Modlitwa wyobraźni - Sambonet Guia - ebook + książka

Modlitwa wyobraźni ebook

Sambonet Guia

0,0

Opis

Wyjątkowa odpowiedź na potrzeby współczesnego człowieka 

Święty Ignacy Loyola radzi, aby poszukiwać obecności Boga we wszystkich elementach rzeczywistości. Uprzywilejowane miejsce w jego duchowości zajmuje wyobraźnia. To sfera, w której możemy w sposób szczególny spotkać się z Jezusem i nawiązać z Nim głęboką relację.

Guia Sambonet, znana rekolekcjonistka i koordynatorka kursów duchowości, przybliża modlitwę wyobraźni typową dla Ćwiczeń duchowych. Towarzyszy czytelnikowi na każdym etapie modlitwy i podpowiada, jak ją przeprowadzić, a także w jaki sposób się do niej przygotować.

Ta oryginalna metoda daje głos naszym emocjom i uczuciom. Pomaga również przenieść to intymne doświadczenie spotkania z Bogiem do codzienności.

Wszystko zmierza w tej modlitwie do tego, aby dotknąć w sobie tych pokładów, których dotąd nie zauważaliśmy.
Fragment wstępu Dariusza Piórkowskiego SJ

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 160

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Ai piedi del Maestro. Guida alla contemplazione immaginativa secondo gli Esercizi Spirituali di Ignazio di Loyola© Wydawnictwo WAM, 2019© 2018 ÀNCORA S.r.l.Konsultacja: Jacek Siepsiak SJOpieka redakcyjna: Klaudia BieńRedakcja: Irena GubernatKorekta: Anna Warzecha, Katarzyna StokłosaProjekt okładki: Dominik WicherNa okładce użyto fragmentu akwaforty The Annunciation to the Virgin: the Virgin kneels at a prie-dieu, Gabriel points to the Holy Ghost in the form of a dove. Etching by Carlo Maratta, XVII w., pochodzącej ze zbiorów Wellcome Collection. Licencja CC BYSkład: Lucyna SterczewskaCytaty z Pisma Świętego według Biblii Tysiąclecia, wyd. V, Poznań 2016. Zmiany zgodne z oryginalnym tekstem książki podano w nawiasach kwadratowych.ISBN 978-83-277-2260-7WYDAWNICTWO WAMul. Kopernika 26 • 31-501 Krakówtel. 12 62 93 200e-mail: [email protected]Ł HANDLOWYtel. 12 62 93 254-255 • faks 12 62 93 496e-mail: [email protected]ĘGARNIA WYSYŁKOWAtel. 12 62 93 260www.wydawnictwowam.plDruk i oprawa: EKODRUK • KrakówPublikację wydrukowano na papierze IGEPA super brite 80 g vol. 2.0dostarczonym przez IGEPA Polska Sp. z o.o.

Przedmowa do wydania polskiego

Podczas swojej praktyki rekolekcjonisty wielokrotnie miałem okazję towarzyszyć ludziom podczas Ćwiczeń duchowych. Niektóre z tych spotkań wywarły na mnie bardzo głębokie wrażenie. Tak było z panem Łukaszem, inżynierem i fizykiem w średnim wieku, który stoczył bój, zanim zdobył się na ryzyko wejścia w kontemplację ewangeliczną. Pod pojęciem kontemplacji ewangelicznej kryje się taki sposób modlitwy, który charakteryzuje się wyjątkowym zaangażowaniem naszej wyobraźni. Ściśle wiąże się z duchowością ignacjańską i wyróżnia ją spośród innych duchowości. Temu wyjątkowemu i oryginalnemu sposobowi modlitwy poświęcone są kolejne rozdziały ­niniejszej książki.

Wróćmy jednak do naszego rekolektanta. Mężczyzna od początku mocno upierał się przy tym, że obierze bardziej tradycyjną drogę modlitwy. Będzie tylko rozważał, skupiał się wyłącznie na czytanym tekście biblijnym, bez puszczania wodzy fantazji. Zarzekał się, że jest naukowcem, a nie artystą, i że ma umysł ścisły. I za żadne skarby nie jest w stanie wyobrazić sobie czegokolwiek na modlitwie. Jednak mimo jego nieukrywanego oporu delikatnie zachęcałem go, aby mimo wszystko spróbował podczas kontemplacji odkryć w sobie potencjał swojej wyobraźni, a nie tylko rozumu i pamięci. Nie musi być doskonale. Ważne, aby zrobić jakiś krok. Jeśli nic z tego nie wyjdzie, rekolekcje również będą owocne – przekonywałem.

Następnego dnia już na początku naszej rozmowy zauważyłem na jego twarzy, że coś ważnego musiało się wydarzyć. Okazało się, że pan Łukasz po dłuższej walce przełamał się. Wyobraził sobie, jak Pan Jezus w Wieczerniku mył nogi uczniom. Siedział tam obok nich, obserwując, co robi Mistrz. Prawdziwy przełom nastąpił, gdy nagle zobaczył, jak Jezus podszedł do niego i zapytał: „Łukaszu, czy tobie też mam umyć nogi?”. Rekolektant opowiedział mi, że gdy usłyszał te słowa, poczuł dyskomfort, niepokój, drżenie i ścisk w brzuchu. Nie potrafił wydusić z siebie ani słowa. Był zaskoczony i przerażony pytaniem Jezusa. Wydawało mu się, że coś w jego umyśle i sercu zaczęło się rozpadać na kawałki. W końcu nieśmiało i z drżeniem wyciągnął nogę. Poczuł, jak Jezus dotyka jego stopy. Coś w nim pękło. Na modlitwie rozpłakał się jak dziecko. I tak spędził całą godzinę, a potem jeszcze kolejną godzinę. Gdy po obu kontemplacjach zastanowił się nad tym, co przeżył, stwierdził, że przez całe życie miał ogromne trudności w przyjęciu czyjejś miłości i daru, także ze strony najbliższych. Zawsze chciał tylko dawać innym. Uważał, że nie zasługuje na to, aby coś otrzymać za darmo. Ta postawa bardzo uprzykrzała jemu i innym codzienne życie. Co więcej, pod wpływem tej modlitwy wydobyły się z niego głęboko zepchnięte uczucia, skrywane dotąd za postawą „naukowej rzetelności”, „logiki” czy „samowystarczalności”. Dorosły mężczyzna posiadający rodzinę odkrył w sobie dziecko, które w głębi serca ­pragnęło miłości, bliskości i czułości.

Co się zdarzyło tamtego dnia? Dzięki wyobraźni włączonej do modlitwy w życiu Łukasza nastąpił pewnego rodzaju „przewrót kopernikański”. Nie oznaczało to rzecz jasna, że na drugi dzień stał się on całkowicie innym człowiekiem, a jednak poniekąd tak wiele się zmieniło. Rozpoczął się nowy etap duchowej drogi. I to nie jakaś wyjątkowa moc wyobraźni spowodowała owo przebudzenie i otwarcie oczu. Posłużyła ona jedynie za narzędzie działania samego Boga. Doświadczenie żywego Chrystusa za pośrednictwem obrazu z jednej strony uświadomiło Łukaszowi wewnętrzną blokadę, którą być może jakoś przeczuwał, ale nie mógł jej nazwać, a tym bardziej usunąć. Z drugiej strony wyobraźnia pozwoliła mu doświadczyć bliskości, wręcz namacalnej miłości Chrystusa, który uszanował jego wolność, niczego nie wymuszał. Wyobraźnia, wychodząc od ewangelicznego tekstu, umożliwiła osobiste spotkanie Mistrza z uczniem, który miał za sobą historię życia, określoną wrażliwość, pragnienia i słabości.

Jak działa wyobraźnia?

Wyobraźnia zwana „wewnętrznym zmysłem”, „okiem rozumu” na co dzień odwzorowuje w naszym umyśle to, co w otaczającej nas rzeczywistości rejestrują zmysły. Jesteśmy jak żywy aparat fotograficzny i dyktafon, który ciągle robi zdjęcia i nagrywa dźwięki. Ta zdolność duszy na pograniczu zmysłów i rozumu pomaga też naszej pamięci, aby rzeczy nieobecne, przeszłe uczynić obecnymi i dostępnymi. W pamięci bowiem gromadzimy nie tylko myśli, ale też obrazy, dźwięki i uczucia. Wyobraźnia tworzy również symbole, które w jakiś tajemniczy sposób łączą to, co widzialne, z tym, co niewidzialne. Wręczając mamie kwiatki na urodziny, dajemy cieszącą oczy rzecz, która równocześnie staje się zwierciadłem naszej miłości, czasem niewyrażalnej słowami. Trudno owocnie uczestniczyć w chrześcijańskiej liturgii, jeśli w wodzie widzi się tylko wodę, w świetle światło, w chlebie chleb.

Wydaje się, że bardziej fascynującą i zarazem budzącą podejrzliwość funkcją wyobraźni jest to, co święty Jan od Krzyża nazywa „fantazją”, a Carl Jung „aktywną wyobraźnią”. Tworzy ona obrazy, wizje, projekty, które jeszcze nie istnieją, chociaż mają jakiś związek z rzeczywistością albo są całkowicie fikcyjne. Jest bardziej nakierowana na przyszłość. Nie sposób nad nią zapanować, okiełznać jej żywiołowości, ponieważ działa jak perpetuum mobile. Dlatego zarówno w filozofii, jak i w religii podchodzono do niej nieufnie, z dużym dystansem, widząc w niej domenę błędu, pokusy, oderwania od rzeczywistości. Podpowiada nam bowiem rozwiązania, które rozum w pierwszym momencie często odrzuca. Jednak bez fantazji ludzie nie podejmowaliby ryzyka odkrywania nowych lądów, nie eksperymentowaliby. Gdybyśmy zawsze kierowali się samą racjonalnością i przewidywalnością, nie powstałoby wiele wynalazków. Zastyglibyśmy w jakimś marazmie. Machina rozwoju zatrzymałaby się w pół drogi.

Święty Ignacy wiedział, że wyobraźnia nie tylko imituje lub reprodukuje. Bywa irracjonalna. Przekracza granice rozumu, ale też dzięki temu otwiera przed nami nowe horyzonty. Co miał na myśli święty Jan Paweł II, kiedy wzywał do kultywowania „wyobraźni miłosierdzia”? Czy nie chodziło mu o to, że człowiek miłosierny ma szeroko otwarte oczy, uszy i widzi więcej? Jeśli zabraknie wyobraźni, to wszystko dramatycznie się zawęża, staje się sztywne, schematyczne i skostniałe. Poruszamy się jedynie po utartych koleinach przyzwyczajeń. Boimy się wejść na tereny nieznane, gdzie z początku wszystko wydaje się obce i wymykające się spod naszej kontroli.

Nie powinno nas więc dziwić, że w Ćwiczeniach duchowych, które są drogą do głębszego poznania Boga, siebie samego i świata, aż trzy czwarte wszystkich modlitw to kontemplacje z zastosowaniem wyobraźni. Przy okazji, dla uniknięcia nieporozumień, trzeba wyjaśnić, że znaczenie ignacjańskiego terminu „kontemplacja” różni się od jego tradycyjnego ujęcia w duchowości chrześcijańskiej. Zwykle święci i mistycy mają na myśli „wyższą” i prostszą formę modlitwy, podczas której uczucia, obrazy i słowa nie odgrywają już tak dużej roli. Natomiast święty Ignacy, chociaż zapewne nawiązuje do łacińskiego słowa contemplari – ‘wpatrywać się usilnie’, ‘patrzeć’, to jednak, używając tej nazwy, chce podkreślić wiodącą rolę wyobraźni przed rozumem, który też dochodzi do głosu w kontemplacji. Podobnie w medytacji – zaangażowane są wprawdzie wyobraźnia oraz pamięć, ale pierwsze skrzypce gra rozum. Tak czy owak, zarówno medytacja, jak i kontemplacja ewangeliczna przypominają wykonywanie symfonii, w której wszystkie władze duszy muszą współgrać ze sobą i wzajemnie sobie pomagać, aby ­możliwa była komunikacja Boga z człowiekiem.

Wyobraźnia w życiu świętego Ignacego

W historii duchowości chrześcijańskiej podejście świętego Ignacego do wyobraźni nie jest całkowicie nowatorskie, wszak wcześniejsi mistrzowie duchowi przetarli już szlak, zachęcając do jej używania podczas modlitwy. Wiele wskazuje na to, że sam Ignacy wzorował się na przykładach, które wyczytał w Życiu Chrystusa autorstwa Ludolfa z Saksonii podczas swojej rekonwalescencji. Nie traktował tej władzy duszy jak niechcianego Kopciuszka lub wyłącznie jako siedliska podstępnych pokus sprowadzających człowieka na manowce. Wydaje się, że obdarzenie wyobraźni tak wielkim zaufaniem przez świętego Ignacego wynika w dużej mierze z jego osobistych przeżyć i przebytej drogi duchowej. Nawrócenie świętego Ignacego w niczym nie przypominało jednego, nagłego skoku w nieznane, nie polegało na radykalnej i błyskawicznej zmianie. Można powiedzieć, że podobnie jak w przypadku syna marnotrawnego wszystko zaczęło się prozaicznie i aż nazbyt „cieleśnie”. Pogruchotana noga i związane z nią długotrwałe uczucie bólu, który przykuł go do łóżka, zmusiły Ignacego do ostudzenia rycerskiego zapału i zrewidowania planów. Kiedy już ten rodzaj cierpienia nieco zelżał, w codzienność rekonwalescenta wkradła się nuda. Dla zabicia czasu zraniony rycerz postanowił poczytać książki. A ponieważ nie było tych, które najbardziej lubił, czyli romansów rycerskich, zabrał się do lektury pobożnych hagiografii i barwnego opisu życia Chrystusa. Książki te tak rozpaliły jego wyobraźnię, że wywołały kaskadę nowych pragnień. Godzinami znajdował radość w porównywaniu się z innymi świętymi, o których czytał namiętnie. Marzył, aby im dorównać. Z czasem jednak zauważył, że pojawiają się w nim różne reakcje i stany uczuciowe w zależności od tego, czego pragnie. I tak odkrył w sobie świat duchowy, który prześwitywał przez wszystko, co dotąd przeżywał, ale on nie miał o tym bladego pojęcia. Od zmysłów, uczuć i wyobrażeń przedarł się do własnej głębi, choć nie odbyło się to automatycznie i bez pomocy łaski.

Głównym kanałem doświadczenia religijnego świętego Ignacego stała się w jego przypadku właśnie wyobraźnia, przynajmniej na początkowych etapach jego duchowej drogi. Na różne sposoby podkreśla ten fakt w swojej ­Autobiografii. Gdybyśmy chcieli opisać, w jaki sposób ten święty poznawał Boga, na pewno więcej w jego życiu wydarzyło się za sprawą widzenia niż intelektualnego roztrząsania. Czasownik „widzieć” pojawia się w jego duchowych wspomnieniach nagminnie. Jeden z biografów świętego Ignacego, o. Cándido de Dalmases SJ, opatrzył swoją książkę tytułem: Człowiek, który widział wszystko. W Opowieści pielgrzyma święty dzieli się z czytelnikami, jak to Bóg przemawiał do niego za pomocą wizji i obrazów. „Wiele razy i przez długi czas widział podczas modlitwy oczami wewnętrznymi człowieczeństwo Jezusa. Kształt, który mu się objawiał, był jak ciało białe, ani bardzo wielkie, ani też małe, i nie rozróżniał w nim członków. Widział to w Manresie wiele razy (…). Widział także Najświętszą Pannę w podobnym kształcie, nie rozróżniając części ciała” (Opowieść Pielgrzyma 29). Rzecz zdumiewająca, że pomimo mglistości opisu, a także wyraźnych trudności w dokładnym uchwyceniu wszystkich szczegółów święty wyznaje, że „widzenia te utwierdzały go i dały mu na zawsze taką pewność w wierze, że często sam mówił do siebie: «Choćby nie było Pisma Świętego, które nas poucza o tych rzeczach wiary, on byłby zdecydowany umrzeć za nie tylko dlatego, że je widział»”. Z całą mocą podkreśla więc, jak wiele zależało w jego życiu od osobistego doświadczenia. Bez wątpienia Ignacy nie odrzuca autorytetu Pisma Świętego i równocześnie twierdzi, że te wizje i obrazy nie tylko pozostawiły w nim trwały ślad, lecz przekonały go dogłębnie o istnieniu prawdy i wpłynęły na jego fundamentalne decyzje. Święty gotów był ponieść śmierć za to, co widział. Niezwykle trudno poświęcić życie za mrzonki, omamy i zwidy, dość luźno powiązane z prawdą.

Myślę, że także pod wpływem tych przeżyć w Ignacym zrodziło się silne przekonanie, że cały człowiek doświadcza Boga. Aniołowie nie posiadają wyobraźni i jej nie potrzebują. My, żyjący w materialnym świecie, bramą zmysłów wchodzimy nie tylko na drogę poznania otaczającego świata, ale także Boga, który w tajemniczy sposób ukrywa się w całym stworzeniu. Ignacy dowartościowuje świat zmysłów i cielesność człowieka. Nie oddziela ich w sposób radykalny od boskości. Nie uważa, jak czyniło to wielu filozofów i wyznawców niektórych religii, a w ślad za nimi (bezwiednie) także chrześcijanie, że pewne „części” człowieka, jak zmysły, wyobraźnia czy seksualność są niegodne uczestnictwa w życiu Boga, a nawet stanowią przeszkodę, której należy się pozbyć. Jeśli Jezus był „obrazem Boga niewidzialnego” (Kol 1,15), nic, co ludzkie, poza grzechem, nie było Mu obce. Boga spotykamy w tym, co ludzkie. Poniekąd takie przeświadczenie wynikało z przypisywanej świętemu Ignacemu znanej maksymy, aby „szukać i znajdować Boga we wszystkim”. Niektórzy do dziś uważają, że tylko rozum i to, co duchowe, nieokreślone, może stać się narzędziem poznania tego, co niewidzialne. Święty Ignacy podchodził jednak do świata sakramentalnie. Sakramentalność polega na tym, że Bóg działa przez materię.

Wyobraźnia jedną z dróg do Boga

W podobny sposób patrzył na świat Jezus. Całe jego życie, okoliczności i miejsce, w którym się urodził, potem czas dojrzewania i pracy są już objawieniem Boga. Gdy chciał przybliżyć nam, jak myśli, czego pragnie i czym kieruje się Ojciec, tworzył przypowieści, które odwołują się do codziennego doświadczenia, do znanych ludziom sytuacji, problemów i trosk. Wchodząc przez drzwi wyobraźni, wprowadzał słuchaczy w tajemnicę, która przekraczała często codzienne doświadczenie, a równocześnie była w niej obecna. Był świetnym obserwatorem, zdolnym do kontemplacji. Za całym stworzeniem, począwszy od pogody, roślin i zwierząt, widział działającego Ojca. Nie przekazywał nam jakichś nadzwyczajnych wizji czy tajemnej wiedzy zarezerwowanej tylko dla wybranych. Wykorzystywał też w swojej nauce ludowe przysłowia i mądrość ludzką. Co więcej, Jezus dotykał nóg chorych, zmarłych brał za rękę i podnosił, przytulał dzieci, kładł ślinę na oczy ślepego, sam pozwalał się dotknąć grzesznej kobiecie. W ten sposób pokazywał, że zbawienie i ­uzdrowienie nie jest tylko sprawą ducha.

Niektórzy jednak wysuwają zastrzeżenie, odwołując się na przykład do pism świętego Jana od Krzyża, że przypisywanie tak wielkiego znaczenia do wyobraźni na drodze duchowej powoduje raczej regres niż postęp. Musimy chwilę zatrzymać się nad tą obiekcją. Czy święty Ignacy rzeczywiście chce nas uwięzić w jakimś prymitywnym stadium rozwoju duchowego? Święty karmelita i doktor Kościoła uważa, że postęp duchowy polega na tym, by stopniowo odrywać się od wszelkich obrazów i usuwać je z własnej duszy. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że przeczy temu, do czego wzywa święty Ignacy. Czytamy bowiem w Drodze na Górę Karmel: „Im więcej dusza ogołoci pamięć z form i przedmiotów pamięciowych, nie będących Bogiem, tym bardziej utkwi pamięć w Bogu i duszę będzie miała opróżnioną, aby Bóg mógł ją wypełnić” (III, 15). Jednocześnie święty Jan nie sprzeciwia się używaniu obrazów i czczeniu wizerunków świętych, lecz podkreśla, że są one tylko środkami, pewnego rodzaju trampoliną, z której mamy wykonać skok w górę. Twierdzi, że zasadniczo wszyscy, którzy rozpoczynają drogę modlitwy, muszą przejść przez ten etap. Obrazy pomagają bowiem rozmyślaniu. Istotnie, wiele obrazów Boga, świata i nas samych może trzymać nas na uwięzi. Nie chcemy ich wypuścić z rąk, ponieważ dają nam oparcie i pewność. Absolutyzujemy je. Przywiązujemy się do nich, jakby były czymś ostatecznym. Święty Jan uważa, że staniemy w miejscu, jeśli nie poddamy się oczyszczeniu i nie nauczymy się porzucać tego, co ciągle jest tylko niedoskonałym odbiciem tajemnicy Boga. „I zwykle tę drogę muszą przebyć dusze, zanim przyjdą do celu, do komnaty odpocznienia. (…) Jeśli dusza chce dojść w tym życiu do zjednoczenia i najwyższego dobra, musi przejść wszystkie stopnie rozważań, form i pojęć, pozostawiając je za sobą” (Droga na Górę KarmelII, 12).

Myślę, że święty Ignacy zgodziłby się ze świętym Janem w tym punkcie, tyle że nazwałby go nieco inaczej. Proces „opustoszenia” utożsamiłby z dążeniem do wewnętrznej wolności. Przecież kontemplacja ewangeliczna nie zmierza do tego, byśmy zatrzymywali się na obrazach i rozkoszowali się ich widokiem. One są tylko oknem, przez które zaglądamy w głąb. Nie sądzę też, aby święty Ignacy uznawał jakiekolwiek obrazy za adekwatne wyrażenie tajemnicy Boga. Jezus w przypowieściach również używał często zwrotu, że „królestwo Boże podobne jest do”, a więc nie takie samo jak wszelki obraz i sytuacja, do których zostaje porównane. Jezus odwoływał się do codziennego doświadczenia, czynności, obrazów z życia wziętych, ale zawsze wprowadzał jakiś szczegół, który w praktyce nie występuje w świecie. Objawia on tajemnicę. Najważniejszy w przypowieści jest właśnie ten element, ale nie można o nim mówić na samym początku, ponieważ zostałby od razu odrzucony jako nierealny. Kiedy jednak serce ludzkie otworzy się na nowość, którą Jezus odsłania, zapomina o całym wstępie i otoczce. Skupia się i zastanawia nad tym, co wprawdzie rozmija się z codziennym doświadczeniem, ale pociąga i intryguje. Podobną drogą święty Ignacy chce nas poprowadzić podczas modlitwy z udziałem wyobraźni. Johann B. Metz mówi w tym kontekście o „przywoływaniu łaski za pomocą zmysłów”.

Tradycja chrześcijańskiej modlitwy wspomina o drodze katafatycznej (pozytywnej) i apofatycznej (negatywnej). Pierwszą reprezentuje święty Ignacy, dostrzegając podobieństwo między Bogiem a stworzeniem. Drugą preferuje święty Jan od Krzyża, słusznie twierdząc, że „wszelkie bycie stworzenia jest niczym w porównaniu z byciem Boga”. Doktor Kościoła uwypukla radykalne niepodobieństwo Boga i stworzenia. Dlatego na drodze negatywnej żadne słowo lub obraz nie są w stanie zbliżyć nas do Boga, ponieważ jest On całkowicie inny niż stworzenie. Im więcej w modlitwie ciszy, pustki, czystej obecności, tym lepiej. Kierując się katolickim podejściem do sprawy, trzeba przyznać, że obaj święci mają rację. Bóg jest bliski i daleki równocześnie. Niestety, wciąż zdarzają się osoby, które z nieufnością podchodzą do obrazów i myśli, a inni z kolei boją się prostej modlitwy w ciszy, sądząc, że pochodzi ona z jakichś „mętnych” źródeł. Nie należy jednak duchowości ignacjańskiej przeciwstawiać duchowości karmelitańskiej, lecz widzieć w nich dwie nakładające się na siebie drogi. Jak bowiem wyobrazić sobie, czego wymaga od nas święty Ignacy, Trójcę Świętą, która odbywa naradę? Albo jak zobaczyć Boga, który patrzy na rekolektanta, kiedy ten rozpoczyna modlitwę? Wiadomo, że nie jest to możliwe, aby utworzyć sobie rzeczywisty obraz Boga. Są święci, którzy całe życie odmawiali pacierz i doszli do Boga. Znajdziemy też takich, którzy zatapiali się w kontemplacji wypełnionej milczeniem. I również osiągnęli cel swego życia. Jednak święty Ignacy daleki jest od tego, by mamić nas złudzeniem, że jeśli człowiek postawi sobie tajemnicę przed oczy, to ją zrozumie.

O tym, że wyobraźnia nie jest punktem docelowym, lecz raczej punktem wyjścia na drodze modlitwy, świadczy chociażby to, że święty Ignacy już na początku Ćwiczeń duchowych zaznacza, że w ich obręb wchodzi „wszelki sposób odprawiania kontemplacji, medytacji, modlitwy myślnej i ustnej i inne działania duchowe” (1). Ten szeroki wachlarz dowodzi, że metoda modlitwy nie jest najważniejsza. Bóg może przemówić do człowieka w każdej z nich. Nikt też nie twierdzi, że ukończenie Ćwiczeń duchowych oznacza osiągnięcie pełnej dojrzałości w wierze. Właściwie jest to dopiero rozbieg. Same Ćwiczenia są pewnego rodzaju inicjacją, wyruszeniem w drogę duchową, przyswojeniem pewnych narzędzi, aby po rekolekcjach człowiek uczył się odnajdywać Boga w swoim życiu. Celem Ćwiczeń jest powolna przemiana odprawiającej je osoby w „żywe i działające ucieleśnienie woli Bożej” (Harvey Egan SJ). Na samym końcu Ćwiczeń duchowych święty Ignacy pozostawił modlitwę w rytm oddechu, podczas której już się nie rozważa ani nie wyobraża czegokolwiek. Powtarza się jedynie słowa, które wcześniej już zostały rozważone.

Medytacja a kontemplacja

Włoski pisarz Italo Calvino rozróżnia dwie podstawowe funkcje wyobraźni. Pierwsza zaczyna od „widzialnego obrazu i dochodzi do słownej ekspresji”. Druga polega na przejściu od „przeczytanego słowa do obrazu”, które Calvino nazywa „umysłowym kinem”. I jako przykład podaje właśnie metodę modlitwy świętego Ignacego Loyoli oraz jego oryginalne podejście do wyobraźni. Święty nie podaje nam na tacy gotowych obrazów. Wyznacza jedynie pewne ramy. To modlący się, odwołując się do podanego tekstu, sam tworzy obrazy, a przy tym otwiera się na inny rodzaj poznania. Aż dziw bierze, że inkwizycja, która badała dzieło Ignacego, nie dostrzegła w tym niczego niepokojącego.

Kontemplacja ewangeliczna, w przeciwieństwie do medytacji opartej głównie na myśleniu i uczuciach, jest najpierw prostą obecnością wobec osoby. Szczególnie dowartościowuje bycie. Polega na patrzeniu, słuchaniu i dotykaniu, co zachęca do większej uważności i wrażliwości. Medytacja wychodzi od rozważania prawd, słów i doktryny. Kontemplacja, jeśli tak można powiedzieć, jest bardziej intymna. Wymaga większego zaangażowania i skracania dystansu. Dotykanie, słuchanie, czucie i patrzenie dążą do bezpośredniego doświadczenia żywych osób. Dzięki pracy wyobraźni możemy przeżyć „współczesność żywego Jezusa” (Jacek Bolewski SJ). Ale nie można równocześnie przeoczyć lub pomniejszyć innego ważnego etapu każdej kontemplacji. Mimo iż podstawową pracę wykonuje podczas niej wyobraźnia, Ignacy nie każe nam zatopić się w morzu obrazów, lecz poleca również, w mniejszym stopniu niż podczas medytacji, angażować rozum. Najpierw patrzymy, słuchamy i dotykamy, a potem powinniśmy zastanawiać się nad tym wewnętrznym doświadczeniem. Ten krok kryje się w nieco enigmatycznym poleceniu, aby wejść w siebie, czyli zastanowić się, by jakiś pożytek duchowy wyciągnąć z tego, czego się doświadczyło (por. Ćwiczenia duchowe 107, 115). Celem tej refleksji jest odczytanie treści, głębszego komunikatu, który ukrywa się w kontemplowanych scenach i obrazach. Nie możemy zamknąć się w obrębie wyobraźni. Musimy pójść dalej i otworzyć kolejne drzwi.

Wyobraźnia w literaturze i sztuce

Głęboki ukłon wobec ludzkiej wyobraźni sytuuje świętego Ignacego w grupie tych osób, które nie obawiały się zanadto jej frywolności, raczej bardziej doceniały jej twórczość, nawet jeśli czasem sprawia nam kłopoty. Nie chciałbym nazywać świętego Ignacego humanistą, ale na pewno był on miłośnikiem człowieka. W historii świata także wielu myślicieli, artystów, muzyków, poetów, malarzy i pisarzy, nie tylko chrześcijańskich, podzielało podobną wizję. Po Adolfie Hitlerze, który wyobrażał sobie świetlaną przyszłość Wielkiej Rzeszy, zostały tylko zgliszcza, ofiary i niechlubne wspomnienia. Symfonie Beethovena będą natomiast grane do końca świata, zachwycając nie tylko ucho, ale też duszę. To nie w samej wyobraźni tkwi śmiercionośna siła.

Arystoteles, grecki filozof, pisał wPoetyce, że sztuka, czyli wtedy tragedie, mogą leczyć ludzi i czynić z nich lepszych obywateli. Spektakle oglądane przez Ateńczyków, chociaż były wytworem wyobraźni, miały wzbudzać w nich, a następnie oczyszczać dwa fundamentalne uczucia ludzkie: lęk i litość. Są to równocześnie silne bodźce, które popychają człowieka do działania. Pozostawione same sobie mogą skłonić każdego do skrajnych i opłakanych w skutkach decyzji. Filozof wychodził z założenia, że widz, patrząc na bohatera, który niczym nie zasłużył na cierpienie, odczuwa zarazem lęk i współczucie, ponieważ dociera do niego prawda, że jest taką samą istotą ludzką. I dlatego uświadamia sobie, że może spotkać go podobne zło. Zarówno obraz, jak i uczucia dotykają w nas głębszych pokładów duszy, przypominają o naszej kruchej ludzkiej kondycji. Wyobraźnia konfrontuje nas i oswaja z tym, co może nam przynieść życie. Wyznacza pewne granice naszym uczuciom. Oczyszcza, czyli poniekąd relatywizuje, litość, abyśmy zanadto nie zlali się z cierpiącym, co uniemożliwia nam jakiekolwiek działanie. Natomiast lęk też musi zostać jakoś zaakceptowany, abyśmy nie uciekali przed trudnym dobrem w obliczu zagrożenia, nie stali się obojętni albo okrutni. Sztuka ­posługująca się wyobraźnią ma więc rolę terapeutyczną.

Znacznie później Szekspir zdawał sobie sprawę, że jeśli harmonia między wyobraźnią a rozumem zostanie zakłócona, może dojść do katastrofy. Mimo to jego tragedie i komedie są arcydziełami wyobraźni. Na przykład w Hamlecie z jednej strony przyznaje ustami Horacja, że „gra wyobraźni odbiera człowiekowi rozum”. Jednak w tej samej sztuce książę Hamlet wpada na genialny pomysł, za pomocą którego chce skonfrontować zabójcę swego ojca, aktualnie panującego króla, z popełnioną zbrodnią. Angażuje kilku aktorów, by na oczach monarchy zainscenizowali popełniony przez niego zamach. Przypomina się w tym miejscu fortel proroka Natana, który również podchodzi do króla Dawida z wymyśloną opowiastką, mającą na celu przyznanie się do winy przez króla po zleconym zabójstwie Uriasza (por. 2 Sm 12,1–14). Przesłanie od Boga wchodzi do serca Dawida drzwiami wyobraźni. Natan przytacza historię o niegodziwym królu, który ograbia biedaka z jedynej owieczki, jaką ów ubogi człowiek posiadał, każe ją zabić i przyrządza z niej potrawę dla gości. Na te słowa Dawida ogarnia furia i chęć wymierzenia sprawiedliwej kary. Nie wie jednak, że w sumie kieruje swe oburzenie przeciwko samemu sobie. W odpowiednim momencie, po przygotowaniu gruntu, Natan zderza króla z faktami. W tym przypadku Dawid wyznaje swoją winę i podejmuje pokutę. W Hamlecie po obejrzeniu sztuki król również pada na kolana, jego serce rozdzierają wyrzuty sumienia, szuka przebaczenia i naprawienia winy. Jednak skrucha szybko ulatnia się jak kamfora, a władca knuje kolejny spisek, by zgładzić swego bratanka i zatuszować morderstwo.

Malarze też wiedzą, jak wielką siłę oddziaływania i poruszania serc ma ludzka wyobraźnia. Większość artystów renesansu i baroku, przedstawiając sceny biblijne, wprawdzie inspirowała się tekstami Pisma Świętego, ale równocześnie pozostawiała sobie pewne pole manewru, przestrzeń, której autorzy biblijni nie zagospodarowali. Malarze często w swoich interpretacjach skupiali się na detalach, których wprawdzie nie ma bezpośrednio w opowieści biblijnej, ale „domalowują” rzeczy ukryte między wierszami. Sam święty Ignacy też każe osobie modlącej się wsłuchać się w to, co bohaterowie danej sceny „mówią lub mogą mówić” (Ćwiczenia duchowe 123). Artyści uchylają rąbka tajemnicy, który poszerza jej rozumienie, podkreśla jej dramaturgię, odsłania jakiś nowy horyzont. Słowa ­bowiem nie wyrażają wszystkiego.

Weźmy na przykład słynny obraz Caravaggia Powołanie Mateusza, znajdujący się w kościele świętego Ludwika Francuskiego w Rzymie. W ewangelicznej relacji tego spotkania wszystko odbywa się błyskawicznie, bez zbędnych ubarwień i dłużyzn opisu. Jezus przychodzi do celnika Lewiego, który siedzi w komorze celnej. Spogląda na niego, powołuje, po czym Mateusz wstaje, zostawia pieniądze i idzie za Jezusem. Caravaggio puszcza jednak wodze fantazji i ilustruje to, co mogło się jeszcze wydarzyć między wypowiedzeniem słów Jezusa a opuszczeniem komory przez Mateusza. Na obrazie widzimy po lewej stronie Lewiego (w świetle) wraz z jego wspólnikami. Dwóch liczy pieniądze. Po prawej stronie w półmroku stoi Jezus, który wskazuje palcem na Mateusza. Ten wyraźnie zdziwiony wskazuje palcem na siebie, pytając niejako: „Kto? Ja?”. Niektórzy krytycy twierdzą, że w sumie nie wiadomo, czy palec Lewi kieruje w swoją stronę, czy w stronę kolegi. Tak czy owak, gest ten wyraża zdziwienie, zaskoczenie, poczucie niegodności. Nie sposób stwierdzić z niezbitą pewnością, że tak nie było ani że tak było. Tekst nie mówi o uczuciowych reakcjach apostoła. A jednak sugestia ­Caravaggia jest wielce prawdopodobna.

Zagrożenia związane z wyobraźnią

Założyciel jezuitów nie był jednak naiwny. Wiedział, że wyobraźnię cechuje pewne napięcie. Podatna jest bowiem na działanie zarówno dobrych, jak i złych duchów. Może pobudzać do dobra lub do zła. Święty John Henry Newman pisał, że „zły świat ukazuje swoją moc nie przez zwykłe odwoływanie się do naszego rozumu czy zapalanie naszych namiętności, lecz przez presję na naszą wyobraźnię”. Ciekawą prawidłowość nawiązującą do tej słusznej intuicji Ignacy zaobserwował i sprecyzował w regułach o rozeznawaniu duchów, które dzielą się na dwie części. Pierwsza zawiera tylko jedną regułę i dotyczy ludzi, którzy przechodzą od grzechu śmiertelnego do śmiertelnego. Wtedy, jak pisze Ignacy, zły duch, „ma przeważnie zwyczaj przedstawiać przyjemności zwodnicze i sprawia, że wyobrażają sobie rozkosze i przyjemności zmysłowe, aby ich tym bardziej utrzymać i pogrążyć w ich grzechach” (Ćwiczenia duchowe 314).

Warto dodać, że nie chodzi tu tylko o doznania seksualne, ale w ogóle o przyjemność czerpaną z ciała. Wyobraźnia w tym stanie duchowym oddana jest wyraźnie do usług zła, choć sama zła nie jest, ale zanieczyszczona i podbita przez siły ciemności. Aby człowiek pławił się bez końca w grzechu, wystarczy skupić jego uwagę na „najniższym” poziomie ludzkiej egzystencji, gdzie podstawowym ­kryterium wyborów stają się ból i przyjemność.

Jednakże ta sama wyobraźnia może człowieka jeszcze bardziej pogrążyć w grzechach, ale może też brać czynny udział w procesie jego duchowego uzdrowienia. Czytamy o tym w Opowieści Pielgrzyma, wktórej Ignacy uwiecznił pierwszy etap swego nawrócenia. Pisze, że

pewnej nocy, gdy nie spał, ujrzał obraz naszej Pani z Dzieciątkiem Jezus. Widzenie to napełniło go na dłuższy czas nadzwyczajną pociechą i wielkim wstrętem do życia przeszłego, a szczególnie do grzechów cielesnych, iż zdawało mu się, że zostały wymazane z jego duszy wszystkie te obrazy i wyobrażenia, które aż do tej pory były w niej wyryte. I tak od tamtej chwili [przełom 1521/1522 roku] aż do sierpnia 1553 roku, kiedy te rzeczy są notowane, nigdy nie dał najmniejszego przyzwolenia na pokusy cielesne. Z tego skutku można wnosić, że widzenie to było od Boga, chociaż on sam nie śmiał o tym zdecydować i nie twierdził nigdy ponad to, co powyżej powiedziane (10).

Interesujące jest to, że za sprawą tej samej władzy „obrazy i wyobrażenia” stały się przyczyną grzechów świętego Ignacego i równocześnie dzięki wyobraźni został on od nich oczyszczony.

W tych zwięzłych słowach święty wspomina o wstępnym etapie swojego oczyszczenia duchowego, które zaczęło się w jego wyobraźni. Później nastąpiła kolejna faza, o wiele trudniejsza i dłuższa, kiedy dręczyły go skrupuły i myśli samobójcze. To oczyszczenie nastąpiło niespodziewanie, pod osłoną nocy, i „opróżniło” jego pamięć z obrazów popychających go do grzechów cielesnych, także o podłożu seksualnym. Co ciekawe, nieczyste wyobrażenia nie zostały wypalone wizją piekielnego ognia czy przedstawieniem anioła z mieczem w ręku, lecz poruszeniem wywołanym delikatnym i czułym obrazem Matki z Dzieckiem. Nie można więc demonizować wyobraźni. Podejrzliwość wobec niej lub jej postponowanie bierze się głównie z braku rozeznania duchowego. Wydaje się, że zło głównie posługuje się obrazami, a wszystko, co pochodzi od rozumu, jest niejako czystym światłem. Ignacy nigdy nie zgodziłby się z takim podejściem. Wszystko podlega w naszym życiu rozeznaniu. Nie ma gorszych lub lepszych władz duszy.

Współczesna amerykańska pisarka katolicka Flannery O’Connor w swoim wykładzie na Georgetown z 1963 roku twierdziła, że w „ostatnich czterech lub pięciu wiekach za bardzo podkreślaliśmy w Kościele to, co abstrakcyjne, i wskutek tego zubożyliśmy wyobraźnię i naszą zdolność do prorockiego wglądu”. Niektórzy tak dalece stali się nieufni wobec literackiej fikcji, i tym samym wyobraźni, że w każdej powieści, która nie jest napisana przez świętego lub o świętych, węszą zarzewie herezji i błędu. Gdyby uznać to roszczenie za słuszne, należałoby z Pisma Świętego usunąć wszystkie te fragmenty, które „gorszą” opisami ludzkiej niegodziwości, chciwości i pożądania. Pisarka przekonuje, że w literaturze chodzi o to, aby poruszyć serce. Złudzeniem jest sądzić, że do osiągnięcia tego celu wystarczy poprzestać na pojęciach, prawach czy nawet pobożnych nawoływaniach. Rozum zawsze dąży do uogólniania, chce podporządkowywać, stroni od szczegółów, uważa je za zbyteczne. Poza tym często żądamy natychmiastowych i pewnych odpowiedzi, sformułowanych jasno i najlepiej w formie przepisu. Jednak wyobraźnia nie lubi generalizacji, wydobywa na wierzch konkret, kocha to, co z pozoru wydaje się marginalne. Potrzebujemy siły obrazu. Nie wszystko da się pojąć i wyrazić rozumem. Pisarka ma rację. Nie jesteśmy czysto racjonalnymi istotami, które wszystkie decyzje podejmują po głębokim namyśle, bez domieszki uczuć, intuicji, ­obrazu i spontaniczności.

Zadziwiające jest to, że dzisiaj abstrakcja przeszła do sztuki, a wyobraźnię świetnie zagospodarował rynek, świat mediów i niestety także cały przemysł pornograficzny. Chyba najwięcej na temat działania ludzkiej wyobraźni wiedzą producenci reklam czy twórcy gier komputerowych. Nie pobudzają nas bowiem do kupna swoich produktów wyczerpującymi opisami, hermetycznymi pojęciami, lecz sprytnie dobranymi, często zabawnymi obrazami i hasłami, które poruszają najczulsze struny naszego człowieczeństwa. Każda reklama jest pewnego rodzaju manipulacją, drogą na skróty, stymulacją naszych pragnień, pożądań, tęsknot i lęków. Kto nie chce być zdrowy? Kto pragnie cierpieć? Któż nie chce wyglądać ładnie? Producenci lekarstw aż nazbyt dobrze o tym wiedzą. Krótkie, czasem zabawne i inteligentne spoty stają się motorem naszych decyzji. Nawet jeśli zarzekamy się, że nie kierujemy się reklamami, w sytuacji, gdy musimy coś szybko wybrać, wyobraźnia idzie nam w sukurs, podsuwając to, co widzieliśmy wielokrotnie na ekranie. W ten sposób uwalniamy się od konieczności męczącego zastanawiania się i wyboru. Owszem, czasem dajemy się wpuścić w maliny. Nabywamy coś, bo nam się spodobało, wzbudziło miłe uczucia i dlatego uznaliśmy, że tego potrzebujemy.

Święty John Henry Newman zdawał sobie sprawę z tego, że Pismo Święte często przestaje nas poruszać, ponieważ przyzwyczajamy się do niego, osłuchujemy, ulegamy złudzeniu, że wszystko już jest oczywiste i zrozumiałe. Stajemy się wówczas niewrażliwi na biblijne opowieści, patrząc na nie jak na zwykłe historie z zamierzchłej przeszłości. Dlatego zdaniem brytyjskiego kardynała „celem rozmyślań jest uczynienie ewangelii rzeczywistymi, spowodowanie, żeby fakty opisywane przez nie wystąpiły jasno przed naszym umysłem, jako takie przedmioty, które wiara, równie żywa jak wyobraźnia je pojmująca, może sobie przyswoić” (Logika wiary 78). Oczywiście dzięki wyobraźni nie wyruszamy w żadną podróż w czasie. Chrystus Zmartwychwstały jest ciągle obecny. Podczas kontemplacji ewangelicznej dotykamy nie tyle „prawdy historycznej, co prawdy tajemnicy” (Anthony de Mello SJ). Wchodzimy w wieczne „teraz” Boga. Dzieje się coś podobnego jak podczas Eucharystii. Liturgiczne wspominanie nie polega na przywoływaniu w pamięci odległych wydarzeń, lecz na uczestnictwie w nich. Na tym polega sakramentalność. Wieczność przenika się z czasem.

Obrazy i symbole kształtują nasze życie. Wpływają na nasze wybory. Mogą mieć formę opisową. Mnóstwo obrazów Boga, świata, miłości, człowieka pochodzi z kultury. Inne nabywamy w rodzinie. Niektóre są stworzone przez nas samych. Wszystkie zmagazynowane przebywają w naszej pamięci. Ale nie leżą tam zamknięte w szczelnych kufrach. Wyobraźnia jest jak nieustanny film projektowany na ekranie. Nie sposób jej wyłączyć. Jednakże nie wszystkie obrazy są prawdziwe, niektóre destrukcyjne i fałszywe. Clive S. Lewis na pierwszej stronie swojej książki Podział ostateczny napisał: „Są trzy obrazy w moim umyśle, które ciągle muszę porzucać i zastępować lepszymi: fałszywy obraz Boga, fałszywy obraz moich bliźnich i fałszywy obraz samego siebie”. Nawrócenie nie polega jedynie na zmianie myślenia lub postępowania. Obrazy również wymagają ciągłej rekapitulacji. Właśnie kontemplacja ewangeliczna służy do tego celu.

Jeśli wyobraźnia jest najbardziej „zewnętrzną” warstwą duszy, która jednak na nią wpływa, nic dziwnego, że rozwój wiary zaczyna się od oczyszczenia z obrazów, które zagnieździły się w pamięci na dobre i trzymają człowieka na uwięzi. Nie tylko ubóstwiane obrazy rzeczy stworzonych, ale także fałszywe wyobrażenia Boga potrafią na długie lata, a nieraz na całe życie, wyhamować postęp duchowy. Często zdarza się, że człowiek wierzy w Boga, który tak naprawdę nie istnieje.

Zwykle zaczynamy od naturalnych, pogańskich wyobrażeń. Jest w nich wiele prawdy. Uważamy, że jest Bóg, trzeba się z Nim liczyć, ale zasadniczo ludzie Boga nie obchodzą i żyją swoim życiem. Dlatego nie można Go drażnić. W tym rozumieniu religii to człowiek inicjuje spotkanie z Bogiem. Zaczyna się modlić, składa ofiarę. Kieruje nim pewien rodzaj szacunku wymieszanego ze strachem. Uważa, że należy zachowywać prawo, żeby nie rozgniewać Boga.

Potem przychodzi kolejny stopień, mentalność obecna w dużej mierze w Starym Testamencie. Bóg jest jeden, nawet do nas się zbliża, zawiera przymierze, ale wszystko skupia się na tym, co zewnętrzne. Liczą się tylko kult, przepisy i prawo. Musisz je zachowywać, aby cieszyć się błogosławieństwem Boga.

Następnym etapem jest Ewangelia. Tutaj Jezus jako człowiek wkracza w nasze życie, tak bardzo i tak blisko, że nie zostaje przyjęty, a nawet odrzucony i zabity. Pierwotne, naturalne obrazy tkwią w nas korzeniami. Nie poddają się łatwo modyfikacji. Naszych wykoślawionych obrazów Boga i religii nie da się po prostu wyłączyć. Dlatego konieczne jest stopniowe i ciągłe oczyszczenie. To długi proces.

Samo nauczenie się tego, co nazywamy modlitwą wyobraźni1