Zaplanuj sobie śmierć - Milena Wójtowicz - ebook + książka

Zaplanuj sobie śmierć ebook

Milena Wójtowicz

0,0
31,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: WAB
  • Kategoria: Kryminał
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2021
Opis

Czy piątek trzynastego to dobra data na morderstwo? Gdy główny planista kończy martwy, cała produkcja stoi pod znakiem zapytania, a firma nieuchronnie pogrąża się w chaosie. Zarząd blednie na myśl o przestoju, policję bardziej interesuje, kto zabił Mirka Biernackiego. Wszyscy są podejrzani, zwłaszcza Stella, bo do inspektora Chętka szybko docierają wieści o jej zatargach z ofiarą. Pracownicy podejmują własne śledztwo, wymagają tego sprawiedliwość, wiszące nad głowami terminy dostaw i spragniony najświeższych plotek kierownik jakości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 290

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



MILENA

WÓJTOWICZ

ZAPLANUJ SOBIE ŚMIERĆ

Copyright © by Milena Wójtowicz, MMXXI

Wydanie I

Warszawa MMXXI

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Z dedykacją dla Wielkiej Detektyw Ani W.

Postaci

Kacper Niedźwiedzki – inżynier jakości, niespełniony detektyw, pałający chęcią wykorzystania w realu wiedzy wyniesionej z seriali kryminalnych

Mateusz Piotrowski – zwany pieszczotliwie Perkozem, kierownik jakości, pretendent do tytułu pierwszego plotkarza zakładu, człowiek o osobowości dramatyczno-dynamicznej

Zbigniew Kociołek – magazynier, pechowiec, który znalazł trupa w szufladzie

Elunia Rowicka – montażystka, pretendentka do tytułu pierwszej plotkarki zakładu, druga na miejscu zbrodni

Mirosław Biernacki – główny planista produkcji, ofiara

Stella Lew(jeszcze)-Wolska – planistka produkcji, kobieta na zakręcie życiowym

Grzegorz Makuszko – kierownik produkcji próbujący desperacko ogarnąć produkcję w cieniu zbrodni; gdyby nie był łysy, rwałby włosy z głowy

Ksenia Jońska – robocop kadrowy pozbawiony serca, który złożył wypowiedzenie i poszedł w siną dal

Henryk Mickiewicz – behapowiec, kolekcjoner zdjęć o tematyce nieprzyjemnej dla oka i żołądka

Aneta Rolka – pierwsza specjalistka z działu sprzedaży, nieustannie walcząca o dobre imię zakładu i zaufanie klienta

Sylwia Pawłowska – druga specjalistka z działu sprzedaży, nieustannie walcząca o dobre imię zakładu i zaufanie klienta

Julia Kaźmierczak – główna księgowa, piękna ciałem, niezłomna duchem

Maja Czajkowska – księgowa, niedawno zatrudniona, skrywająca się w cieniu faktur

Zarząd – mityczna jednostka kierownicza przebywająca z dala od firmy i komunikująca się głównie za pomocą telefonii komórkowej

Prezes – proaktywna część zarządu, popierająca zaangażowanie personelu we wszystko, łącznie ze śledztwem

Wiceprezes – zestresowana część zarządu, żyjąca w lęku przed przepisami

Lucyna Adamska – sekretarka, osoba niewzruszona

Podkomisarz Chętek – policjant pragnący odnaleźć sprawcę drogą ustalenia istotności faktów

spirant Swoboda – policjant obarczony niewdzięcznym zadaniem nadzoru nad gronem świadków i podejrzanych

Prokurator Wiszniewski – osobnik nieśmiały do ludzi, który nie życzy sobie być ludziom opisywany

Starszy inspektor Krzyszak – przedstawiciel PIP-u

Sebastian Lew – prawie były mąż Stelli, prawnik, aktualnie na emigracji we Wrocławiu

Klementyna Piotrowska – bogini coachingu, efektywności osobistej i ogarniania się, żona Mateusza

Rozdział 1

…w którym okazuje się, że poniedziałek szesnastego jest pierwszym dniem roboczym po piątku trzynastego

Dorośli i odpowiedzialni ludzie, a do takich niewątpliwie zaliczał się już Kacper Niedźwiedzki, nie spędzali niedzielnych wieczorów ze znajomymi w pubie nad kolejnymi kuflami piwa, ale grzecznie w domu, we własnym łóżku, tak by w poniedziałek rano, niczym skowronki produktywności wpaść do pracy punktualnie o siódmej pięćdziesiąt pięć i z radosnym, pełnym entuzjazmu uśmiechem dopaść ekspresu do kawy, zanim drodzy współpracownicy, bezczelne sępy kofeinowe, opróżnią dzbanek.

Oczywiście skowronki produktywności teoretycznie nie powinny zabierać ze sobą do łóżka laptopa z Netfliksem i oglądać pięciu odcinków serialu z rzędu, ale Kacper dopiero niedawno zamienił beztroski tryb życia studenckiego na los etatowca, więc jeszcze nie zdążył się dobrze wprawić w byciu odpowiedzialnym, za to bardzo szybko wyrobił sobie nawyk wciągania porannej kawy niemal jednym siorbnięciem.

Był zatrudniony w Majreksie od prawie dwóch lat i jeszcze ani razu nie spóźnił się do pracy, choć zdarzały mu się poranki takie jak ten, gdy mózg opornie witał się ze światem i wymagał obfitego podkarmienia palonym ziarnem. W ten poniedziałek Kacper zaparkował pod firmą o siódmej pięćdziesiąt trzy, na parkingu zewnętrznym, bo na wewnętrzny nie dało się wjechać ze względu na tłum ludzi przed bramą. Ziewając, wysiadł z auta, zrobił pięć kroków i dopiero wtedy uświadomił sobie, że o tej godzinie pracownicy pierwszej zmiany i biura powinni być na swoich stanowiskach pracy, a nie wystawać pod bramą zakładu.

Przez myśl przemknęło mu kilka możliwości – od strajku, przez, tfu, tfu, ogłoszoną nagle niewypłacalność zakładu, aż po awarię bramy elektrycznej i zgubienie przez dozorców klucza awaryjnego. Ostatnia możliwość zdawała się najbardziej prawdopodobna, bo tłum pracowników nie dzierżył żadnych transparentów, nie wznosił haseł bojowych i zasadniczo sprawiał wrażenie zadowolonego z nagłej przerwy w pracy, choć zaaferowanego.

Byli tam chyba wszyscy z zakładu, od wyraźnie zafrasowanego strażnika ze stróżówki przy bramie, przez pracowników poszczególnych działów, po ich bezpośrednich przełożonych. Ludzie stali w grupkach, niektórzy pośpiesznie palili, inni grzebali w telefonach, a ktoś z działu cięcia, Patusiak mu chyba było, korzystał nawet z okazji, żeby przydrzemać, oparty plecami o ogrodzenie.

A na parkingu wewnętrznym stały dwa radiowozy.

Kacper poprawił na ramieniu plecak i ruszył w stronę współpracowników. Z łatwością dostrzegł pomiędzy nimi swojego bezpośredniego przełożonego, kierownika działu jakości. Trudno byłoby go przeoczyć – Mateusz, chudy i wysoki, przerastał wszystkich o głowę i pół szyi. Na produkcji wołali za nim Perkoz, choć Kacprowi zawsze bardziej przypominał przerośniętego pieska preriowego. Oczywiście przy założeniu, że pieski preriowe wciągałyby nikotynę jak misie koala liście eukaliptusa.

Teraz też Mateusz korzystał z okazji i schowany za murem ludzi stał pod płotem i popalał, wypuszczając dym hen w niebo. Na widok Kacpra przełożył papierosa do lewej ręki, żeby przywitać się z młodym.

– Cześć, co jest? – zapytał Niedźwiedzki, kiwnięciem głowy wskazując na ludzi wokoło.

– Podobno znaleźli trupa – wyjaśnił mu szef, zaciągając się głęboko.

Kacper przez chwilę miał wrażenie, że się przesłyszał.

– Ale gdzie, u nas?

– No u nas, u nas, dlatego wszystkich wyrzucili za bramę.

– No ale jak? – Młody wychylił się, by zza kolegi spojrzeć na zakład.

Fabryka nijak nie przypominała miejsca zbrodni. Za ogrodzeniem z siatki rozpościerał się równo przystrzyżony trawnik ozdobiony niewielkim klombem i oczkiem wodnym. Wyłożony kostką chodnik prowadził wzdłuż wewnętrznego parkingu do głównego budynku, prostokątnej hali z niewielkim biurowcem przy jednej z krótszych ścian. Nad głównym wejściem lśniło bordowe logo firmy, stylizowane wielkie M z dopisaną małymi literkami resztą nazwy.

Wszystko było ładne, czyste i skąpane w nieśmiałym wrześniowym słońcu. Nijak nie wyglądało na miejsce odpowiednie do tego, żeby zakończyć w nim żywot.

– Ale co, przez płot ktoś wlazł? Żul jakiś?

– A gdzie tam – prychnął Mateusz.

– Złodziej? – próbował zgadnąć Kacper. – Przedstawiciel handlowy? – zapytał z niedowierzaniem, przypomniawszy sobie, co wedle krążącej w zakładzie legendy zrobił kierownik produkcji z pewnym namolnym interesantem w czasach Przed Zamontowaniem Monitoringu.

– A żeby – westchnął ponuro Mateusz. – Podobno Mirek.

Kacper nic nie powiedział, bo go zamurowało. Sam fakt, że w jego miejscu pracy znalazł się trup, był mocno szokujący, a jeśli to był jeszcze trup znajomy…

No, może nie bardzo znajomy, ale codziennie widywany. Mirek Biernacki był głównym planistą produkcji, więc pracownicy działu jakości nie mieli z nim zbyt wiele do czynienia, ale firma nie była tak duża, żeby ludzie się w niej przynajmniej trochę nie kojarzyli. W dodatku Biernacki ostatnio ściągnął na siebie niesławę akcją „wypowiedzenie”, kiedy najpierw dramatycznie ogłosił, że się zwalnia, potem wzgardliwie przyjął od współpracowników prezent pożegnalny, a na koniec dogadał się z szefem i jednak został w pracy. Prezentu nie oddał, ani nawet nie zaprosił darczyńców na jakieś piwo, żeby być z nimi kwita, co nie przysporzyło mu sympatii.

– W piątek go jeszcze, kurczę, widziałem – przypomniał sobie Kacper. – O czternastej, jak druga zmiana wchodziła. Kłócił się o coś z brygadzistą…

– Wszyscy w piątek go widzieli albo słyszeli, bo pożarł się jeszcze na korytarzu ze Stellą – powiedział Mateusz. – A dziś go już, kurde, nie ma, co za czasy…

– Ale jak? Na zawał to był chyba za młody, wypadek jakiś? Przecież on przy maszynach nie robił. Spadło coś na niego? Uderzył się w głowę? I tak od razu, jak tylko do pracy przyszedł?

– Gdzie tam od razu – wtrąciła się ruda Elunia Rowicka z działu montażu, popalająca e-fajkę metr od nich. – Dzisiaj to go znaleźli, Zbyszka aż cucić musieli i z łazienki siłą wyciągać, bo wpadł w histerię, że trupa dotknął, a leżeć to sobie tam mógł nawet i od piątku.

Wizja histerii magazyniera Zbyszka – wielkiego chłopa z barami jak wół pociągowy i kolekcją tatuaży o tematyce narodowościowo-bohatersko-hipermęskiej – była tak absurdalna, że sama śmierć Mirka zaczęła się wydawać Kacprowi równie absurdalna i nierealna. Nagle jakoś lżej mu było oddychać.

– I tu właśnie sęk tkwi pogrzebany, panie kierowniku. – Elunia pochyliła się konspiracyjnie w ich stronę, przynosząc ze sobą zapach waniliowego liquidu. – Zbyszek go znalazł w szufladzie regału. To na wypadek jakoś nie wygląda, ale co ja tam wiem, tylko mówię…

– Całkiem dużo pani wie – zauważył Mateusz.

Pani Elunia zmierzyła go pobłażliwym spojrzeniem.

– Panie kierowniku, tu mi płakał, tu. – Wbiła palec wskazujący w swój lewy obojczyk. – Odskoczył od tego regału jak oparzony, jeszcze kartony wokoło porozrzucał i poleciał jak opętany do kibla szorować łapy pastą. Aż całe miał czerwone. Ale nie od krwi, tylko od tarcia. I kwiczał przy tym tak jak w tych japońskich kreskówkach, co mój syn ogląda. Tam mają takie piskliwe głosiki. No to poszłam zobaczyć, co jest, bo żeby Zbyszek takie dźwięki wydawał, to ja jeszcze ani nie widziałam, ani nie słyszałam. A ten wylatuje z kibla i hyc mnie na gors się rzuca. Ze łzami w oczach, panie kierowniku, i z tym kwikiem, jak dzik w tych filmach przyrodniczych. – Aż się lekko otrząsnęła.

Kacper się jej nie dziwił, Zbyszek był wielki, pani Elunia wręcz przeciwnie, rozmiar miała kieszonkowy. Cud niewątpliwy, że jej rozhisteryzowany magazynier nie złamał tego obojczyka.

– Na to przyleciał majster – ciągnęła opowieść Elunia – ale Zbyszek nic z siebie nie wydusił, tylko łapami machał w stronę regału. To majster mi mówi „trzymaj go”, a ja bym mu normalnie powiedziała, żeby go pokręciło, ale nie mogłam, bo mi Zbysiu dalej szlochał i trochę go dużo było. Majster zaraz wrócił i Zbigniewa zabrał do kanciapki, a nam wszystkim kazał wyjść z hali. A Zbychu za naszymi plecami szast-prast, z powrotem do łazienki, łapy szorować. I zamknął się od środka, żeby mu nikt nie przeszkadzał. Majster na niego machnął ręką, policję zaraz wezwał i powiedział, że to oni będą się ze Zbigniewem użerać. Szybko przyjechali. Jak dzwoniłam, że na alejkach u mnie na osiedlu chleją i klną, i tłuką butelki, to jechali i jechali, a tu szast-prast i już byli, wyrzucili nas w ogóle za płot, kazali nikomu nic nie mówić i nie szerzyć plotek – zakończyła opowieść, z wyraźnym żalem zerkając na zgromadzony pod bramą tłum. – No to nie mówię.

– Nam pani powiedziała.

Elunia wzruszyła ramionami.

– Toż kierownik to nie jest nikt. Kierownikowi można – wyjaśniła.

Mateusz pokiwał głową, najwyraźniej przyjmując jej logikę.

– A Zbyszek gdzie?

– W tej kanciapie chyba został.

– A majster?

– Na hali. Pewnie ich przesłuchują, myśli pan kierownik, że to tak jak w telewizji będzie? I tak będą śladów szukać, z tym takim światłem, co wszystko pokazuje? Jak w si-es-aju?

– Nie wiem, nie wiem. – Mateusz się zamyślił. Zgasił niedopałek i rozejrzał się wokoło, lekko wyciągając szyję. – O, jest pani Ksenia – zauważył, wskazując na chudą i wysoką postać. – Ją może niech pani podpyta, ona chyba czyta kryminały.

– No ale… nikomu miałam nie mówić – zawahała się Elunia, najwyraźniej nie chcąc wypuszczać z rąk rozpoczętej konwersacji.

– Pani Elu, ona przecież jest kadrową. To już na pewno nie jest jakiś „nikt”, nawet policja by to pani potwierdziła.

Eluni coś błysnęło w oku i porzuciła ich bez słowa pożegnania.

– Nie patrz za nią tak tęsknie, bo jeszcze wróci.

Kacper zaprotestował gwałtownie:

– Ja wcale…! Ten, no… Ona tyle wie, mogła jeszcze coś powiedzieć.

– Nic nie wie, a teraz przez tydzień będzie próbowała robić za gwiazdę, bo jej Zbyszek w gorset płakał. Sam słyszałeś, nic jej nie powiedział, bo histeryzował, a potem majster wszystkich wyprosił. Co najwyżej moglibyśmy z nią dalej prowadzić rozważania na temat metod CSI New York, a CSI Opole. Bo wszyscy jesteśmy takimi ekspertami kryminalistyki, że ho, ho. A poza tym zapunktujemy w kadrach, że im ją wysłaliśmy, tam lubią wiedzieć, co jest grane.

Kacper głośno tego nie powiedział, ale też się zastanawiał, czy będzie tak jak w CSI, i w zasadzie chętnie by z panią Elunią te rozważania poprowadził. Fakt, że w roli zwłok występował kolega z pracy, wciąż wydawał mu się nierealny i Kacper nie zdziwiłby się przesadnie, gdyby nagle zza budki wartownika wyskoczył cały i żywy Mirek Biernacki i zawołał „a kuku”. No ale Elunia się oddaliła i aktualnie, sądząc z gestykulacji, powtarzała swoją opowieść przed Ksenią Jońską. Kadrowa łypała na nią znad prostokątnych szkieł okularów i minę miała taką, jakby spodziewała się, że ktoś ją wkręca, i już szykowała dla tego kogoś wyjątkowo nieprzyjemną zemstę. Elunia, przejęta swoją rolą, w ogóle nie zwracała na to uwagi i perorowała dalej.

Gdzieś na ulicy ryknął silnik i zaraz na parking wpadło z piskiem opon błękitne auto behapowca. Henryk Mickiewicz zahamował gwałtownie, parkując zupełnie niezgodnie z logiką i przepisami, i wyskoczył zza kierownicy. Drzwi zatrzasnął za sobą z taką siłą, że zamiast się zamknąć, odskoczyły i pozostały uchylone, ale on nie zwrócił na to uwagi. Powiódł dzikim wzrokiem po zgromadzonych na placu pracownikach, jakby sprawdzając ich liczebność i żywotność, po czym w kilku susach dopadł bramek. Przytomny strażnik nawet z nim nie dyskutował, tylko uchylił furtkę i odsunął się na bezpieczną odległość. Ledwie zestresowany behapowiec wbiegł na teren firmy, furtka została ponownie zamknięta i pozostali mogli tylko obserwować zza siatki, jak Henryk, sadząc te swoje dziwne półbiegowe susy, wpada do budynku.

– Temu to nie ma co zazdrościć – stwierdził Mateusz.

Kacprowi zrobiło się trochę łyso. Kiedy pan Henryk biegał po hali albo prowadził szkolenia, cały czas rzucał tekstami typu „przeżyjcie, proszę”, „opowiem wam, jak nie zginąć w pracy” i „dobry pracownik to żywy i cały pracownik”, ale nikt tego nie traktował poważnie. No owszem, zdarzały się jakieś skaleczenia i zeszłej zimy ktoś sobie złamał nogę na oblodzonym chodniku, ale nikomu nie przyszłoby do głowy, że te jego teksty o życiu i śmierci w pracy są czymś więcej niż tylko straszeniem pracowników przez wiecznie zestresowanego behapowca, który sam często im powtarzał, że wszyscy oni, bez wyjątku, mają bardzo zły wpływ na jego wrzody.

A teraz… Kacper pomyślał o regale magazynowym zainstalowanym przy tylnej ścianie hali, wielkim, wysokim na ponad dziesięć metrów, składającym się z osiemdziesięciu szuflad, z których każda mogła pomieścić dwie tony sześciometrowych profili. Szuflady wyjeżdżały z regału niczym wagoniki na szynach prosto na dział cięcia. Cała konstrukcja była dla bezpieczeństwa obudowana kratą i do środka można się było dostać albo przez zamykane na klucz drzwiczki w kracie, albo przez otwór, którym wyjeżdżały szuflady. Raz na kwartał urządzenie wyłączano i utrzymanie ruchu z wielkim namaszczeniem robiło przegląd.

– Ty… ale co Mirek robił w regale?

Mateusz, odprowadziwszy wzrokiem behapowca, odwrócił się w stronę podwładnego.

– Przecież on tam nie miał czego szukać – ciągnął Kacper. – Tam włazi tylko utrzymanie ruchu i logistyka. Po co się tam pchał planista? I to jeszcze jak regał chodził? Przecież jakby wlazł do wyłączonego, toby mu nic nie było…

– Ty masz rację… – zgodził się kierownik jakości.

Chciał coś jeszcze dodać, ale nie zdążył, bo na parking wjechał zieloniutki seacik Stelli Lew-Wolskiej, zastępczyni Mirka. Przez zebrany przed wejściem tłum przeszła fala podniecenia; najwyraźniej do wszystkich dotarła już informacja o tożsamości zwłok i teraz chciwie wyczekiwali reakcji najbliższej współpracownicy i zarazem największego wroga świętej pamięci planisty.

A kiedy drzwi auta się otworzyły, ekscytacja zgromadzonych jeszcze się pogłębiła, choć nie ze względu na reakcję zastępczyni Biernackiego.

Stella, która w piątek była w pracy, miała brązowy warkocz, trampki, dżinsy i elegancką bluzkę. Wychodząc, wkładała jeszcze sportową kurtkę przeciwdeszczową albo brązowy płaszcz – zawsze się tak ubierała. Kobieta, która teraz wysiadła zza kierownicy seata, miała krótko obcięte włosy ufarbowane na kolor srebrny z perłowym połyskiem, buty na obcasie, wyjątkowo obcisłe spodnie i skórzaną kurtkę.

Kacper nie poznałby jej na ulicy, bez szans. Gdyby nie to, że wysiadła z auta Wolskiej, w ogóle by jej ze Stellą nie skojarzył. A jednak to była właśnie ona, zupełnie odmieniona, jakby się urwała z jakiegoś programu telewizyjnego.

Wysiadła i zdumiała się widokiem tłumu i liczbą wbitych w siebie spojrzeń. Przeczesała nerwowo dłonią włosy i rozejrzała się wokoło. Zauważywszy Kacpra i Mateusza, ruszyła w ich stronę. Im bliżej była, tym lepiej widzieli dziwny wyraz jej twarzy – twarzy, którą zdobił makijaż o wiele mocniejszy niż zwykle.

– Cześć, co tu się dzieje? – zapytała nerwowo.

Kacper zawiesił się w pół słowa między informacją o śmierci Biernackiego a czymś w stylu pełnego podziwu „wow”, ale Mateusz go wyręczył, bez ceremonii przechodząc od razu do sedna.

– Mirek nie żyje.

– Co? No chyba sobie żartujecie! – Stella nie sprawiała wrażenia zaskoczonej, zszokowanej czy zasmuconej, raczej oburzonej.

– Coś z regałem… – zaczął Mateusz, ale znów nie dane mu było dokończyć myśli.

Drzwi do hali otworzyły się. Tłum gapiów natychmiast porzucił mniej lub bardziej dyskretne obserwowanie nowego imidżu Stelli Lew-Wolskiej i zajął się już całkiem niedyskretnym wpatrywaniem się w kierownika produkcji, który powolnym krokiem ruszył w stronę bramki. Zwykle rześki i pogodny, teraz sprawiał wrażenie kogoś, komu niebo zwaliło się na łysą głowę, i to ze dwa razy z rzędu.

Zgromadzeni zaczęli przeciskać się bliżej, spragnieni wieści albo może tylko sensacji.

– Panie kierowniku…! – zawołał ktoś.

Grzegorz Makuszko, kierownik produkcji, spojrzał na wszystkich stłoczonych za bramą tak, że aż się cofnęli.

– Dajcie spokój – poprosił znękanym głosem.

Wyszedł przez furtkę i mijał kolejne osoby, aż dotarł do Mateusza i Kacpra. Zaraz też zauważył Stellę i najwyraźniej doznał szoku, bo aż nim wstrząsnęło.

– Noż kurde – zaczął, ale zaraz rozejrzał się wokoło, dostrzegając dziesiątki wbitych w siebie par oczu. – Chodźcie do środka – zadysponował. – Pani Kseniu, pani też – zawołał do kadrowej.

Ksenia Jońska bez wahania porzuciła Elunię, najwyraźniej cały czas zdającą jej relację z ataku histerii magazyniera, i podeszła do nich. Kacper nie był pewien, czy jego też dotyczy zaproszenie, ale uznał, że lepiej się nie pytać, tylko skorzystać z okazji i znaleźć się bliżej centrum wydarzeń. Grzegorz poprowadził swoją małą procesję przez szpaler pracowników, aż do bramki, którą strażnik raz-dwa im otworzył i zaraz za nimi zamknął.

Byli już pod głównym wejściem do firmy, kiedy kierownik produkcji się zatrzymał.

– A tobie co? – zapytał Stellę, obrzucając ją podejrzliwym spojrzeniem od stóp po lśniący srebrzyście czubek głowy.

– Miałam zamiar, wiesz, przebrandować się, zmienić twarz, odkryć siebie, takie rzeczy – wyjaśniła z przekąsem. – Chciałam zrobić wielkie wejście, takie żeby elektryk z wrażenia wlazł na filar albo żeby Majkę z księgowości przekręciło z zawiści, ale kurde nie, jakby mało mi było wszystkiego w życiu, to akurat tego dnia, kiedy na scenę wkraczam nowa ja, Mireczek sobie zakończył żywot! Co za chuj, za życia mi robił koło dupy, po śmierci psuje mi pierwszy dzień reszty mojego życia!

– Tak o zmarłym… – westchnął potępiająco Grzegorz.

– W tym tygodniu mam ostatnią rozprawę rozwodową – prychnęła Stella. – Będę trzydziestotrzyletnią rozwódką i aktualnie czuję się martwa w środku. A Mirek to szuja był, szkoda, że tak skończył, mógł po prostu zmienić pracę, ale serio myślisz, że ktoś tu będzie po nim przesadnie płakał?

Nie dało się ukryć, że miała rację. Mirek Biernacki nie był specjalnie lubiany, a numery, które ostatnio odstawiał, zwłaszcza ta heca z wypowiedzeniem, nie przysporzyły mu fanów. Nikt specjalnie by po nim nie płakał, gdyby faktycznie odszedł do tych Katowic, ale w sytuacji kiedy umarł…

– Nie tego dnia – powiedział nagle kierownik produkcji. – Znaczy nie dziś. Gliny mówią, że zmarł w piątek. W piątek trzynastego – żachnął się. – Kurna, no wiedziałem, że w piątek trzynastego to się wszystko spierdoli. Mówiłem!

Faktycznie, każdy trzynasty, który wypadał w dzień roboczy, był dla Grzegorza powodem do narzekań i przypisywania wszystkich możliwych wydarzeń negatywnej sile wyższej, a już piątki trzynastego przeżywał tak, że współpracownicy czasem wręcz się dziwili, że przychodzi w te dni do pracy. Robocza teoria głosiła, że robił to tylko dlatego, żeby wszystkie nieszczęścia, które się wtedy musiały wydarzyć, spotykały go w zakładzie, a nie w domu.

– I wykrakałeś – wytknął bezlitośnie Mateusz. – Od razu się może zgłoś na policję, że to przez twoje jojczenie kalendarzowe. Zamkną ciebie i sprawę i będziemy mogli spokojnie wrócić do pracy.

– Weź mi nawet takich rzeczy nie suponuj! – obraził się Grzegorz. – Jeszcze to ktoś potraktuje poważnie. A w ogóle to trochę powagi zachowaj, kolega nie żyje.

– Nie zamierzam w ogóle zachowywać powagi i przypominać sobie, że kolega nie żyje, póki nie będę w domu i nie będę miał flachy na stole – stwierdził stanowczo Mateusz.

Kierownik produkcji podrapał się po łysej głowie.

– Ty, ja zadzwonię do mojej, powiem, co jest grane, i wpadnę do ciebie, co? Też wezmę flaszkę.

– W piątek – zaproponował Mateusz. – Przetrwajmy jakoś ten tydzień, byle do piątku, ten już, kurde, będzie miał jakiś normalny numerek…

– No – zgodził się Grzegorz. – To przeżywanie odkładamy do piątku. A na razie dawajcie do środka, gliny chcą z nami wszystkimi rozmawiać.

Rozdział 2

…w którym umarł Mirek, umarł i leży na prętach

Hol biurowca i widoczna za jego przeszkloną ścianą hala produkcyjna wyglądały tak jak zwykle, co samo w sobie wydawało się Kacprowi jakąś nieprzyzwoitością – w obliczu śmierci, zwłaszcza śmierci nagłej, nieoczekiwanej i tak bardzo nie na miejscu, coś powinno się zmienić. Rozglądał się nawet wokół, szukając jakiegoś mrocznego omenu – zbitej szyby, przewróconej doniczki, czy choćby jakiegoś cienia w kącie, ale na próżno, wszystko było idealnie wysortowane, usystematyzowane, wysprzątane i ustandaryzowane zgodnie z celebrowaną w Majreksie japońską filozofią 5S, której przestrzegania zresztą sam pilnował w ramach swoich obowiązków służbowych. Przez głowę przemknęła mu absurdalna myśl, że nie mają wydzielonej i oznaczonej powierzchni na trupy i to w ogóle nie fair i niezgodne z lean managementem schodzić z tego świata w miejscu do tego nieprzeznaczonym, i w zasadzie dobrze, że audyt był w marcu, bo jak nic mieliby niezgodność…

Nagle w korytarzu pojawił się blady cień i Niedźwiedzki aż podskoczył, przez ułamek sekundy spodziewając się, że jednak mroczny kosiarz zlekceważył zasady porządku i pojawił się osobiście, ale to był tylko behapowiec Henryk, blady, o zapadniętych policzkach.

– Pani Kseniu – odezwał się zbolałym głosem, doskonale pasującym do jego upiornego imidżu. – Dokumentacja kadrowa, aktualne szkolenia pana Mirka…

– Już, już. – Ksenia, kanciasta, sarkastyczna i zwykle raczej nieprzyjemna, delikatnie ujęła Mickiewicza pod ramię i poprowadziła w stronę kadr. – Zaraz znajdziemy. I meliski panu zrobię…

– PIP przyjedzie… – wyszemrał ze zgrozą behapowiec.

– Jeszcze nie przyjechali. Zresztą niech stracę, im też zaparzę. W końcu to też ludzie – zadeklarowała kadrowa, chociaż w jej głosie słychać było lekkie powątpiewanie.

Henryk nie zwrócił na to uwagi, posłusznie podążając za nią do biura.

– No to przynajmniej on mi nie zejdzie na zawał – odetchnął z ulgą Grzegorz, gdy Jońska i Mickiewicz zniknęli w pokoju kadr. – Bo już się normalnie zaczynałem martwić…

– On nie choruje na nadciśnienie, tylko na wrzody – stwierdził kierownik jakości, jak zawsze najlepiej poinformowany. – Ale spoko, Ksenia go naprostuje, a ty puszczaj farbę.

– Co? – Kierownik produkcji, chłop z postawy i charakteru podobny do misia, cofnął się obronnie na widok wyrazu twarzy swojego chudszego kolegi. Mateusz dla odmiany przypominał w tej chwili nie perkoza czy czaplę, ale proaktywnego sępa, bez kompleksów rzucającego się na większą, ale słabszą psychicznie ofiarę.

– Gadaj, co tu się stało, bo wiemy tyle co od rudej Eluni. A ta lata i opowiada wszystkim, jak jej Zbyszek na biuście łkał.

– Gliny zabroniły jej gadać…

– No weź, sensacja jej życia zawodowego, myślisz, że będzie siedzieć cicho? Gadaj. Co, zostawisz nas z wersją Eluni? Cały zakład będzie znał tylko jej opowieść, nie będzie komu informacji naprostować…

Grzegorz uciekł wzrokiem w bok, potem na sufit, potem znowu w bok, aż wreszcie ugiął się przed logiką argumentu. Elunia była dyskretna i subtelna jak skrzyżowanie tabloidu z cepem. Miała też skłonności do konfabulacji i obsadzania siebie w roli jedynej zatroskanej, sprawiedliwej i dbającej o los firmy, ludzkości i świata. A teraz w dodatku rzeczywiście była jedyną osobą wśród zgromadzonych na parkingu, która miała informacje prawie z pierwszej ręki.

– Mogę wam powiedzieć, że Mirek nie żyje – oznajmił wreszcie Grzesiek.

– No co ty, kurwa, nie powiesz – stwierdziła sarkastycznie Stella. – Nie żeby mi było specjalnie przykro, ale kurczę, musiał akurat dzisiaj…

Kierownik produkcji zrobił minę skrzywdzonego misia.

– Wiem, że za nim nie przepadałaś, ale serio, musisz tak wprost…

– Spędziłam weekend w jakimś spa w dziczy z dwiema babami, które prały mi równo mózg, prawie dwadzieścia godzin na dobę słuchałam o tym, jak to mam przestać tłumić swoje emocje i być szczera przede wszystkim ze sobą, a potem ze wszystkimi innymi i ta-dam! – Rozłożyła zamaszyście ręce, prezentując całą odmienioną siebie.

– Miałaś jechać się gdzieś odprężyć z przyjaciółkami – przypomniał sobie Mateusz.

– No to właśnie pojechałam. Efekty widać.

– Metamorfoza mega – pochwalił Perkoz. – Szkoda, że ci zgon Mirka tak zepsuł wejście.

– Moglibyście trochę przystopować? – Grzegorz podjął próbę negocjacji, a w jego głosie przebijała desperacja. – Ja wiem, że go nie lubiliście i w ogóle, i normalnie bym docenił waszą oczyszczającą szczerość i odważną bezkompromisowość, ale z tym zgonem chyba jest śliska sprawa i wolałbym, żebyście się glinom na patelnię nie pchali.

– Śliska sprawa? – zainteresował się natychmiast kierownik jakości.

Mateusz był największym plotkarzem w całym zakładzie i nawet ruda Elunia nie dorastała mu do pięt. Był tylko w swoim – jak to nazywał – zainteresowaniu człowiekiem bardziej subtelny. Kacper od początku pracy w Majreksie dzielił z nim biuro i po mniej więcej pół roku uznał, że dla własnego zdrowia psychicznego musi się bardziej skupiać na audytach i dokumentacji jakościowej, a mniej na tym, co aktualnie pasjonuje jego zwierzchnika. Mateusz wspaniałomyślnie przyjął to do wiadomości i na plotki zaczął chodzić do kadr albo na fajkę z innymi pracownikami. Kacper był przez to trochę wyłączony z nieformalnego obiegu informacji, ale za to zdecydowanie bardziej produktywny. O niektórych rzeczach słyszał i tak – w końcu nie pracował na bezludnej wyspie. Numer z cofniętym wypowiedzeniem Mirka widział na własne oczy, chociaż w przeciwieństwie do części kolegów na dychę, którą dołożył do jego prezentu pożegnalnego, machnął ręką. O rozwodzie Stelli też dowiedział się dość szybko – ale nie od Mateusza, tylko ze sprzeczki Biernackiego i Wolskiej.

Biuro kierownictwa jakości znajdowało się naprzeciw biura planistów, a tam trwała nieustająca wojna. Mirek i Stella nie przypadli sobie do gustu już na samym początku, ba, nienawidzili się wręcz. W zasadzie należało ich co najmniej rozdzielić albo w ostateczności jedno zwolnić, ale szef nie mógł się na to zdobyć. Oboje byli świetnymi fachowcami i – co zaskakujące – wzajemna antypatia sprawiała, że pracowali jeszcze lepiej. Chcieli sobie nawzajem udowodnić, kto jest debeściakiem, i prędzej każde z nich dałoby sobie rękę uciąć, niż przez błąd w pracy podłożyłoby się temu drugiemu.

Grzegorz, wielki i życzliwie nastawiony do całego świata, robił za bufor pomiędzy nimi, niekiedy fizyczny, a reszta pracowników albo deklarowała przynależność do którejś frakcji, albo traktowała rywalizację planistów jak firmową rozrywkę. Podobno nawet kilka razy robiono zakłady, chociaż Mateusz usilnie i bardzo nieszczerze zapierał się, że to najprawdziwsza nieprawda i że tę stówę znalazł na korytarzu, a nie wygrał od laski ze sprzedaży.

– Gliny sobie ciągnij za język – odpowiedział Mateuszowi Grzegorz. – Chcą z wami wszystkimi rozmawiać, to niech rozmawiają.

– Dlaczego akurat z nami? – zapytał nerwowo Kacper.

Z jego bogatego biernego doświadczenia kryminalistycznego zdobytego za pośrednictwem licznych seriali wynikało, że policja rozmawia z podejrzanymi, których potem, mniej więcej w czterdziestej piątej minucie odcinka, aresztuje. No, ewentualnie z tymi, którzy ostatni widzieli ofiarę…

– Bo najwięcej mieliście z nim do czynienia – potwierdził jego podejrzenia Grzegorz. – Ty – skinął głową do Stelli – siedzisz… siedziałaś z nim w biurze, więc chcą, żebyś im wyliczyła, co robił w piątek i kiedy go ostatni raz widziałaś. A wy macie biuro naprzeciwko, więc się też skupcie. A w ogóle to… – zawahał się. – Pytali mnie, z kim był skonfliktowany, z kim się ostatnio sprzeczał i takie tam…

– Ze mną – przypomniała z irytacją Wolska. – Nie kitraj się tak, pół firmy słyszało, nie wyprę się, zresztą nie zamierzam. Biernacki był szują i płakać po nim nie będę.

– No ja wiem – zgodził się pojednawczo Grzegorz. – Ale ja cię proszę, przynajmniej stonuj entuzjazm. Jeden planista mi zszedł z tego świata, a jak cię zaaresztują czy co, to się z produkcją całkiem pogubię. Nie rób mi tego, mnie przecież lubisz…

– No stonuję, stonuję…

– Cichajcie, gliny idą – poinformował Mateusz, wyciągając szyję, by lepiej widzieć.

Rzeczywiście, za przeszkloną ścianą widać było dwóch policjantów zmierzających w ich stronę. Jeden był w mundurze, drugi po cywilnemu.

– Kryminalnych nam przysłali – podekscytował się kierownik jakości, chciwie chłonąc wszelkie szczegóły.

– Zawsze do ciężkich czy śmiertelnych wypadków przy pracy przyjeżdżają kryminalni – uświadomiła go Stella. – Czasem jeszcze prokurator.

– Skąd wiesz? Nie mieliśmy jeszcze żadnego wypadku, żadna z firm w strefie nie miała.

– Sebastian mi kiedyś mówił.

Mateusz nie pytał już więcej, choć ewidentnie miał ochotę; spojrzał tylko na Stellę z ukosa. Kacper przypomniał sobie, że Sebastian to chyba ten już wkrótce były mąż… Sebastian Lew. Nie Wolski, bo Stella po ślubie nietradycyjnie przestawiła sobie nazwiska, twierdząc, że tak jej lepiej brzmią. Kacper Lwa widział kiedyś na parkingu, jak przyjechał po Stellę. Kawał chłopa, może nawet wzrostu Grzegorza. I zdaje się, prawnik czy ktoś taki.

Policjanci wyszli na korytarz.

– Podkomisarz Chętek – przedstawił się ten po cywilnemu, chudy szatyn z zakolami i zarostem przyciętym w chwościk na brodzie, machając odznaką. – Państwo…? – zapytał z naciskiem.

– Stella Lew-Wolska, planistka produkcji, Mateusz Piotrowski, kierownik działu jakości, Kacper Niedźwiedzki, inżynier jakości. Mnie już panowie znacie – służbiście dokonał prezentacji Grzegorz. – Stella siedzi… siedziała z Mirkiem w biurze, a chłopaki w pokoju naprzeciwko.

– Będziemy musieli z państwem porozmawiać. Byłoby dobrze, gdyby udostępnił nam pan jakieś biuro – zwrócił się do Grzegorza. – Jest bardzo istotne, żeby sobie państwo przypomnieli, gdzie i kiedy widzieli pana Biernackiego w piątek.

– Czyli on tam naprawdę od piątku leży? – zainteresował się Mateusz. – To jak w horrorze, będzie nam regał nawiedzał… Dobrze, że tę szufladę z nim dziś wyciągnęli, boby tak leżał i leżał. Raz nam mysz w biurze zdechła, jaki to był smród…

– Leżał w szufladzie?! – krzyknęła Stella, nagle przejęta bardziej niż przez cały ranek.

– No przecież mówię.

– Mówiłeś, że coś z regałem, myślałam, że go przygniotło albo coś mu na łeb spadło, czemu nie powiedziałeś, że leżał w szufladzie?!

– Czy to jest istotne z jakiegoś punktu widzenia? – zainteresował się natychmiast Chętek, spoglądając to na planistkę, to na kierownika produkcji.

– Oczywiście, że to jest istotne. Ty w ogóle nie myślisz! – Wolska szturchnęła Grzegorza w ramię.

Kierownik produkcji odsunął się od niej z bolesnym wyrazem twarzy.

– Czemu mnie bijesz? – jęknął z urazą.

– Bo jesteś dupa wołowa z zaćmieniem umysłowym. Jeśli dziś magazynier wysunął szufladę, w której był Biernacki, to jak myślisz, dlaczego to zrobił? Przecież nie po to, żeby Perkozowi nie waniało!

– O ja pierdziu, plan produkcji – uświadomił sobie Grzegorz. Złapał się za łysą głowę i zaczął ją nerwowo pocierać dłońmi, aż zaczerwieniła się skóra.

Stella dała spokój kierownikowi produkcji, który najwyraźniej się zawiesił, i skupiła się na policjancie.

– Niech pan mnie słucha. Biernackiego znaleziono w szufladzie, tak?

– Tak – opowiedział Chętek. – Czy to jest…

– Bardzo istotne! – wpadła mu w słowo, najwyraźniej nie mając dość cierpliwości, by dać się mu wypowiedzieć. – Niech pan mnie słucha. Czy w tej szufladzie było coś poza Biernackim?

– Na tym etapie śledztwa…

– Czy on leżał na profilach? – Stella wyciągnęła przed siebie ręce, jakby zamierzała złapać policjanta za frak i może nawet nim potrząsnąć, ale wielkim wysiłkiem woli powstrzymała się i tylko zaciskała dłonie z pomalowanymi i lekko zaostrzonymi paznokciami, niczym jakiś młodociany welocilaptor. – Długie kawałki aluminium, takie po sześć metrów. Profile. Czy. Biernacki. Leżał. Na. Profilach.

Chętek spoglądał na nią jak na wyjątkowo interesujące zjawisko przyrodnicze i Kacprowi przemknęło przez myśl, że jeśli gość jeszcze raz zacznie ustalać istotność problemu, Stella się na niego rzuci i jak nic coś mu uszkodzi…

Stojący obok mundurowy chyba miał podobne przemyślenia i zdecydowanie nie chciał mieć na głowie jeszcze śledztwa w sprawie napaści na funkcjonariusza, bo postanowił się wtrącić.

– Pana Biernackiego znaleziono w szufladzie zawierającej długie aluminiowe pręty w kartonowych opakowaniach – powiedział służbowym tonem.

Chętek zrezygnował z ustalania istotności szaleństwa Stelli Lew-Wolskiej i rzucił podwładnemu spojrzenie pełne pretensji. Najwyraźniej gotów był narażać życie, żeby przekonać się, jak daleko planistka się posunie, żeby wydobyć z niego informacje.

Stella nie bawiła się w spojrzenia, na mundurowego rzuciła się sama.

– Na których profilach? – zapytała strasznym głosem, naruszając przestrzeń osobistą funkcjonariusza i ponownie przybierając pozycję prehistorycznego drapieżnika.

– Co? – Policjant aż się lekko cofnął. Najwyraźniej nie dysponował tak zimną krwią albo żądzą poznania jak jego zwierzchnik.

– Na których profilach leżał? Jaki miały numer? W której szufladzie? – Do Stelli dotarło, że być może pytanie laika o rodzaj materiału nie jest najlepszym pomysłem, i zmieniła taktykę.

Mundurowy zrobił kolejny krok w tył i niemal mimowolnie zaczął przeglądać notatki.

– Numer szuflady piętnaście…

– Ja pierdzielę, to ma wyjechać w czwartek!

Stella przestała rozczapierzać palce w stronę funkcjonariuszy władzy wykonawczej i złapała się za głowę. Gdyby miała dłuższe włosy, niewątpliwie zaczęłaby je sobie wyrywać, ale za krótkie nie dawało się porządnie złapać, więc wyglądała tak, jakby robiła sobie wyjątkowo agresywny masaż skóry głowy.

– No ale chwila, zabierzecie sobie Mirka i profile nam zostawicie, prawda? – upewnił się Mateusz, robiąc minę głodnego szczeniaczka.

– Niestety, na tym etapie śledztwa…

– Panie, co mają profile do śledztwa, wam jest ten, no, trup… znaczy Mirek… no, denat potrzebny, a nie nasze materiały produkcyjne – wtrącił się Grzegorz, który najwyraźniej otrząsnął się z szoku i zaczął działać w trybie „kierownik produkcji”. – Jeśli musicie mieć jakieś poglądowe, to wam dam inne, takie ze złomu najlepiej.

– Na profilach znajdują się istotne ślady… – zaczął Chętek.

– Biologiczne – dodał mundurowy, z nadzieją w głosie, jakby liczył, że to ich zniechęci do walki o aluminium.

– Jak to biologiczne? – zdziwił się Mateusz.

– No, z człowieka – podsunął Kacper, posiłkując się wiedzą z seriali. – Wiesz, ślina, naskórek, krew, ta, no… – zaczerwienił się i znacząco ściszył głos – …sperma.

– Zaraz, to jak on umarł? – zainteresował się natychmiast kierownik jakości. – Wyciekło coś z niego?

– Ożeż ja pierdzielę… Mateusz! – Stella złapała go gwałtownie za rękę. – Mirek zakrwawił profile!

– O Święty Audytorze!

Kierownik działu jakości i planistka spojrzeli na siebie strasznym wzrokiem i nagle, jak na komendę, dalej trzymając się za ręce, biegiem ruszyli w stronę drzwi na halę.

– Stać! – wrzasnął mundurowy.

Zatrzymali się przed samą przeszkloną ścianą, niczym dwa glonojady. Mało brakowało, a naprawdę przyssaliby się do szyby.

– Jeśli on zakrwawił profile, to ja to muszę zobaczyć – wyznał dramatycznie Mateusz, przyciskając zaciśniętą prawą dłoń do piersi. Lewą wciąż ściskał rękę Wolskiej. – To mój obowiązek, ocenić straty przedsiębiorstwa i ich wpływ na jakość produkcji!

– Ze strat to masz jednego planistę – mruknął pod nosem Grzegorz, podchodząc.

Na wszelki wypadek trzymał się jednak dalej niż na wyciągnięcie ręki od kierownika jakości, jakby się bał, że ten i jego będzie chciał wziąć za rękę. Policjanci też podeszli do szyby – podkomisarz, nie ukrywając zaciekawienia, mundurowy ze starannie wypracowaną nonszalancją w ruchach.

– Pan Biernacki tam jeszcze leży – powiedział Chętek, spoglądając na Mateusza z takim samym naukowym zainteresowaniem jak wcześniej na Stellę.

Kierownik jakości lekko zbladł, ale zaraz wziął głęboki wdech, wypiął wątłą pierś i dumnie wyciągnął w górę długą szyję.

– To mój obowiązek – powtórzył dzielnie. – Nawet jeśli tam są jakieś płyny ustrojowe Biernackiego! Musimy ocenić sytuację!

– Dzisiaj rano mieli ciąć te z falą – przypomniał sobie kierownik produkcji.

– Tak, sześćdziesiąt metrów, krótka seria, wszystko do ścięcia dziś rano – potwierdziła Stella. – Nie wiem, czy my to jeszcze mamy gdzieś na stanie…

– Logistyka! – Mateusz wyciągnął szyję jeszcze wyżej i zaczął się rozglądać po widocznej przez szybę części hali. – Gdzie jest Zbyszek, niech sprawdzi stany magazynowe…

– Pan Kociołek jest w szoku – wtrącił mundurowy.

Mateusz oderwał się od Stelli i kilkoma wielkimi krokami pokonał odległość dzielącą go od policjanta. Chwycił go za rękę i uścisnął ją w obu dłoniach.

– To jest całkowicie zrozumiałe – powiedział, patrząc aspirantowi głęboko w oczy. – Całkowicie. Ale potrzebujemy go tylko na piętnaście minutek, niech sprawdzi w systemie, a potem go sobie owińcie tym kocykiem czy wywieźcie do wariatkowa, czy cokolwiek, ale on nam musi sprawdzić, czy te profile mamy jeszcze na stanie!

– Mateusz – syknął Grzegorz. – Weź wyluzuj!

– Nigdzie państwo nie pójdą i pana Zbigniewa też proszę na razie zostawić w spokoju – odezwał się Chętek. – Na tym etapie śledztwa jest niezwykle istotne, żeby ustalić fakty…

– Fakty są takie, że w czwartek musi wyjechać towar – mruknęła Stella. – A jak zakrwawił profile…

– Ja nie wiem, czy to na trowalu zejdzie – dodał dramatycznie Mateusz. – Może trzeba będzie ręcznie, szczotką…

– Chcecie wyczyścić to żelazo z krwi i użyć go do produkcji? – upewnił się mundurowy, nie kryjąc odrazy.

– Aluminium – poprawił go natychmiast Mateusz. – Aluminium!

– Wszystko jedno, na tym zwłoki leżą!

– Nie mamy nic w wytycznych jakościowych o tym, że na profilach nie mogą leżeć zwłoki – odparował kierownik działu jakości. – Poza tym profile mamy w kartonach, więc tak zasadniczo to Mirek nie leżał na aluminium, tylko na tekturze.

– Te kartony przesiąkły krwią! – Policjant patrzył na nich jak na bandę szaleńców. – Profile macie we krwi kolegi!

– No i dlatego kombinujemy, jak je doczyścić!