Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Nie rób nic. Jak zerwać z przepracowaniem i zacząć żyć - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 listopada 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie rób nic. Jak zerwać z przepracowaniem i zacząć żyć - ebook

Pracujemy coraz więcej, żyjemy intensywniej i stajemy się coraz bardziej samotni i zatroskani. Staramy się być idealni w każdym aspekcie życia, nie zwracając uwagi na to, w czym jesteśmy dobrzy z natury. Dlaczego wciąż podnosimy sobie poprzeczkę?
Za czym tak gnamy?
Celeste Headlee udowadnia, że przyzwyczajenia, których kurczowo się trzymamy, są dla nas szkodliwe i można, a nawet trzeba z nimi zerwać. Pokazuje drogę do globalnej zmiany w myśleniu, abyśmy przestali porównywać się z innymi, odłożyli pracę na bok i wreszcie zaczęli żyć.
Tego, czego szukamy, nie odnajdziemy w rygorystycznych dietach, aplikacjach zwiększających produktywność ani najnowszych programach samodoskonalenia. Jednak nie wszystko stracone — musimy nauczyć się poświęcać czas samym sobie, bez żadnego planu ani zysku, i ponownie określić, co jest dla nas naprawdę wartościowe.
Najwyższa pora, aby skoncentrować się na swoich celach, przestać sabotować własne potrzeby i wreszcie… nie robić nic.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-8802-3
Rozmiar pliku: 5,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Powie ktoś, że choć wolny czas w niewielkiej ilości jest rzeczą przyjemną, to człowiek nie wiedziałby, czym wypełnić dzień, gdyby pracował tylko cztery godziny na dobę. Twierdzenie to jest w dzisiejszym świecie w jakiejś mierze prawdziwe i w tym samym stopniu stanowi potępienie naszej cywilizacji. Nie można tego samego powiedzieć o wcześniejszych epokach. Dawna zdolność do beztroskiej zabawy została w poważnym stopniu zahamowana przez kult wydajności. Współczesny człowiek uważa, że wszystko powinno być robione przez wzgląd na dobro czegoś innego, a nie na własne dobro.

Bertrand Russell, Pochwała lenistwa, 1932^(I)

W niedzielę wieczorem odpowiadamy na służbowe e-maile. Nieustannie poszukujemy informacji o tym, jak zmusić mózg do większej efektywności. Zanim zamieścimy cokolwiek w mediach społecznościowych, przycinamy zdjęcia i stosujemy filtry, aby doczekać się pochwał i zdobyć uznanie innych. Nie mamy czasu przeczytać w całości artykułów, które nas zainteresowały, więc zerkamy jedynie na kilka pierwszych akapitów. Jesteśmy przepracowani, zestresowani, wiecznie niezadowoleni i wciąż podnosimy sobie poprzeczkę. Wyznajemy kult wydajności i zamęczamy się produktywnością.

Fragment zacytowany na początku jest częścią eseju powstałego w 1932 roku, niedługo po krachu na giełdzie, który doprowadził do wielkiego kryzysu w 1929 roku. Russell opisał „kult wydajności” przed II wojną światową, rozkwitem popularności rock and rolla, ruchem na rzecz praw obywatelskich i początkiem XXI wieku. A co, moim zdaniem, jeszcze bardziej istotne – przed powstaniem internetu, smartfonów i mediów społecznościowych.

Innymi słowy, technologia nie zrodziła kultu wydajności, lecz jedynie nałożyła się na zjawisko już istniejące. Z pokolenia na pokolenie unieszczęśliwialiśmy się, gorączkowo pracując. Zaharowywaliśmy się tak długo, aż zapomnieliśmy, dokąd zmierzamy, i utraciliśmy „zdolność do beztroskiej zabawy”.

Doprowadziło to do tego, że wielu z nas jest samotnych, chorych, a nawet ma myśli samobójcze. Kolejne raporty potwierdzają, że w odosobnieniu i depresji żyje więcej osób niż w roku poprzednim. Najwyższy czas, abyśmy przestali rozpaczliwie wymachiwać rękami, biernie obserwując, jak ów trend zmierza w złym kierunku. Najwyższa pora zrozumieć, co jest nie tak.

Przez całe życie byłam zdeterminowana. Tak określano mnie już w szkole podstawowej. „Zdeterminowany” to nie zawsze komplement, szczególnie kiedy odnosi się do kobiety. To słowo oznacza coś innego niż „ambitny”, a także ma nieco bardziej odmienne znaczenie niż „przebojowy”. Szczerze mówiąc, słowo zdeterminowana dość dobrze do mnie pasuje – zawsze uważałam, że rozwój jest czymś z zasady szlachetnym i dobrym.

W dzieciństwie robiłam długie listy zadań w swoim planerze (miałam go już w niezwykle dojrzałym wieku 12 lat) i zawsze starałam się wykonać więcej rzeczy, niż danego dnia dopisałam. Kiedy byłam na diecie, mówiłam sobie, że jutro będę ważyć mniej niż dzisiaj, przynajmniej o kilka gramów. Gdy zdarzyło mi się przez całe popołudnie oglądać w telewizji filmy o potworach, miałam poczucie winy. Byłam przerażona, że ktoś zobaczy, jak siedzę bezczynnie na kanapie, i powie, że jestem leniwa.

Moja determinacja pomogła mi osiągnąć sukces w życiu. Dodawała sił, kiedy byłam samodzielną matką, kiedy straciłam zatrudnienie, a także gdy doznałam urazu. Robiłam niewiarygodnie dużo zarówno w domu, jak i w pracy. Jednak w pewnym momencie determinacja w nierozerwalny sposób połączyła się z obawą o to, że cała moja praca i włożony przeze mnie wysiłek nigdy nie będą wystarczające.

Ostatecznie poszczęściło mi się. Jeszcze przed czterdziestką zdobyłam większość tego, czego pragnęłam, i miałam czas, żeby się zatrzymać, odetchnąć i przemyśleć swój sposób życia. Zawsze byłam zdeterminowana, ale przy okazji także wyczerpana, zestresowana i przytłoczona. Zakładałam, że wycieńczenie to naturalny efekt uboczny, kiedy jest się samodzielnym rodzicem wykonującym kilka różnych prac i zarabiającym za mało, by pokryć wszystkie wydatki. Moje podstawowe założenie było takie, że gdy osiągnę stabilność finansową, stres minie.

Podobnie jak wiele innych, było ono błędne. Od dawna wyczekiwany moment nastąpił kilka lat temu: moja sytuacja stała się na tyle stabilna, że mogłam czuć się komfortowo i spłacić kredyty studenckie (w końcu!). Właściwie spłaciłam wszystkie długi. Miałam nawet całkiem pokaźne oszczędności i prawdziwe konto emerytalne. Z niecierpliwością czekałam na noce pełne odprężenia i uczucia ulgi. Spodziewałam się, że podniosę się na duchu, a stres, którego doświadczałam przez ostatnie 20 lat, osłabnie, ale takie wytchnienie nie nadeszło.

Mój planer (wciąż oldskulowy, z papierowymi stronami) był wypełniony zadaniami tak samo jak przed spłaceniem długów, a kto wie, czy nie bardziej. W jednej pracy miałam tyle obowiązków, co kiedyś w czterech. A wieczorami nadal czułam się wycieńczona.

Uświadomiłam sobie, że źródłem stresu nie były okoliczności, lecz moje nawyki. Kiedy lista obowiązków zawodowych stawała się krótsza, wymyślałam nowe, żeby wypełnić wolną przestrzeń, i zwoływałam więcej zebrań. W przypadku czynności domowych uznałam, że w końcu mogę się zająć wypiekaniem własnego chleba i nauką hiszpańskiego. Zamiast gotować sprawdzone potrawy z ulubionej książki kucharskiej, szukałam w internecie nowych, egzotycznych dań, które wymagały godzinnej wyprawy po składniki. Zgodziłam się na członkostwo w dwóch radach konsultacyjnych i postanowiłam założyć blog. I co tydzień w piątkowe wieczory padałam na kanapę, myśląc o tym, że kiedyś chodziłam ze znajomymi na drinki, a teraz brakuje mi na to czasu.

Musiałam zadać sobie pewne trudne pytania. Dlaczego? Dlaczego to robię? Dlaczego my wszyscy to robimy?

Odpowiedzi szukałam przez kilka ostatnich lat. Dopiero przeczytawszy esej Bertranda Russella, doznałam olśnienia. Doszłam do wniosku, że rzadko wykonuję jakąś czynność tylko dla niej samej, bo wszystko, co robię, wynika z mojej determinacji w dążeniu do ciągłego rozwoju i produktywnego działania.

Zdecydowanie zbyt wielu z nas wpadło w pułapkę kultu wydajności. Jesteśmy zdeterminowani, ale już dawno zapomnieliśmy, dokąd zmierzamy. Każdy dzień oceniamy na podstawie swojej skuteczności, a nie satysfakcji. Szukamy najlepszej metody na wszystko – od prowadzenia zebrań po grillowanie – i kuszą nas „wyjątkowe narzędzia”, które mają uczynić nasze życie lepszym. Jesteśmy jak mechanicy składający samochód z najwyższej klasy części i skupiający się wyłącznie na znalezieniu najlepszych elementów, a nie na tym, by wszystkie części do siebie pasowały i dobrze działały po złożeniu. W rezultacie samochód z trudem zapala i ciągle gaśnie.

Czym jest kult wydajności? Jego wyznawcy żarliwie wierzą w wartość ciągłej aktywności, a także w poszukiwanie najbardziej efektywnego sposobu na wykonanie niemal każdej z nich. W związku z tym są nieustannie zajęci i żywią nadzieję, że dzięki swoim wysiłkom oszczędzają czas oraz poprawiają jakość swojego życia. Są jednak w błędzie. Uważają, że są wydajni, a tak naprawdę marnują czas. Wydajność jest iluzją.

Załóżmy, że chcesz nauczyć się pływać. Czytasz książki o pływaniu, kupujesz serię filmów na DVD i bierzesz udział w webinarium na ten temat. Być może instalujesz też kilka aplikacji na telefonie mierzących czas pływania albo pomagających znaleźć najbliższy basen. Robisz wszystko, co możesz, aby nauczyć się pływać – poza wejściem do wody.

W coraz większym stopniu właśnie w taki sposób podchodzimy do rozwiązywania problemów. Inwestujemy czas i energię oraz ciężko zarobione pieniądze w rzeczy, które – jak sądzimy – poprawią naszą wydajność, ale ostatecznie sprawiają, że trwonimy każdą godzinę, męczą nas i stresują, nie przybliżając do celu ani na krok. Podejmujemy specjalne działania, by zwiększyć produktywność, a tylko ją zmniejszamy. Czy można to jakoś logicznie wyjaśnić?

Ludzkie dążenie do ciągłego rozwoju jest cechą wrodzoną i na ogół godną pochwały. Człowiek istnieje zaledwie od około 300 tysięcy lat (czymże to jest w porównaniu z życiem dinozaurów, które przetrwały na Ziemi jakieś 150 milionów lat), a jednak przeszliśmy długą drogę od lepianek pierwszych przedstawicieli homo sapiens.

Przetrwaliśmy niewiarygodne trudności i niewyobrażalne tragedie, ale rozwinęliśmy pewien mechanizm radzenia sobie ze stresem, dzięki czemu nie popadamy w rozpacz – tak zwany hedonistyczny kołowrót. Jest to tendencja naszego gatunku do szybkiego odzyskiwania dawnego poziomu szczęścia po traumatycznym przeżyciu.

Jednak jest pewien haczyk: ten system działa w obie strony. Jeśli bowiem w naszym życiu zajdzie niezwykle pozytywna zmiana, nie stajemy się w jej wyniku szczęśliwsi. Hedonistyczny kołowrót sprawia, że wracamy do stanu umysłu sprzed podwyżki, przeprowadzki do nowego domu lub utraty zbędnych kilogramów. Oznacza to, że wielu z nas nigdy nie osiąga satysfakcji.

Wyobraź sobie, że w końcu wygrywasz milion dolarów. Pojawia się euforia, prawda? Nie. Twój umysł natychmiast przystosuje się do nowej sytuacji, a poziom szczęścia wróci do punktu wyjścia. Jak wyjaśnia dr med. Alex Lickerman, autor książki The Undefeated Mind: On the Science of Constructing an Indestructible Self (Niepokonany umysł: umiejętność budowania niezniszczalnego ja), „nasz poziom szczęścia może się tymczasowo zmieniać pod wpływem wydarzeń życiowych, ale kiedy już przywykniemy do tych zdarzeń oraz ich konsekwencji, niemal zawsze powraca do pierwotnego stanu”¹.

To z tego powodu wszyscy łatwo dajemy się skusić na produkty czy programy, których dostawcy obiecują, że będziemy szczęśliwsi i bardziej zadowoleni z życia. Pragniemy więcej radości i satysfakcji. Niezależnie od tego, co osiągniemy i ile nadgodzin przepracujemy, wciąż nie czujemy się spełnieni. Jak zauważył dziewiętnastowieczny ekonomista Henry George, człowiek jest „jedynem zwierzęciem, którego żądze i pragnienia wzrastają w miarę zaspakajania, jedynem zwierzęciem, którego nasycić nie podobna”² .

Od mniej więcej 500 lat poszukujemy zewnętrznych rozwiązań naszego wewnętrznego problemu. Omamieni siłami gospodarki i religii, wierzymy, że człowiek żyje po to, by ciężko pracować. Dlatego zawsze, kiedy czujemy się puści, niezadowoleni lub niespełnieni, pracujemy jeszcze więcej i poświęcamy na to kolejne godziny. Tendencja ta wywodzi się z epoki reformacji i wielkich odkryć geograficznych. Od czasów 95 tez Marcina Lutra lenistwo jest uważane za grzech, natomiast w wyniku odkryć Krzysztofa Kolumba i innych podróżników zaczęliśmy zwracać uwagę na nieznane miejsca, a poszukiwanie nowości stało się celem samym w sobie.

Te dążenia do rozwoju za wszelką cenę rozpowszechniły się w okresie rewolucji przemysłowej ponad 200 lat temu, a od tamtej pory tylko się umocniły. Już nie tworzymy nazw epok od słów określających rozwój intelektualny ludzkości, jak niegdyś w przypadku renesansu czy oświecenia. Obecnie żyjemy w erze samolotów, erze informacji, erze atomu, okresie rewolucji cyfrowej. Mierzymy lata według efektów naszej pracy, a nie rozwoju osobistego.

Rozwiązanie nie jest jednak cyfrowe. Jest tak samo analogowe jak ludzkie ciało. Technologia może zrobić wiele – wydłużyć nasze życie, zapewnić bezpieczeństwo, poszerzyć wachlarz dostępnych rozrywek – ale nie może nas uszczęśliwić. Kluczem do dobrostanu jest wspólne człowieczeństwo, choć wciąż coraz bardziej się od siebie oddalamy.

Najwyraźniej nie ufamy swoim ludzkim instynktom. W obliczu skomplikowanego problemu szukamy odpowiedniej technologii, precyzyjnego narzędzia i właściwego systemu, aby go rozwiązać, i sięgamy po: kawę kuloodporną (z ang. bulletproof coffee), wyczerpujący trening, dietę paleo, dzienniki monitorowania postępów albo aplikacje zwiększające produktywność. Uważamy, że dzięki starannie opracowanym strategiom i gadżetom stajemy się lepsi. Chcę rozwiać to złudzenie oraz udowodnić, że nie tylko nie stajemy się lepsi, lecz w wielu wypadkach stajemy się wręcz gorsi.

Wiem, że można odnieść wrażenie, że nie mamy wyboru i że pracowalibyśmy mniej, gdybyśmy mogli, ale to nie do końca prawda. My, Amerykanie, jesteśmy wyjątkowo kiepscy w braniu wolnego. W 2017 roku nie wykorzystaliśmy 705 milionów dni urlopu, z czego ponad 200 milionów straciliśmy bezpowrotnie, bo nie mogliśmy ich przenieść na następny rok³. Oznacza to, że w ciągu jednego roku ofiarowaliśmy swoim pracodawcom 62 miliardy dolarów. Od 30 lat liczba wykorzystanych dni urlopu spada, chociaż z badań wynika, że osoby, które biorą wolne w maksymalnym wymiarze, są o 20 procent szczęśliwsze w związku i o 56 procent szczęśliwsze w ogóle.

Co najmniej od XIX wieku uczyliśmy się takiego zachowania od przodków, po czym wzmacnialiśmy je i przekazywaliśmy kolejnemu pokoleniu. Zaszczepiamy ten sposób myślenia naszym dzieciom i wychowujemy je w tym kulcie. Większość rodziców twierdzi, że po prostu chce, by ich dzieci były szczęśliwe. Według badań chodzi jednak o to, aby dzieci miały wysoką średnią, bo zdaniem ich opiekunów sukcesy w szkole zapewnią ich pociechom szczęście⁴.

Zastanówmy się przez chwilę, co wiemy o istocie natury ludzkiej. Na pierwszy rzut oka jesteśmy wyprostowanymi, mówiącymi małpami. W zależności od miejsca zamieszkania wyglądamy inaczej, mówimy inaczej i cenimy bardzo odmienne rzeczy, ale czy istnieje coś takiego jak prawdziwa natura ludzka, która dotyczy wszystkich kontynentów i kultur? Czy są takie cechy, które mamy od urodzenia bez względu na narodowość, wyznanie czy poziom dochodów? O tym, w jakim stopniu nasze zachowanie jest uwarunkowane biologicznie, a w jakim wynika z indywidualnych okoliczności i wpływu otoczenia, naukowcy zaciekle dyskutują już od bardzo dawna.

Tak czy inaczej, jest kilka rzeczy, których wszyscy ludzie są w stanie nauczyć się bez treningów. To: zabawa, myślenie, liczenie, nawiązywanie kontaktów społecznych, reakcje emocjonalne oraz troszczenie się o siebie. Być może traktujemy te umiejętności jako oczywistość, bo zwykle nie wkładamy zbyt wiele energii w ich opanowanie. Dla większości z nas są one przyrodzone i dlatego zakładamy, że nasza umiejętność odnalezienia się w społeczności to pewnik. Wobec tego w ciągu ostatnich 10 lat poświęcaliśmy czas na „lepsze” rzeczy.

Wśród codziennych czynności niewiele jest takich, dzięki którym stajemy się bardziej skłonni do zabawy, bardziej życzliwi czy też, nie daj Boże, towarzyscy. Serwisy społecznościowe nie są w stanie zastąpić zażyłych relacji, jakie nawiązujemy od 200 tysięcy lat, a harmonogramy pracy nie przewidują czasu na zabawę.

W gruncie rzeczy, pracując, oddalamy się od szczęścia i dobrostanu. Utraciliśmy równowagę między dążeniem do rozwoju a poczuciem wdzięczności za to, co mamy. Straciliśmy kontakt z tym, co naprawdę wzbogaca nasze życie i daje nam zadowolenie. W ciągu ostatnich kilkunastu lat wydaliśmy miliardy dolarów na poszukiwanie zamienników tego, co jako ludzie umiemy już robić dobrze.

Obecnie ten toksyczny trend, który rozpoczął się kilkaset lat temu, zabrnął za daleko. Całkowicie zawładnął naszym życiem – zarówno w pracy, jak i w domu. Kopiemy sobie coraz głębszy dół i jeśli nie przestaniemy, w końcu zostaniemy w nim zasypani. Gramy o najwyższą stawkę. Mowa tu o utracie naszego człowieczeństwa.

Według wielu ankiet od lat 90. XX wieku podwoiła się liczba osób dorosłych dotkniętych izolacją społeczną, która jest śmiertelnie niebezpieczna. W Wielkiej Brytanii w 2017 roku utworzono nowe stanowisko rządowe – powołano ministra samotności. Liczba samobójstw wśród nastolatków w Stanach Zjednoczonych przez wiele lat spadała, ale w 2010 roku zaczęła się drastycznie zwiększać i wciąż rośnie⁵. Jak to możliwe w świecie, w którym jest więcej łączności niż kiedykolwiek wcześniej? W epoce, w której paczka z Amazona może dotrzeć w ciągu kilku dni nawet do najbardziej odległych zakątków świata?

Problem polega po części na tym, że wyrzekamy się fundamentalnych wyrazów naszego człowieczeństwa, bo są „nieskuteczne”, jak na przykład nuda, długie rozmowy telefoniczne, hobby, sąsiedzkie imprezy z grillowaniem, członkostwo w klubach towarzyskich. Uśmiechamy się pobłażliwie na myśl o naiwności ludzi żyjących dawniej, którzy mieli czas na spontaniczne mecze koszykówki ze znajomymi albo pokazywanie przyjaciołom slajdów z wakacji na Hawajach. Jakie to urocze, że nasi dziadkowie spędzali godziny na wyszywaniu okręgów i grze w bowls^(II).

Czy nie powinniśmy mieć więcej czasu niż przodkowie? W końcu mamy mikrofalówki, zmywarki, kosiarki spalinowe i internet! Możemy zamówić praktycznie wszystko z dostawą pod same drzwi. Mamy odkurzacze automatyczne i wirtualnych asystentów podających prognozę pogody i nastawiających nam budzik. Gdyby zsumować cały ten czas zaoszczędzony dzięki postępowi technicznemu przez ostatnie sto lat, to czy nie powinniśmy mieć wielu nadmiarowych godzin do wykorzystania w dowolny sposób?

Dlaczego jesteśmy tak wydajni, a mimo to tak bardzo przytłoczeni? Dlaczego jesteśmy tak produktywni, a tak niewiele z tego wynika?

Myślę, że wraz z postępem technicznym oddaliliśmy się od tego, co robimy najlepiej i co w największym stopniu czyni nas ludźmi. W rezultacie sprawiliśmy, że nasze życie jest trudniejsze i znacznie smutniejsze. „Mogę garbić się przy komputerze przez pół dnia, nerwowo czytając maile, i nie zrobić w tym czasie niemal niczego sensownego”, pisze Dan Pallotta w „Harvard Business Review” i dodaje: „Mogę powtarzać, że jestem ofiarą losu, a potem wyjść o 18:00 z poczuciem, że przepracowałem cały dzień. I biorąc pod uwagę moje zmęczenie psychiczne, faktycznie można tak stwierdzić!”⁶.

Wielu z nas zamęcza się w ten sposób, pracując bardzo ciężko nad czymś, co nie przynosi wielkich rezultatów, ale wydaje się konieczne. W znacznym stopniu możemy rozwiązać ten problem, wyzbywając się mylnych poglądów. Tak jak osoby cierpiące na dysmorfofobię widzą w lustrze nieprawdziwy obraz, tak samo poczucie, że jest się produktywnym, nie zawsze oznacza, że rzeczywiście się czegoś dokonało. Prawda jest taka, że człowiek przepracowany jest mniej produktywny. Według danych OECD (Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) Grecy pracują dłużej niż pozostali Europejczycy⁷. Mimo to pod względem produktywności zajmują 24. miejsce wśród 25 krajów.

Być może niektóre z przyjętych przez nas systemów są niepotrzebne. W końcu ludzie świetnie sobie radzą z wieloma rzeczami bez pomocy ani interwencji z zewnątrz. Potrafimy zmniejszyć poziom stresu i wywołać u siebie uczucie szczęścia bez medytacji czy jogi. Aby poprawić sobie humor, wystarczy wyjść na spacer; nie trzeba monitorować liczby kroków.

Chciałabym cię zachęcić do nowego spojrzenia na odpoczynek i odkrycia dobrych stron bezczynności. W tym sensie nie oznacza ona braku aktywności, lecz działanie bezproduktywne. Jak twierdzi Daniel Dustin z Uniwersytetu Utah, „nieśpieszność to tempo życia, którym nie rządzi zegar. Nie poddaje się ideom wydajności ekonomicznej, korzyści skali, produkcji masowej itd. Według mnie nieśpieszność polega na zwolnieniu tempa i wyciskaniu z życia, ile się da”⁸. Mam nadzieję, że wszyscy znajdziemy czas na taki odpoczynek. Właśnie tego potrzebujemy, by funkcjonować na najwyższym poziomie.

Nie musimy jednak rezygnować z rozwoju. Nie twierdzę, że rozwijamy się i zmieniamy za szybko. Tak naprawdę mówię coś przeciwnego. Uważam, że obecnie nasze nieustanne wysiłki utrudniają nam rozwój.

Pracujemy najlepiej, kiedy pozwalamy sobie na elastyczność. Zamiast zaciskać zęby, zmuszać swoje ciało i umysł do ciężkiej pracy po godzinach oraz „włączania się do gry”, aż osiągniesz swój cel, możesz po prostu wyjść – choć to rozwiązanie wydaje się sprzeczne z intuicją. Wkładanie w pracę coraz większego wysiłku już nam nie pomaga.

Możemy i musimy przestać traktować siebie samych jak maszyny, które powinno się napędzać, podkręcać, wzmacniać i hakować. Zamiast ograniczać i powstrzymywać istotę natury ludzkiej, możemy cieszyć się człowieczeństwem zarówno w pracy, jak i w bezczynności. Możemy lepiej zrozumieć własną naturę i swoje umiejętności. Możemy włączyć się do gry – nie w pracy, lecz w zakresie wrodzonych talentów.Rozdział 1. Strzeż swoich granic

Rytm to dźwięk w ruchu. Jest powiązany z tętnem, biciem serca, oddechem. Unosi się i opada. Wnosi nas do nas samych i wynosi na zewnątrz.

Edward Hirsch^(III)

Zacznijmy od tempa. Dla muzyka tempo to szybkość i rytm utworu muzycznego. Dla nas wszystkich tempo to szybkość i rytm naszego życia. We współczesnym świecie słowo „szybki” ma raczej pozytywne konotacje i z pewnością nie ma niczego złego w załatwianiu różnych spraw szybko.

Chciałabym wejść do gabinetu lekarskiego wtedy, kiedy jestem umówiona na wizytę, a nie godzinę później. Stanie w korku w drodze do domu niemal doprowadza mnie do szaleństwa. Kiedy musimy zwolnić, jesteśmy wściekli. Co więcej, chętnie sięgamy po narzędzia skracające czas potrzebny do wykonania nieprzyjemnych zadań. Lepsza zmywarka niewymagająca ręcznego mycia wstępnego? Tak, poproszę. Aplikacja pozwalająca zameldować się w hotelu, kiedy jesteśmy jeszcze na lotnisku? Jak najbardziej.

A co z tempem czynności, które uwielbiamy? Co, jeśli chcemy zwolnić? Możliwe, że poszukując sposobów na szybsze wykonywanie różnych zadań, mimochodem skracamy czas, który poświęcamy na przyjemności takie jak piesze wycieczki czy rozwiązywanie krzyżówek. Czy zawsze lepiej iść szybciej, sprawniej docierać do celu, przyśpieszać i redukować czas potrzebny na daną czynność? A może niekiedy warto zwolnić?

Zaczęłam zadawać sobie te pytania w zeszłym roku, kiedy po raz drugi w ciągu ośmiu miesięcy walczyłam z zapaleniem oskrzeli.

– Proszę odpocząć – powiedziała moja lekarka. – Proszę siedzieć i czytać książki albo oglądać filmy, ale nie może pani chodzić do pracy.

Nie posłuchałam jej zalecenia. Prowadziłam codzienny program w radiu i musiałam być na antenie od poniedziałku do piątku. Poza tym niemal w każdym tygodniu miałam umówione wykłady, na które trzeba było dotrzeć. Tak wyglądał mój typowy rozkład dnia: wstać o 4:30, poprowadzić program w radiu do 10:00, pojechać na lotnisko, polecieć do miasta, w którym mam wykład, pójść spać, wstać następnego ranka i wygłosić przemowę, polecieć do domu i pójść spać, wstać następnego dnia o 4:30, żeby poprowadzić program radiowy.

Przez cały ten czas prowadziłam też wywiady do książki, pisałam teksty do różnych publikacji, a czasem występowałam również w telewizji BBC, gdzie omawiałam bieżące wydarzenia w Stanach Zjednoczonych. Rzadko widywałam się ze swoim synem, a kiedy już trafiała się okazja, byłam marudna. W wolnych chwilach chciałam tylko wcisnąć się w róg kanapy i oglądać sitcomy.

Zaczęłam się zastanawiać, czy nie biegnę za szybko – tak szybko, że nie mam czasu na podejmowanie racjonalnych decyzji o tym, co chcę robić, i przemyślenie, co robię tylko dlatego, że pojawiło się w moim kalendarzu. Uświadomiłam sobie, że funkcjonuję na autopilocie. Zachowywałam się jak tytułowa bohaterka serialu Kocham Lucy w słynnym odcinku o fabryce czekolady, z tym że ja wciąż przyspieszałam, żeby nadążyć za taśmą produkcyjną wydarzeń w moim życiu.

– Czy nie uważasz, że czasem próbujemy robić zbyt wiele naraz? – zapytałam jednego z moich mentorów.

– Kiedyś tak działałem – odparł. – A potem zacząłem dbać o to, by w moim kalendarzu była wolna przestrzeń. Żeby móc wpuścić tam trochę powietrza i złapać oddech.

Gdy o swoich obawach wspomniałam jednej z przyjaciółek, poleciła mi przemowę na temat powolności, którą wygłosił Carl Honoré w ramach konferencji TED. Honoré nie zapoczątkował ruchu slow – jego prelekcja i książka pojawiły się wiele lat po tym, jak idea ta narodziła się we Włoszech i rozpowszechniła na świecie. Jednak jego przemyślenia w tej dziedzinie były niewątpliwie bardzo przekonujące.

Ruch slow rozpoczął się od protestu przeciwko fast foodom. Pewnie widziałeś zdjęcia Piazza di Spagna (placu Hiszpańskiego) w Rzymie. To otwarta wybrukowana przestrzeń u stóp Schodów Hiszpańskich, a na jej środku znajduje się słynna Fontana della Barcaccia (wł. „stara barka”), stworzona przez Pietra Berniniego na początku XVII wieku.

Fontanna została zaprojektowana, aby przypominać o pewnym ważnym wydarzeniu w historii miasta. Podobno w XVI wieku Tyber wylał, a kiedy woda opadła, pośrodku placu została jedna samotna łódka. W nawiązaniu do słynnej legendy Bernini wyrzeźbił z trawertynu łódkę, która wygląda, jakby unosiła się na przejrzystej wodzie.

Przy placu Hiszpańskim mieszkał i zmarł angielski poeta John Keats, a jego dom jest obecnie powszechnie dostępnym muzeum. Z jednej strony placu potężne schody liczące 135 stopni prowadzą w górę do kościoła Trinità dei Monti. Ogólnie rzecz biorąc, jest to piękne miejsce o dużym znaczeniu historycznym i – co zrozumiałe – uważane przez Włochów za skarb.

Dlatego kiedy w latach 80. XX wieku McDonald’s ogłosił, że planuje otworzyć tam restaurację, wybuchły protesty. Jedną z osób przeciwnych budowie był szczupły niebieskooki mężczyzna, Carlo Petrini.

Gdy McDonald’s zaczął działać w kontrowersyjnej lokalizacji, Petrini, który był cenionym krytykiem kulinarnym, zaczął rozdawać tłumom protestujących miseczki z penne i założył grupę o nazwie Slow Food.

Manifest organizacji zawiera następujące stwierdzenie: „Jesteśmy niewolnikami prędkości i wszyscy ulegliśmy podstępnemu wirusowi, jakim jest szybkie życie”⁹. Grupa Slow Food zachęca ludzi do czerpania radości z przygotowywania posiłków, rozkoszowania się smakiem każdego kęsa i rozmową z towarzyszami przy stole. Obecnie organizacja ma swoje oddziały w ponad 150 krajach.

Idea slow food rozpowszechniła się i dała początek kolejnym inicjatywom, takim jak na przykład kupowanie żywności prosto od rolnika, a jej pierwotne założenie związane z tempem życia przeniknęło również do branż niezwiązanych z gastronomią, takich jak moda, edukacja i turystyka.

W podstawowej koncepcji tego ruchu nie chodzi o to, że wszystko powinno być wolniejsze, lecz o to, że nie wszystko musi być szybkie. Co roku przemierzam samolotami kilkadziesiąt tysięcy kilometrów w celach zawodowych i nie mam najmniejszej ochoty wydłużać tych podróży, wybierając 21 godzin pociągiem zamiast czterech godzin samolotem.

Jednak kiedy wybieram się do Nowego Orleanu do przyjaciół, zamiast jechać na lotnisko, stać w kolejce do kontroli bezpieczeństwa, czekać przy bramce i jechać taksówką do hotelu, mogę wybrać pociąg. Zajmie to więcej czasu, ale dotrę na miejsce w lepszym nastroju (taka forma podróży stresuje mnie znacznie mniej niż lot).

Wierz mi, to nie jest tak, że osoba dysponująca nieograniczoną ilością wolnego czasu poucza cię teraz, że masz przestać pędzić i zacząć doceniać drobiazgi. Sama mam skłonność do pośpiechu i hołdowałam jej w praktyce przez większość życia. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że teraz pracuję na własny rachunek, więc nie muszę się trzymać cudzego harmonogramu, ale zaczęłam zgłębiać kwestię zmniejszenia tempa w wybranych dziedzinach życia, jeszcze kiedy byłam zatrudniona na pełny etat.

Po pierwszych eksperymentach uświadomiłam sobie, że w różnych obszarach mogę wyhamować. Odkryłam, że jestem w stanie samodzielnie gotować posiłki, jeśli ograniczę liczbę przeprowadzanych cotygodniowo wywiadów. Jeśli nie zaglądałam do mediów społecznościowych między 8:00 a 17:00, mogłam wyjść na dodatkowy spacer z psem. Jednak te niewielkie zmiany nie były dla mnie wystarczające.

Zrezygnowałam z pełnoetatowej pracy i założyłam własną firmę przede wszystkim dlatego, że chciałam zapanować nad własnym czasem. Byłam tak bardzo zajęta, że miałam wrażenie, że praca sprawuje kontrolę nad moim życiem i dyktuje mi wszystkie decyzje. Wiedziałam, że taki stan rzeczy mnie unieszczęśliwia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: