Wypuśćcie mnie ze szkoły czarownic! - Em Lynas - ebook

Wypuśćcie mnie ze szkoły czarownic! ebook

Lynas Em

4,0
20,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kontynuacja przezabawnej magicznej serii!

Daisy Kurzajka jest teraz nazywana ISKIERKĄ ROPUCHĄ, najbardziej czarodziejską CZAROWNICĄ w historii. Dziewczynka nadal pragnie jednak przede wszystkim zostać AKTORKĄ. Właśnie dlatego ma zamiar za wszelką cenę pogodzić naukę magii z grą w sztuce teatralnej. Przedstawienie musi trwać, nawet jeśli oznacza to konieczność rzucania zaklęć bez ich wcześniejszego przećwiczenia, CHAOS i KATASTROFY!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 160

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:



Em Lynas

Wypuśćcie mnie ze szkoły czarownic!

Zilustrował Jamie LittlerPrzetłumaczyła Maria Kabata

Tytuł oryginału: Get Me Out of Witch School!

Tłumaczenie: Maria Kabat

Redaktor prowadząca: Agnieszka Nowak

Redakcja: Olga Gorczyca-Popławska

Korekta: Berenika Wilczyńska, Alicja Laskowska

Skład: Justyna Wiśniewska

Opracowanie okładki i liternictwa tytułu: Justyna Wiśniewska, Ewa Sosnowska

© Copyright for text by Em Lynas, 2018

© Copyright for cover and illustration by Jamie Littler, 2018

© Copyright for cover title typography by Thomas Flintham, 2018

This translation of Get Me Out of Witch School! Is published

by agreement with Nosy Crow Ltd.

© Copyright for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.

Warszawa 2020

All rights reserved

Published by special arrangement with Nosy Crow Ltd

The Crow’s Nest, 14 Baden Place, Crosby Row

London, SE1 1YW, UK

Wydanie I Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

ISBN 978-83-280-7583-2

Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 48

tel. +48 22 826 08 82, fax +48 22 380 18 01

[email protected]

www.gwfoksal.pl

Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.i Michał Latusek / Virtualo Sp. z o.o.

Moim dużym dzieciom – Katherine i Christopherowi. Jesteście Najlepsi i Najzdolniejsi.

E.L.

*

ISKIERKA ROPUCHA szekspirowska aktorka oraz superwiedźma. Musi pilnie wydostać się ze szkoły czarownic, żeby ruszyć w trasę w swojej roli Spodka ze Snu nocy letniej Szekspira.

1

Podsumowanie:

Oto jak wygląda moja obecna sytuacja, w jakiej się obecnie znajduję w obecnej lokalizacji.

*

Przemierzam z moimi przyjaciółkami korytarze Ropuszych Wież, czyli Czarownicowej Szkoły Posłuszeństwa i Sztywniactwa. Shalini milczy, za to Jess wręcz przeciwnie. Wszystkie trzy jesteśmy pierwszoroczniakami. Dzielimy pokój z Dominique i Arweną, które nie są moimi przyjaciółkami. Na szczęście nie widzę ich nigdzie w pobliżu. Nie posądzam ich o niewidzialność. To raczej zwykła nieobecność. I bardzo dobrze, ponieważ Dominique, która zazwyczaj nosi tytuł Najlepszej i Najzdolniejszej Czarownicy, nie zareagowała zbyt dobrze na wiadomość o mojej nowo odkrytej wiedźmowatości.

Kierujemy się w stronę jadalni na popołudniową herbatkę. Nie spodziewam się żadnych pyszności, a to dlatego, że nie zdobyłam dziś ani jednego ptaszka, a brak ptaszków oznaczabrak jedzenia. Czeka mnie tylko breja, którą trudno nazwać rozkoszą dla kubków smakowych.

Przede mną Jess podskakuje, nie, właściwie to odbija się od ścian. Ma poluzowany krawat, jej krótkie brązowe włosy, obcięte na boba z grzywką, są potargane, a koszula zwisa niechlujnie. Korzysta w pełni z faktu, że nie obowiązuje już zasada „Schludna i układna”. Ani żadne inne zasady! Nawet jej kapelusz w plamy w różnych odcieniach zieleni wygląda chaotyczniej niż zwykle. Piórko i rondo falują z każdym entuzjastycznym skokiem. Jess jest jak mały szczeniaczek!

Shalini idzie spokojnie. Jest schludna i zadbana. Długie czarne włosy zebrała w ciasny warkocz, a każdy element garderoby, który tego wymagał, zapięła, zawiązała lub podwinęła. Ona również ma kapelusz w różnych odcieniach zieleni, a to dlatego, że obydwie są czarownicami z pierwszego pokolenia. Jednak zielenie na kapeluszu Shalini mieszają się harmonijnie, jak na polu pokrzyw mojej babci o zachodzie słońca.

Zęby Jess są wyszczerzone w szerokim uśmiechu i zaczynam się powoli zastanawiać, czy ktoś nie rzucił na nią chichotliwego zaklęcia, o ile coś takiego w ogóle istnieje. Nie wiem tego, ponieważ – jak stwierdziła dziś panna Cierń – wicedyrektorka Ropuszych Wież, wykazuję rażącą ignorancję, w związku z czym zakazała mi wykonywania jakichkolwiek czarów bez nadzoru aż do chwili, w której zostanę odpowiednio przeszkolona i wyedukowana. Liczy, że w ten sposób uda się nam uniknąć magicznego chaosu o katastrofalnych konsekwencjach, który doprowadziłby do zagłady szkoły. To jej słowa, nie moje.

Jess obraca się na pięcie w moją stronę.

– Nie przeszkadza ci, że zabiłaś swoją prapraprababcię? – zagaduje.

– Jess! – To Shalini.

– Nie zabiłam Urszuli Ropuchy! Ona już była martwa! – To ja.

– W takim razie dobiłaś – poprawia się Jess, kiedy dochodzimy do skrzypiących schodów. – No bo przecież zdjęłaś klątwę, którą rzuciła na nią jej córka, Marietta Ropucha. Sprawiłaś, że panna Urszula przestała rządzić szkołą, uwięziona w ciele przedstawiającej ją laleczki. Objawiłaś wszystkim swój fantastyczny kapelusz, odziedziczyłaś Ropusze Wieże i wszystko, co się w nich znajduje. Zgadza się?

Wszystko się zgadza, niemniej brzmi nieco smutno z perspektywy prapraprababci Urszuli, choć tak naprawdę dobrze się stało, że uwolniłam ją od Ropuszej Klątwy.

– Czyli tak naprawdę to jesteś właścicielką tej ściany – mówi Jess, przesuwając dłonią po kamiennych blokach. – I tego przekrzywionego obrazu – dodaje, prostując malowidło przedstawiające wiedźmę zaglądającą do kotła. – A nawet tych schodów! – Piórko na jej kapeluszu faluje, kiedy Jess zeskakuje po schodach na sam dół. – I tej poręczy! I tych drzwi, i tej klamki, i tych zawiasów, i tego gargulca! – Gargulcowa kołatka na drzwiach burczy nieprzyjaźnie w jej stronę i wystawia język.

Jess nieustannie gada i zadaje pytania, odkąd wyszłyśmy z zajęć z mieszania mikstur, które były zupełną katastrofą. Staram się ją ignorować, ponieważ próbuję skoncentrować się na poważnym problemie, jakim jest moje obecne życie. Mam mnóstwo pytań, ale żadnych odpowiedzi.

Odkrycie 1: Mimo że oficjalnie wykazuję się rażącą IGNORANCJĄ, w rzeczywistości jestem megaczarownicą z megamocami. Siódma córka siódmej córki, obdarzona Tęczowym Kapeluszem Fantastyczności. Jedyna taka czarownica w całej szkole. Jestem wyjątkowa.

Odkrycie 2: Składam się częściowo z wiedźmowego drzewa. Obecnie jest z niego zrobiony mój lewy kciuk.

Odkrycie 3: Jestem potomkinią panny Urszuli Ropuchy, założycielki Ropuszych Wież. Co oznacza, że Jess ma rację. Teoretycznie cała szkoła jest moją własnością, ale dopiero gdy osiągnę pełnoletniość. To jest skończę osiemnaście lat. A nie jedenaście.

Ciężkie tupanie Jess przerywa mój ciąg myśli.

– I to jest twój kawałek podłogi, i to jest twój kawałek podłogi, i to, i…

Shalini też ma już dość.

– Przestań tupać! Wydaje mi się, że jest to już dla niej jasne!

Ja nadal ignoruję Jess i zanurzam się z powrotem w swoich myślach.

Pytanie 1: Czy jestem bardziej aktorkoczarownicą, czy raczej czarownicoaktorką? Czarorką? Aktornicą?

Pytanie 2: Czy to będzie nie fair, jeśli wykorzystam swoje magiczne moce, żeby stać się lepszą aktorką i zdobyć Oscara przed ukończeniem dwunastu lat? Czy to jednak kwalifikowałoby się jako oszustwo?

Pytanie 3: Jakie są właściwie moje magiczne moce? Zawaliłam jak dotąd każdziuteńkie zadanie, które otrzymałam od panny Cierń, mimo że pierwszego dnia wszystkie zrobiłam bardziej niż dobrze. Ale to dlatego, że wtedy pomagało mi wiedźmowe drzewo. A teraz nie może mi pomagać, bo to jest zdecydowanie nieuczciwe.

Odpowiedzi: Jak już wcześniej wspomniałam – brak.

Plany: Brak.

Zaczynam teraz rozmyślać o minionym wieczorze. Był to najwspanialszy wieczór w całej mojej karierze aktorskiej. Moja rola Spodka zrobiła furorę. Pan Marlow, nauczyciel teatru, powiedział, że to najlepsza interpretacja Spodka ze Snu nocy letniej, jaką kiedykolwiek widział, a widział już mnóstwo przedstawień w Szkole Kreatywności i Zabawy St. Bluebottle, czyli w mojej poprzedniej szkole. Teraz jednak zastanawiam się: „A co, jeśli już nigdy nie będę miała okazji występować? Co, jeśli moja kariera aktorska dobiegła końca? Co, jeśli jestem teraz już tylko czarownicą? Pogrążyłabym się wtedy w czarnej rozpaczy!”

– No i odziedziczyłaś wszystkie Ropusze magiczne moce – mówi Jess. – Wszystkie myśli i wspomnienia panny Ropuchy zostały wpakowane do twojej głowy i teraz jest jak…

– Encyklopedia wiedzy magicznej – dokańcza Shalini. – Cała wiedza zamknięta w jednej głowie.

Teraz jej oczy migoczą, a światełko kapelusza pada na twarz, rozjaśniając ją.

Próbuję wyminąć obydwie przyjaciółki.

– Nie jestem żadną encyklopedią – oznajmiam. – Już wam mówiłam.

Wspomnienia babci Urszuli zaczęły buzować w mojej głowie tuż przed tym, jak umarła, ale teraz zniknęły. To coś jak bańka mydlana, która pęka, pozostawiając po sobie krótkotrwały ślad, i potem jest tak, jakby jej nigdy nie było. To dlatego aż tak bardzo irytuję pannę Cierń zupełnym brakiem wiedzy magicznej.

Znowu próbuję wyminąć dziewczyny, robiąc krok do przodu między Jess a ścianą.

Jess wydaje nagle lekki okrzyk, jaki wydają osoby, którym wpadł do głowy genialny pomysł.

– Iśko! Ale co, jeśli te wspomnienia są po prostu zakopane gdzieś w najdalszych zakamarkach twojego umysłu? Mogłabym cię zahipnotyzować. Raz zahipnotyzowałam mamcię i przypomniała sobie dzięki mnie, gdzie zostawiła babcię. Gdybym zahipnotyzowała ciebie, mogłybyśmy wyzwolić wspomnienia panny Ropuchy. I dowiedzieć się, dlaczego jej córka Marietta rzuciła na nią klątwę, przez którą ta musiała być dyrektorką szkoły tak długo, aż pojawi się w niej kolejna Ropucha i złamie wszystkie zasady. Mogłybyśmy odkryć całą prawdę!

Rzucam jej surowe, nieugięte spojrzenie.

– Jess, nie dam się zahipnotyzować. Nie mam w głowie żadnych wspomnień, które mogłybyśmy odszukać. One… się rozprysły!

– Hm. – Jess pochyla się ku mnie, a ja opieram się o ścianę, dotykając dłońmi szorstkiego kamienia. – Jesteś pewna? – dopytuje.

– Milcz – odpowiadam.

Ale ona gada dalej:

– Pamiętam przypadek panny Willowslime, która zgubiła kryształową śliwkę i…

Znowu ją uciszam.

– Przestań mnie uciszać – mówi Jess.

Znowu ją uciszam.

– Słyszałaś to? – pytam.

– Co takiego? – włącza się Shalini.

Na jej twarzy maluje się spojrzenie prosto z Księgi uważnego nasłuchiwania.

– Co takiego? – wtóruje jej Jess.

– To! – mówię.

Słyszę jakiś dźwięk. Coś jakby szept. Wsłuchuję się intensywniej. To nie z korytarza, na korytarzu nie ma nikogo poza nami. Szept dobiega jakby z wnętrza ściany za moimi plecami. Ściany, której nadal dotykam.

Mi. Miii. Miiii.

Odrywam palce od ściany. Dźwięk się urywa. Dotykam jej z powrotem. Rozlega się ponownie.

– Dotknij ściany, Jess. Wtedy go usłyszysz.

Jess dotyka ściany.

– Nic z tego.

Shalini również próbuje.

– Też nic nie słyszę.

Zsuwam dłoń odrobinę niżej.

Miiiii.

Cofam rękę. Szept się urywa. Potem następuje jakby kliknięcie i chrupnięcie, a kamienne bloki zaczynają się poruszać.

2

Podsumowanie:

Dzieje się coś dziwnego.

*

Plan A: Zignorować to.

*

Robię krok do tyłu i wpadam na Jess. Kamienne bloki przesuwają się w głąb i na boki z chrobotem, od którego aż bolą mnie zęby.

– O-oł – mówi Shalini na widok otwierającego się wejścia. – Spójrzcie tylko na te pajęczyny. Lepkie pajęczyny. Dyndające pajęczyny. Wielkie, lepkie, dyndające pajęczyny.

– Tajemne przejście! – cieszy się Jess. – Od zawsze marzyłam o tajemnym przejściu, a teraz je znalazłaś! – oznajmia, wskazując na mnie.

– Wcale że nie!

– Ależ tak, Iśko – mówi Shalini.

– Tak, tak – przytakuje Jess. – Tylko spójrz.

Na kamiennej powierzchni, której dotknęłam, pojawiła się dziwna litera. Przez chwilę świeci na czerwono i zaraz znika.

– To znak runiczny – szepcze Shalini.

Jej szept brzmi dramatycznie, jak obwieszczenie, po którym powinno nastąpić przerażające ta, da, daaam.

Jess jest totalnie podekscytowana.

– To pewnie przejście prowadzące do jednej z opuszczonych wież – piszczy, uśmiechając się szeroko, pełna radości i zapału do działania. – Na samej górze na pewno jest sekretna komnata! Chodźcie, przekonajmy się! – Wskakuje na schody i odwraca się w naszą stronę, oczekując, że do niej dołączymy.

– Nie! – odpowiadamy z Shalini jednocześnie.

Shalini ściąga ją w powrotem na dół.

– Przecież tam mogą być Ropusze Strachy! Spójrz tylko na te wszystkie pajęczyny!

Nie mogę się z nią nie zgodzić.

– Jess – kręcę głową – stanowczo odmawiam zapuszczania się w głąb tajnego przejścia potencjalnie pełnego Ropuszych Strachów.

– Milcz – odpowiada Jess.

Najpierw wydaje mi się, że po prostu mnie papuguje, ale potem zaczynam słyszeć to co ona. Głosy na półpiętrze.

– Dominique i Arwena – rozpoznaje Shalini, kuląc się.

Jess chwyta mnie za ramię.

– Nie możemy pozwolić, żeby Dominique i Arwena dowiedziały się o tajnym przejściu – szepcze. – To nasze tajne przejście. Szybko, chowamy się!

Popycha mnie na schody, zanim zdołam krzyknąć: „Co ty wyprawiasz?!”, i wciąga za nami Shalini.

– To kiepska kryjówka – szepczę. Czuję na nosie pajęczynę. Wzdrygam się i ściągam ją z siebie w obawie, że na jej końcu czai się malutki potworek. – Wydaje mi się, że Dominique i Arwena zauważą wielką dziurę w ścianie, której jeszcze wczoraj tu nie było.

– W takim razie musimy ją zamknąć – odszeptuje Jess. – Z tej strony ściany też musi być znak runiczny.

I rzeczywiście, po chwili je znajduje. Znaki są blade, wyglądają trochę jak stare gryzmoły, które ktoś potem próbował zetrzeć. Jess ich dotyka. Nic się nie dzieje. Naciska jeszcze raz. Nic.

– Wygląda na to, że to musisz być ty, Iśko – mówi.

– Ale jeśli Iśka nas tu zamknie, możemy zostać uwięzione! – jęczy Shalini.

– A jeśli nas nie zamknie, Dominique i Arwena powiedzą pannie Cierń o tajnych schodach i wtedy to już nie będzie nasze tajne przejście, tylko tajne przejście panny Cierń. I nigdy już nie zdołamy zobaczyć, co tam jest!

Chwyta moją dłoń i przykłada do znaku, zanim orientuję się, co się dzieje, i mogę zaprotestować. Znów słyszę: Miii. Miiii. Miiiiaauuu.

– To kot!

– Co: kot? – pyta Jess.

– Ten dziwny dźwięk, który słyszałam wcześniej. Słyszę kota!

Znak runiczny zaczyna nagle świecić na czerwono i kamienne bloki wracają na swoje miejsce. Po chwili jesteśmy odcięte od reszty Ropuszych Wież. Jest kompletnie ciemno. Włączamy nasze kapeluszowe światełka, które rozbłyskują wokół rond niczym reflektory na scenie.

– O-oł – mówi Shalini. – Chciałabym tylko wyraźnie zaznaczyć, że według mnie to bardzo zły pomysł. Z chowania się w sekretnych przejściach za ruchomymi murami nigdy nie wynika nic dobrego.

Jess unosi podbródek i rzuca światło kapelusza na sufit. Pajęczyny ścielą się gęsto, ale w większości wyglądają na stare, zakurzone i skołtunione. Nie przypominają tych białych lśniących pajęczyn, które sprzątałyśmy w korytarzach dwa dni temu. Ani tym bardziej tej wielkiej, lepkiej pajęczyny śmierci, którą napotkałam, gdy nieudolnie próbowałam uciec przed swym przeznaczeniem.

– Strasznie tutaj – mówi nerwowo Shalini.

Odczepia magiczną ołówkołyżkę ze swojej bransoletki. Ma trzy wisiorki. Jess tak samo. Łyżkę z wiedźmowego drewna, kociołek i książkę. Moja bransoletka należała kiedyś do prapraprababci Urszuli. Mam na niej te same wisiorki co moje przyjaciółki plus jeden dodatkowy: wiedźmowe drzewo. Drzewo rośnie pośrodku Ropuszego Ogrodu Zagłady i to właśnie z niego pochodzi cała magia Ropuszych Wież.

– Po prostu brudno – stwierdza Jess.

– Brudu też nie lubię – odpala Shalini. Unosi swoją łyżkę. – Wiedźmowe drzewo, słuchaj mnie, stań się tym, czym tylko chcę.

Łyżka zamienia się w miotłę. Shalini ją unosi i zaczyna kręcić nią na czubku palca, zbierając pajęczyny jak watę cukrową na patyk.

Dotykam ściany. Jest zimna.

Mii. Mii. Miiiauuu!

– W dalszym ciągu słyszę kota – mówię. – Wydaje mi się, że mnie woła. Ale to raczej nie Uszek. Koty z wiedźmowego drzewa miauczą melodyjniej. A to brzmi jak miauczenie prawdziwego kota.

Miiau. Miiiaaauu. Miiiiiiaaauuu!

– Może to kotek. Mały, słodki koteczek. – Oświetlam kapeluszowym światłem kolejne schody. – Muszę wejść na górę. Muszę ocalić ocalić tego małego, słodkiego koteczka.

– Wracaj! – woła za mną Shalini. – Z podążania za tajemniczymi głosami też nigdy nie wynika nic dobrego. To może mieć katastrofalne konsekwencje!

3

Podsumowanie:

Jestem wciągana na górę siłą miłości.

*

– Ale tam na górze jest koteczek – mówię, nawet się nie zatrzymując. – Koteczek mnie potrzebuje.

Wdrapuję się coraz wyżej i wyżej. Trafiam twarzą prosto w jedną z pajęczyn, ale w ogóle się tym nie przejmuję. Wzdłuż schodów ciągnie się gruba lina służąca za poręcz, ale jej nie potrzebuję. Czuję się lekka jak piórko. Jakbym miała się zaraz unieść w powietrze i pofrunąć nad schodami.

– Ale co z pajęczynami i bestiami? – krzyczy z dołu Shalini. – Nie możemy tak po prostu zignorować prawdopodobieństwa, że czają się tu bestie!

Wchodząc coraz wyżej, delikatnie sunę palcem po powierzchni ściany.

Miiiiiiaaaaaauuuuu.

Koci głos brzmi smutno. Rozpaczliwie. Desperacko.

Nagle coś stuka w mój kapelusz i po chwili wyprzedza mnie miotła Shalini, zamiatająca kolejne pajęczyny. Zaraz dołącza do niej druga, a ja słyszę za plecami głosy moich przyjaciółek biegnących na górę.

– Dalej, miotełki, załatwcie te bestie! – krzyczy Jess.

Schody wiją się w kółko, w kółko, w kółko, aż zaczyna mi się kręcić w głowie, mimo to wchodzę coraz wyżej, wyżej i wyżej.

– Jesteśmy już prawie na miejscu? – dyszy Jess.

Przesuwam palcami po ścianie. Miauczenie z każdym schodkiem staje się coraz donośniejsze i dłuższe, aż wreszcie za kolejnym zakrętem schody się kończą. Moim oczom ukazuje się niewielkie pięterko, na którego końcu znajdują się drzwi.

Są to niewielkie drzwi. Panna Cierń musiałaby zgiąć się wpół, żeby przez nie przejść, za to panna Wawrzyn, nasza dyrektorka, zmieściłaby się w nich idealnie. Nie są zrobione z wiedźmowego drzewa, lecz ciemnoczerwone i matowe. Opierają się o nie dwie miotły, omotane pajęczynową watą cukrową.

Jess wpada na mnie. Moje palce odrywają się od ściany i przestaję słyszeć miauczenie. Czuję się jakby cięższa. Tak ciężka jak wcześniej. I jest mi trochę dziwnie.

– O, proszę, drzwi – stwierdza Jess, oddychając ciężko. – Super! – Jej nadmierną ekscytację nieco tłumi brak tlenu.

Shalini z trudem pokonuje parę ostatnich schodów i też dostrzega drzwi.

– O-oł. Może lepiej ich nie otwierajmy? Może powinnyśmy wrócić na dół i opowiedzieć o wszystkim komuś dorosłemu? Zdecydowanie jest to najbezpieczniejsze i najrozsądniejsze rozwiązanie – oznajmia. Spogląda to na mnie, to na Jess. – Ale wcale tak nie zrobimy, prawda? Tylko zaraz otworzymy te drzwi, tak?

– Oczywiście, że tak – odpowiada Jess. – Musimy uratować kotka.

Na drzwiach jest zasuwa podobna do tych, które widuje się przy bramach. Wyciągam rękę w jej stronę.

– Czekaj! – woła Shalini. – Łyżki! – Przeciska się przede mnie i chwyta swoją miotłę.

Strząsa z niej pajęczyny, zwinięte w gruby kokon, który rzuca w kąt. Jess robi to samo. Potem za pomocą rymowanego zaklęcia przemieniają miotły z powrotem w łyżki.

Jess wyciąga przed siebie swoją łyżkę niczym broń.

– Gotowa! – oznajmia.

Shalini ją naśladuje i kiwa głową w moją stronę.

Przez chwilę mocuję się z zasuwą, która wreszcie ustępuje, jednak drzwi nadal nie chcą się otworzyć. Napieram na nie ramieniem i zaraz dołącza do mnie Jess. Jedno, drugie, trzecie pchnięcie i wreszcie wpadamy z łoskotem do środka. Jess upada na mnie, nieco mnie przygniatając. Oślepia nas światło słoneczne, sączące się do pomieszczenia przez wysokie okna.

– Łaaa! – Jess osłania dłonią oczy. – Chyba jesteśmy na samej górze szkoły. – Złazi ze mnie i rzuca się do najbliższego okna. – Tak jest! Jesteśmy w najwyższej wieży! Wszystko stąd widać!

Teraz, kiedy minęła jej już zadyszka, poziom ekscytacji dawno przekroczył stopień „nadmiernej ekscytacji” i błyskawicznie zmierza ku „eksplozji z ekscytacji”. Staję koło niej. Spoglądamy na dachy i pozostałe wieże. Nagle słyszymy cichy okrzyk Shalini i odwracamy się gwałtownie z łyżkami w pogotowiu.

Shalini stoi zastygła w progu. Na jej twarzy maluje się mina prosto z Księgi bezbrzeżnej radości.

– Popatrzcie tylko, ile książek! – wrzeszczy. – Tysiące KSIĄŻEK!

Pomiędzy oknami znajdują się kamienne półki, szczelnie zapchane książkami i zwojami.

Shalini robi jeden krok naprzód, potem drugi, aż wreszcie podbiega do półek, jakby chciała zamknąć je wszystkie w gigantycznym uścisku. Zastyga z nosem przyciśniętym do grzbietu wielkiej księgi oprawionej w czerwoną skórę.

Książki wyglądają na stare, mają ciemne okładki i złote litery. Pod każdym z okien znajduje się szafka. W jednej pełno jest pustych buteleczek po eliksirach, opatrzonych wyblakłymi etykietkami ze staromodnym liternictwem. Szybki drzwiczek są brudne i zatłuszczone. Na środku pokoju stoją krzesło i stół, na którym piętrzą się kolejne książki.

Jess ciągnie mnie za rękaw.

– Spójrz, Iśko! Przecież to ty! – woła, wskazując na obraz oparty o regał po drugiej stronie stołu.

Jest oprawiony w złotą ramę z rzeźbionymi liśćmi i różami. I naprawdę przedstawia mnie. Moje włosy, uśmiech, nos. Tylko ubrania mam z innej epoki. Za tym obrazem schowane są jeszcze inne.

– Skąd się wziął twój portret w sekretnym pomieszczeniu? – pyta mnie Shalini, odkładając książki. Przygląda się obrazowi. – Och, to wcale nie ty, Iśko. Spójrzcie na kapelusz.

Ma rację. Kapelusz jest pomarańczowy, w radosnym odcieniu, aksamitny, z szerokim rondem. Na dole ramy znajduje się wytarta mosiężna tabliczka: Marietta Ropucha w dniu jedenastych urodzin.