Biografia Boga Ojca - Maria Miduch - ebook + książka

Biografia Boga Ojca ebook

Maria Miduch

5,0

Opis

To nie przypadek, że Bóg chce, byśmy widzieli w Nim Ojca. To nie przypadek, że chce, abyśmy wołali do Niego: Tato!

Bóg jest zawsze kimś więcej, niż umiemy to sobie wyobrazić. Zawsze jest lepszy, niż możemy przypuszczać, zawsze kocha bardziej, niż w naszych najśmielszych wyobrażeniach.

To, jaki jest Bóg, ma też wpływ na ciebie. Odkrywając Jego ojcowskie serce, odkrywasz także swoją tożsamość jako Jego dziecka.

OJCZE NASZ... KIM JESTEŚ?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 289

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Karta tytułowa

Mojemu ukochanemu Tacie,

Wstęp

To musiał być trzeci albo drugi rok moich studiów, padał deszcz ze śniegiem i mimo że zajęcia odbywały się przed południem, a w sali świeciło się światło, wokół panowała jakaś szarość. Wykładowca dzielił się z nami swoimi przemyśleniami na temat modlitwy Ojcze nasz. Robił to w sposób dość autorytarny, nie dopuszczając możliwości innej interpretacji i innego rozumienia słów, których nauczył nas Jezus. Pamiętam, że im dłużej o tym mówił, tym bardziej narastały we mnie smutek i rozczarowanie. Szczegółowa analiza słów modlitwy błądziła gdzieś pomiędzy światem nauki a zachwytem nad własną spostrzegawczością. Jego słowom czegoś brakowało. I nagle olśniło mnie. Wykładowca powiedział o świętości i chwale Boga, o zgodzie na pełnienie Jego woli, o tym, że potrzebujemy Jego pomocy, że bez wybaczenia ani rusz… ale nie powiedział, co w tej modlitwie najważniejsze! Nie powiedział, że Bóg jest ojcem! Przeszedł obojętnie obok tego, co jest największą tajemnicą, ale i największym darem dla człowieka.

Myślę, że nie był jedyny, wielu z nas tak przywykło do określenia „Bóg Ojciec”, że gładko przechodzi przez nie podczas modlitwy, czyniąc z niego coś w rodzaju wykrzyknika czy formuły otwierającej. Jaka szkoda! Może warto zastanowić się nad tym, czy siła tej modlitwy nie tkwi jednak w tym oswojonym początku? Czy reszta słów nie jest pozbawiona zasadności, gdy nie zacznie się od tego najważniejszego: „Ojcze!”.

Spotkałam kiedyś starego Żyda, który powiedział mi ze łzami w oczach: „Wy, chrześcijanie, macie taką piękną modlitwę!”. Widząc, że nie kwapi się z rozwinięciem swojego spostrzeżenia, drążyłam, chcąc wiedzieć, która to z naszych modlitw tak zachwyciła starego Beniamina. Na pytanie zareagował zdziwieniem: „No jak to? Ta, nad którą nie ma innych. Ta, w której mówicie »Ojcze« do Najwyższego”. Zaintrygował mnie, zapytałam więc, czy modli się nią. Ze smutnym uśmiechem powiedział: „Modlić się nią? Nie… nie dam rady, zatrzymałem się na jej pierwszych słowach. Wy, chrześcijanie, przechodzicie dalej, a ja zastanawiam się i pojąć nie mogę, jak to jest być dzieckiem Wszechmocnego…”. Na moje spostrzeżenie, że przecież od dawna wszystkim zgłębiającym Pismo wiadomo, że synowie Izraela są pierworodnymi dziećmi Boga, odpowiedział, patrząc gdzieś przed siebie: „O tak! Ale zrozumieć to i uczynić swoją modlitwą to wielka sztuka.”.

No więc jak to jest z tym naszym rozumieniem Boga jako ojca? Już się z tym oswoiliśmy? Już nas to nie razi? A może właśnie uciekamy w relację z Bogiem-Duchem albo Bogiem-Jezusem, bo zbyt nas to razi? Może nawet do tego stopnia, że zrobiliśmy z Maryi substytut boskich uczuć rodzicielskich? Tymczasem Bóg jest Ojcem, jest też Duchem i jest też Synem, ale najpierw jest Ojcem. Żeby był Synem i Duchem, musi istnieć Ojciec. Nie ma ojcostwa bez dziecka, nie ma Ducha bez miłości pomiędzy Ojcem a Synem. Na tym polega tajemnica Trójcy − ona nie może być pozbawiona żadnego elementu, nie może w niej zabraknąć Syna lub Ducha, nie ma takiej możliwości, żeby nie było Ojca.

Chcesz mówić o Bogu, chcesz Go poznawać? Zobacz, jak przedstawia Go Ten, który zna Go jak nikt inny. Zobacz, co mówi o Nim Jezus. „Ojca nikt nie zna, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11, 27). Przez Jezusa poznajemy Ojca − nie ma innej drogi. Bóg jest Ojcem, ponieważ ma syna i to właśnie ta relacja pomaga nam zbliżyć się do tajemnicy Absolutu, jakim jest Bóg. Czy ojcostwo Boga wyczerpuje istotę tego, kim jest Najwyższy? Z pewnością nie! A jednak warto wejść na drogę tej tajemnicy. Bóg sam nazywa się Ojcem, tak jest przedstawiany w Piśmie Świętym − to nie może być bez znaczenia! To musi znaczyć coś naprawdę głębokiego.

Hebrajskie szem, czyli imię, to coś więcej, niż powszechnie uważa się w naszej kulturze. Imię odkrywa tożsamość, odsłania najintymniejsze zakątki duszy. Ten, kto zna imię, ma władzę nad tym, który je nosi. Bóg w Biblii przedstawia się wieloma imionami i żadne z nich nie jest w stanie wyczerpać Jego istoty, ale każde z nich dotyka jakiejś cząstki Jego tożsamości. Nie sprawia, że mamy władzę nad Nim, ale otwiera przed nami Jego serce. Bóg wołany imieniem, które sam objawił, nie może pozostać obojętny na głos wołającego. To świadczyłoby o wewnętrznej sprzeczności, o której w doskonałym Bogu nie może być mowy. Co więcej, On przekazał swoje imię nie przez przypadek, nie w roztargnieniu, ale po to by Jego dzieci mogły Go wołać. O każdej porze dnia i nocy, w każdej potrzebie.

Kiedy zastanawiam się nad przykazaniem mówiącym: „Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, do czczych rzeczy”, myślę właśnie o modlitwach, które nie pochodzą z serca, ale z przyzwyczajenia; które stały się rutyną. Wydaje mi się, że nie chodzi tu bowiem o powody, dla których wzywane jest imię Boże, ale o sposób Jego przywoływania. Potrafimy rozpoznać tembr głosu ukochanej osoby: wiemy, czy jest znudzona, przestraszona czy też mówi całkowicie poważnie. Bóg wie jednak jeszcze więcej, kiedy mówimy do Niego. Wie, jakie jest nastawienie naszego serca. Słyszy tembr naszego głosu, umie rozpoznać bez trudu, co lub kto tak naprawdę w nas woła.

To nie przypadek, że Bóg chce, byśmy widzieli w Nim Ojca, to nie przypadek, że chce, abyśmy wołali do Niego: Tato! Pokazuje nam drogę, na której spotkamy Go najbliższego temu, jaki w rzeczywistości jest! Czy to oznacza, że jest On jak ojciec, a ty jesteś jak dziecko? Gdy pada to pytanie, uciekam się do teologii negatywnej, mówiącej o Bogu poprzez zaprzeczenie. Wtedy można powiedzieć: Bóg nie jest jak twój Ojciec! Myślę, że wielu z was w tym momencie odetchnęło z ulgą. Idąc dalej, mogę powiedzieć: Twój ojciec miał być jak Bóg. Być może nie całkiem mu wyszło, albo zupełnie mu nie wyszło, ale takie było zamierzenie Najwyższego: miał Go odwzorować. Grzech jednak zamieszał w Jego planach. Nie bój się więc Boga Ojca, On nie jest taki jak twój ojciec, On jest taki, jaki ojciec powinien być. On jest wzorem, z którego powinna być brana miara, jest jak szablon, z którego powinno się wziąć wzór. Tylko że ten wzór ma wiele wymiarów, więc ich skopiowanie, choćby z największą starannością, zawsze jest obarczone ludzkim błędem.

Co by było, gdybyśmy zanegowali ojcostwo Boga z powodu niedoskonałych ziemskich ojców? Co by było, gdyby ojcowie próbowali nakreślić swoje ojcostwo, nie patrząc na oryginał? Niestety, wiemy, co się dość często w takich sytuacjach dzieje, ale czy to może przekreślić piękno rzeczywistości, która jest prawdziwa? Czy trud, którego wymaga odwzorowanie oryginału, zwalnia z obowiązku dokładania starań, by uczynić to jak najlepiej?

Ojcostwo Boga trzeba przyjąć i ojcostwa Boga trzeba się uczyć. Trzeba zedrzeć z nosa okulary, które każą nam patrzeć na Najwyższego przez filtr naszego ziemskiego taty. Ten, kto miał dobre relacje ze swoim ojcem, i tak będzie wiedział, że w Bogu jest coś więcej. Będzie przeczuwał, że dobroć, miłość, troska ziemskiego taty to tylko zapowiedź czegoś, co ma Ten niebieski. Będzie wiedział, że to, czego doświadcza tu na ziemi od ojca, musi mieć źródło gdzieś wyżej, że samo z siebie nie jest tak po prostu możliwe. Mam to szczęście, że mój tato pokazuje mi to na co dzień i nie zasłania sobą oryginału, ale odbija Jego światło. I nawet jeśli nie jest we wszystkim doskonały, to widzę w nim odbicie Tego, który także jest moim Ojcem.

Nie chcę, żeby ta książka była dla ciebie czymś w rodzaju podręcznika opisującego Boga Ojca jako przedmiot naukowych, teologicznych dociekań. Chciałabym natomiast, by wzbudziła w tobie ciekawość tego, kim jest Bóg, pokazała kierunek, w którym możesz się udać, by znaleźć się bliżej Jego twarzy, bliżej Jego serca. Nic nie stracisz, udając się na poszukiwanie Ojcowskiego oblicza, a możesz zyskać bardzo, bardzo wiele. To, jaki jest Bóg, ma też wpływ na ciebie. Odkrywając Jego ojcowskie serce, odkrywasz także swoją tożsamość jako Jego dziecka.

Jest takie zdanie Mistrza Eckharta, które chciałabym tu przytoczyć, odnosząc je zarówno do czytelników, jak i do siebie: „Niech bogaty w miłość i miłosierdzie Bóg-Prawda sprawi, żebyśmy − ja i ci, którzy tę książkę będą czytać − znaleźli w sobie prawdę i mieli ją przed oczyma”1.

1 Mistrz Eckhart, Traktaty, tł. W. Szymona, Poznań 1987, s. 126.

Ojcze nasz... kochający

Na początku Bóg… był Ojcem

Zagadka

Otwórzmy Księgę Rodzaju. Zatrzymajmy się na tym, jak Bóg się nam przedstawia na samym początku, zanim na świecie pojawił się pierwszy człowiek. To naprawdę istotne, jak Bóg sam mówi o sobie. W Nim nie ma żadnego fałszu. W Nim jest tylko prawda! I On od początku chce nam ją objawić, nie chce niczego ukrywać, przemilczać ani wprowadzać nas w błąd. Mówi, jak jest. Jakie to cudowne i uwalniające! Możesz po prostu słuchać i zachwycać się Nim bez zastanawiania się, co jest grzecznościową konwersacją wprowadzającą w poznanie Jego osoby, a co naprawdę odnosi się do tego, jaki jest. Porzuć filtr podejrzliwości, sito ostrożności, kalkę schematów i siatkę swoich wyobrażeń. Chłoń to, co mówi, całym sobą, pozwól podążać swojemu sercu za tym, jaki On jest.

Pewnego dnia otrzymałam tajemniczą przesyłkę z książką-kryminałem. Wszystko w tym „prezencie” było tajemnicze: sposób dostarczenia, brak imienia ofiarodawcy, nawet sama fabuła książki była oparta na zagadce. Najbardziej jednak tajemnicze były podkreślenia, których ktoś dokonał w tekście. Nie powiem, ta sprawa mnie zaintrygowała na parę godzin. Zaczęłam czytać i zastanawiać się, co ów tajemniczy ofiarodawca chce mi powiedzieć przez ten prezent. Wymyśliłam kilka możliwych wersji zarówno tożsamości skrytego darczyńcy, jak i tego, co chciał mi przekazać. Ale żadnej z nich nie byłam pewna, a im dłużej się nad nimi zastanawiałam, tym większe miałam wątpliwości. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie prozaiczna. Kolega, będąc przejazdem w Krakowie, przez przypadkowo spotkanego człowieka, który zdradził się, że pracuje w okolicach mojej pracy, oddał mi książkę, którą, jak mniemał, ode mnie pożyczył. Jednak nie była to ta książka, którą pół roku temu trochę samowolnie wyciągnął z półki u mnie w mieszkaniu, a zupełnie inna, całkowicie mi nie znana. Po prostu pomyłka. Nic wielkiego, a jednak zajmującego umysł. Wiele możliwości interpretacji kryło się pod zielonkawo-czarną okładką. Chciałam poznać ofiarodawcę i jego intencje i to pochłonęło mnie na jakiś czas.

A gdyby podobnie potraktować Słowo Boga? Jesteś w posiadaniu książki, która opisuje jej ofiarodawcę. I w przeciwieństwie do marnej jakości kryminału, tu każde słowo ma znaczenie, tu każdy wątek może ci coś powiedzieć o Bogu. I jeszcze jedno, co powinno sprawić, że rozszyfrowanie zagadki będzie przyjemniejsze: tu nie kryje się żaden podstęp, tu nie czyha na ciebie żadne niebezpieczeństwo. Ale Bóg, chociaż w tym, co mówi, nie kreuje się na kogoś, kim nie jest, nie łudzi nas, to jednak lubi mówić nie wprost. Lubi używać symbolu, mówić przez sytuacje, kryć się w głębi słów, których używa, by nam coś o sobie opowiedzieć. Bóg jest taki „bliskowschodni”! Im więcej spotykam ludzi zakorzenionych w kulturze, w której powstały księgi biblijne, tym bardziej zachwycam się sposobem, w jaki potrafią zakomunikować prostą rzeczywistość. Obraz, symbol, przywołanie jakiegoś zdarzenia, są tu na porządku dziennym. Często ich wypowiedź układa się w subtelną zagadkę, osłaniającą coś, co wypowiedziane wprost stałoby się banałem i zostałoby spłycone. O, jakie to Boże! Razem ze znajomym mamy takie powiedzenie odnoszące się do przekazu Bożych prawd: „Znowu zagadka!”. Czasami może się wydawać, że nasze życie jest utkane z takich właśnie tajemnic: tyle pytań, tyle znaków wymaga wyjaśnienia. Wiem, czasami wolelibyśmy wprost, bez symbolu, albo przynajmniej z objaśnieniem. Ale Bóg wybrał inny sposób. Chyba ma prawo mówić po swojemu?

„Tradutore é traditore”2, mawiają Włosi. I mają rację. Każdy, kto tłumaczy, chcąc nie chcąc, zdradza oryginał. Niestety odnosi się to także do tłumaczeń słów Biblii. Ci, którzy zajmują się tłumaczeniami, doskonale wiedzą, jak trudno nieraz oddać intencje autora, jak trudno dobrać słowa, by być wiernym nie tylko tekstowi rozumianemu jako ciąg słów, ale i przesłaniu, które on niesie. To problem każdego tłumacza, a szczególnie tego, który przekłada z języków semickich. Jedno tłumaczenie danego słowa nie jest tu możliwe. Każde posiada kilka lub kilkanaście znaczeń. A do tego jeszcze wkomponowanie ich w struktury gramatyczne może całkowicie zmienić ich sens. Brzmi strasznie, prawda? Być może taka sytuacja jest zmorą spędzającą sen z powiek tłumaczom, ale dla tych, którzy szukają w Biblii oblicza Boga, jest nieprzebranym skarbcem, pozwalającym zbliżyć się do niewypowiadalnego. I znów zagadka! Nie do końca rozwiązana! Tajemnica Boga pozostaje tajemnicą.

Pewien Żyd z Jerozolimy, z którym kiedyś rozmawiałam, powiedział mi: „Wy, ludzie Zachodu, gdy spotykacie tajemnicę, chcielibyście ją opisać, rozpisać, wyjaśnić − zapisać całą stronę jej tłumaczeniem, zostawiając dla niej samej tylko margines. My robimy inaczej − dla tajemnicy jest strona, dla nas margines”. Spróbujmy w ten sposób spojrzeć na Boga, który już na pierwszych stronach Biblii mówi nam o sobie bardzo ważne rzeczy. Może nie zrozumiemy wszystkiego, ale znajdziemy się o krok bliżej Niewypowiedzianego.

Na początku

W Biografii Ducha Świętego pisałam, jak zachwyca mnie pierwsza księga Pisma Świętego czytana w oryginale. Jej brzmienie porywa. Jest jak deszcz, który spada na wyschłą ziemię i użyźnia ją, by mogła przyjąć ziarno i wydać owoc. W jej rozdziałach, wersach i słowach czy nawet literach kryje się wielka Tajemnica, kryje się sam Bóg. Mówi o sobie dużo, ale nie zawsze wprost.

Rabini uważają, że litera bet, która rozpoczyna Pięcioksiąg, jest szczególna. Mówią też, że Bóg nieprzypadkowo otworzył nią zapis świętej historii. W alfabecie hebrajskim każda z liter odpowiada konkretnemu słowu. Bet to dom. Bóg zaczyna opowieść o Sobie od słowa dom. W Torze3 nic nie jest przypadkiem, mówią rabini, a ja im wierzę! Najwyższy chce mówić do ciebie tak, żebyś zrozumiał. Dobra Nowina to nie tylko Nowy Testament, to nie tylko Ewangelie. Bóg ukrył ją także w Starym Testamencie, już od pierwszych stron i wersów Pięcioksięgu. Nie mówi jeszcze wprost, ale już przygotowuje człowieka na coś niezwykłego. Bóg cię stworzył, żeby mieć z tobą wspólnotę domu! On nie chce być odległym stwórcą, chce mieć z tobą rodzinną relację. Nie umieszcza człowieka w świecie jako przybłędy nie wiadomo skąd, stawia go w domu. Myślę, że doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że dom to coś więcej niż ściany i dach, że to tak naprawdę więź i miłość, którą darzymy siebie nawzajem. Bóg zaczyna właśnie od relacji i od uczucia, które popycha go ku dziełu stworzenia. Chce stworzyć dom, chce wejść w relację, chce kochać z wzajemnością. Tak w pierwszej literze Tory przedstawia się Bóg.

Czy to wszystko, co o sobie mówi w tej niepozornej literce alfabetu? Z pewnością nie. Żydowscy badacze pisma mówią też o samym kształcie bet. W uproszczeniu wygląda ona jak pozbawiony jednej bocznej ściany prostokąt. Mówi się, że równoległe linie tego znaku symbolizują niebo i ziemię, a pionowa początek czasu. Człowiek został stworzony zaraz na początku dziejów i postawiony pomiędzy niebem a ziemią. Ma patrzeć przed siebie, bo z tej strony nie jest niczym ograniczony. Dlaczego? Bo Bóg stworzył go wolnego! Dom przestaje być domem, jeśli ma zamknięte drzwi. Do domu można zawsze wejść i zawsze z niego wyjść. Bóg obdarzył człowieka wolnością, ponieważ go kocha. Nie chciał więzienia i nie chciał niewolnika, ale wolne dziecko. Tak! Bóg obdarza wolnością, bo tylko wtedy Jego miłość może być naprawdę odwzajemniona. On chce być Ojcem, nie panem mającym pod sobą niewolników.

Przywykliśmy do patrzenia na opis stworzenia jak na opis pracy twórczej artysty i na pewno coś w tym jest. Ale to nie jest pierwsza cecha Boga, którą widzi w Księdze Rodzaju czytelnik zanurzony w środowisku i kulturze biblijnego Bliskiego Wschodu. Jemu Bóg objawi się jako Ojciec, jako rodzic, jako Ten, który daje życie. To zupełnie co innego: być autorem dzieła i być rodzicem. Inny jest związek obrazu z malarzem, wiersza z poetą, a inny ojca z dzieckiem. Bóg daje życie światu, powołuje go do istnienia, poczyna świat i wszystko, co na nim istnieje. Od Niego pochodzi życie i On je podtrzymuje. Przez akt stworzenia Bóg staje się Ojcem dla stworzeń. Poprzez to, co powołał do istnienia, zostaje określona Jego relacja do świata. Relacja bardzo bliska i zarazem niezwykle tajemnicza. Niepojęty i Nieogarniony wiąże się ze stworzeniem w sposób zupełnie wyjątkowy − chce z nim tworzyć wyjątkową wspólnotę − rodzinę.

Boże pragnienie

Co powoduje Bogiem, że chce takiej relacji? Co powoduje bytem nieskończenie doskonałym, że pragnie czegoś więcej niż samego siebie? W decyzji stworzenia świata jest znów jakaś wielka tajemnica. Może przez skórę przeczuwamy, że kluczem, który wydaje się najwłaściwszy dla rozwiązania owej zagadki, jest miłość. Ale to znów niewiele wyjaśnia i można by brnąć dalej w dogmatycznych rozważaniach i zastanawiać się, czy miłość wewnętrzna w Bogu nie jest wystarczająca, skoro jest doskonała, i dlaczego On musi mieć coś jeszcze do kochania. Rozważania zapewne zajmujące, ale niewiele wnoszące do naszego codziennego obrazu Boga Ojca. Jedno natomiast jest pewne – Bóg „poczyna” swój świat z miłości. Nie jest mitycznym bóstwem, które przez przypadek bądź z nudów dało początek światu i życiu na nim, to nie był wypadek przy pracy. Bóg nie zaliczył „wpadki” i nie został ojcem przez chwilę zapomnienia. Doskonale zaplanował czas stworzenia i bardzo go chciał. Nie działał z konieczności, z przymusu czy w porywie chwili. On doskonale wiedział, co robi. Miałam kiedyś spowiednika, który lubił mówić o życiu duchowym językiem zaczerpniętym spoza teologii. Szczególnie często mówił o kwantyfikatorach i aksjomatach. Mimo że było to już trochę lat temu, do tej pory pamiętam, co powiedział mi na jednym z pierwszych spotkań: „Musisz przyjąć aksjomat − Bóg wie, co robi. I jak go przyjmiesz, to na tym możemy budować dalej”.

Nie ulega żadnej wątpliwości, że Bóg wiedział, co robi, stwarzając świat. Widział dalej i głębiej niż my, chociaż na pewno wielokrotnie przez głowy przebiegło nam pytanie: „To On nie wiedział, co zrobi człowiek?”. Doskonale wiedział i doskonale też zdawał sobie sprawę, jak zakończy się nasza historia, a właściwiej należałoby powiedzieć: jak rozwinie się ona w wieczności. Znał też cenę, jaką będzie musiał zapłacić za błędy swoich dzieci.

To bardzo ciekawe, że zastanawiając się nad złem, które weszło w świat, często myślimy o cenie, jaką człowiek płaci za grzech (śmierć, choroby, ból, cierpienie), a nie skupiamy się na tym, jaką cenę za to zapłacił Bóg. On się jednak nie wahał. Jest kochającym ojcem, który zrobi wszystko, by uratować swoje dzieci. Decydując się na relacje rodzinne, wiedział dokładnie, z czym się to dla Niego wiąże, a jednak uznał, że warto. Twój Ojciec zobaczył w tobie taką wartość, że nie zawahał się zapłacić najwyższej ceny.

Cały stworzony świat jest poczęty przez Boga, cały pozostaje w rodzinnej relacji do Niego. To zdumiewające i niesamowite. Powinno nauczyć nas pokory. Jesteśmy stworzeniem, tak jak stworzeniem jest drzewo, woda, motyl i pies. Bardzo łatwo jest się wynieść nad całe stworzenie, ale to wynika z zapomnienia, skąd sami pochodzimy. Nie chcę zanegować tego, że człowiek ma szczególne miejsce wśród stworzeń, ale często mylimy owo wyróżnienie z prawem do okazywania swojej wyższości. Od poczucia własnej wartości (koniecznego, by być zdrowo rozwijającą się osobą) do nadużywania swojej pozycji jest naprawdę niedaleko. Jednak Bóg chce, żebyśmy się nauczyli stać w tym dość ryzykownym miejscu. Woli, byśmy podjęli ryzyko, niż stali na uboczu, zapomniawszy, kim jesteśmy, bo tak jest bezpieczniej. Jesteśmy szczególnym stworzeniem − to musimy sobie jasno powiedzieć. Bóg wiąże się z człowiekiem w wyjątkowy i zaskakujący sposób. Dlaczego? Taki jest Jego suwerenny wybór i decyzja. Niewiedzy o ludzkiej kondycji zarzucić Mu nie można. On zna ją jak nikt inny, nawet bardziej niż my sami. A jednak wybiera właśnie człowieka

Zbłądzi ten, kto z biblijnego opisu stworzenia zechce uczynić podręcznik naukowy i wyciągnąć wnioski o początkach życia na Ziemi. Nie taki był bowiem zamiar natchnionego autora. On w formie opowiadania/pieśni chciał pokazać, kim jest Bóg i kim jest człowiek. Nie wprost, nie w formie naukowego wykładu, ale tak jak to się zwykło czynić w jego kulturze, a więc w formie poetyckiej opowieści, której nie odczytuje się dosłownie, a jedynie traktuje jako zasłonę niezgłębionej prawdy. Co więc widzimy poprzez misternie ułożone słowa Księgi Rodzaju? Jaki jest wychylający się zza symbolicznych obrazów Bóg?

Jest On tym, który dał życie światu i człowiekowi, bo taki był Jego plan. Wszedł z jednym ze swoich stworzeń w szczególną zależność, postanowił uczynić go swoim partnerem, kimś, kto będzie Jego obrazem na ziemi. Słowa Biblii: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył” (Rdz 1, 27), są podkreśleniem relacji, jaka łączy Stwórcę i ludzi. Człowiek jako dziecko Najwyższego nosi w sobie Jego obraz! Tak jak dzieci noszą w sobie obraz swoich rodziców i dziadków, tak w człowieku odciśnięty jest znak rodzinnych relacji z samym Bogiem!

Podobieństwo dzieci do Ojca nie zniknęło nawet wtedy, kiedy człowiek zgrzeszył. Zostało zaburzone, ale nadal jest! Obraz przykryty warstwą kurzu nadal jest obrazem i może zachwycać, jednak w pełni ukazuje swe piękno po oczyszczeniu. Dary Boże są nieodwołalne (por. Rz 11, 29). Można ich nie dostrzegać czy nawet lekceważyć, ale nie można się ich całkowicie pozbyć. Podobieństwo zostało odciśnięte na człowieku na zawsze. Może zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego szatan tak bardzo nienawidzi ludzi? Myślę, że przyczyna częściowo leży właśnie w tym stworzeniu „na obraz”, które w widoczny sposób przypomina o pokrewieństwie łączącym Boga i człowieka. Diabeł widzi je wyraźniej niż my i nie może tego znieść. Jego nienawiść do Boga wyładowuje się na tych, którzy są do Niego podobni.

Nigdy sam

Zanurzmy się w opis stworzenia raz jeszcze. Jest tam przecież tak wiele do odkrycia. Może nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele. Bóg niecierpliwi się i chce już na samym początku powiedzieć człowiekowi tyle o sobie, już od początku chce się objawić. Jakby chciał powiedzieć: „Najpierw poznaj mnie! To absolutna podstawa! Jeśli poznasz mnie, wszystko inne ułoży się w całość”. Kiedyś usłyszałam wypowiedź pewnego rabina, która niesłychanie mnie poruszyła. Bardzo spokojnie, ze smutkiem w oczach mówił: „Błogosławiona jest ludzka niewiedza, brak dociekliwości i brak cierpliwości. Dzięki temu oprócz Tory Bóg zesłał człowiekowi proroków i inne pisma. Gdyby człowiek zatrzymał się nad Pięcioksięgiem wystarczająco długo, poznałby Stwórcę i Jego drogi, tak że Najwyższy nie musiałby mówić przez proroków i w Pismach”. Cenne spostrzeżenie, charakterystyczne dla wrażliwości człowieka, który całe swoje życie poświęcił studiowaniu Słowa Najwyższego. Nawet patrząc na Pięcioksiąg z perspektywy Nowego Testamentu, możemy przyznać mu rację. Tu kryje się o wiele więcej, niż przypuszczamy. Tu kryje się cały, nieskończony i nieogarniony Bóg. Na tym właśnie polega wyjątkowość Słowa Bożego, ono może zmieścić w sobie o wiele więcej, niż nam się wydaje, może ukryć w sobie to, co nieograniczone, ono może wykonać pracę, której żadne ludzkie siły by nie podołały. To jest Boże dawar, czyli słowo, które przekracza nas wszystkich, a jednocześnie daje się nam w całej swojej bezbronności i pozwala, by wypowiadały je ludzkie usta.

Co jeszcze mówi nam o sobie Bóg na początku słów skierowanych do człowieka? Posłuchajmy: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam” (Rdz 1, 26). Tak, wiemy już o podobieństwie, które jest świadectwem szczególnej relacji rodzicielskiej, która łączy człowieka i jego Stwórcę, ale tu kryje się coś jeszcze! Dlaczego Bóg mówi w liczbie mnogiej? Z kim prowadzi dialog? Wiemy, że Bóg jest jeden, o czym świadczy więc ta liczba mnoga? Różnie tłumaczono ów werset. Niektórzy widzieli w nim uroczysty zwrot władcy, który mówiąc o sobie w liczbie mnogiej, podkreśla swoją wielkość i dostojeństwo. Jednak język biblijny nigdzie indziej nie wyraża w ten sposób powagi mówiącego. Przecież to nie jedyne słowa, jakie wypowiada Bóg na kartach Pisma Świętego. Ale tylko to konkretne wyrażenie padające z Jego ust zawiera liczbę mnogą. Inni próbowali tłumaczyć ową zagadkę poprzez odwołanie się do chórów anielskich, z którymi miałby naradzać się Bóg. Jednak i to wydaje się interpretacją naciąganą. „Uczyńmy”, „Nasz obraz”? Czyli to aniołowie stwarzają? Człowiek jest stworzony także na ich podobieństwo? Kolejny wers wyklucza taką interpretację: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył” (Rdz 1, 27). Czarno na białym widać, kto stworzył i na czyj obraz.

Tak, zbliżamy się do wielkiej tajemnicy, która, mimo że patrzymy z perspektywy Nowego Testamentu, jest nie do zgłębienia przez nasze ograniczone rozumy. Bóg jest jeden, ale nie sam! Dotykamy prawdy o Trójcy Świętej. Nie było czasu, nie było momentu, w którym byłby sam Ojciec, a nie byłoby Syna i Ducha, ani kiedy byłby sam Duch i nie byłoby Ojca i Syna, ani też czasu, kiedy byłby sam Syn bez Ojca i Ducha. Oni byli, są i będą zawsze razem! To cudowne i niesamowite, bo Bóg zawsze był Ojcem! Zanim począł świat, już był Ojcem! Bóg w swojej najgłębszej istocie jest Ojcem, to należy do Jego niezmiennej natury. Od zawsze Ojciec! To naprawdę Dobra Nowina!

Ten przedziwny wewnętrzny dialog Boga pokazuje, że nie jest On sam, że jest w relacji, że ta relacja jest w Nim, że On jest relacją. Możemy spędzić całe życie na rozważaniach o Trójcy Świętej, ale i tak nie wyjaśnimy tego fenomenu, że Bóg jest jeden, ale jest Ojcem i Synem, i Duchem. Chciałoby się powiedzieć: wyższa szkoła jazdy! Wiedza dla wtajemniczonych i dla wysoko stojących w rozwoju duchowym. Ale tak nie jest. Bóg nie dozuje prawdy o sobie, tak jak my byśmy to zrobili − od najłatwiejszych prawd do tych nie do ogarnięcia. On kieruje się inną pedagogią. Traktuje nas jak rozsądny rodzic swoje małe dziecko. Mówi do niego całymi zdaniami, mimo że malec nic z tego nie wie. Nie uczy go odmiany czasowników i rzeczowników poprzez tłumaczenie mu prawideł gramatycznych. Po prostu rzuca go na głęboką wodę złożoności językowej.

Prawda o trójjedyności Boga wydaje się tą z wyższej półki, a jednak pojawia się na samym początku drogi poznania Boga. On nie zataja tego, kim jest i jaki jest, dlatego że czytający nie są w stanie zgłębić tajemnicy Trójcy. Gdyby tak było, nie mógłby się w ogóle przedstawić i wkroczyć w życie człowieka, który swoim rozumem i sercem nie da rady – nawet przy wielkich wysiłkach i szczerych chęciach – Go objąć.

Jednak w tym, co mówi o sobie, jest coś, co nas do Niego przybliża, co pozwala w jakiś bardzo delikatny sposób zrozumieć część prawdy o Nim. Zawsze był jeden, ale nigdy sam. On kocha relacje! Sam jest w relacji i ma do nich słabość. Związek Osób w Trójcy Świętej jest doskonały i w zupełności wystarczający, a jednak Bóg chce więcej! Jego miłość jest nieskończona i nigdy nie ma dość relacji. To popycha Boga do aktu stworzenia. On chce się związać w wyjątkowy sposób ze stworzeniem, chce być mu Ojcem. Nie przeszkadza Mu, że grzesznik będzie Jego wizerunkiem, że będzie w nim Jego podobieństwo. Do tego jest zdolny tylko szalenie kochający Bóg. Znamy na pewno przypadki z naszych rodzin, z naszego otoczenia, gdy jakiś wybór życiowy, jakaś decyzja sprawiają, że rodzina odwraca się od swojego członka, że znajomi zapominają o swoim przyjacielu. Bóg taki nie jest! On wiedział, że skłamiesz, zamordujesz, ukradniesz, będziesz cudzołożył, dokonasz przekrętów finansowych, porzucisz kapłaństwo, wejdziesz w nieuczciwe układy. To jednak nie powstrzymało Go przed odciśnięciem na tobie pieczęci podobieństwa. On nie ma z tym problemu, że jesteś Jego dzieckiem i wszyscy o tym wiedzą, bo jesteś do Niego podobny. To ty możesz mieć z tym problem, ludzie wokół ciebie, ale nie On.

Pewien stary Żyd opowiadał mi kiedyś o swoim spotkaniu z Jezusem we śnie. Mówił, że Jezus patrzył na niego z potęgą i mocą, i widział wszystko w jego życiu: każdy grzech, każdy upadek, każde zwątpienie. Widział bardzo wyraźnie, nic nie zdołało się przed Nim ukryć, ale to zupełnie nie było ważne! Bo On patrzył z miłością i ta miłość była najważniejsza. Bóg, patrząc na swoje dzieci, widzi ich słabość, ale to Jego pokrewieństwo z nimi jest najważniejsze.

Boże pragnienie relacji rodzicielskiej wypływa z samej natury Boga. Jest niezgłębialne, ale możemy dostrzec skutki Jego działania. Bóg staje się Ojcem dla świata, Ojcem dla człowieka. który nosi w sobie podobieństwo − zabrudzone przez grzech, ale ciągle podobieństwo – do Tego, Kto go powołał do życia. Boże pragnienie bliskości, takiej szczególnej, jaką dają więzi rodzinne, nie kończy się wraz ze stworzeniem. To, co ma miejsce na początku czasów, jest wstępem do tego, co ma nastąpić, co zostaje zapowiedziane już na samym początku, delikatnie, subtelnie, ale jednak.

Jest większy plan!

Grzech nie jest w stanie przekreślić planów Boga. Szatan być może myślał, że tak będzie, że Najwyższy wyrzeknie się swojego dziecka, dlatego że grzech zabrudził piękny obraz, który został w nim odciśnięty. Nie dość, że tak się nie stało, to jeszcze Bóg potrafił wyprowadzić z grzechu jeszcze bliższą ojcowską więź ze swoimi dziećmi. I znów nie czeka, aż dzieci dojrzeją, aż będą na odpowiednim poziomie, by przekazać im niewiarygodną wiadomość. Nie czeka też z dobrą wiadomością, aż człowiek już trochę pocierpi i już trochę odpokutuje. Nie, On z właściwą sobie świętą niecierpliwością ogłasza dzieciom dobrą nowinę zaraz po tym, jak zgrzeszyły! Oj, niepedagogicznie, powiedzielibyśmy… Jeszcze Adam i Ewa nie zdążyli za bardzo poczuć konsekwencji, jeszcze nie doświadczyli bólu i cierpienia, a Bóg już mówi, że będzie dobrze. Cóż za brak przemyślanej taktyki! Co za nieznajomość podstaw pedagogiki! Bogu dzięki, Bóg tak nie działa! Przypomnijmy sobie wspomniany wyżej aksjomat: Bóg wie lepiej! On naprawdę wie, co robi i dlaczego tak robi. On patrzy na człowieka po grzechu i pierwsze, co widzi, to swoje ukochane dziecko. Chce mu pośpieszyć z pomocą i pocieszyć. Taka jest miłość Boga. On zatrzymuje się nad rozwiązaniem problemu, a nie nad samym problemem.

Co więc mówi Bóg, kiedy szatan postanowił pokrzyżować Jego plany? „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty z zmiażdżysz mu piętę” (Rdz 3, 15). To ciekawe, że już w tych słowach starotestamentalni badacze Słowa Bożego widzieli zapowiedź przyjścia Mesjasza. By patrzeć z perspektywy Pierwszego Przymierza i dostrzec w nich taką obietnicę, trzeba być bardzo wsłuchanym w głos Boga. Ci, którzy patrzą poprzez pryzmat Nowego Testamentu, mają trochę łatwiej, a jeśli dołożymy do tego tradycję Ojców Kościoła, ta zapowiedź wyda nam się całkiem klarowna.

Zwykło się odczytywać owe słowa jako zapowiedź narodzin Jezusa, Tego, który poprzez swoje dzieło zmiażdży głowę wężowi. Można też odnieść te słowa do Kościoła i jego potomstwa, do walki, która toczy się pomiędzy chrześcijanami i złym duchem. Którąkolwiek interpretację wybierzemy, zauważymy ich łączność. Nie wykluczają się one, ale uzupełniają. Kiedy spojrzymy na nie przez pryzmat Boga Ojca, z łatwością zauważymy, że mówią one o tym, że Jego ojcostwo wcale się nie skończyło, że On ma dla nas coś więcej. Wcale nie zraził się do „ojcowania” z powodu nieposłuszeństwa dzieci. Nie ma jeszcze dość, a Jego plan jest o wiele większy, niż moglibyśmy przypuszczać. Oczywiście za tym stoi Jego niezgłębiona miłość, która jest napędem Jego pragnienia relacji.

Stworzenie to dopiero początek tego, co przygotował. Poczęcie i zrodzenie świata to tylko wstęp. Nawet odciśnięcie swojego obrazu w człowieku jest tylko zaczątkiem tego, co będzie się działo. Pamiętajmy, że już przed powołaniem do istnienia jakiegokolwiek bytu Bóg jest Ojcem, ale On ma plan, w którym dzieci jest wiele, rodzina jest naprawdę liczna, a relacje w niej naprawdę głębokie. Jego miłość jest zbyt wielka, by ograniczać się i poprzestawać na tym, co człowiekowi wydaje się wystarczające. Czy znamy Jego plan do końca? Na pewno nie! Chociaż On o nim mówi, to czyni to w ten sposób, by rozbudzić w nas apetyt, byśmy czekali na więcej. I znów Niebieski Tato jak ktoś zakorzeniony w bliskowschodniej kulturze odkrywa przed nami tylko część, nie mówi wprost, nie mówi konkretami. Na razie tylko wprowadza nas w tajemnicę. Ojciec lubi robić dzieciom niespodzianki.

Krewniacy Boga

Kim są twoi przodkowie?

Zastanawiałeś się może kiedyś, dlaczego w Starym Testamencie, a także i w Nowym pojawiają się rodowody? Dlaczego poszczególne postaci są przedstawiane poprzez określenie, czyim są synem lub córką? To kolejna specyficzna cecha ludzi Bliskiego Wschodu. Bez rodziny nie istniejesz, bez rodziny nie ma cię i w ogóle się nie liczysz. Im dalej sięga twoja pamięć o przodkach, tym lepsze prognozy na przyszłość. W krajach biblijnych oczywiste jest, że przetrwać może tylko to drzewo, które zapuści głębokie korzenie. Podobnie jest z pamięcią o przodkach − to ona sprawia, że można istnieć. Zasługi, dobra ziemskie gromadzone przez protoplastów rodu, tereny przez nich zajmowane to gwarant bezpieczeństwa. Nieważne, czy ci, których się przywołuje, jeszcze żyją czy nie – trwa ich pamięć. Nie jesteś sam, oni stają za tobą murem. Nie możesz zostać zlekceważony, bo stoi za tobą świadectwo pokoleń. Świadomość tego jest świadomością domu. Koczownicze plemiona, do których należeli biblijni patriarchowie, poprzez dom rozumiały właśnie rodzinne relacje, nie zaś budynek i miejsce na ziemi. Prowadziły przecież życie wędrowne, gdzie nie było mowy o przywiązywaniu się do konkretnego skrawka gruntu. Dbano o to, co można przenieść z miejsca na miejsce, a mimo to zapewnia poczucie stabilizacji i trwałości. Tym czymś była rodzina i pamięć o minionych pokoleniach. W mentalności ludzi Wschodu to, jaką masz rodzinę, świadczy o tym, kim jesteś ty sam. Twoi przodkowie bardziej determinują twoje życie niż to, co sam posiadasz i jaki jesteś. Jest w tym głęboka mądrość pokoleń, które walczyły o przetrwanie w niesprzyjających warunkach.

Przywoływanie przodków ma także na celu ujawnienie ewentualnych związków między przedstawiającymi się sobie osobami. Może się przecież okazać, że są ze sobą spokrewnione albo że kiedyś ich przodkowie zawarli ze sobą przymierze. To nie jest bez znaczenia dla wzajemnych relacji, może się okazać nawet kluczowe.

Co dokładniejsze rodowody prowadzą czytelnika do Adama, pierwszego człowieka. Nie jest to tylko skrupulatność i dokładność przedstawiającego się. Tu jest coś więcej. Ten pierwszy człowiek jest figurą dziecka samego Boga. Ten pierwszy człowiek dobitnie pokazuje, jakie relacje łączą ludzi z Bogiem. A to brzmi dumnie: pochodzić od Boga, mieć na to dowód w formie łańcucha przodków. Nie każdy tak potrafi wymienić swoich przodków. Postawienie Go przed sobą w genealogii dodaje mocy i siły, zmienia perspektywę, otwiera zamykające się przed tobą drzwi.

Zostaw rodzinę!

Mogłoby się zatem wydawać, że to rodzina będzie formą łączności pomiędzy człowiekiem a Bogiem, że to w niej leży źródło szczególnego autorytetu człowieka. Pochodzę od Boga! To On dał życie moim przodkom i pośrednio także mnie. Noszę w sobie Jego obraz, podobieństwo do Niego, a więc widać, kto jest moim początkiem, do kogo należę. Cóż więcej można chcieć??

Nie wiem, czy Abraham miał jakieś oczekiwania względem Boga. Być może nie, ponieważ Go nie znał, ale jednak pozwolił Mu na ogromnie wiele. Pozwolił Mu na wyjście ze schematu myślenia, który był patriarsze znany. Dlaczego? Czy to oznacza, że Bóg lubi burzyć schematy? Niekoniecznie, ale często robiąc to, pokazuje, że ma coś „więcej”, zaprasza do czegoś „bardziej” i „głębiej”. Nie burzy z grymasu, nie zmienia z nudy, nie odwraca z przekory, ale zawsze dlatego, że ma coś lepszego, coś, co swoją wartością przerasta to, do czego przywykliśmy i uznawaliśmy za dobre. Bóg nie zadowala się dobrymi rozwiązaniami, skoro mogą być one jeszcze lepsze!

Czy zawdzięczanie życia Bogu nie jest dobre? Czy bycie zrodzonym przez Niego to mało? Czy noszenie w sobie pieczęci, która świadczy o pochodzeniu, nie wystarczy? Być może dla nas to jest wystarczające, ale nie dla Boga! Cudowne jest to, że On ma tak hojne serce. Postanowił zrobić coś jeszcze i, co najwspanialsze, wcale nie był to Jego ostatni krok do bliskości z człowiekiem.

Może nam się czasem wydawać, że Bóg, stworzywszy świat i ustaliwszy reguły jego działania, przestał w niego ingerować i interesować się swoim stworzeniem. Jest wielu ojców na ziemi, którzy dając życie swoim dzieciom, uważają, że spełnili już swój obowiązek, są obok, ale nie angażują się w ich życie albo nawet całkowicie z niego znikają. Jednak to nie jest model ojcostwa, jaki prezentuje Bóg. On nieustannie czuwa nad swoim potomstwem, mimo że dał mu całkowitą wolność. To wielka sztuka, której powinni uczyć się od Niego rodzice. Dać wolność dziecku, cieszyć się z jego samodzielności, nie zatrzymywać w domu, ale z niego wyprowadzać, by mogło rozwinąć skrzydła i żyć swoim życiem. Być obok, ale nie ograniczać.

Można łatwo zapomnieć o tym, że pochodzimy od Boga. Można przywiązać się do stabilności, jaką daje łańcuch przodków, ale zapomnieć, kto jest na jego początku. Szukać bezpieczeństwa w panteonie bóstw, a nie w Ojcu. Przyjrzyjmy się Abrahamowi, przecież on i jego krewni są potomkami Adama, który miał tak niesamowitą relację z Bogiem, przecież oni sami są podobni do Boga! A jednak zapomnieli o swoim jedynym Stwórcy, Ojcu, który ich zrodził, i zwrócili się w stronę wymyślonych bożków, by mieć namiastkę poczucia bezpieczeństwa. Do takiego właśnie pogubionego Abrama przychodzi Bóg. Dlaczego to robi? Bo nie jest kapryśnym rodzicem, obrażającym się na dziecko, które o Nim zapomniało, ale chce wejść z nim na nowo w relację. Nie, nie taką samą jak na początku. Bóg nie jest minimalistą, On nie zadowala się dobrymi rozwiązaniami, On chce dać więcej. Może niektórzy z nas pomyślą teraz: Abram sobie na to nie zasłużył − czcił obce, wymyślone bóstwa, zapomniał, czyim jest dzieckiem… Ale na szczęście Bóg patrzy inaczej i nie kieruje się ludzkimi zasługami. Jemu one nie są potrzebne. Wybiera według swojego gustu i upodobania i według swoich kryteriów, a nie według naszych. I Bogu niech będą za to dzięki! To daje wolność duchową, chroni przed powielaniem schematów i wyznaczaniem Bogu drogi i sposobu działania. Nic mnie tak bardzo nie przeraża jak ludzie, którzy ustalają, jak Bóg zadziała w danej sytuacji, przypisują określonej liczbie modlitw określoną skuteczność, wiedzą, w jaki sposób objawi się Bóg przychodzący z odpowiedzią na wołanie. Bóg i Jego decyzje są ciągle dla człowieka wielką zagadką, a do jej rozwiązania przybliża tylko miłość. Jednego możesz być pewien: On zadziała z miłością! Jego działanie będzie wyrazem Jego niezgłębionego uczucia względem ciebie. Droga i sposób działania pozostaną jednak tajemnicą.

I znów Bóg nie stopniuje swojego przekazu. Nie kieruje się ludzką pedagogią. Patrząc na to, co robi, moglibyśmy powiedzieć: zupełnie nie zna się na public relations. Cóż za brak wyczucia, jak odnieść sukces! Jednak Bóg osiąga swój cel − znów inaczej, niż my byśmy to zaplanowali. Najprostsze Boskie Słowo ma w sobie bowiem nieskończenie większą moc niż najbardziej medialny slogan reklamowy. On po prostu mówi i staje się. Do Abrama, człowieka, który Go nie zna, mówi bezpośrednio i jasno: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twojego ojca do kraju, który ci ukażę” (Rdz 12, 1). Od człowieka, który jeszcze nie poznał Jego ojcowskiego serca, wymaga tak wiele! Tu nie chodzi tylko o wielką podróż, tu nie chodzi tylko o serce otwarte na Boże wskazówki. Bóg właśnie burzy Abramowi cały jego świat. Burzy mu coś, co od pokoleń było dla jego rodziny wartością. Jak mocne muszą być Boże słowa, że niemłody już Abram podąża za nimi, mimo że wywracają one jego myślenie do góry nogami.

„Wyjdź (…) z domu twojego ojca” (Rdz 12, 1) − bardzo odważne wezwanie. Tu nie chodzi o ściany, o budynek i obejście należące do rodziny Abrama. Hebrajskie bait, czyli dom, to także więzi rodzinne i wszystkie zależności, jakie się za nimi kryją. „Wyjdź z domu” znaczy: pozbądź się rodziny. Pozbądź się tego, co jest gwarantem twojego istnienia. Odetnij się od korzeni, które cię trzymają, żywią, bronią. Zostań sam. Bezbronny, niezakorzeniony, nieliczący się. Do tego wzywa Abrama Bóg. Czy Najwyższy już zapomniał, że także dla Niego więzi rodzinne są ważne? Że nie ma nic mocniejszego niż pokrewieństwo? Przecież ma taką „słabość” do relacji?

Jeśli Bóg burzy, to po to, żeby postawić coś większego, lepszego, coś bardziej zachwycającego. On ma dla Abrama coś, czego ten na razie nie jest w stanie zrozumieć, choć Bóg, nie zważając na ograniczoność ludzkiego pojmowania, oznajmia mu w pośredni sposób, co jest w Jego zamiarze. „Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i imię twoje rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy tobie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i Ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi” (Rdz 12, 2−3). Być może Abram wyobraża sobie, czym jest owo błogosławieństwo, ale Bóg ma dla niego zdecydowanie więcej, niż ten może sobie wymarzyć. Bóg będzie przekonywał go o ich bliskości, o rodzicielskiej więzi i kochającym sercu Ojca. Już niedługo bardzo go zaskoczy!

W opowieści o Abramie kryje się też wskazówka dla nas. To nie tylko opowieść o tym, jak Bóg zadziałał w życiu tego patriarchy, to coś więcej. „Słowo Boże jest żywe i skuteczne” (por. Hbr 4, 12). Ono nigdy nie miało etykietki: „najlepiej spożyć przed”. Ono nigdy się nie przeterminuje! I zawsze będzie świeże, jakby było dopiero co wypowiedziane, jakby właśnie wyszło z ust Bożych. I może właśnie nam chce powiedzieć o tym, że aby otrzymać znacznie więcej, musimy zrezygnować z tego, co daje nam poczucie bezpieczeństwa. Wyjść poza strefę komfortu, oswojoną rzeczywistość. Zostawić i nie wracać.

Krew z krwi, istota z istoty

Jeśli wnikliwie będziemy czytać opowieść o Abramie, który stał się Abrahamem, zauważymy, że Bóg, mimo że już na początku swojej współpracy z nim mówi, co dla niego przygotował, dopiero po pewnym czasie uszczegóławia, o co Mu chodzi. Warto zatrzymać się nad tymi momentami w Księdze Rodzaju i zadać sobie pytanie: kiedy Bóg rozwija słowa wypowiedziane już na początku?

Wiemy, że Najwyższy wezwał Abrama do opuszczenia rodziny i mogłoby się wydawać, że tak się stało. Jednak uważna lektura tekstu Księgi Rodzaju pozwoli nam zauważyć, że patriarcha nie od razu podporządkowuje się woli Boga, zabiera bowiem ze sobą Lota, swojego bratanka. Taka namiastka rodziny, więzów, które były dla niego tak ważne. Jeden Lot…, a jednak rodzina, jakaś cząstka domu. Bóg, mimo że doskonale wie, iż przez ten mały wyjątek Abram okazuje Mu ograniczone zaufanie, nie rezygnuje z współpracy z nim. Serce Ojca jest wyrozumiałe i cierpliwe. Pozwala Abramowi na takie „częściowe nawrócenie” i nie cofa swojej obietnicy. To wielka nadzieja dla nas wszystkich. Bóg nie boi się wejść we współpracę z nami, choć wie, ile czasu upłynie, zanim zdecydujemy się zaufać Mu całkowicie.

Rozmawiałam kiedyś z młodym Żydem, który opowiedział mi, jak odnalazł Boga Izraela, mimo że był wychowany w całkowicie ateistycznej rodzinie. Mówił bardzo szczerze, że najpierw postanowił nie jeść wieprzowiny. To był jego pierwszy krok w stronę Najwyższego. I kiedy podjął to wyzwanie, modlił się: „Pokaż, że mi błogosławisz, bo wkroczyłem na Twoją drogę”. Modlitwa nie została bez odpowiedzi, Pan zesłał mu swoje błogosławieństwo. Następnym jego krokiem było zachowywanie szabatu i tu modlił się tak samo, i Bóg również odpowiedział. W momencie kiedy go spotkałam, był praktykującym judaizm, ożywionym miłością do Boga młodym człowiekiem. Bóg nie poczekał ze swoim błogosławieństwem, aż będzie doskonały, ale ujrzał pragnienie doświadczenia Jego mocy. Takie jest serce Ojca! Biegnie za każdą możliwością spotkania!

Gdy Abram ostatecznie odsyła Lota, skutkuje to konkretyzacją obietnicy. Bóg mówi już wyraźniej. Słowa zostają potwierdzone rytuałami, które być może nam mówią niewiele i wydają się bez znaczenia, jednak w rzeczywistości, w której żyje Abram, znaczą o wiele więcej niż tysiące słów. W nich właśnie objawia się to Boże „więcej”, „bardziej” i „głębiej”. Tu kryją się niespodzianki, których konsekwencje są wprost niesamowite. Tu ukryło się serce Ojca.

Bóg pragnie bliskości i pragnie więzi. Wie jednak, że Jego pragnienie będzie właściwie odczytane, kiedy dostosuje się do panujących w otoczeniu Abrama zwyczajów. Wie też, że patriarcha wyrzekł się dla Niego tego, co w owych czasach uchodziło za najważniejsze. To, co Abram utracił przez decyzję pójścia za Bożym wezwaniem, Najwyższy wynagrodzi mu w zupełnie zaskakujący sposób. Można by powiedzieć, że Bóg czyni to dwuetapowo, nie od razu. Choć pierwszy z tych etapów już zdaje się wykraczać poza ludzkie oczekiwania i plany.

Być może dla nas słowo „przymierze” znaczy niewiele, ale dla ludzi czasu Abrama było terminem niezwykle ważnym i stale obecnym w ich życiu codziennym. Przymierze to był układ dwóch stron, który łączył je nawet ściślej niż więzi rodzinne. Strony związane przymierzem dzieliły się ze sobą wszystkim, co miały, zobowiązywały się przychodzić sobie z pomocą we wszelkich możliwych potrzebach. Nie było możliwości, by jedna ze stron obfitowała w dobra, a druga cierpiała na ich brak. Od momentu zawarcia przymierza wszystko było wspólne: wojna i wrogowie, przyjaciele, jedzenie, bogactwa materialne, zdobyty teren. To wszystko należało do obu stron przymierza. I właśnie taką relację z Abramem zaplanował sobie Bóg (Rdz 15 i 17). Zechciał, by wszystko, co do Niego należy, należało też do człowieka, z którym wszedł w tę niesamowicie mocną zależność. Od tej pory to, co należało do Boga, stało się własnością Abrama. Nie miał on przy boku rodziny, która mogłaby go bronić, wspomagać i ratować, ale miał przy sobie Boga, który stał się stroną przymierza.

Taki układ w kulturze koczowniczych plemion Bliskiego Wschodu jest silniejszy niż więzi rodzinne. On bardziej zobowiązuje i ratuje w obliczu niebezpieczeństwa. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, czym skutkuje to, że przez wiarę, a może i przez krew jesteś dzieckiem Abrahama? Czy wiesz, kto stoi za tobą i twoimi potrzebami? Wiesz, że wszystko, co należy do Boga, jest też twoje? Nie musisz się bać samotności, niedostatku, przegranych bitew − On stoi po twojej stronie! Wezwij Go na pomoc.

Cudowne w opisie zawarcia przymierza Boga z Abramem (Rdz 15) jest to, że pomiędzy rozciętymi zwierzętami przechodzi tylko Bóg, nie Abraham. W takim rycie między połówkami zwierząt ofiarnych przechodziły obie strony, mówiąc, co spotka tę drugą, gdy zerwie przymierze. Abraham nie ma po co przechodzić. Bóg na zawsze pozostanie wierny swojej obietnicy, On nigdy nie zerwie więzów, nawet gdyby druga strona zawiodła i zdeptała warunki przymierza. On będzie wierny i tak. Tu nie działa powiedzenie „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”, tu jest zupełnie inaczej. Kuba może odejść od przymierza, a Bóg i tak będzie działał dla jego dobra, bo się z nim związał!

To pierwszy etap zacieśniania relacji. Abram i Bóg są bardzo blisko, można by powiedzieć: bliżej się nie da. Ale Bóg chce „bardziej”, „więcej” i „głębiej”. Chce, żeby nic nie było w stanie podważyć Jego związku z Abramem, Jego „ojcowania” człowiekowi. Jego miłość domaga się czegoś jeszcze. A gdyby tak wzmocnić więzy zawartego układu więzami krwi? Oczywiście nie ma niczego mocniejszego od przymierza, ale gdyby tak jeszcze podkreślić je przez pokrewieństwo?

Bóg raz jeszcze ucieka się do instytucji przymierza, ale włącza w nią krew. Nie, nie krew zabitych zwierząt, ale krew człowieka. Ci, którzy podczas rytu przymierza przelewali krew, mogli śmiało uważać się za krewnych: ich krew się wymieszała i stanowiła jedno. Więc do czego ucieka się Bóg? W jaki sposób chce być spokrewniony z Abramem i jego potomkami? Nakazuje im obrzezanie (Rdz 17). Tu nie chodzi tylko o krew patriarchy, ale i tych, którzy będą się od niego wywodzić. Każdy potomek Abrahama i Izaaka noszący na swoim ciele znak obrzezania świadomie lub nieświadomie odwołuje się właśnie do tego pokrewieństwa. Tak, jest krewnym Boga! Bóg jest jego ojcem także poprzez krew. Abram już nie jest sierotą bez rodziny. Bóg wszedł na miejsce tych, których patriarcha zostawił. Bóg stoi przy nim jako Ojciec i strona przymierza. Dzięki ofierze Jezusa także i ci, którzy nie pochodzą z Narodu Wybranego, mają dostęp do tego przywileju. Jego krew została przelana także po to.

Nie przekonuje cię to? Jakoś dziwnie to brzmi: być spokrewnionym z Bogiem… Ale to jeszcze nie koniec zaskoczeń, jakie Pan przygotował dla nas w tych kilku wersach Księgi Rodzaju. Tam kryje się coś jeszcze bardziej niesamowitego!

Być może całkiem beztrosko przechodzimy nad wersami mówiącymi o zmianie imienia patriarchy z Abram na Abraham oraz jego żony Saraj na Sara. Polska wersja tego tekstu sprzyja takiej lekturze. Co innego, gdybyśmy czytali ów tekst po hebrajsku. Tam nic nie jest bezcelowe, tam nawet z zapisu danego imienia można wyciągnąć bardzo ważne wnioski. Zanim jednak przeanalizujemy owe imiona, warto przypomnieć, że imię w kulturze biblijnej oznacza tożsamość. Zmiana imienia to zmiana tożsamości. Tego nie robi się dla zabawy, za tym zawsze musi kryć się coś niezwykle ważnego i dotykającego istoty człowieka. Tak, Bóg w ten sposób mówi do Abrama: daję ci nową tożsamość! Twój ojciec podczas narodzin dał ci imię Abram, ale teraz Ja jestem twoim Ojcem i to Ja nadaję ci imię.

To jednak jeszcze nie koniec. Spójrzmy na imiona Abraham i Abram. Z łatwością zauważymy, że różnią się one jedną literą. To litera „h”. Hebrajskie he zostało dodane do starego imienia. Gdybyśmy przyjrzeli się hebrajskiemu zapisowi imienia Sara, zobaczylibyśmy, że również i ono zawiera ową hebrajską literę. To samo he, które wskoczyło do imienia jej męża, jest i u niej w nowym imieniu. Czy ma to jakieś znaczenie? Dla nas, czytających po polsku Księgę Rodzaju, owa zmiana imienia często jest taką „Bożą fanaberią” i elementem ozdobnym owej historii. Dla czytelnika tekstu oryginalnego, który wychował się w żydowskiej kulturze Słowa Bożego, ta jedna mała literka obecna w obu nowych imionach ma kolosalne znaczenie. To nie jest byle jaka litera, ona jest szczególna, pochodzi bowiem z imienia samego Boga. Jahwe dzieli się z Abramem i Saraj czymś, co jest wyjątkowo Jego. On obdziela ich częścią swojej istoty. Teraz w Abrahamie jest coś z Boga, jego nowa tożsamość ma coś z boskiej tożsamości. Teraz Sara nosi w sobie coś z samego Boga. To już nie jest tylko obraz Stwórcy i świadomość otrzymania od Niego życia, ale to coś zdecydowanie więcej. Bóg realizuje swoje ojcostwo, obdarowując Abrahama i Sarę częścią swojej istoty. Niesamowite, prawda? Taki jest właśnie Bóg! Tak mocne jest w Nim pragnienie ojcostwa i posiadania dzieci, które będą naprawdę Jego!

Rodzina wielodzietna

Bóg działa w sposób przemyślany, ma plan, którego nie jest w stanie zburzyć przebiegły zamysł diabła, mimo jego starań i przebiegłych podstępów. Zły duch robi jednak wszystko, byśmy przynajmniej uważali Boże postanowienia i Boże pomysły za skierowane przeciw nam. Nasza podejrzliwość względem Boga nie zmieni Jego ojcowskiego serca, ale może zatruć nasze i sprawić, że będziemy szukać podstępu w tym, co jest miłością. Będziemy myśleć, że znamy Jego drogi i oceniać je według naszych ludzkich standardów i kryteriów. Mając nawet dobre intencje, będziemy tłumaczyć Boga z Jego decyzji, dlaczego uczynił tak a nie inaczej, dlaczego wydał taki a nie inny nakaz. Bóg nie potrzebuje naszego usprawiedliwiania, bo nikt z nas nie ma sam z siebie tyle sprawiedliwości, by Najwyższemu jej dodać. Bóg ma zaskakująco dobry plan, którego być może teraz jeszcze w pełni nie rozumiemy. Pozwólmy Mu prowadzić do końca to, co zaplanował, a nie dostosowujmy Go do naszych ograniczonych idei.

Bóg wybrał jednego człowieka, żeby go usynowić. Wybrał Abrahama, a z nim jego żonę i ich potomstwo. Dlaczego nie objawił się Lotowi albo bratu Abrahama, albo im wszystkim naraz? Dlaczego? Najwyższy ma plan, który jest najlepszy z możliwych i pozostaje najlepszy, mimo że my nie jesteśmy w stanie objąć go umysłem i przewidzieć jego konsekwencji. Bóg wybiera sobie jeden naród. Tak, tylko jeden. I ten naród traktuje jak swoje dziecko. Wchodzi z nim w bardzo bliską i czułą relację. Czy się nam to podoba, czy nie. Bóg nie dokonuje wyboru w myśl ludzkiej logiki. Nie wybiera najsilniejszego, największego, najbardziej rozwiniętego kulturowo. On wybiera to, co najlepsze, mimo że w ludzkich oczach może się wydawać zupełnie inne.

Niejednokrotnie Najwyższy na kartach Biblii daje wyraz swoim ojcowskim uczuciom do Narodu Wybranego. Troszczy się o niego, ochrania, obficie obdarza tym, co jest mu potrzebne. Wśród tekstów mówiących o ojcowskim sercu Boga względem Izraela szczególnie piękne są słowa proroka Ozeasza. Cała księga tego proroka to wielka opowieść o miłości Boga do Izraela, wyrażonej na różne sposoby. Bóg bowiem w tej opowieści jest Ojcem, ale także mężem, który miłuje niewierną kobietę. Boga nigdy nie uda nam się zamknąć w jednym określeniu, w jednym imieniu, On zawsze będzie kimś więcej.

Tam właśnie Bóg mówi w niesłychanie piękny i poetycki sposób o swojej miłości do Narodu: „miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem, i syna swego wezwałem z Egiptu. (…) przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem (…) Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swojego policzka niemowlę − schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go (Oz 11, 1−4). Czy to nie piękne i niesamowite słowa? Bóg przedstawia się jako czuły ojciec, wprost nazywa Izraela swoim synem.

Podczas ostatniej wizyty w Izraelu, w Jerozolimie zatrzymałam się w dzielnicy ortodoksyjnych Żydów. Mieszkanie tam wymaga pewnego dostosowania się do rytmu, którym żyje ten zakątek Świętego Miasta. Jednak obecność wśród ludu Przymierza pozwala czytać Pismo z większą wrażliwością. Obrazy biblijne ożywają na ulicy i stają się niezwykle poruszające i na tyle mocne, że nie da się już czytać Słowa Bożego tak jak przedtem. Razem z przyjacielem siedzieliśmy na dachu domu i rozmawialiśmy o dniu, który właśnie mijał, mieliśmy wspaniały widok na wąskie uliczki, które pomału pustoszały, nadchodziła przyjemna, dająca wytchnienie po upalnym dniu noc. Prowadząc rozmowę, oglądaliśmy żydowskie rodziny spieszące do domu. Widok w Polsce niezbyt częsty: ojciec prowadzący dzieci, ojciec pchający wózek, ojciec niosący na rękach maleństwo. U nas zwykle dzieci trzymają się matki, tu na odwrót: dzieci skupione wokół ojca: trzymające go za rękę, uczepione jego ubrania, biegające wokół niego. A ojciec? Dumny z ich obecności, z czułością wiąże but jednemu z młodszych i poprawia przekrzywioną kipę starszemu, uśmiecha się do szczebioczącej córki i z wielką troską przykrywa niemowlę, które leży w wózku. Po takim widoku nie można czytać słów Ozeasza jak zwykłego wiersza, jak opowiadania tak symbolicznego, że właściwie nierealnego. Kiedy je czytam, widzę właśnie taki obrazek. Żydowski ojciec z wielką czułością przytula swoje niemowlę. Ojciec jest zapatrzony w swoje dziecko.

No dobrze, więc Bóg kocha Izraela. Kocha swojego pierworodnego syna. I co dalej? Czy na tym już koniec? Oczywiście, że nie! Bóg chce więcej! Bóg chce więcej dzieci! Postanawia powiększyć swoją rodzinę i dzięki krwi przelanej przez Jezusa mamy dostęp do takiego właśnie kochającego Ojca! Tak, teraz i nas może przytulać i podnosić do swojego policzka! Teraz i nas może uczyć chodzić. Nie, nie zamiast Izraela, ale oprócz niego. Bóg nie chce mieć jednego dziecka, On chce mieć naprawdę liczną rodzinę. To my zawsze chcemy być jedynymi i najważniejszymi. Naród Wybrany pozostanie na zawsze narodem wybranym, a inne narody dzięki wielkiej łasce będą uczestniczyły w danych mu obietnicach − żaden jednak nie zatraci (a raczej nie powinien zatracić) swojej tożsamości. Pierworodny pozostanie pierworodnym.

Pragnienie, które stało się ciałem

Wreszcie

Zastanawiałeś się może kiedyś, jaki był dzień, w którym Bóg postanowił posłać swojego anioła do miasta Nazaret? Kiedy oznajmił młodej dziewczynie o imieniu Miriam, że urodzi Jego Syna? To musiał być naprawdę niezwykły dzień − w jakiś sposób podobny do tego, w którym Bóg uczynił człowieka na swój obraz i podobieństwo. Jest jakaś przedziwna analogia pomiędzy tymi dwoma dniami, pomiędzy dniem stworzenia ludzi a dniem, w którym Bóg przybiera ludzkie ciało i wchodzi między nich jako jeden z nich.

W ostatnie wakacje trafiliśmy z przyjaciółmi do Nazaretu. Zwykle nie zaglądałam do tego miejsca podczas moich podróży po Izraelu. Byłam tam raz i choć zrobiło na mnie ogromne wrażenie, jakoś później nie bardzo się składało i nie było po drodze. Tym razem jednak udało się. Wizyta krótka, może nawet za krótka, pozostawiająca pewien niedosyt i budząca chęć powrotu, zanim jeszcze wyjechałam z miasta. Półmrok panujący w dolnej części Bazyliki Zwiastowania ułatwia zebranie myśli i refleksję nad tym, co się tu wydarzyło, równocześnie jednak wyraźnie podkreśla, jak wielka to tajemnica. Choćbyś nie wiem jak długo myślał, rozważał i się zastanawiał, i tak nie zrozumiesz do końca, i tak pozostanie coś tajemniczego, niezgłębionego… po prostu boskiego. Ten krótki czas nawiedzenia rodzinnego miasta Jezusa, miejsca, gdzie się począł, zaowocował we mnie nurtującą refleksją: dużo w Nazarecie mówimy o Miriam i o tym, co stało się w jej życiu za sprawą Słowa Bożego, które przyjęła. Nic dziwnego − to był prawdziwy przewrót w życiu tej młodej Żydówki, która potraktowała poważnie Boże obietnice i zaufała mocy Bożej. To przewrót w całym świecie i wszechświecie. Kobieta-człowiek zostaje matką Boga. Bóg staje się człowiekiem. Ale to tylko część tej historii. Ważna, ale tylko część. Bez kolejnej (a właściwie chronologicznie pierwszej) nie byłoby Miriam i Jej Syna Jezusa. Nie byłoby przewrotu we wszechświecie. Ta podstawowa i zupełnie fundamentalna część nazaretańskiej opowieści nie ma początku i nie będzie miała końca. Nim Miriam została matką, Bóg był już Ojcem. A potem nadszedł czas, gdy Jego Syn przyjął ciało z kobiety i stał się tak jak ona człowiekiem. O ojcostwie Boga milczy się w Nazarecie, mimo że ono aż krzyczy!