Sznurówki - Domenico Starnone - ebook + książka

Sznurówki ebook

Domenico Starnone

4,2
27,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Znakomita powieść cenionego włoskiego autora, prywatnie męża Eleny Ferrante.

Pochodzący z Neapolu Vanda i Aldo pobrali się, kiedy mieli zaledwie po dwadzieścia kilka lat. Dziś, kilkadziesiąt lat później, mają dwójkę dorosłych dzieci, mieszkają w Rzymie i wiodą spokojne życie na emeryturze. Spokojne – do czasu. Seria niefortunnych, podejrzanych wydarzeń ujawnia skrywane przez lata sekrety, a panująca między małżonkami oschłość okazuje się nie być tylko pochodną wieloletniej rutyny.

„Jeśli zapomniałeś, Szanowny Panie, to ja Ci przypomnę: jestem Twoją żoną” – pisze do męża kilkadziesiąt lat wcześniej Vanda, gdy Aldo zostawił ją i dzieci dla kochanki. I choć  z listów wściekłej żony wyłania się jednoznaczny obraz winy wiarołomnego mężczyzny, Starnone nie poprzestaje na jej perspektywie. Dlaczego bowiem z pozoru spełniony mąż i ojciec decyduje się zdjąć z palca obrączkę, zmienić miejsce zamieszkania i obojętnie patrzeć, jak jego przeszłość powoli rozpada się na kawałki? Co tak naprawdę nim kieruje i czy tylko jego powinno obarczać się winą za rodzinny kryzys? W Sznurówkach mamy szansę zajrzeć głęboko pod powierzchnię małżeńskiej relacji i przyjrzeć się uczuciom, nad którymi nie sposób zapanować.

Zaskakujące metafory, różne punkty widzenia i dziwne zbiegi okoliczności co i rusz pobudzają czytelnika do zweryfikowania własnej oceny wydarzeń i udowadniają, że żadne życie nie da się zamknąć w sztywnych, jednoznacznych ramach. Wyśmienita lektura dla wszystkich, którzy potrafią czytać między wierszami.


Domenico Starnone (ur. 1942) – włoski pisarz, scenarzysta i dziennikarz. Pochodzi z Saviano, małej miejscowości pod Neapolem. Przez wiele lat uczył języka włoskiego w gimnazjum, obecnie zajmuje się głównie literaturą i scenariopisarstwem, współpracuje też z wieloma włoskimi dziennikami i czasopismami. W oparciu o jego książki powstały trzy filmy (La Scuola, Denti, Auguri professore) oraz serial (Fuoriclasse). W 2001 roku, za jedną z jego najsłynniejszych powieści Via Gemito, otrzymał prestiżową włoską nagrodę literacką Strega. Starnone jest mężem Anity Raji, piszącej pod pseudonimem Elena Ferrante.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 180

Oceny
4,2 (6 ocen)
3
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Domenico Starnone

SZNURÓWKI

przełożył Stanisław Kasprzysiak

Tytuł oryginału: Lacci

Copyright © 2014 e 2016 Giulio Einaudi editore s.p.a., Torino

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXVII

Copyright © for the Polish translation by Stanisław Kasprzysiak, MMXVII

Wydanie I

Warszawa MMXVII

Część pierwsza

Rozdział pierwszy

1.

Jeśli już nie pamiętasz, szanowny panie, to Ci przypomnę: jestem Twoją żoną. Wiem, że kiedyś się tym cieszyłeś, a teraz nagle Ci to ciąży. Wiem, wolisz udawać, że mnie nie ma i że nigdy nie było, bo nie chcesz źle wypadać w oczach tych nadzwyczaj wykształconych ludzi, z którymi obcujesz. Wiem, że gdybyś prowadził poprawne życie, wracał na kolację do domu, spał ze mną, a nie z jakąś inną, na jaką właśnie przyszła Ci ochota, to czułbyś się idiotą. Wiem, że wstydzisz się mówić: ależ tak, ożeniłem się 11 października 1962 roku, w wieku dwudziestu dwu lat, na pytanie księdza w kościele dzielnicy Stella powiedziałem „tak” tylko z miłości, nie musiałem zaradzać żadnym kłopotom, ależ tak, jestem człowiekiem odpowiedzialnym, a jeżeli nie rozumiecie, co to znaczy podjąć się odpowiedzialności, to co z was za ludzie. Wiem, że tak jest, wiem bardzo dobrze. Ale chcesz tego czy nie, fakty mówią, że jestem Twoją żoną, a Ty moim mężem, jesteśmy małżeństwem od dwunastu lat – dwanaście lat minie w październiku – i mamy dwoje dzieci: Sandra urodzonego w roku 1965 i Annę urodzoną w roku 1969. Czyżbym musiała wyciągnąć dokumenty, żebyś się nad tym zastanowił?

Dość tego, przepraszam Cię, przesadziłam. Znam Cię dobrze, wiem, że jesteś porządnym człowiekiem. Ale kiedy przeczytasz ten list, wróć z łaski swojej do domu. A jeśli jeszcze Cię na to nie stać, odpisz i wytłumacz mi, co się z Tobą dzieje. Postaram się zrozumieć, tyle mogę Ci obiecać. Jasno widzę, że chcesz czuć się wolny, i tak powinno być; ja i dzieci zrobimy wszystko, żeby nie być Ci ciężarem. Musisz mi jednak dokładnie wyjaśnić, co jest między Tobą a tą dziewczyną. Od sześciu dni nie telefonujesz, nie piszesz, nie pokazujesz się. Sandro wciąż dopytuje o Ciebie, Anna nie chce myć włosów, bo twierdzi, że tylko Ty umiesz je dobrze wysuszyć. Nie wystarczy, żebyś mnie zapewniał, że ta pani czy panna nic Cię już nie obchodzi, że się z nią nie spotykasz, że nic dla Ciebie nie znaczy, że miałeś po prostu jakiś kryzys, który już minął. Musisz mi powiedzieć, ile ona ma lat, jak się nazywa, czy studiuje, czy pracuje, czy nic nie robi. Mogę się założyć, że to ona pierwsza Cię pocałowała. Nie jesteś z tych, co się z czymś takim wyrywają, wiem, że jeśli się Ciebie nie sprowokuje, to sam na nic się nie zdobędziesz. A teraz jesteś zamroczony, widziałam Twój wzrok, kiedy mi mówiłeś: „Przespałem się z inną dziewczyną”. Chcesz wiedzieć, co o tym myślę? Myślę, że chyba jeszcze nie zdajesz sobie sprawy, co mi zrobiłeś. Zrozum, że ja teraz czuję się tak, jakbyś ze mnie powoli wyciągał, wyciągał i wyciągał wszystko, co mam w środku.

2.

Kiedy czytam, co mi piszesz, odnoszę wrażenie, że jestem katem, a Ty ofiarą. A tego nie zniosę. Staram się, jak tylko umiem, wymuszam na sobie więcej, niż możesz sobie wyobrazić, i to Ty miałbyś być ofiarą? Dlaczego? Dlatego że zaczęłam trochę głośniej mówić, dlatego że rzuciłam dzbankiem z wodą? Musisz przyznać, że miałam powody. Pojawiłeś się bez uprzedzenia, a nie było Cię w domu prawie miesiąc. Wydawałeś mi się spokojny, nawet czuły. Pomyślałam sobie, że nie jest źle, że już się pozbierałeś. Tymczasem jak gdyby nigdy nic powiedziałeś, że ta osoba, która jeszcze cztery tygodnie temu zupełnie Cię nie interesowała – a której uprzejmie postanowiłeś przywrócić imię, nazywając ją Lidią – jest teraz dla Ciebie tak ważna, że nie potrafisz bez niej żyć. Jeśli nie brać pod uwagę tej jednej jedynej chwili, kiedy wspomniałeś o jej istnieniu, rozmawiałeś ze mną tak, jakbyś mi przekazywał polecenie służbowe, a ja po wysłuchaniu miałam mieć do powiedzenia tylko: Tak jest, zgadzam się, idź do tej Lidii, serdecznie Ci dziękuję i postaram się nie sprawiać Ci już żadnych kłopotów. Kiedy jednak spróbowałam jakoś na to zareagować, uciszyłeś mnie i wdałeś się w ogólnikowe dywagacje na temat rodziny – zrobiłeś mi wykład o rodzinie w dziejach ludzkości, o rodzinie w dzisiejszym świecie, o rodzinie, z której pochodzisz, o rodzinie, którą założyłeś. Miałam siedzieć cicho i położyć uszy po sobie? Na to liczyłeś? Czasami jesteś rozbrajający, zdaje Ci się, że wystarczy, byś zlepił jakiś niejasny wywód z tą Twoją historyjką, i od razu wszystko okaże się bardzo rozsądne. Ale mnie już znudziły te Twoje gierki. Znowu mi opowiedziałeś, po raz enty, tyle że tym razem w egzaltowanym tonie, którym zazwyczaj się nie posługujesz, jak to niesłychanie zniszczyła Ci dzieciństwo niezgoda między twoimi rodzicami. Uciekłeś się do ekstrawaganckiej przenośni: powiedziałeś, że Twój ojciec owinął Twoją matkę drutem kolczastym, a Ty musiałeś cierpieć za każdym razem, kiedy widziałeś, jak ostre kolce wbijają się w jej żywe ciało. Potem przeskoczyłeś na nas. Wyjaśniłeś, że tak jak Twój ojciec krzywdził Was wszystkich, tak Ty – bo wciąż prześladuje Cię wspomnienie tego nieszczęsnego człowieka – bałeś się, że krzywdzisz Sandra, Annę, a przede wszystkim mnie. Widzisz – zapamiętałam, co mówiłeś, słowo w słowo. Długo rozwodziłeś się z zimną krwią i przemądrzale na temat ról, które musimy grać, skoro założyliśmy rodzinę – jest w niej rola męża, żony, matki, ojca, dzieci – i zobrazowałeś mi nas, czyli mnie, siebie, nasze dzieci, jako tryby jakiejś niedorzecznej maszyny, które muszą bez ustanku powtarzać te same mechaniczne ruchy. I tak to ciągnąłeś, przytaczając raz po raz cytaty z jakichś książek, jakbym nie miała o tej sprawie zielonego pojęcia. Z początku myślałam, że dlatego tak do mnie mówisz, bo spotkało Cię coś przykrego i już nie przypominasz sobie, jaka byłam, nie pamiętasz, że są we mnie uczucia i myśli, że mówię własnym głosem i nie jestem marionetką w Twoim teatrze kukiełkowym. Domyśliłam się dość późno, że starasz się nam pomóc. Chcesz, bym sobie uświadomiła, że rozsypując nasze wspólne życie, uwalniasz w gruncie rzeczy mnie i dzieci od siebie, i że za tę Twoją wielkoduszność powinniśmy Ci być wdzięczni. Ach, kochany mężu, dziękuję, jakiż jesteś miły. Chyba Cię nie dotknęłam, nie wyrzuciłam Cię z domu.

Aldo, proszę Cię, oprzytomniej. Musimy rozmówić się poważnie, chcę zrozumieć, co się z Tobą dzieje. W czasie naszego długiego wspólnego życia byłeś zawsze człowiekiem czułym i dla mnie, i dla dzieci. Nie przypominasz ani trochę swojego ojca, zapewniam Cię, nigdy nie wyczułam czegoś takiego jak drut kolczasty, tryby jakiejś machiny czy te inne głupstwa, o których mówiłeś. Zauważyłam tylko – to z całą pewnością – że w ostatnich latach coś się między nami zmienia, bo przyglądałeś się chętnie innym kobietom. Pamiętam doskonale tamtą dziewczynę na kempingu poprzedniego lata. Siedziałeś w cieniu na leżaku, czytałeś całymi godzinami. Miałeś coś sobie przygotować, tak tłumaczyłeś to, że nie poświęcasz uwagi ani mnie, ani dzieciom, kartkowałeś książki pod piniami albo na plaży, robiłeś notatki. Czasami jednak podnosiłeś wzrok, ale tylko po to, by popatrzeć na nią. I miałeś zaciśnięte usta jak zawsze, kiedy masz w głowie zamęt i chcesz go sobie jakoś nazwać.

Wtedy przekonywałam sama siebie, że nie robisz nic złego: dziewczyna była śliczna, oczom nie da się niczego nakazać, prędzej czy później wyrwie się jakieś spojrzenie. Ale było mi bardzo przykro, zwłaszcza kiedy zacząłeś okazywać podejrzany zapał do zmywania naczyń, czego nigdy wcześniej nie robiłeś. Biegłeś do umywalek, kiedy tylko tamta się pojawiała, a wracałeś, kiedy ona odchodziła. Myślisz, że jestem ślepa, że we mnie nic się nie dzieje, że niczego nie widzę? Powtarzałam sobie: cierpliwości, to nic takiego. Bo wydawało mi się nie do pomyślenia, że może Ci się podobać inna kobieta, byłam przekonana, że jeśli Ci się raz spodobałam, to muszę Ci się podobać zawsze. Myślałam, że prawdziwe uczucia nie mogą się zmieniać, zwłaszcza w małżeństwie. Coś takiego się zdarza, owszem – mówiłam sobie – ale tylko osobom lekkomyślnym, a Ty taki nie jesteś. Potem uznałam, że nowe czasy przynoszą wiele zmian, że Ty przecież chcesz teraz brać wszystko lżej, że ja może zanadto się przejmuję dbaniem o dom, rachunkami, doglądaniem dzieci. Zaczęłam patrzeć ukradkiem w lustro. Jaka jestem? Kim jestem? Dwie ciąże niewiele mnie zmieniły, byłam dobrą żoną i matką. Ale najwidoczniej nie wystarcza prawie się nie zmienić od czasów, kiedy się poznaliśmy i pokochaliśmy, a nawet może właśnie w tym tkwiła pułapka, może właśnie trzeba było się zmienić, może koniecznie powinnam była stać się kimś więcej niż tylko dobrą żoną i troskliwą matką? Dlatego próbowałam się upodobnić do tamtej z kempingu, do tych wszystkich dziewcząt, które na pewno kręciły się przy Tobie w Rzymie, i robiłam, co mogłam, żeby brać udział również w tym Twoim życiu, które prowadziłeś poza domem. Weszłam z wolna w inną fazę, chyba zauważyłeś? A może nie? Albo zauważyłeś, ale zmiana i tak na nic się nie zdała? Dlaczego? Może za mało się starałam? Ugrzęzłam w pół drogi, nie umiałam upodobnić się do tych innych kobiet i w dalszym ciągu byłam, jaka byłam? Albo może przesadziłam z tą zmianą? Byłam zanadto inna i to Cię drażniło, wstydziłeś się za mnie, już mnie nie akceptowałeś?

Porozmawiajmy o tym, nie możesz mnie trzymać w niepewności. Muszę też coś wiedzieć o tej Lidii. Mieszka sama, śpisz u niej? Ma w sobie to, czego szukałeś, a ja już tego nie mam lub nigdy nie miałam? Wymknąłeś się od nas, starałeś się na wszelkie sposoby niczego mi jasno nie powiedzieć. Gdzie teraz jesteś? Zostawiłeś mi swój rzymski adres, zostawiłeś numer telefonu, ale piszę i nie odpowiadasz, telefonuję i nikt się nie odzywa. Co mam zrobić, żeby Cię znaleźć? Powinnam telefonować do Twoich kolegów i studentów, mam wszystkim mówić, że jesteś nieodpowiedzialny?

Muszę zapłacić za światło i gaz. I czynsz. Mam na głowie dwoje dzieci. Wracaj do nich! Mają prawo mieć rodziców, którzy opiekują się nimi w dzień i w nocy, muszą mieć ojca i matkę, z którymi jedzą razem śniadanie, którzy zawożą je do szkoły, a potem z niej odbierają. Mają prawo mieć rodzinę i dom, gdzie siada się razem do obiadu, gdzie razem z rodzicami bawią się, odrabiają lekcje i oglądają telewizję, a po kolacji znowu coś oglądają i na koniec dnia wszyscy mówią sobie dobranoc. Sandro, powiedz tacie dobranoc, i ty, Anno, powiedzcie dobranoc ojcu. Grymaszenie na nic się nie zda. Dzisiaj na bajki nie liczcie, zrobiło się późno, jeżeli chcecie usłyszeć chociaż jedną, pospieszcie się z myciem zębów, tata wam coś opowie, ale macie na to najwyżej kwadrans, a potem do łóżka, bo inaczej jutro spóźnimy się do szkoły, a ojciec musi jechać wczesnym pociągiem, bo i on mógłby się spóźnić do pracy, co mu potem wypomną. No i dzieci – pamiętasz? – biegną myć zęby i pędzą do Ciebie, masz im opowiedzieć bajkę, i tak się dzieje co wieczór, od kiedy się urodziły, i tak będzie się dziać, dopóki nie odejdą z domu, a my się nie zestarzejemy. Ale może nie masz ochoty starzeć się razem ze mną, może nawet już nie masz ochoty patrzeć, jak rosną Twoje dzieci. Czy tak teraz jest? Tak to wygląda?

Boję się. Nasz dom stoi na uboczu. Wiesz, jaki jest Neapol, mieszkamy w niedobrej dzielnicy. W nocy wciąż słyszę hałasy i śmiech, nie mogę zasnąć, zanadto mnie to niepokoi. A jeśli przez okno wejdzie złodziej? A jeśli ukradną nam telewizor i odtwarzacz płyt? A jeśli się okaże, że ktoś ma Ci coś za złe i zechce się zemścić i zabije Cię we śnie? Zapomniałeś, że ja nie mam pracy, że nie mogę zarobić na życie? Nie doprowadzaj mnie do ostateczności, Aldo, uważaj! Jeśli się postaram, będzie Cię to drogo kosztować.

3.

Widziałam się z Lidią. Jest młodziutka, piękna, uprzejma. Wysłuchała mnie o wiele uważniej niż Ty. I powiedziała mi bardzo rozsądnie: Musisz się rozmówić z nim, ja nie chcę się mieszać między was. To prawda, ona jest kimś postronnym, niepotrzebnie chciałam się z nią spotkać. Cóż mi mogła powiedzieć? Że Tobie przyszła na nią ochota, że ją na siebie namówiłeś, że Ci się spodobała i ciągle Ci się podoba? No nie, szkoda gadać, jedyną osobą, która może mi wyjaśnić całą sytuację, jesteś Ty. Ona ma dziewiętnaście lat, co może wiedzieć, co z tego rozumie? Ty masz trzydzieści cztery, jesteś żonaty, wykształcony, masz przyzwoitą pracę, cenią Cię w niej. To ty musisz mi zrozumiale wyjaśnić, co się dzieje, nie Lidia. A tymczasem po dwu miesiącach usłyszałam od Ciebie tylko tyle, że nie możesz już z nami być. Tak po prostu? Jest jakiś powód? Zaklinałeś się, że nie chodzi o mnie, że ja Ci nie przeszkadzam. O dzieciach nie ma co mówić, są Twoje, dobrze czują się z Tobą, a Ty z nimi, przyszliście do zgody. Więc o co Ci chodzi? Na to nic mi nie odpowiadasz. Potrafisz tylko mamrotać: Nie wiem dlaczego, jakoś tak to wyszło. A kiedy Cię pytam: Masz nowe mieszkanie, nowe książki, coś w tym domu własnego?, odpowiadasz: Nie, nie, nic nie mam, źle się w nim czuję. A kiedy pytam: Mieszkasz z Lidią, śpicie razem, jecie razem?, to się wykręcasz, cedzisz: Nie, nic takiego, tylko się spotykamy. Chcę Cię przestrzec, Aldo. Przestań tak się ze mną bawić, nie zniosę tego. Kiedy rozmawiamy, ciągle mi się zdaje, że nie mówimy sobie prawdy. A raczej, że ja jakoś staram się po swojemu do niej docierać, a Ty mnie okłamujesz i w ten sposób dajesz mi do zrozumienia, że mnie nie szanujesz, że się mnie wyrzekłeś.

Jestem coraz bardziej wystraszona. Boję się, że to lekceważenie mnie przeniesiesz także na dzieci, na naszych przyjaciół, na wszystkich. Chcesz mnie odsunąć, całkiem wykluczyć. A co najgorsze, chcesz się wykręcić od rozważenia na nowo całego naszego związku. To mnie niszczy. W przeciwieństwie do Ciebie muszę wiedzieć, w czym rzecz, nie możesz się ociągać, musisz mi dokładnie, bez wykrętów powiedzieć, dlaczego mnie rzuciłeś. Jeśli uważasz mnie jeszcze za człowieka, a nie za jakieś zwierzę, które się odpędza kijem, to masz mi to wyjaśnić, i to wyjaśnić szczerze.

4.

Wreszcie zrozumiałam. Postanowiłeś nas zostawić, mamy się zdać na los. Pragniesz żyć na swój sposób, dla nas w Twoim życiu nie ma miejsca. Pragniesz bywać, gdzie chcesz, widywać, kogo chcesz, układać sobie życie, jak chcesz. Pragniesz zostawić za sobą nasz mały światek i z nową kobietą wejść do wielkiego świata. My jesteśmy dla ciebie świadectwem zmarnowanej młodości. Ułomnością, która nie pozwoliła Ci się wspiąć wyżej, i spodziewasz się, że bez nas zaraz to nadrobisz.

Jeśli dobrze zrozumiałam, przeszkadza Ci, kiedy tak często mówię „my”. Bo już jest inaczej: „my” to ja i dzieci, zaś Ty to już jesteś „Ty”. Odchodząc, rozbiłeś nasze wspólne życie. Zburzyłeś nasze widzenie Ciebie, obraz człowieka, za jakiego chcieliśmy Cię uważać. Zrobiłeś to rozmyślnie, wszystko to zaplanowałeś, musimy przyjąć do wiadomości, że nie jesteś wytworem naszych wyobrażeń. Więc teraz ja, Sandro i Anna siedzimy tu, w Neapolu, grozi nam bieda, nie mamy żadnego zabezpieczenia, dręczy nas niepewność, a Ty gdzieś sobie używasz życia z kochanką. W tej sytuacji dzieci są już tylko moje, nie należą do ciebie. Tak pokierowałeś sprawą, że ojciec stał się dla nich i dla mnie tylko złudzeniem.

Ale powtarzasz, że nie chcesz z nami zrywać stosunków. Zgoda, jestem za tym, chciałabym jednak usłyszeć od Ciebie, jak to sobie wyobrażasz. Zamierzasz być prawdziwym ojcem w każdej ich potrzebie, chociaż wykluczyłeś mnie ze swego życia? Zamierzasz zajmować się Sandrem i Anną, być razem z nimi z dala ode mnie? Chcesz być jak cień pojawiający się przy nich od czasu do czasu, a potem zostawiać je na mojej głowie? Spytaj o to dzieci, upewnij się, czy im to odpowiada. Mogę Ci powiedzieć tylko tyle, że znienacka odebrałeś im to, co – jak myślały – należy do nich, i że czują się z tym naprawdę źle. Dla Sandra byłeś punktem odniesienia, więc teraz jest zagubiony, Anna nie wie, co złego zrobiła, ale myśli, że musiało to być poważne przewinienie, skoro ją ukarałeś swoim odejściem z domu. Tak przedstawia się sytuacja dzieci; sprawę z nimi załatw, jak chcesz, będę się przyglądała, jak Ci pójdzie. Ale z góry ostrzegam, że po pierwsze nie pozwolę Ci psuć mojej więzi z dziećmi, a po drugie, że przeszkodzę Ci krzywdzić je bardziej, bo już je dość skrzywdziłeś, okazując się ojcem, który w rzeczywistości nim nie jest.

5.

Chyba już zrozumiałeś, dlaczego zrywając więzi ze mną, zrywasz je także z Sandrem i Anną. Łatwo tak mówić: jestem ojcem i chcę nim być w dalszym ciągu. A w rzeczywistości jest przecież tak, że dla dzieci nie ma miejsca w Twoim obecnym życiu, że chcesz się od nich uwolnić, tak jak uwolniłeś się ode mnie. Kiedy zresztą troszczyłeś się o nie naprawdę?

Napiszę Ci, co nowego u nas, łudząc się, że to Cię zainteresuje. Mieszkamy gdzie indziej, nie mogłam płacić tak wysokiego czynszu. Przenieśliśmy się do Gianny i jakoś urządziliśmy się u niej. Dzieci musiały zmienić szkołę i przyjaźnie, Annie ciężko z tym, że nie może już widywać się z Marisą, a jak wiesz, była z nią bardzo zżyta. Musiałeś sobie od początku zdawać sprawę, że tak się to skończy, że porzucając mnie, narazisz dzieci na rozmaite kłopoty i wyrzeczenia. Czy mimo to kiwnąłeś palcem, żeby tego uniknęły? Skądże, myślałeś tylko o sobie.

Obiecałeś Sandrowi i Annie, że pojedziesz z nimi na wakacje, i to na całe lato, więc zaciskając zęby, zjawiłeś się którejś niedzieli, żeby je zabrać, a one bardzo się ucieszyły. I jak to wyglądało? Po czterech dniach przywiozłeś je z powrotem, twierdząc, że zajmowanie się nimi zanadto Cię męczy, że nie jesteś w stanie temu podołać, i zaraz wyjechałeś gdzieś z Lidią i tyleśmy Cię widzieli aż do jesieni. Nie pomyślałeś, jak w takim razie dzieci spędzą resztę lata, gdzie, z kim, za czyje pieniądze. Liczyła się tylko Twoja wygoda, nie dobro dzieci.

Rzućmy jeszcze okiem na twoje niedzielne odwiedziny u dzieci. Celowo pojawiałeś się późno, spędzałeś z nami parę godzin. Nigdy nigdzie ich nie zabierałeś, nigdy się z nimi nie bawiłeś. Oglądałeś telewizję, a one siedziały przy Tobie, ciągle na coś czekając, przyglądając Ci się.

A święta? Na Boże Narodzenie, na Nowy Rok, na Trzech Króli, na Wielkanoc – Ciebie nie było. Gorzej, bo kiedy dzieci prosiły, żebyś je zabrał do siebie, zawsze odpowiadałeś, że nie masz ich gdzie przyjąć, jakby to byli obcy goście. Anna narysowała Ci swój sen o śmierci i dokładnie Ci swój rysunek objaśniła. Nic Cię to nie obeszło, nie wzruszyłeś się, nie posłuchałeś i nie powiedziałeś, że pięknie dobrała kolory. Ożywiałeś się tylko wtedy, kiedy w sporach ze mną chciałeś koniecznie podkreślić, że masz już swoje życie, że ono nie jest już naszym wspólnym życiem, że rozłąka jest ostateczna.

Dzisiaj już wiem, że się boisz. Niepokoi Cię, że dzieci mogą podkopać Twoje plany uwolnienia się od nas, że zaplączą się w Twój nowy związek, że ci go popsują. To tylko gadanie, mój drogi, kiedy mi powtarzasz, że chcesz być w dalszym ciągu ojcem. Sprawa nie tak wygląda. Uwolniwszy się ode mnie, chcesz się również uwolnić od dzieci. Najwyraźniej krytykowanie rodziny, tych porozdzielanych w niej ról i te wszystkie inne wymysły to tylko wykręt. Wcale nie walczysz z tą opresyjną instytucją, która sprowadza poszczególne osoby do pełnienia wyznaczonych im funkcji. Gdyby o to Ci chodziło, to od razu byś zauważył, że zgadzam się z Tobą, że ja także chcę się od czegoś takiego wyswobodzić, że potrzebuję zmiany. Gdyby o to Ci chodziło, to rozbijając rodzinę, zawahałbyś się przed strąceniem nas w tę uczuciową, ekonomiczną i społeczną przepaść i przyjąłbyś do wiadomości nasze emocje i nasze potrzeby. A tymczasem – nic podobnego. Chcesz się po prostu pozbyć Sandra, Anny i mnie. Widzisz w nas tylko przeszkodę na drodze do swojego szczęścia, masz nas za pułapkę, która Cię więzi i nie pozwala do woli używać życia, uważasz, że jesteśmy jakimś osadem w Tobie, niedorzecznym i szkodliwym. Od początku sobie powiedziałeś: Muszę odzyskać samego siebie, nawet jeśli ich to zniszczy.

6.

Podsuwasz przykład schodów. Przecież wiesz, jak to jest – tłumaczysz mi – kiedy człowiek zaczyna wchodzić po schodach. Nogi idą jedna za drugą, nauczyliśmy się tego w dzieciństwie. Ale radość tamtych pierwszych kroków mamy już za sobą. Dorastając, wzorowaliśmy się na sposobie wchodzenia naszych rodziców, naszego starszego rodzeństwa, naszych bliskich. Nogi już odruchowo dążyły w górę. A napięcie, emocje, szczęście, które czerpaliśmy z samodzielności, już utraciliśmy, przepadły podczas dalszej nauki wchodzenia. Wchodzimy w przekonaniu, że nogi przestawiamy my, ale tak nie jest, razem z nami pokonuje stopnie mały tłumek tych osób, na których się wzorowaliśmy; wyuczone i pewne kroki to tylko rezultat naszego nawyku. Człowiek albo taki konformizm odrzuca – stwierdzasz na koniec – by odnaleźć tamtą dziecięcą radość własnych kroków, albo skazuje się na coraz bardziej szarą pospolitość.

Chyba dobrze streściłam Twoje wywody? No to teraz dołączę do nich moją opinię. Jest to przenośnia głupia, stać Cię na lepszą, spróbuję jednak przyznać Ci rację i uznam ją. Chciałeś jak zwykle w obrazowy sposób dać mi do zrozumienia, że kiedyś byliśmy ze sobą szczęśliwi, ale później nasze szczęście musiało się podporządkować codzienności, która co prawda z jednej strony sprawiała, że dni, miesiące i lata toczyły się bez problemów, jednak z drugiej stopniowo przytłaczała zarówno nas oboje, jak i dzieci. Zgoda. Jednak musisz mi wyjaśnić, jak wyglądają skutki takiego naszego postępowania. Chcesz mi powiedzieć, że gdyby to było możliwe, cofnąłbyś się chętnie o piętnaście lat, ale cofnąć się nie można, a mimo to pragnienie, by doznawać takiej przyjemności jak na początku, jest w Tobie bardzo silne, więc pozostaje Ci zaczynać to samo z Lidią? To chcesz mi uświadomić? Jeśli tak, to coś Ci powiem. Ja także od jakiegoś czasu myślę, że się zmieniliśmy i że ta zmiana źle robi nam, Sandrowi i Annie, że groziłoby nam teraz jedynie burzliwe współżycie. Ja także od jakiegoś czasu obawiam się, że jeśli poprzestaniemy na tym, by jakimś sposobem ciągnąć razem dalej i w tej atmosferze wychowywać dzieci, będzie to z krzywdą dla nas i dla nich, i że wobec tego lepiej będzie, jeśli dasz sobie z tym spokój. Ale ja, właśnie ja, w przeciwieństwie do Ciebie nie wierzę, że klucze do ziemskiego raju przepadły gdzieś z Twojej winy i że wobec tego powinnam się związać z kimś innym, mniej zagubionym. Nie wyrzekam się ani Ciebie, ani dzieci, żeby uwolnić siebie, nie niszczę nikomu życia. Zresztą w jaki sposób miałabym się uwolnić? Tworząc inną parę i inną rodzinę, jak Ty to robisz z Lidią?

Aldo, proszę Cię, nie baw się słowami, już i tak mnie wykończyłeś. Po raz ostatni próbuję Cię skłonić do myślenia. Użalanie się na przeszłość jest żałosne, marne jest także ciągłe gonienie za jakimś nowym początkiem. Twoje szukanie zmiany może na koniec przybrać tylko jedną postać – musimy zostać we czworo: Ty, ja, Sandro i Anna. Musimy razem ruszyć dalej. Przyjrzyj mi się, przyjrzyj mi się uważnie, postaraj się mnie zobaczyć. Za niczym nie tęsknię. Próbuję wchodzić tymi Twoimi żałosnymi schodami własnym krokiem i chcę dotrzeć wyżej. Ale jeśli nie dasz ani mnie, ani dzieciom możliwości wspólnego życia, założę sprawę w sądzie i będę żądała, by opiekę nad dziećmi przyznano wyłącznie mnie.

7.

Wreszcie Twoje zachowanie nie budziło żadnych wątpliwości. Nawet nie mrugnąłeś okiem, wysłuchując orzeczenia sędziego, nie kiwnąłeś palcem, żeby zachować swoje z taką gorliwością deklarowane ojcostwo. Wyraziłeś zgodę, żebym tylko ja zajmowała się dziećmi, nie rozczulałeś się, nie pomyślałeś, że może one i Ciebie potrzebują. Zrzuciłeś na moją głowę ich życie, oddzieliłeś je od swojego. A ponieważ milczenie jest znakiem zgody, nasze małoletnie dzieci są teraz powierzone mnie. „Ze skutkiem natychmiastowym”. Wspaniale, mogę być naprawdę dumna, że Cię pokochałam.

8.

Zabiłam siebie. Wiem, że powinnam