Spowiedź nie musi bardzo boleć - Piotr Jordan Śliwiński OFMCap - ebook

Spowiedź nie musi bardzo boleć ebook

Piotr Jordan Śliwiński OFMCap

4,6

Opis

Spowiedź jest "najtrudniejszym" sakramentem. Wymaga odsłonięcia się przed innym człowiekiem, dotknięcia tego, co intymne i wstydliwe. Wielu wiernych odczuwa niechęć, stres, skrępowanie lub nawet lęk przed spowiedzią, powody tego mogą być różne. Niektórym spowiedź kojarzy się z procesem sądowym, a spowiednik ze wścibskim prokuratorem. Inni nie widzą jej sensu, skoro wciąż powracają do tych samych grzechów. Są też tacy, którzy zrazili się, bo w konfesjonale spotkali księdza, który ich nie zrozumiał albo obraził.

Odpowiadając na pytania dotyczące tych i wielu innych problemów ceniony spowiednik o. Piotr Jordan Śliwiński, współtwórca pierwszej na świecie Szkoły dla spowiedników, pokazuje przyczyny tych trudności oraz drogę do ich pokonania.

Tym, dla których spowiedź jest przykrym obowiązkiem "do odklepania", książka ta pomoże odkryć w sakramencie pojednania to, co jest w nim najważniejsze - spotkanie z kochającym Bogiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 229

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (7 ocen)
4
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Basiaz6

Dobrze spędzony czas

Polecam
00

Popularność




Spis zagadnień

Czy potrzebuję spowiedzi, skoro wielu ludzi się nie spowiada?

Dlaczego wyznajemy nasze grzechy?

Czy spowiedź mogłaby być dobrowolna?

Czy spowiedź to tylko przepustka do innych sakramentów?

Czy spowiedź to pusta formalność?

Pierwsza spowiedź dzieci

Dlaczego tak mało wiemy o spowiedzi?

Spowiedź jako umocnienie przeciwko pokusom

Spowiedź a wybaczenie

Odkładanie spowiedzi

Brak potrzeby spowiedzi

Spowiedź za granicą

Czy można zachęcić kogoś do spowiedzi po latach?

Dlaczego przed księdzem, a nie przed innym wiernym muszę wyznawać grzechy?

Czego potrzebuje ksiądz, żeby być spowiednikiem?

Czy każdy ksiądz musi spowiadać?

Jak zostać spowiednikiem?

Czy spowiednik jest kimś „lepszym” od penitenta?

Jak spowiadają się księża?

Na co zwracać uwagę w wyborze spowiednika?

W jakim wieku powinien być spowiednik?

Czy warto mieć stałego spowiednika?

Stały spowiednik

Zmiana kierownika duchowego

Przywiązanie do spowiednika

Zakochanie w spowiedniku

Nie wiem, jak się spowiadać

Nie wiem, z czego się spowiadać. Jak zacząć rachunek sumienia?

Co zrobić, gdy nie wiem, że coś jest grzechem?

Co jest najważniejsze w dobrym rachunku sumienia?

Kiedy jest najlepszy czas na rachunek sumienia?

Czym jest rachunek sumienia? Czy traktować go jako modlitwę?

Rachunek sumienia a obraz Boga

Czy obowiązkowa regularna spowiedź nie utrudnia dobrego rachunku sumienia?

Czy przed spowiedzią warto spisywać grzechy?

Czy w rachunku sumienia skupiać się tylko na grzechach, czy też na ich przyczynach?

Co to jest sumienie?

Czy w rozeznawaniu grzechu ważniejsze jest sumienie czy nauczanie Kościoła?

Czy o wątpliwościach warto rozmawiać z księdzem?

Czy sumienie rozwija się razem z człowiekiem? Na czym polega „formowanie sumienia”?

Co to jest grzech?

Jak rozpoznać w swoim życiu, co jest grzechem?

Co to jest grzech przeciwko bliźniemu?

Czym grzech ciężki różni się od lekkiego?

Czy ma sens spowiadanie się z samych grzechów lekkich?

Czy każde zło jest grzechem?

Czy nałóg to też grzech?

Czy w różnych sferach życia mogę mieć różną moralność?

Czy grzech jest tym samym co błąd?

Wrażliwość sumienia

Spowiedź bez rachunku sumienia

Grzechy języka

Ocena grzechu a uczucia

Cudze grzechy na spowiedzi

Seksualność po ślubie

Sfera seksualna przed ślubem

Antykoncepcja w małżeństwie

Spowiedź po rozwodzie

Czy sam fakt wspólnego zamieszkania jest grzechem sam w sobie?

Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną

Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno

Pamiętaj, abyś dzień święty święcił

Czcij ojca swego i matkę swoją

Nie zabijaj

Nie cudzołóż

Nie kradnij

Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu

Nie pożądaj żony bliźniego swego

Ani żadnej rzeczy, która jego jest

Stres przed spowiedzią. Jak pokonać wstyd i nieśmiałość?

Czy można uniknąć zdenerwowania przed spowiedzią?

Spowiedź jako obowiązek

Jaki czas przeznaczać na spowiedź?

Co robić w kolejce do spowiedzi?

Gdzie powinien znajdować się konfesjonał?

Czemu służy konfesjonał?

Czy warto przystępować do spowiedzi spontanicznie?

Czy możliwa jest spowiedź na odległość?

Spowiedź w czasie Mszy

Jak radzić sobie z hałasem podczas spowiedzi?

Czy spowiedź poza konfesjonałem jest lepsza?

Lęk przed księdzem

Niezrozumienie księdza z powodu hałasu w kościele

Mimowolne „podsłuchiwanie” spowiedzi innych

Jaka powinna być moja postawa podczas spowiedzi?

Czy podczas spowiedzi trzeba znać formułki?

Czy ważne są kolejność i kontekst wyznawanych grzechów?

Czy ksiądz musi usłyszeć i zrozumieć wszystkie grzechy?

Dlaczego księża dopytują o różne sprawy?

Czy powinniśmy starać się mówić jak najkrócej?

Czy konieczne jest podawanie liczby grzechów?

Notowanie grzechów

Co to jest spowiedź dojrzała?

Czy spowiedź może być źródłem emocjonalnego wsparcia?

Czy spowiedź może mieć wymiar terapeutyczny? Czy spowiadać się, aby poczuć ulgę?

Jaka jest granica między spowiedzią a terapią?

Jakie sytuacje są najtrudniejsze dla spowiednika?

Czy księża są trudniejszymi penitentami?

Tajemnica spowiedzi

Czy spowiedź musi boleć?

Gesty podczas spowiedzi

Jak zachować się, gdy w konfesjonale poczuję się obrażony?

Lekceważenie, niekompetencja, brak zrozumienia

Zbytnia pobłażliwość spowiednika

„Przestępstwa” w konfesjonale

Spowiedź pod przymusem

Spowiedź ze strachu

Skrupuły

Spowiedź osób z zaburzeniami psychicznymi

Czy są sytuacje, gdy spowiedź może szkodzić?

Czy księża mają problemy związane z posługą w konfesjonale?

Dwa rodzaje spowiedzi o wątpliwym charakterze

Długa przerwa w spowiedzi z powodu zranień

Spowiedź a siły diabelskie

Po czym poznać, że spowiedź była owocna?

Spowiedź generalna

Grzechy spowiednika

Zranienie przez grzechy spowiednika

Spowiedź w przypadku depresji

Uczucia na spowiedzi

Niecierpliwość księdza

Co dzieje się w momencie rozgrzeszenia?

Czy w sakramencie pojednania Bóg jest bardziej naszym sędzią czy lekarzem?

Kiedy ksiądz może odmówić rozgrzeszenia?

Co to jest zadośćuczynienie?

Czy zadośćuczynienie jest tym samym co pokuta?

Kiedy należy odprawić pokutę?

Czy pokuta może być za lekka?

Czy pokuta to ćwiczenie czy kara?

Ksiądz nie potrafi powiedzieć tego, czego bym oczekiwała

Niepokój po spowiedzi

Zadawanie modlitwy jako zadośćuczynienia

Powracająca autoerotyka

Spowiedź a wymuszona przemoc

Powracający grzech a wybaczenie Boga

Żal za grzechy

Wstęp

Czy zdarza Ci się spowiadać z poczucia obowiązku, bo „tak wypada” albo tylko dlatego, że wybierasz się na ważną rodzinną uroczystość? Czy wstydzisz się opowiadać nieznanemu księdzu o sprawach trudnych i krępujących, boisz się tego, jak Cię oceni? Czy wiesz, z czego trzeba się spowiadać, a co można pominąć? Czy zastanawiasz się czasem, dlaczego Kościół uznaje za grzech to, co wcale nie wydaje Ci się złe? Paraliżuje Cię stres, kiedy stoisz w długiej kolejce do konfesjonału? Czy kiedykolwiek spowiedź okazała się dla Ciebie doświadczeniem nieprzyjemnym, a nawet traumatycznym? W głębi serca zastanawiasz się, dlaczego w ogóle musisz się spowiadać?

Ojciec Piotr Jordan Śliwiński OFMCap, znany spowiednik i kierownik duchowy towarzyszy Czytelnikowi w kolejnych etapach drogi do spowiedzi i przeprowadza go przez trudności, które można w jej trakcie napotkać. Pierwsze dwa rozdziały są poświęcone motywacji: po co, jako katolicy, mamy się spowiadać i dlaczego musimy spowiadać się przed księdzem. W kolejnym rozdziale jest mowa o przygotowaniu do spowiedzi, którego najważniejszy element to rachunek sumienia. Nie jest on możliwy bez dojrzałego rozumienia, czym są grzech i sumienie w realiach współczesnego świata. Dwa kolejne rozdziały są poświęcone samemu wyznaniu grzechów, które poprzedza najczęściej oczekiwanie w kolejce do konfesjonału. Przedostatni rozdział to wyjaśnienie, co dzieje się w momencie rozgrzeszenia i jaki jest sens zadawania pokuty. Rady, co robić, gdy mamy poczucie, że po spowiedzi wracamy do tych samych grzechów, znajdują się w ostatniej części.

Aby książka ta była jak najbliższa rzeczywistym problemom, które mamy ze spowiedzią, do zadawania pytań Autorowi zostali zaproszeni również czytelnicy portalu Deon.pl. Udzielone im odpowiedzi znajdują się na końcu każdego rozdziału.

DLACZEGO MUSIMY SIĘ SPOWIADAĆ

Czy potrzebuję spowiedzi, skoro wielu ludzi się nie spowiada?

Po co w ogóle się spowiadać? To pytanie towarzyszy katolikom coraz częściej. Wielu wiernym na Zachodzie wystarcza spowiedź powszechna będąca stałym elementem podczas Mszy Świętej. Spowiedź indywidualna zanika. Czy Kościół katolicki ma dobrą odpowiedź na pytanie: po co się spowiadać?

Zawsze gdy mówimy o napięciu między doktryną i praktyką duszpasterską, trzeba rozpatrywać kontekst konkretnej grupy wiernych, konkretnej wspólnoty lokalnej. Wtedy łatwiej zrozumieć powody ewentualnych różnic i napięć. Praktyka, która istnieje w różnych miejscach, może czasami odbiegać daleko od tego, czego naucza Kościół. Przyczyny tego stanu rzeczy mogą być wielorakie. Domagają się one wytrwałego nauczania i poprawiania błędów. To dotyczy również nabożeństwa pokutnego z równoczesnym rozgrzeszeniem wielu penitentów. Nauczanie Kościoła jest jednak jednoznaczne. Ta forma jest traktowana przez Kościół jako forma nadzwyczajna, a ponadto zostało jasno określone, kiedy może być stosowana.

Praktyka wierzących nieraz wyprzedzała zmiany w nauczaniu Kościoła. Ten fakt jest często przywoływany podczas sporów teologicznych. Wielu katolików żyjących tam, gdzie praktyka spowiedzi usznej zanika, nie widzi już jej potrzeby, a jednocześnie czują się pełnoprawnymi członkami Kościoła. Być może więc w przyszłości spowiedź w formie, jaką znamy, nie będzie już nikomu potrzebna?

Praktyka wiernych może się ścierać z nauczaniem Kościoła, kiedy nauczanie w jasny sposób czegoś nie określa. W przywołanym przypadku mamy jednak jednoznaczne określenia Stolicy Apostolskiej dotyczące tego, jak i kiedy można używać wspomnianej wyżej nadzwyczajnej formy spowiedzi. Jest to więc ewidentne łamanie dyscypliny i nauczania Kościoła.

Pamiętam, jakie zdziwienie wywoływałem podczas pobytu w niektórych krajach zachodnich, gdy siadałem w konfesjonale. Ale z czasem ludzie zaczęli przychodzić do spowiedzi. Nie powiedziałbym więc, że w takich krajach nie ma w ogóle potrzeby celebracji usznej formy sakramentu pokuty i pojednania. Jest ciekawe, że w niektórych Kościołach protestanckich, w których praktykuje się tylko nabożeństwo pokutne, pojawia się tęsknota za indywidualną formą pojednania. Oczywiście, w związku z tym, że tam nie ma kapłaństwa w naszym rozumieniu, trudno mówić o sakramencie. Wprowadzane są natomiast takie praktyki, jak rozmowa z pastorem oraz indywidualne wyznanie grzechów połączone z modlitwą nad tą osobą, która przychodzi wyznawać grzechy. Taki kierunek rozwoju przecież o czymś świadczy.

Myślę więc, że zbyt często podkreślamy proces odchodzenia od spowiedzi, podczas gdy występują także procesy przeciwne.

Dlaczego wyznajemy nasze grzechy?

Skąd wzięła się w Kościele praktyka spowiedzi indywidualnej? Gdy w Ewangelii czytamy: „Weźmijcie Ducha Świętego. Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone” (J 20,23), nie ma tam mowy o wyznawaniu grzechów. Wydaje się, że Jezus nie uczynił z niego warunku odpuszczenia grzechów.

Orzeczenie dogmatyczne Kościoła na Soborze Trydenckim, mówiące o sakramencie pokuty i pojednania, gdy odwołuje się do powyższego fragmentu Ewangelii św. Jana, rozumie go jako powierzenie Kościołowi władzy odpuszczenia grzechu. Kościół w swej historii różnie realizował tę władzę. Ale dopiero w odpowiedzi na negację sakramentu pokuty w czasie reformacji doprecyzowano sposób, w jaki ta władza ma być sprawowana. W kolejnych wiekach nieco się zmieniała, aż doszła do postaci, którą dzisiaj znamy. W historii widać tendencję do łagodzenia tej praktyki. Powiedziałbym, że w coraz większym stopniu pochyla się ona nad człowiekiem, który zgrzeszył.

A jednak Jezus, gdy odpuszczał komuś grzechy, jak choćby podczas uzdrowienia paralityka w Kafarnaum (Mk 2,5, Łk 5,20), nie wymagał od nikogo ich wyznawania.

W Ewangelii faktycznie znajdujemy sytuacje, w których Chrystus przebacza komuś grzechy: „Odpuszczają ci się twoje grzechy”. Chrystus jednak dysponował darem przenikania sumień. To był jeden z Jego boskich atrybutów. W Kościele jest inaczej.

W praktyce Kościoła możemy znaleźć u niektórych spowiedników jakieś dary charyzmatyczne, ale z założenia szafarz sakramentu ich nie posiada. W związku z tym pojawia się potrzeba wyznania grzechu. Poza tym Apostoł Jakub pisze: „Wyznawajcie sobie nawzajem grzechy” (Jk 5,16), a więc widzi też potrzebę pojednania.

Wyznanie grzechów nie jest tylko problemem z zakresu wiedzy, lecz przede wszystkim świadomości tego, który przyznaje, że zgrzeszył. Zresztą we wzorcowej dla tej sytuacji przypowieści o synu marnotrawnym jest napisane: „Pójdę i powiem: ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie” (por. Łk 15,18). A więc moment wyznania jest jednoznacznie obecny.

Ale w przypowieści o synu marnotrawnym chodzi o wyznanie kierowane bezpośrednio do tego, kogo skrzywdziłem. Idę i proszę go o przebaczenie.

Idę do Tego, wobec którego zawiniłem – wobec Boga i człowieka.

Tylko dlaczego – skoro już mam świadomość grzechu i przyznaję się do niego wobec Boga – muszę jeszcze iść do kapłana, by to załatwić wręcz urzędowo przed przedstawicielem Kościoła? To nie wobec tego kapłana zgrzeszyłem.

Zgadzam się. Z tym że – po pierwsze – grzech ma wymiar społeczny. Grzech nie uderza tylko w konkretną osobę. Jeżeli zacznę o kimś plotkować czy mówić nieprawdziwe rzeczy, to nie uderzę osobiście tylko w niego, lecz mój grzech uderza także w Kościół, a wręcz w Chrystusa obecnego w Kościele. Grzesząc, odłączam się od Chrystusa, zwłaszcza grzesząc śmiertelnie, i tym samym odłączam się od Kościoła. Grzech po prostu niszczy relacje do Boga, człowieka, wspólnoty. Z tego powodu wyznanie grzechów ma miejsce w Kościele.

Nie można zrozumieć grzechu ani uświadomić sobie jego tragiczności, jeżeli zabraknie nam wiary. Muszę najpierw wierzyć w Chrystusa i Chrystusowi oraz wierzyć w Kościół jako wspólnotę przez Niego chcianą, jako Jego Ciało mistyczne. Dopiero dzięki tej świadomości jestem w stanie zrozumieć, jakie skutki wywołuje grzech.

Ale do tego wszystkiego można dojść bez spowiedzi usznej!

Proszę dostrzec kluczową rzecz. W celebracji sakramentu pokuty zaczęło dominować indywidualistyczne nastawienie, przekonanie, że oto spotykam się ja z księdzem. Bardzo indywidualistycznie jest też rozumiany grzech, wobec czego gubi się świadomość jego wymiaru społecznego. Tym samym mało kto postrzega spowiedź jako sakrament dotyczący życia we wspólnocie Kościoła, o czym dopiero co powiedziałem.

Skoro jesteśmy przekonani, że Chrystus powierzył Kościołowi władzę odpuszczania grzechów, to Kościół, świadom tego, może ją sprawować w taki czy inny sposób. W związku z tym dzisiaj uznaje, że będzie robił to tak, jak robi. Kościół nie rezygnuje z uświadamiania społecznego wymiaru ludzkiego życia, a także popełnianych grzechów.

Zwraca Ojciec uwagę na wspólnotowy charakter spowiedzi. Czasami podkreśla go nabożeństwo pokutne. A z drugiej strony praktyka jest wręcz odwrotna – stawianie na indywidualny wymiar spowiedzi, który łatwo odrywa ją od wymiaru wspólnotowego.

Do sakramentu pokuty przystępuje się publicznie. W kościele konfesjonał stoi w miejscu publicznym. Świątynia jest jakimś symbolem wspólnoty Kościoła, jej znakiem. Sakrament pokuty nie jest schowany, nie sprawuje się go potajemnie, tylko w przestrzeni publicznej. Więc powiedziałbym, że za słabo odczytujemy te znaki.

Zawsze lubię podkreślać, że mnie w domu uczono, gdy byłem mały, że idąc do sakramentu pokuty, trzeba starać się przepraszać domowników za wyrządzone zło. To był ten wymiar pojednania wspólnotowego. Ale uczyłem się, że moi rodzice też to robili. Jeżeli coś było nie tak, to przed sakramentem pokuty też mnie przepraszali.

Myślę, że tu dużą wagę trzeba przyłożyć do formacji, bo wymiar społeczny sakramentu pokuty ma być ciągle obecny, że to jest pojednanie z Bogiem, ale także ze wspólnotą czy wspólnotami, w których jesteśmy. Grzech nie jest tylko moją indywidualną sprawą. Ja go popełniam i on zawsze rozbija moją więź z Bogiem i z Kościołem, czyli zawsze jakoś godzi w Kościół – nawet jeśli nikt mnie nie widzi.

Ludzie sobie zadają sobie pytanie: skoro Jezus przebaczył nam grzechy na krzyżu, skoro to już się dokonało, to po co mam ciągle chodzić do spowiedzi?

Lubię w takich przypadkach cytować świętego Augustyna: „Bóg odkupił nas bez nas, ale bez nas nie może nas zbawić”. Owszem, w Chrystusie dokonało się odkupienie wszystkich moich grzechów, ale tylko ja mogę swoimi czynami sprawić, że to odkupienie będzie działało we mnie, czyli będę korzystał z tego, co Chrystus dla mnie uczynił. Albo mogę się na to zamknąć zupełnie.

Czy spowiedź mogłaby być dobrowolna?

Czy praktyka spowiedzi nie mogłaby być dobrowolna? Dla wielu osób jest tylko obowiązkiem i koniecznością, a nie doświadczeniem duchowym. Takiemu przeżywaniu spowiedzi sprzyja właśnie jej obligatoryjność, która nieraz odziera ją z wymiaru religijnego.

Rozumiem intencję tego pytania. Żyjemy w czasach, kiedy wszelki nakaz traktujemy jako ograniczenie ludzkiej wolności. Tak samo podchodzimy do spowiedzi. A przecież spowiedź daje mi wolność, oznacza chęć zerwania z tym, co mnie w sensie właściwym ogranicza. Nikt przecież nie mówi, że muszę się spowiadać. Nikt mi nie przykłada pistoletu do głowy. Oderwałem się od wspólnoty z Bogiem i z Kościołem, teraz płacę za to cenę.

Mam zasadniczo inne podejście do obowiązku spowiedzi niż to przedstawione w pytaniu. Traktuję zawsze element pokuty jako olbrzymi prezent. Wystarczy wspomnieć kontekst historyczny. W czasach prześladowań pierwsi chrześcijanie stawali przed rzymskim sądem i niektórzy z obawy przed torturami zapierali się wiary. Wyparcie się wiary domagało się pojednania sakramentalnego i określonej pokuty. Gdyby jej nie było, to choć Kościół ich nie odrzucał, mówił: „Niech pokutują!”, a rozgrzeszenie przychodziło później.

Później, gdy takich ludzi było już sporo, zaczęto myśleć nad zmianą praktyki pokuty, gdyż ci ludzie chcieli z powrotem korzystać z sakramentów i brać udział w Eucharystii. Pojawił się problem, jak odpowiedzieć na ich potrzebę. Czy ciągle trzymać ich poza wspólnotą Kościoła, czy pozwolić im na powrót? Dalsza ewolucja sakramentu pokuty zmierzała ku temu, aby był on jak najmniej uciążliwy. Oczywiście uciążliwy będzie zawsze, ponieważ dotyczy moich grzechów. Często boję się o nich mówić do lustra, a podczas spowiedzi mam je wyznać innemu człowiekowi. Kościół ma świadomość, o jak wielkim trudzie jest tu mowa. Ale w rozwoju rozumienia pokuty widać ciągle łagodzenie jej rygoru. Oczywiście, ono musi mieć swoje granice. Taką granicą jest choćby świadomość grzechu, to, że Kościół może grzechy odpuścić, jeżeli ktoś prosi o ich przebaczenie, czyli powie, że żałuje za to, co jest grzechem; jeżeli zaś o to nie prosi, Kościół nie ma wówczas ruchu.

Nakaz spowiedzi sprowadza wszystkich do jednego poziomu, chociaż ludzie mają przecież różne skale przeżywania wiary. Wielu katolików uważa życie duchowe za coś indywidualnego i osobistego. Aż tu nagle muszą zmierzyć się ze stwierdzeniem, że katolik musi się raz w roku wyspowiadać. Niektórzy ludzie przeżywają swoją wiarę w taki sposób, w którym nie ma potrzeby spowiedzi usznej, więc jej wymóg odbierają jako opresję.

Sądzę, że tu zderzają się dwie różne koncepcje człowieka. Jedna mówi o człowieku, który z grzechem staje przed kochającym Bogiem, a Ten kocha człowieka pomimo wszystko. To jest prawda o sakramencie pokuty. Na to nakłada się współczesne myślenie, że człowiek w zasadzie jest bezbłędny, najlepszy, doskonały, więc ma prawo o wszystkim decydować. I że to on sam jest w centrum. Kiedy więc człowiek ma sobie powiedzieć: „To było złe, tamto było złe”, to wówczas przeżywa swoistą detronizację. Musi zrezygnować z tego, co proponuje mu dzisiejsza kultura. Myślę, że chodzi tu właśnie o zderzenie tych dwóch koncepcji.

Przecież tak właśnie wielu katolików przeżywa spowiedź: jako poniżenie. Człowiek może mieć świadomość, że jest grzeszny, niedoskonały, że postępuje źle, bez konfrontacji z kapłanem. Po co dodatkowo katować się opowiadaniem o swoich grzechach?

Sakrament pokuty naprawdę mnie nie poniża. Owszem, on mówi bardzo trudną prawdę o mnie, ale to nie jest spotkanie z kimś, kto chce mi przyłożyć, ustawić mnie pod ścianą. Na takie błędne postrzeganie wpłynęło wieloletnie rozumienie sakramentu pokuty jako procesu sądowego, natomiast jeżeli wyjdziemy od źródeł biblijnych, to wszystkie obrazy związane z pojednaniem są obrazami rodzinnymi: miłosierny ojciec, przytulenie, przyjęcie, przebaczenie, powrót – to metafory, które mówią o podniesieniu człowieka.

Mentalność nowożytna i współczesna próbują to traktować jako poniżenie człowieka. To jest zasadnicza różnica. Chrystus, a za Nim Kościół, widzi w spowiedzi możliwość wywyższenia człowieka, odnowienia godności dziecka Bożego, która przez grzech została zamazana.

Tymczasem jako duszpasterz widzę, że niewiele z tego sobie uświadamiamy, co z kolei wynika z pewnych błędów. Na przykład do sakramentu pokuty jesteśmy przygotowywani tylko przed pierwszą spowiedzią, która najczęściej odbywa się w wieku dziewięciu lat. A przecież dzięki psychologii rozwojowej wiemy, że już trzynastolatek zupełnie inaczej podchodzi do sakramentu pokuty. Jeżeli nie uzyska pomocy, by dorastać w tym sakramencie, to następuje proces infantylizacji, którego klasycznym przykładem mógłby być dorosły mężczyzna, mówiący, że nie słuchał mamusi. Ograniczenie przygotowywania do tego sakramentu jedynie do okresu przed pierwszą spowiedzią, do której przystępuje się, drżąc jak osika, sprawia, że nie rozumiemy później spowiedzi jako daru olbrzymiego miłosierdzia, objawienia się Bożej bliskości i solidarności z człowiekiem biednym, grzeszącym. Pozostajemy na etapie drżenia.

Pamiętam, jak w jednej z parafii, gdzie miałem akurat rekolekcje, rozmawiałem w drodze do kościoła z mężczyzną, który szedł akurat do spowiedzi, ponieważ… żona mu tak kazała. Wcześniej kazali rodzice, a teraz każe żona. Osoby się zmieniły, ale mechanizm pozostał. Proces formacyjny cały czas jest wyłącznie zewnętrzny.

Ale czy taka spowiedź w ogóle ma sens? Czy przynosi jakieś owoce duchowe?

Myślę, że żona nie zmusza męża do spowiedzi pistoletem, lecz go motywuje. A jeżeli go motywuje i on decyduje się pójść do konfesjonału, to następnie ważne jest to, co w tym sakramencie zachodzi. W sakramencie spotyka się z żywym Bogiem. Jeżeli jest otwarty, wyznaje swoje grzechy tak, jak potrafi, to zawsze ma szansę na spotkanie z Bogiem. Nieraz zdarza się tak, że ktoś po wielu latach spowiedzi tego rodzaju nagle chce rozmawiać ze spowiednikiem, ponieważ coś wydarzyło się w jego życiu. Wtedy następuje spowiedź przełomowa. Nagle zaczyna rozumieć, że nie jest w duszącym gorsecie. Doświadczyłem wielu takich spowiedzi.

Ważne jest, żeby penitenta wówczas przyjąć i próbować z nim rozmawiać, chociaż często to jest bardzo trudne. Jeżeli ktoś przez trzydzieści pięć lat praktykował spowiedź szablonowo i infantylnie, to bardzo trudno jest podjąć rozmowę w sakramencie pokuty, bo człowiek ma wypracowany pewien nawyk. Ale ja wierzę w łaskę Bożą. Często cierpliwe tłumaczenie przynosi rezultat. Niedawno tłumaczyłem komuś długo, dlaczego coś jest grzechem. I choć rozmówca długo stawiał pytania i miał wątpliwości, to w końcu uznał, że popełniany przez niego czyn jest grzechem.

Czy ludzie mają świadomość, że nie potrafią się spowiadać, że muszą się tego nauczyć?

Kiedy człowiek przychodzi do spowiedzi i prosi, by pomóc zrozumieć czy właściwie przeżyć ten sakrament, to już jest to bardzo dużo. Nieraz są to osoby dotknięte jakimiś doświadczeniami życiowymi, które sprawiają, że są wewnętrznie rozbite. Kapłan powinien wtedy w kilku zdaniach wprowadzić go w poszczególne etapy spowiedzi, w rachunek sumienia, w żal za grzechy. Ludzie bardzo często wdzięcznie przyjmują taki rodzaj pomocy, a tak rozpoczęte spowiedzi są niezwykle owocne, bo przełamały jakiś lęk penitenta i stereotypowe podejście do sakramentu.

Czy przez obowiązek spowiedzi nie czuję się kimś gorszym, niż jestem?

W historii Kościoła widać, że swojego czasu doszło do przeakcentowania ludzkiej grzeszności. Mówiono: „Jesteś, człowiecze, beznadziejny i tylko łaska Boża, tak daleka, tak trudno osiągalna, może cię uratować”. Właściwie doszło do tego, że pomiędzy „ja” i grzechem postawiono znak równania. Współczesne myślenie jest odwrotne: nie jestem zepsuty, nie jestem bezwartościowy, jest we mnie dobro. Czy konieczność spowiedzi nie zmusza nas do powrotu na dawne tory: skoro jestem grzesznikiem, jestem beznadziejny…?

Ależ jest w nas dobro! Sakrament pokuty właśnie o tym mówi. To niesłychane wywyższenie człowieka. Bóg mnie tak kocha – to jest centrum tego sakramentu – że mnie przyjmuje i ciągle stawia na nogi. To właśnie ta wizja Boga znajduje się u podstaw spowiedzi.

Praktyka Kościoła przez lata akcentowała element prawniczy – spowiedź jako rodzaj trybunału. Niektórzy historycy uważają, że na przykład biret, w którym ksiądz siadał dawniej w konfesjonale, był nawiązaniem do nakrycia głowy sędziego w procesie. Dzisiaj jeśli nawet sięga się do tej metafory, to mówi się o trybunale miłosierdzia. Dla mnie to niezbyt udana, by nie rzec kaleka, metafora, choć staram się zrozumieć, że tu dominuje miłosierdzie Boże. Lubię odwoływać się do ksiąg prorockich, choćby do Ozeasza, do wizji Boga stawiającego dziecko na nogi, pomagającego dziecku iść. To jest najważniejsze doświadczenie tego sakramentu.

Z drugiej strony pojawia się to, o czym mówił też Jan Paweł II: człowiek nie jest w stanie siebie zrozumieć bez przyjęcia prawdy o swoim grzechu. Człowiek by chciał tę prawdę wyeliminować, bo ona nie jest miła. Kolejna rzecz, też wyrażona przez Jana Pawła II: człowiek nie jest w stanie siebie zrozumieć bez Chrystusa. Czyli jeżeli nie przyjmie prawdy o grzechu, to nie jest w stanie zrozumieć w pełni prawdy o śmierci Chrystusa za swoje grzechy, ale i mocy, którą otrzymuje dzięki Jego zmartwychwstaniu, dzięki Jego przejściu przez misterium paschalne. W Reconciliatio et paenitentia, adhortacji poświęconej sakramentowi pokuty, Jan Paweł II doskonale postawił akcenty.

Dlatego myślę, że jeżeli sakrament pokuty osadzi się na paschalnym fundamencie – a więc jeśli mamy świadomość, że rozmawiamy z Chrystusem zmartwychwstałym, ale i zabitym za nasze grzechy – to doświadczymy w nim miłosierdzia. Muszę mieć ciągle świadomość, że udziela mi miłosierdzia Chrystus zmartwychwstały, który staje przede mną ze śladami męki. A więc mój grzech to nie jest „nic takiego”, on ma ewidentny ciężar. I to zarówno w historii zbawienia (mój grzech to konkretne cierpienie Zbawiciela), jak i w mojej historii jako człowieka: jestem grzesznikiem, ale to mnie nie poniża, ponieważ mam tak wielkiego Odkupiciela.

Czy tu nie ma napięcia między teologią a praktyką? Teologia prowadzi nas do Chrystusa przez grzech. Czy to nie odstrasza na poziomie praktycznym?

Raczej bym powiedział, że teologia prowadzi nas do Chrystusa przez prawdę.

Czy nie powinno być odwrotnie? Pamiętam młodzieńcze rozmowy o wierze z moimi przyjaciółmi ateistami. Uczono nas czterech praw życia duchowego, gdzie punktem drugim było stwierdzenie, że człowiek jest grzeszny. I na tym rozmowa często mogła się skończyć. Czy nie lepiej byłoby zaczynać właśnie od wizji pozytywnej – jest Chrystus, jest zbawienie i dopiero widząc Go, uświadamiam sobie…

Ale jeżeli nie jestem grzeszny, to po co mi Chrystus? Dlaczego On umarł na krzyżu?

To poważny problem w dialogu ze współczesnością. Oto my, chrześcijanie, chodzimy i mówimy ludziom, że są źli i grzeszni. Współczesny człowiek może nie rozumieć tej wizji, ponieważ wyrósł w atmosferze afirmacji życia i siebie samego.

Nie powiedziałbym, że człowiek nie ma świadomości tego, że dokonuje w życiu nie tylko dobra, lecz również zła. Może się znieczulać, by mu ta świadomość nie doskwierała. Pius XII podkreślał, że największym grzechem współczesnego świata jest zatarcie poczucia grzechu. Jeżeli ja nie przyjmuję prawdy o własnej grzeszności, to po co mi Zbawiciel? Muszę się zderzyć z prawdą o sobie, że nie jestem zbawicielem siebie. Nie zbawię siebie nawet przez największy wysiłek. W pewnym momencie potrzebuję Zbawiciela. Myślę, że to jest zasadnicze dla chrześcijańskiego myślenia o ludzkiej kondycji.

Spowiedź wskazuje na dwa punkty przełomowe w naszym traktowaniu grzechów. Punkt pierwszy – myślę, że zbytnio podkreślany– to smutna prawda o mnie samym. Punkt drugi – to doświadczenie, że będąc grzeszny, nie jestem pozostawiony sam. Bóg dla mnie posłał Chrystusa, chociaż postępowałem paskudnie i oddaliłem się od Niego. Mógł mnie zostawić! Byłoby to sprawiedliwe. Tymczasem On mi daje Zbawiciela.

Czy spowiedź to tylko przepustka do innych sakramentów?

Świadomość grzechu w misterium paschalnym można w pełni przeżywać w trakcie Eucharystii. Podczas niej od początku mamy świadomość swojego grzechu: jest spowiedź ogólna, jest przeproszenie za grzechy, jest też prośba o przebaczenie i o zlitowanie Boga. Czy dla wierzącego człowieka przeżywanie Eucharystii nie jest wystarczającym sposobem na głębokie życie religijne? Także w tym sensie, że mądrze rozpatruje swoją grzeszność, widzi swoją niewystarczalność i potrzebę relacji ze Zbawicielem?

Już starożytne chrześcijaństwo powiedziało, że jest taki grzech, który uniemożliwia wejście w jedność eucharystyczną. Dzisiaj w teologii nazywamy to grzechem śmiertelnym. Starożytni chrześcijanie wyróżniali cztery takie grzechy: wyparcie się wiary, zabójstwo, cudzołóstwo, bałwochwalstwo – oddawanie czci fałszywym bogom. Kościół zyskał świadomość, że człowiek po chrzcie – a wtedy przyjmował go dorosły człowiek – może powiedzieć Bogu „nie”. Żeby wrócić do Eucharystii, potrzebował odpuszczenia grzechów. Sakrament pokuty jest jak wyciągnięcie ręki przez Pana Boga w moim kierunku.

Czy nie rodzi się tu ryzyko patrzenia na spowiedź jak na pewną formalność, która polega na zdobyciu przepustki do uczestniczenia w Eucharystii i innych sakramentach?

Pamiętajmy, że przystąpienie do Komunii wymaga, bym był bez grzechu ciężkiego. W takim przypadku spowiedzi grozi sprowadzenie do roli przepustki, a przecież ona jest czymś ważnym samym w sobie, jest spotkaniem z Chrystusem.

Zresztą sama Eucharystia też jest zagrożona, gdyż możliwość spowiedzi wielokrotnej może ukształtować w nas przekonanie, że przystąpienie do Komunii Świętej to nagroda za to, że człowiek oczyścił się w spowiedzi. Trzeba tylko podjąć wysiłek pójścia do spowiedzi, ukorzenia się przed księdzem. Pojawia się mentalność zasługi, grożąca zwłaszcza praktyce dziewięciu pierwszych piątków miesiąca. Czasami mówiono, że jeśli ktoś odprawi dziewięć pierwszych piątków, to na pewno nie umrze w stanie grzechu ciężkiego czy nagłą śmiercią. Są różne formy tej legendy.

Traktowanie spowiedzi jako przepustki jest widoczne gołym okiem, zwłaszcza gdy człowiek idzie do niej, znowu, z przymusu, ponieważ inaczej nie zostanie małżonkiem czy też nie przystąpi do bierzmowania.

Spowiedzi grozi uprzedmiotowienie. W przywołanych przypadkach często spowiedzi towarzyszy podpisywanie karteczek. Ta praktyka jest moim zdaniem dyskusyjna, bo czasami ktoś do spowiedzi przychodzi nie po to, żeby się pojednać z Bogiem, ale po to, żeby dostać podpis. Dlatego gdy spowiadam, od razu proszę o kartkę i podpisuję, żeby ktoś nie myślał, że mu podpiszę dopiero, jak się ładnie wyspowiada. To dla mnie nie do przyjęcia. Podpisuję na wstępie również dlatego, że inaczej mogłoby dojść do pośredniej czy bezpośredniej zdrady tajemnicy spowiedzi. Nie poświadczam przecież, że dostał rozgrzeszenie, ale że był. Kwitek podpisuję od razu, a człowiek niech się spowiada, jeśli wierzy i chce. Zależy mi tylko na tym, żeby jego spotkanie z Bogiem było jak najbardziej autentyczne. A co do całej reszty – każdy ma sumienie.

Jestem więc wrogiem kartek do spowiedzi. Jednocześnie rozumiem, że ich stosowanie wynika z chęci, by na przykład sakrament małżeństwa był przeżyty godnie, a nie w stanie grzechu ciężkiego. Ostatecznie jednak uważam, że lepszym i ważniejszym rozwiązaniem jest rozmowa duszpasterska. Jeżeli w rozmowie kogoś nie przekonam do tego, żeby dobrze przeżył spowiedź, to formalne załatwienie sprawy niczego nie da. Znam też duszpasterzy, którzy prowadzą często dość trudną rozmowę na temat sakramentu pokuty i potrafią zachęcić do tego, żeby ktoś przyszedł do konfesjonału. A jeśli ma lęki, bo na przykład długo nie był u spowiedzi, to wskazują mu kogoś, kto pomoże przygotować się do sakramentu, a także sprawdzonego kapłana, z którym można spokojnie przeżyć ten sakrament. Myślę, że tkwi w tym ważna możliwość odnowy spojrzenia na sakrament pokuty.

Czy spowiedź to pusta formalność?

W przypadkach, o których mówimy, kluczowy jest kontekst polskiego Kościoła, który wrośnięty jest w naszą obyczajowość. Według pewnych badań ośmiu na dziesięciu ateistów chrzci dzieci.

To nowe zjawisko: niewierzący, ale praktykujący. „Za moich czasów” więcej było wierzących i niepraktykujących.

Może być inaczej. Ktoś jest niewierzący i docenia wartość rytuału chrześcijańskiego, a ponadto uczestniczy w tym rytuale świadomie. To inna sytuacja niż wówczas, gdy człowiek jest niewierzący i obojętny. Nie przeżywa rozterek, w pewnym momencie odkrywa, że nie wierzy, ale jest mu trudno odejść od form, pośród których wzrastał.

Taka osoba nie uczestniczy we wspólnocie wierzących, ale w pewnej wspólnocie kulturowej. Swojego wyboru nie opiera na wartościach, lecz na jakimś oportunizmie, wtapianiu się w otoczenie.

Wydaje mi się, że tak często jest, bo być może nie ma poważnego przekazu ze strony duszpasterzy: „Zastanów się, czy jeszcze wierzysz, czy na pewno chcesz chrzcić dziecko, czy na pewno chcesz zawrzeć sakrament małżeństwa?”.

Może to prawda, ale dla pewnego kontrastu chciałbym tu powiedzieć o siostrach jadwiżankach wawelskich, których charyzmatem jest przygotowywanie ludzi dorosłych do sakramentów. Pracują nie tylko z katechumenami, ale też z dorosłymi ludźmi od lat nieobecnymi w Kościele, którzy powracają do sakramentu pokuty. To proces bardzo zindywidualizowany i świetnie prowadzony. Już mi się zdarzało spotykać penitentów, którzy powiedzieli, że właśnie przeszli takie przygotowanie z siostrą jadwiżanką. Ona też przychodziła z nimi do świątyni i modliła się podczas ich spowiedzi. Warto mówić także o takich jasnych miejscach w Kościele.

Pierwsza spowiedź dzieci

Jaki ma Ojciec stosunek do pierwszej spowiedzi dzieci? Czy zalecałby Ojciec różnicowanie wieku dzieci przystępujących do tego sakramentu w zależności od stopnia ich rozwoju?

Myślę, że przede wszystkim pierwsza spowiedź musi być dobrze przygotowana. Przypominam sobie moją pierwszą spowiedź i z wielkim szacunkiem myślę o katechecie, który nas do niej prowadził. Nie baliśmy się spowiedzi. Ksiądz przyprowadził nas do konfesjonału, pozwolił nawet wejść do środka, sprawdzał, czy nas widać zza kratek. Przygotował nas, powiedziałbym, behawioralnie. Bardzo często powtarzał, że kapłan jest po naszej stronie, że ma nam pomóc.

Spowiedź dziecka jest inna niż dorosłego, ale jest szczera, odprawiana z przejęciem. Trzeba więc unikać pewnych elementów, które mogą to zakłócić. Z największym niesmakiem zauważyłem pojawiający się zwyczaj filmowania dzieci idących do spowiedzi. Jest to religijna pornografia, na którą nie daję żadnej zgody. Jeśli natomiast chodzi o wiek, w jakim dzieci przystępują do spowiedzi po raz pierwszy, to mam wrażenie, że nie tylko osiem czy dziewięć lat jest wiekiem odpowiednim, lecz wręcz mogłyby to być dzieci młodsze. Proboszcz mego miejsca zamieszkania wprowadza wczesną komunię i przygotowuje pięciolatki i sześciolatki do spowiedzi. Oczywiście taka katecheza prowadzona jest wówczas inaczej niż standardowa, podobnie jak inne jest wtedy przygotowanie rodziców. To bardzo ważny aspekt całej sytuacji. Dramatyczne jest w moim odczuciu to, że dzieci nieraz do kolejnej spowiedzi przychodzą dopiero po roku. Samych dzieci nie sposób o to winić, po prostu zawodzi opieka rodziców. Dlatego wdrażanie rodziców w sakrament pokuty i pojednania również jest bardzo istotnym elementem przygotowania dzieci do pierwszej spowiedzi.

Ale jaki jest sens w tym, żeby aż tak małe dzieci się spowiadały przed wczesną komunią?

Wiadomo, że poczucie grzechu u sześciolatka nie będzie takie jak u ośmiolatka, nie mówiąc nawet o osobach dorosłych. Ale one już także mają poczucie grzechu, świadomość, że zrobiły coś niedobrego: jedno pobiło brata, drugie nie słuchało rodziców, kolejne dokuczało koleżance. Konieczne są dwa warunki. Pierwszy to odpowiednia formacja katechetów i spowiedników, żeby potrafili się komunikować z dzieckiem, mówić językiem dla nich zrozumiałym Drugi to wsparcie w rodzinie. Jeśli dziecko zostanie z życiem sakramentalnym pozostawione samo sobie, to będzie mu bardzo trudno.

Dlaczego tak mało wiemy o spowiedzi?

Spowiedź bywa przedstawiana jako prosta recepta na grzech. Człowiek mówi o złu, jakie się wydarzyło, jakiego dokonał, a ksiądz ma na to tylko jedną odpowiedź: „Idź do spowiedzi, wszystko będzie dobrze”. Ktoś zmaga się ze swoim życiem, nie zawsze czuje się gotowy do spowiedzi, a słyszy tylko sugestię, że spowiedź załatwi coś niejako automatycznie. Czy nie brakuje w Kościele katechezy, która by wyjaśniała, że spowiedź nie działa jak magiczne zaklęcie?

W takim komunikacie z całą pewnością brakuje informacji, że pójście do spowiedzi ma sens wtedy, kiedy samemu się do tego dojrzeje. Stale podkreślam, jak ważny jest sam proces dojrzewania do wyznania grzechów.

Podzielam też opinię, że zbyt często księża infantylizują spowiedź. „Zgrzeszyłeś, idź do konfesjonału – będzie po sprawie”. Czasami to, że sakrament pokuty istnieje, jest wręcz pretekstem do tego, żeby w ogóle nie przeżywać grzechu naprawdę. Niekiedy człowiek idzie do konfesjonału, żeby poczuć się lepiej, choć żadnej refleksji nad sobą nie podejmuje – wystarcza mu spełnienie obrzędu. Ale to nie jest problem samego sakramentu, tylko efekt słabości katechezy.

Jak więc to zmienić, również w katechezie?

Przede wszystkim sakrament spowiedzi musi być obecny w nauczaniu. Nie tylko w katechezie szkolnej, ale w nauczaniu zwyczajnym, na Mszy, w czasie kazania. W tej chwili w czasie Mszy dominują homilie, czyli komentarze do czytań mszalnych. Dawniej, po Soborze Trydenckim, funkcjonował obowiązek nauczania katechizmu przed sumą. Są jednak takie czytania w liturgii słowa, w których kontekst można wpisać sakrament pokuty. Są też pewne okresy „mocne”, które sprzyjają katechezie o sakramencie pokuty, takie jak Adwent i Wielki Post. Ciągle chętnie powtarzam, że doskonałą okazją do takiej katechezy są kazania pasyjne, gdy rozważa się mękę Pańską.

Poza tym takie nauczanie nie musi mieć tylko formy mówionej. Podczas dorocznej kolędy można mówić nie tylko o tynkowaniu kościoła, ale też o przeżywaniu sakramentu pokuty. Dzisiaj za niewielkie pieniądze duszpasterz może przygotować dla swoich parafian niewielką broszurę na ten temat.

Dobry katecheta będzie wracał do tematu spowiedzi podczas lekcji religii, nawet jeśli nie ma tego w programie. Choćby w formie zachęty. Szczególną okazją może być przygotowanie do sakramentu bierzmowania, które wraca do parafii. W niektórych parafiach świetnie się to robi. Na przykład moja mama, która jest emerytowaną nauczycielką, przez wiele lat miała grupę ośmiu kandydatów do bierzmowania, którym pomogła się przygotować do tego sakramentu. Nie jest wprawdzie teologiem, ale ma doświadczenie wiary, którym potrafiła się dzielić.

Pytania internautów

Spowiedź jako umocnienie przeciwko pokusom

Słyszałem, że spowiedź daje nie tylko odpuszczenie grzechów, ale też specjalną łaskę do wytrwania wobec pokus. Na czym to polega? Czy mogę w chwilach długotrwałych pokus spowiadać się po to tylko, aby otrzymać tę łaskę?

Podstawowym wymiarem spowiedzi jest zgładzenie naszych grzechów, czyli powrót do jedności z Bogiem, kiedy popełniliśmy grzech ciężki, albo jej umocnienie, kiedy miał miejsce grzech lekki. Teologia sakramentu pokuty uczy, że otrzymujemy też łaskę uczynkową, by trwać w dobrym. Łaska ta wspomaga nas w wyborze dobra, w trwaniu w jedności z Bogiem. Dlatego też ma głęboki sens spowiadanie się nie tylko z grzechów śmiertelnych, które naruszają więź z Bogiem, ale też z grzechów lekkich, by stale umacniać więź z Bogiem.

Przy długotrwałych pokusach radziłbym porozmawiać ze spowiednikiem indywidualnie. Spowiedź jest aktem pokory i stanięciem przed Bogiem. Człowiek otrzymuje umocnienie, by trwać w dobru. Pamiętajmy jednak, by nie spowiadać się po to, żeby „poczuć się lepiej”, bo nie o to chodzi w sakramencie pojednania.

Spowiedź a wybaczenie

Czy ma sens pójście do spowiedzi, gdy odczuwam wielki żal i wstręt do męża z powodu jego zdrady? Zawsze chodziłam do spowiedzi, a teraz wydaje mi się, że nie jestem w stanie.

Spowiedź domaga się zmiany, czyli nie może być pozorem, fikcją. W tej sytuacji rodzi się pytanie, na jakim poziomie ta zmiana ma się we mnie dokonywać. Na przykład gdy pojawia się kwestia przebaczenia współmałżonkowi, który dopuścił się zdrady. Na pewno musimy się zmierzyć z tym wymaganiem. Jeżeli idę do sakramentu pokuty, to mam oderwać się od wszelkich działań, które są sprzeczne z Ewangelią, jednością z Chrystusem i moimi braćmi oraz siostrami. Wiadomo, że wszystkie grzechy przeciw miłości będą w tym ujęciu na pierwszym planie. Są to: nienawiść, gniew wobec kogoś, złość itd. Człowiek w swojej woli może nie chcieć nienawidzić lub gniewać się i odrzucać zło, np. zemstę na współmałżonku, który zdradził. Jednak na poziomie uczuć wciąż może to być bardzo problematyczne. Kto przebaczy w sercu mężowi czy żonie, ale nie umie przerwać nawet kilkuletniego milczenia, odcięcia się, bo wciąż jest w nim ból, rana, może motywować się do pracy. Ważny jest trwający proces przebaczenia i pojednania. Proces oparty na woli przebaczenia.

Odkładanie spowiedzi

Mam trudność z samym wybraniem się do spowiedzi. Wciąż odkładam ją na później, tak jakby „coś” zabraniało mi tam pójść, mimo że bardzo chcę i czuję potrzebę nawrócenia. Cały czas zwlekam i odkładam rachunek sumienia, żeby wydłużyć ten czas. I tak mijają dni, tygodnie, a czasem miesiące, a ja upadam coraz bardziej w grzechach i trudniej mi się podnieść. Jak mogę radzić sobie z tą trudnością, aby nie odkładać cały czas tak ważnego sakramentu?

Przede wszystkim trzeba sobie uświadomić, że pójście do spowiedzi jest spotkaniem z Kimś, kto jest po mojej stronie i Kto może mi bardzo pomóc. Bóg nie stawia w centrum popełnionego zła, ale raczej wskazuje nam dobro. Bóg pragnie mojego szczęścia. Gdy ktoś boryka się z problemem odkładania spowiedzi, warto, by zastanowił się nad tym, Kto w tym sakramencie rzeczywiście działa. Czy spotykam się tylko z księdzem? Czy mój wstyd i problemy są na pierwszym miejscu? Przede wszystkim trzeba mieć świadomość obecności i działania Chrystusa, który za mnie umarł i dla mnie zmartwychwstał.

Brak potrzeby spowiedzi

Nie mam potrzeby przystępowania do spowiedzi. Nie uważam, że nie mam się z czego spowiadać, bo mam, ale nie czuję potrzeby, żeby np. raz w miesiącu klęknąć przy konfesjonale i powiedzieć, co „nabroiłam”. Czy może to wynikać z tego, jak usłyszałam od koleżanki ze wspólnoty, że po nawróceniu człowiek nie popełnia grzechów ciężkich?

Od jakiegoś czasu w ogóle nie odczuwam potrzeby spowiedzi. Nie czuję się „bez grzechu”, ale nie mam potrzeby mówienia o tym. Kiedyś regularnie chodziłam do spowiedzi, a teraz już ponad siedem lat nie byłam u spowiedzi. Nie obraziłam się na Pana Boga, nie obraziłam się na księży, szanuję ich za ich powołanie i służbę. Ale nie potrzebuję spowiedzi, to po prostu przyszło samo.

Czy jest sens iść do spowiedzi, kiedy człowiek nie chce? Wiem, że jest taki obowiązek, przynajmniej raz w roku, ale co w sytuacji, jeśli nie chcę i mam ku temu powody?

W takich sytuacjach byłbym za tym, by jeszcze raz uważnie przeczytać Ewangelię, albo choćby 3. rozdział Listu św. Pawła do Rzymian: „wszyscy bowiem zgrzeszyli i zostali pozbawieni chwały Bożej, a dostępują usprawiedliwienia darmo” (23-24). Jako wierny muszę przede wszystkim zrozumieć to, że potrzebuję Zbawiciela, dlatego, że sam nie jestem w stanie znaleźć drogi do Boga.

Jeśli ktoś szuka konkretnego rozwiązania, radziłbym porozmawiać z duszpasterzem jeszcze przed spowiedzią, by nie zderzyć się przypadkiem z jakimiś bolesnymi sytuacjami, które mogą w efekcie człowieka odepchnąć od sakramentu. Rozsądna byłaby spokojna rozmowa, w której być może udałoby się dojść do źródeł owej blokady wobec sakramentu.

Jeśli chodzi o niepopełnianie grzechów ciężkich po nawróceniu – byłoby pięknie, gdyby to była prawda. Myślę, że taka wizja towarzyszyła pierwotnemu chrześcijaństwu. Dlatego też w pierwszych wiekach przez dlugi czas panowało przekonanie, że człowiek po chrzcie już nie grzeszy. Jednak doświadczenie życia było dużo bogatsze i trudniejsze. Pojawił się grzech i w słabości przyjmujemy to, że potrzebujemy przebaczenia. Stąd sakrament pokuty. Myślę, że ważne jest, aby nie trwać w grzechu. Grzech może się zdarzyć każdemu, ale w chrześcijańskim życiu ważne jest ciągłe nawracanie się.

Spowiedź za granicą

Co zrobić w sytuacji, gdy nie ma się szans na spowiedź, np. mieszkając za granicą, gdy w kościele po prostu nie ma spowiedzi usznej?

W kościołach rzymskokatolickich w różnych krajach mogą być rozmaite zwyczaje, ale prośbie o spowiedź kapłan nie może odmówić. Jeśli więc znamy język obcy w takim stopniu, że jesteśmy w stanie choćby wydukać nasze grzechy, nawet niegramatycznie, to radziłbym poprosić o spowiedź.

Jeśli nie znamy języka, to w większości krajów europejskich wskażą nam kościół, w którym jest ktoś mówiący w języku polskim bądź innym nam znanym. Odpowiednie adresy można też znaleźć w internecie. Przy dzisiejszym rozwoju komunikacji lądowej łatwo można sobie pozwolić nawet na pokonanie większego dystansu, by dotrzeć w pożądane miejsce.

Gdyby jednak taki dojazd nie był możliwy, można próbować regularnie stawać przed Bogiem i prosić Go o przebaczenie grzechów, pamiętając jednak, że to nie jest to samo co sakrament pokuty. Warto wtedy zastanowić się, kiedy mogę znaleźć miejsce i czas na spowiedź, gdy np. odwiedzam Polskę lub jeżeli bywam w mieście, gdzie jest posługa duszpasterska w języku polskim. A takich jest naprawdę sporo w efekcie licznej polskiej emigracji.

Czy można zachęcić kogoś do spowiedzi po latach?

Mój narzeczony dopiero niedawno, po kilkunastu latach przerwy, poszedł z własnej inicjatywy na Mszę Świętą. Bardzo chciałabym jakoś przekonać go, że dobrym początkiem nowego życia, które razem rozpoczynamy, byłaby spowiedź święta. Wydaje mi się, że z różnych powodów miałby z tym spore trudności. Jakich argumentów użyć i jak wspierać go w podjęciu tej trudnej decyzji?

W takich sytuacjach warto rozpocząć od świadectwa – powiedzieć, jak ważna dla mnie jest relacja z Chrystusem, jak wiele daje szczęścia. Jak dużo mocy i radości przynosi też, to, że Bóg odpuszcza moje grzechy. Takie świadectwo może najbardziej zachęcić. Oczywiście, jeśli zna się życzliwego i sprawdzonego kapłana, warto go polecić. Można też zaproponować jakąś formę towarzyszenia i modlitwy podczas takiej zapewne niełatwej spowiedzi po latach. Najważniejsze jednak wydaje mi się świadectwo, że dla mnie spowiedź jest ważna, że przyniosła i przynosi wiele dobrych owoców.

DLACZEGO SPOWIADAMY SIĘ PRZED KSIĘDZEM

Dlaczego przed księdzem, a nie przed innym wiernym muszę wyznawać grzechy?

Cytował Ojciec fragmenty Pisma, które są odbierane jako fundament sakramentu spowiedzi. Ale one nie wskazują, by przyjmującym wyznanie grzechów musiał być kapłan. Czy jako wspólnota też moglibyśmy sobie nawzajem odpuszczać grzechy?

Już w starożytności rozgrzeszenia udzielał biskup, a następnie kapłani. Nigdy nie było tak, że wybierano jakąś sympatyczną panią, by udzielała rozgrzeszenia. Ewangelię rozumiemy tak, że ta władza została udzielona apostołom, a oni przekazali ją swoim następcom. Kościół może definiować, jak ona ma być wykonywana. Od początku wyznanie grzechów następowało wobec biskupa, miało więc charakter prywatny, ale już pokuta była publiczna. Następnie Kościół nałożył na spowiednika obowiązek absolutnej tajemnicy. A więc kapłan, słysząc wyznanie grzechów, nie słyszy tego jako on sam, tylko jako przedstawiciel Boga. Grzechy są wyznawane przed Bogiem, natomiast kapłan Go tylko reprezentuje i znajduje się na drugim planie.

A czy to mogłoby się zmienić, by jednak kapłan nie był niezbędny w spowiedzi?

Tradycja Kościoła ustaliła, że szafarzem tego sakramentu jest zawsze ważnie wyświęcony kapłan, przynajmniej w stopniu prezbitera, który dodatkowo musi mieć ważną jurysdykcję. Więc nawet same święcenia nie wystarczają, lecz kapłan musi jeszcze posiadać specjalne pozwolenie. To jest delegacja władzy biskupa. Ta sytuacja się nie zmieni ze względu na Tradycję.

Znów powraca obraz instytucji i władzy. To się kojarzy z sądem i opresją. Wśród tych skojarzeń zanika wymiar duchowy spowiedzi, czyli spotkania z człowiekiem będącym dla mnie reprezentantem Boga, który ma mnie wysłuchać, ma mi dać radę i w imię Boga powiedzieć: odpuszczają ci się twoje grzechy, a jako reprezentant wspólnoty: możesz do nas wrócić.

Myślę, że te aspekty zawsze będą się spotykać. To, co powiedziałem, zabrzmiało prawniczo, ale wiadomo, że pewne rzeczy muszą być uporządkowane, jak choćby to, kto może rozgrzeszenia udzielić i w jakim zakresie. Te prawne uściślenia wynikały z określonych sytuacji historycznych, problemów, które się pojawiały i pojawiają, dlatego Kościół bardzo ostrożnie obchodzi się z tą władzą. Dawniej ta ostrożność była jeszcze większa, bo nie każdy kapłan miał pozwolenie na spowiadanie.

Czego potrzebuje ksiądz, żeby być spowiednikiem?

W świadomości wiernych każdy ksiądz jest spowiednikiem. Czy to nie zaciera faktu, że to jest pewien dar czy pewna umiejętność, do której ksiądz musi dojrzeć? Może wręcz nie każdy ksiądz powinien spowiadać?

W naszym krakowskim klasztorze krąży anegdota związana z jednym z biskupów. Przyjechał pewnego razu i chciał się wyspowiadać u jednego z naszych ojców. Pyta o niego. Mówią, że go nie ma. Prosi więc o drugiego, którego znał. Też go akurat nie było. Zażądał więc jakiegokolwiek. Wyciągnięto więc neoprezbitera, który wyszedł, trzęsąc się i jąkając. „Eminencjo – powiedział – nie mam jeszcze jurysdykcji”. „To ja wszystkich ojcu udzielam”. I już zyskał prawo do spowiadania, więc biskup usadził go w konfesjonale i się wyspowiadał.

Kościół w swojej praktyce – obok władzy, która wynika ze święceń – udziela pozwolenia na spowiadanie. Biskup deleguje swoją władzę spowiadania na czas określony. Udzielaniu jurysdykcji towarzyszy okresowe sprawdzanie wiedzy spowiednika. Neoprezbiter zwykle to pozwolenie dostaje na rok. Po roku musi przejść specjalny kurs, zdać egzamin, na który składa się jakaś część prawa kanonicznego i teologii moralnej. Dopiero wtedy zostaje mu odnowiona władza spowiadania i dalej może spowiadać przez rok. W różnych diecezjach biskup ustala, przez ile lat kapłan musi odnawiać jurysdykcję. Zwykle po dziesięciu latach od święceń. W przypadku jakichkolwiek nadużyć biskup zawsze może tę władzę cofnąć. Kiedyś w Warszawie można było spowiadać dopiero kilka lat po otrzymaniu święceń. Zakładano, że u penitentów mogą się pojawić problemy na tyle trudne, że kapłan musi już mieć doświadczenie duszpasterskie.

Ja sam bywałem zapraszany przez różnych biskupów na warsztaty spowiednictwa dla kapłanów. Uczestniczą w nich też inni specjaliści, jak moralista czy kanonista, którzy zajmują się spowiadaniem.

Z tego, co Ojciec mówi, wynika, że warunkiem przedłużenia jurysdykcji jest zdanie egzaminów. Ale wiadomo, że w tym sakramencie wiedza to jest sprawa może nie drugorzędna, ale na równi istotna z praktyką. Ktoś może mieć wspaniałą wiedzę, być świetnym specjalistą teologii moralnej, a jednocześnie beznadziejnym spowiednikiem.