Błogosławiony świat - Piotr Lenartowicz SJ - ebook

Błogosławiony świat ebook

Piotr Lenartowicz SJ

0,0

Opis

Taki jestem zaabsorbowany tymi moimi bakteriami, a tu dzisiaj trzeba coś powiedzieć o miłości…

Ojciec Piotr Lenartowicz (1934–2012) – barwna postać krakowskich jezuitów, profesor, filozof przyrody, doktor nauk medycznych, uwielbiany kaznodzieja. Jego niedzielne kazania przez lata cieszyły się niesłabnącą popularnością. Choć był wybitnym jezuitą i naukowcem, nie bał się mówić o własnej grzeszności. Często elektryzował słuchaczy ekstrawagancją i oryginalnymi porównaniami. Nikogo nie pozostawiał obojętnym wobec Słowa Bożego. Wybór jego kazań to źródło wzruszających wspomnień dla tych, którzy go pamiętają, a dla wszystkich, którzy nie zdążyli go poznać – odkrycie, że o Panu Bogu można mówić w sposób głęboki, a jednocześnie prosty. W mądrych homiliach o. Lenartowicza nieustannie słychać pozbawiony patosu zachwyt nad Bożym dziełem stworzenia.

Chciałbym, byście patrząc na świat – na góry i chmury, gwiazdy i księżyc, lasy i pola, zwierzęta i ludzi – przypominali sobie tę prawdę, że Bóg to stworzył, Bóg to kocha i Bóg się tym opiekuje. To jest próba naszej wiary.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 212

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ADWENT

1. niedziela Adwentu

28 listopada 2004 – rok C

Ty, Panie, jesteś naszym Ojcem, / Odkupiciel nasz – to Twoje imię odwieczne. / Czemu, o Panie, dozwalasz nam błądzić / z dala od Twoich dróg, / tak iż serca nasze stają się nieczułe / na bojaźń przed Tobą? (Iz 63,16–17)

Moi kochani! W pierwszą niedzielę Adwentu chcę dokładniej rozważyć czytanie z Księgi Izajasza. Jest to skarga grzesznika, który robi wyrzuty Panu Bogu. „Ty, Panie, jesteś naszym Ojcem / (…) Czemu, o Panie, dozwalasz nam błądzić / z dala od Twoich dróg?” (Iz 63,16–17).

Na co ten grzesznik się żali? Na to, że Pan Bóg pozwolił mu błądzić, że nie obronił jego serca przed znieczuleniem, przed zatwardziałością.

Macie pojęcie? Czy słyszeliście, by ktoś tak się modlił, by mówił do Pana Boga – to Twoja wina, że ja jestem grzesznikiem!

O co modli się ten grzesznik?

Większość z nas uważa, że to my mamy się zmienić. A tu jest myśl zupełnie inna. Grzesznik wzywa Pana Boga, by to On się zmienił: „Odmień się przez wzgląd na Twoje sługi / i na pokolenia Twojego dziedzictwa” (Iz 63,17).

Grzesznik mówi: Panie Boże, zmień styl swojego postępowania! Przecież jesteśmy – mimo wszystko – Twoimi sługami. Jesteśmy – mimo wszystko – Twoją własnością!

To jest tak jak z dzieckiem przychodzącym do rodziców, którzy machnęli ręką na jego postępowanie lub wręcz „wykreślili go ze swego życiorysu”, mając już dość nieustannego użerania się z bezczelnym synem czy z arogancką córką. To jest tak, jakby ten syn i ta córka przyszli i powiedzieli: mamo, tato, nie spisujcie nas na straty, przecież jesteśmy waszymi skarbami – pozostaniemy waszymi dziećmi na zawsze!

Wróćmy do tekstu proroka Izajasza. Oto grzesznik świadomy swojej niewierności i niegodności mówi Panu Bogu o swoich pragnieniach.

Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił (…). / Ani ucho nie słyszało, / ani oko nie widziało, / żeby jakiś bóg poza Tobą czynił tyle / dla tego, co w nim pokłada ufność. (Iz 63,19; 64,3)

Czyli grzesznik – mimo swoich win – może ufać, że Bóg będzie mu pomagał, że mimo wszystko będzie o niego dbał.

I dalej grzesznik mówi:

Oto Ty zawrzałeś gniewem, bo grzeszyliśmy / przeciw Tobie od dawna i byliśmy zbuntowani. My wszyscy byliśmy skalani, / a wszystkie nasze dobre czyny jak skrwawiona szmata. / My wszyscy opadliśmy zwiędli jak liście, / a nasze winy poniosły nas jak wicher. / Nikt nie wzywał Twojego imienia, / nikt się nie zbudził, by się chwycić Ciebie. / (…) skryłeś Twoje oblicze przed nami / i oddałeś nas w moc naszej winy. (Iz 64,4–6)

Grzesznik czuje, jak straszna jest niewola grzechu – jest jak pułapka, z której nie sposób się uwolnić; jest jak studnia, z której nie sposób się wydostać.

I pełen nadziei modli się dalej: „A jednak, Panie, Ty jesteś naszym Ojcem. / My jesteśmy gliną, a Ty naszym Twórcą. / Wszyscy jesteśmy dziełem rąk Twoich” (Iz 64,7).

Odnów nas, Boże, i daj nam zbawienie. Daj nam nowe życie, byśmy Cię mogli chwalić na wieki. „Miłosierdzia Twego nie powstrzymuj (…)! / Jesteś przecież naszym Ojcem!” (Iz 63,15–16)

To jest właśnie wzywanie miłosierdzia Bożego. Miłosierdzie Boże leczy nas z grzechu – Bóg sam nas leczy. To On odmienia nasze złe pragnienia na dobre. To On zamienia serce skamieniałe na serce żywe, kochające. To On, zamiast nas odrzucić, odepchnąć – tak jak na to zasłużyliśmy, szuka nas na manowcach, chodzi za nami po bezdrożach, wydobywa nas ze studni naszych grzechów, z pułapek, w które powpadaliśmy. On nas niesie na swoich ramionach, bo nas kocha – mimo wszystko i ponad wszystko.

To jest treść proroctwa, które Kościół daje nam na początek Adwentu, początek nowej próby naszego serca, naszych uczuć, naszego umysłu i naszej woli.

2. niedziela Adwentu

5 grudnia 2004 – rok C

Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, / pantera z koźlęciem razem leżeć będą, / cielę i lew paść się będą pospołu / i mały chłopiec będzie je poganiał. / Krowa i niedźwiedzica przestawać będą ze sobą przyjaźnie, / młode ich razem będą legały. / Lew też jak wół będzie jadał słomę. / Niemowlę igrać będzie na gnieździe kobry, / dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii. / Zła czynić nie będą ani działać na zgubę / po całej świętej mej górze, / bo kraj się napełni znajomością Pana, / na kształt wód, które przepełniają morze. (Iz 11,6–9)

Trudno nam uwierzyć w możliwość istnienia świata, w którym wszystkie istoty żywe będą koegzystowały w przyjaźni i pokoju, bez walki na kły i pazury, bez wzajemnego zabijania się, wzajemnego niszczenia. Czy do pomyślenia jest świat, w którym lwy lub gepardy nie patrzyłyby łakomie na młodziutkie antylopy lub źrebięta zebr? Czy do pomyślenia jest, by odmienne w swej naturze zwierzęta okazywały sobie bezinteresowną pomoc i serdeczność?

Czy taki świat musi na zawsze pozostać w sferze naszych pięknych, ale nieziszczalnych marzeń, którym dajemy wyraz w baśniach i legendach? Wydaje się, że nie. Są pewne przesłanki, by uwierzyć w możliwość realnego zaistnienia świata powszechnego pokoju i serdeczności.

Działo się to w Kenii podczas pory deszczowej. Pewnego dnia do lizawki z solą przyszła samica czarnego nosorożca ze swym dzieckiem. Gdy zwierzęta już odchodziły, młody nosorożec ugrzązł w głębokim błocie. Zaczął więc rozpaczliwie wzywać pomocy, ale matka nie była w stanie go wyciągnąć. Podchodziła do swego potomka wielokrotnie, trącała go głową, ale nie mogła mu w żaden sposób pomóc.

W którymś momencie do lizawki przyszła grupa słoni. Samica nosorożca, obawiając się o swoje dziecko, zaczęła szarżować na słonie. Te jednak ominęły ją szerokim łukiem i podeszły do soli od innej strony. Znajdowały się w odległości pięciu metrów od uwięzionego w błocie młodego nosorożca. Gdy samica nosorożca uspokoiła się i wycofała do pobliskiego lasu, wówczas jeden z dorosłych słoni zbliżył się do nieustannie „krzyczącego” małego nosorożca i owinął go trąbą. Potem ukląkł, wsunął swoje ogromne kły pod jego brzuch i zaczął go podnosić do góry. Oczywiście matka, bojąc się o los potomka, wyskoczyła z lasu, chcąc przepędzić słonia. Ten wycofał się, odczekał, aż matka się uspokoi, i ponownie podszedł do młodego nosorożca. Powtarzało się to kilkakrotnie, bo samica nie mogła pojąć, do czego słoń zmierza. Ale upór słonia i jego ponawiana co chwilę akcja ratunkowa zakończyła się ostatecznie sukcesem. Słoń na tyle zdołał podważyć młodego nosorożca, że ten w końcu wydostał się z błota o własnych siłach1.

Pewna młoda antylopa bardzo wcześnie straciła matkę. Miała wtedy zapewne kilka tygodni i na drżących jeszcze nogach błąkała się po sawannie. Wtedy na swej drodze spotkała samotną lwicę, która z bliżej nieznanych powodów opuściła swoje stado. Z reguły takie spotkanie kończy się dla młodej antylopy tragicznie.

Dlatego strażnicy kenijskiego rezerwatu Tamburu, widząc w trawie lwicę przytrzymującą młodą antylopę, byli przekonani, że wielkie łapy drapieżnika zaraz rozerwą cielaka na strzępy. Tymczasem lwica troskliwie lizała drobne uszy cielątka, to zaś tuliło się do niej jak do matki. Młoda antylopa i lwica zachowywały się jak nie z tego świata.

Instynkt macierzyński lwicy okazał się silniejszy od nawyków drapieżnika. Dominował także nad głodem. Ten wielki kot przestał w ogóle polować. Nie chciał nawet jeść mięsa, które podrzucali mu strażnicy rezerwatu. Nic więc dziwnego, że lwica opadła z sił. Kolejne dni wspólnej wędrówki po kenijskiej sawannie dały się we znaki także młodej antylopie. Z braku mleka zwierzę schudło i ledwo mogło dotrzymywać kroku swojej przybranej matce.

Piętnastego dnia wędrówki lwica na chwilę spuściła małą antylopę z oczu. Wtedy do cielaka podbiegł z ukrycia lew i złapał go za gardło. Przestraszona lwica długo krążyła wokół napastnika. Nie miała jednak ani odwagi, ani sił, by odebrać antylopę, która jeszcze żyła, gdy drapieżnik trzymał ją w pysku. Lwica pożegnała się z cielątkiem, wąchając ślady jego krwi w trawie. Osamotniona odeszła w końcu z miejsca tragedii.

To jednak nie koniec tej niecodziennej historii. Przez kolejne miesiące lwica adoptowała kolejno sześć samotnych młodych antylop. Większość po pewnym czasie uciekała od troskliwej opiekunki. Ostatni podopieczny znalazł nawet później swoją prawdziwą matkę. Po tej historii lwica zniknęła. Okoliczni mieszkańcy nazwali ją Namunyak, co znaczy „błogosławiona”, i do dziś uważają, że zwierzę zostało wysłane przez Boga2.

To są wprawdzie nieliczne, ale wyraźne „przebłyski” królestwa Bożego, o którym mówi Izajasz w swoim proroctwie: „Pokój zakwitnie, kiedy Pan przybędzie” (por. Ps 72).

Podobnie można zadać pytanie, czy więzi międzyludzkie, jak również więzi łączące człowieka z przyrodą ożywioną i nieożywioną muszą być skażone zachłannością, dewastacją, zniszczeniem? Czy podstępność, przewrotność, niesprawiedliwość, kłamliwość, zbrodniczość itp. są wpisane w naturę człowieka i przez to z góry wykluczają możliwość harmonijnego, pokojowego, przyjaznego współistnienia z wszelkimi istotami żywymi? Nie! Pan Bóg stworzył człowieka jako istotę z natury doskonałą, bez domieszki zła. Zło wkradło się za sprawą Szatana (choć za przyzwoleniem człowieka), żłobiąc głębokie bruzdy na naturze ludzkiej. Jesteśmy (tu i teraz) poranieni, pokaleczeni i nie jesteśmy w stanie wylizać się z tych ran o własnych siłach. W obliczu tej bezsilności ogarnia nas czasem rozpacz i zwątpienie, by cokolwiek i kiedykolwiek mogło się zmienić na lepsze.

Ale Pan Bóg jest w stanie nas uleczyć i pragnie odnowić nas oraz oblicze tej ziemi. Przyjście Pana Jezusa na świat jest dla nas oczywistym dowodem tej Bożej mocy i Bożej troski. Liczne uzdrowienia, przemiany postaw i serc ludzkich dokonujące się za przyczyną Pana Jezusa są przebłyskami tego uzdrowienia, „zregenerowania” poszczególnych istnień ludzkich i całego świata.

Pisma proroków, słowa Ewangelii nie są baśnią uwięzioną w sferze marzeń czy fantazji człowieka. To są zapowiedzi królestwa niebieskiego, które kiedyś, za sprawą Pana Boga, urzeczywistni się w całym swym bogactwie, w całym swoim pięknie. Teraz możemy, a nawet musimy, dostrzegać jedynie przebłyski tego królestwa, by nabrać otuchy i zachować ufność w dobroć Boga.

1 Por. J.M. Masson, S. McCarthy, Kiedy słonie płaczą. O życiu emocjonalnym zwierząt, przeł. K. Kozubal, Wydawnictwo Książka i Wiedza, Warszawa 1999, s. 184–185.
2 Por. J. Romanowicz, Królowa miłości, „Newsweek Polska”, nr 20/2004, s. 76.

3. niedziela Adwentu

15 grudnia 2002 – rok A

„Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak rzekł prorok Izajasz”. (…) „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała”. Działo się to w Betanii, (…) gdzie Jan udzielał chrztu. (J 1,23.26–28)

Jan Chrzciciel – znamienne jest imię tego wielkiego proroka. Jan to po hebrajsku „Pan jest łaskawy”. Przydomek Chrzciciel wskazuje na tego, kto zanurzał w wodzie ludzi (greckie: baptizein), pragnących oczyszczenia z grzechów i zbawienia. Ten właśnie człowiek – o tak wiele mówiącym imieniu – zaanonsował pojawienie się na świecie Łaskawego Zbawcy, czyli Jezusa (bo Jezus – starotestamentowe Joszua – znaczy tyle co Zbawca).

Żydzi nie wątpili w łaskawość Boga i z wielką nadzieją czekali na zapowiadanego przez proroków Zbawcę. Ale gdy się pojawił, jedni przyjęli Go z niedowierzaniem, drudzy z nieufnością, a inni z jawną wrogością. Wielu oczekiwało Wybawiciela, który pokona okupanta rzymskiego i przywróci świetność Izraela. Ale nic takiego się nie stało. Jeszcze inni oczekiwali, że wraz z nadejściem Mesjasza zapanuje – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – powszechny pokój i sprawiedliwość, że znikną choroby i kataklizmy. Ale ziemia nie zamieniła się w raj.

Jezus zaskakiwał uczonych w Piśmie dogłębną znajomością Świętych Ksiąg. Uzdrawiając chorych, wskrzeszając trzy osoby, rozmnażając chleb na pustkowiu, wzbudzał ogólny – choć w gruncie rzeczy krótkotrwały i powierzchowny – podziw i entuzjazm tłumów. Ale generalnie Żydzi byli rozczarowani Jezusem, a ich rozgoryczenie osiągnęło apogeum w momencie gdy Ten, który miał być Zbawcą, zawisł na krzyżu pomiędzy dwoma pospolitymi przestępcami.

Czyż wielu współcześnie żyjących ludzi, widząc niesprawiedliwość społeczną, przemoc, choroby i inne nieszczęścia, nie czuje podobnego zniecierpliwienia, rozgoryczenia i rozczarowania Bogiem Zbawcą? Wydaje się im, że Pan Bóg jakby „zawiesił” ad infinitum swoje dzieło zbawienia, pozostawiając świat własnemu losowi. Dlatego niektórzy stracili już wszelką nadzieję i wiarę.

Inni, aby jej nie utracić, pielęgnują w sobie przekonanie, że obiecane zbawienie z pewnością się dokona, ale nastąpi ono kiedyś, w jakiejś niewyobrażalnie odległej przyszłości – gdy przeminie postać tego świata.

I w końcu są ludzie, którzy – mimo codziennych kłopotów, trosk i różnorakich udręk – dostrzegają, że zbawienie to nie kwestia dalekiej przyszłości, ale coś, co się dokonuje nieprzerwanie w bieżącym tu i teraz. Ci ludzie zrozumieli, że to odległe zbawienie będzie końcowym akordem nieustannie trwającego zbawiania przez Pana Boga każdego człowieka w każdym czasie, w każdym pokoleniu rodzaju ludzkiego.

To zbawianie nie rozpoczęło się dwa tysiące lat temu. Przyjście Jezusa na świat, będące w dotychczasowej historii ludzkości wydarzeniem unikalnym, nie było początkiem zbawiania, ale pewnym niezmiernie ważnym etapem odwiecznych, zbawczych planów Boga. Dzięki temu wydarzeniu ludzie mogli spotkać się z Bogiem twarzą w twarz, mogli Go usłyszeć na własne uszy, zobaczyć na własne oczy, dotknąć własnymi rękoma. Mogli bezpośrednio, od samego Boga dowiedzieć się, że zbawienie dotyczy całego człowieka – z ciałem i duszą – i że jest ono nierozerwalnie związane z oczyszczaniem go z wszelkich jego słabości, przewrotności, niewierności i skłonności do występków – a więc z całej spuścizny grzechu pierworodnego.

Zbawianie to przywracanie człowiekowi przez Boga jego naturalnej, pierwotnej doskonałości i czystości. To maksymalne regenerowanie – odnawianie całego człowieka, rozpoczynające się w dniu jego poczęcia i kończące się w momencie wejścia do królestwa Bożego.

Tylko w takiej perspektywie można zrozumieć, czym jest od wieków zaplanowane przez Boga dzieło zbawiania i zbawienia każdego człowieka z osobna. Bo należy pamiętać, że nie ma „zbiorowego zbawiania”. Ono jest zawsze indywidualne i dokonuje się w indywidualnym tempie. Dlatego czasem – patrząc na siebie lub innych ludzi – możemy odnieść wrażenie, że Pan Bóg działa opieszale. Ale, jak pisze św. Piotr:

Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – jak niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich [chce] doprowadzić do nawrócenia. (2 P 3,9)

Nasz Pan i Stwórca chce zbawić wszystkich ludzi i zrobi to, bo jest łaskawy, cierpliwy i ma czas. A i nam – dzięki darowi nieśmiertelności – zostało dane mnóstwo czasu.

Zbawiać może nas tylko Bóg, ale czas dostąpienia zbawienia w znacznej mierze zależy od człowieka – czyli od tego, jak długo będzie musiał Pan Bóg przekonywać każdego z nas, by dobrowolnie powiedział bezwarunkowe „tak” Jego Prawu, które jest także prawem doskonałej natury ludzkiej.

To dobrowolne „tak” zaczęliśmy mówić dziesięć, trzydzieści lub siedemdziesiąt lat temu – zależnie od tego, ile lat chodzimy po tym świecie. Ten czas ziemskiego życia na pewno nie był całkiem zmarnowany. Czyż nie dostrzegliśmy u siebie i u innych ludzi pozytywnych przemian? Czyż nie widzieliśmy, jak osoby oschłe stały się serdeczne, osoby bezdusznie rygorystyczne stały się wielkodusznie wybaczające? Czyż nie widzieliśmy ludzi wyzwolonych z wad, słabości i nałogów? Czy nie widzieliśmy skruszonych oszustów starających się wynagrodzić swym ofiarom doznane krzywdy? Czyż nie widzieliśmy zbrodniarzy szczerze żałujących swych czynów?

To są owoce Bożego dzieła zbawiania, które dla każdego człowieka rozpoczyna się w wymiarze ziemskiego tu i teraz. O tym przypominają nam zbliżające się święta Bożego Narodzenia, które ksiądz Jan Twardowski nazwał świętami „szczęśliwego rozwiązania” naszych ludzkich problemów.

wystarczy blask latarni miejskiej (…)

by znaleźć drogę do Betlejem

gdzie się od nowa rodzi przyszłość

bo ta nadzieja jest odwieczna

że się na nowo znów narodzisz

jak tylko zechcesz się odmienić

i wytrwasz w drodze

którą chodzisz3.

3 W.C. Borkowski, Wigilia, http://www.wojciechborkowski.com/.

4. niedziela Adwentu

22 grudnia 2002 – rok A

„Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. (Łk 1,30–33)

Jesteśmy istotami żywymi i od samego początku – od momentu poczęcia – stykamy się z inną istotą żywą: z naszą matką. Pod osłoną tej bliskości dokonuje się wielkie misterium życia – stopniowo kształtujemy wszystkie organy naszego ciała i bardzo wcześnie (już w łonie matki) zaczynamy posługiwać się zmysłami, takimi jak dotyk i słuch. Potem, gdy ujrzymy światło dzienne, wachlarz naszych kontaktów z istotami żywymi coraz bardziej się poszerza – stykamy się nie tylko z ludźmi, ale również ze zwierzętami, kwiatami i drzewami.

Od samego początku nasze najistotniejsze doświadczenia – te, które decydują o rozwoju somatycznym, psychicznym i duchowym – związane są ze stworzeniami żywymi. Z zachwytu nad pięknem „architektury” ciała ludzkiego, zwierzęcego i roślinnego, z zadziwienia nad przemyślnością ptaków i owadów, nad inteligentnymi poczynaniami człowieka, wyrasta nasze coraz bogatsze pojęcie o życiu – o tej fascynującej, twórczej dynamice, pulsującej pod powierzchnią struktur oraz widocznych gołym okiem w postaci różnorodnych zachowań.

Szukamy kontaktu z istotami żywymi – takimi jak my sami lub z zupełnie od nas odmiennymi. Bo w każdej formie żywej jest coś „magicznego”, coś pociągającego i – mimo odmienności – bardzo nam bliskiego. Dlatego w naszych domach znajdują przystań nie tylko ludzie znani i nieznani, ale także psy, koty i kanarki, amarylisy, paprotki i kaktusy.

Czy w tej sytuacji można się dziwić, że wiele pokoleń ludzi marzyło i tęskniło, by tak jak spotykamy bliskiego nam człowieka, spotkać również Boga Żywego. W Psalmie 42 wyraźnie słychać tę tęsknotę: „Dusza moja pragnie Boga, Boga żywego”.

I stało się! Bóg wysłuchał człowieka i odpowiedział na jego wołanie.

Jak to ujął św. Leon Wielki: „niewidzialny ze względu na swoją naturę, widzialnym się stał w naszej naturze”4.

Pan Jezus przyszedł na ziemię, byśmy mogli Boga zobaczyć, zbliżyć się do Niego na wyciągnięcie ręki. Byśmy się mogli naocznie przekonać, że Bóg jest Żywy. Byśmy mogli się przekonać o potędze Życia.

Pan Bóg jest wprawdzie Żywy w niewyobrażalnie doskonalszy sposób, niż wszystkie znane nam stworzenia, ale też w sposób niestojący w sprzeczności z naszym fundamentalnym pojęciem o życiu.

Pan Jezus przyszedł, byśmy się mogli utwierdzić w słuszności naszych intuicji i przekonań, że życie – przede wszystkim człowieka, ale także innych stworzeń – naprawdę ma w sobie tę „twórczą iskrę” Życia samego Boga. Dlatego Pan Jezus nie przyszedł do nas jako człowiek dorosły, ale przyszedł na świat tak, jak każdy człowiek – począł się w łonie Kobiety, która mówiąc „niech mi się stanie według słowa” Bożego, ofiarowała Jezusowi bezpieczną przystań w swoim nieskażonym grzechem ciele.

Dzięki temu dobrowolnemu „tak” Pan Jezus, „będąc prawdziwym Bogiem, stał się prawdziwym człowiekiem, pozostając nadal Bogiem” (św. Jan Damasceński)5.

Poprzez takie właśnie przyjście Pana Jezusa na świat w zbawianie wpisuje się istotny, niezbywalny element dzieła Bożego: poszanowanie i święty podziw dla życia – tej cudownej dynamiki, która najgłębiej splata się z istnieniem samego Boga Żywego. Pod osłoną bliskości Tego, w którym „żyjemy i poruszamy się”, dokonuje się wielkie misterium życia – każdego człowieka, każdego stworzenia.

4 Por. List Leona Wielkiego Lectis dilectionis tuae do biskupa Flawiana, patriarchy Konstantynopola, 449 r.: „Syn Boży (…) nie oddalając się od chwały Ojca, zrodzony został w nowym porządku w nowym narodzeniu. W nowym narodzeniu, ponieważ jako niewidzialny w swojej własności stał się widzialny w naszej, nieogarniony chciał być ogarniętym; pozostając przed czasami, zaczął istnieć w czasie; Pan wszystkiego przyjął postać sługi (…); niepodległy cierpieniom nie uznał się za niegodnego, stąd stał się człowiekiem podległym cierpieniom i jako nieśmiertelny podlegał prawom śmierci (…). On bowiem jest prawdziwym Bogiem, ten sam jest prawdziwym człowiekiem i nie ma żadnego kłamstwa w tej jedności, gdy wzajemnie ze sobą są i uniżenie człowieka, i wysokość Bóstwa” (cyt. za: Breviarium fidei. Wybór doktrynalnych wypowiedzi Kościoła, red. I. Bokwa, Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 2007).
5 Święty Jan Damasceński, Wykład wiary prawdziwej, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1969, rozdział XXVI.

OKRES NARODZENIA PAŃSKIEGO

Uroczystość Świętej Rodziny

28 grudnia 2003 – rok B

Tak zająłem się sobą że czekałem aby nikt nie przyszedł

stale prosiłem o jeden bilet dla siebie (…)

jeśli płakałem – to niefachowo

bo do płaczu potrzebne są dwa serca (…)

założyłem w sercu tajną radiostację i nadawałem tylko swój program (…)

i w ogóle zapomniałem że do nieba idzie się parami nie gęsiego6.

Niekiedy – oglądając filmy lub słuchając wypowiedzi niektórych „myślicieli” – można odnieść wrażenie, że tradycyjnie pojmowana rodzina jest „przeżytkiem minionych epok”, przysparzającym współczesnej cywilizacji zachodnioeuropejskiej samych problemów. Troska o pseudorodzinny styl życia – wyrażana przez nieliczny, ale krzykliwy „aktyw intelektualny” – usiłuje zagłuszyć słowa troski o prawny i materialny status rodzin. Działania tych, którzy zarządzają finansami państwowymi oraz dysponują środkami administracyjno-prawnymi, bardziej burzą niż kształtują politykę prorodzinną.

Rodzinne tendencje, konstytuujące naturę ludzką, coraz częściej i w różnoraki sposób natrafiają na „mur” antyrodzinnej kultury i polityki, która usiłuje zdominować cywilizację zachodnioeuropejską.

Pod wpływem tej propagandy – przynajmniej częściowo – wielu młodych ludzi zaczyna postrzegać rodzinę jako kulę u nogi, która utrudnia robienie kariery, hamuje inicjatywę, ogranicza pełną dyspozycyjność w stosunku do pracodawcy czy w ogóle uniemożliwia tzw. samorealizację (to modne słowo – nota bene – niewiele ma wspólnego z harmonijnym kształtowaniem swojej osobowości, ale najczęściej jest przykrywką dla zwykłego egocentryzmu).

Inni czują lęk przed założeniem rodziny, bo są obciążeni przykrymi doświadczeniami z własnego dzieciństwa lub przerażeni obrazkami z życia rodzinnego znajomych i krewnych.

W końcu są tacy, którzy chcieliby założyć rodzinę, ale nie mają gdzie zamieszkać albo nie mają ani pracy, ani widoków na nią.

Nad cywilizacją zachodnioeuropejską zawisło realne niebezpieczeństwo powstania społeczeństwa będącego zbiorem jednostek powiązanych płynnymi, doraźnymi i – w gruncie rzeczy – arbitralnymi więziami interesów politycznych, ekonomicznych, kulturalnych. Pod hasłami „poszanowania indywidualnych swobód obywatelskich” oraz zapewnienia „materialnego dobrobytu pojedynczym mieszkańcom Europy” może powstać społeczeństwo bytowo ustabilizowanych, ale emocjonalnie, uczuciowo i duchowo rozchwianych egocentryków.

U podstaw tych indywidualistycznych, egocentrycznych trendów, obserwowanych we współczesnym świecie zachodnim, leży fałszywe pojęcie osoby ludzkiej. Osobą – której przysługuje pełnia ustanowionych przez parlamenty praw – jest przede wszystkim (jeśli nie wyłącznie) człowiek dorosły. „Modelem” osoby jest więc człowiek raczej lepiej niż gorzej wyedukowany, samodzielny, niezależny bytowo, przedsiębiorczy i mobilny.

Jest to model fałszywy, kaleki – daleko odbiegający od rzeczywistości osoby ludzkiej. Zapomina się w nim zarówno o życiu prenatalnym, niemowlęctwie, dzieciństwie, jak i o starości – a więc o tych okresach życia, w których człowiek jest bezradny, niesamodzielny, zdany na opiekę i troskę matki, ojca, bliższej lub dalszej rodziny. Zapomina się w nim o momencie poczęcia, którego by nie było bez rodziców. Zapomina się, że poczęcie osoby jest ogniwem łączącym pokolenia ludzkie i tworzącym naturalną, niearbitralną, głęboką więź wewnątrz rodziny i między rodzinami.

Społeczeństwo to nie struktura – socjalna, ekonomiczna, polityczna, prawna… – to przede wszystkim czasowo-przestrzenna, dynamiczna sieć rodzin. Nie ma życia ludzkiego, nie ma osoby poza tą siecią. Jej zniszczenie – poprzez niszczenie rodziny, rozrywanie więzi rodzinnych – grozi katastrofą, zarówno w sferze duchowej, moralnej, jak i biologicznej.

Pan Jezus mógł przyjść na świat jako trzydziestolatek. Jednak Pan Bóg pragnął, by Syn Boży był prawdziwą osobą ludzką. Dlatego począł się w pewnym momencie i rozwijał się przez dziewięć miesięcy w łonie Najświętszej Maryi. Narodził się i wzrastał pod opieką swych ziemskich Rodziców oraz krewnych mieszkających w Nazarecie.

Pan Jezus – poprzez swe poczęcie, rozwój, przebywanie pośród spokrewnionych ze sobą ludzi – czuł głęboką więź z wielką rodziną ludzką: z pokoleniami minionymi, współczesnymi Mu oraz tymi, które nadejdą. Dla Niego „ludzkość” nie była pojęciem abstrakcyjnym, ale była i jest rzeczywistością wielu pokoleń ludzkich wywodzących się od prarodziców, stworzonych przez Boga Ojca, i połączonych nieprzerwaną więzią pokrewieństwa. „Ludzkość” to rzeczywista, naturalna jedność rodziny ludzkiej.

6 J. Twardowski, Skrupuły pustelnika, w: tegoż, Wiersze o nadziei, miłości i wierze, wybór i posłowie W. Smaszcz, Wydawnictwo Łuk, Białystok 2000, s. 289.

Życzenia na nowy rok

31 grudnia 2003 – rok B

Wszystko będzie dobrze i wszystko będzie dobrze, i wszystko każdego rodzaju będzie dobrze7.

Dzisiaj i jutro życzymy sobie szczęśliwego nowego roku. Ale to są tylko słowa. A w duszy drży niepokój – co też ten rok przyniesie? Ile nowych cierpień, ile bólu, ile zawodów, ile strat?

Dlatego opowiem Wam dzisiaj o pewnej bardzo miłej świętej, która żyła w Anglii pod koniec średniowiecza. Nigdy nie była oficjalnie kanonizowana, choć przez wieki była tak czczona jak nasza królowa Jadwiga. Ludzie mówią o niej Juliana z Norwich – i dodają Lady Juliana albo Dame Juliana, czyli dodają tytuł przysługujący hrabiankom i księżniczkom, choć nikt nie wie, skąd pochodziła, gdzie się urodziła ani nawet jakie imię otrzymała na chrzcie świętym8.

Żyła w strasznych czasach. Przez Anglię przetaczały się wówczas zarazy, wyludniały się miasta, a biedni doznawali wielkiego ucisku. Z rozpaczy wybuchały rewolty prowadzące do krwawych rzezi.

A Kościół był wtedy w opłakanym stanie. Papież został zmuszony do opuszczenia Rzymu i osadzony w zamczysku Awinionu, gdzie był marionetką w rękach dworu francuskiego. Zakonnicy chodzili pijani, a głowy i serca księży były najczęściej tępe i nieczułe. Juliana musiała słuchać kazań o tym, że Bóg gniewa się na ludzi, że Bóg mści się na grzesznikach i że to Bóg spuszcza na ludzi te wszystkie przekleństwa, by ich zmiażdżyć swoimi karami.

Juliana jako młoda kobieta zamieszkała w miasteczku Norwich, w którym do dziś pozostały ruiny pięknego niegdyś opactwa benedyktyńskiego i średniowieczny kościółek pod wezwaniem św. Juliana. Przy tym kościółku – przybrawszy imię jego świętego patrona – Juliana miała małą izdebkę. Tam się modliła i tam rozmawiała z ludźmi, którzy byli spragnieni dobrego słowa, dobrej nowiny.

13 maja (prawdopodobnie) 1373 roku ciężko zachorowała i wydawało się, że umrze. Jednak po trzech dniach została cudownie uzdrowiona, a Pan Bóg – tuż po wyzdrowieniu, w ciągu jednego dnia – udzielił jej szesnastu krótkich wizji, które stały się podstawą jej optymizmu i które potem rozpamiętywała przez resztę swojego życia.

Opisywała te wizje nie po łacinie, jak to było wówczas w zwyczaju, ale po angielsku. Chciała bowiem, aby jej pisma były zrozumiałe dla prostaczków. W ten sposób powstał jeden z najwcześniejszych zabytków języka angielskiego.

Istnieje bardzo ładna ikona uśmiechniętej Juliany, delikatnie gładzącej pięknego kota.

Co jej Pan Bóg objawił?

Otóż wydawało się jej, że widzi Stwórcę, który trzyma w dłoni coś tak małego jak orzech laskowy, ale bardzo kruchego. Juliana uświadomiła sobie, że ten „orzeszek” to cały Wszechświat – z gwiazdami, Słońcem i tym, co żyje pod niebem. Zaczęła się zastanawiać, jak ten malutki „orzeszek” może trwać, i przeraziła się na myśl, że może on nagle zniknąć. Wtedy w swym umyśle usłyszała: „To trwa i będzie trwać na zawsze, ponieważ Bóg to kocha i w ten sposób wszystko istnieje dzięki miłości Boga”9.

Potem Juliana zaczęła się martwić grzesznością człowieka – swoją grzesznością i grzesznością innych ludzi. Ujrzała, że nic nas nie oddziela od Boga prócz grzechu. Pragnęła się dowiedzieć – mimo że zdawała sobie sprawę, jak niestosowna jest jej ciekawość – „dlaczego Bóg w swej przewidującej mądrości nie zapobiegł początkowi grzechu, bo przecież wtedy (…) wszystko byłoby dobrze”10.

Pan Jezus nie odpowiedział zatroskanej Julianie wprost, ale wypowiedział słowa otuchy i zapewnienia: „grzech jest konieczny, lecz wszystko będzie dobrze i wszystko będzie dobrze, i wszystko każdego rodzaju będzie dobrze”.

Kiedy tak będzie? Możemy się domyślać, że w dniu, w którym ostatecznie skończy się okres próby na tym łez padole, a rozpocznie się królestwo Boga na ziemi i w niebie.

Juliana zrozumiała też, że gdy dusza koncentruje się na rozważaniu grzechów, zła, podłości i nikczemności, wtedy na oczach tej duszy pojawia się jakby zasłona. I taka dusza przestaje widzieć Piękno Stwórcy – chyba że duszę ogarnie współczucie dla grzesznika i zacznie wzdychać do Boga, by tego nieszczęśnika uratował.

W innym objawieniu Juliana zrozumiała, że trzeba się przytulić do Pana Jezusa, trzymać się Go jak najbliżej, obojętne, czy człowiek jest czysty, czy zbrukany swoimi winami. Bo nasz Zbawiciel kocha nas zawsze, nawet gdy jesteśmy jak trędowaci lub paralitycy.

W ostatniej ze swoich wizji Juliana pojęła, co człowiekowi daje pełnię radości. Otóż pełnia radości to zrozumienie, że Pan Bóg się nami cieszy, jest z nas dumny i „odczuwa (…) wielką miłość do swego niebieskiego skarbu na ziemi”11.

Czyż Pan Bóg nie jest tu podobny do naszych ziemskich rodziców, zachwyconych sukcesami dzieci? Nie! – to ziemscy rodzice są podobni do Pana Boga, który nas kocha i cieszy się nami.

A co z grzechami? Juliana nie miała co do tego żadnych złudzeń. Ona nazywała białe białym, a czarne czarnym. Mimo to była pełna radości i optymizmu. Uważała, że sekret optymizmu tkwi w doświadczeniu cierpień i bólu. One człowieka w jakiś tajemniczy sposób oczyszczają i przemieniają. Przemieniają nas nasze własne cierpienia, przemienia nas współczucie wobec cierpienia naszych bliskich, kochanych osób, a przede wszystkim przemienia nas męka Pana Jezusa, który wcale nie żałował, że się za nas poświęcił. On się cieszył z tego cierpienia tak, jak matka się cieszy, że swoją pełną poświęcenia i wyrzeczeń opieką, swoją miłością może uzdrowić chore dziecko.

Juliana mówiła o Panu Jezusie jak o matce. Mówiła, że On nas traktuje z taką czułością, jak matka traktuje swoje najukochańsze dziecko – nawet to niewdzięczne lub zdemoralizowane.

(…) kiedy upadniemy z powodu naszej kruchości lub ślepoty, wówczas nasz dobry Pan dotyka nas, porusza nas i wzywa nas, i wówczas chce, byśmy ujrzeli naszą nikczemność i grzeszność i uznali ją w sobie z pokorą. Lecz nie chce On, byśmy zatrzymali się w tym miejscu, nie chce też, byśmy starali się ze wszystkich sił oskarżać siebie ani nie chce, byśmy byli wewnętrznie przygnębieni i zbolali. Chce On za to, byśmy szybko zwrócili nasze myśli ku Niemu; gdyż On stoi zupełnie sam i czeka na nas, smucąc się i lamentując, dopóki nie przyjdziemy, i niecierpliwi się, chcąc bardzo mieć nas przy sobie. Gdyż to my jesteśmy Jego radością i Jego szczęściem, a On jest naszym balsamem i naszym życiem12.

Stąd właśnie płynął ów optymizm Juliany, „że wszystko każdego rodzaju będzie dobrze”. Ona usłyszała i uwierzyła w zapewnienie Pana Jezusa:

mogę uczynić wszystko dobrze (…). Co jest niemożliwe dla ciebie, nie jest niemożliwe dla mnie. Dochowam swego słowa we wszystkich rzeczach i wszystko będzie dobrze13.

Te zdania na pewno pochodzą od Pana Boga. Tylko On mógłby coś takiego powiedzieć. To do Niego pasuje. To pasuje do Jego Wszechmocy, Mądrości i Hojności. Te słowa wydają mi się jakby potwierdzeniem autentyczności objawień, jakie otrzymała Juliana.

Wkraczając w nowy rok, możemy się zastanowić nad wizjami Juliany, która jest wspólnym skarbem katolików i anglikanów. Ta miła, pełna wdzięku święta osoba, w której sercu panowała radość jak promyk światła podczas ciemnej nocy, dobrze zrozumiała Ewangelię – dobrze zrozumiała przesłanie Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Zastanówcie się nad tym.

Chciałbym, byście patrząc na świat – na góry i chmury, gwiazdy i księżyc, lasy i pola, zwierzęta i ludzi – przypominali sobie tę prawdę, że Bóg to stworzył, Bóg to kocha i Bóg się tym opiekuje. To jest próba naszej wiary. Wytrzymajcie z tym optymizmem jeszcze jeden rok. Przetrwajcie z tym optymizmem przez ten nadchodzący rok. Wasze doświadczenia i smutki nie pójdą na marne.

7 Juliana z Norwich, Objawienia Bożej miłości, przeł. A. Gomola, W drodze, Poznań 2007, rozdz. 5 (wersja dłuższa), s. 140.
8 Nawet co do daty jej narodzin i śmierci są pewne wątpliwości. Prawdopodobnie urodziła się ok. 1342, a zmarła ok. 1416 roku.
9 Juliana z Norwich, Objawienia Bożej miłości, op.cit., rozdz. 5 (wersja dłuższa), s. 102.
10 Ibidem, rozdz. 27 (wersja dłuższa), s. 140.
11 Ibidem, rozdz. 86 (wersja dłuższa), s. 257.
12 Ibidem, rozdz. 79 (wersja dłuższa), s. 249.
13 Ibidem, rozdz. 32 (wersja dłuższa), s. 147–148.

2. niedziela po Bożym Narodzeniu

3 stycznia 2010 – rok C

Wtedy przykazał mi Stwórca wszystkiego, / Ten, co mnie stworzył, wyznaczył mi mieszkanie / i rzekł: „W Jakubie rozbij namiot / i w Izraelu obejmij dziedzictwo!” / Przed wiekami, na samym początku mnie stworzył / i już nigdy istnieć nie przestanę. / W świętym przybytku, w Jego obecności, zaczęłam pełnić służbę / i przez to na Syjonie mocno stanęłam. / Podobnie w mieście umiłowanym dał mi odpoczynek, / w Jeruzalem jest moja władza. / Zapuściłam korzenie w sławnym narodzie, / w posiadłości Pana, w Jego dziedzictwie. (Syr 24,8–12)

Tak się chlubi Mądrość Odwieczna. „W Jeruzalem moja władza”. Ale jak tę propagandę sukcesu pogodzić z tym, co wiemy o losach Jerozolimy? Jerozolima lekceważyła nawoływania proroków, mordowała ludzi posłanych od Boga. Pan Jezus, płacząc, skarżył się na jej obojętność i nieposłuszeństwo, i wreszcie nie pozostał w tym mieście kamień na kamieniu.

Czy Mądrość odniosła tu sukces, czy raczej sromotną klęskę? Czy słowa Księgi Syracha są jeszcze aktualne, czy też ludzka zła wola postawiła na swoim, wbrew Mądrości, wbrew godności wybrania. Z czego ten naród wybrany zasłynął? Z tego, co przynosi chlubę, czy raczej z tego, co przynosi hańbę?

Dzisiejsze czytania zawierają jeszcze jeden podobny, tryumfalny tekst, tym razem z Listu św. Pawła do Efezjan.

Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa; / On napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich – w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, / abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. / Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów poprzez Jezusa Chrystusa, / według postanowienia swej woli, / ku chwale majestatu swej łaski, / którą obdarzył nas w Umiłowanym. (Ef 1,3–6)

W tym tekście nuta chwały, sukcesu, tryumfu jest jeszcze bardziej uderzająca niż w tekście Syracha.

Człowiek się zastanawia: o kim jest tu mowa? O nas – grzesznikach? O narodzie wybranym, który wciąż oczekuje Mesjasza, bo Jezus z Nazaretu – zdaniem tego narodu – jest samozwańcem? A może mowa tu o Kościele, w którym skandale pojawiają się publicznie i powszechnie – prawie tak samo jak w kręgach skorumpowanych i zdeprawowanych polityków? A może ten hymn chwały i tryumfu odnosi się tylko do św. Stanisława Kostki, św. Faustyny, Matki Teresy z Kalkuty?

Ale co z resztą ludzkości? Czy spada ona jak lawina w otchłanie piekła, tak jak to opisują wizje dzieci z Fatimy?

Przyjęliśmy chrzest, ale jakby tylko Janowy, w Jordanie. Woda chrztu nas nie obmyła i nie uwolniła od nędzy grzechu. A gdy przyszedł Ten, który miał chrzcić ogniem i duchem, to krzyczeliśmy, by uratować Barabasza. Ogień i duch nie dokonał oczyszczenia z tego, co nas gnębi, boli, przeraża.

Kościół zachęca nas do wiary. Ale nasze słabości i niewierności odbierają nam wiarę i wpychają w rozpacz.

Jak pogodzić optymizm Pisma Świętego ze smutnym i przygnębiającym obrazem naszych nieudolnych i nieskutecznych wysiłków?

Ja jednak wierzę, że Pismo Święte nie może się mylić. Ja wierzę, że Dobra Nowina jest dobrą nowiną. Wierzę też, że nasze oczy są obecnie zasłonięte ciemną, żałobną zasłoną. Trochę światła przez tę zasłonę przenika. Możemy się widzieć nawzajem. Ale ten obraz jest szary, ciemnawy, jakby posypany popiołem. Prorok Izajasz mówi, że na końcu czasów Pan Bóg zedrze z naszych oczu ten całun grobowy, który nie pozwala nam widzieć rzeczywistości Bożej, i poprzez który dostrzegamy tylko to, co widzi Szatan – to znaczy cierpienie, śmierć i grzech.

Jesteśmy wciąż zafascynowani dziełami Szatana i jego osiągnięciami. I wciąż nie doceniamy mocy Bożej. Ale im bardziej czujemy się grzeszni, niegodni, tym większa jest wartość naszej wiary, która przedziera się przez zasłonę grzechu. Fundamentem naszej wiary nie jest nasza mizerna cnota, ale potęga naszego Zbawiciela, który cierpiał za nas, grzeszników, i który zmartwychwstał, byśmy uwierzyli w nasze ostateczne oczyszczenie i zmartwychwstanie. Wiara ma nas pocieszyć, uspokoić, wydobyć z rozpaczy i napełnić nadzieją. A nadzieja ma w nas obudzić wdzięczność, którą Grecy nazwali Eucharystią.

Eucharystia jest więc oparta na ufności, a ufność na wierze. Dlatego żadna choroba duszy czy ciała, żadna śmierć nie powinna wywoływać w nas paniki. Bo spełnią się odwieczne plany i zamiary Boże. Nie tylko pokolenie Jakuba, nie tylko naród wybrany, ale wszyscy ludzie zostaną zjednoczeni w Prawdzie i w Miłości.

Niedziela Chrztu Pańskiego

11 stycznia 2009 – rok B

„Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym”. W owym czasie przyszedł Jezus z Nazaretu (…) i przyjął od Jana chrzest w Jordanie. W chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na Niego. A z nieba odezwał się głos: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”. (Mk 1,8–11)

Dzisiejsze czytania opisują jakby podwójne wydarzenie, jakby dwa zupełnie odrębne światy. Świat człowieka, ludzkości pogrążonej w grzechu, i świat Boży, tajemnicę Trójcy Świętej.

Na wiadomość o nauczaniu Jana Chrzciciela do brodu nad Jordanem przychodzą grzesznicy. Oni czują się chorzy. Ciężko chorzy. Chorzy nieuleczalnie. Szukają ratunku. Przychodzą do Jana, ufając, że to obmycie w Jordanie przyniesie im ulgę, że ich chora dusza znajdzie spokój, odzyska nadzieję. Ci grzesznicy pobłądzili, zgubili się. Błądzenie trwało długie lata. Swoje zagubienie odkryli późno, może za późno. Ich grzechy są jak śmiertelna choroba, jak martwa, bezwodna pustynia.

A Jan Chrzciciel wie, że sam nie jest w stanie tym ludziom pomóc. On głosi, że jest jeszcze Ktoś Inny, mocniejszy od niego, kto zaopiekuje się tymi biedakami.

Ten Ktoś nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku (por. Iz 42,3). Trzcina nadłamana sama się nie podniesie, nie wyprostuje. Knotek, który się ledwo żarzy, to nie jest normalna lampa – to jest lampa wypalona, za chwilę całkiem zgaśnie. Izajasz prorokuje, że trzciny złamane i lampy wypalone nie powinny tracić nadziei, chociaż po ludzku rzecz biorąc, ich sytuacja jest beznadziejna.

Grzesznik znajduje się pod wpływem Szatana. Po czym to poznać? Szatan jest duchem niewiary, nieufności i nienawiści. Nienawidzi siebie i nienawidzi innych. Wszystkich chciałby zniechęcić, wszystkich chciałby pogrążyć w rozpaczy.

Ci, którzy przyszli do brodu nad Jordanem, zachowali tę odrobinę nadziei, że jest jeszcze dla nich jakaś szansa. Ale przecież jest tylu innych, którzy już w nic nie wierzą i nie przyjdą do tego brodu – bo po co? Ich grzechy są jak ciężar nie do uniesienia. Przytłaczają ich i paraliżują.

A Zbawca – jak mówią dzisiejsze czytania – niezachwianie, niezawodnie przyniesie narodom prawdziwe Prawo (por. Iz 42,1.3). Przyniesie prawo tam, gdzie panuje bezprawie, niesprawiedliwość. Grzesznik nie musi się wspinać do nieba, bo niebo samo do niego przyjdzie i Zbawca sam przyniesie mu Prawo ocalenia, zmartwychpowstania, Prawo życia wiecznego. A Chrzest Duchem Świętym to wylanie łaski i prawdy ożywiającej na tych, którzy już obumierają.

Jak na początku Duch Boży unosił się nad bezładem i chaosem i powoływał do istnienia wszystkie formy materii oraz życia (razem z człowiekiem), tak teraz ten sam Duch unosi się nad chaosem i bezładem grzeszności, śmiertelności, beznadziejności.

Zbawca przetrwa wszystko i nie załamie się pod ciężarem naszych występków, aż „utrwali Prawo na ziemi, a Jego pouczenia wyczekują wyspy” (Iz 42,4). „Wyspy” to biblijne określenie „antypodów”, czyli najdalszych obszarów, zamieszkanych przez pogan.

Drugą warstwę dzisiejszych czytań stanowi objawienie Trójcy Świętej. Jezus widzi Ducha, który na Niego zstępuje i słyszy głos Ojca, który mówi: „Tyś jest mój Syn umiłowany” (Mk 1,11).

To samo widzi Jan Chrzciciel, który został kiedyś powołany przez Ojca, aby chrzcił grzeszników w Jordanie, a teraz – po wyjściu Jezusa z wód Jordanu – widzi, jak Duch Święty spoczywa na Jezusie. To zstąpienie Ducha Świętego jest dla Jana znakiem, że Pan Jezus jest obiecanym Królem i obiecanym Zbawicielem.

Prawdopodobnie nikt, poza Panem Jezusem i Janem Chrzcicielem, nie widział tego znaku. Wszyscy inni musieli zdobyć się na wiarę, na zaufanie, że ani Jan, ani Jezus ich nie okłamują.