znalazłam się w szpitalu. Pracowały w tym szpitalu siostry zakonne. Na szafce przy łóżku znajdowała się modlitwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa i druga modlitwa – do św. Antoniego. Do dzisiaj przez około 50 lat codziennie te modlitwy odmawiam: Ufny w Twoją świętą przyczynę i przemożne zasługi polecam się Tobie, św. Antoni, i proszę Cię, wejrzyj na moją wierną i szczerą miłość i silną ufność, jaką serce moje względem Ciebie jest przepełnione. Zapisz sobie moje imię głęboko w Twym sercu i pozwól mi należeć do liczby tych, których Ty szczególnie miłujesz i ochraniasz, iżbym mógł we wszystkich moich potrzebach znajdować w Tobie ucieczkę. Amen.

W tej niepewnej sytuacji zaczęłam się zastanawiać, czy będę jeszcze mogła mieć dzieci. Przypadkowo kiedyś przechodziłam obok kościoła św. Mikołaja na ul. św. Antoniego we Wrocławiu. Wstąpiłam, aby się pomodlić. Zobaczyłam przy wejściu po prawej stronie figurę św. Antoniego. Uklękłam i zaczęłam się modlić: „Święty Antoni, dopomóż mi, abym miała jeszcze dużo dzieci, a przynajmniej czworo”. Zapamiętałam do dzisiaj tę prostą modlitwę, bo została wysłuchana. Tak się stało. Mam czworo dzieci, chociaż nie było to proste. Niektóre ciąże trzeba było podtrzymywać i leżeć w szpitalu. Wówczas to odmawiałam Różaniec. Obecnie mam już siedmioro wnucząt, za które codziennie się modlę. Mam również syna w zakonie jezuitów, który jest bratem zakonnym, i za to powołanie bardzo dziękuję Panu Bogu.

Święty Antoni Padewski, módl się za nami!

Nie zmusza nas do niej żadna konieczność. Pociechę bowiem swoją mamy w księgach świętych, które są w naszych rękach. Uważamy jednak za słuszne wysłać do was poselstwo, ażeby odnowić z wami braterstwo i przyjaźń, żebyśmy się nie stali dla was obcy. My zawsze i bez przerwy w święta i inne wyznaczone dni o was pamiętamy w czasie ofiar, które składamy, i w czasie modlitw. Trzeba bowiem i wypada pamiętać o braciach.

–––––––– * ––––––––

(1 Mch 12, 9-10a.11)

Mój Współbrat

o. Radosław Długi OFMConv

Jestem franciszkaninem od 22 lat. Wstąpiłem do nowicjatu w Kalwarii Pacławskiej 13 września 1993 roku, ale z postacią św. Antoniego zetknąłem się znacznie wcześniej. Mój ojciec, pochodzący z Jastarni, miał bardzo wierzących dziadków. Moja prababcia była tercjarką franciszkańską i dlatego nieobce mi były postacie franciszkańskie: św. Antoni, do którego ojciec często się modlił, oraz św. Maksymilian Maria Kolbe. Z postacią św. Antoniego zetknąłem się także w parafii pw. św. Antoniego w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie byłem zaangażowany w duszpasterstwo. W kościele na bocznym ołtarzu poświęconym św. Antoniemu stała jego figura. Wówczas jeszcze niewiele o nim wiedziałem, ale kiedy zainteresowałem się zakonem franciszkańskim, zorientowałem się, że był on franciszkaninem, i to mnie dodatkowo zaciekawiło w jego postaci. Gdy przybyłem do nowicjatu, poszukiwałem w bibliotece książki do lektury i wpadła mi w ręce napisana przepięknym, żywym językiem książka o św. Antonim. Pod jej wpływem poczułem wielką bliskość z tą postacią. Święty Antoni przestał być figurą, a zaczął być osobą. Co znaczące, odkryłem w nim współbrata, towarzysza drogi powołania. Od tego momentu nabożeństwo i modlitwa do niego zaczęły być dla mnie bardzo ważne i zacząłem doświadczać jego opieki w życiu, w codziennych sprawach, takich jak trudne egzaminy, zgubienie jakiejś rzeczy…