Próba życia. Tom 3 - K.A. Figaro - ebook

Próba życia. Tom 3 ebook

K.A.Figaro

5,0
29,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Trzeci tom bestsellerowego cyklu Rozchwiani!

Życie porządnie dało w kość głównym bohaterom. Mogłoby się wydawać, że Dymitr, osoba zimna jak lód, nie ma żadnych uczuć. Jednak marnieje z dnia na dzień. Tworzy swój własny świat, myśląc, że się w nim obroni. To jednak nie działa, mężczyzna wpada w obsesję, ucieka przed pomocą… Czy Łucja i Dymitr odnajdą do siebie drogę? Czy idealny podstęp wyjdzie obojgu na dobre? Otrzymają od życia wskazówki, lecz czy będą potrafili je odpowiednio odczytać? I czy cała ta sytuacja może skończyć się dobrze?

Próba życia niesie ze sobą olbrzymią dawkę emocji, nerwów i wyzwań...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 258

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




K.A. Figaro

Próba życia

Copyright © K.A. Figaro, MMXX

Wydanie I

Warszawa, MMXX

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przyjaciołom, którzy odeszli…

Część 1. Oni

Rozdział 1. Luty. Dymitr

Siedziałem przy barze i sączyłem drinka. Kolejnego. Ubrany byłem we włoski garnitur i koszulę z prawdziwego jedwabiu. To była jedna z masek, które zakładałem codziennie, od kilku miesięcy. Chociaż to ignorowałem, nie czułem się dobrze we własnej skórze. Na nadgarstku mienił się najnowszy Galaxy Watch Active 2. Od dawna nie ćwiczyłem, ale lubiłem bajery.

Obserwowałem kobiety znajdujące się w klubie. Niektóre były z partnerami, inne same. Szukałem wolnej, aż w końcu upatrzyłem sobie nową ofiarę. Była blondynką o ciemnej oprawie oczu. Sukienka leżała na niej idealnie. Dziewczyna była taka podobna do… Uśmiechała się zalotnie. Zagryzłem wargę, próbując zignorować migawkę, która pokazała się w mojej głowie.

Skinąłem na barmankę, dając do zrozumienia, by nalała dwa drinki.

Ciągle patrzyłem na nieznajomą, mając nadzieję, że tego wieczoru będzie sprzyjać mi los i uda mi się ją przelecieć. Barmanka postawiła daiquiri i się uśmiechnęła. Spojrzałem podejrzliwie i machnąłem ręką. Nie lubiłem tego słodkiego świństwa, ale co to za różnica, czym się uwalę. Ważne, żeby kopało.

Wyczekałem, aż laska usiądzie przy stole i ruszyłem w jej kierunku.

– Napijesz się? – zapytałem, nachylając się.

Wyczułem od niej alkohol i od razu wiedziałem, że trafiłem. Bomba. Im bardziej nawalona, tym szybciej rozłoży nogi.

– Chętnie – odparła.

– Może usiądziemy przy barze? – zaproponowałem.

Kiwnęła głową.

Chyba ze dwie godziny rozmawiałem z nią o niczym, byle tylko zdobyć to, czego chciałem.

– Masz kogoś? – zapytała w pewnym momencie.

– Nie. Nie mam – odparłem, czując w sercu dziwną pustkę.

Tośka, bo tak miała na imię, położyła mi śmiało dłoń na udzie.

– Może wymienimy się numerami?

– Możemy – odparłem bez przekonania, bo nie miałem w planach ciągnąć tej znajomości dłużej niż przez jeden wieczór.

Kiedy podała numer, zamiast niego przez przypadek wpisałem stary numer Łucji. Zaśmiałem się pod nosem, powinienem już zapomnieć. Szybko naprawiłem błąd, ale w tym momencie do Tośki podeszły koleżanki i zgarnęły ją do domu. Nie dała się przekonać, aby zostać.

Powlokłem się więc na górę, do Kamili. Gdy tylko zobaczyła mnie w progu, kąciki jej ust powędrowały do góry. Zamknąłem za sobą drzwi i wszedłem do jej biura. Nic się tu nie zmieniło.

– Cześć – mruknąłem beznamiętnie.

– Dawno cię u mnie nie było – stwierdziła.

Wzruszyłem obojętnie ramionami.

– Ale jestem.

– Czego chcesz?

– Zgadnij? – Świdrowałem ją wzrokiem.

Szybko załapała. Zamknęła klapę laptopa i schowała go w szufladzie biurka.

– Gdzie?

– Obojętnie. Potrzebuję na ostro – stwierdziłem, podchodząc do niej.

Kamila chwyciła za szlufki moich spodni i przyciągnęła mnie jeszcze bliżej. Sprawnie odpięła pasek, po czym rozsunęła rozporek. Nie czekając na mój znak, napluła na swoją rękę, po czym położyła ją na moim sprzęcie. Dłonią poruszała od nasady do samych jąder.

Wystarczyło pięć ruchów, bym nie wytrzymał i złapał ją za włosy, przyciągając jej głowę do mojego krocza. Wzięła mojego fiuta w usta. Zakrztusiła się, więc odpuściłem, aby mogła złapać oddech. Bez sensu, nie rajcowało mnie to, więc chwyciłem ją za dłonie i kiedy wstała, obróciłem i dałem znak, aby brzuchem położyła się na biurku. Nie robiła problemów. Z kieszeni wyciągnąłem prezerwatywę i szybko naciągnąłem na penisa, potem wypełniłem sobą jej wnętrze.

– Uderz mnie! – warknęła, kiedy intensywnie w niej się poruszałem.

Wymierzyłem jej soczystego klapsa.

– Mocniej! – krzyknęła.

Spełniłem jej prośbę, raz, drugi, trzeci, aż w końcu eksplodowała. Pieprzyłem ją, ona jęczała i mówiła podniecające słowa, a ja mimo wszystko, kiedy tylko zamknąłem oczy, widziałem ją. Łucję. Desperacko poruszałem się w Kamili, aby zapomnieć, ale nie mogłem. Z pomocą przyszła kochanka, która ukucnęła i zrobiła, co należy. Trochę to trwało, ale udało się. Nie było w tym żadnych fajerwerków. Czysty seks.

– Koniak? – zapytała, gdy było po wszystkim.

– Nie. Muszę spadać.

– Już?

– Odezwę się.

– Byleby to nie trwało tak długo.

– Nie będzie – złożyłem obietnicę, której planowałem dotrzymać.

Na zewnątrz był cholerny ziąb. W końcu luty. Pod butami trzaskał śnieg, a z nieba leciały równomiernie białe płatki. Otuliłem się płaszczem, postawiłem kołnierz. Dmuchnąłem w dłonie i spojrzałem na zegarek. Była dokładnie za dwadzieścia pierwsza w nocy. Czułem się totalnie pusty. Ukłuło mnie w środku, a po całym ciele rozlała się fala nieokreślonego bólu, niepokoju i tęsknoty. Nie mogłem złapać tchu. Zagryzłem wargi i z tylnej kieszeni spodni wyjąłem piersiówkę, unosząc ją do góry.

– Za wolność! – wrzasnąłem, chociaż wcale nie czułem się wolny.

Idiotyczna łza pociekła mi po zmarzniętym policzku. Wytarłem ją ze wstrętem rękawem płaszcza. Byłem pusty. Totalnie bez szans. W oddali słyszałem dudniącą muzykę z klubu, po ulicach przejeżdżały auta, a ja stałem sam jak pajac, nie mogąc przetrawić tego, że Łucja ot tak zniknęła.

Rozdział 2. Łucja

Z popołudniowej drzemki obudził mnie intensywny, palący ból krzyża. Przez całe moje ciało przechodziły naprzemiennie zimne i ciepłe dreszcze. Spojrzałam na zegarek, który stał na nocnej szafce, tuż koło łóżka. Wskazywał godzinę siedemnastą trzydzieści osiem. Poczułam kolejne ukłucie bólu. Jak przystało na kobietę w trzydziestym dziewiątym tygodniu ciąży, wygramoliłam się z łóżka, stękając.

Za oknem rozpościerał się widok zachodzącego słońca, które powoli zaczynałam akceptować. Hiszpańskie powietrze spowodowało, że byłam już brązowa jak czekolada. Dzięki pomocy Lily próbowałam normalnie funkcjonować, a dzięki Sebastianowi (dość szybko przeszłam z nim na ty) podjęłam pracę w firmie jego dobrego kolegi, z którym współpracował od lat. Do ósmego miesiąca ciąży pracowałam, lecz stroniłam od ludzi. Jedynie z Glorią miałam kumpelskie stosunki.

Pamiętam jak dziś, że kiedy wylądowałam tu we wrześniu, na lotnisku panowało zamieszanie. Na wychodzących z rękawa lotniczego czekał spory tłumek, ludzie ściskali się, tulili. Do mnie podszedł elegancki starszy mężczyzna.

– Panienka Łucja? – zapytał przyjaznym tonem.

Omiotłam wzrokiem jego skórzaną kurtkę, szukając jakiegoś identyfikatora, plakietki czy czegokolwiek, co zdradzałoby jego tożsamość, ale nic takiego nie miał. Skinęłam tylko głową, kompletnie obojętna na to, że facet może okazać się seryjnym mordercą.

– Jestem od Sebastiana. Prosił, abym panią zawiózł do siostry. Mam adres.

Wyjął z kieszeni kartkę i mi ją podał. Wszystko się zgadzało.

– Jak panu na imię? – zapytałam, patrząc na wesołą twarz mężczyzny około pięćdziesiątki.

Jego zielone oczy spoglądały na mnie z serdecznością. Mógłby być moim ojcem. Miał już lekko siwe włosy, prosty nos dodawał mu charakteru, a usta, mimo że ściągnięte w wąską linię, nie miały złośliwego wyrazu.

– Przepraszam, przez to zamieszanie zapomniałem się przedstawić. Marco – odparł, podając swoją masywną, ciepłą dłoń, którą ujęłam, lecz nagle dotarło do mnie, co powiedział, więc zmarszczyłam brwi.

– Zamieszanie?

– Tak. Samolot, który wyleciał dwie godziny później niż pani, rozbił się. Nie znam szczegółów.

Zobojętniała spojrzałam po ludziach, żałując w duchu, że to nie ja byłam jedną z ofiar. Wystarczyło tylko wsiąść do innego samolotu. Spóźnić się. Lecz nie, ja jak zawsze musiałam iść do przodu.

„Śmieszne – pomyślałam. – Zawsze doceniamy ludzi wtedy, gdy możemy ich stracić albo gdy już ich nie ma”. Zagryzłam wargę, przypominając sobie, jak wiele sama straciłam.

Opuściłam wraz z Marco lotnisko w Walencji. Zawiózł mnie do mojej siostry, która użyczyła mi dachu nad głową.

* * *

Po przyjeździe do Hiszpanii co noc nawiedzały mnie koszmary. Wielokrotnie miałam ochotę wsiąść do samolotu i na nowo znaleźć się w ramionach rodziców. Pragnęłam zobaczyć Dymitra. Może miałam nadzieję, że z nim porozmawiam i że zmieni zdanie? Ale po chwili wyśmiewałam swój bezsensowny pomysł.

Dwa razy nawet stałam na lotnisku ze spakowaną torbą, gotowa do lotu, ale wiedziałam, że nie mogę przekroczyć granicy, którą sama wyznaczyłam. Musiałam chronić siebie i nie tylko siebie, chociaż rozrywało to moje serce. Miażdżyło i doprowadzało do frustracji, złości, irytacji i ogólnego zniechęcenia. Gdyby nie praca u pana Ivana i opiekuńczość Lily, myślę, że wpadłabym w głęboką depresję. I tak z nią walczyłam bardzo długo, ale obowiązek chodzenia do pracy powodował, że nie leżałam całymi dniami w łóżku, lecz próbowałam funkcjonować jak człowiek.

Najgorsze były wieczory. Wspomnienia były tak silne i bolesne, że przez dobrych pięć miesięcy towarzyszyły mi każdej nocy. Często Lily znajdowała mnie leżącą, trzęsącą się, skuloną niczym w kokonie. To ona kazała mi wstawać, chodzić, jeść, ruszać się, wychodzić na spacery. Źle znosiłam samotność oraz brak kontaktu z rodzicami i dziewczynami. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek o mnie pytały. Czy myślały? Czy wspominały nasz wspólnie spędzony czas? Wszystko się posypało przez moje złe wybory, niewłaściwe decyzje, zachcianki i tajemnice. Zostałam niemal sama i to była moja wina. Zbłądziłam i zniknęłam, aby zacząć życie od nowa. Zrobiłam to dla własnego bezpieczeństwa, bo tak mi doradził Sebastian. Posłuchałam.

Nie chciałam Dymitra w swoim życiu. Z biegiem dni zrozumiałam, że wyniszczał mnie od środka, mimo to każde wspomnienie o nim bolało i wywoływało tęsknotę, której czuć nie chciałam. Pragnęłam go nienawidzić. Starałam się, ale… No właśnie, w moim życiu miał się pojawić ktoś jeszcze.

Pogłaskałam się po największej wypukłości swojego ciała.

– Spokojnie, mała – szepnęłam, odganiając myśli o przeszłości.

Niebawem miałam zostać matką, ale cholernie bałam się tej roli. Na moich barkach spoczywała odpowiedzialność za nowe życie. Musiałam przestać się użalać nad sobą. Planowałam stworzyć córce dom, w którym czułaby się bezpieczna i kochana. Chronić ją od ludzi chorych, niezdolnych do miłości.

Przemierzyłam po cichu korytarz, rozmasowując obolały krzyż. Po drodze do łazienki zajrzałam do pokoju Lily, która smacznie spała. Siostra miała przeciętną urodę, ale za to złote serce, widoczne w każdym najmniejszym geście. Jej zielone, skośne oczy czasem upodobniały ją do kotki. Twarz miała pociągłą, nos mały i zadarty, a usta równie pełne jak moje. Ale w sumie nie byłyśmy do siebie podobne.

W łazience usiadłam na kibelku i spojrzałam na bieliznę. Majtki były pokryte czerwonymi plamkami krwi. Zerwałam się przestraszona, wywołując kolejną falę bólu. Niech to szlag. Opadłam i wstałam na nowo, tym razem wolniej, i na tyle, na ile pozwalały mi obecne rozmiary, ruszyłam do pokoju siostry.

– Lily. – Szturchnęłam jej ramię. – Lily, obudź się.

– Łucja? Coś się stało? – zapytała przez sen. Jak zwykle odsypiała po dyżurze.

– Przepraszam, że cię budzę, ale… coś chyba jest nie tak.

Lily momentalnie odkręciła się w moją stronę, usiadła i przetarła zaspane oczy. Pogładziła ręką po moim wielkim brzuchu.

– Co się dzieje? Wyglądasz jakoś blado. Siadaj.

Przesunęła się na łóżku, robiąc mi miejsce.

– Poszłam do łazienki i zobaczyłam na bieliźnie krew.

– Niedobrze. Ubieraj się. Za dziesięć minut będę gotowa. Czujesz jakieś skurcze?

– Nie wiem, nie znam się na tym. Co jakiś czas boli mnie krzyż – odparłam.

– Okej. Ubieraj się. Dobrze, że w aucie mamy już wasze ubrania. – Wyszczerzyła białe zęby w uśmiechu.

– Myślisz, że dzisiaj będę trzymać małą w ramionach? – zapytałam trochę przerażona, ale i szczęśliwa.

– Jak dobrze pójdzie, to tak, skarbie. – Puściła do mnie oczko. – Kochana, zbierajmy się, bo w końcu w domu urodzisz.

Kiwnęłam głową i ruszyłam do swojego pokoju, który był zdecydowanie większy niż kawalerka na Żoliborzu. Wraz z Lily wynajmowałam ten dom. Nie pozwoliłam na to, by mnie utrzymywała. Całe szczęście miałam tu pracę, dzięki której mogłyśmy na pół dzielić się rachunkami.

Schowałam do torebki najpotrzebniejsze rzeczy: telefon, fałszywe dokumenty i dwa zdjęcia Dymitra. Sama nie wiedziałam, po co je ciągle trzymam w portfelu, przecież przypominały mi o nieszczęśliwej i niespełnionej miłości, która nie miała prawa się zdarzyć. Zamrugałam raz po raz, żeby odgonić wzbierające łzy.

„Muszę być twarda” – pomyślałam i wciągnęłam głośno powietrze, bo właśnie poczułam nadchodzący skurcz

– Dawaj. Ruchy. Ruchy. Ruchy! – krzyczała Lily, wytrącając mnie ze wspomnień.

Odgoniłam wizję twarzy Dymitra i ruszyłam w stronę wyjścia.

* * *

– Daj mi coś, bo zaraz umrę! – syknęłam w kierunku Lily, która pracowała w szpitalu jako położna na oddziale położniczo-ginekologicznym i od kilku godzin mnie doglądała.

– Wyluzuj – odparła z uśmiechem.

Myślałam, że ją zabiję. Skurcze doprowadzały mnie do obłędu, z ledwością łapałam oddech. Czułam się, jakby mnie zarzynano, a ona kazała mi wyluzować.

– Kochanie, naprawdę dobrze wam idzie. Uwierz mi, niejedna chciałaby tak szybko zacząć rodzić jak ty. – Chyba próbowała dodać mi otuchy. Na marne. – Rozwarcie dziewięć centymetrów. – Usłyszałam jak przez mgłę. – Słuchaj mnie. Zamykaj oczy, kiedy poczujesz, że nadchodzi skurcz, wciągaj powietrze i przyj wraz z bólem.

Przytaknęłam, myśląc: „Panie Boże, błagam, niech Ania urodzi się cała i zdrowa. Boże, proszę, niech wszystko pójdzie dobrze”.

Całe moje ciało ogarnął niewyobrażalny ból. Rozrywał mnie od środka. Poczułam skurcz, który miażdżył kości. Bałam się, że zemdleję, ale na tym etapie było to niemal niemożliwe.

– Uważaj, zaraz będzie drugi. Oddychaj! – Słyszałam w tle.

Nie mam pojęcia, ile miałam partych skurczy. Wszystko szło błyskawicznie. I nagle poczułam pustkę. Mój brzuch opadł w dół. Nieprzytomnym wzrokiem szukałam siostry i kiedy ją dostrzegłam, trzymała na rękach maleńką istotę, całą we krwi, która niemiłosiernie płakała.

– Godzina zero czterdzieści. Waga trzy pięćset trzydzieści. Długość pięćdziesiąt pięć centymetrów.

Kobiety coś jeszcze mówiły, ale nie słuchałam. Nie miałam sił. Po chwili podeszła Lily i położyła noworodka na mojej piersi. Rozpłakałam się, bo w ramionach trzymałam najcenniejszy skarb na świecie – swoje szczęście, swoją Anię. Spojrzałam na maleńkie rączki, pięć paluszków u każdej z nich i na maleńką główkę. Idealna. Była moja. Tylko moja.

– Siostra, mała ma dziewięć punktów w skali Apgar. Gratuluję, dziewczyny. Spisałyście się.

Lily pocałowała mnie w czoło i pogładziła po głowie. Zaciągnęłam się po raz pierwszy zapachem dziecka, a następnie złożyłam cichą obietnicę: „Będę silna, muszę. Mam dla kogo żyć. Dla ciebie, Aniu. Obiecuję cię kochać ponad wszystko. Zrobię wszystko, abyś nie odczuła, że nie masz ojca. Jesteś moim światłem i nadzieją. Nie pozwolę, aby ktokolwiek cię skrzywdził. Postaram się być najlepszą mamą na świecie. Kocham cię. Nigdy, przenigdy cię nie zostawię... nawet kiedy będziesz dawać mi w kość. Masz tylko mnie. Kocham cię”.

Cud z dwóch ciał, w którym bije serce.

W moim pokaleczonym świecie zdarzył się cud.

Rozdział 3. Sebastian

Wiadomość od Lily, że Łucja urodziła dziewczynkę, dostałem, gdy byłem na spotkaniu w firmie Monterey, dlatego też szybko zakończyłem wizytę. Postanowiłem nie czekać, tylko pojechać od razu do szpitala. Po drodze zadzwoniłem do rodziców dziewczyny i wstąpiłem do kwiaciarni po bukiet frezji. Na bileciku kazałem napisać: „Wszystkiego najlepszego – Tamara i Bogdan. Kochamy Was”. Uśmiechnąłem się, kiedy zobaczyłem balon w kształcie Myszki Miki, nie potrafiłem się opanować i kupiłem go.

Wysiadłem roztrzęsiony z samochodu na szpitalnym parkingu i szybko poszedłem w stronę głównych drzwi. W środku spojrzałem na ścianę z planem oddziałów. Ten, który mnie interesował, znajdował się na piątym piętrze. Wsiadłem do windy spocony jak nigdy. Nerwowo poprawiałem kołnierzyk, aż w końcu całkowicie odpiąłem dwa pierwsze guziki koszuli.

Wyszedłem z windy na hol, a potem na długi korytarz, który prowadził w dwie strony.

– W którą stronę iść? – westchnąłem zdenerwowany.

Chyba Pan czuwał nade mną, bo w moim kierunku zmierzała drobna kobieta, więc ją zaczepiłem.

– Przepraszam, gdzie jest sala matek z noworodkami? Dzisiaj w nocy urodziła.

– Proszę iść na lewo – odparła życzliwie.

Nerwowo przemierzałem korytarz. W końcu odnalazłem pokój położnych. Zapukałem i uchyliłem drzwi. W środku siedziały dwie kobiety mniej więcej w moim wieku. Lily musiała skończyć dyżur.

– Dzień dobry. Szukam Łucji Mazur.

Jedna z kobieta spojrzała na listę, która znajdowała się przed nią.

– A kim pan jest?

– Dziadkiem.

Kobiety uśmiechnęły się życzliwie.

– Lily mówiła o panu, ale wolałam mieć pewność. Proszę iść do szóstki. Pokazać panu?

– Nie, dziękuję. Poradzę sobie – odparłem, wycofując się.

Czułem się, jakbym był przed jakimś ważnym spotkaniem. Ba! Przecież byłem.

Odnalazłem pokój. Zapukałem do drzwi, nacisnąłem zimną klamkę i wszedłem niepewnie do środka. W pomieszczeniu znajdowały się trzy łóżka. Na jednym, zaraz po lewej, przy drzwiach, leżała Łucja, a obok niej malutka, drobniutka osóbka, która wywołała w moich piersiach skurcz, a w oczach łzy. Ogarnęło mnie dawno zapomniane uczucie wzruszenia.

Balon przywiązałem do łóżka, a kwiaty położyłem u stóp Łucji. Dziewczyna spojrzała i się uśmiechnęła. Dostawiłem krzesło do łóżka i usiadłem na nim.

– Witaj, Sebastianie. Zobacz, Aniu, dziadek przyszedł – powiedziała ze spokojem.

– Jak się czujesz? – spytałem zatroskany. „Co za beznadziejne pytanie” – skarciłem się w duchu.

– Jak kobieta dzień po porodzie. – Uśmiechnęła się blado.

Wyciągnąłem niepewnie dłonie w stronę noworodka. Mała zaczęła się poruszać, więc je cofnąłem.

– Sebastianie, nie bój się. Jesteś dziadkiem – powiedziała Łucja. – Weź małą na ręce, jeśli tylko chcesz... – zaproponowała. – Tylko ty jesteś łącznikiem z moją przeszłością. Nawet moi rodzice jej nie zobaczą takiej malutkiej – dodała ze smutkiem.

– Nagram Anię i pokażę twoim rodzicom. Zgoda?

Przytaknęła, zagryzła wargę, usiadła, wzięła małą w ramiona, po czym mi ją podała. I wtedy... I wtedy... Kiedy ją trzymałem w ramionach, a jej oczka patrzyły prosto na mnie, zakochałem się po raz pierwszy w noworodku. Z chłopcami było inaczej. Żadnego z nich nie trzymałem w ramionach, bo o istnieniu jednego z nich nie do końca wiedziałem, a drugi leżał w inkubatorze.

Przytuliłem Anię do siebie, a z moich oczu popłynęły łzy szczęścia. Pocałowałem maleństwo w czubek głowy okrytej maleńką czapeczką. Moje serce rosło, rozpychało się w ciele. Czułem się taki dumny, taki szczęśliwy. To było nieprawdopodobne. Nieraz zastanawiałem się, czy Ania mogła być córka Dymitra, lecz teraz nie miałem żadnych wątpliwości.

– Nie płacz... Nie wierzę, ty i łzy... – wyszeptała Łucja, o której na chwilę zapomniałem.

– Połóż się może – zaproponowałem. – Potrzymam Anię, jeśli pozwolisz.

Kiwnęła głową.

Chyba na nas patrzyła, a może mi się tylko wydawało? Byłem w swoim świecie. W świecie, w którym uczyłem się bycia dziadkiem. Wszystko wkoło przestało się liczyć. Byliśmy tylko Ania i ja.

– Kocham cię, mała, wiesz? – wyszeptałem do dziecka wtulonego w moje ramiona. Podszedłem do okna i zacząłem mówić, ale tak cicho, by słyszało mnie tylko maleństwo: – Spójrz, kochanie. Tam w oddali rozciąga się piękny i cudowny świat, który kiedyś zwiedzisz i pokochasz. Zdobędziesz każdy szczyt. Nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić. Zawsze, ale to zawsze będziesz mogła na mnie liczyć. Będę cię wspierał we wszystkim, nawet jak komuś to nie będzie pasować. – Uśmiechnąłem się do siebie. – Jesteś moim powietrzem, którego mi brakowało przez tyle lat. – Poczułem, że do oczu napływają mi szczere łzy szczęścia. To dziecko było cudem. Cudem w moim rozwalonym świecie. – Bądź dzielna, słuchaj swojej mądrej i wytrwałej matki. Szanuj wszystkich ludzi, nawet ojca. Szanuj nie tylko tych bogatych, ale i słabych czy biednych. Bądź dobra, lecz miej swoje zdanie. Bądź sobą zawsze i wszędzie. Pamiętaj, że taki staruszek jak ja, gdy trzeba będzie, obroni cię przed całym światem. Kocham cię... Dziękuję, że jesteś... Kocham cię, Aniu. Jesteś dla mnie wszystkim. Będę najlepszym dziadkiem pod słońcem.

Po tym wyznaniu ponownie ucałowałem małą w czoło. Z oczu leciały mi łzy.

Po chwili spojrzałem na Łucję, która obserwowała nas ze swojego łóżka.

– Dziękuję ci, że pozwoliłaś mi...

Pokręciła głową, abym przestał mówić.

– Przepraszam, że... – spróbowałem raz jeszcze.

Chciałem powiedzieć tak wiele, ale gestem nakazała milczenie. Chciałem przeprosić, że wcześniej jej nie wierzyłem, ale nie pozwoliła. Była matką dziecka, które kochałem mocniej niż siebie samego.

– Sebastianie, nie psuj tej chwili – powiedziała, a ja mocniej przytuliłem maleństwo do siebie.

Przeszła mi myśl, aby poinformować Dymitra, ale Łucja chyba czytała w moich myślach.

– Nawet o tym nie myśl, Sebastianie. Bo prysnę – zagroziła.

Zawsze mi powtarzała, że nie chce wracać do przeszłości. Zbyt wiele przez Dymitra wycierpiała. Rozumiałem ją, ciągle jednak miałem nadzieję, bo przecież ona umiera ostatnia. W końcu Dymitr był moim synem i zasługiwał na odrobinę szczęścia, którego na pewno zaznałby przy tej kobiecie, choć na własne życzenie odebrał sobie tę szansę.

Część 2. Dymitr

Rozdział 1. Kwiecień

Moje zwłoki leżały na łóżku, twarzą w stronę okna, przez co poczułem na gębie ciepłe promienie wschodzącego słońca. Wzdychając, przekręciłem się na plecy i uderzyłem łokciem o coś, co znajdowało się obok. Odwróciłem wzrok w stronę napotkanej przeszkody i zobaczyłem śpiącą kobietę. Szarpnąłem za jej drobne ramię, przez ułamek sekundy zastanawiając się, skąd się tutaj wzięła, ale od razu przyszły mi na pomoc wspomnienia z wczorajszej nocy. Klub. Alkohol. Taniec. Erotyczny taniec. A potem dziki seks. Tylko jak jej było na imię? Ale czy to w ogóle ważne?

Poruszyła się i otworzyła powieki. Dłonią poprawiła kosmyk swoich czarnych włosów, który spłynął na jej drobną, niemal dziewczęcą twarz. Ja pierdolę, ona mogła mieć niecałe dwadzieścia lat. Czerwone, napuchnięte usta sugerowały, że wczoraj porządnie grzmociła nimi mojego przyjaciela. Przysunęła się do mnie ochoczo, a na penisie poczułem jej drobną dłoń, za którą chwyciłem i odtrąciłem ją na bok.

– Co ty robisz? – zapytałem, jakby to miało znaczenie. Tak naprawdę nie miało żadnego.

– Wczoraj nie miałeś oporów – wyszeptała, udając zasmuconą.

– Wczoraj to przeszłość, a dzisiaj… – Potrząsnąłem głową.

– Może wspólna kąpiel? – zaproponowała.

– Dzięki, ale nie jestem zainteresowany.

– Ale...

– Jak ci w ogóle na imię? – zapytałem, przekręcając się i spuszczając nogi z łóżka. Znajdowaliśmy się w hotelu, w którym przeważnie pieprzyłem nowo poznane laski. Za każdym razem wynajmowałem inny apartament, chociaż wszystkie wyglądały tak samo. – Zresztą, nieważne. – Machnąłem ręką, jakbym odganiał muchę. – Wykąp się, ubierz i wyjdź, najlepiej nie wchodź mi w drogę – bąknąłem pod nosem, nie czując najmniejszych wyrzutów sumienia.

– Klara. Jestem Klara.

– To nie ma znaczenia.

Wzrokiem omiotłem pomieszczenie. Namierzyłem bokserki, które leżały trzy kroki ode mnie, i ruszyłem w ich kierunku. Niespiesznie udałem się do kuchni, która była połączona z miejscem, gdzie uprawialiśmy seks. Nad zlewem obmyłem twarz, potem włączyłem ekspres. Zniecierpliwiony przeczesałem palcami czuprynę i spojrzałem w kalendarz.

Minęło siedem długich i męczących miesięcy, a ja wciąż nie potrafiłem o niej zapomnieć. Do tej pory nie wiedziałem czy żyje. Obiecałem sobie zapomnieć, ale ona totalnie zdominowała moje myśli i sny. Zacisnąłem dłoń w pięść i uderzyłem w kalendarz, wówczas usłyszałem nieznajomą, o której całkowicie zapomniałem.

– Zrobiłbyś i mi kawy?

Odwróciłem się na pięcie w kierunku, gdzie stała. I doznałem wstrząsu: gdyby nie te cholerne czarne włosy byłaby podobna do Łucji. Niemal jak siostra bliźniaczka, tylko w młodszej wersji. Czerwona, krótka do kolan sukienka idealnie podkreślała szczupłą i zgrabną figurę. Czarne, falowane włosy spadały na ramiona.

– Nie – odparłem twardo. – Wyjdź już.

Zdziwiona przytuliła do siebie kopertówkę. Już nie posiadała tej władzy co wczoraj, kiedy była pijana, teraz miotała nią niepewność.

– Krzysiek... słuchaj.

Wyciągnąłem płasko dłoń przed siebie. Uśmiechnąłem się poirytowany.

– Nie jestem Krzysiek.

– Ale mówiłeś...

– Nieważne, co mówiłem. To, co było wczoraj, nie liczy się już. Wyjdź.

– Ale z ciebie palant! – pisnęła.

– Skończyłaś? – zapytałem znudzony. – Wiesz, pomogę ci.


Ruszyłem w jej kierunku. Chwyciłem pewnie za ramię i szarpnąłem w stronę drzwi. Próbowała się wyrwać, ale mocno zacisnąłem palce na jej szczupłym ciele.

W przedpokoju dostrzegłem czarne kozaki, które musiały należeć do niej.

– Masz! – Podałem buty. – I wynocha!

Otworzyłem szeroko drzwi, które uderzyły klamką o ścianę, robiąc przy tym niemiłosierny huk. Z kieszeni wiszącej na wieszaku marynarki wyciągnąłem portfel i wepchnąłem do smukłych dłoni plik banknotów, następnie wypchnąłem dziewczynę za drzwi, mocno je zatrzaskując i ryglując na wewnętrzne zamki. Kilkakrotnie usłyszałem krzyk i kopnięcie. A w dupie z tym! Miałem dość kobiet, one służyły tylko do zaspokajania potrzeb, do niczego więcej! Szurnięte wariatki, które myślą, że przez seks złapią faceta. Idiotki.

Wróciłem do kuchni i wypiłem pół kubka gorącej, pysznej kawy, potem wróciłem do pomieszczenia, w którym spaliśmy. Na podłodze leżał zużyty kondon, wywaliłem go do kosza. Z nocnej szafki chwyciłem smartfon i runąłem na łóżko. W wyszukiwarce znów wpisałem jej dane i nic nie znalazłem poza starym zdjęciem ze szkoły średniej, do której chodziła.

– Gdzie ona się podziała? No gdzie, do cholery jasnej? – sapnąłem zdenerwowany. – Uciekła? Dziwka, nie miała odwagi spojrzeć mi w oczy. Tylko osoby winne uciekają...

Każde wspomnienie Łucji doprowadzało mnie do białej gorączki, wręcz na skraj wytrzymałości psychicznej, ale nieustannie się dręczyłem. Masochista. Minęło tyle czasu, a jedyne, co potrafiłem robić, to wkurwiać się na nią, stać w miejscu i uciekać od rzeczywistości.

* * *

Pod prysznicem odkręciłem kurek. Przymknąłem powieki, zanurzając głowę w strumień letniej wody i wtedy znów pojawiła się migawka wspomnień. Cudownych wspomnień. Dłonią zjechałem w dół, żałując w duchu, że pozbyłem się dziewczyny, która teraz mogłaby obciągnąć mojego sterczącego fiuta. Nie namyślając się długo, zacząłem poruszać ręką w górę i w dół, przywołując wspomnienie z Kołobrzegu, kiedy Łucja szła do mnie na czworaka i mruczała. Drugą dłoń położyłem na zimnych, mokrych kafelkach. Gdy przypomniałem sobie, jak oczekiwała mojego wejścia, eksplodowałem, brudząc ściany. Wściekły, że mimo upływu czasu nadal miała nade mną władzę, uderzyłem mocno pięścią o mokrą powierzchnię.

Kretyn!

Po cholerę o niej myślę?

„Bo jesteś masochistą” – odezwał się wewnętrzny głos.

Założyłem garnitur z wczorajszego wieczoru, z nadzieją, że w firmie znajdę świeży. Oddałem klucz w recepcji, kłaniając się uprzejmie nowo zatrudnionej recepcjonistce, którą postanowiłem przelecieć w najbliższym czasie. Miała długie blond włosy, nogi po samą szyję, a jej usta na bank były stworzone do dawania przyjemności. Musiałem się o tym jedynie sam przekonać.

* * *

Odkąd nie było Łucji, ciągle i wszędzie się spóźniałem, dlatego teraz starałem się przemieścić niezauważony do swojego gabinetu. Niestety, kiedy tylko wszedłem do środka, zobaczyłem Justynę siedzącą na moim biurku. Podniosło mi się ciśnienie. Na biurku można było się pieprzyć, ale nie siedzieć i dotykać moich rzeczy. Niezadowolony warknąłem pod nosem.

Dziewczyna miała na sobie białą koszulę. Trzy pierwsze guziki odpięła, przez co jej biust wylewał się z dekoltu. Do tego czarna ołówkowa spódnica idealnie podkreślająca zgrabny tyłek i wąską talię. Twarz zdobił mocny makijaż, w którym wyglądała naprawdę ładnie. Ale co z tego? Nie była nią.

Zagryzłem wargę, upominając się w duchu, że Łucja to przeszłość, a Justyna od siedmiu miesięcy była po prostu moją kochanką, chętną dosłownie na wszystko.

– Witaj, tęskniłam... – wyszeptała.

Gdy do niej doszedłem, złapała mocno za krawat.

– Serio? Ja za to spędziłem cudowną i upojną noc z nieznajomą, w którą wchodziłem tyle razy, ile mi się chciało.

Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie.

– Nie żartuj... – pisnęła.

– Słodziutka, ja nie żartuję. I bądź tak dobra, zejdź z mojego biurka. – Wykonałem niedbały ruch, jakbym odganiał muchę.

Spojrzała na mnie wściekle, lecz zrobiła, co chciałem, wówczas położyłem na blacie skórzaną teczkę.

– Umów się ze mną – zaproponowała, patrząc wyczekująco.

– Znowu zaczynasz? Myślałem, że ten etap mamy już za sobą – odparłem znudzony.

– Co ci szkodzi? Łucji już nie ma i nie będzie.

– Bądź tak dobra i nie wypowiadaj przy mnie jej imienia.

Kobieta zalała się purpurą, przygryzła pomalowaną na wściekły róż wargę i, sam nie wiem kiedy, dotknęła mojego ramienia.

– Pozwól, że pomogę ci się rozluźnić – zaproponowała, a potem ściszyła głos. – Possę ci go i od razu poczujesz się lepiej – zamruczała, pokazując palcem na moje przyrodzenie.

Przez ułamek sekundy zastanawiałem się, czy jej nie wykorzystać, lecz wtedy w progu pojawił się Igor. Nienagannie ubrany, zapięty pod samą szyję. Idealny pan biznesmen o dwóch twarzach, o których wiedziałem tylko ja. Wypiął pierś do przodu, stając jak struna, przez co wyglądał, jakby miał kij włożony do zadka.

– No. No. No. – Cmoknął, kręcąc głową.

Założył ręce na klatce piersiowej i patrzył na nas z wyższością, udając kogoś, kim faktycznie nie był.

– Co cię do mnie sprowadza? – zapytałem od niechcenia, racząc go przelotnym spojrzeniem.

– W zasadzie to nic.

Prychnąłem.

– Zatem wyjdź. Nie jesteś tu mile widziany – stwierdziłem szczerze.

– Też mi nowość – sapnął. – Justynka, a ty co? Znów przyszłaś po ochłapy? Nie boisz się, że cię jakimś gównem zarazi?

– Kontroluję się – powiedziała kretynka.

Jak ona mnie czasami irytowała. Była ładna, ale kompletnie pusta i robiła z siebie totalną dziwkę. Nie miała do siebie szacunku – ale mnie to akurat pasowało.

– Nie jestem chory, złamasie.

– No jasne. – Uśmiechnął się irytująco. – Jesteście siebie warci. Gdyby nie te twoje przemyślenia i zapewnienia, byłbym z kobietą, którą kocham. Zniszczyłeś Łucję.

Samo wspomnienie o niej rozdrażniło mnie, a mój oddech przyspieszył. Musiałem poluźnić krawat.

– Ja zniszczyłem Łucję? Ja? – wysyczałem, wskazując na siebie palcem. – Dobre sobie… Mogła się z tobą nie kurwić.

„Dymitr, opanuj się. Opanuj. Nie jest tego wart” – próbowałem uspokoić się w duchu.

– Myślę, że twoja wizyta w moim gabinecie dobiegła końca. Wyjdź, proszę – dodałem już mocno rozdrażniony – bo mam ochotę ci przypierdolić, a nie chcę ojcu fundować kolejnej awantury – szczeknąłem, nie mogąc się powstrzymać.

Dłonie niekontrolowanie ścisnąłem w pięści, a na szyi poczułem szybszy puls.

– No oczywiście – prychnął. – Tylko tak potrafisz rozwiązywać problemy. Przemocą, wyzwiskami i zadawaniem się z dziwkami – wyliczał, pomagając sobie palcami. – Szkoda mi ciebie, jesteś jak suka w rui.

– Nawet jeśli, to nic ci do tego. – Coraz mocniej zaciskałem szczękę.

– Nie zasługujesz na szacunek. Jesteś nic niewart! – warknął, machnął ręką i wyszedł, zatrzaskując mocno za sobą drzwi.

Chwyciłem najbliższą rzecz stojącą na biurku i z impetem rzuciłem w tamtą stronę.

– Frajer! – wrzasnąłem, opadając na fotel.

Na ramieniu poczułem dotyk, a do moich nozdrzy dotarł duszący zapach kobiecych perfum.

– Kochanieńki, pozwól, że pomogę ci się rozluźnić – zaproponowała Justin.

– Kochanieńka, jak nie wyfruniesz z mojego gabinetu za dosłownie minutę, to uwierz mi, wyfruniesz w ciągu godziny z roboty! Kumasz? Tak?

Pobladła i kiwnęła głową.

– Więc znikaj i nie pokazuj mi się na oczy. Raz... dwa... trzy! – ryknąłem przy ostatnim słowie, wstając z fotela i wskazując jej drogę do wyjścia.

Ruszyła powoli, kołysząc biodrami. Chyba miała nadzieję, że zmienię zdanie. Nic bardziej mylnego.

Spojrzałem w stronę barku, gdzie stał koniak. Tego teraz potrzebowałem. Dużej dawki. Takiej, dzięki której zapomnę o tym całym gównie, które mnie otaczało.

Podszedłem niespiesznie do barku i nalałem brandy do szklanki. Bursztynowa ciecz rozlała się po szkle. Poruszyłem szklanką kilka razy i wlałem do ust cierpką ciecz, która zapiekła w przełyku. Łucja. Łucja. Wszystko sprowadzało się do niej. Pomału zaczynałem być tym zmęczony, ale zamiast jej szukać… wolałem co dnia urżnąć się albo znaleźć zapomnienie w seksie. Mój stary sposób na stres. W końcu tego zostałem nauczony. Seks najlepszy na wszystkie dolegliwości. Alkohol, seks i sen… ale on prawie nigdy nie nadchodził.

Rozdział 2

Nie mogłem się na niczym skupić. Chciałem, ale nie potrafiłem. Z portfela wyjąłem zdjęcie zrobione, gdy skakaliśmy na bungee. Pamiętam, jak się denerwowała, aż przylgnęła do mnie mocno. Tak bardzo była mi wtedy potrzebna. Co ja pieprzę?! Nigdy nie była mi potrzebna. Cisnąłem z powrotem fotografię do portfela, próbując unormować przyspieszony oddech. Nalałem brandy i spożytkowałem ją do zagłuszenia natrętnych myśli. Powtórzyłem jeszcze trzy razy, aż w końcu poczułam upragniony błogi spokój.

– Weź się do roboty – powiedziałem do siebie, masując skronie.

W zawieszeniu siedziałem jakiś czas, dopóki do gabinetu nie wszedł Sebastian.

– Boże, synu... Co ty robisz? – zapytał zmartwiony, przekraczając próg.

Chyba zawsze będę czuł do niego dystans, mimo że tak bardzo starał się mi pomóc przez ostatnie lata. Jednak ja pamiętałem… pamiętałem zbyt wiele.