Życie ze stratą - red. ks. Krzysztof Porosło - ebook

Życie ze stratą ebook

red. ks. Krzysztof Porosło

4,0

Opis

Utrata dziecka nienarodzonego to jedno z najtrudniejszych przeżyć, jakie może spotkać rodziców. Często oprócz bólu związanego ze stratą kogoś, kogo już zdążyli pokochać, doświadczają braku zrozumienia. Nieraz brakuje im wsparcia najbliższych, a także osób, które powinny udzielić im fachowej opieki medycznej i duszpasterskiej – personelu
szpitalnego oraz księży.

Książka jest przeznaczona zarówno dla osób po stracie, jak i dla tych, którzy pomagają im przebyć to trudne doświadczenie. Stanowi połączenie świadectw rodziców oraz głosów specjalistów w dziedzinie teologii, psychologii i prawa. Przełamują oni tabu panujące wokół tematu utraty dziecka i odpowiadają m.in. na takie pytania:

  • W jaki sposób przywrócić nadzieję rodzicom po stracie i jak z nimi dobrze rozmawiać?
  • Jak towarzyszyć im w żałobie?
  • Do jakich miejsc oferujących profesjonalną pomoc psychologiczną można ich kierować?
  • Jak zgodnie z prawem powinna wyglądać opieka szpitalna nad matką?
  • Jak wyglądają procedury konieczne do uzyskania prawa do urlopu i zasiłku?
  • Jak według przepisów liturgicznych powinien wyglądać pochówek dziecka utraconego?
  • W książce znajdują się rozmowy z: ks. Krzysztofem Porosło, Joanną Piątek-Perlak, Katarzyną Łodygowską (matkaprawnik.pl), Mają Komasińską-Moller (chrzescijanskamama.pl) oraz Agnieszką i Ksawerym.

    ks. Krzysztof Porosło – doktor teologii dogmatycznej, archidiecezjalny duszpasterz akademicki oraz wykładowca na UPJP2 w Krakowie. Prowadzi stronę baptysterium.pl. Autor kilkunastu książek poświęconych przede wszystkim zagadnieniom liturgicznym. W Wydawnictwie WAM wydał m.in. Świętą codzienność i Zobaczyć Boga.

     

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 190

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (6 ocen)
3
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wprowadzenie

Kiedy siedem lat temu przyjmowałem święcenia kapłańskie, nawet nie mógłbym sobie wyobrazić, że jedną z bardzo ważnych przestrzeni mojej posługi duszpasterskiej będzie towarzyszenie rodzinom, które utraciły dziecko przed jego narodzinami.

Było tak przynajmniej z trzech powodów: po pierwsze nie znałem wtedy nikogo, kto stracił dziecko; po drugie nie miałem pojęcia, jak powszechny to problem, i po trzecie – ponieważ nie zostałem do tego przygotowany w seminarium. Dopiero w kolejnych latach kapłaństwa zasłona mojej niewiedzy stopniowo opadała i zacząłem dostrzegać, że prawdopodobnie każdy z nas zna kogoś, kto stracił dziecko. Okazało się, że wcześniej nie zetknąłem się z tym trudnym tematem nie dlatego, że w moim otoczeniu nie było osób, które doświadczyły tej niezwykle bolesnej straty, ale dlatego, że wciąż jest to temat tabu. Nie dość, że rodzice muszą zmierzyć się z niewyobrażalnym bólem straty kogoś, kogo zdążyli już pokochać, a kogo nawet nie mogli wziąć na ręce ani przytulić do policzka, to nieraz doświadczają jeszcze braku zrozumienia ze strony najbliższych i zderzenia z brutalnie zimną – pozbawioną zwykłego człowieczeństwa i elementarnej empatii – biurokracją lekarskich gabinetów i parafialnych kancelarii. Pozostają wtedy sami, jedynie z własnym bólem, stratą i pustką, której nic nie może wypełnić.

Moje osobiste spotkania z coraz większą liczbą małżeństw, które straciły dziecko, wpierw inspirowały mnie do własnego rozwoju, do poznawania tematu, zdobywania fachowej wiedzy, szukania kontaktów wśród kompetentnych ludzi, abym mógł jak najbardziej kompleksowo pomóc tym małżeństwom. Rodziło się w moim sercu pytanie o to, co jeszcze mogę zrobić dla tych rodzin. Odpowiedzią na nie jest niniejsza książka, do przygotowania której zaprosiłem kilka osób na co dzień poświęcających swój czas i profesjonalnie pomagających rodzinom po stracie dziecka nienarodzonego.

Z racji tego, że temat jest bardzo trudny i delikatny, w przygotowaniu książki przyjęliśmy formę, która wydaje się najbardziej empatyczna, pozwala na budowanie przestrzeni relacji, dialogu oraz udzielenie konkretnych odpowiedzi na pytania, które rodzą się w sercu czytelnika szukającego tego typu publikacji. Właśnie dlatego cała książka jest złożona z wywiadów, a może lepiej powiedzieć: z rozmów ze specjalistami w dziedzinie teologii, psychologii i prawa oraz z dwóch – niezwykle dla mnie ważnych – świadectw rodziców, którzy opowiedzieli o swojej stracie i o drodze przeżywania żałoby, na której doszli do momentu podzielenia się z innymi swoim doświadczeniem. Z serca dziękuję za tę otwartość i gotowość do rozmowy pani Mai Komasińskiej-Moller, prowadzącej stronę chrzescijanskamama.pl, oraz małżeństwu – Agnieszce i Ksaweremu.

Bardzo dziękuję również Klaudii Bień, która otoczyła cały projekt swoją opieką redakcyjną, a także przeprowadziła ze mną rozmowę o posłudze duszpasterskiej względem rodziców i dzieci martwo urodzonych. W tym otwierającym książkę wywiadzie staram się odpowiedzieć na pytania związane z pochówkiem dziecka utraconego, towarzyszeniem duchowym rodzicom po stracie oraz nadzieją zbawienia tych dzieci. Kolejną rozmowę przeprowadziłem z panią Joanną Piątek-Perlak, psycholog, która pokazuje nam, jak przywrócić nadzieję rodzicom po stracie i jak z nimi dobrze rozmawiać bez względu na to, czy jesteśmy lekarzami, położnymi, duszpasterzami, najbliższą rodziną czy po prostu znajomymi. Ostatnią rozmowę odbyłem ze znaną ze swojego bloga matkaprawnik.pl Katarzyną Łodygowską, prawniczką, która wyjaśnia między innymi, jak zgodnie z prawem powinna wyglądać opieka szpitalna nad matką czy jak wyglądają procedury konieczne do uzyskania prawa do urlopu i zasiłku.

Ufam, że niniejsza książka będzie realną pomocą dla rodziców, którzy doświadczyli straty swojego dziecka, ale również dla tych, którzy będą im towarzyszyć i posługiwać jako duszpasterze, psycholodzy, prawnicy czy lekarze. Chciałbym, aby przyczyniła się ona do przełamywania wspomnianego tabu towarzyszącego mówieniu o śmierci dziecka nienarodzonego. Na szczęście możemy zaobserwować, że w ostatnich latach ten stan zaczyna ulegać stopniowej zmianie.

Ks. Krzysztof Porosło

Nadzieja życia wiecznego Rozmowa z duszpasterzem

Ks. Krzysztof Porosło, kapłan archidiecezji krakowskiej (święcenia w 2013 r.), pracuje jako wykładowca teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie, duszpasterz akademicki. Ukończył studia specjalistyczne na Uniwersytecie Nawarry w Pampelunie, gdzie w 2019 r. obronił doktorat. Jednym z tematów duszpasterskich, które w ciągu siedmiu lat kapłaństwa zaabsorbowały go najmocniej, jest temat towarzyszenia duchowego i niesienia pomocy rodzinom, które straciły dziecko nienarodzone.

Co było źródłem tego zainteresowania? To chyba nie jest powszechne wśród księży, żeby wchodzić głębiej w ten temat.

Rzeczywiście nie, choć to powinno być jednym z elementów naszej kapłańskiej posługi.

U mnie akurat tak się zdarzyło, że gdy pracowałem przez dwa pierwsze lata kapłaństwa w parafii jako wikariusz, nie miałem okazji zetknąć się z tym zagadnieniem osobiście, nikt z takim problemem się nie zgłosił bezpośrednio do mnie. Również w parafii w tym czasie nie mieliśmy ani jednego przypadku pogrzebu dziecka nienarodzonego. Dopiero kiedy wyjechałem na studia do Pampeluny, moja siostra była w trzeciej ciąży i straciła dziecko. Nie pamiętam, który to był dokładnie tydzień, na pewno jeszcze pierwszy trymestr. Czyli czas, kiedy najczęściej do tego dochodzi.

I wtedy moja siostra zadzwoniła do mnie z takim, wydawałoby się, naturalnym pytaniem, bo gdzie szukać informacji, jak nie u brata księdza. Co mamy zrobić? Jak pochować dziecko? Jakie mamy prawa? Delikatnie mówiąc, okazało się, że jestem średnio kompetentny w tej dziedzinie. Udzielałem jej tych pierwszych odpowiedzi trochę po omacku: „wydaje mi się…”, „chyba…”, „tak bym zrobił…”. Niczego nie byłem jednak do końca pewien, nie mogłem jej dać żadnych konkretów. W czymś się nawet pomyliłem.

I dopiero po tym pytaniu zacząłem od razu szukać informacji, pytać, dowiadywać się. Moja siostra rozmawiała też z osobami ze wspólnoty domowego Kościoła, które przeżyły utratę dziecka. Uzyskane przez nią informacje były jednak rozbieżne. Pojawiły się wątpliwości.

Prywatne doświadczenie skłoniło mnie zatem do zgłębiania tematu. Kiedy zacząłem szukać, szybko okazało się, że cała wiedza sprowadza się głównie do internetu, w dodatku najczęściej można spotkać wpisy rodziców, którzy sami stracili dziecko i dzielą się z innymi swoimi subiektywnymi doświadczeniami, a te nie zawsze odpowiadają na przykład realnemu stanowi prawnemu. Często były to jednak doświadczenia dalekie od tego, czego mieliby prawo oczekiwać w takiej sytuacji.

Te opisy to były świadectwa siłą rzeczy oparte na emocjach. Rodzice znajdujący się w takim szoku mogli, opowiadając o swoim doświadczeniu, nie posługiwać się pojęciami, z którymi ksiądz musiał się zapoznać.

Tak było w istocie.

Kiedy zaczynałem moje poszukiwania, wydawało mi się, że osoby w takiej sytuacji w zasadzie nie mogą nigdzie znaleźć konkretnych wskazówek, realnej pomocy. Gdy jednak zagłębiłem się w temat, przekonałem się, że jest trochę instytucji, trochę księży, fundacji zajmujących się niesieniem pomocy rodzicom dzieci utraconych. Zorientowałem się też, że jest kilka książek stricte naukowych na ten temat, brakuje jednak opracowań duszpasterskich.

Wtedy zrodził się pierwszy pomysł na książkę Zobaczyć Boga, która dotyka tematu śmierci w ujęciu ogólnym. Jeden z rozdziałów jest poświęcony stracie dziecka nienarodzonego. Ale wtedy poprosiłem ks. Piotra Kroczka o napisanie tego tekstu, bo ja nie czułem się kompetentny, żeby chociażby od strony prawnej opisywać to zagadnienie*.

Jakie konkretnie porady może znaleźć w sieci osoba szukająca pomocy – czy to będzie rodzic, który właśnie stracił dziecko i musi się jakoś rozeznać w temacie, żeby móc je pochować, czy ksiądz, do którego co jakiś czas przychodzą parafianie z prośbą o pochówek? Czego się dowie i co jest najlepszym źródłem wiedzy?

W internecie natrafia się na informacje dwojakiego rodzaju. Zazwyczaj są to świadectwa, najczęściej trudne – relacje o tym, jak ktoś został źle potraktowany, w szpitalu czy też przez księdza. To nie dostarcza pomocnej wiedzy, jedynie pokazuje, czego się można spodziewać, ale od strony negatywnej. Żeby znaleźć konkretne porady: prawne, informacje o tym, co nam przysługuje, w jaki sposób przeprowadzić obrzęd pochówku, jakie dokumenty są potrzebne, co załatwić w szpitalu, co w urzędzie stanu cywilnego, w czym może pomóc zakład pogrzebowy, a w czym parafia, trzeba kopać już znacznie głębiej i wymaga to sporo trudu. Kiedy wpiszemy w wyszukiwarce hasło: „pogrzeb dziecka nienarodzonego”, otrzymamy raczej wpisy z blogów i komentarze będące opisem indywidualnych historii.

A z punktu widzenia duszpasterza, który miałby pomóc osobom po stracie: co uznałby ksiądz za najważniejsze źródło wiedzy? Na czym się może opierać, gdzie szukać odpowiedzi?

Informacje na ten temat są niestety rozrzucone. Mam nadzieję, że ta książka pozwoli wszystko usystematyzować i zebrać. Podstawowym narzędziem dla księży jest Kodeks Prawa Kanonicznego (KPK), który stanowi zbiór zasad i norm postępowania w różnych sytuacjach, na przykład reguluje kwestię pochówku z uwzględnieniem specyficznych okoliczności. Ale do tego kodeksu stworzono także instrukcje, które są uzupełnieniem podstawowych kanonów. Zresztą jak w każdym prawodawstwie – jest kodeks prawa i cały system komentarzy będących jego dopowiedzeniem. I tak też jest w przypadku pogrzebu dziecka martwo urodzonego. Najtrudniejszym aspektem tej sytuacji wydaje się fakt, że trzeba pochować człowieka nieochrzczonego. Bo KPK generalnie dotyczy osób ochrzczonych. I mamy tu pewien zgrzyt. Jednak taki przypadek regulują dodatkowe rozporządzenia i już sam KPK daje podstawę do tego, aby pochować ciało dziecka martwo urodzonego, które nie zostało ochrzczone: „Ordynariusz miejsca może zezwolić na pogrzeb kościelny dzieci, których rodzice mieli zamiar je ochrzcić, a jednak zmarły przed chrztem” (KPK kan. 1183 § 2).

Episkopat Polski jasno stwierdził (możemy ten zapis znaleźć we wprowadzeniu do Obrzędów pogrzebu), że dziecko, które zmarło przed narodzinami, a tym samym nie jest ochrzczone, może być pochowane według obrzędu chrześcijańskiego. Jest przewidziany ku temu formularz mszy świętej. W tej sytuacji wychodzimy z założenia, że rodzice mieli pragnienie ochrzczenia dziecka i gdyby tylko mogli, zrobiliby to.

Trzeba tu koniecznie dopowiedzieć, że w tym roku Rada ds. Rodziny Konferencji Episkopatu Polski wraz z Polskim Stowarzyszeniem Obrońców Życia Człowieka wydały bardzo cenne źródło wiedzy na temat duszpasterskiej pomocy rodzinom, które utraciły dziecko nienarodzone: Kompendium pastoralne o rodzinnym pogrzebie dziecka martwo urodzonego i towarzyszeniu w żałobie osieroconej rodzinie. Kompendium rozpoczyna się od obszernego wprowadzenia, które stara się odpowiedzieć chyba na wszystkie możliwe pytania, problemy i wątpliwości. Następnie można w nim znaleźć teksty dla trzech form pogrzebu dziecka martwo urodzonego. Jedynym, acz niezwykle ważnym problemem związanym z tym kompendium jest trudność w zakupieniu go. Aż trudno uwierzyć, że zostało ono wydane w taki sposób, że nie można go kupić w żadnej katolickiej księgarni, ale trzeba prawie stawać na głowie, aby je znaleźć i zamówić.

Od strony teologicznej w moim przekonaniu najważniejszy jest jednak dokument wydany przez Międzynarodową Komisję Teologiczną (MKT)**. Choć – trzeba zaznaczyć – nie ma on statusu dokumentu magisterialnego o mocy wiążącej, bo MKT ma charakter organu doradczego dla Kongregacji Nauki Wiary. Jest to tekst o nadziei zbawienia dla dzieci, które zmarły przed narodzinami, dla dzieci, które nie przyjęły też sakramentu chrztu świętego. W tym tekście widać jednak to napięcie, które przez wieki męczyło teologów: z jednej strony jest powszechna wola zbawcza Jezusa Chrystusa, który pragnie zbawienia wszystkich, a z drugiej – wielowiekowa tradycja Kościoła, który wyrażał się raczej negatywnie o możliwości zbawienia tych dzieci z racji faktu nieprzyjęcia przez nie chrztu koniecznego do uzyskania zbawienia. W ich przypadku przez wieki nie było też praktyki katolickiego pochówku. Wcześniej dzieci nieochrzczone chowano w tak zwanej ziemi niepoświęconej, w uproszczonej formule z poświęceniem trumny, zwanej – niezbyt fortunnie – pokropkiem.

Czyli to odwrócił Sobór Watykański II?

Tak. I reformatorzy obrzędów pogrzebu po Soborze Watykańskim. Tak naprawdę wprost Sobór Watykański II o tym zagadnieniu nie mówił, jednak w Konstytucji o liturgii Sacrosanctum concilium zalecił „starannie rozpatrzyć obrzęd pogrzebu dzieci i dołączyć do niego własny formularz mszalny” (nr 82). Zatem to zagadnienie, choć nie jest wprost objęte dokumentami soborowymi, znalazło przestrzeń do rozwoju w obrębie nauczania magisterialnego. Skutkiem tego był sam nowy obrzęd pogrzebu i mszał, który przewiduje taki formularz jak msze na pogrzebie dziecka ochrzczonego albo nieochrzczonego.

Według rytuału obowiązującego przed Soborem Watykańskim II, nawet jeżeli chodziło o pogrzeb dziecka ochrzczonego, odprawiało się mszę wotywną o aniołach, bo nie było formularza pogrzebowego dla dziecka. W wypadku dziecka nieochrzczonego w ogóle nie odprawiano mszy.

Do tych dokumentów będziemy się odwoływać i wracać w naszej rozmowie, ale teraz zatrzymajmy się przy kwestii kształcenia księży. Powiedział ksiądz, że nie zetknął się z tą tematyką w seminarium i nawet później. Czy coś się teraz zmieniło? Temat straty dziecka jest w świadomości ogólnej coraz bardziej obecny. Mamy Dzień Dziecka Utraconego. Przy tej okazji mówi się więcej również w mediach. Ale czy coś się zmieniło w samym Kościele, żeby młodzi klerycy mogli się dowiedzieć, jak pomagać?

Nie umiem powiedzieć, jak to wygląda w skali całego kraju. W czasie mojej edukacji seminaryjnej ten temat się nie pojawił, nie zostałem w żaden sposób przygotowany do zmierzenia się z taką sytuacją. Ani od strony formacyjnej, ani psychologicznej, to znaczy nie nauczono mnie, jak wspierać osoby, które utraciły dziecko, jak z nimi rozmawiać, gdzie je skierować, jakie działają instytucje, które mogą w tej sytuacji pomóc. Nie dostałem też wiedzy fachowej – nie dowiedziałem się, jak wygląda pogrzeb takiego dziecka od strony liturgicznej, jak od strony prawnej wygląda możliwość pochówku.

Nie wiem, czy coś się zmieniło w skali kraju, w każdym razie ja staram się działać na swoim poletku. Prowadzę zajęcia z sakramentologii w krakowskim seminarium i mam w programie także temat dzieci utraconych.

Czyli jest światełko w tunelu.

Staram się dawać konkretną wiedzę, informować o możliwościach, prawach, podawać źródła, które pozwolą tę wiedzę pogłębić. Choć oczywiście to jest pewnie tylko kropelka, która drąży skałę.

Jak jest w innych miejscach Polski, w innych seminariach – nie wiem.

Nie ma ogólnego programu nauczania kleryków? Wykazu tematów, które trzeba poruszyć podczas formowania?

Są tylko ogólne wytyczne, zresztą tematów ważnych jest tak wiele, że wypunktowanie wszystkich byłoby raczej niemożliwe.

Z perspektywy diecezji krakowskiej mogę powiedzieć, że są dwa nurty, aczkolwiek wiem, że każde uogólnienie jest niesprawiedliwe i nie chciałbym tym podziałem nikogo obrazić i wrzucić do worka, w którym się nie odnajduje. Starsi księża, szkoleni inaczej, niż to się dziś praktykuje, często robią problem z pogrzebem, w najlepszym razie proponują „pokropek”. Księża młodsi – jak mi się wydaje – mają większą świadomość w omawianym przez nas temacie i są bardziej skłonni odprawić mszę świętą dla dziecka utraconego. Oczywiście nie można generalizować, ale z moich obserwacji wynika, że jednym z kryteriów podziału jest tutaj wiek.

A czy prowadząc zajęcia, obserwował ksiądz jakieś szczególne reakcje słuchaczy czy to po prostu był kolejny temat „do zrobienia”, kolejna kwestia, którą należałoby się zająć? Czy pojawiały się przy tej okazji jakieś ciekawe pytania?

Prowadzę te zajęcia w formie ćwiczeń – po porcji wiedzy teoretycznej studenci odgrywają scenki sytuacyjne. Scenariusz jest następujący: do kancelarii parafialnej przychodzi małżeństwo, które utraciło dziecko i chce je pochować. Klerycy mają odegrać rolę księdza, który przyjmuje to małżeństwo i ma mu pomóc w obliczu różnych trudności.

Dobra metoda.

Takie scenki uczą także, jak się zachować. Zawsze zwracam uwagę, że nie wystarczy – choć to już jest bardzo dużo – wiedza, przekazanie rzetelnych informacji. Równie ważne jest taktowne zachowanie, sposób prowadzenia rozmowy, okazanie empatii.

Rodzice tej empatii potrzebują, a wielu rzeczy po prostu nie należy mówić osobom po stracie. Dobrze jest o tym przypominać.

Trzeba pokazać klerykom, jakie słowa są nie na miejscu. W jakim kierunku nie iść. I uświadamiać, że rodzice nie oczekują, że ksiądz rozwiąże wszystkie problemy. Utopią jest myśleć, że po jednym spotkaniu w kancelarii parafialnej z księdzem ból zniknie. Nie zniknie. Ludzie stracili dziecko. Nie oczekują, że ksiądz w magiczny sposób ukoi ich ból. Albo że odpowie na wszystkie ich pytania „dlaczego”.

To jest tak naprawdę jeden z kroków w przeżywaniu żałoby. Czego zatem potrzebują rodzice na tym etapie?

Rodzice po stracie oczekują bardzo konkretnych wiadomości – informacji, jakich formalności trzeba jeszcze dopełnić, jak będzie zorganizowany pochówek, kiedy może się odbyć. Zauważam, że księża często próbują wtedy skierować rozmowę na kwestie duchowe. Ale ludzie jeszcze nie są na to gotowi. Jeszcze jest za wcześnie. Dzisiaj przyszli porozmawiać o pogrzebie, zorganizować pochówek. Może na kolejnym etapie będą chcieli się podzielić swoim bólem, porozmawiać o swoim cierpieniu. Może jeszcze później będą szukali duchowego ukojenia. Ale próba ingerowania w ten proces jest im kompletnie niepotrzebna. Zawsze można zapewnić o gotowości niesienia pomocy, dać swój numer telefonu czy adres e-mail. Dopytać, w czym jeszcze można pomóc – to jest pytanie, które zostawia pewną otwartą przestrzeń.

Obok kształcenia księży w seminariach dobrą okazją do rozmowy na temat straty dziecka nienarodzonego są kursy przedmałżeńskie. Myślę, że to jest jeden z tematów, które powinny być omówione, ale są podejmowane bardzo rzadko. Trudno nie mieć wrażenia, że w nauczaniu Kościoła więcej nacisku kładzie się na tematy płodności, ochrony życia od poczęcia i godności dziecka w łonie matki. Niezbyt wiele mówi się natomiast o tym, co zrobić, kiedy kobieta dziecko straci. Jakie jest zdanie księdza na ten temat?

Nie mam w tej kwestii wielkiego doświadczenia, bo kursy małżeńskie prowadzę dopiero od tego roku.

Ale działa ksiądz we wspólnotach, należą do nich też młodzi ludzie, którzy są na etapie zakładania rodziny.

Mogę powiedzieć tylko tyle: na kursie prowadzonym przeze mnie ten temat się pojawia. Co prawda w zarysie, bo tematów, które trzeba podjąć, jest dużo, a czasu mało. Trudno mi powiedzieć, czy poza mną ktoś o tym rozmawia z przyszłymi małżonkami.

Ja się nie spotkałam.

Możemy chyba ostrożnie założyć, że na kursach przedmałżeńskich nie mówi się o stracie ciąży. Kiedy rozmawiałem o tym z innymi prowadzącymi, temat dziecka utraconego na kursie przedmałżeńskim rodził zdziwienie, wydawał się nie na miejscu, bo przecież mamy ludzi zachęcać do posiadania potomstwa, a nie straszyć. W moim odczuciu jedno nie wyklucza drugiego, utrata jest bezpośrednio związana z tematem płodności i z pragnieniem posiadania potomstwa. I z konsekwencjami, które może to dalej mieć dla życia konkretnej osoby, małżeństwa, kolejnych prób powiększenia rodziny. W każdym małżeństwie utrata dziecka naznacza wspólną przyszłość. Może rodzić lęk przed następną ciążą, następną stratą. Może podawać w wątpliwość starania o kolejne dziecko…

„Czy ja sobie z tym poradzę, skoro to doświadczenie było takie trudne?”

Możliwe, że uczestnicy kursów przedmałżeńskich faktycznie nie są na takim etapie, żeby myśleć o stracie ciąży. Tym bardziej nie będą, kiedy będą się starać o dziecko czy już go oczekiwać. Ale przynajmniej dostaną informację, że w takiej sytuacji mają jako rodzice określone prawa, mogą oczekiwać konkretnej pomocy od instytucji czy fundacji. Te procedury są dość skomplikowane, więc oczywiście nie łudzę się, że kursanci przyswoją sobie każdy szczegół. Bo i nie o to chodzi. Ważne, żeby wiedzieli, co mogą w takiej sytuacji zrobić, gdzie się zgłosić po pomoc.

W szpitalu czy w gabinecie lekarskim nikt im nie powie. Albo rzadko kiedy się to zdarza.

Informacja o tym, że dziecko, na które tak bardzo się czeka, jest martwe, dla każdego jest szokiem, wyprowadza z równowagi psychicznej. Trudno wtedy myśleć trzeźwo, racjonalnie, podejmować konkretne działania, szukać informacji. Kiedy wiedzy na temat przysługujących praw, formalności, których trzeba dopełnić, nabędzie się wcześniej, łatwiej jest temu wszystkiemu podołać.

Uważam, że jak najbardziej trzeba taki temat poruszać. To też jest dla młodych ludzi świadectwo, że Kościół chce im towarzyszyć. Że szeroko rozumianemu Kościołowi zależy nie tylko na tym, żeby małżeństwo zostało zawarte, żeby dzieci się rodziły i koniec, ale że Kościół jest przy nich również w trudnych sytuacjach. I mogą liczyć na konkretną pomoc, jeśli znajdą się w takiej trudnej sytuacji.

Dla mnie najlepszy dowód na to, że podejmowanie tematu utraty ciąży na kursie przedmałżeńskim jest potrzebne, stanowią reakcje słuchaczy. To jest trudny temat. Kobiety często ronią łzy wzruszenia. Cisza jest absolutna. Mało, że cisza! To jest cisza pełna szacunku, skupienia, aktywnego słuchania. Żadnego zerkania na telefon, żadnych szeptów.

Spotykam się też z pozytywnym odzewem – podziękowaniami za omówienie tej kwestii, świadectwami osób, które towarzyszyły w przeżywaniu straty komuś z bliskiej rodziny albo kręgu przyjaciół, przychylnymi komentarzami położnych.

Teraz w czasie pandemii były kursy online. Na koniec tych kursów uczestnicy wypełniali ankiety. Bardzo duża część osób – myślę, że może nawet połowa – jako najważniejsze zagadnienie poruszane na kursie wskazała temat dziecka utraconego.

Dla mnie bardzo silnym doświadczeniem była relacja jednej z uczestniczek kursu. Kilka miesięcy po jego zakończeniu dziewczyna wzięła ślub, zaraz potem zaszła w ciążę. Przysłała mi esemesa, w którym pisała, że nigdy z mężem nie przypuszczali, że tak szybko wiedza z kursu im się przyda. Na pierwszym etapie ciąży stracili dziecko. Na kursie słuchali informacji o utracie ciąży z dużym przejęciem, ale zakładali, że na zawsze pozostaną one dla nich w sferze teorii. Nie myśleli, że tak szybko będzie to dla nich wiedza praktyczna i pomocna w przeżyciu tego czasu.

Co jeszcze może zrobić przeciętny ksiądz posługujący w parafii, żeby przekazać ludziom więcej wiedzy na ten temat? Czy oprócz Dnia Dziecka Utraconego widzi ksiądz jakąś sposobność do tego, żeby mówić o stracie? Poruszać ten temat w trakcie kazań?

Teraz może trochę łapię za słówka, ale klucz byłby taki, żeby to właśnie nie był przeciętny ksiądz.

No to ponadprzeciętny.

To byłby klucz. Żeby ksiądz był ponadprzeciętny w swojej posłudze. Myślę, że są dwa wymiary tej posługi.

Jednym jest posługa masowa, polegająca na tym, że możemy edukować w ramach kursów przedmałżeńskich, podnosić ten temat w ramach jakiejś homilii – chociażby 15 października, kiedy obchodzimy Dzień Dziecka Utraconego. Albo też przy jakiejś innej okazji. Oczywiście z dużym wyczuciem, bo to jest temat, który bardzo dotyka ludzi. I może się okazać, że w kościele jest w tym momencie ktoś, kto przeżywa stratę dziecka i jest na takim wczesnym etapie żałoby, przechodzi czas buntu. Trzeba więc zachować takt, żeby kogoś nie poranić, wchodząc w temat za głęboko. Szczerze mówiąc, chyba nie pamiętam kazania poruszającego temat dzieci utraconych.

Pamiętam natomiast rozmowy z kobietami, które mówiły o tym, jak było im trudno przeżyć kazania w duchu wielodzietności, promujące model rodziny chrześcijańskiej jako N+ dzieci, albo homilie bożonarodzeniowe, związane z nowym życiem, narodzinami, podczas gdy one przeżywały właśnie utratę dziecka czy były już nawet po kilku poronieniach. Dla nich to było zawsze bardzo bolesne. W ogóle okres Bożego Narodzenia – jak mówiły – jest szczególnie trudny. Świętuje się narodziny, a u nich się to dziecko nie urodziło.

To jest moment, kiedy gromadzi się rodzina i…

…wypytuje.

Rodzice zastanawiają się, jak by to było, gdyby towarzyszyło im dziecko. Jakie by było, jak by wyglądało…

I te wszystkie rozmowy rodzinne, życzenia. „Życzymy wam, drodzy, kochani, żebyście w końcu doczekali się maleństwa”. Bo bliscy, rodzice, teściowie, nawet nie wiedzą o tym, że ta para drugi albo trzeci raz utraciła dziecko. Przy stole wigilijnym pada: „Dla mnie najlepszym prezentem byłaby wiadomość, że wreszcie zostanę babcią”. A ich największym marzeniem jest to, żeby byli rodzicami.

Właśnie to jest temat, o którym można by w kazaniach wspomnieć. Czego nie mówić, jakich pytań nie zadawać… Po prostu uczulić, że ktoś może właśnie przeżywać takie trudne doświadczenie.

Tak, to jest dobra ku temu okazja. Dla mnie jednak znacznie ważniejszym aspektem kapłaństwa jest praca indywidualna z ludźmi – to właśnie ten drugi wymiar obok posługi masowej. I myślę, że to także doskonale widać w nauczaniu papieża Franciszka, który nieustająco i przy każdej możliwej okazji mówi o rozeznawaniu i towarzyszeniu. Rozeznawanie jest czymś bardzo osobistym, istota posługi kapłańskiej sprowadza się do towarzyszenia ludziom. Chodzi o upewnienie wiernych, że mogą do kapłana przyjść z problemem. Że nie zostaną odrzuceni, nie będą zbyci. Że ksiądz poświęci im czas, będzie gotowy do rozmowy i towarzyszenia im. Czyli często to jest właśnie wiele rozmów, które składają się na towarzyszenie w procesie przeżywania żałoby.

To jest oczywiście model kapłaństwa znacznie bardziej wymagającego i myślę, że dlatego też Franciszek jest w gronie kapłańskim czasami nierozumiany albo wręcz negowany. On zaprasza do kapłaństwa ofiarnego i radykalnego, które nie składa się na etat, policzalny wymiar godzin, ale wiąże się z decyzją ofiarowania całego swojego czasu. Mój czas nie jest mój. Jestem dla tych osób dostępny.

Ludzie zaczynają sobie też przekazywać rekomendacje i kontakty. O ile przez pierwszych kilka lat kapłaństwa nikt nie zwrócił się do mnie o pomoc w związku z utratą dziecka nienarodzonego, o tyle teraz osoby w takiej sytuacji zgłaszają się do mnie bardzo często. Myślę, że to jest najważniejsza rzecz – żeby księża byli dyspozycyjni.

Ale dyspozycyjność to jedno, a pokazanie wiernym przy licznych okazjach, że jest się dla nich, że chce się pomagać, to osobna sprawa. Czasem słyszy się od ludzi, że po jakimś kazaniu poczuli życzliwość księdza, nawiązała się jakaś więź. Może potem odważyli się przyjść z czymś bardzo osobistym. Okazji jest zresztą więcej: spowiedź, kolęda, nawet przypadkowe spotkanie i okazanie życzliwego zainteresowania – to jest taka przestrzeń. Ja widzę olbrzymi potencjał duszpasterski w kolędzie. Nawet tych kilkanaście minut może spowodować nawiązanie więzi, otworzyć taką przestrzeń, że ci ludzi zdecydują się do mnie przyjść, kiedy faktycznie będą przeżywać jakiś problem.

Zobaczą w księdzu człowieka i przyjdą.

Tak.

No to życzmy sobie takich „ponadprzeciętnych” księży.

Mówił ksiądz o scenkach, które odgrywają klerycy. Może one pomogą w takiej formacji?

Scenki mogą jakoś przygotować do różnych sytuacji, ale nie nauczą człowieczeństwa. To jest fundament.

Ksiądz Józef Tischner zawsze podkreślał – co dla niektórych było oburzające – że był najpierw człowiekiem, a dopiero później księdzem. I to jest to. To jest ta pierwsza płaszczyzna, z którą się zderzą ludzie – sposób traktowania, empatia, delikatność w czasie rozmowy. Ale też człowiek do dyspozycji. Ludzie często są ranieni przez księży w prozaicznych sytuacjach. „Sprawdzę to i oddzwonię”. Nigdy nie oddzwaniają. „Przyjdę wtedy i wtedy”. Nie przychodzą. Albo to, że ludzie w ogóle mają problem z dostępem do kancelarii, do księdza. Że trudne rozmowy są prowadzone w biegu, podczas załatwiania trzech innych rzeczy, rozmowy z kimś jeszcze – na to ludzie często mi się żalą. Że przyszli porozmawiać o pogrzebie dziecka utraconego, a ksiądz załatwiał pięć innych rzeczy i chodzili za nim w kółko po terenie kościoła, bo on jeszcze coś musiał…

Właśnie do tego chciałabym teraz nawiązać. Są rodzice po stracie. Przychodzą do kancelarii, udało się im wstrzelić w godziny. Czego mogą oczekiwać od księdza? I co powinni ze sobą przynieść, jeśli chcą pochować dziecko w danej parafii?

Z myślą o tym, że ta książka powstaje także jako swego rodzaju przewodnik dla księży, chcę z mocą podkreślić, że nie ma czegoś takiego jak godziny pracy kancelarii parafialnej w kontekście śmierci człowieka. Bez względu na to, czy to jest utrata dziecka, czy to jest utrata dorosłego człowieka: małżonka czy rodzica. Kancelaria parafialna nie może być urzędem, który przyjmuje tylko od tej do tej godziny. Oczywiście mam pełną świadomość, że jest milion różnych okoliczności, które mogą zaistnieć w danym momencie. Ale można przecież potraktować ludzi taktownie, tak, by nie zostali z niczym: „Za chwilę mam odprawić mszę świętą, więc bardzo proszę powiedzieć, kiedy będzie dogodny czas dla państwa, żebyśmy się spotkali. A może są państwo gotowi poczekać?”. Ja mam może zawyżone standardy i nienormalne – może. Ale wydaje mi się, że to właśnie jest do bólu normalne – nawet gdy w salonie samochodowym czekam na przegląd auta, pierwsze, co mi proponują, to kawa. Dlaczego więc nie miałbym zaprosić tych państwa i powiedzieć: „To bardzo proszę na mnie poczekać dwadzieścia minut czy pół godziny, ponieważ mam teraz nabożeństwo. Albo chodźmy razem się pomodlić, albo po prostu proszę się tu rozgościć, ja przygotuję kawę, herbatę”?

Z otwartością, serdecznością.

Tak. Przecież to coś zupełnie naturalnego. To jest może utopijne marzenie, żeby kancelaria parafialna była wyposażona w takie cudowne narzędzie jak ekspres.

Bądźmy chociaż w tym temacie idealistami.

Myślę, że milion mniej problemów by się zrodziło, gdyby zacząć od tego.

Dobrze. Przychodzą rodzice, jest ekspres do kawy – załóżmy idealną sytuację.

Okoliczności i atmosfera rozmowy – mówiąc już całkiem poważnie – są niezwykle istotne. A jeśli chodzi o kwestie merytoryczne, rodzice muszą mieć ze sobą akt urodzenia dziecka, z adnotacją, że dziecko zmarło, z urzędu stanu cywilnego. Ewentualnie muszą mieć kartę zgonu, jeśli nie można stwierdzić płci dziecka i rodzice odstępują od jej ustalenia w badaniu genetycznym. Takie jest polskie prawo, że potrzebny jest dokument stwierdzający śmierć dziecka. Spotkałem się jednak z sytuacją, że administracja cmentarza komunalnego robiła problemy, kiedy rodzice posiadali tylko kartę zgonu bez aktu urodzenia wydanego przez USC. Zresztą nie da się odmówić logiki temu, że trudno kogoś pochować, jeśli wpierw nie stwierdzono jego urodzenia. Ale dopełnienie tej formalności rodzi wiele problemów natury prawnej.

Wchodzi tu w grę rozróżnienie, czy mamy do czynienia z poronieniem czy urodzeniem martwego dziecka. W szpitalu otrzymuje się odpowiednie dokumenty, chociażby kartę martwego urodzenia, na podstawie której przygotowuje się właśnie akt urodzenia dziecka z adnotacją o jego śmierci.

A jeśli rodzice mają tylko kartę zgonu, to jak wygląda procedura? Żeby uzyskać kartę martwego urodzenia, trzeba znać płeć dziecka, więc tu wchodzi w grę sprawa badań genetycznych. A jeśli ich nie ma?

Zgodnie z prawem polskim wystarczająca jest karta zgonu, ale doświadczenie podpowiada, że bardzo pomaga posiadanie dokumentów z USC. Jeśli więc rodzice chcą pochować dziecko, u którego nie da się jeszcze stwierdzić płci, to badania genetyczne są bardzo pomocne, żeby nie powiedzieć, że prawie konieczne, aby uniknąć dodatkowych trudności i prawnego przekomarzania z administracją cmentarza. Oczywiście rozpoznanie płci dziecka wiąże się dla rodziców z dłuższym czekaniem na pochówek, nakładami finansowymi, ale jest to konieczne. Sama karta zgonu, bez wystawienia aktu urodzenia z adnotacją o martwym urodzeniu, nie jest wystarczająca do uzyskania zasiłku pogrzebowego.

Chciałabym, żeby to wybrzmiało, bo to jest ważne. Akt urodzenia – czy to wystarczy, czy potrzebne są jeszcze jakieś dokumenty?

Formalnie nie ma żadnych innych dokumentów. Akt urodzenia jest absolutnie wystarczający. Na jego podstawie przygotowuje się też dokumentację kościelną, wpisuje się dane do księgi pogrzebowej. To nie jest ani skomplikowana, ani czasochłonna procedura. Jeżeli wchodzi w grę cmentarz parafialny, to w ogóle wszystko się organizuje w kancelarii parafialnej.

A jeżeli rodzice chcieliby pochować dziecko poza swoją parafią, to czy potrzebują jakichś dodatkowych pozwoleń? Na przykład od proboszcza swojej parafii?

Jest taka ogólna zasada, że jeżeli chcemy pochować kogokolwiek poza swoją parafią, to musimy uzyskać od proboszcza zgodę na taki pogrzeb. Proboszcz innej parafii może tego wymagać i będzie to zrozumiałe z punktu widzenia prawa. Ale zdarza się, że proboszczowie przymykają na to oko, kierując się empatią, żeby nie narażać tych rodziców na kolejne rozmowy, formalności.

Może się zdarzyć, że na cmentarzu parafialnym nie będzie miejsca na pochówek dziecka?

No właśnie, tutaj rodzi się kolejny problem. Nie umiem powiedzieć, jak to wygląda w skali kraju, ale w diecezji krakowskiej może dwa–trzy cmentarze mają przygotowane miejsce do chowania dzieci nienarodzonych. To są wspólne groby, o ile zresztą wiem, dość szybko niestety się zapełniają. W dodatku proboszcz ma prawo odmówić pochówku w takich mogiłach osobom spoza parafii.

Dlatego też zwykle sugeruje się, aby pochować zmarłe dziecko w już istniejącym grobie rodzinnym. Unika się w ten sposób opłat związanych z wykupieniem i utrzymaniem kwatery, postawieniem pomnika. Często jednak rodzice, nie bacząc na koszty, chcą przygotować dziecku osobny grób. Bywa i tak, że te potencjalne koszty przerastają możliwości rodziców i sprawiają, że rezygnują oni z pogrzebu. Przypomnę tutaj tylko, że rodzicom dziecka utraconego przysługuje prawo do zasiłku pogrzebowego***.

A czy pogrzeb dziecka sam w sobie jest płatny? Tutaj rodzice też mogą się obawiać kosztów.

Tu znów jest olbrzymie pole do empatii duszpasterza. Pogrzeb formalnie nigdy nie jest płatny. Każda osoba ochrzczona ma prawo do pogrzebu chrześcijańskiego bez względu na to, czy rodzina złoży ofiarę czy nie. Wiemy jednak, że niestety istnieją parafie, w których obowiązują „cenniki usług pogrzebowych”. W mojej ocenie uzależnienie pochówku od ofiary finansowej nie powinno mieć nigdy miejsca, a już żądanie ofiary za pogrzeb dziecka jest szczególnie skandaliczne.

Czy do kancelarii parafialnej ktoś może przyjść w imieniu rodziców?

Tak, prawo polskie szczegółowo określa, kto ma prawo pochować osobę zmarłą. Dotyczy to również dzieci. Mówi o tym art. 10 ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych, który wylicza, że prawo pochowania zwłok ma najbliższa rodzina: pozostały małżonek lub małżonka, krewni zstępni, krewni wstępni, krewni boczni do czwartego stopnia pokrewieństwa, powinowaci w linii prostej do pierwszego stopnia. W wypadku pochowania dziecka widzimy, że mogą to zrobić rodzice, ale również na przykład dziadkowie.

Dużo mówiliśmy o empatii, ale załóżmy, że spotykamy się ze skrajną sytuacją, na przykład ksiądz odmawia pochowania dziecka. Czy rodzice – zakładając, że nie wyjdą, trzaskając drzwiami – mogą się powołać na jakieś procedury, prawo, które gwarantuje im możliwość pochowania dziecka?

Moje doświadczenie podpowiada, że jeśli rodzice zostaną tak potraktowani, to raczej nie będą chcieli dyskutować z tym księdzem. To by im przysporzyło tylko więcej stresu, niepotrzebnych nerwów, będą poranieni jeszcze bardziej z powodu próby dyskusji, debaty. Zdecydowanie nie szedłbym tutaj w próbę przekonania tego księdza, bo nawet jeżeli ta próba się powiedzie, to on im odprawi pogrzeb od niechcenia i dlatego że musiał.

Oczywiście są podstawy prawne, żeby tego pogrzebu się domagać. Mam tu na myśli przede wszystkim dokument Episkopatu Polski mówiący o pochowaniu dziecka. Taką formę pochówku oczywiście przewiduje też rytuał pogrzebowy i mszał rzymski, który ma formularz na mszę pogrzebową dziecka nieochrzczonego.

Żeby zaoszczędzić sobie dodatkowych stresów, najlepiej poszukać informacji o księżach, którzy nie odmawiają odprawienia pogrzebu w takiej sytuacji. Z moich rozmów z rodzicami, którzy utracili dziecko, wynika jednak, że problemem było nie to, że ksiądz w ogóle nie chciał pochować dziecka, ale to, że proponował skróconą formę pochówku, czyli wspomniany już „pokropek”.

Ksiądz mówi: „Dobrze, pokropimy trumnę z ciałem dziecka”, i tyle? Skąd się to wzięło? Czym jest „pokropek”? I gdzie taka praktyka ma źródło?

Jestem przekonany, że się to wzięło stąd, że dzieciom nieochrzczonym przez wiele, wiele wieków w ogóle nie przysługiwał pogrzeb chrześcijański. Jeśli w ogóle były chowane, to tak jak osoby niewierzące, na niepoświęconej ziemi, poza cmentarzem. Dotyczyło to właśnie osób nieochrzczonych czy też niestety – nie chcę tego wkładać do jednego worka, ale taka była praktyka – samobójców. Prawdopodobnie rodzice takiego dziecka mogli w tych czasach liczyć tylko na pokropienie trumny wodą święconą. Absolutnie nie była celebrowana msza święta, nie było też całego rozbudowanego rytuału pogrzebu.

To zostało głęboko w świadomości niektórych księży, pewnie zresztą tak byli uczeni. Niestety ogromnie często o tym słyszę.

Taka forma nie ma umocowania w przepisach liturgicznych?

W księgach liturgicznych w ogóle nie ma takiej formy.

A jak jest poprawnie? Co powinien zaproponować ksiądz? Jak powinna przebiegać taka msza?

Wspomniane wcześniej Kompendium… daje nam teksty liturgiczne na trzy formy pochówku dzieci martwo urodzonych: sam obrzęd pochówku, liturgia słowa z obrzędem pochówku i – najbardziej zalecana forma – msza święta z obrzędem pochówku. Wtedy ksiądz powinien, po pierwsze, powiedzieć rodzicom, że będzie odprawiona msza święta z formularza mszy za dziecko nieochrzczone. Celebruje się taką mszę w szatach liturgicznych koloru białego, co już sugeruje trochę inny jej charakter niż zwykłej mszy pogrzebowej. Charakter wskazujący raczej na modlitwę za rodziców: o ich przeżycie żałoby, o umocnienie, doświadczenie miłości Pana Boga w tym trudnym czasie. Taka msza jest też wyrazem dziękczynienia za życie tego dziecka. Bo ono jest, istnieje, żyje u Boga. Jeden z dokumentów Kościoła mówi, że co prawda nie narodziło się dla świata, ale narodziło się dla Boga. Więc ci rodzice są rodzicami. Oni mają dziecko. I z tym dzieckiem będą – wierzymy w to – przeżywać wieczność.

Pozwolę sobie jednak zacytować dokument Międzynarodowej Komisji Teologicznej pt. Nadzieja zbawienia dla dzieci, które umierają bez chrztu, w którym pojawia się motyw dotyczący modlitwy: „Jeśli chodzi o dzieci zmarłe bez chrztu, Kościół może tylko polecać je miłosierdziu Bożemu, jak czyni to podczas przeznaczonego dla nich obrzędu pogrzebu. Istotnie, wielkie miłosierdzie Boga, który pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni, i miłość Jezusa do dzieci, która kazała Mu powiedzieć: «Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie», pozwalają nam mieć nadzieję, że istnieje jakaś droga zbawienia dla dzieci zmarłych bez chrztu. Tym bardziej naglące jest wezwanie Kościoła, by nie przeszkadzać małym dzieciom przyjść do Chrystusa przez dar chrztu świętego”.

Często słyszy się, że podczas mszy pogrzebowej dziecka utraconego nie modlimy się za dziecko. Zacytowany dokument nie zamyka nam tej drogi. Czyli możemy polecać to dziecko miłosierdziu Bożemu!

Możemy się za nie modlić.

I robimy to. Polecamy je miłosierdziu Bożemu, bo ono również jest obarczone grzechem pierworodnym. Jeżeli negowalibyśmy prawdę o grzechu pierworodnym, to negowalibyśmy wartość chrztu i całej naszej teologii w ogóle. To dziecko też potrzebuje zbawienia, mówimy o nadziei zbawienia dla dzieci. Zbawienia, które jest związane też właśnie z odpuszczeniem grzechów. Z tym, że Jezus umarł również za tego człowieka, żeby on mógł żyć na wieki. W naszej modlitwie oczywiście nie przepraszamy za grzechy uczynkowe – bo dziecko tych grzechów nie popełniło – ale polecamy to dziecko miłosierdziu Bożemu, żeby dostąpiło łaski zbawienia. Prosimy o to, żeby Pan swoją śmiercią i zmartwychwstaniem otoczył także to dziecko, aby zanurzył je w swojej łasce – nie zrobił tego przez chrzest, bo nie było takiej możliwości. Prosimy Go jednak, żeby znalazł taką drogę, w której owoce Ofiary Jezusa Chrystusa też zostaną udzielone temu dziecku, by mogło żyć na wieki. Taki wymiar jest więc też obecny w tej modlitwie.

Ale zasadniczo nie można zamówić mszy świętej za dziecko, za zbawienie dziecka – nie mszy dziękczynnej. Przynajmniej natrafiłam gdzieś na sformułowanie, że tego się nie poleca, bo wierzymy, że te dzieci są zbawione.

Może raczej: mamy nadzieję. Właśnie ze względu na to, że to jest nadzieja, a nie pewność, jestem ostrożniejszy. Modliłbym się na przykład za życie wieczne Jasia, polecając to dziecko miłosierdziu Bożemu czy miłości Pana Boga. Rozumiem, że dla rodziców osób wierzących to może być ważne. Dokument Międzynarodowej Komisji Teologicznej nie daje nam absolutnej pewności co do zbawienia tych dzieci, nie rozstrzyga zero-jedynkowo, cały czas mówi o nadziei, choć oczywiście ta nadzieja ma bardzo mocne podstawy.

Czy dokument Nadzieja zbawienia dla dzieci, które umierają bez chrztu można uznać za przełomowy w jakimś sensie? I czy są podobne dokumenty, może nowsze, które by jakoś regulowały tę kwestię?

Jak już wspomniałem, to nie jest oficjalne stanowisko Magisterium, a jedynie dokument komisji będącej głosem doradczym. I to niektórych może rozczarowywać, choć myślę, że większość wiernych w ogóle nie rozróżnia tych rzeczywistości.

Kolejna rzecz, która może rozczarować: nigdzie w tym dokumencie nie znajdziemy jednoznacznego rozstrzygnięcia, że dzieci zmarłe przed chrztem na pewno są w niebie.

Oczekiwanie takiego potwierdzenia jest wyrazem naturalnej potrzeby i nadziei rodzica, który chciałby mieć jednak pewność, że jego dziecko jest zbawione.