Dziewczyny kodują. Tom 2. Przyjaciółki rządzą - Stacia Deutsch - ebook

Dziewczyny kodują. Tom 2. Przyjaciółki rządzą ebook

Stacia Deutsch

0,0
13,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kolejna książka z serii Dziewczyny kodują!

Idealna dla fanów szalonych przygód, dobrej zabawy, gier logicznych i programowania – nowa książka bestsellerowej autorki Stacii Deutsch, napisana we współpracy z organizacją Girls Who Code!

Sophia i reszta dziewczyn ze szkolnego klubu kodowania uwielbiają wspólnie spędzać czas. Omawiają wtedy nie tylko nowe projekty, ale też plotkują, jedzą pyszne ciasteczka i wygłupiają się. Zespół ma przed sobą nowe wyzwanie – przyjaciółki przygotowują się do udziału w hakatonie,
maratonie kodowania, podczas którego trzeba będzie zbudować i zaprogramować działanie robota.
W tej konkurencji najważniejsze są dobra współpraca i umiejętność radzenia sobie z nagłymi problemami.
Czy dziewczyny podołają zadaniu? To będzie prawdziwy test dla przyjaciółek!

Pomysłodawczyni serii: Reshma Saujani, amerykańska prawnik i polityk, założycielka organizacji Girls Who Code mówi, że chciałaby, aby „następną generacją Marka Zuckerberga i Jacka Dorseysa były kobiety”. Dotąd jej fundacja zmotywowała do kodowania ponad 40 000 dziewczyn w Ameryce, a jej celem jest zainspirowanie każdej kolejnej czytelniczki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 125

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Stacia Deutsch

Dziewczyny kodują. Przyjaciółki rządzą

Przełożyła Katarzyna Rosłan

Tytuł oryginału: Girls Who Code. Team BFF: Race to the Finish!

Tekst: Stacia Deutsch, Christa Roberts (współpraca)

Projekt okładki: Andrea Fernandez

Tłumaczenie: Katarzyna Rosłan

Redakcja: Ewa Polańska

Korekta: Jolanta Gomółka

Skład: www.pagegraph.pl

This edition published by arrangement with Penguin Workshop, an imprint of Penguin Young Readers Group, a division of Penguin Random House LLC.

Text and cover illustration copyright © 2017 by Penguin Random House LLC and Girls Who Code Inc.

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal

Grupa Wydawnicza Foksal sp. z o.o.

ul. Domaniewska 48, 02-672 Warszawa

tel. 22 826 08 82, 22 828 98 08

e-mail:[email protected]

www.gwfoksal.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

ISBN 978-83-280-5586-5

Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.i Marcin Kapusta / Virtualo Sp. z o.o.

***

Cześć, mam na imię Reshma. Założyłam organizację Girls Who Code, która pokazuje dziewczynom ze starszych klas podstawówki i liceum, jak mogą zmienić świat przez tworzenie nowych programów komputerowych, gier, aplikacji i stron internetowych.

Jedną z najciekawszych rzeczy, którymi się zajmujemy – i jednocześnie jedną z moich ulubionych – są roboty! Mogą one wykonywać najrozmaitsze rzeczy. Członkinie naszej organizacji zbudowały robota, który sortuje i pomaga powtórnie wykorzystać śmieci, robota, który służy jako osobisty asystent, podaje pogodę, wiadomości i proponuje muzykę do słuchania, a także robota pomagającego dzieciom, które mają trudności w szkole. Możliwości robotów są właściwie nieskończone!

W tej książce dowiecie się, jak Sophia i jej przyjaciółki z klubu kodowania biorą udział w hakatonie – trwającym cały dzień maratonie programistycznym, na którym spotykają się drużyny z różnych szkół i uczą się programować roboty. Nie wszystko przychodzi im jednak łatwo. Muszą współpracować i wzajemnie się wspierać – czasem nawet w sytuacjach, gdy nikt ich o to nie prosi.

Oprócz tego, że ta książka opowiada o tworzeniu robotów, porusza inny ważny problem – temat dziewczyńskiej solidarności. W siostrzanym gronie przyjaciółek zawsze można na siebie liczyć. W organizacji Girls Who Code przywiązujemy do tego ogromną wagę. Razem pracujemy nad rozwiązaniem trudnych problemów, wzajemnie dodajemy sobie otuchy, a kiedy jest taka potrzeba – prosimy o pomoc i jej udzielamy.

Mam nadzieję, że spodoba ci się ta książka i również ty wstąpisz do klubu kodowania (pamiętaj, że uczestnictwo jest bezpłatne). Może nawet weźmiesz udział w hakatonie i zbudujesz własnego robota! Przyłącz się do dziesiątków tysięcy dziewcząt na całym świecie. Będzie nam bardzo miło cię poznać!

Miłego czytania – i miłego kodowania!

Reshma Saujani

Rozdział pierwszy

– Przyłożenie! – szepnęłam.

Ściskałam w ręku aparat. Trener Tilton w zwycięskim geście uniósł pięść. Uchwyciłam go w kadrze i przez parę sekund nie zmieniałam położenia obiektywu. Potężne dęby okalające szkolne boisko zaczynały przybierać jesienne barwy. Było rześko i chłodno – najlepsza pogoda na futbol.

– Masz to? – krzyknął do mnie Tyson. Ja nagrywałam mecz z przeciwnej strony boiska, a Tyson Phillips, pierwszy menedżer szkolnej drużyny, robił zbliżenia.

Sprawdziłam, czy mikrofon na pewno jest wyłączony, i poprawiłam pasek aparatu.

– A co, wątpisz we mnie?

Lubiliśmy porównywać nagrane filmy i sprawdzać, czy na pewno złapaliśmy sytuacje, na których najbardziej zależało trenerowi. Wszyscy sądzili, że rola menedżera polega na staniu z boku i dyrygowaniu zawodnikami, a co najwyżej – na uzupełnianiu butelek z wodą w przenośnych lodówkach, ale tak naprawdę była to ciężka praca, zwłaszcza jeżeli drużynę trenował taki trener jak Tilton.

Tyson leżał na brzuchu i robił ostatnie zdjęcie. Zawodnicy zwalili się na siebie, jakby po raz pierwszy w życiu zdobyli sześć punktów przez przyłożenie, a przecież to był tylko trening. Podbiegłam do Tysona, szturchnęłam go w gigantyczną stopę, a on przetoczył się na plecy.

– No pokaż, co tam masz, piękna – powiedział do mnie, mrużąc oczy.

Tyson był w pierwszej klasie liceum i na początku czułam się przy nim trochę nieswojo. Ale potem okazało się, że naprawdę miły i zwyczajny z niego gość – zwłaszcza gdy zapominałam, że jest ode mnie o trzy lata starszy.

Uklękłam przy nim i szybko przejrzeliśmy materiał. Musieliśmy się spieszyć, żeby gracze nas nie stratowali.

– Całkiem spoko, Soph. – Tyson z aprobatą skinął głową. – Masz oko do filmowania.

– Dzięki – odparłam z dumą.

– Jak na taką małolatę, rzecz jasna. – Mrugnął do mnie.

Założyłam ręce na piersi i westchnęłam. No tak, tylko się ze mną droczy, wiadomo. Ale nie miałam mu tego za złe. To, że trener wyznaczył mnie – szóstoklasistkę na drugiego menadżera, pomocnika licealisty, choć zwykle wybierał kogoś z siódmej, a nawet ósmej klasy, już było nie lada zaszczytem. No ale zapracowałam sobie na to. Bardzo mi zależało. Po pierwsze, byłam ciekawa, jak to jest szefować drużynie, a po drugie, świetnie się czułam w roli przywódcy. Od dziecka uprawiałam sport, byłam pracowita i miałam głowę pełną pomysłów. Moja wizja organizacji pracy drużyny, pozwalająca w pełni wykorzystać jej potencjał, musiała wywrzeć na trenerze duże wrażenie. A dla mnie, szczerze mówiąc, rola menedżera miała wiele wspólnego z opieką nad trzema młodszymi siostrami – Lolą, Pearl i Rosie. O tym trenerowi, rzecz jasna, nie wspomniałam.

Osłoniłam oczy przed słońcem i obejrzałam się na trenera, który krzyczał do zawodników, żeby się pospieszyli. A przy okazji mój wzrok padł na kogoś, kto trenował na sąsiednim boisku do piłki nożnej. Mianowicie na pewnego przystojnego, dobrze zbudowanego i uśmiechniętego – a wszystko w wersji do kwadratu – chłopaka. Nazywał się Sammy Cooper i znałam go od przedszkola, a ostatnio chodziliśmy razem na zajęcia z kodowania.

Teraz jego but piłkarski celnie trafił w piłkę, a ta płynnie poleciała przez boisko i wpadła między pomocników, którzy rzucili się ku niej bezładną chmarą.

– No, no – mruknęłam i skinęłam głową.

Niełatwo było mi zaimponować, ale ten Sammy miał się czym pochwalić. Mimo że był skoncentrowany na grze (i to przez duże S), szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy. Szczerze mówiąc, to nie przypominam sobie, kiedy ostatnio widziałam go z niezadowoloną miną.

Tylko że najwidoczniej wcale nie był aż tak mocno skupiony, jak mi się wydawało, bo nagle odwrócił się w moją stronę. Niemożliwe, by usłyszał westchnienie podziwu, które wydałam pod jego adresem, no chyba że miał ultraczuły słuch, ale i tak natychmiast odwróciłam wzrok. Nie chciałam, żeby widział, że się na niego gapię.

Bo się wcale nie gapiłam.

No może troszeczkę.

Nagle stwierdziłam, że wali mi serce, więc rozkazałam sobie natychmiast się uspokoić. Odchrząknęłam i odwróciłam się do Tysona.

– Mam wrażenie, że ten trening nigdy się nie skończy.

– Tak, trener chyba ma zamiar wykończyć chłopaków. – Tyson wyjął z kieszeni specjalną ściereczkę i przetarł nią obiektyw. Dbał o swój sprzęt aż do przesady. – Ale możesz iść, jak chcesz, ja zostanę – dodał. – I tak mam zamiar potem usiąść w pracowni i pozgrywać filmy na kompa. Twoje też mogę, jak chcesz.

– Serio? – spytałam. Zwykle byłam całkowicie skupiona na treningu, ale dziś czułam się dziwnie rozkojarzona. – Ale wiesz, że trener chce mieć ten materiał dzisiaj, a nie za dwa miesiące? – Uśmiechnęłam się zaczepnie.

– Już mi lepiej idzie, Soph, ostatnio tylko dwa razy musiałem kogoś prosić o pomoc.

Uniosłam brew.

Tyson westchnął.

– No dobra, niech ci będzie, trzy.

– Pamiętaj, zawsze możesz do mnie zadzwonić – przypomniałam mu. – Nadejdzie dzień, kiedy nie będziesz miał pod ręką takiego fachowca, więc korzystaj, póki możesz.

Tyson zaśmiał się i skinął głową.

– Co racja, to racja.

Cóż, nie mógł zaprzeczyć – jeśli chodzi o komputery, biłam go na głowę.

Podczas następnej przerwy na łyk wody podeszłam do trenera.

– Trenerze, chciałam spytać, czy…

– Sophia. – Trener wszedł mi w słowo i położył rękę na ramieniu. Mówił głębokim, grzmiącym basem, nie potrzebował mikrofonu, zawodnicy świetnie go słyszeli, nawet gdy znajdowali się na drugim końcu boiska. – Przedłużam dziś trening, notuj wszystko, co widzisz. Jesteś moją drugą parą oczu. – Poklepał mnie po plecach, tak samo jak zawodników, kiedy ich motywował, i ruszył przez boisko, krzycząc do rozgrywającego: – Blake, do tyłu, na linię!

Ech. Więc nici z moich planów.

Podbiegłam do Tysona, który przestawiał pachołki. Kiedy jest się menedżerem, nie ma co liczyć na chwilę spokoju.

– Kiepsko.

– Jasne. – Tyson pokręcił głową. – Co robić. – Przeniósł wzrok na grających. – Zanosi się na długie popołudnie.

Westchnęłam.

– No. W każdym razie dzięki za propozycję. – Wzięłam notes z podkładką i ruszyłam na linię boczną boiska.

Rozumiałam, na czym zależy trenerowi. Cieszyłam się, że ma do mnie zaufanie. Ale w tej chwili nie miałam ochoty służyć mu za drugą parę oczu. Wolałam wrócić wcześniej do domu, dopaść mamy i choć przez chwilę mieć ją tylko dla siebie.

Chciałam z nią pogadać przed kolacją, zanim wyjdzie do pracy, a abuela wróci z Pearl z zajęć tanecznych. Mama pracowała w szpitalu jako pielęgniarka, więc rano, przed moim wyjściem do szkoły, nie było jej jeszcze w domu. Wprawdzie pisałyśmy do siebie esemesy, ale to nie to samo, co rozmowa w cztery oczy, a ostatnio nazbierało się tyle spraw, że miałam jej MNÓSTWO do powiedzenia.

Kiedy tylko zawodnicy ruszyli w stronę szafek, zaczęliśmy z Tysonem zbierać sprzęt. Po każdym treningu na boisku panował rozgardiasz – wszędzie stały kosze na piłki i pachołki.

– Weźmiemy, weźmiemy! – zawołał do mnie jeden z graczy, razem z kolegą podnieśli przenośną bramkę treningową i skierowali się do magazynku na sprzęt.

– Dzięki! – zawołałam.

Zwykle zawodnicy sami odnosili sprzęt na miejsce, ale my z Tysonem jako menadżerowie odpowiadaliśmy za porządek po treningu. Na początku sezonu członkowie drużyny kręcili nosami, że mają menedżerkę z szóstej klasy, więc wiedziałam, że muszę im pokazać, że jestem w porządku. Nie musiałam długo czekać, by mnie zaakceptowali. Traktowali mnie tak samo jak Tysona, a gdybym poczuła, że jest inaczej… cóż, od razu by się o tym dowiedzieli.

W magazynku było gorąco. Pachniało plastikiem, skórą i potem – nie za pięknie, ale wszyscy już do tego przywykliśmy.

– Gdzie to idzie, bo nie pamiętam? – spytał Tyson, machając flagą.

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Na początku sezonu sporządziłam szczegółowy plan, gdzie co leży. To moja specjalność – w gronie koleżanek uchodzę za królową porządku. Prawdę mówiąc, gdy się mieszka pod jednym dachem z trzema młodszymi siostrami, rodzicami i abuelą, inaczej nie da się przetrwać.

– Tam, do kosza. – Pokazałam mu gestem głowy. Serio, ten gość potrafił wyrecytować zagranie po zagraniu każdy mecz z ostatnich trzech sezonów, ale kiedy dostał do ręki przygotowaną przeze mnie kolorową tabelkę z rozpiską, co i jak, przypominał dziecko we mgle. – Piłki na półkę, pachołki do skrzyni.

Zerknęłam na telefon – tata oddał mi swój stary. Strasznie wolno działał, ale dawało się na nim odbierać mejle i esemesy. Jeżeli się pospieszę, zdążę jeszcze pogadać z mamą, zanim zejdzie się reszta rodziny. Bo kiedy oni się zjawią… to już nie mam na co liczyć.

*

– Mamo! – zawołałam w progu. – Przyszła twoja ulubiona córka!

Rzuciłam plecak, odwiesiłam kurtkę i zdjęłam buty. W domu pachniało limonką i kolendrą. Od razu zaburczało mi w brzuchu.

– Hola, niña! – powiedziała mama, gdy weszłam do kuchni. Nadal miała na sobie dżinsy i T-shirt, czyli na razie jeszcze nie wychodziła.

Przytuliłam się do niej.

– Cześć, mamo.

Mama odwzajemniła uścisk.

– Włosy pachną ci boiskiem. – Zmarszczyła nos i wróciła do krojenia awokado. – Dziś serwuję specjalność zakładu – oświadczyła, wskazując na miskę parującego ryżu i talerz grillowanego kurczaka. „Specjalność zakładu” w języku mamy oznaczała, że każdy może sobie skomponować posiłek według własnych upodobań – czy to była tortilla z ryżem, kurczakiem i dodatkami, czy po prostu ryż, sosy i chipsy. – Przygotujesz chipsy i salsę?

– Właśnie miałam nadzieję, że ledwie się pojawię, od razu każesz mi coś robić. – Wywróciłam oczami.

Otworzyłam torebkę chipsów i wyłożyłam po parę na każdy talerz prócz talerza Loli, bo ona lubiła robić to sama.

Mama uśmiechnęła się do mnie figlarnie.

– Czekaj, czekaj, najlepsze dopiero przed tobą. Ładowanie zmywarki. – Puściła do mnie oko. – No co tam, kochanie? – Wyjęła pestkę z drugiego awokado. – Mówiłaś, że chcesz ze mną pogadać. Jak tam trening?

Przyszła mi na myśl zmięta koszulka piłkarska Sammy’ego i jego szeroki uśmiech. Ciekawe, czy on patrzył na mnie, czy po prostu w moją stronę.

Mama pomachała mi ręką przed oczami.

– Soph? Jesteś tu?

– Słucham? – Ocknęłam się i lekko pokręciłam głową. Zdecydowanie za dużo myślę o tym Sammym. – A tak, więc wczoraj na…

– Hola, Sophia! – przerwała mi babcia, która właśnie wtargnęła do kuchni.

Nie była postawną osobą, ale zawsze wszędzie było jej pełno. Podobnie jak mama miała ciemne włosy i jasnozielone oczy. Ludzie często brali je za siostry – nikt nie wierzył, że abuela ma prawie siedemdziesiąt lat. Ja też miałam ciemne włosy i silny charakter, ale po tacie odziedziczyłam brązowe oczy i byłam znacznie wyższa.

Abuela zauważyła leżącą na blacie kostkę żółtego sera i natychmiast rozejrzała się za tarką.

– Cieszę się, że zostawiłyście mi coś do zrobienia – rzuciła, odpakowując ser. – Lekcja tańca trochę się dziś przedłużyła. Te dzieci nie chciały przestać! Gdyby im pozwolić, tańczyłyby całą noc! – Zakołysała biodrami i zabrała się do tarcia.

Na widok jej ruchów tanecznych stłumiłam śmiech. Babcia nosiła krzykliwe stroje – długie, kolorowe poncha i rzucającą się w oczy biżuterię – i ciągle o wszystko wypytywała. Kochałam ją, ale potrafiła gadać jak nakręcona, a ja czasem chciałam mieć mamę tylko dla siebie.

Opróżniłam słoik salsy do miseczki i już miałam zacząć opowiadać mamie o klubie kodowania, gdy coś mnie tknęło – w domu panowała dziwna cisza.

– Gdzie są wszyscy? – spytałam, podkradając chipsa i mocząc go w sosie.

– Pearl bawi się lalkami w pokoju – odparła abuela, unosząc brwi. – Lalki właśnie mają lekcję baletu, a ona jest instruktorką.

– Tata wcześniej wrócił z pracy i zabrał Rosie do parku – wtrąciła mama, wyjęła sztućce z szuflady i położyła je na blacie. – A Lola jest w swoim pokoju, rysuje.

Lola dużo rysowała. Była bystra i pomysłowa, ale nie zawsze patrzyła na tego, kto do niej mówił, i ciągle się wierciła. Rodzice mówili, że jest w spektrum autyzmu, ale dla mnie była po prostu Lolą – moją dzielną, miłą, pomysłową ośmioletnią siostrą.

– Dobra, mamo, w takim razie słuchaj. – Wzięłam głęboki oddech. – Pamiętasz, jak ci mówiłam, że w ten weekend jest hakaton? – W ciągu ostatniego miesiąca na zajęciach z kodowania tyle się wydarzyło, że nie zdążyłam jej we wszystko wtajemniczyć.

– Hakaflon? A co to takiego? – chciała wiedzieć abuela. Moja babcia pochodziła z Puerto Rico i mówiła z silnym akcentem – zwłaszcza te słowa, których nie znała.

– Hakaton, abuelo – poprawiłam ją. – To coś takiego jak maraton, tylko zamiast biegania jest kodowanie. Trwa cały dzień i jest super, mega.

Oglądałam już filmy z takich imprez i byłam pod wrażeniem. Uczestnicy wydawali się zaangażowani i bardzo skupieni. Pomagali im dorośli programiści, mentorzy. Wtedy postanowiłam, że ja, Sophia Torres, też wezmę w czymś takim udział.

– A, ha-ka-ton – przesylabizowała babcia i zmarszczyła czoło. – Rozumiem. Co to znaczy, że zamiast biegania jest kodowanie?

Cieszyłam się, że abuela wykazuje zainteresowanie, ale jak miałam to wytłumaczyć komuś, kto ma trudności z używaniem pilota do telewizora? Poza tym, spieszyło mi się – wiedziałam, że mama zaraz wychodzi.

Wyjaśniłam więc jak najprościej.

– Pamiętasz, babciu jak ci opowiadałam o klubie kodowania?

Abuela skinęła głową.

– No właśnie, więc hakaton to taka impreza, na którą się wybieram z koleżankami z tego klubu. Odbędzie się w tę sobotę w domu kultury. Musimy zaprezentować własny projekt. Będą też inne dzieci ze szkoły.

Pani Clark już nam zapowiedziała, że stawia lody zwycięskiej drużynie – jeżeli oczywiście któraś z naszych zwycięży. Już wcześniej nakręciłyśmy się na udział w hakatonie, ale teraz zależało nam jeszcze bardziej. Drużyna Sammy’ego też się zapisała, a ja nie miałam zamiaru z nimi przegrać.

– Brzmi wspaniale, kochanie – odparła mama, choć nie byłam pewna, czy w ogóle mnie słucha. Podgrzewała właśnie tortille w piekarniku i gdy mówiłam, akurat brzęknął minutnik. – Ciekawe, czy już? – powiedziała do siebie, zaglądając do piekarnika.

– Sí, brzmi rewelacyjnie! – dodała abuela, ale wiedziałam, że nie ma pojęcia, o czym w ogóle mówię. Obejrzała się na mamę i na piekarnik. – Daj im jeszcze minutkę, m’ija.

– Mamo! – Pstryknęłam palcami. – Słuchaj, to ważne!

Abuela cmoknęła z niesmakiem.

– Tsss. Nie pstrykaj na mamę palcami, Sophia. To brak szacunku.

Głośno wypuściłam powietrze.

– Przepraszam.

Usiadłam na stołku przy naszej małej kuchennej wyspie.

– W zeszłym tygodniu pani Clark wszystkich zachęciła do udziału. – Przypomniałam sobie, że kiedy nasza nauczycielka przyniosła formularze rejestracyjne, moja koleżanka Lucy uśmiechnęła się najszerzej na świecie, a to oznacza, że szerzej już się nie da, bo Lucy Morrison to chyba najradośniejsza osoba na świecie. – Moja grupa z kodowania występuje w jednej drużynie. Tata już podpisał zgodę.

– Bardzo się cieszę, kochanie – mruknęła mama, wyjmując z piekarnika talerz z tortillami i stawiając go na stole. – Przypomnij mi jeszcze raz, kto jest w twojej grupie.

– Lucy, Maya Chung i taka nowa, Erin Roberts. Chodzi do siódmej klasy. Niedawno się tu przeprowadziła.

Wróciłam myślami do