Wyrzut sumienia - Stanisław Musiał SJ - ebook

Wyrzut sumienia ebook

Stanisław Musiał SJ

0,0

Opis

Nie dokonaliśmy jeszcze rozrachunku historycznego. W Niemczech, we Francji, we Włoszech pisze się jasno: tacy byliśmy, my kolaboranci, i my, którzy pomagaliśmy Żydom. A w Polsce, kiedy zaczyna się rozmawiać o antysemityzmie, to ludzie reagują jednak bardzo emocjonalnie. Trudno nam jeszcze pisać o złych kartach w historii. Wolimy je wybielać. Polski antysemityzm jest jak podziemna woda: lustro wody wydaje się niewidoczne, ukryte, ale niekiedy wybija z niego rwący prąd.

Ta książka to zbiór najważniejszych artykułów i wypowiedzi Stanisława Musiała SJ (1938-2004), filozofa, znanego duszpasterza, członka Komisji Episkopatu Polski ds. Dialogu z Judaizmem, poświęconych relacjom polsko-żydowskim i katolicko-żydowskim. To bezkompromisowe teksty przebijające mur milczenia wokół tych niełatwych stosunków, wśród nich najgłośniejszy, nagrodzony artykuł „Czarne jest czarne” z 1997 roku, w którym Autor apeluje do hierarchii Kościoła o reakcję w sprawie antysemickich wypowiedzi niektórych księży.

Teksty te nie były jedynie słowem pisanym. Szła bowiem za nimi niezłomna postawa księdza Musiała często nieprzysparzająca mu zwolenników w środowiskach, z których wyrósł i w których był zakorzeniony.

Do książki zostały dołączone poświęcone księdzu Musiałowi artykuły prof. Stanisława Krajewskiego, współprzewodniczącego Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, oraz Janusza Poniewierskiego, honorowego członka Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów.

Całość zamyka obszerny aneks z listami i oświadczeniami polskiego Episkopatu w związku z chwalebnymi rocznicami wydarzeń zmierzających do dialogu, jak i w związku z wydarzeniami mało budującymi. Atak na Nową Synagogę w Gdańska-Wrzeszczu z września 2018 roku pokazuje, że słowa księdza Musiała sprzed dwóch dekad nadal są aktualne i ciągle pozostają wyrzutem sumienia…

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 191

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Karta tytułowa

Stanisław Krajewski

Lekcja Staszka Musiała

Ksiądz Stanisław Musiał został uznany za najgłośniejszego w polskim Kościele orędownika „miłości do Żydów”, najbardziej bezkompromisowego rzecznika pamięci o nas, autora najżarliwiej upominającego się o miejsce dla „pamięci żydowskiej”, człowieka, który porzucił wymogi „kościelnej poprawności” i głosił winy Kościoła wobec Żydów. Dla wielu poszedł on za daleko: zdradził Kościół, zapomniał o polskiej wrażliwości, ba!, stał się „reprezentantem opcji żydowskiej”, jak to kiedyś określił kardynał Józef Glemp. Śmierć księdza Musiała zmniejszyła wprawdzie emocje, ale chyba nie zmieniła ocen, bo nikt nie odwołał formułowanych za jego życia krytyk. Tym bardziej godne uwagi jest to, że jego radykalne stanowisko nie było wynikiem wychowania ani efektem nagłych doświadczeń, ani bezpośrednim skutkiem uznania fundamentalnych wartości, ale rezultatem długiej i nieoczywistej ewolucji.

Proces dojrzewania do rozumienia spraw żydowskich, przejmowania się nimi, empatii w odniesieniu do żydowskich doświadczeń był powolny. Zaczął się późno, choć już we wczesnym dzieciństwie pojawiły się sytuacje, które mogły to rozpocząć. We wspomnieniu ogłoszonym przez Ewę Berberyusz1 wyglądało to następująco: Jego mama dokarmiała Żyda, ktoś doniósł, przyszli, ustawili rodzinę pod ścianą, a on, kilkulatek, spontanicznie rzucił się i błagalnym gestem złapał Niemca za nogi. Ten się wzruszył, dał mu cukierka, zostawił ich, zabierając oczywiście Żyda, którego „powlekli na powrozie za koniem”. Najbardziej nieoczywiste jest wyznanie, które następuje po tym opisie: „I tak zaczęła się twoja miłość do Żydów?” – pyta dziennikarka. – „Ależ skąd! Wtedy bardziej kochałem te cukierki, które Niemiec regularnie mi przysyłał!”.

Jaka szczerość! Ile nieoczywistych przesłań: litujący się Niemiec, ignorowanie Żydów, pogodzenie się z tym, że Żydzi znikają…

Oczywistość tej nieobecności była dojmująca. Pomimo dramatycznych epizodów z okresu wojny przez długi czas Żydzi nie stanowili dla młodego jezuity istotnego tematu. Gdy po wojnie mieszkał dwa lata w Nowym Sączu, którego żydowscy mieszkańcy – jedna czwarta miasta – zostali, jak wszędzie, wymordowani, o Żydach nie mówiono wcale. Ani w mieście, ani w zakonie. Nie pamiętał żadnej rozmowy na ten temat. Żadnej! Sam też nie zadał żadnego pytania. Tak naturalna była ta nieobecność. Już samo to jest wymownym świadectwem polskiego problemu z Żydami.

Spotkałem księdza Musiała po raz pierwszy w roku 1986 lub 1987, gdy występowaliśmy razem na spotkaniu w krakowskim Klubie Inteligencji Katolic­kiej. Był w Polsce od niedawna, po długim pobycie za granicą. Przedstawiony jako sekretarz powołanej do życia niewiele wcześniej Komisji Episkopatu Polski do spraw Dialogu z Judaizmem, reprezentował dość typową – takie wówczas odnosiłem wrażenie – polską i kościelną postawę obronną. Jego główna teza brzmiała, że hitleryzm był pogaństwem, a ludzie Kościoła i sam Kościół należeli do ofiar nazizmu. Ewentualna wina Kościoła czy choćby ludzi Kościoła nie była przez niego rozpatrywana. Ponadto ksiądz Musiał wydał mi się człowiekiem mało wrażliwym na żydowskie doświadczenia. Co więcej, zupełnie bez wyczucia w tak fundamentalnej dla nas sprawie jak nawracanie, wspomniał bowiem o możliwości nawrócenia Żydów na katolicyzm jako wyrazie dobrej woli wobec nich. Mimo niezadowolenia z treści jego wypowiedzi dostrzegałem w nim jednak dobre chęci, niewątpliwą erudycję historyczną oraz taki rodzaj szczerości wypowiedzi, który budził nieokreśloną nadzieję. Jednak odczuwałem dystans. Nie miałem przeczucia, że po kilku latach jego słowa i zachowanie będą budziły tak wybitnie pozytywne emocje u mnie, mojej rodziny, moich przyjaciół, u wszystkich chyba polskich Żydów.

Ksiądz Musiał wówczas nie rozumiał wrażliwości żydowskiej. Zmieniło się to dopiero na skutek jego udziału – na prośbę kardynała Franciszka Macharskiego – w rozwiązywaniu konfliktu wokół klasztoru karmelitanek w Oświęcimiu. W 1985 roku Bernard Suchecky, dziennikarz z Belgii, który nagłośnił tę sprawę, odwiedził redakcję „Tygodnika Powszechnego” i ksiądz Stanisław musiał się nim zająć. Bronił wtedy klasztoru; wkrótce potem kardynał Macharski poprosił go o mediację.

Na początku w ogóle nie miał przekonania do podejścia żydowskiego. Chciał załatwić sprawę Karmelu w duchu oczekiwań polskich duchownych. Bodźcem do przemiany była lektura relacji Żydów, którzy przeżyli Zagładę, zwłaszcza świadectw dzieci. Zrozumiał też coś, co potraktował jako fakt zasadniczy: Kościół instytucjonalny nie interesował się losem tych ludzi. Mówił potem: „Nas nie było wtedy, gdy dokonywał się Szoa”. Był rok 1989. Narodził się nowy Musiał, który „doszedł do wniosku, że żądania Żydów nie są podyktowane jedynie ich nadwrażliwością”. Uznał wręcz, że można zostawić tę ziemię Żydom jako symbol, nie obudowując jej chrześcijaństwem. Muszę dodać na marginesie: tylko niektórzy Żydzi oczekiwaliby tak daleko idącego posunięcia.

Niespodziewanie ksiądz Stanisław Musiał wpisał się w nurt zwany teologią po Auschwitz. Wskazując na brak oporu Kościoła przeciwko antysemityzmowi umiarkowanemu, posunął się do stwierdzenia: „Jeśli dzisiaj istnieje kryzys chrześcijaństwa i kultury europejskiej, to dlatego, iż chrześcijaństwo zawiodło oczekiwania ludzi w epoce Szoa”. Niezależnie od tego, na ile trafne są takie wypowiedzi, Musiał stał się – jak powiedział o nim ksiądz Michał Czajkowski – „profetycznym głosem” w polskim Kościele.

Jak mówi jego przyjaciel, ojciec Bernard Alter OSB2, ksiądz Stanisław zaczął zgłębiać sprawy żydowskie przypadkowo, następnie przeżył „moment nawrócenia”, a gdy doszedł do stanowiska pełnego empatii wobec Żydów, „był przekonany, że na tę ścieżkę zawiódł go Bóg”.

Reakcją był rozgłos, którego nie szukał. Miesięcznik „Press” przyznał mu tzw. polskiego Pulitzera3. Poza tym 1 września 1998 roku otrzymał „zakaz publikowania w sprawie sporu o krzyże w Oświęcimiu i sprawach pokrewnych”.

Był doceniany przez Żydów – na przykład w roku 1998 otrzymał medal Stowarzyszenia Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej. Pamiętam też, jak wcześniej, bo w marcu 1992 roku, dostał w Waszyngtonie nagrodę Nachshon Award. Stał wtedy przed dużym zgromadzeniem, które zgotowało mu owację na stojąco, uśmiechał się niepewnie i wskazywał na swoje serce. Wszyscy byli wzruszeni. Kilkakrotnie widziałem, jak przemawia do grup zagranicznych. Mówił z serca do serca.

Wśród konsekwencji jego „nawrócenia” w innych kwestiach „żydowskich” godne uwagi są na przykład: sprawa obrazu w katedrze w Sandomierzu i kwestia nawracania. W tej pierwszej stwierdził: „Obecność tego malowidła obraża uczucia nas wszystkich, wierzących i niewierzących”. I dalej: „Nie wolno do takich rzeczy się przyzwyczajać. Pod żadnym pozorem. Jako katolik, zakonnik, ksiądz chciałbym żyć w Kościele, który nie toleruje w swych świątyniach oszczerstw”.

Jeśli chodzi o sprawę nawracania, to w znanym wywiadzie udzielonym Witoldowi Beresiowi i Krzysztofowi Burnetce wspominał bez aprobaty działania św. Faustyny, która po kryjomu ochrzciła w szpitalu umierającą Żydówkę4. Rozumiał, jak takie postawy rażą i ranią Żydów. Przeszedł w ten sposób test, który skłonny jestem podsuwać chrześcijanom gotowym na dialog z judaizmem: Czy spotykając Żyda, który chciałby się ochrzcić, powiesz mu najpierw, żeby się wstrzymał i zapoznał z tradycją żydowską? Wszak jest ona zbudowana na Przymierzu, które – również według nowego nauczania Kościoła – jest wiecznie aktualne. Co więcej, ksiądz Musiał zalecał „powściągliwość w konwersjach” nie tylko Żydów, ale w ogóle. Przyjął postawę skądinąd właściwą dla judaizmu: potrzebny jest długi okres próbny, bo „religijna konwersja, jakakolwiek, to zbyt poważna sprawa, aby zostawiać ją emocjom, egzaltacji, nie mówiąc już o nieformalnych naciskach prawnych czy społecznych”.

Staszek – tak nazywałem go przez większą część naszej znajomości – stał się osobą bliską nie tylko mnie, ale i mojej rodzinie. Odwiedzaliśmy go razem z moją żoną Moniką w jego krakowskim klasztorze, a on był u nas chyba dwa razy. Przyjechał na przykład na uroczystość bar micwy naszego starszego syna Gabriela. Był wtedy w synagodze i widzieliśmy, jak bardzo się z tego cieszył. Bo to nie częstość tych kontaktów, ale ich jakość była dla nas ważna.

Historia zmiany Stanisława Musiała jest niezmiernie pouczająca. Z jednej strony optymistyczna, bo jeśli on – wychowany na wsi, ukształtowany tradycyjnie i przez większość życia niemający zrozumienia dla Żydów i ich wrażliwości – mógł zmienić się tak bardzo, to znaczy, że i inni mogą przejść podobną ewolucję. Przemiana księdza Musiała napawa zatem otuchą. Z drugiej strony morał nie jest jednak tak optymistyczny: bo może to jego niezwykła osobowość, jego cechy, które sprawiają, że myśląc o nim, nie waham się mówić o „świętości”, były istotnym czynnikiem umożliwiającym taką przemianę? Jeśli tak, to – ponieważ jako osoba był tak wyjątkowy – trudno liczyć na to, aby i inni przeszli podobną drogę.

Nie wiem, czy dla opisanej ewolucji stosunku księdza Musiała do Żydów i judaizmu jego osobowość miała znaczenie zasadnicze czy tylko drugorzędne. Dowodu na to, że była to kwestia drugorzędna, może dostarczyć jedynie zachowanie innych. Na szczęście są katolicy, którzy kroczą podobną drogą, niekoniecznie, rzecz jasna, równie radykalnie. W odmienny sposób naśladować postawę księdza Musiała mogą ludzie innych wyznań, w tym Żydzi. To od nas wszystkich zależy, czy jego profetyczny głos będzie nadal oddziaływać.

Rozszerzona i nieco zmieniona wersja wystąpienia w trakcie spotkania Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów poświęconego dziedzictwu księdza Stanisława Musiała, Warszawa, 5 grudnia 2017 roku.

Stanisław Krajewski, prof. dr hab., filozof, matematyk, działacz społeczności żydowskiej w Polsce, współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, laureat Nagrody im. Księdza Stanisława Musiała.

Uzdrowi nas Europa

Z księdzem Stanisławem Musiałem rozmawia Agnieszka Niezgoda

Agnieszka Niezgoda:Dlaczego zainteresował się Ksiądz tematyką dialogu chrześcijańsko-żydowskiego?

Ksiądz Stanisław Musiał: To rzecz przedziwna – nawrócenie. Wszystko przemawiało przeciw – jestem pochodzenia robotniczo-chłopskiego, wychowany zostałem w atmosferze prymitywnego antysemityzmu południowej Polski, również podczas dwudziestoletniego pobytu za granicą ta sprawa wcale mnie nie interesowała, mimo że miałem wówczas przyjaciół Żydów. Dopiero po powrocie sięgnąłem po lekturę o cierpieniu Żydów w czasie wojny. I bardzo to przeżyłem. Proszę sobie wyobrazić życie Żyda, wiecznie tropionego, jego lęk przed każdym szmerem, który mógł oznaczać, że tym razem idą po niego. Czytałem historię likwidacji domu dziecka na Ukrainie. Spędzono do sali dzieci, z których najstarsze miały siedem lat, no i trzeba było je zlikwidować. Kolejne grupy hitlerowców nie miały serca tego zrobić. I w końcu ktoś… Taka wzruszająca historia. To mną wstrząsnęło i wtedy powiedziałem sobie, że jeżeli moje życie będzie miało taki efekt, iż uda mi się chociaż dwie, trzy osoby odwrócić od nienawiści, od prymitywnego antysemityzmu, to już to życie będzie miało sens.

– Czy sądzi Ksiądz, że w dzisiejszej Polsce potrzeba normalizacji stosunków z Żydami jest większa niż w innych krajach europejskich?

– Tak, z dwóch względów. Po pierwsze, nie dokonaliśmy jeszcze rozrachunku historycznego. W Niemczech, Francji, we Włoszech pisze się jasno: tacy byliśmy, my kolaboranci, i my, którzy pomagaliśmy Żydom. A w Polsce, kiedy zaczyna się rozmawiać o antysemityzmie, to ludzie reagują jednak bardzo emocjonalnie. Trudno nam jeszcze pisać o złych kartach w historii. Wolimy je wybielać. Po drugie, polski antysemityzm jest jak podziemna woda: lustro wody wydaje się niewidoczne, ukryte, ale niekiedy wybija z niego rwący prąd.

– Wstydzimy się swojego antysemityzmu?

– Chyba tak. Spotkałem wielu ludzi, dziś już wiekowych, którzy teraz, po latach, mają ogromne wyrzuty sumienia, bo kiedyś zatrzasnęli drzwi. A może pukający wtedy do nich człowiek zginął?

– Czy obecny polski antysemityzm nie jest tylko jednym z przejawów społeczno-narodowej ksenofobii, jak na przykład wrogość wobec Rumunów5?

– To coś zasadniczo innego. Nasza wiedza o Rumunach jest uboga. Widzimy, że są biedni i brudni. I tyle. Repertuar antysemicki jest bogaty. Antysemityzm został zakorzeniony w naszej mowie, w której mamy zwrot: „Kochajmy się jak bracia, liczmy się jak Żydzi” albo określenie „Żydek”, które staram się zwalczać. Żydzi towarzyszą nam, Polakom, w naszej historii. Pamiętajmy, że przed wojną stanowili oni około dziesięciu procent naszego społeczeństwa. Są jednak grupą wpływową. Dlatego boimy się, że nas przejmą, że stracimy suwerenność, że zostaniemy wyprzedani, zrujnowani ekonomicznie. Istnieją dziś takie fobie. Mówi się o potężnym lobby Żydów amerykańskich, o Żydach w nauce, sztuce, prasie. Powstaje obraz silnej, a więc groźnej grupy. Z drugiej strony na plus trzeba policzyć nasz kontakt z Izraelem. Dobrze, że istnieje państwo żydowskie, z którym Polska może utrzymywać normalne stosunki, bo to w pewien sposób burzy mit o rzekomo wszechmocnej diasporze żydowskiej. Żyd, niegdyś „wyimaginowany”, to teraz Żyd – obywatel Izraela.

– Dlaczego w katolickiej Polsce istnieje antysemityzm?

– To przedziwne: antysemityzm w myśli chrześcijańskiej. Pojawia się już w dokumentach ojców Kościoła. Święty Hieronim, tłumacz Pisma Świętego na łacinę, który żyjąc przez długi czas w Palestynie, miał kontakt z Żydami, powiedział: „Jeśli kogoś nienawidzę, to nienawidzę obrzezanych”. Nie wiem, jak możliwe jest łączenie miłości do Chrystusa i nienawiści do Żydów? Człowiek tak łatwo godzi w sobie te dwie sprzeczności…

– Jak te sprzeczności godził Kościół? Ksiądz Jan Kracik w tekście „Chrześcijański antysemityzm”6zadaje pytanie, czy fakt, iż chrześcijaństwo tolerowało antysemityzm, wręcz mu sprzyjało, można tłumaczyć okolicznościami epoki. Jak daleko Kościół, uwarunkowany swoimi czasami, może odejść od Ewangelii?

– Szalenie daleko! Oto przykład: w II wieku chrześcijanie nie służyli w wojsku, ponieważ chrześcijaństwo było przeciwne przemocy i rozlewowi krwi. Natomiast na początku V wieku pojawił się dekret cesarza Honoriusza, stwierdzający, że w wojsku mogą służyć tylko chrześcijanie. Od czasów cesarza Konstantyna, gdy Kościół przejął przywódczą rolę społeczną, musiał sobie brudzić ręce… Podziwiam dzisiaj papieża7, który jako pierwszy porusza problem wielkich błędów Kościoła, takich jak na przykład palenie czarownic czy zaniedbanie w XIX wieku kwestii robotniczej (wtedy zakładaliśmy, że jedni są stworzeni po to, aby żyć jak szlachta, a inni po to, by pracować). Nie wspominam nawet o inkwizycji, wojnach, krucjatach… Mamy konto obciążone. Ono świadczy o tym, że można być tak blisko prawdy i miłości, a jednocześnie tak od nich daleko.

– Jak Ksiądz ocenia rolę polskiego Kościoła w kształtowaniu nastrojów społecznych na tle dwóch spraw: działalności księdza Jankowskiego8 i światopoglądu prezentowanego przez Rodzinę Radia Maryja, którego „prostota” bywa, jak sądzę, niebezpieczna? W drugim numerze „Naszego Dziennika” zamieszczono tekst przedstawiający islam jako zagrażającą Europie religię terrorystów9.

– Wydaje mi się, że Kościół, nie tylko w Polsce, chce stać na straży wartości narodowych, bo uważa, że przez to jest stróżem także wartości rodzinnych. Afiszuje siłę swoich więzów z narodem, więc kiedy naród staje się antysemicki, to dla Kościoła niezręczne okazuje się zdecydowane odcięcie się od takiej postawy. Istnieje obawa, że deklaracja Kościoła całkowicie inna niż stanowisko „narodu” pokazywałaby Kościół w niekorzystnym, „internacjonalistycznym” świetle. A ważny jest przecież „naród”! I okazuje się, że jest to rzecz bardzo niebezpieczna. Oczywiście, każdy człowiek jest zakorzeniony w jakiejś kulturze, w jakimś języku, w jakimś narodzie… Ale pojęcie narodu musi być otwarte. Ja się cieszę, że obywatelami polskimi zostają Azjaci czy Afrykańczycy. To nas wzbogaca. A my się zamykamy, boimy się otwarcia, aby nie przestać istnieć jako grupa. Kościołowi brakuje odwagi, aby wystąpić przeciw narodowej ksenofobii. Przecież można by wyjaśnić sprawę Radia Maryja, powiedzieć, że katolicyzm to dobro, otwarcie, szacunek dla drugiego człowieka, także dla muzułmanina. Kościół jednak się boi. Kiedy napisałem tekst Czarne jest czarne, który był moim ostrzeżeniem przed dzisiejszym banalizowaniem antysemityzmu, odezwały się głosy oburzenia, głosy ludzi światłych i wykształconych, także moich kolegów: jak śmiem obrażać księży biskupów stojących na straży Kościoła etc. To nie jest kwestia wykształcenia. Każdy ma pewne zakodowane konstrukcje myślowe, które narzucają mu prosty schemat analizowania świata. Jak roślinka, która nie bierze z ziemi nic ponad to, co jest jej potrzebne do życia, człowiek, teoretycznie widzący całą złożoną rzeczywistość, wyłapuje z niej tylko te elementy, które pasują do jego obrazu świata. Rzeczywistość jest skomplikowana. A każdy człowiek chce ją zrozumieć. [I pyta:] Co to jest światłość? Co to jest ciemność? Co to są gwiazdy? Co to jest człowiek? Co to jest historia? Po co żyję? Po co cierpię? Jeżeli ktoś zadaje sobie pytanie, dlaczego jemu źle się wiedzie, i ktoś inny mu odpowiada: „Słuchaj, jest taka grupa ludzi, to są Żydzi, oni mają wszystkie stanowiska. Gdyby nie oni, w Polsce mogłoby być lepiej” – to jest to czytelne wytłumaczenie, łatwa interpretacja. A Kościół? Uważam, że Kościół ma olbrzymie możliwości, aby kształtować światopogląd otwarty na bogactwo świata, na posłannictwo Chrystusa, na posłannictwo miłości do każdego człowieka. Tylko że ludzie są tacy, jacy są. Trzeba być cierpliwym, nie można się zrażać. Trzeba dalej pracować.

– Gdzie przebiega granica pomiędzy zwalczaniem niebezpiecznych opinii, takich jak na przykład antysemityzm, a ograniczaniem wolności słowa?

– W przypadku antysemityzmu to jest łatwe. Historia dała nam bolesną lekcję, więc antysemityzmu nie można tłumaczyć wolnością. Nie wolno mówić: „Zabijajcie się, ja jestem, niestety, zbyt słaby, więc nie zabijam”. Tolerancja nie może uświęcać przemocy. Pamiętajmy, że wszystko zaczyna się od jednostkowych idei, a potem obserwujemy efekt śnieżnej kuli.

– Wróćmy jeszcze do księdza Jankowskiego. W jednym ze swoich kazań tak oto mówił o dialogu chrześcijan i Żydów: „Naród polski mówi dialogowi «tak», ale na kolanach rozmawiać nie umie!”. Mam wrażenie, że pojawiające się niekiedy głosy o żydowskim „triumfalizmie męczeństwa” trafiają na podatny grunt, bo ludzie są zmęczeni nieustannym posypywaniem głów popiołem. Czy postawa: ,,Tak, ale nie na kolanach” jest niebezpieczna?

– Sformułowanie: „Dialog tak, ale nie na kolanach” jest złośliwe. To znaczy, że nie ma żadnej woli dialogu. Dlaczego zakładać, że druga strona wymaga dialogu na kolanach? Nasza wina wobec Żydów jest olbrzymia. Przez całe wieki głosiliśmy, że Żydzi są przeklęci. Stawialiśmy warunek, że Żydzi mogą fizycznie egzystować jedynie z piętnem owego przekleństwa. W pewien sposób wystawialiśmy Żydów do bicia nawet poprzez oddanie im sektora finansowego do obsługi, bo to prowadziło do społecznych antagonizmów: zaczęto mówić o Żydach lichwiarzach, Żydach bogaczach. W Państwie Kościelnym Żydzi mogli zajmować się tylko handlem starzyzną. Chcieliśmy logicznie, przy pomocy Pana Boga, uzasadnić nasze panowanie nad Żydami. W pewnym sensie przygotowaliśmy grunt pod Hitlera. Byliśmy zbyt osłabieni naszym antysemityzmem, aby go powstrzymać. [Natomiast] Ewentualne grzechy Żydów wobec chrześcijan wynikały z samoobrony. Nie, to nie są grzechy porównywalne do naszych.

– Jak Kościół poradził sobie po drugiej wojnie ze swoją niechlubną przeszłością?

– W czasie wojny chrześcijanie nie rzucili się Żydom na pomoc chyba dlatego, że brakowało odpowiedniej teologii, bo teologia katolicka była wtedy antyżydowska. Dopiero po wojnie zorientowano się, że tak nie może być. Bo judaizm to nasze korzenie. Bo bez judaizmu chrześcijaństwo byłoby czystą ideologią. Najważniejszy dekret potępiający antysemityzm – deklaracja Nostra aetate Soboru Watykańskiego II – jest mimo wszystko ubogi, a mógł być bogatszy. Mimo to to i tak było cudem, że prawie wszyscy ojcowie soborowi (poza nielicznymi głosami przeciw) go zaakceptowali, bo przecież ojcowie opowiadający się za tradycyjną teologią uważali, że Żydzi są wydziedziczeni, że [to] chrześcijanie są prawdziwymi „Żydami”, którzy uznali Chrystusa. Potem były dalsze kroki. Na szczeblu watykańskim powstała Komisja do spraw Dialogu z Judaizmem, która wydała kilka ważnych dokumentów zawierających między innymi wskazówki dla kaznodziejów, jak mówić o Żydach i judaizmie. Teraz najważniejsze są przemówienia papieża.

– A jak Kościół w Polsce rozliczył się – czy też rozlicza – ze swojej przeszłości?

– W 1990 roku, w dwudziestą piątą rocznicę Nostra aetate, Episkopat wydał list pasterski10, w którym zawarł prośbę do Żydów o wybaczenie, ale który też rozprawia się, choć bardzo krótko, z naszą dawną postawą wobec Żydów. Ważna jest również działalność Komisji do spraw Dialogu z Judaizmem11. Po Soborze Watykańskim II na całym świecie, ale przede wszystkim w Europie oraz w Ameryce Południowej i Północnej, Kościoły utworzyły komisje do spraw dialogu z judaizmem, w których skład weszli zarówno księża, jak i osoby świeckie. Mają one promować dialog z Żydami, reagować na przejawy antysemityzmu, ale także prowadzić wewnątrzkatolicką dyskusję o naszych żydowskich korzeniach. W Polsce taka komisja powstała w 1986 roku. Została powołana przez Episkopat, kiedy cała społeczność żydowska zdecydowanie sprzeciwiła się pozostaniu sióstr karmelitanek w budynku tak zwanego Starego Teatru w obozie w Oświęcimiu. Rok później problem został rozwiązany kompromisowo – klasztor dostał nową siedzibę, także w Oświęcimiu, ale poza tak zwaną strefą chronioną, a obok niego umieszczono Centrum Dialogu. Nie było zwycięzców i zwyciężonych. To jest wspaniała karta w polskim dialogu chrześcijan i Żydów. Niestety, są i czarne karty – ksiądz Jankowski. I to właśnie w Gdańsku, który jest wielkim symbolem dla Polski. Ale Gdańsk nie protestuje. Dlaczego?

My, chrześcijanie, musimy pokornie prosić o przebaczenie. Fakty mówią same za siebie. W cesarstwie rzymskim za Chrystusa Żydów było około siedmiu, ośmiu procent. Gdyby ten naród normalnie się rozwijał, to dzisiaj liczyłby pewnie około stu milionów. Trzeba doprowadzić do tego, żeby o Żydach mówiło się tak jak o Francuzach, Włochach, Hiszpanach – normalnie, bez kompleksów. Najpierw jednak musimy mocno uderzyć się w pierś za błędy z naszej strony, a nawet okrucieństwa wobec Żydów w przeszłości.

– Myśli Ksiądz, że w Polsce deklaracja Kościoła na wzór francuskiej Deklaracji skruchy z Drancy (z września 1997 roku)12byłaby przełomem? A może byłby to tylko kolejny dokument?

– W Polsce jest pewien problem. Otóż my uważamy, że choć może faktycznie przed wojną byliśmy antysemitami, to w czasie wojny raczej Żydów ratowaliśmy (co nie jest prawdą: byli tacy, co ratowali, ale i tacy, co Żydów wydawali). A poza tym sami byliśmy przecież bici, prześladowani przez hitlerowców! [Dlatego] Nie sądzę, żeby szybko podpisano tu taką deklarację. W najbliższych latach jest to niemożliwe, ale kiedyś musi do tego dojść13.

– Ale czy to będzie faktyczny przełom?

– Tak, to będzie przełom. Dlatego że prawda nas wyzwoli. Musimy powiedzieć: „Tak było, przepraszamy”. To oczyściłoby atmosferę. Nie upiększajmy przeszłości… Dla Żydów pojęcie skruchy, nawrócenia – po hebrajsku teszuwa – jest bardzo ważne. Taki ton pojawia się w liście Episkopatu z 1990 roku, ale jest zbyt słaby. Każdy naród jest wrażliwy na krzywdy, jakich doznał. Przecież my też chcemy usłyszeć od Rosjan „przepraszam” za Katyń.

– Dzisiaj stanowisko Kościoła jest jasne: potępiamy antysemityzm. Wydawane są liczne deklaracje, organizowane seminaria, na przykład jesienna konferencja w Rzymie pod hasłem: „Korzenie antyjudaizmu w środowisku chrześcijańskim”14. 17 stycznia 1998 roku Kościół w Polsce po raz pierwszy obchodził Dzień Judaizmu, którego mottem były słowa papieża: „Kto spotyka Jezusa, spotyka judaizm”. Mam jednak wrażenie, że te niewątpliwie bardzo ważne inicjatywy są [jedynie] symbolami. Czy Kościół może mieć realny wpływ na zwalczanie antysemityzmu w codziennym życiu?

– Mimo wszystko w Polsce dużo się robi. Zwycięstwem jest już to, że nie mamy partii programowo antysemickich. Dostaję dziś mniej listów niż kiedyś, w których ktoś wyjaśnia mi zagrożenie ze strony rzekomo licznych Żydów w Polsce. I to pozwala mi patrzeć trochę bardziej optymistycznie. Ale podziemny antysemityzm, i to chyba znaczny, istnieje. W Polsce odbywają się tak zwane Marsze Żywych organizowane przez młodych Izraelczyków. I bywa, że oni spotykają się ze śmiechem, z wrogością, na ulicy jacyś młodzi ludzie pokrzykują: „Żydki do Oświęcimia!”, „Żydki przez komin!”. A oni rozumieją te słowa i wyjeżdżają wstrząśnięci. Utrwala to stereotyp Polski jako kraju, gdzie antysemityzm wysysa się z mlekiem matki.

– No właśnie. [Ci] „Młodzi ludzie” wiedzą raczej niewiele o nauce papieża. Co można zrobić?

– Podnosić poziom kultury, edukacji, cywilizacji. Niechęć do Żydów wynika w dużej mierze z zazdrości. Żydzi jednak liczą się w świecie. A dlaczego? W Żydzie tkwi pęd do wiedzy, do nauki. Są średniowieczne łacińskie teksty, w których czytamy, że kiedy Żyd ma dziesięcioro dzieci, to każde z nich umie czytać i pisać! My, Polacy, mamy inne podejście. W bibliotece w Nowym Jorku doliczyłem się ponad dwustu poważnych czasopism żydowskich. A nasz jeden pan Wierzbiański w Nowym Jorku boryka się z problemami. „Nowy Dziennik” ma bardzo mały nakład15. My wolimy potańczyć, zagryźć kiełbasą, popić wódką i nostalgicznie zaśpiewać: „Góralu, czy ci nie żal…”. Wierzę, że wejście do Unii Europejskiej, zbliżenie do krajów Euro­py Zachodniej wymusi na nas położenie większego nacisku na tolerancję, kulturę, a wtedy miejsca na antysemityzm nie będzie albo będzie go znacznie mniej. Sądzę, że uzdrowi nas wspólna Europa. Uzdrowi nas chyba bardziej niż wysiłki Kościoła, które są jeszcze skromne.

1998

Chciałbym, żeby Kościół wychowywał dziś ludzi w duchu otwartości i nadziei, a nie strachu wobec Boga i świata. Owszem, współczesność niesie różne zagrożenia. Łatwiej jednak przyjdzie poradzić sobie z nimi ludziom nastawionym do rzeczywistości pozytywnie, przekonanym, że więcej jest wokół dobra aniżeli zła.

Mam żal do tych środowisk katolickich, które rozpowszechniają lęki. Teraz idę ulicą, a tu ludzie mnie zaczepiają i pytają: Czy ksiądz wie, że Bruksela postanowiła, iż Polaków ma być tylko dwadzieścia milionów? Czy ksiądz wie, że Polskę mają wykupić Żydzi? Skąd to wiedzą? Słyszeli w katolickim radiu!

Budzenie fobii jest nieodpowiedzialne, to zbrodnia na „maluczkich”. Oni i tak są biedni, a tu muszą żyć z takimi dodatkowymi lękami o przyszłość.

Kadisz za księdza, 1999

Wyrzuty sumienia

Jurij Gagarin szukał Pana Boga w kosmosie. Był zawiedziony, bo Go nie znalazł. Inni kroili ludzi na stole operacyjnym na drobne kawałki, bo szukali ludzkiej duszy. Też się zawiedli. Doprawdy, Pan Bóg chyba nie lubi materialistów. „Ukrywa się” przed nimi i zasłania przed ich oczami rzeczywistości najważniejsze. Jak na złość okazuje się potem, że to, co oni powinni uważać za nieistniejące, niebyłe, purum nihil [czystą nicość], działa, objawia się, ba, niepokoi i gryzie. Takie jest sumienie! Żadne laboratorium nie jest w stanie go wykryć. „Ulatnia się” z każdej probówki. Ten „mały człowieczek” (jak niektórzy złośliwcy nazywają sumienie), siedzący w ludzkim mózgu i sercu, feruje bez przerwy wyroki, nie znając miłosierdzia, odporny na wszelkie „łapówki”. Łatwiej psu odczepić rzep od swego ogona, aniżeli nam skutecznie wyciszyć ów „głos” w sobie.

Nie ciekawią mnie uczone (na ogół nudziarskie) rozprawy o sumieniu. Interesuje mnie sumienie in flagranti. Trzeba się niemało naszukać, by w przekazach i dokumentach historycznych „przyłapać” kogoś na tym, co nazywamy wyrzutem sumienia. Chodzi oczywiście nie o deklaracje retoryczne, których nie brak, tylko o przypadki, kiedy ludzie w wielkiej dyskrecji mówią lub piszą o sobie prawdę – i to prawdę całkowitą. Czynią to, żeby się uwolnić od tego paskudnego „robaka”, który ich gryzie.

Zacytuję dwa przypadki zaczerpnięte z petycji skierowanych do papieża Jana XXII, który rządził Kościołem w XIV wieku. Sprawował swe rządy nie z Rzymu, choć każdorazowy papież jest równocześnie biskupem tego miasta, tylko z Awinionu, jako drugi papież osiadły w tym mieście. To za jego pontyfikatu umocniła się kuria papieska na francuskiej ziemi. Wybrano go na papieża po przewlekłych, bo aż dwuletnich, burzliwych deliberacjach. Miał wtedy siedemdziesiąt dwa lata. Liczono na krótki pontyfikat. Przeliczono się. Był papieżem przez osiemnaście lat (1316–1334), mimo spisków na jego życie (nawet ze strony niektórych biskupów). Rządził Kościołem mocną ręką. Był znakomitym organizatorem i świetnym prawnikiem, ale marnym teologiem. Na łożu śmierci – rzecz dotąd u papieży niesłychana – odwołał „herezje”, które głosił: przede wszystkim to, że zbawieni, aż do czasu Sądu Ostatecznego, nie oglądają Boga „twarzą w twarz”, tylko muszą się zadowolić widzeniem samego Chrystusa jako człowieka.

Obydwie petycje skierowane do Jana XXII mają związek z Żydami. W przeciwieństwie do innych papieży awiniońskich czy w ogóle średniowiecznych ten nie był im zbytnio przychylny (na krótki czas wypędził ich nawet ze swych posiadłości we Francji i w 1321 roku z Rzymu). W przypadku jednak poważnego zagrożenia ich życia występował w sposób zdecydowany w ich obronie. Kiedy w 1320 roku Francję ogarnęła kolejna rewolta (krucjata) „pastuszków” – bandy chłopskie przemieszczały się tym razem z północy Francji na południe pod wodzą dwóch mnichów renegatów, siejąc terror i spustoszenie, zwłaszcza wśród Żydów – Jan XXII ostro wystąpił przeciwko nim, nakazując biskupom i panom świeckim traktować ich surowo jako bandytów. W styczniu 1321 roku Guyard Gui, sędzia królewski z Tuluzy, zwrócił się do papieża z prośbą o absolucję za popełniony grzech: skazanie na śmierć duchownego (clericus, członek kleru, posiadający co najmniej niższe święcenia). Chodziło o niejakiego Raineriusa z Montgeard, z diecezji tuluskiej, który zaczął głosić pogląd, iż na cześć Boga, Matki Najświętszej i (wspomnianych) „pastuszków” należy wymordować wszystkich Żydów i przejąć ich majątek. Sam „w porywie szaleństwa” zamordował „w okrutny sposób” trzech Żydów i jedną Żydówkę. Postawiony przed sądem został skazany na śmierć (bez zastosowania jednak tortur) właśnie przez owego sędziego (seneszala). Wyrok wykonano. Później okazało się, że skazany był „klerykiem”, a zatem sędzia królewski nie miał prawa wydać na niego wyroku śmierci. Za ten „grzech” sędzia prosił papieża o abso­lucję, ponieważ sumienie nie dawało mu spokoju. Papież oczywiście przychylił się do prośby seneszala.

Drugi przypadek jest jeszcze jaskrawszy. Trzeba wiedzieć, że Jan XXII, niezwykle sprawny organizator, uzdrowił – doprowadzone przez poprzednika do katastrofalnej sytuacji – finanse kościelne, zostawiając w chwili swej śmierci szkatułę papieską pękającą od złota i klejnotów (mówiło się o bajecznych sumach i kosztownościach). Dokonał tego w prosty sposób: rozdzielając beneficja i równocześnie opodatkowując je na przeróżne wymyślne sposoby. Trzeba pamiętać, że za jego pontyfikatu przez kancelarię papieską przeszło sześćdziesiąt pięć tysięcy próśb o beneficja (wymagało to skądinąd świetnie funkcjonującej organizacji i rzeszy sprawnych sekretarzy i urzędników).

Otóż niejaki Odoardus z St. Ferréol, kanonik w Beauvais w północnej Francji, posiadający bardzo lukratywną prebendę, przypomniał sobie po latach (nie wiadomo ilu), że jako dziesięcioletni chłopiec był świadkiem egzekucji Żyda. Skazaniec wisiał na szubienicy głową w dół. Gapie rzucali w niego kamieniami. On też pochwycił duży kamień i uderzył nim Żyda w głowę. Nie jest teraz pewien, pisze do papieża, czy był to cios śmiertelny. Ma jednak wielkie wyrzuty sumienia, bo mógł przez ten czyn zaciągnąć „nieregularność” (irregularitas), która pozbawiałaby go możliwości posiadania prebendy. Prosi zatem o absolucję, żeby mógł w spokoju sumienia korzystać ze swego beneficjum. Papież przychylił się do jego prośby bez jakichkolwiek dalszych dociekań.

Warto tutaj wspomnieć, że ten rodzaj kary: wieszanie za nogi głową w dół, nosi nazwę „niemieckiej egzekucji”, ponieważ był praktykowany przede wszystkim w krajach germańskich. Była to kara za mniejsze przestępstwa, na przykład za kradzież. Bardzo często obok Żyda wieszano także dwa psy łbami w dół – po to, by mogły go jeszcze gryźć. W przypadku bluźnierstwa okrucieństwo podwajano. Wieszano Żyda za nogi głową w dół, oczywiście w towarzystwie psów, i podpalano pod nimi ogień.

Podtrzymywanie przez wielu prawników świec­kich i kanonistów aż po XVIII wiek nierówności kary w stosunku do Żydów (za to samo przestępstwo) jest wielką plamą na historii prawa w Europie. Trzeba jednak przyznać, że wraz z odkryciem prawa rzymskiego w późnym średniowieczu coraz częściej podnosiły się głosy prawników domagających się jednakowego traktowania Żydów i chrześcijan. Pomysłowość bowiem średniowiecza, zwłaszcza we wcześniejszym okresie, była wyjątkowa. I tak prawodawstwo karolińskie przewidywało, że Żydowi, który odważył się pozwać przed sąd chrześcijanina, w czasie gdy ten ostatni składał przysięgę, należało nałożyć na głowę cierniową koronę, związać mu mocno kolana i między udami przeciągnąć rózgę z ostrymi kolcami.

Czy można się dziwić, że Europa urządziła później Żydom Holokaust?

Nasuwają się dwie konkluzje. Czy nie wypadałoby – po pierwsze – żeby zjednoczona Europa (po wejściu Polski i innych krajów kandydackich do Unii) oczyściła swoje sumienie, „odżegnując się” solennie nie tylko od samego Holokaustu, ale i od tego wszystkiego, co do niego prowadziło? Czy – po wtóre – nie byłoby dobrze, żebyśmy odbywając w Wielkim Poście nabożeństwa drogi krzyżowej, pomyśleli o tym, jaką „drogę krzyżową” zgotowali Żydom w Europie nasi przodkowie w wierze [chrześcijańskiej] w ciągu wspólnej z nimi dwutysiąc­letniej historii? By nas nadal nie gryzło sumienie!

2002

Im staję się starszy (urodziłem się 1 maja 1938 roku), tym bardziej ten problem, problem Holokaustu, „dokucza” mi psychicznie, zajmuje mnie (nie ma dnia, żebym o tym nie myślał). Czytam na ten temat dużo, w różnych językach (…), i coraz bardziej jest mi wstyd za ludzi Kościoła i za Polaków chrześcijan (w moich stronach chłopi ponoć naigrawali się z Żydów, jak [ci] byli prowadzeni na śmierć przez hitlerowców).

List do Stefana Bergmana (fragment), 1998

[Dawniej] Wiedziało się, że Polacy grzeszyli przeciw Żydom – byli szmalcownicy, donosiciele, jakiś chłop zabił Żyda, ale zabił go w sposób skryty. I oto [po Jedwabnem] po raz pierwszy dowiadujemy się, że (…) wspólnota ruszyła na swoich sąsiadów.

Prawda to bardzo nieprzyjemna, a takich Jedwabnych jest więcej. I małych, i dużych. Z moich kontaktów z Żydami wiem, że na wsiach podkrakowskich były mordy na Żydach, choćby dlatego, że ktoś chciał zachować jakieś dobro mu powierzone i szło o zabicie świadków. Nie unikniemy tego, że z czasem historycy, kilometr po kilometrze, zrobią taką straszliwą mapę Polski.

Wypowiedź w debacie Kto się boi prawdy o Jedwabnem?, 2001

Żydzi żądni krwi?

Kiedy powstała ta legenda? Wśród historyków panuje zgodność tylko co do jednego: że pierwszym tekstem, w którym przedstawia się zbrodnię rytualną na dziec­ku chrześcijańskim, jest dzieło mnicha angielskiego Tomasza z Monmouth O życiu i męce Williama męczennika z Norwich16. Składa się ono z siedmiu ksiąg.

Nie ma pewności co do daty napisania księgi pierwszej – najważniejszej. (Pozostałe traktują o cudach zdziałanych przez Williama głównie przy okazji przenoszenia jego doczesnych szczątków w coraz godniejsze miejsca, ostatecznie do specjalnej kaplicy w katedrze w Norwich). W grę wchodzi rok 1150 lub 1154. Tomasz podaje, że w Wielką Sobotę, 25 marca 1144 roku, w lesie opodal Norwich znaleziono zwłoki dwunastoletniego Williama, któremu matka, wdowa, pozwoliła w Wielki Wtorek pójść do Norwich z nieznanym mężczyzną. Człowiek ów podawał się za kucharza jednego z duchownych tego miasta. Podejrzenie o śmierć chłopca padło od razu na Żydów. Tylko interwencja szeryfa, przedstawiciela króla w mieście, uratowała im życie. Znaleźli schronienie na zamku królewskim. Tomasza nie było wtedy w Norwich. W swoim dziele, spisanym na podstawie różnych zeznań, zwierzeń na łożu śmierci i własnych dociekań, podaje, że William został ukrzyżowany w domu najważniejszej osobistości żydowskiej w mieście, Eleazara, 22 marca, czyli w Wielką Środę, w żydowskie święto Pesach. Od mnicha Teobalda, który słysząc o cudach zdziałanych przez Williama, przeszedł z judaizmu na chrześcijaństwo i wstąpił do klasztoru, Tomasz dowiedział się, że starszyzna żydowska zbiera się raz w roku w Narbonie we Francji, by przez rzucenie losu wyznaczyć kraj, w którym ma być dokonany coroczny mord rytualny. Żydzi wierzą, jak zapewniał Tomasza Teobald, że nigdy nie powrócą do swej ojczyzny, jeśli co roku nie będą składać ofiary z chrześcijanina „dla pogardy Chrystusa”. Starszyzna żydowska w wylosowanym kraju za pomocą podobnego procederu dokonuje wyboru miasta, skąd pochodzić ma ofiara. W 1144 roku los padł na Norwich.

Chora głowa

Kto pierwszy wpadł na myśl, aby posądzić Żydów o mord dziecka chrześcijańskiego przez ukrzyżowanie? Prace Gavina I. Langmuira z lat osiemdziesiątych XX stulecia17 doprowadziły do zgody wśród historyków: idea ta zrodziła się w chorej głowie Tomasza z Monmouth. Pogląd ten podważył ostatnio John M. McCulloh w swym obszernym źródłowym artykule opublikowanym w „Speculum” w 1997 roku18. [Jego zdaniem] Mnich Tomasz, gdy osiadł w klasztorze przy katedrze w Norwich, w pięć lat po śmierci Williama, najprawdopodobniej zastał już legendę o rytualnym ukrzyżowaniu chłopca przez Żydów. Bliskość daty znalezienia ciała Williama z Wielkim Piątkiem, jak też z żydowskim świętem Pesach, a także natychmiastowe rzucenie podejrzenia na Żydów (wuj Williama, ksiądz Godwin Sturt, oskarży Żydów o spowodowanie śmierci chłopca na synodzie diecezjalnym, który odbędzie się w dwa tygodnie po Wielkanocy) mogły wywołać wręcz spontaniczne powstanie w głowach chrześcijańskich (choćby u członków rodziny) idei o rodzaju śmierci Williama. Tomasz twierdzi między innymi, że mnisi, którzy myli ciało Williama po jego ekshumacji (po trzydziestu dwóch dniach od śmierci), potwierdzili istnienie na ciele chłopca śladów przypominających mękę Chrystusa.

Ma rację McCulloh, gdy twierdzi, że najprawdopodobniej nigdy nie dowiemy się z całą pewnością, kto pierwszy wymyślił ideę rzekomego mordu żydowskiego na dzieciach chrześcijańskich przez ukrzyżowanie. Ale ma także rację Langmuir, twierdząc, że sprawa z Norwich otwiera nową epokę w historii antysemityzmu, to znaczy dotychczasowa wrogość w stosunku do Żydów „wzbogaca się” o nowy, groźny element irracjonalizmu. Chociaż dzieło Tomasza z Monmouth nie cieszyło się wielką popularnością (zachował się tylko jeden jego rękopis, wydany dopiero pod koniec XIX wieku), to jednak wieść o morderstwie dziecka chrześcijańskiego obiegła całą Europę (świadczą o tym zapiski w kronikach klasztornych w Anglii i na kontynencie). Wkrótce pojawiły się nowe oskarżenia o rzekomy żydowski mord rytualny: w Gloucester w Anglii w 1168, Blois we Francji w 1171, Saragossie w Hiszpanii w 1182, Laudzie i Fuldzie w Niemczech w 1235 roku.

Nowy motyw mordu

Ten ostatni rok (1235) jest przełomowy w historii mordu rytualnego. Pojawia się nowy, nieznany dotąd element. Żydzi mordują rzekomo dzieci chrześcijańskie dla pozyskania krwi potrzebnej im do celów kultowych, terapeutycznych czy wręcz magicznych. Ten motyw będzie odtąd dominował. Warto tutaj przytoczyć późniejszą o przeszło pięćset lat wypowiedź księdza Gaudentego Pikulskiego z jego dzieła Złość żydowska… wydanego we Lwowie w 1758 roku19