Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Zabójcza przyjaźń - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zabójcza przyjaźń - ebook

Chwytający za gardło, błyskotliwy i mistrzowsko poprowadzony thriller psychologiczny. Alice Feeney po raz kolejny serwuje swoim czytelnikom obłędną przyjemność czytania. Jeśli dana historia ma dwie wersje, to znaczy, że jedna z osób kłamie…

Kiedy w miasteczku Blackdown zostaje zamordowana kobieta, prezenterka wiadomości Anna Andrews niechętnie zgadza się zająć tą sprawą. Jej były mąż, nadkomisarz Jack Harper, podejrzewa ją o związek z tym przestępstwem, dopóki ślady nie zaczynają prowadzić do niego samego. Któreś z nich musi kłamać. A niektóre tajemnice warte są tego, żeby dla nich zabić.

Alice Feeney – brytyjska pisarka i dziennikarka, przez piętnaście lat pracowała dla BBC News jako wydawca, reporterka i producentka. W 2016 roku ukończyła kurs pisarstwa organizowany przez Faber Academy w Londynie. Autorka kilku powieści, m.in. Czasami kłamię (2017), I Know who You Are (2019), Zabójcza przyjaźń (2020).

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-8942-6
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

*

To nie była miłość od pierwszego wejrzenia.

Teraz już mogę to przyznać. Ale z czasem moje uczucie stało się silniejsze, niż wydawało mi się to możliwe w stosunku do innej istoty ludzkiej. Zależało mi na niej o wiele bardziej, niż kiedykolwiek zależało mi na sobie. I właśnie dlatego należało to zrobić. Właśnie dlatego było to konieczne. Chcę, żeby ludzie to wiedzieli, kiedy już usłyszą o moich poczynaniach. Jeśli w ogóle o nich usłyszą. Może wtedy zrozumieją, że to wszystko było dla niej.

Istnieje różnica pomiędzy byciem samemu a poczuciem samotności. Można też jednocześnie przebywać z kimś i za nim tęsknić. Przez moje życie przewinęło się wiele osób: rodzina, przyjaciele, znajomi, ukochani. Cała galeria przeciętnych typów składających się na życie towarzyskie większości ludzi – tylko że w moim przypadku zawsze była ona trochę nie taka jak trzeba. Żadna z moich relacji nie wydawała mi się prawdziwa. Kolejne niespełnione związki.

Być może ludzie rozpoznają moją twarz, czasem wiedzą nawet, jak się nazywam, ale nigdy nie poznają osoby, którą naprawdę jestem. Nikomu jeszcze się to nie udało. Jeśli chodzi o dzielenie się najgłębszymi myślami i uczuciami, cechuje mnie egoizm. Nie ujawniam ich nikomu. Nie mogę. Istnieje wersja mnie, na którą mogę sobie pozwolić jedynie, kiedy nikogo przy mnie nie ma. Czasami wydaje mi się, że tajemnica sukcesu tkwi w zdolności do adaptacji. Życie rzadko kiedy tkwi w miejscu i nieraz trzeba było na nowo budować sobie tożsamość, aby za nim nadążyć. Jednak teraz już doskonale wiem, jak zmienić wygląd, styl życia… nawet głos.

Umiem też dostosować się do otoczenia, choć w tej chwili ów nieustanny wysiłek jest już nie tylko niewygodny – stał się zwyczajnie bolesny. Bo ja po prostu nie pasuję. Ani trochę. Maskuję swoje nierówności i wygładzam najbardziej oczywiste różnice, ale nie jestem jak wszyscy. Tę planetę zamieszkuje ponad siedem miliardów ludzi, a mimo to mnie udało się przejść przez życie w poczuciu samotności.

Tracę rozum, i to nie po raz pierwszy, ale przytomność umysłu można równie dobrze stracić, jak odzyskać. Ludzie powiedzą, że to było załamanie nerwowe, że pękła mi żyłka, że mi odbiło. Ale w tamtej chwili moja decyzja była – bez cienia wątpliwości – całkowicie słuszna. I potem ogarnęło mnie zadowolenie. Pragnienie, by to powtórzyć.

Każda historia ma dwie strony: twoją i moją.

Naszą i ich.

Jego i jej.

Co oznacza, że ktoś na pewno kłamie.

Kłamstwo powtarzane dostatecznie często może wreszcie zabrzmieć jak prawda. Wszystkim nam zdarza się usłyszeć w swojej głowie głos, który mówi rzeczy tak potworne, że udajemy, iż to nie my. Ale ja doskonale wiem, co ów głos mówił tamtego wieczoru na dworcu, kiedy po raz ostatni miała wrócić do domu. Z początku daleki szum pociągu brzmiał tak samo jak zawsze. To było niczym muzyka – rytmiczna pieśń wagonów na torach stawała się coraz głośniejsza:

Tarara-ram. Tarara-ram. Tarara-ram.

I nagle dźwięk zaczął się zmieniać i przekładać w mojej głowie na słowa powtarzające się raz za razem, aż nie dało się ich nie usłyszeć:

Zabij je wszystkie. Zabij je wszystkie. Zabij je wszystkie.ONA. ANNA ANDREWS

Poniedziałek 06.00

Poniedziałek zawsze był moim ulubionym dniem.

To szansa na nowy początek.

W miarę czysta kartka, na której widać tylko ślady pyłu po twoich własnych błędach – prawie, ale nie do końca starte.

Zdaję sobie sprawę, że to mało popularne – radość z pierwszego dnia tygodnia – ale ja tak mam. Mój światopogląd jest nieco skrzywiony. Kiedy przez całe życie siedzisz na najtańszych miejscówkach teatru świata, aż nazbyt łatwo możesz dostrzec, co się kryje w kulisach za tańczącymi na scenie marionetkami. A gdy już zobaczysz sznurki i tego, kto za nie pociąga, trudno się cieszyć resztą spektaklu. Teraz stać mnie już na takie miejsca, jakie mi odpowiadają, z takim widokiem, jaki mi się żywnie podoba, jednak eleganckie teatralne loże nadają się tylko do spoglądania z góry na innych. Ja nie zamierzam tego robić. Może i nie lubię oglądać się za siebie, ale to nie oznacza, że zapomniałam o tym, skąd przyszłam. Ciężko zapracowałam na swoje bilety i tanie miejscówki jak najbardziej nadal mi odpowiadają.

Rano nie poświęcam zbyt wiele czasu na szykowanie się – po co się malować, skoro ktoś zaraz zetrze mi makijaż i nałoży nowy? Nie jem też śniadania. W ogóle niewiele jadam, za to lubię gotować dla innych. Zdaje się, że jestem feederem: chętnie tuczę innych.

Przystaję w kuchni, żeby zabrać pudełko z babeczkami dla całej ekipy. Prawie nie pamiętam, jak je piekłam. Było już późno, zdecydowanie po trzecim kieliszku jakiegoś wytrawnego białego wina. Wolę czerwone, ale zawsze pozostawia na ustach zdradziecki osad, więc zostawiam je sobie na weekendy. Otwieram lodówkę i zauważam, że nie dokończyłam wczorajszej butelki, zatem dopijam resztkę z gwinta i zabieram ją ze sobą. W poniedziałki przyjeżdża śmieciarka. Pojemnik na recykling jest zdumiewająco pełny jak na dom, w którym mieszka tylko jedna osoba. Większość jego zawartości to szkło.

Lubię chodzić do pracy piechotą. Ulice o tej porze dnia są dość puste. To mnie uspokaja. Przechodzę przez most Waterloo i ruszam przez Soho w kierunku Oxford Circus, słuchając audycji Today. Wolałabym muzykę, jakiegoś Ludovica albo Taylor Swift, w zależności od nastroju – ci artyści wyrażają dwie przeciwstawne strony mojej osobowości – tymczasem zmuszam się do słuchania dźwięcznych głosów przedstawicieli brytyjskiej klasy średniej, mówiących mi o tym, o czym ich zdaniem powinnam wiedzieć. Nadal brzmią w moich uszach obco, choć sama mówię tak samo. No, ale w moim przypadku nie zawsze tak było. Od prawie dwóch lat pracuję jako prezenterka wiadomości One O’Clock News w sieci BBC, jednak nadal czuję się jak oszustka.

Przystaję przy rozłożonym na płasko kartonie, który ostatnio zwrócił moją uwagę. Widzę wystające spod niego pasmo jasnych włosów – dziewczyna nadal tu jest. Nie wiem, kto to taki – wiem tylko, że gdyby moje życie potoczyło się inaczej, sama mogłabym znaleźć się na jej miejscu. W wieku szesnastu lat uciekłam z domu. Czułam, że nie mam innego wyboru. Tego, co zamierzam teraz zrobić, nie czynię z dobroci serca – kieruje mną źle pojęta moralność. Podobnie było z tamtą kuchnią dla ubogich, w której pracowałam jako wolontariuszka w ostatnie Boże Narodzenie. Przeważnie nie zasługujemy na życie, jakie wiedziemy. Dlatego też płacimy za nie wedle swoich możliwości – pieniędzmi, poczuciem winy albo żalem.

Otwieram plastikowe pudełko i stawiam jedną ze swoich pieczołowicie przygotowanych babeczek na chodniku, pomiędzy kartonem a ścianą, tak by dziewczyna zobaczyła ją zaraz po przebudzeniu. A potem, w obawie, że czekoladowa polewa nie wzbudzi jej zachwytu – kto wie, może ma cukrzycę? – wyjmuję z portmonetki dwudziestofuntowy banknot i wsuwam go pod spód. Nie przeszkadza mi, jeśli dziewczyna wyda te pieniądze na alkohol; sama też tak robię.

W radiowej Czwórce kolejny popularny polityk kłamie w żywe oczy, więc z irytacją wyłączam kanał. Ta ich wykalkulowana nieszczerość nie pasuje do wizerunku prawdziwych ludzi z prawdziwymi problemami, na jaki się silą. Nie żebym kiedykolwiek powiedziała to na głos, a tym bardziej na antenie podczas wywiadu. Płacą mi za bezstronność, bez względu na moją osobistą opinię.

Może sama też kłamię. Wybrałam ten zawód, bo chciałam rozpowszechniać prawdę. Chciałam opowiadać historie, które się liczą – takie, które moim zdaniem ludzie powinni usłyszeć. Takie, które mogłyby zmienić świat na lepsze. Ależ byłam naiwna. Pracownicy mediów mają dzisiaj większą władzę niż politycy, ale po co miałabym starać się głosić prawdę o świecie, kiedy nie potrafię być szczera nawet wobec siebie samej: kim jestem, skąd się wzięłam, co zrobiłam.

Jak zwykle odpycham od siebie te myśli. Zamykam je bezpiecznie w tajnej skrytce w głowie i chowam w najciemniejszym kącie w nadziei, że nieprędko znowu się wydostaną.

Przechodzę kilka ostatnich ulic do budynku studia i zaczynam szukać w torebce przepustki, która zawsze gdzieś mi się chowa. Zamiast na nią moje palce trafiają na maleńkie pudełko z miętówkami, grzechoczące w proteście, kiedy je otwieram. Wrzucam sobie do ust małą białą pastylkę, jak pigułkę od lekarza. Nie powinnam cuchnąć winem jeszcze przed porannym spotkaniem roboczym. Znajduję przepustkę i przechodzę przez obrotowe szklane drzwi, czując na sobie spojrzenie kilku par oczu. Nie przeszkadza mi to. Jestem całkiem niezła w graniu takiej wersji siebie, jaką ludzie chcą widzieć. Przynajmniej z pozoru.

Wszystkich tutaj znam z imienia, nawet sprzątaczy, którzy nie skończyli jeszcze zamiatać podłogi. Życzliwość prawie nic nie kosztuje, a ja mimo picia mam świetną pamięć. Przechodzę przez kontrolę bezpieczeństwa – nieco dokładniejszą niż dawniej, no ale taki stworzyliśmy sobie świat – i spoglądam na dół, na pomieszczenie studia. Czuję się tu jak w domu. Studio znajduje się w piwnicy budynku BBC, ale widać je ze wszystkich pięter. Przypomina jasno oświetlony, czerwono-biały labirynt na otwartym planie. Niemal każdą wolną przestrzeń zapełniają ekrany i stłoczone biurka, za którymi siedzi eklektyczna zbieranina reporterów.

Ci ludzie to coś więcej niż tylko moi koledzy – są dla mnie niczym dysfunkcyjna rodzina zastępcza. Mam prawie czterdzieści lat, ale poza nimi w moim życiu nikogo nie ma. Żadnych dzieci. Żadnego męża. Już nie. Pracuję tu od blisko dwóch dekad, ale w przeciwieństwie do osób, które mają krewnych albo znajomych w odpowiednich miejscach, zaczynałam na samym dole. Kilka razy poszłam trochę na okrągło, a szczeble drabiny sukcesu bywały czasami nieco śliskie, jednak w końcu udało mi się dotrzeć tam, gdzie chciałam.

Cierpliwość przynosi odpowiedź na wiele życiowych pytań.

Los uśmiechnął się do mnie, kiedy poprzednia prezenterka programu odeszła z pracy. Zaczęła rodzić miesiąc przed terminem – wody odeszły jej pięć minut przed wiadomościami w porze lunchu. Tak oto dostałam swoją szansę. Sama dopiero co wróciłam z macierzyńskiego – wcześniej, niż planowałam – i w tamtym momencie byłam jedyną w studiu reporterką z jakimkolwiek doświadczeniem przed kamerą. Zdobyłam je, pracując nocami i po godzinach, na zmianach, których nikt inny nie chciał; aż tak desperacko szukałam sposobności mogących pomóc mi w karierze. Zawsze marzyłam o prezentowaniu wiadomości w dużej sieci.

Nie było czasu na fryzurę i makijaż. Zapędzili mnie na plan i ledwo zdążyli upudrować, kiedy dźwiękowcy podłączali mi mikrofon. Przećwiczyłam odczytywanie nagłówków z telepromptera. Głos reżysera w mojej słuchawce brzmiał spokojnie i życzliwie. Pomagał mi zapanować nad nerwami. Bardzo niewiele pamiętam z tamtego pierwszego trzydziestominutowego programu, za to przypominam sobie późniejsze gratulacje. W niecałą godzinę z redakcyjnego zera zmieniłam się w sieciową prezenterkę.

Mojego szefa nazywamy za plecami Chudym Zawiadowcą, jak w Tomku i przyjaciołach. To mały człowiek uwięziony w wysokim ciele. Ponadto ma wadę wymowy – nie jest w stanie wymówić „r” i przez to nikt w redakcji nie traktuje go serio. Nie radzi sobie z uzupełnianiem luk w grafiku, więc po moim udanym debiucie postanowił, że zatrzyma mnie na zastępstwie do końca tygodnia. A potem następnego. Trzymiesięczny kontrakt prezenterski – na który wymieniono moją zwykłą umowę o pracę – przerodził się w sześciomiesięczny, a potem przedłużono go do końca roku i dano mi niezłą podwyżkę. Od kiedy pojawiłam się na ekranie, oglądalność wzrosła, więc ostatecznie pozwolono mi zostać na stałe. Moja poprzedniczka nie wróciła na stanowisko; podczas urlopu macierzyńskiego znowu zaszła w ciążę i od tamtej pory nie widziano jej w studiu. Minęły blisko dwa lata, a ja nadal tu jestem i spodziewam się, że moja aktualna umowa też zostanie wkrótce przedłużona.

Zajmuję swoje miejsce pomiędzy redaktorem naczelnym a główną producentką i przecieram biurko oraz klawiaturę chusteczką antybakteryjną. Nie mam pojęcia, kto przy nim siedział na nocnej zmianie. Redakcja nigdy nie śpi, a niestety nie wszyscy tutaj mają takie standardy higieny jak ja. Otwieram program wiadomości i się uśmiecham: na widok mojego imienia i nazwiska na samej górze nadal przeszywa mnie dreszczyk radości.

„Prezenterka: Anna Andrews”.

Zaczynam pisać wstępy do każdej historii. Wbrew obiegowej opinii prezenterzy nie tylko odczytują wiadomości – my je także piszemy. W każdym razie ja tak robię. Bo podobnie jak w przypadku zwykłych ludzi, wśród dziennikarzy można znaleźć wszelkiego rodzaju typy. Znam kilku, którzy mają głowy tak głęboko schowane we własnych dupach, iż dziwię się, jak mogą siadać, że o czytaniu z telepromptera nie wspomnę. Ludzie byliby w szoku, gdyby się dowiedzieli, co wyczyniają za kulisami niektóre z tak zwanych skarbów narodowych. Ale nic więcej nie powiem. Dziennikarstwo to śliska branża. Przebicie się na szczyt zajmuje sporo czasu i jeden fałszywy ruch może sprowadzić człowieka z powrotem na samo dno. Z tą machiną nikt nie wygra.

Poranek, jak każdy inny, upływa szybko: ciągle zmieniający się porządek wiadomości, rozmowy z reporterami w terenie, dyskusje z reżyserem na temat grafik i tła. Do siedzącego przy mnie redaktora ustawia się długa kolejka reporterów i producentów czekających na rozmowę. Najczęściej chodzi o wydłużenie ich segmentu. Każdy chce zyskać choć odrobinę więcej czasu na antenie.

Ani trochę nie tęsknię za tamtymi dniami – za żebraniem o czas przed kamerą i stałym zamartwianiem się, jeśli mi odmówiono. Zwyczajnie nie ma możliwości, żeby w jednym serwisie zmieścić wszystkie reportaże.

W zespole panuje dziś nietypowa cisza. Spoglądam w lewo i zauważam, że producentka przywołała na swój ekran najnowszy grafik. Kiedy widzi, że patrzę, natychmiast go zamyka. Jeśli chodzi o podnoszenie poziomu stresu w redakcji, publikacje grafików ustępują miejsca jedynie wiadomościom z ostatniej chwili. Grafiki pojawiają się późno i rzadko kiedy witane są z radością, zaś obsada najmniej popularnych zmian – wieczornych, weekendowych i nocnych – zawsze wywołuje sprzeciw. Ja jednak pracuję teraz od poniedziałku do piątku, a poza tym od sześciu miesięcy nie prosiłam o żaden urlop, więc w przeciwieństwie do moich biednych kolegów nie muszę się martwić o plan pracy.

Na godzinę przed rozpoczęciem wiadomości ruszam do pokoju make-upu. To miły azyl, w którym panuje względna cisza i spokój, przynajmniej w porównaniu ze stałym szumem w redakcji. Moje włosy zostają ułożone w posłusznego kasztanowego boba, a twarz pokryta podkładem, który sprawdzi się w rozdzielczości HD. Nakładają mi tutaj grubszą tapetę, niż miałam na własnym ślubie. Ta myśl zmusza mnie do chwilowej ucieczki w głąb siebie. Dotykam bruzdy na palcu – śladu po obrączce.

Wiadomości toczą się mniej więcej zgodnie z planem, pomimo kilku nieplanowanych epizodów już po wejściu na wizję: a to pojawiła się jakaś informacja z ostatniej chwili, a to nagranie doszło do nas z opóźnieniem, a to jedna z kamer zaczęła nagle szaleć, a to transmisja z Waszyngtonu była słabej jakości. Poza tym muszę odciąć pewnego nadgorliwego reportera z Downing Street, który regularnie przekracza wyznaczony czas. Niektórzy ludzie za bardzo lubią brzmienie własnego głosu.

Briefing – spotkanie reporterów i producentów, którzy pracowali nad danym wydaniem wiadomości – rozpoczyna się beze mnie. Pojawiają się na nim również przedstawiciele innych działów: wiadomości z kraju, wiadomości ze świata, montażu, grafiki. Jest także Chudy Zawiadowca. Nikt nie ma ochoty siedzieć w studiu po zakończeniu serwisu dłużej niż to absolutnie konieczne, więc zawsze zaczynają, kiedy ja jestem jeszcze na planie i czekam, żeby pożegnać się z widzami po prognozie pogody.

Zanim dołączam do reszty, przystaję przy swoim biurku, by zabrać najnowsze kulinarne dzieło dla ekipy. Nikomu jeszcze nie powiedziałam, że dzisiaj są moje urodziny, ale może to zrobię.

Ruszam przez pomieszczenie redakcyjne, zatrzymując się tylko na chwilę na widok kobiety, której nie rozpoznaję. Stoi plecami do mnie, ma ze sobą dwójkę małych dzieci w takich samych ubrankach. Nagle zauważam, że moi koledzy jedzą już jakieś babeczki. Nie domowej roboty, jak moje, tylko ze sklepu. Wyglądają ślicznie i wytwornie. Znowu spoglądam na kobietę, która je rozdaje. Wpatruję się w jej jaskraworude włosy, otaczające ładną twarz bobem o tak równej linii, jak gdyby wycięto go laserem. Kiedy kobieta odwraca się i uśmiecha w moim kierunku, mam wrażenie, jakby mnie spoliczkowano.

Ktoś podaje mi kieliszek z nieschłodzonym prosecco. Dostrzegam wózek z napojami, który szefostwo zawsze zamawia z cateringu, gdy ktoś odchodzi z zespołu, co w tej branży często się zdarza. Chudy Zawiadowca stuka wyrośniętym paznokciem w swój kieliszek, po czym zaczyna mówić. Słowa wylewające się z jego pokrytych okruszkami ust brzmią dziwnie:

– Nie możemy się doczekać powłotu…

Kolejne zdanie już do mnie nie dociera. Wpatruję się w Cat Jones: kobietę, która prezentowała wiadomości przede mną, a teraz stoi tam ze swoimi rudymi włosami – jej znakiem rozpoznawczym – i dwiema ślicznymi córeczkami. Chyba zaraz zwymiotuję.

– …Oczywiście dziękujemy też Annie, któła przejęła steł pod twoją nieobecność.

W moją stronę zwracają się oczy i kieliszki. Ręce zaczynają mi się trząść. Mam nadzieję, że moja twarz lepiej sobie radzi z maskowaniem tego, co czuję.

– Wpisaliśmy to w grafik. Strasznie cię przepraszam, wszyscy myśleliśmy, że już wiesz… – szepcze stojąca obok producentka, ale ja nie jestem w stanie wydobyć z siebie ani słowa.

Po briefingu Chudy Zawiadowca wzywa mnie do swojego gabinetu i też przeprasza. Ja stoję, a on siedzi i wpatruje się w swoje spocone dłonie, jakby miał na nich wypisaną ściągę z tym, co powinien powiedzieć, choć nadal idzie mu nieskładnie. Dziękuje mi i powtarza, jak świetnie sobie radziłam na zastępstwie przez te ostatnie…

– Dwa lata – kończę za niego, bo nagle robi taką minę, jakby nie wiedział, ile czasu prezentowałam wiadomości.

On wzrusza ramionami, jakby chodziło o drobiazg.

– Niestety, to jej stanowisko. Ma podpisany kontłakt. Nie możemy nikogo zwolnić tylko za to, że ułodziło mu się dziecko, nawet jeśli Cat złobiła sobie dwójkę! – mówi i się śmieje.

Ja nie.

– Kiedy wraca do pracy? – pytam.

Na rozległej połaci jego czoła ukazuje się fałda namysłu.

– Jutło. Wszystko jest w…

Przyglądam się, jak bezskutecznie usiłuje znaleźć jakiś zamiennik dla słowa „grafik”, żeby uniknąć kolejnego wyrazu z „r”.

– Wszystko jest w głafiku, i to już od jakiegoś czasu. Ty włócisz na stanowisko łepołtełki, ale spokojnie, nadal możesz zastępować Cat w łazie potrzeby i płowadzić sełwis w tłakcie fełii, Bożego Narodzenia, Wielkanocy i tak dalej. Wszyscy uważamy, że fantastycznie się spisałaś. Oto twój nowy kontłakt.

Spuszczam wzrok na sztywne białe kartki A4, pokryte przemyślanymi zapisami sformułowanymi przez jakiegoś bezimiennego pracownika HR-u. Moje oczy są w stanie skupić się tylko na jednej linijce:

„Reporterka wiadomości: Anna Andrews”.

Wychodzę z gabinetu i znowu ją widzę: kobietę, która ma mnie zastąpić. Choć w sumie prawda jest taka, że to ja byłam jej zastępczynią. Czuję się okropnie, kiedy muszę to przyznać, choćby przed samą sobą. Ale kiedy tak patrzę, jak Cat Jones stoi tam ze swoimi idealnymi włosami i idealnymi dziećmi i śmieje się z moim zespołem, życzę jej śmierci.ON. NADKOMISARZ JACK HARPER

Wtorek 05.15

Wibrowanie telefonu wybudza mnie ze snu, który wolałbym kontynuować. Snu, w którym nie jestem czterdziestokilkulatkiem z hipoteką, na którą mnie nie stać, mieszkającym z dzieckiem, za którym nie mogę nadążyć, i kobietą, która nie jest moją żoną, co nie powstrzymuje jej przed wierceniem mi dziur w brzuchu. W tym wieku powinienem się już ogarnąć, a nie błądzić jak lunatyk po pożyczonym życiu.

Mrużę oczy i spoglądam w ciemnościach na ekran. Widzę, że jest wtorek rano. Absurdalnie wczesna godzina, ale na szczęście przychodzący esemes chyba nie obudził nikogo poza mną. W tym domu brak snu zazwyczaj oznacza poważne konsekwencje, ale nie w moim przypadku – zawsze byłem raczej nocnym markiem. Odczytuję wiadomość. Nie powinna mnie cieszyć, jednak cieszy. Prawda jest taka, że od kiedy wyniosłem się z Londynu, moja robota zrobiła się nudna jak gacie zakonnicy.

Zajmuję tutaj stanowisko szefa jednostki kryminalnej – brzmi nieźle, tylko że stacjonuję w najgłębszej prowincji hrabstwa Surrey, co już nie jest takie podniecające. Blackdown to ucieleśnienie typowej angielskiej wioseczki. Położone jest niecałe dwie godziny jazdy od stolicy i nawet największe „przestępstwa kryminalne”, jakie się tutaj zdarzają, to zwykłe drobiazgi. Od wielkiego dzwonu trafi się jakieś włamanie. Miasteczko skrywają przed światem zastępy pradawnych drzew. Sprawiają wrażenie, jakby uwięziły je – a z nim wszystkich mieszkańców – w przeszłości i nieustającym cieniu. Nie da się jednak zaprzeczyć, że okolica jest jak z obrazka. Przy starych alejkach i wąskich uliczkach stoją domy kryte strzechą i otoczone białymi płotkami. Mamy tu nietypowo dużą liczbę emerytów, a przestępczość jest poniżej przeciętnej. To takie miejsce, do jakiego ludzie przyjeżdżają, żeby umrzeć w spokoju. I w jakim nigdy nie planowałem zamieszkać.

Wpatruję się w wiadomość na ekranie telefonu, spijając z niego słowa. Niemal się ślinię.

„W lesie znaleziono ciało nieznanej kobiety. Potrzebna JK. Proszę o kontakt”.

Sam pomysł, że znaleziono jakieś zwłoki – akurat tutaj – brzmi tak, jakby zaszła jakaś pomyłka, ale wiem, że to prawda. Dziesięć minut później jestem już ubrany, po zastrzyku kofeiny, i siedzę za kierownicą.

Mojej używanej terenówce przydałoby się mycie. Nagle uświadamiam sobie – rychło w czas – że mnie samemu także. Wącham się pod pachami i zastanawiam, czy nie zawrócić, ale nie chcę marnować czasu ani obudzić moich domowniczek. Nienawidzę tego, jak chwilami na mnie patrzą. Mają takie same oczy, w których trochę za często pojawiają się łzy rozczarowania.

Może jestem nieco nadgorliwy i za bardzo mi się spieszy, żeby dotrzeć na miejsce zbrodni przed całą resztą, ale nic na to nie poradzę. Od lat nie trafiła się tutaj taka tragedia i czuję się świetnie, tryskam optymizmem i energią. Problem z pracą w policji polega na tym, że kiedy człowiek zajmuje się tym tak długo jak ja, zaczyna myśleć jak przestępca – jedyna różnica polega na tym, że inni go tak nie postrzegają.

Uruchamiam silnik, modląc się, żeby zaskoczył. Staram się nie zwracać uwagi na swoje odbicie we wstecznym lusterku. Moje włosy – teraz bardziej siwe niż ciemne – sterczą na wszystkie strony. Pod oczami mam ciemne kręgi. A przecież nie jestem tak stary, na jakiego wyglądam. Podbudowuję sobie ego: do jasnej cholery, w końcu i tak jest środek nocy. A poza tym mam gdzieś to, jak wyglądam – opinia innych ma dla mnie jeszcze mniejsze znaczenie niż moja własna. W każdym razie to właśnie sobie wmawiam.

Prowadzę jedną ręką. Drugą przesuwam po szczecinie na brodzie. Może trzeba było się przynajmniej ogolić. Spoglądam na wygniecioną koszulę. Na pewno gdzieś w domu mamy deskę do prasowania, ale nie mam pojęcia gdzie ani kiedy ostatnio z niej korzystałem. Po raz pierwszy od długiego czasu zastanawiam się, co widzą inni, gdy na mnie patrzą. Kiedyś był ze mnie niezły gość. W ogóle sporo było ze mnie niezłych rzeczy.

Wreszcie dojeżdżam na parking w lesie objętym ochroną przez National Trust. Nadal jest ciemno, ale widzę, że reszcie ekipy udało się dotrzeć na miejsce przede mną, choć przyjechałem prawie jak stałem. Stoją tu dwa samochody policyjne i dwie furgonetki, do tego jest kilka cywilnych aut. Kryminalistycy zaczęli już działać, podobnie jak sierżant Priya Patel. Nie zdążyła jeszcze rozczarować się wyborem kariery; nadal jest zielona i tryska entuzjazmem. Zbyt młoda, aby przez tę pracę czuć się staro, zbyt niedoświadczona, by wiedzieć, do czego ją to wszystko doprowadzi. Bo kiedyś doprowadza każdego z nas. Ta jej gorliwość mnie dobija, tak samo jak jej wieczna pogoda ducha. Od samego patrzenia na nią boli mnie głowa, więc w miarę możliwości staram się jej unikać – na tyle, na ile się da, kiedy się z kimś pracuje.

Priya podchodzi spiesznie do mojego samochodu. Jej kucyk kołysze się z boku na bok, a okulary w rogowych oprawkach zsuwają się na koniuszek nosa. Duże brązowe oczy aż za bardzo iskrzą się z radości. Ona nie wygląda, jakby ściągnięto ją z łóżka w środku nocy. Jej dopasowany kostium na pewno nie zapewnia ciału dość ciepła, a wypucowane oksfordki ślizgają się w błocie. Widok osiadającego na nich brudu sprawia mi dziwną satysfakcję.

Czasami zastanawiam się, czy Priya kładzie się spać w pełni ubrana na wypadek, gdyby musiała nagle w pośpiechu wyjść z domu. Kilka miesięcy temu specjalnie poprosiła o przeniesienie do naszej jednostki, żeby pracować pod moją komendą – Bóg jeden wie dlaczego. Jeśli kiedykolwiek w życiu jarałem się swoją robotą tak jak ona, to kompletnie tego nie pamiętam.

Gdy tylko wysiadam z samochodu, zaczyna padać – błyskawiczne oberwanie chmury, deszcz w kilka sekund przemacza moje ubranie. Podnoszę głowę i przyglądam się niebu – jest już ranek, ale ono chyba nadal myśli, że trwa noc. Gdyby nie ciężka zasłona ciemnych chmur, wciąż byłoby widać księżyc i gwiazdy. W taką ulewę ciężko będzie zabezpieczyć materiał dowodowy.

Priya podbiega bliżej, żeby osłonić mnie parasolem, co zakłóca bieg moich myśli. Zatrzaskuję drzwi auta – gwałtownie, choć wcale nie miałem takiego zamiaru. Odganiam ją ruchem ręki.

– Panie nadkomisarzu, sprawdziłam…

– Proszę cię, przecież tyle razy powtarzałem, że mam na imię Jack. To nie wojsko – przerywam jej.

Priya zastyga jak przed kamerą. Przypomina skarconego szczeniaka, a ja czuję się jak wredny stary pierdziel, którym faktycznie się stałem.

– Zabójstwo zgłosił patrol – mówi wreszcie.

– Jest tu jeszcze ktoś od nich?

– Tak.

– Dobrze. Chcę z nimi porozmawiać, zanim odjadą.

– Oczywiście. Ciało leży tam. Wstępnie ślady wskazują na to, że…

– Sam je obejrzę.

– Tak jest, szefie.

Zupełnie jakby moje imię po prostu nie było w stanie przejść jej przez usta.

Mijamy kolejnych członków personelu, których częściowo rozpoznaję – nazwiska niektórych zdążyłem zapomnieć, bo tak długo nie miałem z nimi do czynienia, nazwisk innych nigdy nie poznałem. Nieważne. Mój niewielki, za to idealnie dobrany zespół ma siedzibę w pobliżu tego miejsca, jednak podlega mu całe hrabstwo. Codziennie więc stykamy się z najróżniejszymi ludźmi. Poza tym w tej pracy nie chodzi o to, żeby zdobywać przyjaciół, tylko żeby nie robić sobie wrogów. Priya musi się jeszcze sporo nauczyć w tym zakresie. Idziemy teraz w milczeniu, jej może się to wydawać krępujące, ale mnie nie. Cisza to moja ulubiona symfonia; kiedy życie robi się za głośne, nie mogę myśleć.

Priya świeci latarką na ziemię przed nami – jak zwykle od razu trafia w cel, co mnie irytuje. Przykucamy oboje na ciemnym dywanie opadłych liści i połamanych gałązek. Jesień przyszła i poszła – pokazała się tylko z gościnnym występem, po czym natychmiast uciekła, by ustąpić miejsca nadmiernie pewnej siebie zimie. W moim płaszczu brakuje górnego guzika, więc nie mogę go dopiąć. Nadrabiam to szalikiem w stylu Harry’ego Pottera z moimi inicjałami – to prezent od mojej byłej. Jakoś nigdy nie mogłem się zmusić do tego, żeby się z nim rozstać. Trochę jak z kobietą, która mi go dała. Muszę wyglądać w nim jak głupek, ale trudno. Pewnych rzeczy trzymamy się tylko z powodu osób, od których je dostaliśmy: imion, przekonań, szalików. A poza tym lubię to uczucie, kiedy okręcam go wokół szyi: jest niczym osobista, cieplutka pętla szubienicy.

Mój oddech tworzy chmurki pary. Wpycham ręce głębiej do kieszeni płaszcza, próbując uchronić się przed deszczem i zimnem. Dobrze, że komuś przyszło do głowy, aby rozbić nad zwłokami namiot. Wchodzę przez białe drzwiczki z PCV. W tym samym momencie, w którym dostrzegam zwłoki, moje palce natrafiają w kieszeni na kształt dziecięcego smoczka. Ściskam go tak mocno, że plastik wrzyna mi się w dłonie. Wywołuje to drobne ukłucie bólu, którego czasami potrzebuję. Nie żebym nie widział dotąd zwłok, ale tym razem jest inaczej.

Kobieta leży dość daleko od głównej ścieżki, częściowo zasłaniają ją liście. W tym ciemnym zakątku lasu łatwo byłoby jej nie zauważyć, gdyby nie jasne światła, które ekipa rozstawiła już dookoła.

– Kto znalazł ciało? – pytam.

– To było anonimowe zgłoszenie – odpowiada Priya. – Ktoś zadzwonił na komisariat z budki telefonicznej na końcu alejki.

Cieszę się, że odpowiedź jest tak zwięzła. Priya ma skłonności do gadulstwa, a ja – do niecierpliwości.

Zbliżam się o krok i nachylam ku twarzy martwej kobiety. Jest pod czterdziestkę, szczupła, ładna – jeśli lubi się taki typ urody, a ja chyba lubię – i ogólnie jej wygląd sugeruje trzy rzeczy: pieniądze, próżność, samokontrolę. Widać, że to ciało od lat kształtowały wizyty na siłowni, diety i drogie kremy. Długie i profesjonalnie rozjaśnione włosy wyglądają, jakby wyszczotkowała je i zaraz potem sama położyła się na ziemi. Niczym pasemka złota w błocie. Żadnych śladów walki. Jasne błękitne oczy nadal są szeroko otwarte, jakby ze strachu przed ostatnią rzeczą, którą ujrzały. Sądząc po barwie i stanie skóry, zwłoki nie mogą tu leżeć od dawna.

Są w pełni ubrane. Wszystko, co ma na sobie ta kobieta, wygląda na kosztowne: wełniany płaszcz, bluzka – chyba jedwabna – i czarna skórzana spódnica. Zdaje się, że brakuje tylko butów – przydałyby się na spacer po lesie. Ofiara ma drobne, ładne stopy, lecz moją uwagę przykuwa jej bluzka. Przedtem była biała, podobnie jak stanik pod spodem. A teraz jedno i drugie jest zaplamione na czerwono: po chaotycznych cięciach na tkaninie widać, że kobietę zadźgano licznymi ciosami w pierś.

Ogarnia mnie dziwna pokusa, żeby jej dotknąć, ale tego nie robię.

Nagle zwracam uwagę na jej paznokcie. Zostały niedbale ucięte, aż do żywego. Ale to jeszcze nie wszystko. Nie cierpię nosić przy ludziach okularów, lecz wzrok nie dopisuje mi już jak kiedyś, więc wyszukuję szkła bez recepty, które trzymam na wszelki wypadek, i przyglądam się uważniej.

Na paznokciach prawej dłoni kobiety wypisano czerwonym lakierem:

DWULI

Spoglądam na lewą dłoń – to samo, tylko litery są inne:

COWA

To nie było zabójstwo pod wpływem emocji. Morderstwo zostało zaplanowane.

Wracam do teraźniejszości i uświadamiam sobie, że Priya jeszcze nie zauważyła napisu na paznokciach; jest za bardzo zajęta odczytywaniem mi swoich notatek i dzieleniem się spostrzeżeniami. Ma tendencję do nawijania, dopóki wyraźnie nie poprosi się jej, żeby przestała. Słowa wylewają się z niej, pędzą z jej ust do moich uszu. Słucham tego pospiesznego potoku, starając się wyglądać na zainteresowanego.

– …Uruchomiłam już wszystkie standardowe procedury. W tej części miasteczka nie ma żadnych kamer, ale załatwiamy nagrania z głównej ulicy. Zgaduję, że ta kobieta nie przyszła tutaj na piechotę, w środku zimy, i w dodatku na bosaka. Ale nie mamy ani jej dowodu tożsamości, ani żadnego dowodu rejestracyjnego, a parking był kompletnie pusty, więc nie mogę skorzystać z systemu namierzania pojazdów…

W stresujących sytuacjach ludzie rzadko mówią wprost to, co naprawdę chcą, ale ja wyraźnie słyszę w tonie Prii desperackie pragnienie udowodnienia, że poradzi sobie z tą sytuacją.

– Widziałaś już kiedyś ludzkie zwłoki? – pytam, wchodząc jej w słowo.

Priya prostuje się jeszcze bardziej i wysuwa brodę niczym buńczuczne dziecko.

– Owszem. W kostnicy.

– To nie to samo – mruczę pod nosem.

Tylu rzeczy mógłbym ją nauczyć – rzeczy, o których nawet nie wie, że musi je poznać.

– Zastanawiałam się nad tym, jaką wiadomość chciał przekazać zabójca – ciągnie Priya, wracając do swojego notesu, w którym widzę kolejną z jej niezliczonych list.

– Chciał, żeby ludzie wiedzieli, że ofiara była dwulicowa – odpowiadam, na co Priya spogląda na mnie, jakby nie zrozumiała. – Jej paznokcie. Ktoś je chyba obciął i zostawił na nich wiadomość.

Priya marszczy brwi i nachyla się, żeby przyjrzeć się dokładniej, po czym podnosi głowę i wpatruje się we mnie zdumiona, jakbym wykazał się zdolnościami Herkulesa Poirota. Wygląda na to, że umiejętność czytania to teraz supermoc.

Nie patrzę jej w oczy. Ponownie skupiam się na twarzy leżącej w piachu kobiety. Mówię komuś z ekipy kryminalistycznej, żeby obfotografował ją ze wszystkich stron. Wygląda na taką, co lubiła, jak się jej robiło zdjęcia, szczyciła się swoją próżnością. Błyska flesz i nagle przypominam sobie inne miejsce, inny czas: Londyn, kilka lat temu, reporterzy i obiektywy na rogu jakiejś ulicy, wszyscy przepychają się, żeby zdobyć ujęcie czegoś, na co w ogóle nie powinni chcieć patrzeć. Zagrzebuję to wspomnienie – nienawidzę prasy – i nagle zauważam coś jeszcze.

Usta kobiety są lekko rozchylone.

– Poświeć latarką na jej twarz.

Priya wykonuje polecenie, a ja znowu kucam i przyglądam się uważniej.

Usta, przedtem różowe, teraz już posiniały, ale widzę, że w ciemności pomiędzy nimi kryje się coś czerwonego. Wyciągam po to rękę, bez namysłu, jakby pod wpływem uroku.

– Szefie…

Priya powstrzymuje mnie, zanim popełnię błąd. Stoi tak blisko, że robi mi się nieswojo. Czuję jej perfumy i zapach oddechu; odnajduję w nim lekką woń niedawno wypitej herbaty. Odwracam się i widzę na młodej twarzy grymas, który bardziej pasowałby do starszej osoby. Sądziłem, że to doświadczenie – jej pierwsze zwłoki w lesie – trochę ją przystopuje, wytrąci z równowagi, ale może się myliłem. Próbuję sobie przypomnieć, ile ona ma lat – nie umiem oceniać wieku kobiet. Gdybym musiał zgadywać, powiedziałbym, że jest koło trzydziestki. Wciąż głodna sukcesu, pełna wiary w swoje możliwości, nienaznaczona rozczarowaniami, których życie jeszcze nie zdążyło na nią zesłać.

– Nie powinniśmy poczekać, aż patolog zbada ciało? – pyta, choć doskonale zna odpowiedź.

Priya trzyma się zasad równie zażarcie, jak kłamca swoich kłamstw. Słowo „patolog” wymawia tonem dzieciaka, który właśnie nauczył się w szkole czegoś nowego i koniecznie chce się tym popisać.

– Masz całkowitą rację – odpowiadam i cofam się o krok.

W przeciwieństwie do niej widziałem już mnóstwo zwłok, ale ta sprawa będzie inna od wszystkich, nad którymi zdarzyło mi się pracować. Priya znowu zaczyna spekulować na temat tożsamości ofiary, a ja po raz kolejny odpływam myślami. Zaczynam odnosić wrażenie, że szykuje się duża afera, i zastanawiam się, czy podołam zadaniu. Żadne dwa morderstwa nie są takie same, ale minęło już wiele lat od czasu, kiedy prowadziłem podobne śledztwo, i wiele się w tym czasie zmieniło. Praca, ja sam… Ale nie chodzi tylko o to.

Tym razem wszystko będzie inaczej.

Nigdy nie pracowałem nad sprawą zabójstwa kogoś, kogo znałem.

A tę kobietę znałem dobrze.

Byłem z nią ostatniej nocy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: