Czarny Mag. Pierwszy rok. Tom 1 - Rachel E. Carter - ebook

Czarny Mag. Pierwszy rok. Tom 1 ebook

Rachel E. Carter

4,8
31,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Rudowłosa piętnastolatka Ryiah (zwana Ry) i jej brat bliźniak Alexander mają jedno marzenie: zostać magami. Realizacja tego celu się przybliża, gdy zostają przyjęci do Akademii Magii. Okazuje się jednak, że kandydatów na adeptów jest wielu, zaś rodzeństwo wyróżnia się na tle rówieśników niskim pochodzeniem, brakami
w
wiedzy i niedostatkiem siły fizycznej. Wywodzący się z arystokratycznego rodu książę Darren i jego przyjaciółka Priscilla szczególnie dają odczuć rodzeństwu, gdzie jest ich miejsce.
Ry odstaje od grupy tak wyraźnie, że padają nawet sugestie, powinna zrezygnować. Dziewczyna jednak się nie poddaje, potajemnie przesiaduje w bibliotece, ćwiczy walkę wręcz z córką rycerza Ellą. Nieoczekiwanie z pomocą Ry przychodzi jej dotychczasowy wróg, Darren. Chłopak zaczyna okazywać jej swoją sympatię. Czy to podstęp? Czy Ry uda się zdać egzaminy i kontynuować naukę w wymarzonej szkole?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 330

Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rachel E. Carter

CZARNY MAG. PIERWSZY ROK

przełożyła Emilia Skowrońska

Tytuł oryginału: First Year

Copyright © 2014. First Year by Rachel E. Carter

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXVIII

Copyright © for the Polish translation by Emilia Skowrońska, MMXVIII

Wydanie I

Warszawa, MMXVIII

Dla Kitty i Shells

Wcześniej, przed powieściami, które ukształtowały nasze życia, był fanfic. Dziękuję, że przez wszystkie te lata wspierałyście mnie i opowiadałyście straszne, naprawdę straszne historie o J & D i naszych dziewczynkach. Cat & Trenity.

Dla Christiny

Skoro życie dało nam więcej cytryn niż innym, zaczęłyśmy nimi w nie ciskać.

1

Nie patrz tam teraz – powiedziałam cicho. Czy mój głos brzmiał spokojnie? Miałam nadzieję, że tak. Trudno mi było to określić, bo serce w mej piersi waliło jak szalone. – Ktoś nas chyba śledzi.

Mój brat pobladł, zacisnął dłonie na lejcach. Niemal nieświadomie zaczął odwracać głowę w tamtą stronę.

– Alex!

Szybko odwrócił się z powrotem. Na jego twarzy malowało się poczucie winy. Miałam nadzieję, że czterej jeźdźcy, którzy pozostawali kilkaset metrów za nami, nie zauważyli tego ruchu. Do tej pory nie wyglądali na zbytnio zainteresowanych naszym korowodem, jednak fakt, że po zjeździe z ostatniej głównej drogi nadal za nami jechali, sprawił, że poczułam niepokój.

Zmierzch zapadał błyskawicznie. Na tej wysokości będzie ciemno przez długi czas. Słońce schowało się już za jedną z większych wystających skał, jak dla mnie jego promienie blakły zbyt szybko.

Miałam nadzieję, że grupa zatrzyma się, by rozbić obóz w jednym z niewielu nadających się do tego miejsc, jakie mijaliśmy – ostatecznie który znużony wędrowiec nie chciałby odpocząć w skalnej wnęce w pobliżu strumienia? Ja na przykład bardzo bym na to nalegała, gdyby nie obecność tajemniczych jeźdźców z tyłu.

Nasze konie cały czas spokojnie wspinały się po ciemnym zboczu góry.

– Skąd wiesz, że nas śledzą?

Poczułam delikatny ścisk w żołądku.

– Bo ich sakwy przy siodłach są zbyt lekkie jak na wyprawę w góry.

– No i?

Zacisnęłam szczękę, a potem zrobiłam długi wydech. To nie wina Alexa, że nie rozumiał moich obaw. Zajmował się uzdrawianiem ludzi, nie badaniem potworów, które ich raniły.

– Tylko głupcy lub bandyci podróżowaliby z pustymi rękami. Ostatnią prowadzącą do zajazdu główną drogę minęliśmy godzinę temu. – Próbując rozluźnić ściśnięte ze strachu mięśnie krtani, dodałam: – Rozbójnicy nie przejmują się zapasami. Wezmą sobie nasze.

Alex powoli rozważał znaczenie tych słów. Zaczęłam się zastanawiać, czy jego zdaniem nie przesadzam. Przecież wszyscy wiedzieli, że nie należałam do zbyt spokojnych osób. Miałam nadzieję, że nie uznał tego jedynie za kolejny z moich pochopnych osądów, jak zwykli mawiać nasi rodzice.

W oczekiwaniu na jego reakcję udawałam, że sprawdzam strzemiona, i wykorzystałam okazję do zerknięcia w stronę tamtych. Chociaż w ciemności o wiele trudniej było coś dostrzec, nadal nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że z biodra jednego z mężczyzn zwisa stalowy miecz. Broń mogą nosić jedynie wojownicy bądź rycerze.

Poczułam dreszcz. Wątpiłam, by ten człowiek był jednym albo drugim.

– Ry, co powinniśmy zrobić?

Wystraszony Alex wyglądał o wiele młodziej niż na swoje piętnaście lat.

Mój brat bliźniak, ten, który z naszej dwójki był bardziej rozsądny, opanowany i rozumny, teraz się bał. Co to dla nas oznaczało? Wolałam nie zastanawiać się nad odpowiedzią na to pytanie. Zamiast tego przyglądałam się szlakowi przed nami, próbując dostrzec drogę wśród pochylonych sosen.

Niestety o wiele łatwiej jest wskazać problem niż go rozwiązać.

Poniewczasie przyznałam, że powinniśmy wybrać główny trakt. Gdybym tak bardzo nie chciała jak najszybciej dotrzeć do akademii, jechalibyśmy akurat bezpieczną, często uczęszczaną drogą zamiast odludnym szlakiem w górach, czekając tylko, aż zostaniemy obrabowani.

Teraz jednak było już za późno.

– Ryiah?

Przygryzłam wargę. Alex patrzył na mnie i czekał na odpowiedź. Ostatecznie to była moja mocna strona. Co powiedziałam rodzicom przed wyjazdem? Że albo dołączę do frakcji Boju, albo zginę, próbując się tam dostać.

Idealny dobór słów. To, co niegdyś było melodramatycznym obwieszczeniem, właśnie miało stać się moim ironicznym końcem. Nie wiedziałam, jak wydostać nas z tej sytuacji. Nie dałabym rady walczyć z czterema dorosłymi i uzbrojonymi mężczyznami – a już z pewnością nie bez magii.

Po raz milionowy kwestionowałam w myślach motywy kierujące bogami, którzy nie podarowali mi umiejętności rzucania zaklęć. Nie była to jednak pora na opłakiwanie braku magicznych zdolności. Musiałam jak najszybciej znaleźć wyjście z opresji.

Zerknęłam w stronę drzew, szukając możliwości zmiany kierunku. Gdyby udało nam się jakoś zawrócić, zgubić tych mężczyzn i wrócić na główny szlak… Czy lepiej byłoby znaleźć kryjówkę pod osłoną nocy i wyruszyć o brzasku?

Może Alex miał rację i ci mężczyźni po prostu pojadą dalej… Moglibyśmy rozbić obóz i poczekać.

„Tak, a świnie umieją latać – zaczęłam złorzeczyć na siebie w duchu. – Chcesz zostać magiem bojowym, a strach oblatuje cię przy pierwszej oznace niebezpieczeństwa”.

Nie obleciał mnie strach.

Przysunęłam się niepostrzeżenie do Alexa na tyle, na ile się dało.

– Gdy powiem „już!”, masz uciec na zachód. Ja pojadę na wschód…

Otworzył usta, żeby zaprotestować, ale zasłoniłam mu je dłonią.

– Musimy się rozdzielić. Jeśli zostaniemy razem, tylko zwiększymy ich szanse na złapanie nas.

Spojrzał na mnie wyzywająco. Gdy zabrałam rękę, skrzywił się.

– Ry, nie zostawię cię.

Zignorowałam go.

– Możemy spotkać się w gospodzie, którą minęliśmy wcześniej, tuż przed rozwidleniem. Jeśli jedno z nas nie dotrze tam w ciągu kilku godzin po wschodzie słońca, to drugie zwróci się po pomoc do miejscowej straży. – Przełknęłam ślinę. – Bandyci z reguły nie zabijają, chyba że ktoś zacznie walkę. Tak przynajmniej słyszałam.

– A co, jeśli oni…

– Nie zrobią tego.

Pokręcił uparcie głową.

– Jeśli się dowiedzą, że jesteś dziewczyną…

Spojrzałam mu w oczy.

– Alex, to najlepsze wyjście.

Zaklął.

– Ryiah, ten plan w ogóle mi się nie podoba.

Dałam mu znak, żeby się przygotował. Następnie pochyliłam się do przodu i stanęłam w strzemionach, oburącz mocno ścisnęłam lejce. Alex zrobił to samo co ja, a gdy przyjął taką samą pozycję, kiwnęłam głową.

– Już.

W powietrzu uniosła się chmura kurzu i piachu, gdy moja klacz ruszyła z kopyta. Rozległ się tętent kopyt, usłyszałam krzyki jadących za nami mężczyzn. Ogarnęło mnie euforyczne poczucie zwycięstwa. Zaskoczyliśmy ich.

Utkwiłam wzrok w lesie przede mną. Ciemne, poskręcane gałęzie smagały moją twarz i drapały skórę. Ostry wiatr ranił popękane już usta. Zmusiłam się do ignorowania uczucia chłodu, od którego drętwiało mi całe ciało, i nagłych, zaskakujących skaleczeń, jakie pozostawiały po sobie gałęzie.

Miałam nadzieję, że Alex ma więcej szczęścia w swojej części lasu. Ledwo widziałam na dwa metry przed sobą, musiałam więc polegać na koniu i jego wyczuciu przestrzeni. Teraz, gdy klacz wiedziała, w jakim kierunku mniej więcej zmierzamy, musiała unikać tego, czego ja nie mogłam.

Ostry gwizd stali dotarł do mnie o sekundę za późno, nóż drasnął bok mojej ręki.

Krzyknęłam i natychmiast tego pożałowałam.

Rana była płytka, ale atak mnie zaskoczył. Opadłam z powrotem w siodło, a koń, spłoszony nagłą zmianą obciążenia, zwolnił tempa. Podskoczyłam, żeby naprawić swój błąd, jednak zwierzę potknęło się o jakieś kamienie i poleciałam do przodu.

Lejce wyślizgnęły mi się z wilgotnych od potu rąk.

Spadłam na ziemię twarzą w dół. Rozległ się głośny łomot. Poczułam gwałtowny niczym iskra ból w kończynach, miałam tylko sekundę, by się przeturlać. Kopyta spanikowanego konia uderzyły w ziemię obok mojej głowy.

Odbiegł, zanim zdołałam wstać.

Matka mnie zabije. Rodzice z trudem uzbierali pieniądze na wypożyczenie konia na tę podróż.

Strata wierzchowca i zadłużenie się moich rodziców u właściciela stajni tylko pogorszą sprawę.

Spróbowałam wstać na trzęsących się nogach. Czułam ostry ból we wszystkich mięśniach, a po próbie zamortyzowania upadku doszły kolejne rozcięcia na dłoniach. Nie potrafiłam stwierdzić, czy dudnienie w uszach brało się z pulsowania krwi, czy z faktu, że pogoń docierała coraz bliżej.

Może nie zauważyli, że spadłam z konia. Może myśleli, że nadal na nim pędzę. Było już dość ciemno, mogli więc pojechać dalej.

Zrobiłam kilka chwiejnych kroków i nagle tętent kopyt ustąpił miejsca krzykom.

Na bogów, tylko nie to.

Bandyci wydawali rozkazy przeszukania terenu.

Schowałam się pod najbliższym krzakiem, ignorując kolce, które raniły mi twarz i ręce. Modliłam się, żeby głośny w mej głowie odgłos łamanych gałęzi na zewnątrz przypominał jedynie cichy szelest.

Schowałam się na tyle głęboko, na ile się odważyłam, i próbowałam nie wyobrażać sobie wszystkich okropieństw, które być może mnie czekają, jeśli zostanę odnaleziona.

Jeden głęboki wdech, potem kolejny.

Słyszałam ich głosy. Robiły się coraz wyraźniejsze. Mroźny wiatr przywiał smród starego, wielodniowego potu i piwa, skrzywiłam się.

Ilu ich było? Przygryzłam policzek, gdy głosy zbliżyły się jeszcze bardziej.

– Widziałem, jak chłopak kuśtyka – powiedział jeden.

Inny odchrząknął.

– Nie mógł daleko uciec.

Potrafiłam odróżnić głosy tylko dwóch mężczyzn. Jeśli był trzeci, siedział cicho.

Chrzęst igieł sosny sprawił, że powietrze uwięzło mi w płucach.

Jeden z mężczyzn znajdował się tuż obok mojego krzaka. Słyszałam szuranie butów po wystających korzeniach. W duchu zaczęłam błagać bogów, żeby poszedł dalej.

– Jared, myślę, że uciekł w przeciwnym kierunku – powiedział mężczyzna. – Tutaj są tylko krzaki.

– Nie, musi być gdzieś niedaleko.

Słyszałam te głosy zbyt blisko siebie. Mój puls walił tak głośno, że byłam przekonana, iż go słyszą.

– Ładnie tu pachnie.

– To jeżyny, matole.

Nastąpił szelest, ktoś wyciągnął dłoń w stronę krzaka i natychmiast ją cofnął, klnąc.

– Cholerne kolce!

– Daj, ja spróbuję.

Druga ręka sięgnęła do krzaka, udało jej się złapać garść jeżyn, a przy okazji również moje włosy. Nie miałam o tym pojęcia, dopóki mężczyzna nie cofnął ręki i nie wyrwał mi pasemka.

– Aua! – Zasłoniłam prędko dłonią usta, ale za późno.

Dwie pary krzepkich dłoni wyciągnęły mnie z krzaków. Mężczyźni zaczęli krzyczeć.

– Proszę, proszę – powiedział, przeciągając samogłoski, Jared, którego rozpoznawałam już po głosie. – Erwan, wygląda na to, że twój apetyt wreszcie się na coś przydał. – Dźgnął łokciem drugiego mężczyznę, wysokiego, z wielkim brzuchem i w ubłoconych buciorach. – Prawda?

Szarpałam się w ich uścisku, próbując się wyrwać i dostrzec twarze napastników, ale nie udało mi się ani jedno, ani drugie. Bandyci pozwolili mi się rzucać, wygłaszali prymitywne uwagi i śmiali się, gdy na próżno próbowałam się oswobodzić.

Teraz nikt nie mógł mnie ocalić.

– No dobrze, chłopcze – powiedział Erwan. – A teraz powiesz nam, dokąd zmierzaliście, ty i ten twój mały przyjaciel.

Nabrałam gwałtownie powietrza. Miałam na sobie pożyczony od brata strój do jazdy konnej, teraz podarty i zakrwawiony, wzięli mnie więc za rudowłosego chłopaka. Tunika była workowata i chociaż rozerwała się na rękach, nadal ukrywała moje kształty.

Milczałam w obawie, że zdradzę się głosem.

– Zadaliśmy ci pytanie.

Rozległo się głośne klaśnięcie, gdy Jared wymierzył mi policzek.

„Tylko się nie rozpłacz”. I tak odczuwałam już ból, ponieważ w kilku miejscach kolce rozerwały mi skórę na twarzy, nie zamierzałam jednak kulić się ze strachu. Jeśli okażę przerażenie, tylko ich zachęcę.

– A teraz – ciągnął mężczyzna – otrzymujesz drugą szansę na odpowiedź. Jeśli jej nie wykorzystasz, zacznę odrąbywać ci poszczególne kończyny. – Miecz wbił mi się między żebra.

Zastanawiałam się, w jaki sposób broń znalazła się w rękach tego wyjętego spod prawa człowieka. Czy jego banda odcięła drogę ucieczki jakiemuś samotnemu wojownikowi na opuszczonym szlaku i go okradła, tak jak zamierzała okraść mnie? A może Jared go zabił, żeby wojownik nie mógł opowiedzieć, co mu się przydarzyło?

W bladym świetle księżyca widziałam rdzawy ślad na rękojeści. Poczułam kluchę w gardle, ale zmusiłam się do jej przełknięcia. Najgrubszym głosem, na jaki tylko mogłam się zdobyć, wydusiłam:

– Do akademii.

Ten wielki, Erwan, zaczął się śmiać.

– To jakiś mag! I gdzie ta jego magia?

Oblałam się rumieńcem i odwróciłam wzrok.

– Nie jest magiem, jest zbyt młody. – Zainteresowanie Jareda zamieniło się w odrazę. – Ten chłopak na nic nam się nie przyda. To po prostu kolejny dzieciak ze wsi w drodze do tej cholernej szkoły. Głupcy, myślą, że mają dar, podczas gdy powinni wykonywać porządną męską pracę.

Siedziałam cicho w nadziei, że uznają mnie za bezużyteczną i zostanę wypuszczona.

– Masz przy sobie jakieś pieniądze?

Niewiele. Wprawdzie na pierwszym roku Korona zapewniała darmowe zakwaterowanie i wyżywienie wszystkim swoim uczniom w trzech wojskowych szkołach królestwa, było to za mało, żeby wyrównać pracę, jaką Alex i ja wykonaliśmy w aptece rodziców.

– Sakiewka b… była w sakwach przy siodle – wydukałam. A klacz uciekła, galopowała teraz gdzieś, bez jeźdźca i wolna.

– Erwan, jedź i szukaj tego konia.

Tłusty rzezimieszek jęknął i wgramolił się na siodło. Nagle ktoś pociągnął mnie za ramię – to Jared prowadził mnie w stronę swojego wierzchowca.

– Pojedziesz ze mną. Spraw tylko jakieś problemy, a bez wahania rozpłatam ci brzuch.

***

Kilka godzin później Erwan wrócił z moją klaczą i łupem. W tym czasie Jared i ja zajęliśmy się obozowiskiem.

Gdy kazano mi zbierać drewno na opał, chwiałam się już na nogach.

Jak długo będą mnie przetrzymywać? Wsadzono mi w ramiona górę gałęzi, zatoczyłam się. Czy te bandziory w ogóle mnie wypuszczą? A może następnego ranka Alex i żołnierze z patrolu znajdą mnie wypatroszoną na szlaku?

Kiedy zasną, będę musiała spróbować uciec.

Gdy dorzuciłam do ognia, zrobili się bardziej rozmowni.

– Halseth i Karl jeszcze nie wrócili?

– W tym cholernym lesie trudno cokolwiek dostrzec. Prawdopodobnie rozbili obóz gdzie indziej.

– Myślisz, że złapali tego drugiego?

– Bardzo możliwe. – Jared splunął na ziemię, a potem na mnie spojrzał. – Ej, chłopcze, czy twój przyjaciel jest takim samym bezwartościowym smarkaczem jak ty, czy może zna się na magii? – Kiedy wypowiadał ostatnie słowo, jego oczy rozbłysły.

– N… nie. – Wargi zaczęły mi drżeć. Czy jeśli nabiorą podejrzeń, że mój brat zna się na magii, to tym bardziej będą starali się go odnaleźć? Żeby wykorzystać jego umiejętności?

– Było nie kłamać.

Zanim zdołałam zrobić unik, mężczyzna złapał mnie za nadgarstek i wsadził moją dłoń w ogień. Wrzasnęłam, gdy płomienie zaczęły pożerać skórę.

Mężczyzna wzdrygnął się i mnie puścił.

Mrugając, żeby się nie rozpłakać, tuliłam dłoń, starając się nie dotykać tej części skóry, która była teraz pokryta brzydką, lśniącą czerwienią.

– Proszę, proszę…

Spojrzałam w górę i zobaczyłam, jak Jared złośliwie się uśmiecha.

– Erwan, idź no jeszcze po trochę drewna. – Nie spuszczał wzroku z mojej twarzy, uniósł się kącik jego ust. – Sam bym poszedł, ale ktoś musi pilnować chłopaka.

„On wie”.

Erwan spojrzał na niego zaskoczony.

– Przecież dopiero co przyniosłem mnóstwo…

– Po prostu idź po drewno, ty durniu!

Gdy tylko towarzysz zniknął, bandyta odwrócił się do mnie, w jego nieżyczliwym spojrzeniu czaił się głód. Cienie z ogniska migotały mu na twarzy, przez co każdy centymetr kwadratowy jego skóry stawał się jeszcze groźniejszy.

– Kto by pomyślał? – prychnął. – Dziewczyna.

Panika ścisnęła moje płuca, rozejrzałam się wokół. Jak daleko uda mi się dotrzeć, jeśli teraz ucieknę? Przecież nie mogłam walczyć w takim stanie. Może ktoś wielkości mojego brata mógłby podjąć walkę, ale Jared był ode mnie o głowę wyższy i dwa razy cięższy.

Zrobił krok do przodu, złapał wiszącą na biodrze pochwę na miecz.

– Jeśli będziesz grzeczna, nie powiem innym.

„Pora wiać”.

Gdy rzucił się w moją stronę, z całych sił odbiłam się od ziemi.

Zrobiłam to jednak zbyt wolno. Złapał mnie w powietrzu i powalił.

Dłońmi przycisnął moje nadgarstki do podłoża, zaczął wbijać kolana między moje nogi.

Rzucałam się i krzyczałam, gdy się nade mną pochylił. Obrzydliwy, kwaśny zapach zaatakował moje zmysły, kiedy bandyta przysunął swoje usta do moich.

Uderzyłam głową do przodu. Nauczyłam się kilku ruchów podczas bójek z rówieśnikami. Poczułam szarpnięcie, ból i satysfakcjonujący trzask. Krew zalała moją twarz, mężczyzna ryknął i złapał się za nos.

– Ty bezczelna dziewucho! – Jego prawa pięść trafiła mnie w twarz w chwili, w której kopnęłam go z kolana w krocze i usłyszałam kolejne przekleństwo.

Czułam ostry ból twarzy, ale to nic w porównaniu z bólem dłoni. Przeciwnik wbił swoje brudne paznokcie w moją spaloną skórę, pisnęłam. Dlaczego, och, dlaczego, w przeciwieństwie do Alexa, nie mam dostępu do mojej magii?

Szarpałam się i drapałam, walczyłam zdrową ręką.

Jared próbował złapać górę mojej tuniki, zamachnęłam się pięścią z całej mocy.

Chwycił mnie za nadgarstek.

Rzuciłam się na niego ze wszystkich sił, jakie udało mi się zebrać.

Ale mężczyzna był zbyt silny. Uderzył mnie raz jeszcze, tak boleśnie, że zobaczyłam gwiazdy.

Moja głowa odskoczyła na bok, a w obozie wybuchło światło.

A potem zaczęłam krzyczeć… A przynajmniej wydawało mi się, że to ja. Jednak to nie byłam ja. Ja dławiłam się ziemią.

Wrzaski robiły się coraz głośniejsze.

Czyżbym miała uszkodzony słuch? Czy on aż tak mocno mnie uderzył?

Próbowałam podnieść się z ziemi, zrozumieć to, co właśnie się wydarzyło.

Gdy uklękłam, moją głowę wypełniło potężne pulsowanie. Krzyki przypominały zgrzyt zardzewiałego koła w powozie. Słyszałam je cały czas, dzwoniły mi w uszach.

Dochodziły z czegoś migoczącego przede mną.

Zamrugałam dwa razy i odzyskałam zdolność widzenia.

Jared był spowity przez płomienie. Ogień pożerał ciało i ubrania niczym oszalałe piekło. Mężczyzna zataczał się po całym obozie i przeraźliwie skrzeczał. Jakimś cudem cały zajął się ogniem.

Nie czekając, zerwałam się z ziemi. Rzuciłam się do ucieczki, chociaż każdy mięsień ciała wrzeszczał z bólu. Drżącymi dłońmi odwiązałam lejce mojej klaczy, która wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi, niemrugającymi oczami.

Przez ułamek sekundy dziękowałam bogom, że nadal miała na sobie siodło i sakwy.

Dosiadłam jej i skrzywiłam się, gdy uraziłam przy tym zranioną dłoń. Bolały mnie wszystkie części ciała, ale poparzona skóra najbardziej.

Poklepałam klacz pocieszająco – a przynajmniej miałam nadzieję, że tak to wyszło – i trąciłam ją kolanami, by ruszyła.

– Co jest… ej, chłopcze, wracaj tutaj!

Erwan pędził w stronę obozowiska. Mój puls gwałtownie przyśpieszył, pochyliłam się i odplątałam pozostałe lejce.

Nasze oczy się spotkały. On może i zdoła mnie złapać, ale w tym czasie jego przyjaciel spali się żywcem.

Zaklął i pośpieszył na pomoc Jaredowi.

„Ha”.

Odplątałam ostatni rzemień i wydałam z siebie głośny okrzyk. Gdy popędziłam w noc, pozostałe konie przestraszyły się i rozbiegły.

„Spróbujcie mnie teraz złapać”.

***

Uciekałam już przez godzinę, gdy ciszę rozdarł głośny tętent kopyt, dobiegający gdzieś zza drzew.

Gwałtownie pociągnęłam za lejce i kazałam klaczy ostro zawrócić.

– Ryiah, czy to ty?

Dzięki bogom. A już myślałam, że będę go szukać całą noc.

– Alex!

– Kilka kilometrów temu zgubiłem swój pościg. – Przysunął się bliżej. – A gdzie twoi dwaj?

– Są zajęci. – Z całą pewnością był to jedyny sposób, by określić to, co ich spotkało. – Dzisiaj nie będą nas szukać.

Było zbyt ciemno, bym mogła dostrzec twarz brata, wiedziałam jednak, że uśmiechał się złośliwie.

– Coś ty zrobiła?

Przełknęłam ślinę, nie chciałam opowiadać tej historii bratu teraz, gdy znajdowaliśmy się w samym środku lasu.

– Najpierw się stąd wydostańmy, a potem, rano, wszystko ci opowiem.

Nie będziemy bezpieczni, dopóki nie przejdziemy przez przełęcz. Przecież gdzieś tu, pośród wzgórz, nadal znajdowali się ludzie, którzy go szukali. Wcześniej czy później wrócą.

– Dobrze, ale resztę drogi musimy przejechać powoli. Mój koń potrzebuje przerwy, poza tym w tych ciemnościach prawie nic nie widać… – Alex prychnął. – Nie wiem jak ty, ale ja dzisiaj prawie dwa razy spadłem z konia.

Nie skomentowałam jego słów. Mój nadopiekuńczy brat z pewnością zorientuje się, że coś się wydarzyło, gdy zobaczy mnie w świetle. Nie miałam nastroju na jego tyradę, nie chciałam też dawać mu powodu do zawrócenia i ruszenia za napastnikami.

Pragnęłam jak najszybciej dotrzeć do Akademii i zostawić ten koszmar za sobą.

Brat pozwolił mi prowadzić – miałam lepszą orientację niż on – i po godzinie wspinania się w milczeniu w górę udało nam się znaleźć drogę powrotną na główny szlak.

Wreszcie zostawiliśmy za sobą baldachim drzew i kontynuowaliśmy podróż przez otwarte równiny. Naszą drogę oświetlały łagodny blask księżyca i migoczące sporadycznie światło gwiazd.

Na szczęście dla mnie Alex był zbyt zmęczony, by zauważyć jakąkolwiek zmianę w moim wyglądzie. Oboje cały czas zachowywaliśmy czujność, wykorzystując resztki energii do nasłuchiwania, czy ktoś się zbliża.

Kilka godzin później, gdy słońce wzniosło się nad oddalonymi graniami, wreszcie zobaczyliśmy pożądany widok. Duży, przytulnie wyglądający zajazd wyróżniał się na trasie. Poczuliśmy zapach gorących jajek na maśle i kiełbasek, dobywający się z pary szerokich okien.

Alex krzyknął z radości i puścił się do przodu, a ja ruszyłam za nim, nie odrywając wzroku od budynku.

2

Jedyne, czego pragnęłam, to sen, ale to, rzecz jasna, była ostatnia rzecz, o jakiej myślał mój brat.

– Co się stało? – Z każdym słowem twarz Alexa robiła się coraz bardziej czerwona. – Jak mogłaś nie powiedzieć mi o tym w chwili, w której mnie znalazłaś?

Gdy tylko minęliśmy góry, Alex zwrócił uwagę na mój wygląd. W obliczu licznych zadrapań, siniaków i krwi na mojej skórze cały jego entuzjazm minął.

A potem zauważył moją rękę.

– Ry!

Schowałam ją za plecami. Palce i wnętrze dłoni pokrywały pęcherze, tworzące szkaradne, lśniące i czerwone plamy, a ból był jeszcze gorszy.

– O wiele ważniejsze było zapewnienie nam bezpieczeństwa. – Moje usprawiedliwienie zabrzmiało naprawdę słabo.

– Bezpieczeństwa? – warknął Alex. – Ryiah, nie gadaj przy mnie tych bzdur rodem z frakcji Boju. Co się wydarzyło? Myślałem, że powiedziałaś…

– Nic nie powiedziałam, bo nie chciałam cię denerwować!

Skrzywił się.

– Uważam, że mam prawo wiedzieć, co przytrafiło się mojej siostrze.

Ostatnie, czego teraz potrzebowałam, to jego wściekłość po tym, jak usłyszy tę historię.

– Nie teraz. Proszę, jutro, gdy oboje lepiej się poczujemy.

Spojrzał na mnie groźnie.

– Jeden dzień odpoczynku. A potem opowiesz mi, co się wydarzyło.

Uniosłam brew.

– Zachowuj się tak dalej, a ludzie zaczną mówić, że to ty jesteś ten porywczy.

Weszliśmy do zajazdu i podczas gdy ja się rozglądałam, Alex poszedł przodem i zamówił pokój i kąpiel. A potem, patrząc zalotnie na służącą, poprosił jeszcze o przyniesienie najpopularniejszych maści.

Dziewczyna wybiegła, oblewając się rumieńcem i patrząc na mnie wilkiem. Wiedziałam, co sobie pomyślała. Wszystkie kobiety tak reagowały na mojego brata.

Alex i ja mieliśmy tyle samo lat, ale tu zaczynały się i kończyły podobieństwa między nami. Ja byłam trochę uparta i za szybko rzucałam się z pięściami do walki. Mój brat natomiast był pewny siebie i łatwo się uśmiechał. Nigdy nie wdawał się w bójki. Skupiał się na flirtowaniu z dziewczynami i oczarowywaniu naszych rodziców.

Nie chodziło o to, że ja zachowywałam się jak smarkacz – po prostu nie miałam cierpliwości, która u mojego brata harmonijnie łączyła się z pewnością siebie. Ludzie lubili jego i tolerowali mnie, podejrzewam, że między innymi dlatego, że miałam coś, co rodzice w żartach nazywali „niewyparzoną gębą”.

Alex był również dobre dziesięć centymetrów wyższy ode mnie i miał ramiona, których mu zazdrościłam. Nie musiał się starać, żeby mięśnie wyrastały na jego rękach i nogach niczym rośliny. Moja postura za to nie chciała się zmienić. Byłam szczupła i wysoka, miesiące ciężkich ćwiczeń w domu praktycznie nic nie dały.

Chciałam nienawidzić brata, najwyraźniej jednak ja również zostałam przez niego oczarowana.

Alex miał wszystko. Miękkie brązowe loki po rodzicach i ciepłe niebieskie oczy, które sprawiały, że większość dziewcząt zapominała, jak łatwo szło mu flirtowanie w całym miasteczku. No i to jego poczucie humoru.

Moje oczy też były niebieskie, ale tak jasne, że ludzie o wiele częściej brali je za szare. Szare. Jeśli dodać do tego porywczość, nic dziwnego, że nie darzono mnie taką sympatią.

Pod wieloma względami przypominałam bardziej młodszego brata Derricka. Alex wdał się w naszych rodziców.

Machnął do mnie ręką, dając znać, żebym obmyła rany, a potem uśmiechnął się ostrzegawczo.

– Następna część wcale ci się nie spodoba.

Kiwnęłam głową w zamyśleniu. Byłam już przyzwyczajona do tego, że mnie opatruje.

Przycisnął do mojej dłoni dwa palce. Nastąpiła chwila świadomości, tak jakby igły wbiły się w skórę, a potem ból wybuchł niczym rozżarzone węgle w moim ciele. Zdawało się to trwać całe wieki, przygryzłam policzek.

Mag bojowy nie okazuje słabości, więc ja też jej nie okażę.

Ból stał się nieznośny, a potem nagle ustąpił, pojawił się chłód, który pokrył moje ciało.

Alex przyciskał mnie przez kolejną minutę, a potem wstał, by przynieść dostarczoną przez dziewkę tacę.

Ciepłą szklankę napełnił wodą i dodał soli. Wylał tę mieszankę na moją skórę. Nie było to przyjemne uczucie, ale zniosłam je lepiej niż poprzednie. Następnie przyłożył zimny kompres do poparzonej skóry na kilka sekund, a potem posmarował jej wierzch miodem i gdy był już zadowolony z efektu, owinął moją dłoń ciemnym materiałem.

– Dziękuję.

Pokręcił głową.

– Szkoda, że nie wydarzyło się to po rozpoczęciu nauki w akademii. Wtedy byłbym w stanie zrobić o wiele więcej. A tak będziesz musiała poczekać, aż reszta ran zagoi się w sposób naturalny.

Sugerował zatem, żebym nie robiła już sobie krzywdy przed dotarciem do szkoły.

Machnęłam ręką na jego przeprosiny.

– Ciesz się, że masz magię. Ja za dwa dni stanę się największą oszustką w historii tej szkoły.

Westchnął, ponieważ rozpoczynała się ta sama sprzeczka co zwykle.

– Ry, masz coś w sobie. Tyle że jeszcze tego nie odkryłaś. Wszyscy wiedzą, że bliźnięta zawsze dzielą się darem.

W zwojach napisano również, że magia występuje rzadko, nie jest dziedziczna i pojawia się w okresie dojrzewania. Kto powiedział, że wspólne urodziny miały z tym coś wspólnego, skoro krew nie miała? Może to inne bliźnięta były wyjątkiem, a my stanowiliśmy regułę?

Nie miałam nawet pewności, kiedy do Akademii Magii wstąpiły ostatnio jakieś bliźniaki. Wcale nie byliśmy powszechnie występującym zjawiskiem.

– Ale kto twierdzi, że Zwoje Rady traktują akurat o nas? Z tego, co wiemy, mogą się odnosić do identycznych bliźniąt. – Wzięłam w palce moje rude loki stanowiące ostry kontrast wobec brązowych włosów mego brata.

Pod tym względem nie moglibyśmy się bardziej różnić.

Poklepał mnie pocieszająco po kolanie.

– Ry, bogowie nam pomogą. Nawet jeśli masz magię, nie oznacza to jeszcze, że będziemy mieli szansę.

Westchnęłam. Przynajmniej teraz mówił prawdę. Większość kandydatów oblewa rok próbny. Tak naprawdę to byliśmy tylko dwójką nisko urodzonych dzieciaków bez żadnego formalnego szkolenia.

– Zapamiętaj sobie moje słowa – dodał. – W przyszłym roku o tej porze będziemy starać się o przyjęcie do Kawalerii.

Wiedziałam, że brat miał rację, jednak z całych sił wierzyłam, że się mylił.

***

Następny dzień nadszedł zbyt szybko. Ledwo co zamknęłam oczy, a już Alex mną potrząsał i przypominał, że przed nami jeszcze około stu kilometrów drogi i że mamy na to dwa dni.

– Jeśli teraz pozostaniemy w tyle, ominie nas etap przyjęcia.

Spojrzałam na niego zeźlona.

– To nie było śmieszne. – Dokładnie to samo mówiłam dwa ranki wcześniej, skutkiem czego znaleźliśmy się na zapomnianym przez bogów trakcie i zaatakowali nas bandyci.

W odpowiedzi wrednie się uśmiechnął.

Mrucząc pod nosem, ubrałam się i przeszłam po pokoju, zbierając wszystkie rzeczy. Wreszcie byliśmy gotowi do drogi. Gdy wyszliśmy z zajazdu, Alex podał mi śniadanie – co rano ten sam czerstwy chleb. Popatrzyłam na kromkę z niesmakiem. Już nigdy nie będę mogła spojrzeć na żyto.

Po tym, jak daliśmy chłopakowi stajennemu napiwek za to, że przyprowadził nasze konie, sprawdziliśmy długość strzemion i załadowaliśmy sakwy. Alex skończył o wiele wcześniej niż ja. Chciał mi pomóc, ale się nie zgodziłam. Wojownicy codziennie radzili sobie z bólem, a teraz, gdy najgorszy już minął, byłam zdeterminowana, by uporać się sama ze wszystkim.

Wypuściłam głośno powietrze, gdy mój brat zaczął mruczeć coś o upartych jak osioł siostrach, które nie ustępowały nawet własnym kosztem.

Kilka minut później skończyłam i wskoczyłam na siodło, krzywiąc się z bólu. Moje ciało nadal było obolałe, ale ogólnie rzecz biorąc, całonocny wypoczynek dobrze mi zrobił. Żebra były już tylko trochę wrażliwe, większość ran się goiła. Nawet poparzona ręka nie piekła, chociaż nadal miała okropny odcień różu.

Na nieszczęście strasznie mnie swędziała. Miałam jednak na tyle oleju w głowie, że jej nie drapałam. Nauczyłam się już tego wcześniej.

Gdy wyruszyliśmy na główny szlak, Alex jęknął.

– Co ja bym dał za trochę kremowej owsianki.

Zaczęłam się ślinić.

– Albo za miodową bułeczkę.

Zawtórował mu jego żołądek, w którym głośno zaburczało. Chleb bardzo słabo zaspokoił nasz głód. Po opłaceniu pokoju zostało nam za mało pieniędzy, by kupić posiłek w zajeździe.

– Pierwsze nauki, o jakie poproszę mistrzów – oznajmił mój brat – to wyczarowywanie jedzenia, dobrego jedzenia.

Uniosłam brew. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że w akademii uczono tylko zaklęć wojennych. Nauczyciele nigdy nie zmarnowaliby nawet ułamka lekcji na coś tak głupiego jak wyczarowywanie jedzenia. Magia była zbyt cenna. Jeśli nauczą nas czegokolwiek związanego z jedzeniem, to pewnie wyczarowywanie najprostszego posiłku dla armii, który z pewnością nie należałby do smacznych.

– Nie mogę się już doczekać, żeby usłyszeć ich odpowiedzi.

Rzucił we mnie ostatnim kawałkiem swojego chleba. Był twardy jak kamień.

Śmiejąc się, złapałam go i cisnęłam do lasu.

– No dobrze – rzekł wreszcie. – Czy teraz jesteś już gotowa, by opowiedzieć mi, co się wydarzyło?

Nie byłam, ale i tak bym mu opowiedziała.

Ja przynajmniej znałam prawdę. Alex widział tylko moje rany, a ponieważ miał bujną wyobraźnię, z pewnością wyjaśnił sobie wszystko na swój sposób. Gdyby sytuacja była odwrotna, ja też bym nalegała, by powiedział mi prawdę.

Zrelacjonowałam mu wszystko.

Gdy skończyłam, warknął:

– Co za tchórzliwy gówniarz! Zasłużył na o wiele gorszą karę, niż dostał!

Skrzywiłam się; przypominanie sobie tej sytuacji było bardzo nieprzyjemne. Z tyłu głowy coś jednak nie dawało mi spokoju. Kolejność wydarzeń nie do końca miała sens, nawet teraz, gdy opowiadałam to na spokojnie. W jaki sposób tak naprawdę Jared zajął się ogniem? Szamotaliśmy się blisko ogniska, ale czy on naprawdę był tak pozbawiony wyczucia, by wejść całym ciałem w płomienie?

Najpierw leżał na mnie, później zniknął.

W ferworze walki nie zadawałam sobie tego pytania.

Teraz jednak zaczęłam się zastanawiać. Czy istniało inne wytłumaczenie tego, co widziałam? Nadal odnosiłam wrażenie, że w tej historii czegoś brakuje.

Zacisnęłam dłonie na lejcach.

„Czy to była magia?”.

– Ryiah?

Spojrzałam na brata. Przez ostatnie kilka minut jechaliśmy w ciszy, teraz patrzył na mnie z zaciekawionym wyrazem twarzy.

Rozglądałam się po otaczających nas trawiastych równinach i zastanawiałam się, czy powinnam wypowiedzieć myśli na głos. Chyba robiłam sobie zbyt duże nadzieje. Od czasu, gdy Alex odkrył swoją moc, było kilka razy, kiedy myślałam… Jednak za każdym razem się myliłam, a moje rozczarowanie było ogromne.

Nie. Lepiej o tym nie mówić.

Ale mój brat za dobrze mnie znał.

– Myślisz, że podpaliłaś tego człowieka magią, prawda?

Czy to było tak oczywiste? Oblałam się rumieńcem.

– Wiem, jak to brzmi.

– Ale to jedyne wytłumaczenie, które ma sens.

– Powiedz mi, że się mylę. – Wcale nie chciałam, żeby to robił. Pragnęłam, by odpowiedzią okazała się magia, ale przecież myliłam się już tyle razy.

Zamilkł. Wiedziałam, że był rozdarty między chęcią uwierzenia siostrze a wydarzeniami z przeszłości.

Bawiłam się lejcami na kolanach.

– Ten człowiek nie wturlał się w ogień. I nie znajdował się na tyle blisko ogniska, by objęły go płomienie.

– Może źle oceniłaś odległość? – odpowiedział łagodnie. – Mógł wpaść w ogień, gdy ty leżałaś oszołomiona.

– Ale znajdował się od niego zbyt daleko. – Moje słowa brzmiały desperacko, słyszałam błaganie w tyle mego gardła. „Uwierz mi”.

– Czy czułaś się inaczej niż zwykle? – dopytywał. – Czy zrobiło ci się za ciepło? Zakręciło ci się w głowie? Myślałaś o ogniu? – To były tradycyjne objawy stosowania magii.

– Miałam poparzoną dłoń i wszystko mnie bolało… Nie kręciło mi się w głowie, ale po wszystkim głowa porządnie mnie rozbolała. – Przerwałam. – I nie, byłam zbyt wściekła i przerażona, żeby myśleć o czymkolwiek poza tym, co się działo.

Zmarszczył czoło.

– To nie brzmi jak proces rzucania czarów, przynajmniej moim zdaniem.

Wpadł mi do głowy pewien pomysł.

– Myślisz, że może mój ból uwolnił magię?

Wyglądał na zamyślonego.

– Może… ale dlaczego to zadziałało tylko raz? Przecież on uderzył cię kilka razy, zanim zajął się ogniem. A ile razy ty sama się zraniłaś, walcząc w Demsh’aa?

To prawda, ale wtedy bronienie się magią nie miało sensu. Może uda mi się odnaleźć odpowiedź w akademii. Zaczęłam gmerać w sakwach i z przejęciem wyjęłam nóż myśliwski naszego ojca.

– Ryiah – krzyknął mój brat – co ty…

Ignorując jego protest, wbiłam nóż w środek dłoni i otworzyłam dopiero co zasklepione rany. Po nadgarstku polała się krew.

Jednocześnie obserwowałam żółtawo-zieloną bryłę, zwisającą z pobliskiego drzewa. Mech zdawał się celem idealnym – kudłate, łatwopalne kępki.

Zwiększyłam nacisk ostrza.

Niemal natychmiast mech zaczął więdnąć i dymić.

– Alex!

Gdy brat spojrzał tam, gdzie ja, opadła mu szczęka.

Cały czas zwiększałam nacisk, ledwo zważając na ból. Mech zajął się płomieniami.

– Popatrz, mam magię!

Mój głos stał się zachrypnięty. Miałam ochotę krzyczeć, ale za bardzo bałam się, że wtedy zmniejszy się moja koncentracja na drzewie.

Wreszcie brat otrząsnął się z początkowego szoku, podjechał do mnie i wyrwał mi nóż.

– Alex!

Mech spadł na ziemię. Wyglądał jak zwiędnięty, płomienie zniknęły.

Alex spojrzał na mnie ponuro, wymachując nożem.

– Ryiah, nie powinnaś się okaleczać, byleby tylko rzucić zaklęcie. – Najwyraźniej na widok mojej krwi minęła mu jakakolwiek euforia.

Oczywiście miał rację.

– Nawet nie wiedziałam, czy dam radę to zrobić. – Moje myśli szalały. Czy teraz, gdy wiedziałam już, jakie to uczucie, będę mogła uczynić to raz jeszcze? Bez ranienia się?

Wpatrywałam się z determinacją w drugie drzewo i z całych sił pragnęłam, by moja magia podpaliła je bez bólu.

Nic takiego nie nastąpiło.

Jeszcze bardziej zmrużyłam oczy, ignorując pulsowanie w dłoni i w głowie. Patrzyłam pożądliwie na kolejną żółto-zieloną bryłę na pniu. Spięłam każdą część ciała i z całych sił się skupiłam, by rzucić czar na pobliski mech.

Jednak nic się nie zmieniło…

Próbowałam cały czas. A potem jeszcze.

Wreszcie minęliśmy las pełen pokrytych mchem drzew i nie wywołałam nawet dymu.

Gdy rozbijaliśmy obóz na noc, byłam sfrustrowana i niemiła.

– Co jest ze mną nie tak? – Z wściekłością wgryzłam się w swój kawałek suszonego mięsa. – Dlaczego nie przychodzi mi to tak łatwo jak tobie?

Alex nie miał zamiaru stać się moją ofiarą.

– Byłabyś wspaniałym wojownikiem albo rycerzem, ale ty uparłaś się, żeby zostać magiem. Od samego początku masz pod górkę.

Wydałam z siebie odgłos frustracji.

– Wszyscy wiedzą, że magowie są najlepsi. – Mieli moc, status, pokoje w pałacach i tyle monet, ile tylko potrzebowali. Stanie się rycerzem to wzniosły cel, jak jednak miałam wytłumaczyć, że mi to nie wystarczy?

Odczuwałam niepohamowany pociąg od dawna – odkąd sześć lat wcześniej patrol z pułku Armii Korony zatrzymał się pod naszym miasteczkiem w drodze na zamek w Devon.

Moi bracia i chłopcy z wioski ekscytowali się żołnierzami i rycerzami, ja jednak skupiłam się na jedynej magini bojowej, która zawsze trzymała się z tyłu i unikała zwracania na siebie uwagi. Widziałam, jak inni jej ustępowali. Aby zyskać ich szacunek, nie musiała wymachiwać najcięższym mieczem ani pokazywać mięśni. Wystarczyło, że była.

Działo się tak ze wszystkimi magicznymi frakcjami, ale we frakcji Boju było coś wyjątkowego.

Wtedy właśnie zaczęłam marzyć o takiej potędze i szacunku. Było to oszałamiające, nie potrafiłam przestać.

– Wybrałaś najtrudniejszą drogę tylko dlatego, że jest trudna. Ja wybrałem Uzdrawianie, bo zależy mi na leczeniu ludzi.

– Ja też chcę im pomagać!

– Ty chcesz zostać magiem bojowym, żeby ocalać ludzi i być bohaterem, jakiego zapamiętają. Uzdrowiciele i alchemicy robią to samo bez wymyślnych tytułów. Kto nie chciałby być bohaterem? – Wszyscy wiedzą, że ci, którzy wybrali frakcję Boju, są trochę żądni władzy i szaleni, ale to właśnie oni kierują losami wojen. Nie miałam zamiaru przepraszać za to, że pragnęłam więcej.

Byłam próżna? Być może. Ambitna? Zdecydowanie. Ale przecież takiego właśnie maga potrzebowano w Jerarze. Nie zostawało się najbardziej potężnym państwem od samego ściskania dłoni.

– To i tak pozostanie bez znaczenia, jeśli za każdym razem, żeby rzucić czar, będę musiała zalać się krwią. – Wyobraźcie sobie maga, który musi podciąć sobie żyły do walki w pojedynku. Zginęłabym po kilku tygodniach.

Brat złapał mnie za rękę.

– Jestem pewien, że mistrzowie pokażą ci, jak korzystać z mocy bez konieczności zadawania sobie ran.

Miałam taką nadzieję. Bo jeśli nie, to będzie dla mnie bardzo trudny rok.

Wyszczerzył zęby.

– A gdy już to opanujesz, może uda ci się znaleźć normalnych przyjaciół. A nie takich żądnych władzy jak ty.

„Ha”.

– Myślisz, że jesteś zabawny?

– Śmiejesz się, bo to prawda.

***

Następnego ranka jechaliśmy po stromej krętej drodze, gdy ziemia zaczęła się trząść.

– Na bogów, co to za zamieszanie?

Nasze konie zaczęły przestępować z nogi na nogę.

Alex przełknął ślinę.

– Musimy zsiąść z koni. Denerwują się.

Hałas przypominał stado pędzących na oślep zwierząt.

Zostawiłam brata z końmi i ruszyłam na środek drogi, próbując zorientować się, skąd dochodzą te drżenia. Miałam wrażenie, jakby nad całym obszarem przetaczała się burza, ale na niebie nie było burzowych chmur. To coś znajdowało się tuż za rogiem. Za kilka sekund zobaczę, co…

– Ry, złaź z drogi! – Brat szarpnął mnie do tyłu, gdy pojawiło się dziewięć lśniących czarnych wierzchowców z jeźdźcami. Zajmowali całą szerokość traktu. Mężczyźni jechali w dwóch kolumnach, ich szaty lśniły w popołudniowym słońcu.

Ośmiu miało ciężkie kolczugi z metalowymi płytami na rękach i piersiach. Rycerze. Wyrazy twarzy pod hełmami były ponure i bezlitosne.

Nabrałam głęboko powietrza i zrobiło mi się sucho w ustach. Gdyby Alex nie ściągnął mnie z drogi, zostałabym stratowana.

Pośrodku jechał młody mężczyzna. Nie wyglądał na wiele starszego niż my. Nie miał na sobie barw rycerskich jak inni, ale jego postawa wzbudzała respekt. Odniosłam przemożne wrażenie, że można było powiedzieć o nim dużo, ale nie to, że jest bezradny.

Zniechęcało mnie do niego wszystko w jego wyglądzie. Włosy, peleryna, spodnie, buty, a nawet zamki były czarne. Najbardziej niepokojące były jego oczy. Nigdy takich nie widziałam. Ciemnoczerwone, gdzieś między czernią a głębokim szkarłatem, a przecież takie zestawienie kolorów źrenic nie powinno istnieć.

Gdy dostrzegł nas w trakcie jazdy, rzucił mi gniewne spojrzenie. Miałam wrażenie, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. W domu byłam przyzwyczajona do dziwnego zachowania arystokracji, ale protekcjonalność nieznajomego była o wiele większa. „Kto mógłby mieć aż tak wrogie nastawienie wobec innych?”.

Mimo wszystko nie potrafiłam odwrócić wzroku.

Dopiero gdy jeźdźcy nas minęli, przypomniałam sobie, co młody mężczyzna miał na szyi. Gruby łańcuch, a na nim wisior z hematytem.

Tylko jeden ród w całym królestwie mógł nosić ten czarny kamień.

Najwyraźniej właśnie minął mnie jeden z dwóch książąt.

Dopiero po chwili poczułam szok.

– Wiesz, kto to był?

Alex pokiwał głową.

– Myślisz, że jedzie do akademii? – zapytałam. Co ja gadam? Oczywiście, że nie jedzie do akademii.

Żaden członek rodziny królewskiej nie może szkolić się w akademii. Tak ustalono już przy zakładaniu szkoły i w ciągu dziewięćdziesięciu lat jej istnienia nikt nigdy nie zakwestionował decyzji Rady Magów.

Alex chyba podzielał to zdanie.

– Nigdy nie było żadnych konfliktów między naszym królem a magami. Wątpię, by teraz do czegoś doszło.

Zawahałam się.

– No cóż, książę z pewnością był z czegoś bardzo niezadowolony.

Alex niezbyt się tym przejmował.

– Może ktoś właśnie prawie stratował jego siostrę. – Książęta nie mieli siostry, ale mój brat słusznie prawił. – Najwyraźniej nie przejmuje się innymi jeźdźcami na szlaku. Tak jak arystokracja uważa, że drogi zostały zbudowane wyłącznie dla niego. Prawdopodobnie spodziewał się, że mu się pokłonimy.

– Przecież prawie zepchnął nas z klifu.

– Ach, ci wysoko urodzeni… – jęknął Alex. – Wszyscy są tacy sami.

W akademii mieliśmy spotkać ich dużo więcej. Nie mogłam się doczekać.

***

Gdy dotarliśmy prawie do celu, słońce już zaszło i w jego miejscu pojawiła się złoto-różowa mgła. Łagodny blask oświetlał resztę naszej drogi. Popatrzyłam w dół ze wzgórza, na którym się znajdowaliśmy.

Małe pudełka – sklepy i domy – znajdowały się na środku zachodniego wybrzeża. Sjeka była jedynym zachodnim portem na przestrzeni wielu kilometrów, ale sławę przyniosła jej szkoła. Akademia.

Dobrze ubita droga wiła się między chatkami, prowadząc aż pod olbrzymi budynek.

Grube, ciemne płyty z szarego kamienia podtrzymywały imponującą fortecę z dwiema wysokimi prawie do nieba wieżami. Do trzech boków budynku przymocowano pręty, z których zwisały trzy kolorowe chorągwie. Każda z nich symbolizowała jedną frakcję: leśna zieleń, czerwień ognia i krucza czerń.

Przełknęłam ślinę. W najniższym punkcje zamek miał co najmniej cztery poziomy. Był tak wysoki jak wzgórze.

– Skoro to jest akademia, to jak twoim zdaniem wygląda pałac króla? – sapnął Alex.

Nie umiałam odpowiedzieć.

Szturchnęłam moją klacz, żeby zrobiła krok, potem kolejny, i zaczęłam zjeżdżać w dół. Alex trzymał się tuż za mną i w ciągu kilku minut – chociaż nam się zdawało, że minęły całe wieki – stanęliśmy u wrót szkoły.

Na ich środku znajdowały się dwa ciężkie uchwyty z kutej stali.

Zsiedliśmy z koni i oddaliśmy lejce czekającemu stajennemu.

Odetchnęłam głęboko, złapałam za uchwyt i delikatnie pociągnęłam.

Drzwi nie ustąpiły.

Alex zmarszczył czoło i do mnie dołączył, ciągnęliśmy z całych sił, aż wreszcie wrota się otworzyły.

Gdy znaleźliśmy się w środku, zaparło mi dech w piersiach.

Wszystko, co słyszałam… to nic w porównaniu z tym, co teraz widziałam. Oczywiście spodziewałam się, że akademia będzie piękna.

Nie wiedziałam jednak, że… aż tak.

Podłoga wyłożona czarnym marmurem sprawiała, że każdy krok rozlegał się echem w korytarzu.

Ściany zostały wykonane z surowego, nieszlifowanego piaskowca, co powinno stanowić rażący kontrast dla podłogi, ale nie stanowiło. Na ścianach przymocowano metalowe uchwyty, w których płonęły pochodnie – zamiast jednak naturalnego, złotego ognia zobaczyłam migoczący, krystaliczny błękit. Dzieło alchemika.

Na końcu korytarza znajdowało się wielkie pomieszczenie z olbrzymimi, kręconymi schodami.

Gdy weszłam do atrium, miałam wrażenie, że zaczęło się ono rozrastać. Schody były na środku i cały czas prowadziły w górę, po obu stronach miały grube żelazne poręcze. Kiedy weszłam na kolejne piętro, poręcz rozdzieliła się na dwie kręte klatki schodowe, na których środku znajdowało się wielkie okno ze szprosami. Wychodziło na poszarpane skały i morze na zachodzie.

Całe pomieszczenie było skąpane w świetle księżyca, a gdy spojrzałam w górę, zobaczyłam coś, co zaintrygowało mnie najbardziej. Sufit został wykonany z barwionego szkła. Na widok tysięcy połyskujących czerwonych i złotych szybek otworzyłam szeroko usta. „Wow”.

– Uch. Jeszcze dwoje z pospólstwa.

Niczym wyrwana z transu, rozejrzałam się dookoła. Wcześniej nie zauważyłam licznej grupy osób po mojej lewej stronie. Około setki młodych kobiet i mężczyzn zgromadziło się wokół postaci, której nie rozpoznawałam. Większość skoncentrowała się na osobie przemawiającej na środku, ale kilku maruderów patrzyło z rezerwą na mnie i mojego brata.

Natychmiast uświadomiłam sobie, jak musieliśmy wyglądać. Pięć dni konnej jazdy i zmęczenia. Stroje jeździeckie poplamione błotem i krwią, przepocone. Moje sięgające ramion włosy były skołtunione. Nawet nasza broń pokryła się kurzem. Nie wspominając już o siniakach na moich rękach i bąblach na dłoniach.

„To tyle, jeśli chodzi o dobre pierwsze wrażenie”.

Zignorowałam spojrzenia i poszłam za bratem, który zaczął przepychać się przez tłum i próbował dostrzec, na czyich słowach skupiali się wszyscy zebrani. Gdy rozpychałam się za nim, uderzyłam stopą w coś twardego i się potknęłam.