Santiago de Compostela Pielgrzymim krokiem - Józef Bremer SJ - ebook

Santiago de Compostela Pielgrzymim krokiem ebook

Józef Bremer SJ

4,0

Opis

Kilkutygodniowe bycie pielgrzymem na Camino de Santiago rodzi poczucie odpowiedzialności wobec drugiego pątnika. Nie jest przy tym ważne, czy jest on wierzący czy nie. W tym sensie pielgrzymowanie to również konkretne "byciem Kościołem w drodze". Pielgrzymka zbliża ludzi; jest sprawą wspólnoty, chociażby nawet bardzo luźnej, często jednodniowej albo wspólnoty jednego wieczoru. Pojedynczy pielgrzym nie jest żadnym pielgrzymem. Pielgrzymka pokazuje, że człowiek z natury jest istotą społeczną i to we wszystkich swoich wymiarach.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 216

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Wydawnictwo WAM, 2007Redakcja:Jerzy WolakKorekta:Katarzyna BorzêckaProjekt okładki:Andrzej SochackiISBN 978-83-277-2344-4WYDAWNICTWO WAMul. Kopernika 26 • 31-501 KRAKÓWtel. 012 62 93 200 • fax 012 429 50 03e-mail: [email protected]£ HANDLOWYtel. 012 62 93 254 – 256fax 012 430 32 10e-mail: [email protected] do naszejKSIÊGARNI INTERNETOWEJhttp://WydawnictwoWAM.pltel. 012 62 93 260fax 012 62 93 261Drukarnia Wydawnictwa WAMul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

Wstęp

Od ponad tysiąca lat Europę przecinają szlaki pielgrzymkowe prowadzące do Santiago de Compostela. Cztery z nich biegną przez Francję i schodzą się za Pirenejami tworząc jeden szlak – Drogę świętego Jakuba (Camino de Santiago). Nowa nazwa powoli wypiera starszą – Camino Francés. Za początkowy punkt prawie osiemsetkilometrowego Camino przyjmuje się zwykle leżącą po hiszpańskiej stronie Pirenejów miejscowość Roncesvalles, choć niektórzy uważają zań leżące po stronie francuskiej Saint-Jean-Pied-de-Port. Camino kończy się jedną z bram katedry w Santiago de Compostela, w której znajdują się relikwie Apostoła Jakuba.

Na Camino spotykamy żywe świadectwo zarówno wiary, pobożności i życia religijnego, jak i historii chrześcijaństwa oraz tworzonej w jego ramach literatury i architektury. Fizyczna trasa Camino przecina zmieniające się jak w kalejdoskopie krajobrazy Nawarry, Kastylii, Galicji, przechodzi przez zaspane wioski oraz tętniące ruchem miasteczka i miasta. Drogi do Santiago – zwłaszcza hiszpańskie Camino de Santiago – to obok dróg do Jerozolimy i Rzymu najstarsze szlaki pielgrzymkowe chrześcijańskiej Europy.

Od chwili powstania Camino prawdziwą jego duszę stanowią pątnicy. Ich nieprzerwany ciąg przemierzał i przemierza szlak od średniowiecza po dzień dzisiejszy. Podobnie jak średniowieczni pielgrzymi, tak i pielgrzymi współcześni różnią się między sobą pochodzeniem, wiekiem, mową; nierzadko należą do różnych konfesji, a nawet do różnych religii. Wszyscy oni jednak zmierzają w tym samym kierunku: do grobu Apostoła Jakuba.

Pełne tajemnicy oddziaływanie Camino pochodzi po części ze ścisłego związku z chrześcijańską tradycją pielgrzymowania, z chrześcijańskimi formami pobożności połączonymi z kultem relikwii, pokutą za grzechy i zyskiwaniem odpustów. W tym względzie miejsca pielgrzymkowe są tajemniczymi stolicami świata, ogniskami ludzkiej nadziei, która nie przestaje żyć także wtedy, gdy – po ludzku patrząc – człowiek nie wie, co dalej. Inna część wielowiekowego oddziaływania Camino nosi charakter wspólnotowy i polega na byciu w drodze razem z innymi. Następna część jego oddziaływania płynie z majestatycznej skromności kamiennych figur tworzących romańskie portale i kapitele kamiennych kolumn, ze strzelających w niebo łuków i witraży gotyckich katedr, z grubych murów schronisk dla pielgrzymów. Wzdłuż Camino rozciąga się kilkusetkilometrowy sznur romańskich i gotyckich budowli kościelnych i militarnych – istnych pereł architektury. Z historią miejscowości przy Camino wiążą się osobiste historie anonimowych pątników, rzemieślników, karczmarzy, jak również biografie znanych ludzi, którzy wywarli ogromny wpływ na rozwój Kościoła i tego, co nazywamy kulturą europejską. Od samego początku pielgrzymki do Santiago były bowiem oparte o specyficzną infrastrukturę, niespotykaną na drogach pielgrzymek do innych miejsc świętych.

Trudno powiedzieć, od kiedy opanował mnie „wirus Camino”. Pierwsze symptomy jego obecności pojawiły się w roku 2000, niejako przy okazji przyznania Krakowowi tytułu Europejskiego Miasta Kultury (European City of Culture). W tym samym roku tytuł ten przyznano również kilku innym europejskim miastom, w tym Santiago de Compostela. Z tej okazji w święto św. Jakuba (25 lipca) w kościele św. Katarzyny w Krakowie wykonano stałe części Mszy św. pochodzące z przechowywanego w katedrze w Santiago średniowiecznego manuskryptu zwanego Codex Calixtinus. Artystom z Francji i Polski towarzyszył Chór Filharmonii Krakowskiej. Wraz z przygotowaniami do koncertu opracowano broszurę o Kodeksie oraz nagrano płytę CD o takim samym tytule. W tym samym roku znajomi podarowali mi książkę Paolo Coelho Pielgrzym. Natomiast w roku 2004 Muzeum Narodowe w Krakowie zorganizowało cieszącą się dużym zainteresowaniem wystawę pt. Pielgrzymowanie do Santiago de Compostela i jego obraz w sztuce.

Od tego czasu zacząłem czytać literaturę na temat pielgrzymek do Santiago de Compostela. Nagle okazało się, że wśród moich znajomych są osoby, które przeszły bądź całe Camino bądź jego część. Ich pełne zachwytu opowieści zaczęły padać na żyzną glebę mojej wyobraźni, prowadząc do powolnego krystalizowania się pragnienia udania się pieszo do Santiago. Do tego typu wyjścia trzeba być przygotowanym zewnętrznie: w odpowiedni sprzęt i kondycję fizyczną, ale także wewnętrznie, duchowo. Nastawienie wewnętrzne pociąga go przodu, plecak czyni lżejszym, odciąża nogi, osłabia ból, dodaje sił.

Dodatkową inspirację do wyjścia na Camino była pielgrzymka moich dwóch współbraci zakonnych – Staszka i Tomka – którzy w roku 2004 przemierzyli na rowerach szlak z Roncesvalles do Santiago de Compostela. Dwa lata później Staszek razem ze współbratem Krzysiem przeszli Camino pieszo. Postanowiłem i ja zrealizować swoje pragnienie. Wspomniany już Tomek też nosił się z podobnym zamiarem, więc we wrześniu razem polecieliśmy do Hiszpanii. Naszą pielgrzymkę rozpoczęliśmy w Pamplonie.

Na świecie wydano setki książek o Camino de Santiago, zredagowano liczne strony internetowe, nakręcono wiele reportaży telewizyjnych. Nie napisałem kolejnego przewodnika po Camino. Nie jestem w tej materii kompetentny. Istnieją zresztą bardzo dobrze opracowane przewodniki w każdym języku, także w języku polskim. Nie podaję również praktycznych wskazówek, jak najlepiej i najtaniej dotrzeć do Hiszpanii i jak z niej wrócić, co zapakować do plecaka, na jakie odcinki rozłożyć całą drogę itp. Wskazówki tego typu można uzyskać w biurach podróży lub od znajomych, którzy już na Camino byli. Nie opisuję także dokładnie poszczególnych etapów drogi, związanych z nimi wydarzeń historycznych, spotykanych obiektów architektonicznych i krajobrazów.

Spisałem jedynie moje przemyślenia i spostrzeżenia na temat pielgrzymki, uzupełniłem je o wypowiedzi usłyszane z ust innych pątników oraz o kilka informacji pochodzących z literatury. W ten sposób powstał zbiór refleksji oparty o pielgrzymkowe przeżycia na Camino de Santiago. Pisząc starałem się być obiektywny, chociaż z góry przyznaję, że pielgrzymka do Santiago przeszła pod każdym względem moje oczekiwania. Camino potrafi zaskoczyć.

Św. Jakub Większy– patron pielgrzymóww

Dzieje Apostolskie mówią, iż Apostoł Jakub zwany Większym zginął śmiercią męczeńską za panowania Heroda Agryppy1. Według pobożnych opowiadań św. Jakub apostołował po zmartwychwstaniu Pana Jezusa w Hiszpanii, a następnie wrócił do Judei. Po śmierci Apostoła jego uczniowie, przewieźli morzem ciało z powrotem do Hiszpanii (tzw. translatio), na teren dzisiejszej Galicji, gdzie zostaje uroczyście pogrzebany. Z czasem jednak o jego grobie zapomniano.

W roku 711 muzułmanie lądują na Półwyspie Iberyjskim i w krótkim czasie go podbijają. Na północy Półwyspu formuje się ruch oporu. Wojska chrześcijańskie wygrywają bitwę z muzułmanami pod Covadonga (722) rozpoczynając tym samym tzw. rekonkwistę, czyli odbijanie Półwyspu z rąk muzułmanów.

W roku 813 odkryto miejsce, w którym znajdował się zapomniany grób Apostoła. Towarzyszyły temu nienaturalne zjawiska w postaci światła gwiazd i śpiewów anielskich. Papież Leon II potwierdził prawdziwość znalezionych relikwii Apostoła, a król Alfons II kazał zbudować nad jego grobem pierwszą kaplicę. W ten sposób rozpoczęła się historia miasta Santiago de Compostela. „Santiago”, czyli „Sant Jago” znaczy w starohiszpańskim „święty Jakub”, zaś „Compostela” pochodzi od łacińskiego campus stellae („pole gwiazd”) lub od compositum („mały cmentarz”).

Św. Jakubowi szybko przyznano tytuł „Obrońcy Hiszpanii” oraz ustanowiono dla niego własne liturgiczne święto. I oto mamy rok 844. W bitwie pod Clavijo wojska chrześcijańskie pokonują wojska muzułmańskie. Sam św. Jakub przechylił szalę zwycięstwa na korzyść chrześcijan, ukazując się po ich stronie na białym koniu, z mieczem w ręku. Miecz jest atrybutem św. Jakuba, gdyż był narzędziem jego męczeńskiej śmierci. Po bitwie pod Clavijo Apostoła okrzyknięto „pogromcą Maurów” (Matamoros).

Do grobu w Santiago de Compostela zaczęli przybywać pątnicy. Najpierw z Francji i Hiszpanii, a następnie z całej Europy. W średniowieczu bowiem pątnik mógł się udać do jednego z trzech głównych miast pielgrzymkowych: Jerozolimy, Rzymu lub Santiago. Dante w swojej Vita Nuova używa dla pielgrzymów trzech określeń. Tych, którzy udają się do Jerozolimy nazywa palmieri, bo płyną przez morze aby przywieźć gałązkę palmy, udających się do Rzymu nazywa romei, nazwę peregrini rezerwuje zaś dla pielgrzymów do Santiago.

Pamplona – obrońca twierdzy

Jesteśmy z Tomkiem w Pamplonie. Wychodząc na plac przed dworcem kolejowym po raz pierwszy, na terenie Hiszpanii, opuszczamy klimatyzowane pomieszczenia. Mimo wieczornej pory żar leje się z każdego sześciennego centymetra jasnego nieba, odbija się od asfaltu placu, od fasady budynku. Pierwsza myśl – uciec z powrotem do wnętrza dworca! Dojeżdżamy jednak autobusem do centrum starego miasta. Stamtąd wąskimi ulicami udajemy się pieszo najpierw do albergue (schroniska dla pielgrzymów), gdzie otrzymujemy tzw. credencial (dowód pielgrzyma). Następnie udajemy się na nocleg do kolegium jezuitów.

Pamplona jest miastem założonym przez Rzymian, po których niestety nie zachowały się żadne większe zabytki lub pozostałości. Dzisiejszą Pamplonę świat zna między innymi z obchodzonego w dniach 6-15 lipca el Sanfermin – religijno-ludowego festiwalu ku czci św. Fermina. Ulice stolicy Nawarry zapełniają się wówczas turystami z całego świata, głównie z Ameryki. Noszą oni kowbojskie kapelusze i różne inne akcesoria związane z hodowlą bydła lub walkami byków. Wielką atrakcją fiesty jest bowiem codzienne przeganianie ulicami starego miasta stada byków. Młodzi ludzie – zarówno mężczyźni, jak i kobiety – wykorzystują tę okazję dla wykazania się odwagą i brawurą. Biegną oni tłumnie przed stadem zwierząt jak długo się da. Gdy niebezpieczeństwo ze strony pędzących i rozjuszonych byków jest zbyt duże, uciekający chronią się w ostatnim momencie za specjalnie ustawiony płot albo wspinają na uliczne latarnie. Szczęściem jest, kiedy gonitwa kończy się jedynie poturbowaniami. Ponieważ fiesta przypada na „sezon ogórkowy” w polityce, krótkie relacje z gonitwy byków można zobaczyć także w polskiej telewizji. Religijny charakter fiesty prawie zupełnie zaniknął.

Sanfermin było lokalnym świętem Navarry do czasu, gdy Ernest Hemingway nie opisał go w swojej książce Słońce też wschodzi (1926). „W południe w niedzielę szóstego lipca wybuchła fiesta. (...) Fiesta zaczęła się naprawdę. Trwała dzień i noc przez cały tydzień. Nie ustawały tańce, nie ustawało picie, wciąż trwała wrzawa. Rzeczy, które się działy, mogły się zdarzyć jedynie podczas fiesty. W końcu wszystko stało się nierealne i doznawało się wrażenia, że nic nie może mieć żadnych konsekwencji”.

Gościnne kolegium jezuitów opuszczamy wcześnie rano i idziemy w kierunku przecinającego miasto pielgrzymiego szlaku. Puste, oświetlone ulice Pamplony stopniowo zapełniają się samochodami. W Pamplonie najbardziej interesuje mnie twierdza, tutaj bowiem zaczęła się historia mojego zakonu. Niestety o tej porze dnia mogę ją zobaczyć jedynie z zewnątrz. Po twierdzy po-zostały wystylizowane mury z bastionami z białego kamienia. Całość otacza wyschnięta fosa. Do jej zewnętrznej strony przylega szeroki pas zieleni należący do miejskiego parku. Po wyasfaltowanych drogach parku spacerują ludzie z psami, śmigają rowerzyści. Jak z miejsca, w którym stoję mogła wyglądać twierdza przed prawie pięciuset laty? Wówczas na jej murach stał Iñigo López y Loyola, późniejszy św. Ignacy z Loyoli.

Iñigo López de Oñaz y Loyola urodzil się w roku 1491 jako najmłodszy syn baskijskiego szlachcica z prowicji Guipúzcoa. Czternastoletniego Iñigo wysłano na dwór krewnego jego matki –Juana Velázqueza de Cuéllar. Velázquez był wielkim podskarbim (ministrem finansów) i bliskim zaufanym hiszpańskich królów. Zarządzał zamkiem i pałacem królewskim niedaleko Madrytu. Pod jego opieką w latach 1505-1517 Iñigo „kształcił się” na pazia i dworzanina. Zgodnie z panującym na dworze Velázqueza ideałem średniowiecznego rycerza, Iñigo wpojono zmiłowanie do turniejów i posługiwania się bronią; jego głowę napełniono marzeniami o damie serca. Po śmierci Velázqueza (1517) Iñigo przeniósł się jako żołnierz gwardii przybocznej do Don Antonio Manrique de Lara, księcia Nájery i wicekróla Nawarry. Ten ustanowił go rozjemcą w licznych – także politycznych – sprawach konfliktowych, z czego Iñigo dobrze się wywiązywał.

20 maja 1521 roku Francuzi wykorzystali powstanie w Hiszpanii i ich wojska podeszły pod mury Pamplony. Mieszkańcy Pamplony bez wahania i oporu stanęli po stronie Francuzów. W ich ślady zamierzał pójść także komendant twierdzy. Młody oficer Iñigo przekonał go jednak, że twierdzy nie należy poddać. „Zwyciężyć albo zginąć” – takie było hasło Iñigo. Inni oficerowie mieli w tej sprawie odmienne zdanie. Z wojskowego punktu widzenia opór był bowiem bezsensowny. Siły francuskie liczyły 12 000 żołnierzy, w twierdzy zaś było 1000 obrońców i 19 dział. Po sześciogodzinnym ostrzale francuska kula armatnia strzaskała Iñigo prawą nogę i uszkodziła ciężko lewą – prawdopodobnie odłamkami muru. Gdy spiritus movens oporu został wyeliminowany z walki, reszta załogi poddała się. Francuzi traktowali Iñigo z wszelkimi honorami. Po dwóch tygodniach pozwolili go odtransportować z Pamplony do rodzinnego zamku w Loyoli, koło Azpeitia-Gui- púzcoa. Niesiono go w lektyce. Ponieważ główne drogi opanowane były przez Francuzów, tragarze szli bocznymi, górskimi ścieżkami, prawdopodobnie przez Iza, Zuasti, Irurzun, Lecumberri i Vidania. Pełna cierpienia droga trwała około dwóch tygodni, łącznie z kilkudniową przerwą w Ozaeta, gdyż ranny bardzo gorączkował. Należy dodać, że bohaterska postawa Iñigo nie poszła na marne. Zwycięski pochód Francuzów został wkrótce zatrzymany i musieli się wycofać za Pireneje. Dnia 5 lipca nad twierdzą w Pamplonie powiewała znowu hiszpańska flaga.

Z historycznego punktu widzenia bitwa o Pamplonę była wydarzeniem lokalnym, lecz dla Iñigo oznaczała ona punkt zwrotny w życiu. W Loyoli przygotowywał się na śmierć. Rany nie chciały się goić, już raz zrośnięte kości musiały zostać ponownie złamane, bo źle je złożono. Prawa noga była nadal krótsza, czego pragnący dworskiej kariery Iñigo nie umiał i nie mógł zaakceptować. Dlatego poddawał się kolejnym, długotrwałym mękom na wyciągu. Dla zabicia czasu chciał czytać powieści rycerskie, ale tych w zamku nie było. Jedynymi dostępnymi lekturami w języku hiszpańskim okazały się Złota legenda Jakuba de Voragine i Życie Jezusa Chrystusa Ludolfa z Saksonii, czytał je więc na przemian. To właśnie pod wpływem tych książek podjął decyzję o radykalnej zmianie życia. Po dziewięciu miesiącach rekonwalescencji mógł chodzić. Pod pretekstem odwiedzenia rodziny w Ońate i odebrania należnego mu żołdu w Navarrete Iñigo zostawił swoich krewnych i wyruszył w drogę. Już wtedy nosił się z zamiarem, że do rodzinnego zamku nie wróci, a jeżeli Bóg pozwoli, uda się do Ziemi Świętej.

Spod twierdzy razem z Tomkiem dochodzimy do przebiegającego ulicami miasta Camino. Uświadamiam sobie, że tymi pierwszymi krokami na szlaku rozpoczyna się moja droga do Santiago – chociażby była ona nie wiem jak długa, to te pierwsze kroki są decydujące. Inne będą jedynie ich następstwem.

Z daleka widzimy kilkuosobowe grupki pielgrzymów. Wchodzimy pomiędzy dwie z nich – przed sobą mamy czterech żwawo pielgrzymujących starszych pątników z Francji, za nami młodych ludzi z Hiszpanii. Wokoło nas ciągną się nowoczesne dzielnice Pamplony. Miasto opuszczamy w kierunku południowo zachodnim. Udajemy się ku widocznej na horyzoncie przełęczy Puerte del Perdón. Po obydwu stronach odległej przełęczy widać białe, wolnostojące wiatraki. Ich sylwetki nie pasują do górzystego krajobrazu i mocno go zniekształcają. Asfaltowy dotychczas szlak przechodzi w polną drogę. Zamiast zabudowań, po obydwu stronach drogi rosną bujne krzewy dzikiej róży z pęczkami małego, czerwonego głogu, kępy jałowca z ciemnymi kulkami, uginające się od owoców gałęzie dzikiego bzu i całe ściany kłujących dzikich jeżyn. Zaczyna się dość strome podejście. Na przełęczy Puerte del Perdón ustawiono nowoczesny pomnik, przedstawiający grupę wędrujących konno i pieszo pielgrzymów. Wysokie, wycięte z blachy wystylizowane postacie stylem pasują bardziej do konstrukcji wiatraków aniżeli do historycznego ducha Camino. Pomnik przypomina raczej grupę konnych Don Kichotów z pieszymi giermkami, którzy zrezygnowali z walki z nieosiągalnymi dla nich skrzydłami wiatraków i kołysani lekkim wiatrem idą dalej w kierunku Santiago. Z przełęczy Puerte del Perdón w kierunku północno-wschodnim rozciąga się daleki widok na Pamplonę i na Pireneje, a w kierunku zachodnim – na dolinę pomiędzy rzekami Ebro i Aragón. Na przełęczy spotykamy Katarzynę i Joannę z Warszawy oraz studentów: Martę i Arka z Krakowa. Lekki chłodny wiatr muska skrzydła wiatraków, pomnik i odpoczywających wokół niego pątników.

Po krótkiej rozmowie schodzimy z przewiewnej przełęczy i zanurzamy się w strefę upalnego, wiszącego powietrza. Jest tak gorąco, że nawet nasze cienie wyraźnie się skurczyły. Nieco dłuższą przerwę robimy przed kościołem w Obanos. Wielu pątników znalazło schronienie przed słońcem w cieniu kościoła, na zielonym trawniku wokół hydrantu z kranem. Słowo cień w upalnej Hiszpanii ma inne znaczenie, niż to samo słowo w języku polskim. Całym ciałem odczuwa się, jak przydatny i zbawienny w czasie sjesty może być cień pochodzący od wysokiej kościelnej budowli, od drzewa, od czegokolwiek...

Z Obanos związana jest historia o Wilhelmie i jego siostrze św. Felicji. Razem pielgrzymowali do Santiago, ale w drodze powrotnej Felicja chciała się rozstać z bratem. Zainspirowana pielgrzymką pragnęła zostać jako pustelniczka w Obanos. Brat nie chciał się na to zgodzić i w porywie gniewu zabił ją. Gdy się opamiętał to raz jeszcze odbył pielgrzymkę do Santiago. Powrócił do Obanos i osiadł jako pokutnik w tutejszych górach. Dzisiaj on i jego siostra są uważani za patronów tej okolicy. Podobne opowiadania będą nam towarzyszyły na całym Camino. Prawie z każdą napotkaną miejscowością wiąże się jedno lub kilka opowiadań czy poetyckich legend. To one, często dosłownie, nakazywały wyrastać z ziemi lokalnym miejscom pielgrzymkowym, to one nakazywały powstawać kościołom, zapełniały je wiernymi i dziełami sztuki, one inspirowały okolicznych ludzi do udania się w drogę, a dla niezliczonych rzesz były źródłem duchowej pomocy, pociechy i nadziei.

Puente la Reina – Most Królowejj

Jesteśmy w Puente la Reina, gdzie według niektórych przekazów schodziły się dwa średniowieczne szlaki pielgrzymkowe, tworząc jeden szlak. Dzisiejsza oficjalna nazwa owego szlaku brzmi: Camino de Santiago. Jeszcze parę lat temu używano raczej nazwy Camino Francés. Nazwa Camino Francés pojawia się także dzisiaj i bynajmniej nie z tego powodu, że szlakiem owym szli albo idą wyłącznie Francuzi, czy jeszcze wcześniej karolińscy Frankowie. Drogą tą pielgrzymowali pątnicy różnych narodowości – Francuzów po prostu było najwięcej. W dzisiejszej Hiszpanii nazwę Camino Francés zastępuje się politycznie bardziej poprawną nazwą Camino de Santiago. Inne przekazy podają, że wspomniane szlaki schodziły się już w Obanos. Świadczyć to może o tym, iż drogi średniowiecznych pielgrzymów nie były jednoznacznie ustalone.

W leżącej pośród żyznego krajobrazu Puente la Reina osiedlili się w XI wieku Frankowie. W XII wieku templariusze wybudowali tutaj kościół i klasztor, który po skasowaniu ich zakonu przeszedł w ręce joannitów. Na starówce Puente la Reina pielgrzymi mieszają się z turystami. Ci ostatni śpią w hotelach, podróżują samochodami lub są przewożeni autobusami. W swoich aparatach fotograficznych chętnie zapamiętują nie tylko zdjęcia zabytków, ale także obładowanych plecakami pielgrzymów.

Miasto zawdzięcza swe powstanie legendarnemu romańskiemu mostowi. W XI wieku kazała go wybudować Doña Mayor, żona króla Nawarry Sancho Mayora. Przez dłuższy okres most był jedynym przejściem dla pielgrzymów chcących się dostać na drugą stronę rzeki Aragón, tym samym Puente la Reina funkcjonowało jak swoiste ucho igielne dla różnych grup pątników. Most jest używany do dzisiaj.

Most w Puente la Reina, podobnie jak inne średniowieczne mosty, jest stosunkowo wąski. Biegnąca po nim kamienna droga podnosi się do środka, a następnie opada ku drugiemu brzegowi. Tym samym z najwyższego punktu mostu rozciąga się piękna sceneria z wkomponowanym w nią miastem i obydwoma brzegami rzeki. Elegancka kamienna budowla nie jest ciężka czy przysadzista, choć w oczy rzuca się solidność konstrukcji. Majestatyczna sylwetka sześcioprzęsłowego mostu odbija się w leniwie o tej porze roku płynącym wąskim strumieniu rzeki. U stóp przęseł zbudowano małe kamienne wyspy o opływowych kształtach, chroniące most przed podmyciem przez napierające wody. Budowniczy mostu w Puente la Reina dysponowali nie tylko dużą wiedzą inżynierską, ale także wiadomościami o zmieniającej się w zależności od pór roku szerokości rzeki. Most w Puente la Reina od stuleci jest uznawany za prawdziwą wizytówkę nie tylko tej miejscowości, ale i całego Camino.

Wystylizowany przykład romańskiego mostu znajdujemy na banknocie o nominale 10 euro, a mostu gotyckiego – na banknocie 20 euro. Mosty tam przedstawione oddają reprezentatywne i charakterystyczne dla danej epoki cechy architektoniczne, ale zarazem są fikcyjnymi, wyidealizowanymi, pozbawionymi naocznej treści wizerunkami mostów. Nie pozwalają na zidentyfikowanie konkretnego kraju, każdy więc kraj posiadający romański lub gotycki most może się z tego typu ujednoliconymi wizerunkami identyfikować. Ich wyidealizowana forma ukazuje najważniejsze okresy rozwoju sztuki europejskiej. Most w Puente la Reina dostarcza nam wizualnych i dotykowych treści, o które możemy uzupełnić wspomniane symboliczne wizerunki. Mosty – te kamienne, drewniane lub stalowe – są od dawna symbolem międzyludzkiej komunikacji. Wyidealizowane mosty na banknotach euro wędrują z rąk do rąk i łączą ludzi w albergue, w barach, w sklepach. Łączą ich niezależnie od tego, czy aktualnie stoją nad brzegiem jakiejś rzeki, czy też nie. Tę samą rolę spełniają wybijane w Hiszpanii jedno- i dwucentowe monety euro, które na rewersie odzwierciedlają katedrę w Santiago de Compostela.

Jak wspomniałem, most w Puente la Reina został wybudowany w stylu romańskim. Styl gotycki w budowaniu mostów pojawił się na początku XIII wieku. Piękny gotycki most na rzece Miño – Puente Viejo – można zobaczyć w Ourense, mieście leżącym na szlaku Camino wiodącym przez Salamankę.

Mosty tworzyły i tworzą ważny element infrastruktury Camino. Pielgrzymi byli zazwyczaj zwolnieni od płacenia cła za przejście przez most, chociaż chciwość regionalnych władz powodowała, że przywilej ten niejednokrotnie istniał tylko na papierze. Friedrich Daum pielgrzymujący w XIII wieku do Santiago de Compostela skarży się, że w Puente musiał zapłacić wysokie cło za przekroczenie mostu. Pobierane w średniowieczu cła możemy porównać z naszymi opłatami za używanie autostrad.

Za Puente la Reina spotykamy grupę Niemców z Wiesbaden, którzy – jak sami mówią – są na tzw. „noble Camino”: w danym dniu przemierzają pieszo jedynie jakiś kilkunastokilometrowy etap, nie śpią w albergue lecz w zarezerwowanych hotelach, nie muszą nosić plecaka, gdyż cały bagaż jedzie autobusem. Następnego dnia podjeżdżają kilkanaście kilometrów autobusem, zwiedzają coś po drodze, a po południu znowu wędrówka po Camino. Nie są oni pielgrzymami w ścisłym tego słowa znaczeniu. Nie mają też credencial, chociaż niektórzy z nich w swoich notatnikach lub zeszytach zbierają pieczątki z poszczególnych miejscowości. Tego rodzaju „noble peregrino” był wspomniany Friedrich Daum, który na całą pielgrzymkę z Ratyzbony do Santiago i z powrotem wydał, w przeliczeniu na dzisiejszą walutę, ok. 6000 euro, z czego 1/3 pochłonęły opłaty za prywatne noclegi. Znaczną kwotę wydał także na kupno osła. Zwykli, zazwyczaj biedni pielgrzymi spali w schroniskach, a swój skromny ekwipunek nieśli na własnych barkach.

Pod wieczór dochodzimy do miasteczka Zirauki. Fizjonomia jego wąskich uliczek, kamiennych domów z żeliwnymi balustradami, balkonów pełnych kwiatów, nieregularnych placyków, ogromnych herbów na fasadach nie zmieniła się chyba od wieków. W albergue spotykamy Martę i Arka z Krakowa. Schronisko jest tuż przy kościele San Ramón, więc co kwadrans, także w nocy, rozlega się najpierw charakterystyczny szum mechanizmu dzwonowego, a po nim następują regularne uderzenia dzwonu obwieszczające kwadranse i godziny. W kościele można podziwiać piękny romański portal. Wieczorem – Msza święta. Oprócz kilku miejscowych pań bierze w niej udział paru pielgrzymów. Liturgia Mszy św., wraz z poprzedzającą ją modlitwą różańcową i litanią loretańską, trwa w sumie ok. 30 minut. Rzuca się w oczy kontrast: na zewnątrz kościoła i w jego najbliższym otoczeniu panuje wieczorna, spokojna atmosfera, a w jego wnętrzu nerwowość wymuszona zastraszającym tempem odmawianych modlitw i sprawowanej liturgii. Dokąd ten ksiądz się tak spieszy, dokąd się tak spieszą jego wiekowe już parafianki? Gwoli ogólnej informacji warto zauważyć, że w kościołach w większych miejscowoś- ciach przez które przebiega Camino Msza św. jest przeważnie odprawiana wieczorem, tak iż pątnicy mogą brać w niej udział. I niektórzy z nich z tej możliwości korzystają.

Za Zirauki fragment szlaku pokrywa się z wyłożoną kamieniami drogą pochodzącą z czasów rzymskich. W jednym miejscu przechodzimy przez krótki, jednoprzęsłowy rzymski most. Ze szlaku prawie wcale go nie widać, trudno także dostrzec płynący pod nim strumień. O tym, że przechodzimy przez most przypomina jedynie podniszczona, kamienna balustrada. Zmierzamy w kierunku Estelli. Droga prowadzi przez teren pagórkowaty, skromnie porośnięty na pół wyschniętymi kępami traw i małych krzewów. W tle pojawiają się zielone winnice. Z jasnego nieba leje się upał. Po kilku kilometrach przechodzimy przez kolejny stary most nad strumieniem zwanym „słoną rzeką” (Rio Salado).

Już autor Codex Calixtinus ostrzegał pielgrzymów, że woda tego idylicznego strumienia jest „zatruta”. Dzisiaj powiedzielibyśmy raczej, że jest ona „bogata w minerały”. Autor opowiada o dwóch Nawarczykach siedzących nad strumieniem i ostrzących noże. Gdy on i jego towarzysze zapytali ich, czy woda w strumieniu nadaje się do picia, ci zaczęli wychwalać jej zalety i polecili ją ludziom i koniom. Jednak gdy tylko konie skosztowały wody ze strumienia, dwa z nich od razu padły, a przyjaźnie wyglądający Nawarczycy natychmiast obdarli je ze skóry swoimi świeżo wyostrzonymi nożami. Widać, że autor Kodeksu nie przepadał za Nawarczykami. Przy okazji podaje jednak bardzo ważną dla każdego pątnika informację o jakości wód w rzekach przecinających Camino lub płynących obok. Jako rzeki z wodą pitną wymienia on: Pisuerga, Carrión, Esla, Valcarce, Sil, Miño i Sar. Trudno powiedzieć, jacy są dzisiejsi rdzenni Nawarczycy. Oceniając po tych siedzących w barach, czy mijanych po drodze można powiedzieć, że są ludźmi pogodnie usposobionymi, zadowolonymi ze swoich małych, poprzedzielanych uprawnymi polami winnic.

Przed Estellą widzimy dwa osiodłane konie, obok nich dwóch pielgrzymów. Pozostawione przez konie „ślady” mijaliśmy już kilkakrotnie na szlaku. Pątnicy pielgrzymujący na wierzchowcach lub prowadzący ze sobą obładowanego bagażem osła, mogą się zatrzymać w specjalnie przystosowanych albergue gwarantujących odpoczynek dla człowieka i zwierzęcia. Ze strony dzisiejszych Nawarczyków zwierzętom nic nie grozi, jak wygląda zagrożenie ze strony wód w rzekach i strumieniach można się jedynie domyślać, biorąc pod uwagę intensywną uprawę okolicznych pól.

Przez nieciekawe, nowoczesne przedmieścia dochodzimy do Estelli. Swoje powstanie i rozwój Estella zawdzięcza mostowi zbudowanemu w roku 1090 na polecenie króla Sancho I Ramíreza. W ten sposób niejako automatycznie „przesunięto” trasę Camino na korzyść Estelli. Droga do Composteli stanowiła bowiem w średniowieczu niezłe źródło dochodów. Finansowo pokrzywdzoną stroną wspomnianego przesunięcia okazał się benedyktyński klasztor Irache. Król Sancho przyrzekł mu regularne wypłacanie dziesięciny z dochodów uzyskiwanych w Estelli. W XIII wieku tylko potencjał gospodarczy Burgos mógł się równać z potencjałem Estelli. Dzisiaj Burgos jest wielkim, zatłoczonym, przemysłowym miastem, a Estella miłym, spokojnym miasteczkiem.

Autor Codex Calixtinus zaznacza, że w Estelli można dostać dobry chleb, wino, mięso i ryby. Przechodzimy obok bogato rzeźbionej, kamiennej fasady wczesnogotyckiego kościoła Santo Sepulcro. Na tympanonie stoją kamienne postacie przedstawiające sceny z Ostatniej Wieczerzy i Ukrzyżowania, u jego dołu zaś –trudna do rozpoznania figura św. Jakuba. Przekazy biblijne i przekazy z tradycji wykute przed wiekami w – jakby się wydawało –odpornym na upływ czasu kamieniu niszczeją pod wpływem deszczu zmieszanego ze spalinami. Ręce kamiennych postaci, ich ubrania tracą szczegóły. Powykrzywiane, przerażone twarze upodobniają się do tych radosnych – wszystkie stają się jednakowo płas- kie. Wyrazistość postaci powoli i po cichu zanika, a one same jakby chciały się usunąć w cień, jakby czuły się nam, współczesnym pątnikom niepotrzebne. Ich przekaz, forma tego przekazu, zdają się mieć mało do czynienia z naszym codziennym, niepątniczym życiem. Wielu elementów nie potrafimy dzisiaj zinterpretować. Dla wielu z nas zagadkowe i niezrozumiałe pozostają niektóre atrybuty świętych, czy przedstawione w kamieniu gesty.

Drugą perełką Estelli jest późnoromański portal kościoła San Miguel. Dobrze zachowały się małe sceny ukazujące dzieciństwo Jezusa Chrystusa, jego życie i zmartwychwstanie.

Na poczcie w Estelli nadajemy część bagażu na adres poczty w Santiago de Compostela. Poczta hiszpańska umożliwia taką operację, a bagaż czeka w Santiago przez 30 dni. Tym samym w Santiago będą już obecni zwiastuni naszego przyjścia. Opłata za wysłanie paczki do Polski różni się znacznie od opłaty za paczkę do Santiago. Nasze plecaki stały się lżejsze.

Gdzieś dwa kilometry za Estellą dochodzimy do jednego z najstarszych klasztorów Nawarry – Santa María la Real de Irache. Już w 1051 roku mnisi otwarli w tym miejscu szpital dla pielgrzymów. O minionej świetności klasztoru świadczy chociażby obszerny, renesansowy krużganek. Dzisiaj w klasztorze nie ma już mnichów. Część budynków klasztornych zamieniono na hotel. Do krótkiego postoju w dzisiejszym Irache zachęca może nie tyle sam klasztor, ile „studnia z winem”, ulokowana przy ogromnym budynku nowoczesnego Bodega Irache. Mowa o dwóch kranach wmurowanych w kamienną ścianę – z jednego z nich można zaczerpnąć wody, a z drugiego dobrego wina. Umieszczony nad kranami napis oznajmia pielgrzymom, że jeśli chcą dojść do Santiago, to powinni się napić wina z Irache.

Camino – dwie koncepcje

U Tomka zaczynają się pojawiać problemy z palcami rąk: bolą go, co jakiś czas sztywnieją i dziwnie się same wyginają. Podobne trudności miał już w czasie pobytu na Camino przed dwoma laty. Komplikacje z palcami utrudniają zawiązywanie butów, pakowanie plecaka, przygotowanie czegoś do zjedzenia. Trudno mu utrzymać kijki do chodzenia. Ponadto, nasze stopy pokrywają się powoli okropnymi pęcherzami. Plecaki, które jeszcze parę godzin temu stały się nieco lżejsze, znowu zaczynają ciążyć.

Przy schodzeniu z leżących pomiędzy Estellą a Los Arcos wzgórz Tomek proponuje dwie koncepcje naszego dalszego pielgrzymowania: idziemy razem, ale robimy mniej niż 30 km dziennie, lub się rozdzielamy, ja mogę robić dłuższe etapy, a Tomek będzie robił krótsze.

Pierwsza koncepcja oznacza jednak, że w przewidzianym czasie nie dotrzemy pieszo do Santiago de Compostela. Tomek, który dwa lata temu przejechał Camino na rowerze i był w Santiago, mówi, że tym razem chciałby jedynie „być na Camino”, a nie tylko je szybko „zaliczyć”. Innymi słowy; chodzi mu o dłuższe postoje, o planowanie krótszych etapów na dany dzień, o wcześniejsze przychodzenie do albergue. Zdaniem Tomka idziemy zbyt szybko, nie ma czasu ani na modlitwę, ani na refleksję, ani na spokojną rozmowę między nami, czy też z innymi pielgrzymami. Ponadto – ten problem z palcami...

Druga koncepcja oznacza, że jeśli chcę pieszo dotrzeć do Santiago, to muszę iść w takim samym tempie, jak do tej pory. Będę więc musiał iść sam. Chociaż po części zgadzam się racjami przytaczanymi przez Tomka, to jednak chcę nie tylko „być na Camino”, ale i po Camino dojść do Santiago.

Swój wyjazd na Camino rozumiałem od początku jako pielgrzymkę, a to między innymi oznacza jasność co do jej motywów. Motywacją nie było dla mnie „bycie na Camino” z nastawieniem na spotkania z innymi pielgrzymami, nie było też nią oczekiwanie, że takie bycie coś mi ze sobą przyniesie. Pierwszoplanowe było dla mnie przejście Camino i dojście do Santiago de Compostela. Pielgrzymki nie rozumiałem jako niezobowiązującego „bycia w drodze”, w którym „droga jest celem”. W pielgrzymce bowiem liczy się ustalenie określonego punktu końcowego: w przestrzeni i czasie. Punkt w czasie ustaliliśmy datą na biletach powrotnych do Krakowa. Miejsce w przestrzeni – Santiago – było czymś wiążącym dla mojego myślenia. Ponadto, mierzony w dniach czasowy dystans dzielący Los Arcos od Santiago odpowiadał mojemu wewnętrznemu pragnieniu bycia w drodze. Uważałem, że piesze przejście z Los Arcos do Santiago jest realnym celem. Niemniej jednak przyznaję, że właśnie dzisiaj wielu ludzi wyrusza „na Camino” bez jasnego celu, jakim jest dojście do Santiago de Compostela.

Na Camino spotkałem osoby, które nie traktowały siebie jako pątników. Szły, gdyż po prostu pociągnęła je jakaś bliżej nieokreślona tęsknota. Szukały odpowiedzi na jakieś ważne pytanie życiowe, pragnęły spełnienia siebie, albo po prostu chciały jakoś spędzić czas. Zadawałem sobie wtedy pytanie, dlaczego wszystkie te oczekiwania i tęsknoty powiązały właśnie z Camino de Santiago? Przecież równie dobrze mogły w takiej sytuacji wybrać dłuższy wyjazd w góry lub gdziekolwiek indziej. Za decyzją o wyjściu na pielgrzymkowy szlak stoi – moim zdaniem – jakieś głębsze oczekiwanie. Także osoby niewierzące, wędrujące tygodniami po twardych drogach Camino, śpiące w często niewygodnych albergue, nie wydają się tego czynić z czystej ciekawości, z potrzeby interpersonalnej komunikacji. Również takie osoby porusza jakaś głęboko ukryta tęsknota, owocująca wyruszeniem właśnie na Camino, łącznie z jego kresem – katedrą w Santiago de Compostela. Dynamika niespokojnego serca jest jego konstytutywną częścią. Mało kto tak dalece wniknął w tę dynamikę jak św. Augustyn, czego świadectwo dał na pierwszych stronach swych Wyznań. Człowiek jest dla niego kimś dążącym do tego, co dobre, prawdziwe i piękne. Camino z jego kresem może w „profesjonalny” sposób dopomóc w odsłonięciu owej dynamiki tęsknoty, złożonej w każdym ludzkim sercu.

Nie trzeba jednak być żadnym filozofem, aby zauważyć, że chociaż idealistyczne przemyślenia Augustyna o tęsknocie serca zachwycają swym pięknem, to przecież mogą one pozostać pozbawione treści. Celem sprecyzowania tych treści musimy uważnie obserwować swoje przemyślane, wypowiadane i uformowane tęsknoty oraz pragnienia.

Ważne i właściwe jest spostrzeżenie, że ludzkiej tęsknoty nie da się całkowicie zaspokoić żadnym ziemskim celem. Tak samo ważne jest nastawienie, aby do zrealizowania wielkiej tęsknoty zmierzać małymi, jasno określonymi etapami i krokami. W swoich Ćwiczeniach duchowych św. Ignacy z Loyoli zaleca odprawiającemu je, aby na początku każdej medytacji wyobraził sobie jej przedmiot i prosił Boga „o to, czego chce i pragnie”. Ogólny cel trzydziesto- lub ośmiodniowych Ćwiczeń jest jasny: odprawiający je ma się zbliżyć do Boga. Ale na każdym z codziennych etapów Ćwiczeń należy wiedzieć, co chce się osiągnąć, należy sformułować sobie częściowe cele i wypowiedzieć je przed Bogiem. W ten sposób augustyńska tęsknota staje się czymś coraz bardziej konkretnym. Podobnie rozumiałem moją tęsknotę dojścia do Santiago: muszę ją realizować w codziennych, krótszych lub dłuższych etapach.

Przed Los Arcos, czyli gdzieś przy trzydziestym kilometrze naszego dzisiejszego odcinka Camino, droga staje się uciążliwa. Na szlaku nie ma już pielgrzymów, jesteśmy sami. Chociaż zbliża się wieczór, powietrze nadal wibruje od gorąca. Plecak uwiera, uciekła gdzieś świeżość z jaką wyruszyliśmy rano, nasze cienie wloką się za nami. Odciski i pęcherze systematycznie sygnalizują swoją obecność. Pojawia się pytanie, po co to wszystko? Jednak to samo pytanie może się także pojawić w domu, przy biurku, przy komputerze lub gdziekolwiek indziej. Pojawia się ono często wtedy, gdy jesteśmy przepracowani, zmęczeni. A więc nihil novi sub sole, także pod wieczornym sole w pobliżu Los Arcos. Nie traktuję tego typu pytań jako zupełnie nowych. Trzeba iść. Moje kroki, moja droga...

Los Arcos i okoliczne wioski leżą na wystających z terenu brązowo-żółtych pagórkach przypominających rozległe, szerokokątne, nieregularne stożki. W środku wioski z reguły widać wieżę kościelną.

Wszystkie albergue w Los Arcos są pełne. Zagadkowym pozostaje dla mnie, że w ciągu dnia nie widzieliśmy wielu pątników, a pod wieczór albergue są przepełnione. Nie ma wolnych miejsc. Tomek załatwił nocleg w prywatnej kwaterze, około 15 km od Los Arcos. Właściciel kwatery współpracujący z jedną z albergue zawozi nas tam swoim terenowym samochodem. Razem z nami jedzie jeszcze biochemik z Jeny oraz hiszpańskie małżeństwo. Wcześnie rano zostaniemy przywiezieni z powrotem pod albergue w Los Arcos. Jedziemy krętą, wąską, asfaltową drogą wijącą się pośród łąk. Mijamy zanurzające się w półmroku kolejne małe osady i pojedyncze zabudowania. Świeże, czyste powietrze nasyca się lekką mgłą, podświetlaną światłem księżyca. Czuję, jakby mnie ktoś nagle wyrwał ze świata pątników i przeniósł do świata mieszkających tutaj ludzi. Wiozący nas gospodarz mówi, że w miejscowości, do której zmierzamy, jest akurat jakaś lokalna fiesta połączona z nowenną i z Mszą św. w kościele. Dodaje, że ich ksiądz jest z Polski. Po przyjeździe na miejsce Tomek załatwia nam koncelebrę na wspomnianej uroczystej Mszy św. Ksiądz Marek dobrze mówi po hiszpańsku. Liturgię uświetnia miejscowy chór kościelny. Siedzące w ławkach panie poruszają rytmicznie wachlarzami, zamyśleni mężczyźni siedzą w bezruchu. Prawie wcale nie widać dzieci, chociaż kościół jest pełny. Po Mszy św. wierni gromadzą się przy lampce wina w przylegającej do kościoła gospodzie. Jedna z pań tłumaczy mi łamaną angielszczyz- ną, że tak naprawę to w średniowieczu Camino przebiegało właś- nie przez ich wioskę, lecz w latach trzydziestych XX wieku przesunięto je, to znaczy ustalono jego dzisiejszy szlak. Poruszając wachlarzem mówi, że jest nauczycielką i ma dwójkę dzieci. Widząc, iż nie okazuję zbyt wielkiego zainteresowania jej opowiadaniami, żegna się ze mną i życzy mi Buen Camino.

Jeszcze w Los Arcos Tomek kupił jasny chleb, owoce, konserwy i butelkę dobrego wina. Z Polski mamy piernik i kabanosy. Mamy zatem wspaniałą kolację. Przez otwarte okno wlatuje chłodne powietrze, dolatują głosy ludzi siedzących na placu przed gos- podą. Świętują fiestę, śmieją się, rozmawiają do późnej nocy. Widzę ich z okna – zatopionych w niebieskim świetle księżyca i otoczonych nasilającym się równomierne brzmieniem cykad. Noc mija bardzo szybko.

Z Los Arcos do Logroño– Cesare Borgia

Z Los Arcos wyruszamy z większą grupą pielgrzymów. Otoczenie tonie w chłodnym świetle księżyca, przecinanym co jakiś czas wąskimi promieniami światła pochodzącymi z diodowych lub zwykłych latarek. Strumienie światła przesuwają się po krawędzi szlaku w poszukiwaniu oznakowań – żółtych strzałek, wskazujących swoim ostrzem na dalekie Santiago de Compostela. Przed nami idą trzej pątnicy z latarkami przymocowanymi do czapek, poruszając głowami wyglądają jak duże, nie mogące się oderwać od ziemi świetliki. Idziemy w skupieniu i ciszy, uważając na wyboistą drogę. Powoli robi się coraz jaśniej, za nami wschodzi słońce. Dotychczas niebieskawo-zielony krajobraz przybiera z każdym krokiem normalne barwy. Po bokach Camino wyłaniają się duże, wypielęgnowane winnice. Winne krzewy sadzone w równych odstępach uginają się pod kiściami dojrzałych, ciemnoniebieskich winogron. Systematycznie podnosi się słupek rtęci. Praży słońce.

Na czas sjesty docieramy do Viany – obronnego miasteczka założonego w roku 1219. Na wąskich, zacienionych uliczkach mieszają się ze sobą mieszkańcy, turyści i pielgrzymi. Już pierwszy rzut oka pozwala na zaklasyfikowanie każdej spotkanej osoby do jednej z tych grup. Przy głównej ulicy co parę metrów jakiś mały bar z wystawionymi na zewnątrz stolikami i krzesłami. Czworoboczny plac przed kościołem Santa María tętni wprawdzie życiem, ale w zwolnionym tempie. Kilku staruszków opanowało ławkę w cieniu domów. Młodzi monterzy łamią ustalone od wieków zasady sjesty i mocują oświetlenie na przewoźnej scenie. Przygotowują podium dla orkiestry, która ma grać podczas zaplanowanej na dzisiejszy wieczór fiesty. Na środku placu stoi kamienny słup z czerema kranami z których wypływa krystalicznie czysta zimna woda. Dorośli i dzieci przemierzający w różnych kierunkach plac zatrzymują się przy jednym z kranów, nadstawiają ręce, piją i idą dalej. Na placu spotykamy Martę i Arka, którzy będą nocowali w parafialnym albergue przy kościele. Nastrój sjesty udziela się także nam, więc oddajemy się spokojnej rozmowie.

Stojący za naszymi plecami ogromny kościół można podziwiać tylko z zewnątrz. Przed wejściem do kościoła biała, prosta tabliczka informuje, że tutaj spoczywa Cesare Borgia. Ten sam Cesare, który wciąż pozostaje sztandarową wręcz postacią opowiadań o skandalach związanych z osobą papieża Aleksandra VI (czyli Rodrigo Borgii). Cesare był jednym z czterech synów Aleksandra VI i bratem Lukrecji Borgii. Urodził się w roku 1475 w Rzymie. Jako protegowany Aleksandra VI rozpoczął błyskwiczną karierę. W wieku 16 lat został biskupem Pamplony, następnie arcybiskupem Walencji, a w końcu kardynałem. Chcąc utworzyć własne, dziedziczne księstwo w środkowych Włoszech zrzekł się, za zgodą papieża, godności kardynała i zawarł związek małżeński z siostrą króla Nawarry, Jana. Król Francji Ludwik XII nadał mu tytuł księcia Valentino. We Włoszech Cesare zajął zbrojnie kilka miast i od papieża otrzymał tytuł księcia Romanii. Widząc konieczność umacniania swego księstwa nie stronił od wyrachowanych i bezwzględnych metod. Po śmierci Aleksandra VI (1503) papież Juliusz II usunął go z bezprawnie zagrabionych miast.

Wówczas Cesare, jako sojusznik Francji, schronił się najpierw w Neapolu, a następnie w roku 1506 uciekł pod skrzydła swojego szwagra, króla Nawarry. O wpływy w Nawarrze zabiegały wtedy Francja i Hiszpania. Będąc żołnierzem walczył ze zbuntowanymi wasalami króla. Podczas oblegania Viany (1507) wpadł w zasadzkę i zginął. Miał wtedy 32 lata. Współcześni historycy zaznaczają, że chociaż Cesare działał pod wpływem osobistych ambicji, był zarazem wyrazicielem dążeń do zjednoczenia Włoch. Cel ten chciał jednak zrealizować za pomocą przekupstwa, przemocy i zdrady.

Wyrachowany i bezwzględny sposób dążenia do władzy imponował Niccolo Machiavellemu. Podczas jednej z podróży dyplomatycznych było mu dane spotkać Cesarego. Wielkie wrażenie wywarły na nim zdecydowanie i logika argumentacji, jakie usłyszał z jego ust, chociaż był jednocześnie świadom jego amoralnych zachowań. Jego zachwyt nad osobą Cesarego znalazł swój wyraz w znanej rozprawie pt. Książę. Pisze w niej Machiavelli, żesam nie potrafiłby udzielić nowemu księciu lepszych wskazówek od tych, których przykładem jest postępowanie księcia Valentino, czyli Cesarego Borgii. Valentino jest dla Machiavellego przykładem dobrego i roztropnego księcia, potrafiącego przewidzieć, odkryć i zniweczyć wszelkie zagrażające jego panowaniu intrygi. Chcąc przypodobać się ludziom i zdobyć władzę używa podstępów, a gdy widzi, że ktoś mu w tym zagraża, po prostu go eliminuje. Prawdziwy Książę musi bowiem umieć zabezpieczać się przed wrogami, zyskiwać przyjaciół, zwyciężać siłą lub zdradą. U swoich poddanych musi umieć wzbudzać miłość oraz strach. Ideał takiego władcy Machiavelli znalazł w osobie Cesarego Borgii. Ukutego przez krytyków Księcia zwrotu „makiawelizm” używa się dzisiaj do piętnowania polityki pozbawionej sumienia, ukierunkowanej jedynie na zdobycie i utrzymanie władzy.

Po śmierci Cesarego król Nawarry urządził mu iście książęcy pogrzeb. Cesare został pochowany przed ołtarzem w kościele Santa Maria. Około 200 lat później grób jego przeniesiono poza kościół i oznaczono widoczną do dzisiaj marmurową płytką. Gdy po kilku dniach w Santo Domingo de la Calzada wracam do tematu Cesarego Borgii, jeden z pątników hiszpańskich mówi mi, że obecnie burmistrz Viany czyni u władz kościelnych starania, aby z okazji 500-lecia śmierci Cesarego (2007) jego doczesne szczątki z powrotem przenieść do kościoła. Podobno istnieje także podejrzenie, że podczas pierwszego przenoszenia szczątki Cesarego zaginęły.

Św. Ignacy Loyola i Cesare Borgia walczyli pod sztandarami królów Nawarry w miejscach należących geograficznie do dzisiejszego Camino de Santiago. Obydwaj tworzyli historię tych miejsc, chociaż każdy w inny sposób. Jeden z nich wywarł wpływ na historię Kościoła, drugi na rozwój myśli politycznej. Żaden z nich jednak, o ile wiadomo, nie odbył pielgrzymki do Santiago. Historia tych miejsc splata się wprawdzie z historią Camino, ale należy je od siebie odróżniać. Historia Camino była i jest tworzona przez licznych prostych, bezimiennych pątników, ale także przez władców i charyzmatyków. Obojętnie, czy byli to królowie, wysłannicy królów, bogaci kupcy, czy założyciele zakonów, jak np. św. Franciszek z Asyżu.

Na trasie z Viany do Logroño wyprzedza nas kolejna grupa prawie odświętnie ubranych Niemców. Idą równym krokiem i dość szybko. Podobnie jak grupa z Wiesbaden też są na tzw. „noble Camino”: śpią w hotelach, część trasy przemierzają autobusem. Trasa Camino biegnie wśród wyschniętych ściernisk, pomiędzy którymi widać porozrzucane kępy krzewów i drzew. Na dużych połaciach pól nikt nie pracuje. Gdzieś w połowie drogi przecinamy zieloną dolinę rzeki Ayo de Labraza.

Pod wieczór dochodzimy do Logroño. Okolo 17 km na południe od Logroño leży wspomniane już Clavijo: miejsce legendarnej bitwy z Maurami w 844 roku, podczas której zdecydowana militarna interwencja św. Jakuba, jako Matamoros, przyczyniła się do zwycięstwa wojsk chrześcijańskich nad muzułmanami.

Odczuwam dysonans między wędrówką wśród pól i winnic, a przemierzaniem ulic dużego, nowoczesnego miasta: spaliny, korki na skrzyżowaniach, zatłoczone chodniki, światła uliczne, wystawy sklepów, spieszący się ludzie, zapraszające do swojego wnętrza bary i restauracje. Wielkie miasto, jako coś dobrze mi znanego, niesie z sobą pokusę, aby w nim zostać, wtopić się w jego życie.

Śpimy u jezuitów. Oznacza to, że w porównaniu z nocami w albergue warunki są oczywiście „noble”. To samo dotyczy jakości potraw spożywanych na kolację i na śniadanie. Jezu