Jej ostatnie pożegnanie - Melinda Leigh - ebook + książka

Jej ostatnie pożegnanie ebook

Melinda Leigh

4,6

Opis

Morgan Dane wreszcie układa sobie życie po traumie, jaką przeżywała przez kilka lat po tragicznej śmierci męża. Otwiera własną praktykę adwokacką i nadal współpracuje z Lance'em Krugerem, prywatnym detektywem - i najlepszym przyjacielem. Choć nie jest to bezpieczne zajęcie, oboje nie wyobrażają sobie zmiany, zwłaszcza że spokojne miasteczko, w którym mieszkają, jest takie tylko pozornie. Pod sielankową fasadą słonecznych uliczek kryją się rodzące zło mroczne pożądania i namiętności. Kolejna sprawa, z którą przychodzi się zmierzyć Morgan, nieuchronnie prowadzi ją ku straszliwemu niebezpieczeństwu.

Młoda matka, Chelsea Clark, zmęczona trudem opieki nad dwójką dzieci, wybrała się na kilkugodzinne spotkanie z przyjaciółką. Niestety, nie dotarła w umówione miejsce. Po prostu zniknęła. Samochód odnaleziono w pobliżu stacji kolejowej, a Chelsea jakby rozpłynęła się w powietrzu. Jej rodzina jest pewna, że nigdy nie zostawiłaby dzieci. Za bardzo je kochała. Szybko wskazano podejrzanego - męża kobiety. Zdesperowany mężczyzna zleca Morgan odnalezienie żony i udowodnienie wszystkim, że jest niewinny.

Morgan i Lance z ogromną determinacją ruszają do działania. Im bliżej są odkrycia okropnej prawdy, tym bardziej rośnie niebezpieczeństwo. Morgan bowiem zwraca na siebie uwagę brutalnego zbrodniarza. Wraz z Lance'em uparcie drążą sprawę, zagrożenie wzrasta, a bieg wydarzeń zmierza ku kolejnej tragedii. Szybko staje się jasne, że kobieta musi wytropić psychopatę, jeśli chce ochronić swoją rodzinę. Odwaga i nieustępliwość młodej prawniczki mogą jednak nie wystarczyć w starciu z bezwzględnym, owładniętym najmroczniejszymi obsesjami mordercą...

Czyim życiem zaryzykujesz dla sprawiedliwości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 404

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (7 ocen)
4
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Laura535

Nie oderwiesz się od lektury

polecam 😊
00

Popularność




Melinda Leigh

Jej ostatnie pożegnanie

Tytuł oryginału: Her Last Goodbye (Morgan Dane #2)

Tłumaczenie: Olga Kwiecień

Cover design by Jae Song

ISBN: 978-83-283-5354-1

Text copyright © 2017 Melinda Leigh

All rights reserved.

No part of this book may be reproduced, or stored in a retrieval system, or transmitted in any form or by any means, electronic, mechanical, photocopying recording, or otherwise, without express written permission of the publisher.

Amazon, the Amazon logo, and Montlake Romance are trademarks of Amazon.com, Inc., or its affiliates.

This edition is made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com, in collaboration with Graal, SP. Z. O. O.

Polish edition copyright © 2019 by Helion SA

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo postaci i zdarzeń opisanych w książce do rzeczywistych osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Helion SAul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwicetel. 32 231 22 19, 32 230 98 63e-mail: [email protected]: http://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Dla Mamy za to, że cały stan New Jersey wytapetowała zakładkami do książek.

Podziękowania

Jak zawsze dziękuję w pierwszej kolejności mojej agentce Jill Marsal i całemu zespołowi Montlake Romance, zwłaszcza mojej redaktorce prowadzącej Anh Schluep, redaktorce Charlotte Herscher i bogini od spraw technicznych oraz mistrzyni popędzania pisarzy w jednym, Jessice Poore.

Szczególne podziękowania składam Leanne Sparks za jej cierpliwość i pomoc w niektórych proceduralnych aspektach tej książki. Zaoszczędziła mi wielu tygodni badań.

Rozdział1.

Kopanie grobu było ciężką pracą.

Światło księżyca zalśniło na łopacie, gdy uniósł na niej grudkę ziemi i przerzucił ją poza dół, wykopany na głębokość jego kolan. Mimo że październikowa noc była chłodna, pot spływał mu po czole. Przerwał na chwilę i otarł je rękawem. Mocnym ruchem ramion wbił łopatę pionowo w ziemię i zostawił ją na chwilę, aby zdjąć z siebie flanelową koszulę. Rzucił ją poza prostokątny wykop.

Wiatr owiał jego nagą pierś, chłodząc rozpaloną skórę. W lesie utrzymywał się zapach palonego drewna. Drzewa były już na wpół nagie, a ziemia pokryta dywanem opadłych liści.

Oparł się na stylisku łopaty i zwrócił twarz do nieba. Ponad szczytami drzew świecił księżyc. Wisiał tak nisko na niebie, że wydawało się, iż wystarczy wyciągnąć rękę, aby go dotknąć. Uniósł dłoń, ustawiając ją tak, aby stworzyć iluzję, że trzyma księżyc w dłoni.

Iluzja władzy.

Mimo porażki, którą właśnie miał zamiar pogrzebać, poczuł przypływ energii. Był ostrożny — jak zawsze.

Nikt się nie dowie.

Nikt go nie powstrzyma.

Mógł zrobić wszystko, co zechciał.

Wziął głęboki oddech. Poczuł zapach igieł sosnowych i ziemi. W gęstych zaroślach wokół niego słychać było granie świerszczy, a od płynącej w pobliżu rzeki, spływającej w dół wzgórza, dochodził go szum wody. Zwierzęta, które były ofiarami, obawiały się ciemności, ale on z natury był drapieżnikiem.

Ciemność była jego sprzymierzeńcem.

Lepiej jednak, żeby wrócił do pracy, jeśli chciał ją skończyć przed świtem.

Wyciągnął łopatę z ziemi i wrócił do swojego zadania. Większość ludzi nie ma pojęcia, jak długo trzeba kopać, aby uzyskać dół wystarczająco duży do ukrycia ciała.

Inna sprawa, że większość ludzi nie musi tego wiedzieć.

Wyrzucił kolejną łopatę ziemi poza dół. Początkowo ziemia była miękka i kopało się dobrze, im głębiej jednak docierał, tym bardziej była ubita i twarda. Gdyby była zima, jego zadanie byłoby w ogóle niemożliwe do wykonania. Przydepnął łopatę, wykorzystując ciężar swojego ciała do wbicia jej głębiej w ziemię. Czas kończyć.

Czekały go spotkania z ludźmi, praca do wykonania.

Musiał znaleźć zastępstwo.

Spojrzał na owinięty w koc kształt leżący na trawie obok dołu. Pierwszą zasadą uczenia się na błędach było przyjęcie odpowiedzialności. Spieprzył.

On ją wybrał, więc to jego wina. Nie była dość silna. Czy miała jakąś wadę, którą przeoczył?

Może. Ale teraz czas był zostawić za sobą tę porażkę i ruszyć naprzód.

Ze zdwojonym zapałem powrócił do pracy. Gdy skończył, bolały go ramiona, plecy i nogi, ale to był ten satysfakcjonujący rodzaj fizycznego zmęczenia, które przychodzi po ciężkiej pracy.

Wyszedł z dołu. Taka głębokość musi wystarczyć — widział już, że horyzont się rozjaśnia. Świt był bliski.

Kucnął przy ciele i przeciągnął je do dołu. Koc się przesunął, odsłaniając jej okrytą folią twarz. Poczuł przez chwilę irytację i poprawił koc, zasłaniając jej patrzące z wyrzutem oczy. Nie powinna była umierać.

Ale czasami takie rzeczy po prostu się zdarzały.

Mógł ją zastąpić.

Zasypał grób i przydeptał ziemię. Potem zamiótł ją gałęziami, zakrywając ślady liśćmi.

Wyprostował się i omiótł spojrzeniem ziemię wokół. Grób był praktycznie niewidoczny. Turyści mogliby po nim przejść i nic nie zauważyć. Wrócił na wąską ścieżkę. Powinien odczuwać zmęczenie po nocy ciężkiej pracy. Zamiast tego czuł, że rześkie nocne powietrze — i nowe plany — dodały mu energii.

Zostawi tę pomyłkę za sobą. Miał szansę zacząć od nowa, z czystą kartą. Przyspieszył kroku i przeszedł przez drewniany mostek nad rzeką. Stąd miał jeszcze pięć minut marszu do drogi. Wyszedł z parku stanowego i ruszył do swojego samochodu.

Nie mógł pozwolić, aby to rozczarowanie go zniechęciło. Nie poddawał się łatwo. Każdą porażkę można było zmienić w nowe możliwości.

Czas zacząć od nowa.

Czas wybrać kolejną ofiarę.

Rozdział2.

Dom pod numerem 77 na Oak Street nie wyglądał groźnie. Biały piętrowy domek w stylu kolonialnym z niebieskimi okiennicami stał sobie w zupełnie zwyczajnym sąsiedztwie identycznych zabudowań. W ogródkach przy ulicy widać było kosze do koszykówki i bramki do hokeja, chodniki pokryte były kolorowymi rysunkami wykonanymi kredą.

O dziewiątej rano okolica była cicha. Dzieci były w szkołach, dorośli w pracy.

Jednak mimo tego Morgan Dane miała złe przeczucia, a po plecach spływał jej pot, gdy zerknęła na dom i sprawdziła w trzymanych na kolanach dokumentach, że na pewno znajduje się we właściwym miejscu. Numer pasował.

Zmrużyła oczy, spoglądając na budynek. Październikowe słońce świeciło na bezchmurnym niebie, oświetlając klon pośrodku trawnika. Był piękny jesienny poranek, chociaż ktoś, kto przebywał w tym domu, nie mógł o tym wiedzieć, bo wszystkie żaluzje były opuszczone.

Była pewna, że ten, którego szukali, jest w środku.

— To ten dom — powiedziała.

Lance Kruger postukał palcem w kierownicę swojego jeepa.

— Wcale mi się to nie podoba.

— Mnie też nie — przyznała Morgan. Opuściła osłonę przeciwsłoneczną i korzystając z lusterka, nałożyła świeżą warstwę szminki.

W dostarczaniu dokumentów prawnych nie było niczego przyjemnego.

Lance minął numer siedemdziesiąty siódmy i zaparkował przy krawężniku dwa domy dalej.

— Może jednak byłoby lepiej, żebym to ja zapukał do drzwi.

Morgan zerknęła z ukosa na potężnego mężczyznę za kierownicą.

Minionego lata Lance odszedł z policji i zaczął pracować jako prywatny detektyw, jednak w głębi ducha wciąż był policjantem i było to widać w jego wyglądzie: spodniach bojówkach i blond włosach przyciętych na jeża. Niebieska flanelowa koszula, którą rozpiętą wypuścił na spodnie, ukrywała wprawdzie jego broń, ale nie mogła zamaskować mięśni rozpychających szary T-shirt. Spod podwiniętych rękawów wynurzały się umięśnione przedramiona.

A jakby jego wygląd nie był dostatecznie onieśmielający, zdradzał go groźny błysk w niebieskich oczach.

Wyglądał na kogoś niebezpiecznego, kto nie zawaha się przed niczym.

Gdyby szumowina, któremu mieli dostarczyć dokumenty, rzucił choć raz okiem na Lance’a, uciekłby czym prędzej i ich firma musiałaby rozpocząć poszukiwanie go od nowa. Wyśledzenie miejsca pobytu tego szczura zajęło im trzy dni.

Jako była asystentka prokuratora okręgowego, Morgan miała względem szefa Lance’a wielki dług wdzięczności, odkąd zdecydowała się pracować jako adwokat. Sharp nie tylko zgodził się, aby firma Sharp Investigations prowadziła śledztwo dla jej klienta bez wynagrodzenia, ale też zaoferował jej pokój w swojej firmie, gdy postanowiła otworzyć własną praktykę.

— Wiesz, że tobie nawet nie otworzy drzwi — powiedziała — i właśnie dlatego Sharp prosił, żebym pomogła wam przy tej sprawie.

Lance zmarszczył brwi i spojrzał na nią, po czym westchnął z rezygnacją.

— Masz rację. Ale i tak mi się nie podoba, że masz się znaleźć w jego bezpośredniej bliskości, biorąc pod uwagę, co ma na sumieniu.

Tyler Green był winien swojej byłej żonie grube tysiące zaległych alimentów na dziecko. Był klasycznym przykładem szowinistycznej świni i człowieka, który nie uważał za stosowne finansowo wspierać swojego dziecka. Kilkakrotnie był aresztowany za włamania i napaść, chociaż za każdym razem klasyfikowano to jako wykroczenie, a nie przestępstwo. Aby uniknąć płacenia alimentów, rzucił pracę i wyprowadził się ze swojego mieszkania, pomieszkując u członków rodziny i przyjaciół. Nigdy nie zostawał w jednym miejscu na tyle długo, aby system prawny zdążył go namierzyć. Jednak przyszła kryska na Matyska, gdy jego eks zatrudniła Sharp Investigations, aby go znaleźć i móc zaciągnąć do sądu.

Lance zacisnął usta.

— Tobie też może nie otworzyć.

— Jest tylko jeden sposób, aby się o tym przekonać. Wyglądam jak przeciętna mamuśka z przedmieścia. — Morgan miała nadzieję, że Tyler weźmie ją za jedną z sąsiadek. Zaciskała kciuki, żeby otworzył drzwi, aby mogła mu wręczyć nakaz, a firma otrzymała wynagrodzenie.

Lance omiótł ją spojrzeniem.

— Może i jesteś matką, ale nie ma w tobie niczego przeciętnego.

Morgan poprawiła włosy, rozpięła kilka guzików płaszcza i sięgnęła na tylne siedzenie po tacę z ciasteczkami.

— Jest znacznie większa szansa na to, że Tyler otworzy drzwi, jeśli na progu będę stała ja.

— Wiem, ale to nie oznacza, że musi mi się to podobać — marudził Lance.

Morgan wrzuciła szminkę z powrotem do torby. Przy tym ruchu rękaw jej płaszcza podsunął się do góry, pokazując fragment świeżej różowej blizny biegnącej od nadgarstka do łokcia. Brzydka pamiątka świadcząca o tym, że praca z przestępcami mogła być niebezpieczna. Szwy zdjęto jej kilka tygodni temu, jednak blizna wciąż była zaogniona i nieładna.

Zmarszczki wokół ust Lance’a pogłębiły się, gdy przeniósł wzrok z blizny na twarz Morgan. Relacja między nimi wykraczała poza stosunki zawodowe, chociaż nie było jeszcze ustalone jak bardzo. Był pierwszym mężczyzną, którym zainteresowała się, odkąd dwa lata temu jej mąż zginął podczas misji w Iraku. Jako matka trójki małych dzieci miała jednak problemy z wygospodarowaniem czasu na nowy związek. Od kilku tygodni zdrowie jej osiemdziesięciopięcioletniego dziadka również coraz bardziej szwankowało. Dodatkowe wizyty u lekarzy i badania przysporzyły jej kolejnej porcji zmartwień w i tak bardzo zajętym i zwariowanym życiu.

Dotknęła grubego przedramienia Lance’a. Chciała w ten sposób dodać mu otuchy, jednak przemknęło jej przez głowę, że nie sądziła, iż przedramię może być tak męskie.

— Będę was obserwował — obiecał ponuro.

— Nawet przez chwilę w to nie wątpiłam. — Chwyciła za klamkę u drzwi.

— Daj mi minutę, abym zajął pozycję. — Lance sprawdził dłonią broń w kaburze, po czym wysiadł z samochodu.

Morgan wytarła wilgotne dłonie o dżinsy, wzięła trzy głębokie oddechy i również wysiadła. Niosąc tacę z ciastkami, ruszyła do domu numer siedemdziesiąt siedem.

Lance przykucnął za krzakiem przy domu obok. Patrząc przez liście, miał dobry widok na wejście do sąsiedniego domu.

Morgan doszła do podjazdu i ruszyła wzdłuż niego. Weszła po betonowych schodkach na ganek i zadzwoniła do drzwi. Po minucie ciszy zastukała trzykrotnie mosiężną kołatką. Przez kolejne trzydzieści sekund nic się nie działo.

Jednak czuła, że ktoś ją obserwuje.

Wreszcie po drugiej stronie drzwi rozbrzmiały kroki. Minęło kilka kolejnych sekund. Morgan wyobraziła sobie, że ktoś spogląda przez wizjer. Wstrzymała oddech w czasie, gdy osoba po drugiej stronie drzwi zastanawiała się, co zrobić. Wreszcie usłyszała szczęk zamka i drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem zawiasów.

Tyler wyjrzał przez szparę. Był bosy, miał na sobie białą koszulkę i dżinsy, w których wyglądał świetnie. Zdjęcie, które miała w aktach, nie oddawało tego, jak przystojny był w rzeczywistości. Wysoki, szczupły i wysportowany, emanował urokiem niegrzecznego chłopca. Arogancki uśmieszek na jego twarzy zdradzał, że ma tego świadomość. Jego spojrzenie powędrowało od twarzy Morgan do jej stóp i z powrotem. Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, opierając się leniwie o framugę.

— Kim ty jesteś? — zapytał, patrząc na jej biust, po czym z pewnym wysiłkiem skierował wzrok na jej twarz.

— Morgan — uśmiechnęła się, ignorując wewnętrzny odruch wstrętu.

— Czeeeść, Morgan. — Patrząc na jej usta, oblizał powoli i z premedytacją wargi.

Szlamiście.

O ile w ogóle istniało takie słowo.

— A kim ty jesteś?

Uśmiechnął się.

— Kimkolwiek zechcesz, abym był.

Co za dupek.

Przechyliła głowę, jakby nie była zbyt bystra i nie zrozumiała

— Jestem Tyler, kuzyn Patty. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— Och, świetnie. To dla Patty i dzieciaków. — Wyciągnęła tacę z ciasteczkami i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, trzepocząc rzęsami. Sposób stary, ale sprawdzony.

— Och, dobrze. — Ujął tacę w obie ręce.

Morgan wyciągnęła zza pazuchy kopertę i położyła ją na ciastkach.

— A to dla ciebie.

— Co do kurwy? — Jego ciało spięło się, uśmiech zniknął z twarzy, którą wykrzywił gniew.

Morgan cofnęła się, obawiając się odwrócić do niego tyłem. Ale Tyler zareagował szybciej, niż się spodziewała. Po rozleniwionej powolności nagle nie pozostał nawet ślad.

Rzucił tacę z ciastkami w krzewy i skoczył w jej stronę. Jego dłoń zacisnęła się na jej gardle. Uniósł ją w górę, tak że musiała stanąć na palcach. Morgan obiema dłońmi próbowała rozewrzeć jego palce, dławiąc się w panice.

Jednak trzymał ją jak w żelaznym imadle. Był od niej wyższy i silniejszy, a teraz również wściekły.

— Ty pierdolona suko! Jak śmiesz mnie tak podpuszczać! — Tyler przyciągnął ją bliżej. — Możesz powiedzieć mojej byłej, że jeśli jeszcze kiedyś ją zobaczę, to ją zabiję. Ta niewdzięczna kurwa nie dostanie ode mnie ani grosza!

Morgan zobaczyła gwiazdy przed oczami, gdy zacisnął palce jeszcze mocniej.

Rozdział3.

Morgan!

Lance odbił się od trawy i ruszył sprintem w stronę mężczyzny trzymającego Morgan za gardło. Zwisała w jego uchwycie jak szmaciana lalka, wspinając się na palce. Lance miał wrażenie, że jego pole widzenia zawęża się, koncentrując się tylko na dwóch postaciach na ganku. Wściekłość dodała mu sił.

Jeśli Tyler Green ją skrzywdzi…

Widział, jak Morgan unosi jedną rękę nad głowę i przesuwa się o ćwierć obrotu. Zakręciła wolną ręką niczym śmigłem i wewnętrzną częścią ramienia uwolniła się z uścisku Tylera, a następnie przywaliła mu łokciem w twarz. Jego głowa odskoczyła do tyłu. Trysnęła krew. Tyler zasłonił dłońmi usta i nos dokładnie w tym momencie, w którym Lance chwytał go w pasie.

Przetoczyli się razem na trawnik przed domem, a gdy się zatrzymali, Lance znajdował się na górze. Tyler leżał na plecach i próbował wymierzyć cios na oślep, jednak Lance bez trudu odparował nieudolną próbę uderzenia.

Tak naprawdę nawet nie doszło do porządnej walki. Tyler zgrywał twardziela, gdy atakował kobiety, jednak nie potrafił sobie poradzić z przeciwnikiem o swoich gabarytach. Ponadto obficie krwawił, co Lance’owi sprawiło niekłamaną przyjemność. Tyler był tchórzem i bandytą.

Lance przekręcił go twarzą do ziemi, przytrzymał mu ręce za plecami i przygniótł kolanem jego krzyż.

— Wszyscy damscy bokserzy mają jedną cechę wspólną. Nie potraficie sobie poradzić z kimś, kto potrafi się bronić — wysyczał, pochylając się w kierunku głowy Tylera.

— Wszystkie cipy trzymają się razem. — Tyler splunął przez ramię.

— Skopała ci tyłek. — Lance zerknął na Morgan. — Niezła akcja.

Morgan klęczała, trzymając się ręką za szyję. W drugiej dłoni trzymała telefon. Lance założył, że dzwoni na policję. Po podaniu adresu dyspozytorowi wsunęła telefon z powrotem do kieszeni, przysiadła na piętach i wycharczała:

— Policja jest w drodze.

— Złaź ze mnie! — wrzasnął Tyler w trawę.

Lance zmienił nieco pozycję, dociskając Tylera mocniej kolanem. Wszelki duch walki uleciał z Tylera niczym powietrze z przebitej opony.

— Właśnie napadłeś na prawnika, debilu — powiedział Lance. — Wpakuje twój nieszczęsny tyłek do paki.

Po unieruchomieniu Tylera Lance zwrócił się do Morgan.

— Nic ci nie jest?

— Nie. — Roztarła podstawę szyi i przełknęła ślinę.

— Poradziłaś sobie z nim. — Lance roztarł bolące miejsce na udzie, gdzie miał bliznę po kuli, która rok wcześniej zakończyła jego karierę w policji. Rana zagoiła się na tyle dobrze, na ile można się było spodziewać, jednak teraz jego dziki sprint sprawił, że naciągnął nieco tkankę blizny.

Morgan wstała i otrzepała kolana.

Pięć minut później przyjechał samochód z wydziału szeryfa i wysiadł z niego jego zastępca. Scarlet Falls było małym miasteczkiem i jego niewielkie siły policyjne często korzystały z pomocy szeryfa hrabstwa lub policji stanowej.

Morgan pokazała dokumenty i streściła wydarzenia.

Zastępca szeryfa nałożył Tylerowi kajdanki i postawił go na nogach. Na twarzy Tylera rozmazana była krew, która plamiła też przód jego białej koszulki. Zastępca szeryfa zapakował go do samochodu i spisał krótkie oświadczenie Lance’a i Morgan.

— Będziecie musieli podpisać formalne oświadczenia. — Skinął głową w ich kierunku. — Będę też chciał zdjęcia tych sińców, ale najpierw muszę go zawieźć na ostry dyżur — dodał, po czym wsiadł do samochodu i odjechał.

W drodze powrotnej do jeepa Lance milczał, czuł jednak, jak w jego ciele wciąż krąży gniew i strach. Podprowadził Morgan do drzwi pasażera i otworzył je dla niej.

— Nic mi nie jest, Lance — powiedziała, kładąc dłoń na jego piersi.

Uniósł jej podbródek i odgarnął włosy, aby przyjrzeć się śladom na jej szyi.

— Jestem pewny, że boli cię bardziej, niż chcesz się do tego przyznać.

Na jej jasnej skórze już zaczynały się formować ciemne ślady.

— Sińce w końcu się zagoją.

— To nie znaczy, że podoba mi się oglądanie ich na twojej ślicznej szyi. — Lance miał zamiar ją chronić, skoro przyszło im razem pracować. Morgan wprawdzie była wysoka, ale jej szczupła sylwetka i delikatne rysy twarzy sprawiały, że wyglądała na drobniejszą. Nawet gdy ubierała się swobodnie, i tak wyglądała kobieco ze swoimi małymi błyszczącymi kolczykami i czarnymi włosami, które lśniły jak na reklamie szamponu.

Obiecał sobie, że będzie trzymał swojego wewnętrznego psa obronnego na krótkiej smyczy. Nie była bezradnym kobieciątkiem, chociaż jej umiejętności samoobrony wciąż go zaskakiwały.

Tak samo jak ból w sercu, który odczuwał, gdy tylko na nią spoglądał. To, co do niej czuł już teraz na wczesnym i kruchym etapie ich związku, rozkładało go na obie łopatki. Jak do tej pory ich relacja fizyczna ograniczyła się jedynie do kilku pocałunków, chociaż bardzo namiętnych. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że jego pociąg do niej wykraczał poza czysto fizyczne pożądanie.

Poczuł przypływ ulgi, gwałtownie ujął jej twarz w dłonie i pocałował w usta. Gdy uniósł głowę, jej niebieskie oczy były ciemne i szeroko otwarte.

— Wiedziałem, że sobie poradzisz, ale i tak miałem ochotę urwać Tylerowi głowę za to, że cię skrzywdził. Ledwo się powstrzymałem, aby go nie udusić.

Uśmiechnęła się.

— Na pewno docenił twoją powściągliwość.

— Ty za to chyba złamałaś mu nos.

— Nie miałam zamiaru niczego łamać, ale tak często ćwiczyłam samoobronę, że moje reakcje opierają się na pamięci mięśniowej.

Zarówno ojciec, jak i dziadek Morgan pracowali w nowojorskiej policji. Jej ojciec zginął na służbie piętnaście lat wcześniej, najwyraźniej jednak jego lekcje zostały dobrze zapamiętane.

Wyciągnęła niebieski szal w kwiaty ze swojej olbrzymiej torby, w której wydawała się mieć dosłownie wszystko, może oprócz steków wołowych. Zawiązała szal na szyi, aby zakryć sińce, jednak on wiedział, że tam są.

Jej telefon zawibrował.

— Czy to twoja siostra? — zapytał, pamiętając o tym, że tego dnia miała zabrać dziadka Morgan do kardiologa. Stella pracowała w policji w Scarlet Falls.

— Nie, wizytę ma dopiero po południu. — Morgan spojrzała na wyświetlacz. — To Sharp. Każe nam się pospieszyć, podobno mamy klienta.

Po ostatniej sprawie, nad którą pracowali razem, jak również po wydarzeniach tego poranka Lance miał nadzieję, że nowa sprawa będzie przyjemna i nudna.

— Mówi, że to gorąca sprawa.

— Oczywiście, że tak.

Rozdział4.

Morgan weszła do siedziby Sharp Investigations jako pierwsza. Agencja detektywistyczna zajmowała dolne piętro bliźniaka stojącego przy cichej uliczce, oddalonej o kilka przecznic od głównej arterii Scarlet Falls. Znajdujące się na dolnym piętrze trzypokojowe mieszkanie zostało przerobione na miejsce do pracy. Morgan dostała do dyspozycji wolne pomieszczenie. Mimo że jej praktyka prawnicza stanowiła odrębną firmę, prywatni adwokaci często korzystali z usług firm detektywistycznych, tak więc praca pod jednym dachem była wygodna, a poza tym czynsz był niewysoki. Ponieważ Morgan dopiero stawiała pierwsze kroki w nowym zawodzie, nie miała nadmiaru gotówki.

Powitało ich kilka szczeknięć. Rakieta, biało-ruda suczka, którą niedawno przygarnął Sharp, podbiegła do nich, machając ogonem, i obwąchała Morgan. Rakieta była nieco podobna do buldoga i jej krępe ciało zaczęło się zgrabnie wypełniać dzięki regularnym posiłkom.

Sharp wyszedł im na spotkanie.

— Klient nazywa się Tim Clark.

Emerytowany policjant Lincoln Sharp był już po pięćdziesiątce. Był wysportowany i żylasty, szpakowate włosy przycinał krótko. Po dwudziestu pięciu latach służby i pięciu prywatnej praktyki spoglądał na ludzi swoimi szarymi oczami w sposób, który mówił, że, po pierwsze, nic nie umknie jego uwagi, a po drugie, że nie należy z nim zadzierać. Jego szczupłe, jastrzębie rysy sprawiały, że wyglądał groźnie, jednak w gruncie rzeczy miał miękkie serce.

— Clark? — Morgan przykucnęła, aby pogłaskać psa. — To nazwisko brzmi znajomo.

— Powinno — powiedział Sharp. — Jego żona zniknęła w miniony piątek, mówili o tym w wiadomościach.

— A, już wiem. — Morgan przypomniała sobie doniesienia prasowe. Młoda matka, która rozpłynęła się w powietrzu. Jej samochód odnaleziono porzucony na uboczu.

Media nie poświęciły sprawie wiele uwagi, ponieważ strzelanina z udziałem policji w weekend narobiła więcej szumu.

Morgan i Lance poszli za Sharpem do biura, gdzie szef przedstawił im klienta.

Tim Clark był przed trzydziestką i miał rozczochrane brązowe włosy opadające na ramiona. Od kilku dni się nie golił, a jego koszula była pognieciona niczym folia aluminiowa, z której najpierw zrobiono kulkę, a potem rozprostowano.

Wstał, aby się z nimi przywitać.

— Dziękuję za spotkanie. Przepraszam, że nie zadzwoniłem wcześniej, żeby się umówić, jednak szczerze mówiąc, nie myślałem jasno.

Sharp zajął swoje miejsce za biurkiem, a Lance oparł się o ścianę.

Tim usiadł z powrotem na krześle, przy którym stało niemowlęce nosidełko. Na podstawie niebieskiego kocyka, którym otulony był dzieciak, Morgan domyśliła się, że to chłopiec.

— Ile ma? — zapytała.

— Cztery miesiące — odpowiedział Tim i jego spojrzenie się zamgliło. — Ma na imię William. Przepraszam, że musiałem go przynieść ze sobą. Córką opiekuje się moja sąsiadka, ale Will miewa kolki i nikt nie ma ochoty się nim zajmować.

— To nie problem — powiedziała Morgan. — Mam trójkę dzieci.

Niemowlę poruszyło się i sapnęło przez nos. Morgan poczuła przypływ rozczulenia. Usiadła obok Tima.

— Co możemy dla ciebie zrobić, Tim? — zapytała.

— Sam nie wiem. — Tim zaczął kołysać nosidełko stopą. — Moja żona w piątek wieczorem miała się spotkać z przyjaciółką na winie. Nigdy nie dotarła do restauracji. — Głos mu zadrżał. — Nikt jej nie widział od tego czasu.

Morgan pochyliła się do przodu.

— Przykro mi z powodu tego, co się stało, ale dlaczego tu przyszedłeś?

Jego oczy przybrały wyraz beznadziei i spojrzał na dziecko u swoich stóp.

— Ponieważ mam wrażenie, że szeryf więcej uwagi poświęcił na sprawdzanie mnie niż na szukanie mojej żony.

Dłoń Tima, leżąca na podłokietniku, zacisnęła się w ciasną pięść. Uniósł wzrok i w jego spojrzeniu oprócz rozpaczy widać było gniew.

— Sam nie wiem, czego mi trzeba, ale widziałem w zeszłym miesiącu w wiadomościach, że prowadziliście sprawę tego mężczyzny, który został niesłusznie aresztowany, i wykazaliście, że policja się myliła. Potrzebuję waszej pomocy. Mojej żony nie ma od pięciu dni, a szeryf nigdy jej nie znajdzie, jeśli będzie się koncentrował na mnie jako na podejrzanym. A ten niewinny człowiek w zeszłym miesiącu trafił do więzienia. Nie mogę sobie na to pozwolić. Moje dzieci mnie potrzebują.

Morgan miała wrażenie, że powietrze ucieka jej z płuc. Nie była w stanie teraz stwierdzić, czy Tim jest winny, czy nie. Nie byłby to pierwszy przypadek męża, który zabił swoją żonę i złożył zawiadomienie o jej zaginięciu.

A co, jeśli szeryf miał rację? Prowadząc prywatną praktykę, najbardziej obawiała się, że może stać się odpowiedzialna za wyjście przestępcy na wolność. Wiedziała, że coś takiego może się w końcu przydarzyć. Przestępcy potrafili kłamać i właśnie to robili.

Rodzina Morgan zajmowała się wsadzaniem przestępców za kratki, a nie wypuszczaniem ich na wolność. Jednak sprawa, którą zajęła się w poprzednim miesiącu, odebrała jej szansę na pracę w biurze prokuratora. Ten most został spalony, a właściwie to obrócony w popiół. Miała nadzieję, że będzie zajmowała się głównie sprawami z powództwa cywilnego, jednak małomiasteczkowy prawnik nie mógł zbytnio wybrzydzać. Bez klientów nie będzie w stanie spłacić rachunków.

Dziecko znowu wydało cichy dźwięk.

Światło wpadające przez okno podkreśliło głębokie cienie pod oczami Tima. Widać było, że nie spał od dłuższego czasu. Morgan dobrze jeszcze pamiętała kolki swojego najmłodszego dziecka. Wydawało jej się wtedy, że to się nigdy nie skończy, mimo że John był wtedy przy niej przez większość czasu. Biedny Tim musiał teraz poradzić sobie z tym sam.

I najwyraźniej potrzebował jej pomocy.

Każdy oskarżony zasługiwał na opiekę prawną, a jej obowiązkiem jako adwokata było reprezentowanie klientów najlepiej, jak potrafiła. Musiała mieć zaufanie do systemu prawnego.

Złożyła ręce na kolanach.

— A więc szeryf nie wykluczył cię oficjalnie z kręgu podejrzanych?

— Nie wiem. — Tim uniósł ramię. — Mówi, że przygląda się też innym ludziom, ale mu nie wierzę. Wydaje się, że nie mają żadnych śladów. Może gdyby się bardziej starali, gdyby rzeczywiście prowadzili śledztwo w sprawie innych osób, a nie skupiali się od początku na mnie, już by ją odnaleźli.

W oczach Tima zalśniły łzy. Odwrócił głowę i przymknął oczy na kilka chwil.

Morgan wątpiła, aby szeryf skupiał się wyłącznie na Timie, jednak wiedziała, że współmałżonek zawsze był głównym podejrzanym. Niestety prawie połowa kobiet, które stały się ofiarami zabójstwa, była zabijana przez swoich partnerów. Skoro Chelsea nie odnalazła się w krytycznym okienku od 24 do 48 godzin od zaginięcia, każdy porządny policjant prowadzący sprawę zająłby się Timem.

— Gdzie byłeś w piątek wieczorem? — zapytała wprost Morgan.

Tim nie zawahał się nawet.

— W domu z dziećmi.

— Czy ktokolwiek może to potwierdzić?

— Bella i ja rozmawialiśmy na wideo czacie z moimi teściami około ósmej trzydzieści przez jakieś piętnaście minut. Potem byłem sam z dziećmi.

— Ile lat ma Bella?

— Trzy.

Za mała, aby móc dostarczyć alibi.

— A więc pomożecie mi? — Tim spojrzał z nadzieją.

Morgan wymieniła spojrzenia z Lance’em i Sharpem. Widziała, że obydwaj są za tym. Spojrzała na dziecko. Potrzebowało swoich rodziców.

— Tak.

Czuła, że to dobra decyzja. Lepiej podjąć ryzyko reprezentowania niewłaściwego klienta, niż odwrócić się plecami do kogoś, kto potrzebuje pomocy.

— Dzięki Bogu. — Ciało Tima rozluźniło się, jakby nagle zabrakło mu sił.

— Teraz opowiedz nam dokładnie, co wydarzyło się w piątek wieczorem. — Morgan wskazała na notes leżący na biurku i Sharp podał go jej razem z długopisem.

Tim powtórzył swoje wcześniejsze oświadczenie.

— Z kim miała się spotkać? — zapytała Morgan.

— Ze swoją przyjaciółką, Fioną West — powiedział Tim. — Są sobie bliskie, odkąd wprowadziliśmy się tu dwa lata temu.

— Gdzie się poznały?

— Na zajęciach jogi. Przed urodzeniem Williama Chelsea chodziła na jogę dwa razy w tygodniu do klubu Balanced Yoga. Mieści się obok banku na Drugiej Ulicy.

Tim wziął drżący oddech i mówił dalej.

— Gdy nie wróciła do domu, zadzwoniłem do niej. Nie odebrała. Wysyłałem jej SMS-y i zostawiłem wiadomości na poczcie głosowej. Gdy nadal nie odpowiadała, zadzwoniłem do Fiony. Fiona powiedziała, że Chelsea w ogóle nie dotarła do restauracji, ale nie zmartwiła się tym, zakładając, że coś jej wypadło tak jak poprzednim razem. Wyśledziłem telefon Chelsea, który znajdował się w samochodzie zaparkowanym przy drodze prowadzącej w kierunku stacji kolejowej w Grey’s Hollow. Zadzwoniłem na 911, a potem jeździłem ulicą tam i z powrotem, aż przyjechał zastępca szeryfa. Niczego nie widziałem. Jak tylko znowu zrobiło się jasno, wznowiłem poszukiwania. — Próbował powstrzymać łzy i zerknął na swojego syna. — Dobrze, że William lubi jeździć samochodem.

— Czy jest jakiś powód, dla którego pańska żona miałaby pojechać do Grey’s Hollow albo wsiadła tam w pociąg? — zapytał Sharp.

— Nie. — Twarz Tima ściągnęła się w wyrazie frustracji.

— Dlaczego sprawą zajmuje się szeryf hrabstwa, a nie policja ze Scarlet Falls? — dociekał Sharp.

— Zadzwoniłem pod 911 z Grey’s Hollow — wyjaśnił Tim. — Odpowiedział wydział szeryfa.

Grey’s Hollow nie miało własnego posterunku policji i przestępstwa z tej części hrabstwa podlegały pod biuro szeryfa. Zazwyczaj, gdy dostało ono jakąś sprawę, prowadziło ją do końca.

Tim mówił dalej.

— Szeryf King twierdzi, że nie ma żadnych śladów użycia przemocy i że dorosła osoba może opuścić dom i nie jest to sprzeczne z prawem. Dlatego przyszedłem do was.

Lance zmienił pozycję.

— Czy wydział szeryfa sprawdził jej telefon i komputer?

— Tak — potwierdził Tim. — Mają jej laptop i telefon. Ale ja też sprawdzałem obydwa urządzenia i nic nie znalazłem, a nie sądzę, aby w biurze szeryfa znalazł się ktokolwiek lepiej wykwalifikowany ode mnie. — W głosie Tima zabrzmiała arogancja.

— Muszą się stosować do protokołu — zauważyła Morgan.

Tim nie doceniał umiejętności techników hrabstwa. Mieli naprawdę wysokie kwalifikacje.

— Czym dokładnie się zajmujesz, Tim? — zapytał Lance.

— Jestem inżynierem telekomunikacji bezprzewodowej — powiedział Tim. — Mój pracodawca, Speed Net, współpracuje z uniwersytetem w zakresie rozwoju technologii wi-fi nowej generacji.

Może zatem arogancja Tima w tej kwestii nie była bezzasadna.

— To musi być ciekawe zajmować się najnowocześniejszą technologią — zauważył Sharp.

Tim wzruszył ramionami.

— Tak, ale to też bardzo wymagająca praca.

— Potrzebujemy kontaktu do pańskiego pracodawcy — powiedział Lance. — Chcielibyśmy porozmawiać z pana szefem i współpracownikami.

— Wszystkie potrzebne informacje są tutaj. — Tim wyjął z torby na pieluchy teczkę i położył ją na biurku.

— Wątpię, aby szeryf oddał sprzęty elektroniczne tak szybko — powiedział Sharp. — Szkoda. Wiem, że jesteś ekspertem komputerowym, ale i tak chcielibyśmy spojrzeć na historię cyfrową twojej żony. Jestem pewny, że znasz się na komputerach, ale my wiemy, czego szukać.

— Jestem gotowy spróbować wszystkiego — powiedział Tim. — Zarówno laptop, jak i telefon Chelsea zgrywają kopie zapasowe plików do chmury co dwadzieścia cztery godziny. Z mojego komputera mam dostęp do wszystkiego, co było na jej komputerze.

— Świetnie. Czy wiesz, jakiego rodzaju poszukiwania przeprowadził szeryf w miejscu znalezienia samochodu twojej żony? — zapytał Lance.

Tim pociągnął nosem, rozemocjonowany.

— Policja przeszukała okolice. Objechali pobliskie drogi w promieniu kilku kilometrów w każdym kierunku. Zawiadomili inne wydziały policji. Sprowadzili psa.

Sharp przeciągnął dłonią po włosach.

— Pies niczego nie znalazł?

— Nie. — Tim potrząsnął głową.

— Czy wiesz, czym szeryf zajmuje się teraz? — zapytał Sharp.

— Nie mówi mi wiele. — Tim znowu pokręcił głową.

— Skontaktujemy się z szeryfem i poprosimy o informacje — zapewniła go Morgan. — Czy szeryf rozmawiał może z którymś z twoich sąsiadów?

— Tak — potwierdził Tim. — Kilka osób mi o tym mówiło.

W każdej chwili w Stanach Zjednoczonych było przynajmniej dziewięćdziesiąt tysięcy spraw osób zaginionych, jednak dorosłych często traktowano mniej priorytetowo niż zaginione dzieci, zabójstwa, napaści i kradzieże. Bez dowodów na to, że popełniono przestępstwo, było mało prawdopodobne, że sprawie Chelsea poświęcona zostanie należyta uwaga.

— Czy sprawdzałeś historię transakcji karty kredytowej pod kątem zakupu biletu na pociąg? — zapytała Morgan. Samochód Chelsea odnaleziono w pobliżu stacji kolejowej.

— Tak. Ostatnia zarejestrowana transakcja była ze sklepu spożywczego w miniony czwartek — wyjaśnił Tim. — Policja sprawdziła nagrania z monitoringu ze stacji kolejowej — nikt wyglądający jak Chelsea nie wsiadł tego wieczoru do pociągu. Nigdy nie nosiła przy sobie dużo gotówki. Gdyby Chelsea chciała pojechać gdzieś pociągiem, kupiłaby bilet przez internet. Zazwyczaj tak właśnie robimy.

Chyba, że nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział, dokąd jedzie.

Jednak Morgan nie powiedziała tego na głos. Nie mieli dość dowodów, aby czynić tego rodzaju założenia. Postępowanie biura szeryfa było standardowe i to podejście nie pozwoliło odnaleźć Chelsea. Przyszedł czas, aby spojrzeć na sprawę świeżym okiem. Morgan nie chciała, aby Tim musiał żyć w zawieszeniu przez następne dwadzieścia lat.

Zerknęła na Lance’a. Jego twarz była ściągnięta i bez wyrazu, jednak widziała emocje w jego niebieskich oczach. Jego ojciec zaginął wiele lat wcześniej i nigdy nie został odnaleziony, więc ta sprawa na pewno przywoływała nieprzyjemne wspomnienia.

Tim postukał w leżącą na biurku teczkę.

— Przyniosłem kopie wszystkich dokumentów, o jakie prosiła policja: wykaz rozmów, wyciągi z konta i kart kredytowych, informacje na temat kont na serwisach społecznościowych. Skopiowałem wszystko to, co dałem policji.

Dziecko zaczęło się kręcić i kwilić, co po chwili przerodziło się we wrzaski.

— Przepraszam — powiedział Tim. Wyjął z torby butelkę z mlekiem, odpiął dziecko z nosidełka i wziął na ręce, po czym podał mu butelkę. — Cieszę się, że przynajmniej zaakceptował butelkę. Pierwsze dwa dni po zniknięciu Chelsea były koszmarem. Bałem się, że się zagłodzi.

Dziecko piło łapczywie. Tim oparł się wygodniej, a Morgan poczuła, jak ściska się jej serce.

Sharp wziął teczkę i otworzył ją, po czym przejrzał pobieżnie zawartość.

— Czy Chelsea miała problem z alkoholem lub narkotykami?

— Nie — odpowiedział Tim. — Odkąd zaszła w ciążę z Williamem, nie wypiła nawet kieliszka wina. W piątkowy wieczór miała się napić po raz pierwszy od dawna. Jest bardziej wysportowana ode mnie. Biega prawie każdego dnia. Uwielbia piesze wycieczki. Jako małżeństwo jesteśmy tak nieciekawi, jak to tylko możliwe.

Sharp zanotował coś w notatniku na swoim biurku.

— Jak długo jesteście razem?

— Pięć lat — powiedział Tim. — Poznaliśmy się na ostatnim roku college’u w Kolorado

— Dlaczego przeprowadziliście się do stanu Nowy Jork? — zapytał Sharp.

— Dostałem ofertę pracy w Speed Net. Przeprowadzka była nieco ryzykownym posunięciem, jednak ta firma ma niesamowity potencjał rozwoju, więc mogło się to naprawdę opłacić. W tym czasie mieliśmy tylko Bellę. — Tim spojrzał na niemowlę. — Patrząc wstecz, widzę, że rozstanie z rodziną było dla Chelsea trudne.

Morgan przyglądała się dziecku przez kilka chwil, czując przypływ współczucia.

— Opowiedz nam o rodzinie Chelsea. Czy są tam jakieś konflikty?

— Nic o tym nie wiem. Chelsea jest jedynym dzieckiem. Jej ojciec jest kręgarzem, a matka nauczycielką.

— Czy twoja rodzina też pochodzi z Kolorado? — zapytała Morgan.

— Tak, ale w tym przypadku cieszyłem się, że mogę ich zostawić. — Tim zacisnął szczęki i uniósł brodę. — Moi rodzice są alkoholikami i narkomanami. Ojciec siedział w więzieniu za włamanie. Matka sprzedawała heroinę w kuchni, brat odsiadywał wyrok za napaść z bronią, gdy wyjechałem ze stanu. Nie chcę, aby moja rodzina choćby zbliżyła się do mojej żony i dzieci. To akurat była dodatkowa korzyść z przeprowadzki na wschód. Gdy mieszkaliśmy w Kolorado, zdarzało się, że moja rodzina przychodziła do nas, prosząc o pieniądze. Odkąd się tu przeprowadziliśmy, nie mam z nimi żadnego kontaktu. Ponieważ nazywam się tak samo jak mój ojciec, jego kryminalna przeszłość wciąż się za mną ciągnie.

Morgan pomyślała, że należy sprawdzić, czy rodzina Tima wciąż przebywa w Kolorado. Kto wie, na jakie pomysły mogło wpaść troje przestępców potrzebujących gotówki? Zwłaszcza, jeśli odczuwali zazdrość w stosunku do jedynego członka rodziny, któremu udało się wyjść na prostą.

— Czy przyniosłeś ze sobą zdjęcie żony? — zapytał Sharp.

— Tak. — Tim ułożył dziecko inaczej, sięgnął do torby i wyjął z niej zdjęcie. — To Chelsea. — Dłoń mu lekko drżała, gdy ponad biurkiem podał fotografię Sharpowi, który przyjrzał się jej, marszcząc brwi.

Tim odgarnął włosy z twarzy, po czym ścisnął tył swojej głowy, tak jakby nacisk palców mógł ją utrzymać w całości.

Sharp podał zdjęcie Morgan. Chelsea była piękną młodą kobietą z długimi blond włosami, równymi białymi zębami i dużymi niebieskimi oczami. Wyglądała zdrowo i świeżo. Na zdjęciu stała na szczycie góry na tle niebieskiego nieba i kolejnych szczytów.

— To zdjęcie z ubiegłego roku. Chodziliśmy po górach Catskills.

Morgan przekazała zdjęcie Lance’owi, który ujął je za rożek i zaczął mu się przyglądać.

— Jaki był stan psychiczny Chelsea po narodzinach Williama? — Morgan pamiętała chaos, jaki zapanował w jej życiu po narodzinach trzeciego dziecka. Bywały dni, gdy czuła się jak zombie na autopilocie. — Czy zdradzała oznaki depresji poporodowej?

Tim westchnął.

— Doskwierał jej brak snu. Nie powiedziałbym, że miała depresję, ale zdecydowanie czuła się sfrustrowana. Oboje wiedzieliśmy, że kolki Williama w końcu miną, jednak w niektóre noce mieliśmy inne wrażenie.

A więc Chelsea Clark była fizycznie zdrową, lecz psychicznie wyczerpaną kobietą, która starała się radzić sobie w trudnej sytuacji.

Aż pewnego dnia rozpłynęła się w powietrzu.

Najmłodsza córka Morgan była jeszcze niemowlęciem, gdy jej ojciec został zabity w Iraku. Sophie nie pamiętała go zupełnie. Średnia córka przypominała sobie jedynie z trudem, a nawet najstarsza, obecnie sześcioletnia, codziennie przyglądała się zdjęciu Johna z obawy, że zapomni, jak tatuś wyglądał. Czy dzieci Tima będą cierpiały tak samo?

Morgan miała nadzieję, że będzie w stanie temu zapobiec.

Rozdział5.

Słuchając opowieści Tima, Lance poczuł, że dłonie mu się pocą. Podobieństwa pomiędzy zniknięciem Chelsea a jego przeszłością odbijały się w nim echem niczym krzyki w głębokiej, ciemnej jaskini. Dwadzieścia trzy lata temu ojciec Lance’a wyszedł do sklepu i nigdy nie wrócił.

Gdy się to stało, matka Lance’a stała się obiektem takiej samej podejrzliwości ze strony policji i odczuwała taką samą frustrację jak teraz Tim.

Sharp, który prowadził tę sprawę, szybko wyeliminował ją z grona podejrzanych i ruszył dalej. Lance pamiętał jak jako dziesięciolatek siedział na korytarzu tuż za kuchennymi drzwiami i podsłuchiwał rozmowy Sharpa i swojej matki. Matka płakała, Sharp próbował dać jej nadzieję, nie składając żadnych obietnic. Gdy mijały tygodnie, miesiące, a w końcu lata, w tych rozmowach zabrakło nadziei, jego matka przestała płakać, a zaczęła powoli zapadać się w sobie, znikać. Minęły dwadzieścia trzy lata, jednak te wspomnienia dla Lance’a wciąż niosły ze sobą uczucie bezradności.

Morgan pochyliła się do przodu.

— Opowiedz więcej o Chelsea. Czy zanim urodziła Williama, pracowała?

— Chelsea jest księgową. — Tim skinął głową. — Nazwa i adres firmy są w teczce.

Sharp uniósł głowę znad dokumentów, które przeglądał.

— Czy ostatnio rozmawiała ze swoim szefem?

— Rozmawiają przez telefon mniej więcej raz w tygodniu. — Tim ułożył dziecko tak, aby mu się odbiło. — Zachował się naprawdę w porządku, jeśli chodzi o jej posadę. Zgodził się nawet, żeby pracowała z domu na część etatu.

— Czyli dobrze się ze sobą dogadują? A jakieś nieporozumienia ze współpracownikami? — dopytywał się Sharp. — Jakieś nietypowe telefony czy e-maile w piątek?

— Nic mi o tym nie wiadomo. — Tim westchnął z rezygnacją. — Szczerze mówiąc, nie wiem, co robiła w piątek. Wróciłem z pracy późno i Chelsea była na mnie wściekła, bo nie zostało jej zbyt wiele czasu na przygotowania. Bella już była u sąsiadki. Ja zająłem się małym, Chelsea przebrała się i wyszła. Nie rozmawialiśmy ostatnio zbyt wiele. Była wykończona ciągłym wstawaniem w nocy. — Tim odwrócił głowę, zaciskając usta w poczuciu winy. — Mogłem być lepszym mężem. To, że przez kilka ostatnich dni zajmowałem się Williamem przez całą dobę, uświadomiło mi, przez co przechodziła Chelsea. Powinienem był jej więcej pomagać. Wiem, że za dużo pracuję, ale nie wiem, co innego mógłbym robić. Moja praca nie jest czymś, co robi się od dziewiątej do siedemnastej, a potem o tym zapomina.

— Czy często się kłóciliście? — zapytała Morgan.

— Nie, raczej rzadko. Zazwyczaj Chelsea po prostu robi, co musi być zrobione — powiedział Tim z westchnieniem żalu. — Powinienem był wrócić do domu punktualnie. Chelsea zazwyczaj dopasowuje się do mojego rozkładu dnia. Powinienem był postawić ją na pierwszym miejscu chociaż raz.

Chelsea wydawała się silną i zaradną kobietą. Radziła sobie ze stresem, wkładając dwoje dzieci do sportowego wózka i biegając każdego dnia.

Może bieganie stało się uzależniające. Może pewnego dnia pobiegła trochę dalej.

Lance nigdy nie uwierzył, że jego ojciec dobrowolnie porzucił rodzinę, i tak samo trudno mu było wyobrazić sobie, że młoda matka zostawiłaby swoje dzieci, mimo że wiedział, iż niektóre kobiety tak robią. Tak czy siak, musieli ją znaleźć.

Gdyby im się to nie udało, Tim do końca życia będzie czynił sobie wyrzuty.

Sharp zadał pytanie, które im wszystkim chodziło po głowie.

— Czy istnieje taka możliwość, że twoja żona po prostu potrzebowała odpocząć i wyjechała?

Tim przyglądał się twarzy swojego syna przez kilka sekund.

— Sam zadawałem sobie to pytanie raz po raz. Jednak nawet gdyby była na mnie naprawdę wściekła, nigdy nie zostawiłaby dzieci. Wszystko zaplanowała. Nakarmiła go przed wyjściem, chciała wypić jeden kieliszek wina przed ósmą trzydzieści, tak żeby w ciągu dwóch czy trzech godzin jej mleko już się oczyściło i mogła go nakarmić o jedenastej trzydzieści. — Uniósł wzrok i spojrzał każdemu z nas w oczy. — Planowała wrócić do domu. W piątek wieczorem mojej żonie przydarzyło się coś złego.

Dziecko zaczęło się wiercić i popłakiwać. Tim wstał i zaczął go kołysać.

— Potrzebujemy jej.

— Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. — Sharp wstał.

Po wyjściu Tima Morgan poszła do kuchni, aby podgrzać w mikrofalówce resztkę kawy. W dużych sprawach wykorzystywali jej biuro jako pokój narad. Biała tablica wisiała tam na długo przed tym, zanim to pomieszczenie stało się jej gabinetem.

— Robię zieloną herbatę. Jesteś pewna, że chcesz to wypić? — zapytał Sharp, kiwając głową w stronę mikrofalówki. — To świństwo cię kiedyś zabije.

— W pełni funkcjonalne komórki mózgowe są warte tego ryzyka — powiedziała Morgan, wracając do swojego biura.

Lance już stał przed tablicą. Skopiował zdjęcie Chelsea i magnesem przymocował oryginał do tablicy. Po jednej stronie zaczął rysować oś czasu, na której zapisał, o której Chelsea wyszła z domu i kiedy Tim zorientował się, że coś się stało.

— Od czego zaczniemy? — zapytał Sharp, wchodząc do biura.

Lance przyczepił do tablicy lotnicze zdjęcie miejsca, w którym zaginęła Chelsea.

— W jaki sposób jej samochód tam się znalazł?

— Albo ona tam pojechała albo zrobił to ktoś inny. — Morgan oparła się o biurko, sącząc kawę. Minęła już pora lunchu i w żołądku głośno jej zaburczało.

— Albo ktoś ją do tego zmusił — dodał Sharp. — Wiemy, że gdyby Chelsea oddaliła się od swojego samochodu pieszo, pies byłby w stanie złapać trop.

— Zgoda. Oszukanie wyszkolonego psa jest niemal niemożliwe. — Lance dopisał to na tablicy suchościeralnym pisakiem. — A więc prawdopodobnie opuściła teren w innym pojeździe.

— A zatem nie była sama. Albo Chelsea poprosiła kogoś, aby zostawił tam dla niej inny samochód, albo została porwana i porywacz miał tam przygotowany samochód.

Sharp skrzyżował ramiona na piersi.

— Musimy dowiedzieć się, co ustalił szeryf.

— Wątpię, aby zgodził się rozmawiać z którymkolwiek z nas. — Lance wskazał na siebie i Sharpa. — Obydwaj pracowaliśmy dla jego wroga, Hornera.

Dave Horner, komendant policji w Scarlet Falls, był postacią kontrowersyjną. Bardziej polityk niż policjant, naraził się innym organom ścigania przez to, że usiłował pozostawać w świetle reflektorów i podlizywał się burmistrzowi. To, że bardziej troszczył się o opinię w mediach niż o wykonywanie dobrej roboty policyjnej, wkurzało wielu podlegających mu policjantów.

— Porozmawiam z szeryfem — zaofiarowała się Morgan. — Może będzie odczuwał wdzięczność, że nie ma na karku pozwu cywilnego z powodu obrażeń, jakich doznał nasz poprzedni klient pod jego opieką. Poza tym muszę go zawiadomić, że reprezentuję teraz Tima.

Szeryfowi podlegało więzienie hrabstwa, w którym ich poprzedni klient został zaatakowany nożem.

Sharp parsknął.

— Na wdzięczność bym nie liczył, to nie ten typ. Raczej będzie podejrzliwie nastawiony do ciebie, ponieważ jesteś adwokatem.

— Mimo że udowodniliśmy, iż zarzuty były bezpodstawne? — Morgan dopiła kawę i potrząsnęła kubkiem, jakby było jej za mało.

— Mimo tego — potwierdził Sharp.

— Tak czy siak Morgan ma większe szanse niż którykolwiek z nas — zauważył Lance. — Przynajmniej nie jest skażona znajomością z Hornerem.

— To prawda — zgodził się Sharp. — I jest ładna.

Morgan obrzuciła go zniesmaczonym spojrzeniem.

— Wiem, że to seksistowskie, ale nic nie poradzę, że szeryf jest neandertalczykiem — Sharp uniósł dłoń w obronnym geście.

— Cudownie. Czy jeszcze coś powinnam o nim wiedzieć? — zainteresowała się Morgan. — Nigdy nie spotkałam go osobiście. Nie wiem, co o nim sądzić.

— Jest uparty i wybuchowy. — Sharp potarł podbródek. — Jest niezłym policjantem i okropnym politykiem, stąd jego wieczne spory z Hornerem. Radzę unikać bezpośredniej konfrontacji, bo jeszcze nie widziałem, żeby ktoś na tym dobrze wyszedł. Szeryf King zaczyna wtedy zapierać się jeszcze bardziej.

— Rozumiem. — Morgan skinęła głową.

— Sprawa zaginionej osoby wymaga zaangażowania mnóstwa ludzi. Jego wydział jest i tak zawalony robotą, a ludzie przepracowani — powiedział Lance. — Możesz wyrazić współczucie, a następnie spróbować go przekonać, że nasza pomoc będzie dla niego korzystna.

Jego ojciec zaginął w Scarlet Falls. Miasteczko miało własny komisariat policji. Mimo tego, że Sharp naprawdę poważnie zajął się tą sprawą, Victor Kruger nigdy nie został odnaleziony. Jednak dwadzieścia trzy lata temu świat był inny. Teraz dużo trudniej było zniknąć. Kamery monitoringu i elektroniczne finanse sprawiały, że po każdym musiał zostać ślad — jeśli szukało się odpowiednio wytrwale.

— Dobry pomysł — przyznał Sharp. — Jeśli Morgan zajmie się szeryfem, my możemy pogrzebać w kontach Chelsea w mediach społecznościowych oraz w jej rachunkach bankowych i zapisie połączeń telefonicznych. Musimy też przejrzeć ostatnie lokalne doniesienia i sprawdzić, czy były inne sprawy zaginionych kobiet.

Lance skinął głową.

— Musimy też porozmawiać z Timem o zawartości laptopa i telefonu jego żony. Dam znać mamie, że znowu będziemy potrzebowali jej pomocy.

Problemy psychiczne jego matki sprawiały, że nie chciała opuszczać domu ani spotykać się z ludźmi. Była jednak aktywna w internecie i posiadała ogromną wiedzę o komputerach.

— Powinniśmy też przyjrzeć się Timowi. — Sharp dopił swój kubek herbaty. — Szeryf się nie myli. Jeśli Chelsea nie żyje, to Tim jest najbardziej prawdopodobnym podejrzanym.

— Gdyby zabił swoją żonę, dlaczego przyszedłby do nas, żebyśmy ją odnaleźli? — zapytała Morgan.

Sharp rzucił okulary na biurko.

— To, że nas zatrudnił, nie oznacza jego niewinności. Może sądził, że zatrudnienie prywatnego detektywa sprawi, iż będzie wyglądał na niewinnego. Niektórzy przestępcy są stuprocentowo przekonani, że są mądrzejsi od wszystkich. Może planuje nami pogrywać.

— Jaki miałby motyw? — zapytał Lance.

Morgan zastanowiła się nad jego pytaniem.

— Może ich problemy małżeńskie były poważniejsze, niż Tim nam to przedstawił? Może Chelsea chciała go zostawić. Może chciała zabrać dzieci do Kolorado. Tim jest przywiązany do swoich dzieci.

— Nie gniewaj się — powiedział Sharp — ale miałaś chyba wykazać, że nasz klient jest niewinny.

Morgan odwróciła wzrok, zaciskając szczęki.

— Masz rację.

Sharp westchnął.

— Wiem, że jeszcze nie przyzwyczaiłaś się do pracy w sektorze prywatnym, jednak dopilnowanie, aby każdy oskarżony o zbrodnię dostał możliwość obrony, jest kamieniem węgielnym naszego systemu prawnego.

— Tak. — Morgan jednak nie wyglądała na w pełni pogodzoną ze swoją nową rolą.

Lance zastanowił się przez chwilę.

— Czy Tim wyglądał na dostatecznie sprytnego, aby zabić swoją żonę, zatrzeć ślady i zachować spokój podczas naszego spotkania?

— Przestępcy potrafią świetnie kłamać — zauważyła Morgan.

Miała odrobinę racji.

— Nie zapominajmy o najważniejszym. Naszym zadaniem jest odnaleźć Chelsea Clark. Minęło już pięć dni, ślady z każdą godziną stygną, tak więc bierzmy się do roboty. — Sharp skinął głową Lance’owi. — To nasz numer jeden.

Sharp miał rację. Musieli się skupić na zaginionej kobiecie.

Lance nikomu nie życzyłby niepewności związanej z zaginięciem bliskiej osoby. Niewiedza przynosiła zupełnie odrębny rodzaj bólu. Za każdym razem gdy znajdowano jakieś ciało, za każdym razem gdy odkopywano jakiś szkielet albo turysta znajdował kości w lesie, rodzina zaginionej osoby na nowo rozdzierała swoje rany.

Rozdział6.

Chelsea obudziła się, czując w nozdrzach zapach rdzy i stali, a w skroniach bolesne pulsowanie. Wzrok jej się zamazywał. Zamknęła na chwilę oczy, po czym znowu je otworzyła, próbując wyostrzyć obraz. Czuła się zdezorientowana, nie wiedziała, co jest nie tak.

Dlaczego nie słyszała płaczu Williama? Bolały ją przepełnione piersi. Gdzie było dziecko? Już minęła godzina karmienia. Nigdy nie robił między karmieniami przerw dłuższych niż kilka godzin. Praktycznie był do niej przyssany cały czas. Czy był chory?

Przekręciła się na bok i natrafiła na metalowy pręt. Leżała w obcym łóżku. Tak samo obca wydawała się nienaturalna cisza.

Gdzie ja jestem?

Otworzyła oczy. Przez kilka sekund mrugała w przyćmionym świetle. Rozglądając się po otoczeniu, poczuła, jak zdziwienie ustępuje przed lękiem, który lodowatymi mackami zaczął oplatać jej serce, zmuszając je do szybszego bicia.

To nie senny koszmar.

W jednej chwili ostrość widzenia powróciła i jakby po przekręceniu klucza w zamku zapadki wskoczyły na swoje miejsca, nagle dostrzegła prawdę.

Poczucie rzeczywistości zalało jej świadomość wraz z przerażeniem zimnym i jasnym jak jesienna noc. Niewiarygodność sytuacji, w której się znalazła, uderzyła ją, wywołując dreszcz zaskoczenia i przerażenia.

Została porwana.

Miała jakieś mętne wrażenie déjà vu. Ile razy wcześniej budziła się otumaniona i półprzytomna? Nagle coś sobie przypomniała.

Patrzy we wsteczne lusterko. Światło ulicznej latarni odbija się w nożu. Ostrze dotyka jej gardła. Nagły, kąsający ból, natychmiast stłumiony przez przypływ adrenaliny.

— Wypij albo zginiesz — mówi on.

Dłonie jej drżą, gdy unosi do ust jednorazowy kubek ze słomką, który jej podał. Sączy napój, który początkowo jest słodki, jednak zostawia w ustach gorzki posmak.

Ciemność. Czyste nocne niebo. Zimne powietrze na twarzy. Zapach dymu w nozdrzach. Oświetlone księżycem suche łodygi kukurydzy, chwiejące się na wietrze.

Wspomnienie zbladło. Chelsea poczuła przypływ mdłości.

Przesunęła językiem po zębach. Język był tak wysuszony, że przylepiał się jej do podniebienia i wciąż czuła słodycz coli z narkotykiem. Jej umysł zarejestrował, że po raz pierwszy od porwania udało jej się odzyskać w pełni przytomność. Wiedziała, nie będąc w stanie sobie tego dokładnie przypomnieć, że ilekroć budziła się wcześniej, zmuszał ją do wypicia kolejnej porcji napoju z narkotykiem, zanim zebrała na tyle sił, aby mu się sprzeciwić.

Od jak dawna tu była?

Miała wrażenie, że minęło kilka dni.

Co jeszcze jej zrobił, gdy była nieprzytomna?

Jej umysł odrzucił te myśli i postanowiła zamiast tego skupić się na rodzinie.

William! Czy jadł? Chyba nie zagłodziłby się, prawda? Nie, na pewno głód w końcu zmusi go do przyjęcia butelki, prawda?

Tutaj nic nie mogła na to poradzić. Tim mógł mieć swoje wady, ale kochał dzieci. Bella go uwielbiała, niemowlę jeszcze nie miało z nim takiej więzi, ale też trzeba przyznać, że William nie akceptował nikogo poza nią, odkąd się urodził. Poczuła ukłucie winy. Też była odpowiedzialna za to, że jej mąż nie miał więzi z młodszym dzieckiem. Bella i Tim byli sobie tak bliscy, że Chelsea czasami odczuwała zazdrość, tak więc gdy urodził się William, który wolał ją, cieszyło ją to.

To było egoistyczne i głupie i teraz niewątpliwie William i Tim płacili za to cenę.

Wybaczcie mi.

Pocieszyła się, że jej mąż jest bystry i zrobi co trzeba, żeby zaopiekować się ich dzieckiem. Nie pozwoli, aby William umarł z głodu.