Wspólny S.E.K.R.E.T. - L. Marie Adeline - ebook

Wspólny S.E.K.R.E.T. ebook

L. Marie Adeline

4,4
31,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Poznaj świat, w którym seksualne fantazje stają się ekscytującą rzeczywistością!

Stowarzyszenie S.E.K.R.E.T. odmieniło życie Cassie, beznadziejnie zakochanej w swoim szefie. Po przejściu dziesięciu kroków – dziesięciu spełnionych fantazjach erotycznych – kobieta z dumą może nosić znak S.E.K.R.E.T.-u. Teraz jako członkini stowarzyszenia chce pomóc innym kobietom. Jej wybór pada na Dauphine, właścicielkę sklepu z ubraniami vintage.

Poznaj drugą część bestsellerowej trylogii S.E.K.R.E.T., która podbiła serca czytelniczek na całym świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 300

Oceny
4,4 (15 ocen)
8
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


L. Marie Adeline

Wspólny S.E.K.R.E.T

Tłumaczenie: Marzenna Reyher

Tytuł oryginału: S.E.C.R.E.T. Shared

Copyright © 2013 L. Marie Adeline. Published by arrangement with C. Fletcher & Company, LLC.

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXVI

Copyright © for the Polish translation by Marzenna Reyher, MMXVI

Wydanie I

Warszawa, MMXVI

Dla Cathie James za wszystkie mądre podpowiedzi...

DZIESIĘĆ KROKÓW

Krok pierwszy: Poddanie się

Krok drugi: Odwaga

Krok trzeci: Zaufanie

Krok czwarty: Hojność

Krok piąty: Nieustraszoność

Krok szósty: Pewność siebie

Krok siódmy: Ciekawość

Krok ósmy: Brawura

Krok dziewiąty: Żywiołowość

Krok dziesiąty: Wybór

PROLOGDELFINA

Roześmiałam się. Cóż innego mogłam zrobić? To działo się naprawdę. Był tutaj. Z perspektywy czasu prośba o przystojnego mężczyznę stojącego po kolana w ciepłej wodzie rzeki Abity, nakazującego, abym się dla niego rozebrała, wydawała się jak najbardziej naturalna. Podwinięte mankiety dżinsów pociemniały od wody muskającej jego umięśnione łydki, gorące kwietniowe słońce paliło szczupły, obnażony tułów.

Wysunął w moją stronę opalone ramię.

– Delfino, czy akceptujesz ten krok?

Zamiast natychmiast odpowiedzieć „tak” i rozbryzgując wodę, pobiec do niego tak, jak tego pragnęłam, znieruchomiałam na trawiastym brzegu, odziana w zieloną letnią sukienkę retro, która po tym, jak ją skróciłam, kończyła się tuż przed kolanami. Teraz tego żałowałam. Była seksowna, a takich rzeczy zazwyczaj nie noszę. Czy wyglądam w niej okropnie? A jeżeli mu się nie podobam? Co będzie, jeśli ktoś nas tu przyłapie? Może nie jestem dobra w te klocki? A jeśli utonę? Jestem kiepską pływaczką. Zawsze bałam się wody. Byliśmy dobrze ukryci za kępami róż błotnych i różowych malw, które podchodziły pod sam brzeg, lecz mimo to ogarnął mnie strach. Kontrola i zaufanie, zaufanie i kontrola. Dwa rywalizujące ze sobą w mojej głowie demony. Dlaczego waham się akurat teraz?! Przecież udało mi się ukończyć szkołę!? I założyć dochodowy sklep z ubraniami retro, zanim jeszcze skończyłam studia!? Przeżyłam recesje i huragany, holując za sobą mój maleńki sklepik z determinacją godną bohatera wojennego, który ratuje rannego kolegę.

Przebrnęłam przez to – i więcej – lecz te rzeczy wymagały dyscypliny, kontroli i pewnej ręki na sterze. Przyjęcie zaproszenia do wejścia do wartkiej rzeki od fascynującego obcego mężczyzny sygnalizowało zmianę kursu życia. Pociągało za sobą wkroczenie do nowego świata, pełnego spontaniczności i ryzyka, pragnień i możliwości rozczarowania. Stanowiło zapowiedź poluzowania kontroli i nauki zaufania. Pomimo odwagi, jaką wykazałam wtedy w białym domku, nagle zabrakło mi woli, aby dotrzymać przyrzeczenia i pozwolić sprawom rozwinąć się tak, jak mi obiecano.

Do licha, ten mężczyzna był rzeczywiście świetny i znacznie wyższy ode mnie. Prawdę mówiąc, przy stu sześćdziesięciu centymetrach wzrostu i tak byłam niższa od większości mężczyzn. Miał śmiejące się oczy, umięśnione ciało i niesforne brązowe włosy, z miedzianym połyskiem od słońca. Trudno było zorientować się, czy jego oczy są zielone, czy niebieskie, ale ani na chwilę nie spuszczał ze mnie wzroku. Upał dawał się coraz bardziej we znaki, moje włosy opadły niczym długi, ciężki welon. Powoli zsunęłam sandały. Stopy schłodziły się w trawie. Trochę pobrodzę w wodzie. Nie będę się spieszyć.

– Czy akceptujesz ten krok? Wolno mi zapytać jeszcze tylko raz – powtórzył bez nuty zniecierpliwienia.

Teraz. Idź do niego. Musisz to zrobić. Moje dłonie uniosły się do ramion, powędrowały wzdłuż ramiączek sukienki i zatrzymały na wiązaniu z tyłu szyi. Potem chyba same zabrały się do roboty, bo poczułam, jak puścił węzeł. Opuściłam stanik sukni, eksponując piersi. Natychmiast uciekłam wzrokiem. Powinnam działać błyskawicznie, zanim umysł podda się przerażeniu. A jeśli moje ciało mu się nie spodoba? Przestań myśleć. Działaj. Rozpięłam suwak z tyłu sukienki i pozwoliłam jej swobodnie opaść na trawę. Potem zsunęłam majtki, ponownie się wyprostowałam i stanęłam przed nim zupełnie naga, nie licząc złotego łańcuszka na lewym nadgarstku.

– Rozumiem, że to oznacza „tak” – oznajmił. – Chodź, piękna. Woda jest ciepła.

Serce mi waliło. Najspokojniej jak potrafiłam, skierowałam się ku niemu, ku rzece, przykrywając najbardziej strategiczne miejsca rękoma. Zanurzyłam palec u nogi w wodzie tuż przy brzegu. Była cieplejsza, niż oczekiwałam. Włożyłam do łagodnego nurtu całą stopę i po chwili przesuwałam się po płaskich, pokrytych mchem kamieniach w jego stronę. Dno było widoczne. Nic mi nie groziło.

Kiedy podeszłam bliżej, ogromna różnica w naszym wzroście – zamiast nastroju erotycznego – prawie wywołała we mnie ochotę na żarty. Nie zdążyłam jednak ani wybuchnąć śmiechem, ani do niego podejść, kiedy zaczął rozpinać dżinsy. Na ten widok zatrzymałam się i zamilkłam. Czy powinnam się temu przyglądać? Czy raczej nie? Jako nieodrodna córa Południa zdecydowałam się odwrócić i ukryć oblewający mnie rumieniec. Skupiłam wzrok na dębie przesłaniającym położoną w oddali plantację.

– Nie musisz się odwracać.

– Jestem zdenerwowana.

– Delfino, jesteś bezpieczna. Poza nami nikogo tutaj nie ma.

Nadal odwrócona do niego tyłem usłyszałam lekki chlupot i szmer tkaniny ocierającej się o skórę. Przerzucił dżinsy ponad moją głową, opadły koło jego znoszonych butów i mojej zielonej sukienki.

– Tak lepiej. Teraz też jestem nagi.

Słyszałam, jak powoli przesuwa się w moją stronę, aż jego ciepła skóra mocno przycisnęła się do moich obnażonych pleców.

Poczułam podbródek na czubku głowy, a potem jego twarz ocierającą się o moje włosy i zmierzającą ku szyi. Jezu. Zamknęłam oczy, głęboko wciągnęłam powietrze i odchyliłam głowę, aby dać mu dostęp do skóry. Wyczułam, jak bardzo tego pragnie, podobnie jak mnie. Naelektryzowały się zmysły. Po ciele rozgrzanym wodą, schłodzonym powietrzem i ukojonym jego dotknięciem przeszły ciarki. Wiatr niósł typowe zapachy Południa – skoszonej trawy, rzeki, magnolii. Pragnę tego. Pragnę tego. Pragnę jego! Dlaczego się waham? Dlaczego nie jestem w stanie odwrócić się i spojrzeć mu w oczy? Ten mężczyzna sprawi mi jedynie przyjemność. Jedyną przeszkodą jest moja niezdolność do tego, aby mu na to pozwolić.

Położył ręce na moich biodrach i jak na komendę usłyszałam wewnętrzny, donośny głos z akcentem z Tennessee, przypominający głos matki. Uważa, że jesteś obwisła. Pulchna. Zbyt niska. Pewnie nie lubi rudych.

W proteście przeciw tym myślom zacisnęłam oczy. Wtedy dotarł do mnie cichy jęk utożsamiany z męską aprobatą. Spokojnie, podoba mu się to, czego dotyka. Ustami zawędrował w okolice mojego ucha, pociągnął mnie za biodra do tyłu i zaczął holować na głębszą wodę.

– Masz niesamowitą skórę – wymruczał, ciągnąc nas, aż woda sięgnęła mu po pas. – Jak alabaster.

Kłamie. Polecili mu, aby to powiedział. Zamilcz! – usiłowałam uciszyć głos wewnętrznej krytyki.

– Odwróć się, Delfino. Chcę cię widzieć.

Z wolna opuściłam ramiona, palce dotknęły wody. Otworzyłam oczy i obróciłam się do niego, trafiając na bezmiar klatki piersiowej i bardzo wyraźny dowód pożądania. To się dzieje naprawdę! Niech więc się stanie! Przekręciłam głowę, aby przyjrzeć się jego spokojnej, przystojnej twarzy. Świst! Poderwał mnie do góry tak płynnie i wprawnie, że zapiszczałam z czystej radości, a w brzuchu poczułam motylki. Objęłam jego umięśnioną szyję. Poniósł mnie w głąb roziskrzonej rzeki, po drodze mocząc mnie delikatnie w wodzie.

– Zimna – wydyszałam, mocniej lgnąc do niego.

– Zaraz będzie ci cieplej – wyszeptał i opuścił mnie całą do wody. Podpierał mnie ramieniem, więc poddałam całe swoje ciało jemu i rzece.

Wyciągnęłam się na powierzchni i zanurzyłam włosy, które swobodnie się rozsypały. No to do dzieła...

– Dobrze, odpręż się. Trzymam cię.

Poczułam się cudownie lekka. Woda wcale nie wydawała mi się straszna. Zamknęłam oczy, włosy falowały pod powierzchnią i po raz pierwszy od dawna uśmiechnęłam się od ucha do ucha.

– Tylko spójrz na siebie, Ofelio – powiedział.

Podtrzymując mnie jedną ręką na wysokości pasa, drugą uniósł nad powierzchnię i pewnie sunął po mojej nodze do biodra, przystając w okolicach łona, a potem dalej do brzucha; tam zatrzymał się i ucałował wodę, która zebrała się w zagłębieniu pępka.

– To łaskocze. – Oczy nadal miałam zamknięte. Czułam się nieważko i bosko. Twoje ciało jest piękne, Delfino.

– A to? – Palcami eksplorował rejony ud, aż dotarł do szczeliny. O Boże.

– Trochę. – Moje ciało otworzyło się jak rozgwiazda, falowałam ramionami, aby utrzymać się na powierzchni. Chłód pojędrnił mi skórę. Sutki dojrzały i stwardniały. Otworzyłam oczy i odnalazłam jego twarz pełną pożądania. Całował moje piersi, a pod wodą rozwierał uda.

– A teraz? – zapytał, powoli zanurzając we mnie najpierw jeden, a potem dwa palce.

– Nie – jęknęłam – to nie łaskocze.

Przez ciało przemykały gorące impulsy rozkoszy. To może nadejść bardzo szybko, myślałam, gdy najpierw niepewnie, potem coraz śmielej i głębiej drażnił mnie palcami. Czułam, jak woda rozlewa się po skórze. Kombinacja tych wszystkich wrażeń sprawiła, że przyspieszył mi oddech. Mogłam dojść tam i wtedy pragnęłam tego, lecz wstrzymałam się... chciałam nadal delektować się unoszeniem na wodzie. Wygięłam się nieco do tyłu, dając sygnał jego palcom do głębszej penetracji, włosy zniknęły całkowicie pod wodą i oplotły mi głowę. Wyobraziłam sobie, że to ognista korona.

– Mam przed sobą niesamowity widok, Delfino – wymruczał.

Podczas gdy jedną ręką mnie podtrzymywał, delikatnie wsuwał we mnie i wysuwał palce drugiej ręki.

Potem wprawnym ruchem przemieścił mnie o ćwierć obrotu i umiejscowił się pomiędzy moimi nogami. Zanim jednak mogłam go nimi owinąć i wciągnąć w siebie, pochylił się, napotykając ustami wodę spływającą po wewnętrznej stronie ud, skrzącą się w promieniach słońca. Mieszanka gorących warg, szmeru rzeki i szybkich ruchów palców była tak intensywna, że trzepnęłam dłońmi wodę dla zachowania równowagi.

Po kolei przerzucił moje kolana przez swoje ramiona i podłożył silne ręce pod moje ciało, abym mogła się nadal swobodnie unosić. Językiem dotknął miękkiego zagłębienia w miejscu, gdzie udo styka się z wysepką krótkich rudych loczków; patrzyłam, jak je pieści, podczas gdy woda łagodnie muskała mnie jak milion palców. Przez moment nie byłam nawet w stanie odróżnić pluskającej wody od jego zachłannych ust. Lecz wtedy ciepły i nieustępliwy język odnalazł moje najwrażliwsze miejsce, a jego zwinne palce je odsłoniły. Och... Instynktownie, spragniona uniosłam miednicę i szerzej rozsunęłam uda, utrzymując twarz ponad łagodnym nurtem, a uszy zanurzone. Przepływający prąd rzeczny tylko wzmocnił wrażenia, które wywoływał kreślący jedno po drugim kółka język, wsuwający i wysuwający się palec... o Boże. Jego druga dłoń była szeroko rozpostarta na moich plecach, podczas gdy język i palce wibrowały w tańcu. Po chwili kosztował sutki mokrymi, ciepłymi ustami, łapczywie spijał mnie całą ruchliwym językiem. Sądzę, że wyczuł to przede mną – po napięciu ciała, zaciskających się kolanach, moich rękach rozciągających się wzdłuż ciała z dłońmi skierowanymi ku słońcu. Tak...

Pierwsza fala była ciepła i znajoma. Ach tak, pomyślałam, pamiętam to. Potem wrażenie zintensyfikowało się, przekształciło w coś więcej, w coś głębszego, stało się tak palące, że zaczęłam głośno krzyczeć w kierunku jaskrawego nieba. Jego palce sięgały głębiej, język obracał się szybciej i gdy wreszcie doszłam w kolejnych falach rozkoszy, roześmiałam się. Naprężyłam się, tył moich kolan zacisnął się mocno na jego ramionach i przez chwilę byliśmy jednym ciałem. Wreszcie, po tym niebiańskim uniesieniu, z piersiami falującymi w słońcu i własnymi palcami na chłodnej skórze, doszłam do siebie.

– Dobrze, bardzo dobrze – powiedział. Lekko, jak papierową łódkę, przesunął mnie ku powierzchni, gdyż zdążyłam nieco opaść.

– Ale... to chyba nie koniec? – zapytałam. Uda mi drżały, a nogi oplatały jego talię.

Bliżej brzegu zsunęłam się z niego i wymacałam stopami kamienie, żeby pewniej stanąć w tej płytszej części rzeki. Woda sięgała mi talii, ściekała strużkami po piersiach i wciąż twardych sutkach. Odsunęłam włosy z twarzy, poczułam zawroty głowy, wyczerpanie i spełnienie.

– W ramach tego kroku nic więcej nie mogę zrobić, Delfino. Muszę cię oddać, choć bardzo tego nie chcę.

Wiódł nas w kierunku kamienistej plaży, do miejsca, gdzie weszliśmy do rzeki. Obok naszych ubrań leżała sterta rażąco białych ręczników. Puścił moją dłoń i wspiął się na brzeg, woda połyskiwała mu na plecach. Potem się odwrócił i wciągnął mnie na trawę. Cała się trzęsłam. Sięgnął po ręcznik i owinął mnie nim jak dziecko, potem przycisnął do siebie i ponownie tchnął ciepło w moje ciało, mocno rozmasowując mi ramiona.

– Czuję się tak... Nie wiem, co powiedzieć.

– Nie musisz nic mówić. Przyjemność po mojej stronie. – Obrócił się, aby się wytrzeć.

Ciaśniej zawinęłam ręcznik wokół siebie, patrząc, jak na umięśnione uda wciąga dżinsy, a potem białą, świeżą koszulkę, która przykleiła się do jego mokrego tułowia. Ponownie do mnie podszedł, tym razem dużymi dłońmi chwycił moją twarz, przyciągnął do siebie i zaczął całować. Gdy wreszcie odsunął się, powiedział:

– Naprawdę. Przyjemność po mojej stronie, Delfino.

Po tym jak złożył pożegnalny pocałunek na moim czole, przeszedł jeszcze kilka kroków tyłem, później obrócił się w kierunku plantacji i w końcu zniknął za owiniętym bluszczem rogiem.

Pragnęłam wykrzyczeć podziękowanie za to, że zostawił mnie tutaj jak pięknego rozbitka. Lecz słowa nie przeszły mi przez gardło, stłumione przez cząstki mojego starego ja. Te cząstki, które bały się poddania, ulegania pragnieniom, osiągania przyjemności i nie chciały uwierzyć, że to wszystko jest możliwe. W zamian roześmiałam się głośno, bo przecież mimo to dałam się ponieść. Coś się zmieniło i pozwoliłam sobie na ten odjazd!

Sięgnęłam po sukienkę i wciągnęłam ją po mokrych, drżących nogach. Przygładzając ją na biodrach, wyczułam coś w kieszonce. Wyjęłam małe fioletowe pudełeczko. Wewnątrz, osadzony w chmurce z waty, spoczywał jasnozłoty wisiorek o szorstkich krawędziach. Uniosłam go. Z jednej strony miał wytłoczoną rzymską cyfrę I, a z drugiej napis „Poddanie się”. Serce mi skoczyło, gdy go podniosłam i mocno ścisnęłam w dłoni. Był jak ciepły, płaski kamyk. Należał do mnie. Przymocowałam go do łańcuszka, który nosiłam już od trzech tygodni.

Powoli wspięłam się pod górkę w kierunku oczekującego samochodu. Gdy mijałam wysoki kamienny mur porośnięty bugenwillą, czule dotknęłam maleńkich różowych płatków. Zrobiłaś to. Oddałaś kontrolę. Teraz trzeba zaakceptować resztę kroków, choćby wstępnie, aby zacząć nowe życie – bez tych wewnętrznych głosów, bez złamanego serca, z dala od smutnej przeszłości.

ICASSIE

Trzy myśli przyszły mi do głowy, gdy po przebudzeniu przeciągałam się w łóżku w Marigny tego ranka. Po pierwsze, minęło sześć tygodni od czasu tej niewiarygodnej nocy spędzonej z Willem. Po drugie, ponownie zasnęłam z bransoletką S.E.K.R.E.T-u na ręce, co nie stanowiło problemu, gdy były do niej doczepione tylko jeden lub dwa wisiorki. Teraz, gdy było ich dziesięć, złoto wycisnęło ślady na delikatnej skórze nadgarstka. Po trzecie, są moje urodziny. Moja kotka Dixie mrugnęła do mnie ze swojego miejsca w nogach łóżka. Sięgnęłam po nią i przytuliłam do siebie, a ona natychmiast mruczeniem ukołysała się do snu – to umiejętność, którą również chciałabym posiąść.

– Kończę dzisiaj trzydzieści sześć lat, Dixie – powiedziałam, drapiąc ją po uszkach.

Kolejny rok zakradł się jak rozwydrzony psotnik. Przed nocą spędzoną z Willem nie zwracałam uwagi na upływ czasu. Minęło sześć tygodni, dni zaczynały się ciągnąć. Niektóre z nich przywoływały bolesną przeszłość, a praca w Café Rose była zarówno ukojeniem, jak i solą drażniącą ranę, którą powinnam wyleczyć. Jak mogę zapomnieć o Willu, skoro codziennie go widuję? Jak długo jeszcze będę udawać, że nic nie wydarzyło się między nami tej nocy, kiedy tańczyłam w burlesce Les Filles de Frenchmen Revue, a potem całowaliśmy się przez całą drogę powrotną do Café, na schodach do zakurzonego pokoju na górze, gdzie zdarł ze mnie kostium i rzucił na materac skąpany w świetle księżyca. Nie wiedział, że tej nocy wybrałam go do swojej ostatniej fantazji. Wiedział jedynie, że bardzo go pragnę.

Granica między faktem a fantazją zatarła się, Will stał się moją rzeczywistością. Jego skóra pachniała domem. Całowaliśmy się z taką łatwością, jakbyśmy to robili od zawsze. Pasowaliśmy do siebie, nasze ciała były zgrane, wszystko, co wtedy robiliśmy, przychodziło naturalnie, bez słów. Było lepiej niż w fantazji. I pomyśleć, że był tam przez cały czas, pod nosem, a ja go nie dostrzegałam, nie potrafiłam go dostrzec. Lecz po roku w Sekrecie, kiedy musiałam przekroczyć granice, które sama sobie wyznaczyłam, udało mi się uwolnić prawdziwą siebie. Po tym jak Will powiedział mi, że on i Tracina zerwali, czułam, że wreszcie mam świat po swojej stronie. Tamtego ranka po naszej magicznej nocy sądziłam, że Will to nagroda za mój powrót do życia. Myliłam się.

Wśród wspomnień z tamtych chwil najbardziej utkwiła mi w pamięci poszarzała, lecz pełna nadziei twarz Traciny, jej spokojny głos, kiedy przekazała mi twarde fakty, które zabijają wszystkie marzenia. Powiedziała, że jest w ciąży z Willem i że on przyjął tę wiadomość z zachwytem.

Co robić, kiedy brutalna prawda uderzy wtedy, gdy uwierzy się, że znalazło się prawdziwą miłość? Odchodzi się ze świadomością, że oto pękła ostatnia bańka fantazji. To właśnie zrobiłam. Poszłam do białego domku, gdzie Matilda otarła moje łzy. Przypomniała mi, że każda fantazja jest osadzona w rzeczywistości.

– Ludzie uwielbiają bajki – powiedziała. – Ale ignorują fakty, które uznają za niebezpieczne. Za to się płaci. Zawsze.

Fakt numer jeden: Will i ja byliśmy w końcu razem.

Fakt numer dwa: Możliwe, że się w nim zakochałam.

Fakt numer trzy: Jego była dziewczyna jest w ciąży.

Fakt numer cztery: Zeszli się, kiedy mu o tym powiedziała.

Fakt numer pięć: Will i ja nie możemy być razem.

Ponieważ Will jest moim szefem, zamierzałam natychmiast zrezygnować z pracy, jednak Matilda wyjaśniła mi, że złamane serce nigdy nie powinno wpływać na odpowiedzialność i praktyczne zobowiązania, jak praca i opłacanie czynszu.

– Nie pozwól, aby mężczyźni mieli nad tobą tego rodzaju władzę, Cassie. Żyj dalej. W zeszłym roku zdobyłaś wiele doświadczeń.

Tego ranka wyglądałam jak kupka nieszczęścia. Nie miałam pewności, czy przystąpienie do S.E.K.R.E.T-u było dobrą decyzją. Co ważne, podjęłam jakąś decyzję. A to było coś nowego dla mnie.

Zanim poznałam S.E.K.R.E.T., zawsze poddawałam się napotężniejszej sile, która w danym momencie rządziła moim życiem, czyli najczęściej mojemu zmarłemu mężowi, Scottowi. To on sprowadził nas do Nowego Orleanu osiem lat temu, lecz jego alkoholizm uniemożliwił nam nowy start. Kiedy zginął w wypadku samochodowym, byliśmy już w seperacji. Był wtedy trzeźwy, ale załamany. Podobnie jak ja. Przez kolejne pięć lat ciężko pracowałam i nieregularnie sypiałam, skazałam się na izolację i rozczulałam nad sobą, aż któregoś dnia znalazłam pamiętnik kobiety, która przeszła tajemnicze kroki, mające – jak się wydawało – wiele związków z seksem, dzięki którym uległa transformacji, najoględniej mówiąc.

Później spotkałam Matildę Greene, kobietę, która została moim przewodnikiem. Wpadła do Café Rose rzekomo odebrać pamiętnik, który zostawiła tam jej przyjaciółka, lecz w istocie przyszła z mojego powodu, chciała bowiem zapoznać mnie z ideą S.E.K.R.E.T-u, tajnej organizacji zajmującej się seksualną emancypacją kobiet poprzez realizowanie wybranych przez nie seksfantazji.

Przekonywała, że jeśli dołączę do tej grupy i znajdę w sobie odwagę, aby zrealizować fantazje, które dla mnie przygotują, wyleczę się. Chciała mi pomóc, być moim przewodnikiem i wsparciem. Po tygodniu wałkowania tego pomysłu odpowiedziałam „tak”. Niechętnie co prawda, ale jednak. W rezultacie moje życie zupełnie się odmieniło.

W ciągu roku robiłam niesamowite rzeczy z niewiarygodnie atrakcyjnymi mężczyznami, choć wcześniej nie miałam pojęcia, że takie rzeczy w ogóle istnieją. Pozwoliłam zaspokoić się cudownemu masażyście, który niczego nie chciał w zamian. Spotkałam w barze seksownego Brytyjczyka, który doprowadził mnie do orgazmu w trakcie hałaśliwego koncertu jazzowego. Przeżyłam wiele niespodzianek, na wiele sposobów, w tym z wytatuowanym niegrzecznym chłopcem – cukiernikiem, który skradł kawałek mojego serca, kiedy posiadł mnie na kuchennym stole w Café.

Udało mi się doprowadzić do szokującego orgazmu znanego artystę hiphopowego, który entuzjastycznie odwdzięczył mi się tym samym; nadal drżę, kiedy słyszę w radiu jego piosenki. Poleciałam helikopterem na jacht i w czasie sztormu wyskoczyłam za burtę wraz z najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziałam. Nie dość, że uratował mnie z opresji, to jeszcze jego niesamowite ciało pozwoliło mi odzyskać wiarę w moje własne. Miliarder z Bayou, Pierre Castille, sprawił, że poczułam się najpiękniejszą dziewczyną na balu, i zabrał mnie na tyły swojej limuzyny. Śmigałam na nartach na ryzykownych czarnych trasach z Theo, Francuzem, który poszerzył moje granice seksualne jak nikt dotąd. Odbyłam naładowaną sensorycznymi doznaniami przygodę z mężczyzną, którego nie pozwolono mi zobaczyć, lecz jedynie poczuć – ta noc okazała się oślepiająco seksowna na więcej niż jeden sposobów.

Wreszcie nadeszła moja ostatnia fantazja, do której sama wybrałam mojego ukochanego Willa. Dla niego zrezygnowałam z S.E.K.R.E.T-u, lecz szczęście, które znalazłam tej nocy, i cudowny poranek, który po niej nastąpił, były tego warte. Sześć tygodni później Willa nie było obok mnie, żeby obudzić mnie w dniu moich urodzin tysiącami pocałunków. W rzeczywistości pewnie smacznie spał z Traciną, wtulony w nią, z rękoma na jej coraz większym brzuchu.

Była zaledwie w trzecim miesiącu, ale wczoraj po południu w Café człapała tak ciężko, jakby za chwilę miała urodzić. Jedną rękę położyła na krzyżu, drugą dolewała gościom kawy, w przerwach między obsługą stolików jęczała i rozciągała się. Nie skróciła jednak czasu pracy, nie doszła jeszcze do punktu, aby prosić o pomoc.

Nie tylko ja przewracałam oczami na widok tego przesadnego zachowania. Dell właśnie wycierała stoliki, podczas gdy ja uzupełniałam solniczki i pieprzniczki. Kiedy Tracina zaczęła odgrywać komedię przy podnoszeniu ścierki, Dell wydała z siebie długi, powolny gwizd.

– Ta dziewczyna dostanie Oscara tylko za to, że ma dzieciaka w brzuchu. Miałam spóźnione bliźniaki i nie czułam takiego ciężaru.

Obserwowałyśmy Tracinę wędrującą z kuchni do gości i dalej do kasy, odnosząc wrażenie, że poza nią wszyscy poruszają się w przyspieszonym tempie. W porównaniu z nią nawet Dell – sześćdziesięciolatka – wydawała się żwawa. W okresie względnego spokoju przyczłapała do dużego stołu, który sprzątałyśmy z Dell. Jej brzuch ledwo wystawał spod obcisłej koszulki.

– Pozwól, że ci pomogę, Dell – powiedziała Tracina, gestem dając znak, aby zostawiła tacę w połowie zastawioną butelkami ketchupu. – Bolą mnie nogi. Obsłuż następne stoliki. Nic nie szkodzi, że stracę napiwki. Chcę pracować, dopóki będę mogła, bo wkrótce z nogami do góry będę oglądała telewizję, prawda?

– No cóż, dziękuję, Tracino – odparła Dell, zsuwając się z krzesła. – Nie ma to jak ciężarna spychająca robotę na starszych.

– Powiedziałam tylko, że... – zaczęła Tracina, lecz Dell podniosła rękę do góry i na znak dzwonka poszła do kuchni odebrać gotowe dania.

Po obiadowej gorączce, jak na komendę, rozległ się dźwięk młotka. Will musiał zacząć wyciągać więcej pieniędzy z restauracji i jedynym sposobem było przygotowanie nowej sali, wyższej kategorii, na górze.

Po uzyskaniu niezbędnych pozwoleń i pożyczki na rozwój biznesu rozpoczął renowację. Teraz, z dzieckiem w drodze, sprawa stała się pilna. Pożyczka pokryła koszt materiałów, lecz nie siły roboczej, więc Will sam zajął się remontem – jedna ściana, jedno okno, jedna belka, i tak po kolei.

W ciągu sześciu tygodni, które upłynęły od naszej wspólnej nocy, robiłam, co w mojej mocy, aby unikać pogaduszek z Traciną, które przypominały pole nafaszerowane minami prawdy. Starałam się unikać tematu Willa i pracy, skupiając się na Dell lub dziecku i plotkach z ulicy. Nie byłam pewna, czy ona o nas wie. Każdy w Blue Nile zauważył, że wyszliśmy razem, a połowa ulicy Frenchmen mogła zaświadczyć, że się całujemy, więc coś na ten temat musiało do niej dotrzeć.

Ze względu na ciążę nie wystąpiła w burlesce, ale później na pewno spotkała się z Angelą i Kit, członkiniami S.E.K.R.E.T-u, a one przecież obie brały udział w występie. Teraz, siedząc obok siebie przy dużym okrągłym stole, obdarzyłyśmy się wyniosłymi uśmiechami zaciśniętych ust.

– Czyli wszystko dobrze? Z dzieckiem i w ogóle? Ty chyba dobrze się czujesz – powiedziałam, potakując przy tym jak idiotka.

– Tak, czuję się, jak by to powiedzieć, megadobrze. Wspaniale. Doktor mówi, że dziecko jest superzdrowe, Will i ja uzgodniliśmy, że nie chcemy znać jego płci. Choć przysięgam, że dźwigam chłopaka. Prawdopodobnie futbolistę. Will wolałby dziewczynkę – zagruchała, jedną ręką masując brzuch.

Na dźwięk piły taśmowej Willa podskoczyła na krześle i prawie z niego spadła. Chwyciłam ją za ramię, aby nie straciła równowagi.

– O mój Boże! Czy on był na górze cały ranek? – zapytała, próbując ukryć prawdziwe pytanie, które ją nurtowało. Czy byłaś z nim dzisiaj sama? Odkąd dziecko ich pogodziło, Tracina ponownie zamieszkała z Willem, więc założyłam, że dobrze wie, gdzie on był cały dzień.

– Nie mam pojęcia – skłamałam. Widziałam go tego ranka. Przywitaliśmy się niezręcznym „dzień dobry”, kiedy mijał mnie w jadalni i kierował się na schody, w pełnym rynsztunku – sztywnym pasie z przymocowanymi do niego nowiutkimi narzędziami.

– Wczoraj wniósł na górę kilka dużych zwojów kabla. Na szczęście wszystkie hałaśliwe prace wykonuje po tym, jak kończy się pora śniadania i obiadu.

Tracina podparła się dłonią o stół przy wstawaniu i bez słowa ruszyła na górę schodami.

Unikanie pogawędek z Traciną stało się hobby, unikanie ich z Willem – formą sztuki. Ostatnie słowa, które wypowiedział do mnie albo na których wypowiedzenie mu pozwoliłam w ciągu tych sześciu tygodni, brzmiały:

– Musimy pogadać, Cassie. – Jego chrapliwy szept dopadł mnie w korytarzu pomiędzy biurem a łazienką dla personelu.

– Nie ma o czym gadać – odparłam. Strzelaliśmy oczami na prawo i lewo, pilnując, czy w pobliżu nie ma Dell i Traciny.

– Rozumiesz, że w tej chwili nie mogę...

– Rozumiem więcej, niż sądzisz, Will.

Słyszeliśmy wibrujący głos Traciny obsługującej gościa przy kasie.

– Przykro mi. – Nawet nie mógł mi spojrzeć w oczy, kiedy to powiedział, a agonia tej chwili uzmysłowiła mi, że powinnam odejść.

– Chyba nie powinniśmy razem pracować, Will. Najlepiej będzie, jeśli zrezygnuję z tej posady.

– Nie! – krzyknął, trochę zbyt głośno, a potem nieco ciszej dodał: – Nie. Nie rezygnuj. Proszę. Potrzebuję cię. To znaczy jako pracownika. Dell jest... dojrzała, a na Tracinę wkrótce nie będzie można liczyć. Jeśli odejdziesz, utonę. Proszę.

Zwinął ręce w pięść pod podbródkiem na znak błagania. Jak mogłam opuścić mężczyznę w trudnym położeniu, skoro on kilka lat temu uratował mnie w podobnej sytuacji, dając mi pracę?

– Dobrze, ale musimy wyznaczyć granice. Nie możemy szeptać, jak teraz, w korytarzach.

Z rękoma na biodrach kontemplował ten warunek przez chwilę, a potem na znak zgody skinął w kierunku swoich butów. Przez moje ciało nadal przepływał ten sam strumień związków chemicznych, które uaktywniliśmy, uprawiając seks. Dopóki ze mnie nie wypłyną, trzeba będzie ustalić jakieś zasady.

Początkowo Will nie był raczej zachwycony wieściami o dziecku – kompletnie go to zaskoczyło i był rozczarowany przerwaniem naszego rodzącego się związku, lecz po sześciu tygodniach nadeszła zmiana. Najpierw ledwo dostrzegał Tracinę, lecz później przeistoczył się w podręcznikowego superpartnera, który chodzi z nią na wizyty do lekarza, czyta książki kojarzone wyłącznie z kobietami w ciąży i pomaga jej wsiadać do samochodu i z niego wysiadać, choć nic po niej nie było jeszcze widać. Te starania sprawiły, że Tracina stała się milsza, mimo że głównie chodziło jej o to, aby ułatwić życie sobie, a utrudnić je innym. Tuż przed końcem zmiany zaoferowałam pomoc Dell, która serwowała dania sześcioosobowej grupie. Rozliczyłam się już, ale jeszcze uzupełniałam przyprawy i wycierałam blaty stołów. Miałam zamiar pobiegać i wcześniej pójść spać. Nagle Tracina szybko zeszła po schodach, pocierając szyję. Była blada, więc gdy oznajmiła, że wyjdzie wcześnie, Dell nie była zaskoczona.

– Jestem bardzo chora. Chyba będę rzygać. Will powiedział, że mam pójść do domu. Przykro mi, dziewczyny. Sądzę, że tak będzie przez jakiś czas. Drugi trymestr jest ponoć łatwiejszy.

Nie było mowy o tym, żeby Dell sama poradziła sobie z kolacją. Udawałam, że hamuję złość, ale prawdę mówiąc, chciałam zostać. Potrzebowałam pieniędzy i nie miałam nic lepszego do roboty. Ponadto zawsze istniała ta straszna, bolesna i cudowna szansa, że przypadkiem zostanę z Willem sam na sam. Sytuacja, za którą tęskniłam i której starałam się z całej siły unikać. Faktycznie, po godzinie, gdy ruch zamarł, a stukanie młotkiem przybrało na sile, usłyszałam dochodzący z góry płaczliwy głos.

– Czy ktoś może tu przyjść, proszę? Potrzebuję pomocy. Cassie? Jesteś tam?

Zamiast iść na górę, odczekałam, aż Dell przyozdobi talerze z daniami dla ostatnich klientów.

– Proszę! To nie zajmie dużo czasu!

– Słyszysz tego biedaka? Czy tylko ja go słyszę? – wymamrotała Dell, podając mi specjalność zakładu z indykiem.

– Słyszę go.

– To dobrze, bo na pewno nie chodzi mu o mnie.

– Zaraz tam dojdę! – krzyknęłam przez ramię, nie od razu zdając sobie sprawę z gry słów. Leczenie ran nie pozbawiło mnie wewnętrznego poczucia humoru.

Podałam kolację i skierowałam się ku schodom. Naszło mnie wspomnienie sfingowanego upadku Kit DeMarco, dzięki któremu wystąpiłam w burlesce obok Angeli Rejean sześć tygodni temu. Nie miałam pojęcia, że one też należą do S.E.K.R.E.T-u. Widok schodów wywołał więcej wizji z przeszłości: oblaną światłami przenikającymi z ulicy, skrzywioną w uniesieniu twarz Willa, która pochylała się nade mną. Wyszeptał, gdy pod nim leżałam, że pragnął mnie od dnia naszego pierwszego spotkania.

Ja też ciebie pragnęłam, Will. Nie miałam pojęcia tylko, jak bardzo.

Kiedy to się skończy? Kiedy wspomnienia przestaną sprawiać ból?

Gdyby powiedział: „Cassie, musimy pogadać, jeszcze tylko ten raz”, odparłabym: „Nie, Will, nie musimy”. Dodałabym: „Mówiłam już, że nie powinniśmy zostawać sami”. W tym samym czasie podciągam do góry koszulkę i odrzucam ją do kąta wraz z wszystkimi niechcianymi wspomnieniami nagromadzonymi w pokoju na górze. Will zgadza się z tym: „Masz rację, Cassie, nie powinniśmy zostawać sami”. Podchodzę do niego, kładę rękę na jego gołej piersi i pozwalam, aby odpiął mój biustonosz. „To kiepski pomysł”, mówię i przyciskam obnażoną skórę do jego skóry, całuję jego usta, popycham go do parapetu. Tam jego uda otaczają moje, jego ręce błądzą po moim ciele, niepewne, czego dotykać; wreszcie jego dłonie wplątują się w moje włosy, odciągają głowę do tyłu, obnażają moją szyję dla jego spragnionych ust i wtedy mówię: „Widzisz? Nie musimy rozmawiać. To tego potrzebujemy. Jęków i potu. Znowu powinniśmy się pieprzyć, mocno i często. A później zdecyduję, co mam zrobić, skoro nie mogę zostawać z tobą sam na sam, patrzeć, jak się nawzajem ranimy, bo przecież wszystko sugerowało, że mamy być razem, ale nic z tego nie wyszło”.

Później słowa by zamarły, zastąpione rękoma, ustami, oddechem i skórą... i okropnymi konsekwencjami.

Idąc na pierwsze piętro, czułam w całym ciele cudowny, przenikliwy ból, który wywołuje pulsowanie w miejscach do niedawna uśpionych, lecz rozbudzonych przez bliskość Willa. Na podeście ominęłam kupkę trocin i pustą rolkę po kablu. Na korytarzu walały się resztki świadczące o tym, że ma tu miejsce remont – puste wiadra od gipsu, zabłąkane gwoździe, kawałki kantówek. Za z grubsza wykończoną ścianą powiększonej łazienki stał Will, na szczycie drabiny, w malowniczym obramowaniu z cegieł wyeksponowanych wokół okien. Nie miał na sobie koszuli, cały był pokryty białym kurzem. W pokoju nie było mebli ani innych śladów wskazujących na to, że tuzin rozbawionych kobiet przygotowuje się do występu w amatorskiej rewii, nie było też krzesła i pospiesznie pościelonego łóżka. Jedną ręką przytrzymywał koniec żelaznego karnisza, w drugiej dzierżył elektryczny śrubokręt, koszulkę zatknął za pasek.

– Dziękuję, że przyszłaś. Czy możesz na to spojrzeć, Cass?

Cass? Czy kiedyś już mnie tak nazwał? Jakbym była jego kumplem.

– I jak? – zapytał, przesuwając karnisz.

– Trochę wyżej.

Podsunął drążek kilka centymetrów za wysoko.

– Nie, niżej... niżej.

Umiejscowił go teraz niemal idealnie, lecz nagle jednym zawadiackim ruchem opuścił go poniżej linii okna, pod dziwacznym kątem.

– A teraz? Jest dobrze? – zapytał ponownie, rzucając mi przez ramię głupawy uśmieszek.

– Nie mam czasu na takie zabawy. Goście czekają.

Wyrównał karnisz. Gdy kiwnęłam z aprobatą, szybko wwiercił śrubę, aby utrzymać go na miejscu, i ciężko stąpając, zszedł z drabiny.

– No dobra. Jak długo będziesz na mnie wściekła? – Podszedł do mnie. – Próbuję postąpić, jak należy, Cassie. Jestem w rozterce z twojego powodu.

– Ty jesteś w rozterce? – wysyczałam. – Chyba żartujesz. Ty niczego nie straciłeś, to ja straciłam wszystko.

Matilda kazałaby mi zamilknąć. „Czy niczego się nie nauczyłaś?”, powiedziałaby. „Dlaczego pokazujesz się jako ofiara losu?”.

– Niczego nie straciłaś – wyszeptał.

Jego spojrzenie spotkało się z moim i na całe trzy sekundy zamarło mi serce.

– Wybrałem ciebie, ty wybrałaś mnie. Nadal tu jestem. Nadal jesteśmy razem.

– Nie jesteśmy razem, Will.

– Cassie, od lat jesteśmy przyjaciółmi. Bardzo za tym tęsknię.

– Ja też, ale... teraz jestem tylko twoim pracownikiem. Tak musi pozostać. Będę przychodzić do pracy i wykonywać swoje obowiązki, a potem chodzić do domu – powiedziałam, unikając jego wzroku. – Nie mogę być twoją przyjaciółką, Will. Nie mogę także być tą dziewczyną, która chowa się na linii bocznej albo kołuje nad głowami jak myszołów, oczekując, że twój związek z Traciną umrze śmiercią naturalną.

– A niech to! Czy sądzisz, że o to chcę cię prosić?

Zewnętrzną stroną dłoni przetarł brwi. Na jego twarzy pojawił się smutek, wyczerpanie, a nawet rezygnacja. Cisza, która zapanowała, była tak napięta, że zadałam sobie pytanie, czy jestem w stanie dalej tutaj pracować ze złamanym sercem. Rozumiałam jednak, że to nie jego sprawa, lecz moja.

– Cassie, bardzo mi przykro z powodu tego wszystkiego, co się wydarzyło.

Miałam wrażenie, że po raz pierwszy od wielu tygodni naprawdę spojrzeliśmy sobie w oczy.

– Wszystkiego? – zapytałam.

– Nie. Nie wszystkiego. – Cicho odłożył młotek na stołek do piłowania drewna i wyciągnął zza paska koszulkę, aby przetrzeć nią oczy. Słońce zaczęło zachodzić na Frenchman Street, przypominając mi, że powinnam zejść na dół i zamknąć lokal.

– No dobra. Jesteś zajęty. Ja również. Karnisz jest przymocowany. Nie mam tu już nic do roboty. Gdybyś jeszcze mnie potrzebował, to będę na dole się rozliczać.

– Wiesz, że cię potrzebuję.

Nigdy się nie dowiem, jakie dokładnie uczucia odmalowały się wtedy na mojej twarzy, ale wyobrażam sobie, że na pewno był na niej trudny do ukrycia cień nadziei.

Poszłam do domu i obiecałam sobie: żadnych narzekań, żadnego grymaszenia.

Tak było wczoraj. Dzisiaj były moje urodziny. Miałam spotkać się z Matildą, aby porozmawiać o mojej roli w Sekrecie. Pierwszy rok po spełnieniu fantazji to nie jest łatwy czas. Nie zasiada się jeszcze w Komitecie. Przynajmniej nie od razu. Na to trzeba zapracować. Ma się do wyboru trzy role i jedną z nich byłam gotowa przyjąć, aby mieć dodatkowe zajęcie, bywać w nowych miejscach, myśleć o kimś innym niż tylko o sobie i Willu.

Jedna z tych ról to realizatorka fantazji, członkini S.E.K.R.E.T-u pomagająca w spełnianiu fantazji poprzez rezerwację podróży, zdobywanie informacji lub uczestniczenie w scenkach takich, jaką Kit i Angela odegrały dla mnie w noc burleski. Gdyby Kit nie udała, że ma kontuzję, nie wystąpiłabym na scenie. Gdyby Angela nie pomogła w przygotowaniu seksownej choreografii, zrobiłabym z siebie kompletnego głupca. Tego roku obie zostały pełnoprawnymi członkiniami Komitetu, jednocześnie zwolniły miejsca dla nowych realizatorek.

Mogłam również zostać rekruterką, jak Pauline, właścicielka zagubionego notesu, dzięki któremu trafiłam do S.E.K.R.E.T-u. Była mężatką, lecz rola rekruterki mężczyzn, którzy uczestniczą w fantazjach, nie przeszkadzała jej mężowi, ponieważ kiedyś był jednym z nich. Pozyskiwanie facetów do S.E.K.R.E.T-u różniło się od ich szkolenia; Pauline jedynie ich zwabiała. Trening i szlifowanie umiejętności seksualnych były zarezerwowane dla członkiń Komitetu. Podobnie jak uczestniczenie w fantazjach seksualnych, na co i tak nie byłam gotowa. Trzecią opcją było zostanie przewodniczką, która zachęcała i wspierała nowe kandydatki w dołączeniu do S.E.K.R.E.T-u. Bez mojej osobistej przewodniczki, Matildy, nigdy nie wybrałabym się w te szalone, seksowne podróże. Najbardziej zachęcająca wydała mi się właśnie ta rola, choć Matilda poprosiła, abym miała otwarty umysł. Mogą się bowiem pojawić bardzo zaskakujące możliwości – powiedziała. Pozostało mi jedynie podpisanie ślubowania i zabranie tego dokumentu na planowany z nią obiad.

Ja, Cassie Robichaud, ślubuję, że przez jedną kadencję będą służyć S.E.K.R.E.T-owi jako przewodniczka i zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby seksualne fantazje były:

Superbezpieczne

Erotyczne

Kreatywne

Romantyczne

Ekstatyczne

Transformatywne

Przyrzekam, że nie ujawnię tożsamości członków i uczestników S.E.K.R.E.T-u i będę się kierowała zasadami: Bez osądzania. Bez ograniczeń. Bez wstydu – w czasie trwania mojej kadencji i zawsze w przyszłości.

Cassie Robichaud

Złożyłam podpis z lekkim zawijasem, podczas gdy Dixie próbowała przytrzymywać łapkami migocące na kapie łóżka odbicia wisiorków mojej bransoletki. Nadszedł czas. Czas na podjęcie zupełnie nowych kroków – z dala od Willa i mojej przeszłości, w kierunku przyszłości – bez względu na to, co mnie tam czekało.

IIDELFINA

Tego ranka stałam po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko mojego sklepu, usytuowanego przy skrzyżowaniu Magazine i Ninth, przypatrując się, jak moja pracownica Elizabeth dekoruje jak zwykle krzykliwie okno wystawowe. Podkradłam ją z konkurencyjnego sklepu ze stylową odzieżą retro położonego dalej przy tej samej ulicy, ponieważ miała wyjątkowe oko do ciuchów, takie, jakiego za nic się nie wyszkoli. Niemniej jednak jako osoba, która lubi we wszystko wtykać nos, nie byłam pewna, czy podoba mi się kierunek, w którym zmierzała Elizabeth, przygotowując nasze wystawy. Zauważyłam staniki, koszyki i mnóstwo pasków żółtego karbowanego papieru. Nienawidziłam swojego wahania, mieszania się i ciągłego ulepszania oraz braku zaufania w umiejętności innych. Tyle że jak dotąd w ten sposób prowadziłam swoje interesy, i to z dobrym skutkiem, nieprawdaż?