She's With Me. Razem wbrew światu #1 - Jessica Cunsolo - ebook + audiobook

She's With Me. Razem wbrew światu #1 ebook

Cunsolo Jessica

0,0
39,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy Amelia Collins po przeprowadzce do małego miasteczka zaczęła naukę w ostatniej klasie, postawiła sobie jeden cel: ukończyć szkołę i zaznać choć trochę stabilizacji. Program ochrony świadków, którym objęto ją i jej matkę, był szansą na ucieczkę przed ścigającym je koszmarem. Dziewczyna musiała wtopić się w tłum i pozostać niezauważona. Niestety, dobre chęci nie wystarczyły, bo na jej drodze stanął Aiden Parker, przystojny twardziel o paskudnym charakterze. To spotkanie zakończyło się imponującą scysją.

Mimo tej kłótni Amelia stała się częścią paczki przyjaciół Aidena. On sam zresztą okazał się naprawdę fajnym facetem, tyle że zmagającym się z problemami. Szkolne życie toczyło się swoim rytmem, uczniowie zaprzyjaźniali się, popadali w konflikty i robili sobie psikusy. Rany na ciele i duszy Amelii powoli się zabliźniały, a jej serce... miękło przy Aidenie. Właściwie bardzo by chciała pozostać z nim tak długo, jak to możliwe. Ale głębsze przyjaźnie i romantyczne uczucia były przecież zakazane. Jeden fałszywy ruch może sprawić, że bezlitosny wróg ją odnajdzie. I znów trzeba będzie uciekać...

Amelia w końcu zdała sobie sprawę, że ten koszmar kiedyś ją dopadnie ? i wtedy zmieni się wszystko. Tylko czy będzie dość silna? I czy Aiden zniesie prawdę? Czy wybaczy jej te wszystkie niedopowiedzenia i tajemnice?

Nie musisz sama walczyć z bolesną przeszłością. Będę przy Tobie...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 376

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Jessica Cunsolo

She’s With Me

Razem wbrew światu #1

Przekład: Krzysztof Sawka

Tytuł oryginału: She's With Me (She's With Me #1)

Tłumaczenie: Krzysztof Sawka

ISBN: 978-83-283-8214-5

Copyright © 2020 by Jessica Cunsolo

The author is represented by Wattpad.

Wattpad, Wattpad Books, and associated logos are trademarks and/or registered trademarks of Wattpad Corp. All rights reserved.

Polish edition copyright © 2022 by Helion S.A.

All rights reserved.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://beya.pl/user/opinie/onarw1_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected]: https://beya.pl

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Chciałabym zadedykować tę opowieść Wam, moim Czytelnikom.

Wszystkim moim fanom, przyjaciołom i Violets: ta historia jest dla Was.

Rozdział 1.

Odkąd sięgam pamięcią, cierpię na okrutnie upierdliwą dolegliwość: mam zaburzoną orientację przestrzenną. Co prawda nie została ona udokumentowana naukowo, jednak jestem niemal stuprocentowo przekonana, że istnieje naprawdę, dlatego to faktycznie nie moja wina, że nie potrafię odnaleźć drogi w labiryncie zwanym liceum King City.

Rozbrzmiewa dzwonek i uczniowie niczym zwierzęta porzucają grupki znajomych albo zamykają swoje szafki i udają się do swoich klas. Cholera. Spóźnię się, a do tego wciąż nie wiem, gdzie odbywa się moja pierwsza lekcja. Wcale nie pomaga mi fakt, że nie mogę iść szybko, ponieważ kilka tygodni temu odniosłam obrażenia, po których wciąż dochodzę do siebie.

Gdy przyszłam dziś rano, opryskliwa sekretarka raczyła dać mi jedynie mapę i lekceważąco życzyła powodzenia. Wdrożenie się w zajęcia lekcyjne w nowej szkole półtora miesiąca po rozpoczęciu semestru stanowi wyzwanie samo w sobie: gdybym wlepiła twarz w mapę, wysłałabym jasny sygnał Jestem tu nowa, zjedzcie mnieżywcem, nie mówiąc już o tym, że zupełnie bym zaprzepaściła szansę przemknięcia przez ostatni rok szkoły bez zwracania na siebie uwagi. Zresztą mapa i tak by się nie przydała do niczego. Jak już wspomniałam: upośledzona orientacja przestrzenna.

Wyjmuję ponownie harmonogram zajęć i w oczy rzucają mi się wydrukowane na górze moje imię i nazwisko: Amelia Collins. Wyglądają nawet ładnie, ale minie trochę czasu, zanim się do nich przyzwyczaję.

Mimo że pamiętam numer sali lekcyjnej, sprawdzam go znowu, jakby ta czynność mogła magicznie teleportować mnie na miejsce. Zaglądam do nowiusieńkiej komórki i wypuszczam z irytacją powietrze, gdyż uświadamiam sobie, że zostało mi zaledwie pięć minut do rozpoczęcia lekcji.

— Walić to — mamroczę, śpiesząc na oślep korytarzem i szukając jednocześnie mapy w plecaku. Naprawdę nie lubię się spóźniać.

Nie zwracam zbytnio uwagi na otoczenie i nagle wpadam na grupkę potężnie zbudowanych chłopaków wielkości entów. Rozmawiają ze sobą i żartują, zajmując przy tym całą szerokość korytarza, jakby cała szkoła należała wyłącznie do nich. Nie zwalniam tempa, ale przylegam do ściany i dalej staram się wyciągnąć mapę. Bez ostrzeżenia wyrasta przede mną wystający fragment muru i odbijam się od niego z impetem, ledwo ratując się przed upadkiem na tyłek. Co za imbecyl zaprojektował tak głupio wystającą ścianę?

Zawartość plecaka rozsypuje się po podłodze. Zbieram ją w pośpiechu, po czym odwracam się szybko tylko po to, aby stanąć twarzą w twarz z czymś bardzo twardym i męskim, sądząc po malowniczych epitetach dobiegających z tej strony. Moje rzeczy znowu lądują na podłodze, a w uszkodzonych żebrach wzmaga się ból.

Świetnie. Po prostu cudownie.

— Ślepa jesteś? Nie widzisz, że idę tędy? — ktoś burczy w moim kierunku.

Spoglądam we wzburzone szare oczy najprzystojniejszego faceta, jakiego w życiu spotkałam. Jest jednym z idących korytarzem entów, wysokim i barczystym, z grymasem przyklejonym do twarzy.

Cóż za urocze nastawienie. Był równie winny jak ja, a może nawet bardziej, skoro te chodzące wieżowce szły w szeregu po całej szerokości korytarza, ja jednak naprawdę nie zamierzam zwracać na siebie dodatkowej uwagi.

— Bardzo przepraszam — mówię, gdy kucamy i zbieramy moje rzeczy z podłogi.

— Czy twoja mózgownica nie jest w stanie kierować nogami? Jeżeli tego nie zauważyłaś, ktoś znajdował się przed tobą, co oznacza, że powinnaś zejść z drogi — ripostuje, wstając z segregatorem w ręce.

Tłoczy się wokół nas niewielki tłumek gapiów, najwyraźniej zainteresowanych biedną dziewczyną, która okazała się na tyle głupia, aby wzniecić gniew tego nietolerancyjnego palanta.

Myśl, Amelio. Ugryź się w język inie mów niczego głupiego. Masz niezwracać na siebie uwagii zakończyć rok szkolny niezauważona.

— Wybacz mi. Jestem nowa i naprawdę nie wiem, gdzie idę. — Wstaję, chowam pozbierane rzeczy do plecaka i odsuwam rudoblond włosy z twarzy. — Możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę salę 341?

— Jesteś nowa, a nie ślepa. Nie szukaj wymówek dla swojej głupoty. Zjeżdżaj mi z oczu, dopóki jeszcze jestem miły — szydzi ze mnie i przeczesuje dłonią jasne włosy.

Zatem teraz jest miły? Otaczają mnie zakłopotane twarze pozostałych entów oraz coraz większa grupka uczniów, a ja robię wszystko, tylko nie wtapiam się w otoczenie. Nie chcę być ani chwili dłużej w centrum uwagi, dlatego powstrzymuję złość i omijam go, nie obdarzywszy nawet jednym spojrzeniem.

— Och, patrzcie no. Jednak ona ma jakieś dobre pomysły w tym bezużytecznym móżdżku. — Dociera do mych uszu jego uwaga skierowana do przyjaciół, jakby bycie palantem stanowiło część jego genomu.

Dość tego. Odwracam się i podchodzę do nieznajomego, spoglądając zmrużonymi piwnymi oczami wprost na niego.

— Oj, jednak jej mózg jest zupełnie bezużyteczny — zwraca się do kumpli.

Pochyla się ku mnie, zrównując się z moim wzrostem, sztucznie podwyższonym dzięki cudownym jasnobrązowym koturnom, patrzy mi prosto w oczy i cedzi słowa niczym do małego dziecka.

— Mam ci narysować mapę pokazującą, jak masz spieprzać mi z oczu, bo najwidoczniej samej ci się nie uda? — pyta powoli, kładąc szczególny nacisk na przekleństwo.

— Dziękuję, nie trzeba — odpowiadam cicho i spokojnie. — Ale ja mogę narysować ci mapę, żebyś dokładnie wiedział, gdzie się udać, gdy powiem, żebyś szedł do diabła.

Zajmujący już niemal cały korytarz tłum jak jeden mąż wciąga ze słyszalnym świstem powietrze i wstrzymuje oddech, pochłaniając wzrokiem całą scenę. Sądząc po zszokowanych minach blond dupka i jego kumpli, jeszcze nikt nie odważył się do niego tak bezczelnie odezwać.

Pochyla się jeszcze bardziej, tak że nasze twarze znajdują się teraz bardzo blisko siebie, i warczy:

— Słuchaj no, ty mała…

— Nie, to ty mnie słuchaj, dupku — przerywam mu spokojnie. — Po pierwsze, przestań tak wisieć nade mną, bo twój oddech cuchnie całym tym gównem, które wydostaje ci się z gęby. Po drugie, twój kutas stanowi część twojego ciała, nie osobowości — odpycham go ze swojej przestrzeni osobistej — dlatego sugeruję, żebyś wyjął kij z dupy i uświadomił sobie, że nie jesteś jedyną osobą w tej cholernej szkole. Może gdybyś wraz z pozostałymi wieżowcami nie tarabanił się przez całą szerokość korytarza, ludzie nie musieliby schodzić z waszej ścieżki zniszczenia. Przykro mi, jeżeli ktoś nasikał ci dzisiaj do płatków śniadaniowych, ale proszę, zrób nam wszystkim przysługę i zostaw swoje problemy przed drzwiami wejściowymi. Dobrym rozwiązaniem na twoje problemy społeczne może być znalezienie jakiejś pasji albo terapia grupowa. Dlatego dziękuję za bardzo serdeczne powitanie w szkole, ale chciałabym już iść na lekcje.

Cały korytarz zastyga w bezruchu i milczeniu. Blondas wydaje się być zupełnie oszołomiony.

Jego kumple śmieją się — dosłownie niemal tarzają się po podłodze i rechoczą, z trudem łapiąc oddech. Te pozostałe zwaliste góry są tak samo urzekająco przystojne jak dupek numer jeden. Rozbrzmiewa dzwonek oznaczający spóźnienie. Cudownie. Nie zdążyłam na zajęcia.

Jestem przekonana, że wyłożyłam moje racje i młotek poznał swoje miejsce w szeregu, dlatego odwracam się nonszalancko, młócąc go włosami w bark, i zostawiam go buzującego w środku, a tłum rozstępuje się przede mną w milczeniu.

— O mój Boże, ale ci dowaliła, Aiden! To było niesamowite! — Jednemu z jego cudownych kumpli udaje się na chwilę powstrzymać śmiech, żeby to powiedzieć.

A więc palant ma na imię Aiden. Jaka szkoda, że takie fajne imię i buźka są marnowane przez tak paskudną osobowość. To tyle, jeśli chodzi o niezwracanie na siebie uwagi. Coś czuję, że po tej scenie każdy będzie miał coś do powiedzenia na mój temat. Przynajmniej dobrze wyglądam w spódniczce i koturnach.

Po zakończeniu przedstawienia tłum w końcu się rozchodzi. Gdy tak kroczę dumnie po korytarzu i skręcam przy pierwszej nadarzającej się okazji, przypominam sobie, że ciągle nie wiem, dokąd idę. Potrzebuję minuty na uspokojenie się, po czym sprawdzam, czy może został ktoś, kto mógłby mi wskazać drogę do sali lekcyjnej.

Zazwyczaj jestem czujna i niespokojna, tym razem jednak dałam się zaskoczyć, słysząc głośne i zdeterminowane kroki za plecami. Nagle bez ostrzeżenia zostaję obrócona i podniesiona przez Aidena, który zarzuca mnie sobie na ramię. Jestem obrócona twarzą do jego pleców, mój tyłek wisi w powietrzu ponad jego ramionami, mój plecak majta w jego drugiej ręce, on sam natomiast kroczy ze mną korytarzem.

— Co ty, do diabła, wyprawiasz? Natychmiast postaw mnie na ziemi! — sprzeciwiam się głośno.

Drań nawet nie zwalnia kroku, tylko chichocze pode mną. Podnoszę głowę i zauważam zakłopotane twarze dwóch z trzech kumpli Aidena będących świadkami wcześniejszej sceny.

— Moglibyście przemówić mu do rozumu?!

— Wybacz, maleńka — odzywa się krótko obcięty szatyn o oczach koloru czekolady, a na jego twarzy pojawia się uśmiech szczerego rozbawienia. — Wieżowce nie nadają się do gadki.

Mimo woli nie potrafię zignorować faktu, że Aiden ma bardzo kształtne plecy. Jego mięśnie są wyraźnie zarysowane pod obcisłą (ale nie za bardzo) koszulką. Znowu skręcamy i za rogiem napotykamy zdziwione spojrzenia nielicznych osób; najwidoczniej one również nie zamierzają mi pomóc.

Gdzieś po lewej stronie w klatce piersiowej eksploduje ból. Cholera. Zderzenie ze ścianą, a następnie podróż na ramionach Aidena w niewygodnej pozycji wcale mi nie pomagają. Ból promieniuje coraz bardziej. Muszę znaleźć się na ziemi, zanim będzie jeszcze gorzej.

— Słuchaj, koleś. Przepraszam za wcześniejsze słowa — kłamię — ale porywanie ludzi nie jest dobrym sposobem na rozwiązywanie problemów.

Poprawia sobie chwyt, co powoduje kolejną falę bólu przetaczającą się przez moje żebra. Nie zwalniając kroku, wbiega płynnie po schodach. Kurde, ten facet jest niczym królik z reklam baterii Energizer, bo w ogóle się nie męczy. Zaczynam mieć trudności z oddychaniem.

— Proszę. — Dyszę. — Postaw mnie i przedyskutujmy to.

Ignoruje mnie i dalej idzie niestrudzonym krokiem.

— Czy możesz postawić mnie delikat…

Aiden nagle się zatrzymuje i kładzie mnie na podłodze.

Patrzę na niego, próbując jednocześnie nabrać powietrza. Wszystkie żebra po lewej stronie płoną — tak, znowu je uszkodziłam.

— Sala 341 — mówi, kładąc plecak obok mnie, i odwraca się, po czym idzie opustoszałym już korytarzem.

Czuję się otumaniona. Próbuję wstać, ale ból rozkwita w prawym boku i zmusza mnie do pozostania na podłodze. To się nie może skończyć dobrze. Postanawiam w tej chwili wstać z tej ohydnej podłogi i próbuję ponownie, ale tym razem ból rozprzestrzenia się na resztę klatki piersiowej. Leżę na tej przeklętej podłodze i nie mogę się ruszyć. Do diabła. Wygląda na to, że mimo wszystko to nie będzie mój pierwszy dzień w szkole.

Już trzeci raz uszkodziłam sobie żebra, co było sytuacją daleką od ideału. Sięgam do plecaka i wyławiam z niego komórkę. Mama ignoruje pierwszą próbę dodzwonienia się. Typowe. Za drugim razem odbiera po trzecim sygnale.

— Halo? Haile… Znaczy się, Amelio?

— Hej. Chyba znowu coś sobie zrobiłam z żebrami. Pojadę do szpitala. Chciałam cię poinformować, żebyś nie świrowała i myślała o najgorszym, gdy zadzwonią ze szkoły i powiedzą, że nie zjawiłam się na lekcjach, chociaż przyszłam do szkoły — mówię, leżąc ciągle na podłodze.

Mama wzdycha, jakby zastanawiała się, w jaki sposób zdołałam zawalić pierwszy dzień w szkole.

— Co się stało? Musisz być ostrożniejsza. On ciągle jest na wolności i jeszcze się nie skoń…

— Wiem. Nieważne, co się stało. Informuję cię tylko na wszelki wypadek. — Boli nawet mówienie. — Zadzwonię, gdy dotrę… — przerywam w pół zdania, gdy ból staje się nieznośny.

— Amelio? Nie możesz prowadzić w tym stanie. — Próbuję zignorować ślad irytacji w jej głosie. — Przyjadę po ciebie do szkoły. Zaraz tam będę. Tymczasem staraj się nie zwracać na siebie uwagi.

— Dobrze, spotkamy się na parkingu.

Rozłączam się i chowam telefon do plecaka. Patrzę na sufit i szukam najrozsądniejszego sposobu, żeby się podnieść.

— W porządku, Amelio. Masz trzy złamane i dwa potłuczone żebra. Poradziłaś sobie z tym wcześniej, to teraz też ci się uda — dodaję sobie animuszu.

Podwijam kolana, ściągam buty i wkładam je do plecaka. Zanim pożałuję swojej decyzji, szybko obracam się z prawego boku na brzuch, starając się nie zawadzić o nic lewym bokiem.

Nakładam plecak na ramię, żeby nie musieć się po niego schylać, opieram się rękami na wysokości głowy i równocześnie prostuję nogi. Wstaję ostrożnie i opieram się o szafki.

— Świetnie, jesteś na nogach. Teraz tylko znaleźć wyjście z tego przeklętego labiryntu — mówię do siebie.

Próbuję pozbierać resztę swoich rzeczy, gdy napotykam wzrokiem znajome spojrzenie czekoladowych oczu. Niech to szlag. Jak długo tutaj stoi? Przy otwartej szafce stoi szatynowy kumpel Aidena, ten sam, który zapamiętał mój tekst o chodzących wieżowcach, i gapi się na mnie. Obok niego stoi trzeci członek klubu Aidena; ma włosy koloru ciemny blond, a także szeroko otwarte, niemrugające oczy, również wpatrzone we mnie. Chowam dumę do kieszeni, ale jednocześnie nie zamierzam okazywać słabości, dlatego odwracam wzrok i maszeruję w przeciwnym kierunku.

— Wyjście jest w przeciwną stronę — odzywa się z wahaniem ktoś za moimi plecami. To ten ciemny blondyn.

Przeklęty popsuty wewnętrzny kompas.

— Jak dużo widzieliście? — pytam, zmierzając w ich kierunku.

— Zasadniczo wszystko od chwili, gdy Aiden zostawił cię na ziemi i sobie poszedł — odpowiada z wahaniem.

No pięknie, czyli widzieli wszyściutko.

— I żadnemu z was nie przyszło do głowy, aby pomócdziewczynie zwijającej się z bólu na podłodze?

Słowa te niczym zimny prysznic wyrywają ich z odrętwienia. Piwnooki szybko zamyka szafkę i obydwaj podbiegają do mnie.

— Teraz już nie potrzebuję waszej pomocy! — mówię głośno, krzywiąc się z bólu, a oni zatrzymują się w pół kroku.

— Jesteś pewna? — pyta szatyn z bezczelnym uśmieszkiem.

Drań ma tupet, żeby tak znęcać się nad bezbronną, obolałą dziewczyną. Wcale nie pomaga fakt, że obydwaj z wyglądu przypominają klasycznych modeli, a ja teraz wyglądam tak, jakbym zwiedziła okoliczne śmietniki. Już zamierzam mu powiedzieć, gdzie sobie może wsadzić swoją pomoc, ale mam coraz większe trudności z oddychaniem i uświadamiam sobie, że ciągle nie wiem, jak dotrzeć do parkingu.

Biorę głęboki oddech.

— Czy możecie mi wytłumaczyć, jak trafić na parking?

— Zabierzemy cię tam — mówi blondyn.

— Nie powinniście być teraz na lekcji?

— Niee — stwierdza. — Jesteśmy w tej samej grupie, co ty. Zajęcia są najnudniejszą rzeczą pod słońcem, a ta sytuacja okazuje się być znacznie bardziej interesująca.

— Cieszę się, że moje cierpienie pozwala przerwać monotonię waszego dnia — odpowiadam oschle.

— Kurde, nie to miałem na myśli — mówi z wyraźnym zakłopotaniem. Zbliża się do mnie z lewej strony i przekłada moje ramię przez swój kark, natomiast szatyn robi to samo z drugiej strony.

— Au! — Jęczę pod wpływem bólu pulsującego w boku. — Boli mnie właśnie z tej strony. Zostaw.

— Cholera, przepraszam — mówi, gdy idziemy powoli korytarzem. Z przodu kroczy blondyn, a szatyn przytrzymuje mnie z prawej strony.

— Walić to — mamrocze podpierający mnie chłopak. Zatrzymuje się, podnosi mnie w opalone, umięśnione ramiona i rusza dalej.

— Weź jej plecak, Noah, i otwórz nam drzwi — mówi, wyraźnie zmęczony ślimaczym tempem.

Cieszę się, że nie muszę już iść i, co do mnie niepodobne, gryzę się w język, zbyt zmęczona i obolała, aby się spierać. Docieramy do ciężkich drzwi wychodzących wprost na parking. Noah przytrzymuje je, gdy wychodzimy na zewnątrz, a ja osłaniam oczy przed oślepiającym blaskiem słońca. Mama jeszcze nie przyjechała.

— Możesz mnie już postawić. Zaraz zjawi się po mnie matka. — Chłopak stawia mnie na ziemi, ale nie wypuszcza mnie z uścisku i nie wygląda na to, żeby miał zamiar odejść. — Nie musicie czekać ze mną.

— Nie możemy cię tu tak zostawić, prawda? — stwierdza Noah i siada na betonowych schodach, spoglądając na kumpla, który potakująco kiwa głową.

— Nie będziecie mieli kłopotów z powodu opuszczenia lekcji? — pytam zaciekawiona.

— Niee. A tak przy okazji, jestem Mason. — Uśmiecha się i pomaga mi usiąść. — Już zdążyłaś poznać Noaha. A ty jak masz na imię?

— Amelia — odpowiadam.

Ból żeber nie ustępuje i chociaż nie zamierzam tego przyznać, cieszę się, że chłopaki dotrzymują mi towarzystwa.

— Wiesz — zaczyna Noah z wahaniem, patrząc na mnie bladozielonymi oczami. — Aiden wcale nie jest taki zły. Nie wiedział, że zrobił ci krzywdę.

— Gdyby wiedział, że masz problemy z żebrami, to by cię nie podnosił. To tylko takie wygłupy. Nigdy nie skrzywdziłby nikogo umyślnie, zwłaszcza kogoś mniejszego od siebie.

Ależ żałuję, że mnie słyszeli na korytarzu.

— Doskonale mu szło werbalne rozszarpywanie Bogu ducha winnej dziewczyny na strzępy. I wygląda mi na to, że to wcale nie był jego pierwszy raz — odpieram.

— Nie zdarza mu się to często. Szybko się denerwuje, a do tego ma teraz trudną sytuację. Poza tym dzisiaj był w naprawdę parszywym nastroju, nic więc dziwnego, że wyżył się przy pierwszej nadarzającej się okazji: na tobie — tłumaczy Noah, jakby było to zupełnie akceptowalne wyjaśnienie.

— Zresztą wyśmienicie sobie z nim poradziłaś. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś go tak pojechał. — Uśmiecha się Mason.

— Serio? — pytam nieufnie.

— Powaga. Ten tekst o rysowaniu mapy do diabła? Bezcenny! A widziałaś jego minę, gdy mu powiedziałaś, jak ma sobie radzić z problemami? — Noah wybucha śmiechem.

— Osobiście najbardziej podobał mi się ten fragment z kutasem. — Mason puszcza mi oczko.

— Nie jesteście na mnie źli za to, co powiedziałam?

— Za co? Za ten komentarz o wieżowcach tarabaniących się przez całą szerokość korytarza i pustoszących wszystko na swojej drodze? — pyta Noah z uroczym uśmiechem.

— Coś w tym stylu — mamroczę.

— No coś ty, to było zabawne, poza tym wynagrodził nam to widok mieszania Aidena z błotem. Zwłaszcza przez taką drobną dziewuchę jak ty — odpowiada Mason, chichocząc.

— Miałam dość słuchania jego pieprzenia — mówię.

— On naprawdę nie jest zły. — Noah również się śmieje. — I czułby się okropnie, gdyby wiedział, że z jego powodu jedziesz do szpitala.

— To nie jego wina i nie jestem zła na niego. Jasne, irytuje mnie jego nastawienie, ale rozumiem, że nie chciał mnie skrzywdzić — przyznaję. — Gdybym nie miała problemów z żebrami, po prostu bym wstała, poszła na lekcję, a później zwyzywała go przy pierwszej nadarzającej się okazji.

— Wolałabym też, żeby zostało to między nami — dodaję obydwu przystojniakom. — Nikt nie może się dowiedzieć o moich obrażeniach, dobrze?

Chłopcy wymieniają spojrzenia i Noah zaczyna się dopytywać:

— Jak to się stało, że złamałaś trzy żebra? I potłukłaś trzy kolejne?

— Złamałam trzy i potłukłam dwa — mówię, celowo unikając odpowiedzi na zadane pytanie.

— No dobrze, ale jak to się stało? Standardowe śpiewanie pod prysznicem i poślizgnięcie się? — stara się zażartować Mason.

Dreszcz mnie przebiega na wspomnienie tej strasznej nocy i widzę te martwe piwne oczy, które ciągle mnie prześladują. Ich właściciel jest powodem, dla którego znowu przeniosłyśmy się do innego stanu.

— Nie, szczerze mówiąc, jestem po prostu gapowata — mówię, starając się zakończyć ten temat.

— No to chyba musiałaś wtedy wyjątkowo się postarać — chichocze Noah.

Podjeżdża do nas moja mama, dzięki czemu nie muszę odpowiadać. Z miejsca tężeję, widząc dezaprobatę malującą się na jej twarzy. Do diaska, powinnam pogonić chłopców na lekcje. Teraz czeka mnie kolejne kazanie. Z wozu wychodzi całe sto pięćdziesiąt centymetrów mojej mamy, która unosi okulary przeciwsłoneczne i odrzuca na plecy kasztanowe włosy sięgające do ramion, piorunując wzrokiem Masona i Noaha.

— Dziękuję, chłopcy, że jej pomogliście, ale ja już sobie poradzę dalej. Wracajcie na lekcje.

Spoglądają na siebie z wahaniem, ale zapewniam ich, że nic mi nie jest, i dziękuję im za towarzystwo.

— Naprawdę, Amelio? — odzywa się mama, ruszywszy z parkingu; dłonie ma mocno zaciśnięte na kierownicy.

— To nie jest tak, jak myślisz.

— Oby. Chcesz się znowu przeprowadzić?

Zaciskam zęby, żeby nie krzyczeć na nią. Wiem. Wiem to wszystko. Nie musi mi przypominać.

— Nie.

— Pamiętaj więc, co obiecałaś. Żadnego chodzenia z chłopakami. Żadnych serwisów społecznościowych. Żadnych drużyn ani klubów. Możesz uczęszczać na siłownię i trenować ju-jitsu. Nie mogę zabronić ci zawierania znajomości, ale musisz robić to odpowiedzialnie.

Milczymy przez resztę drogi do szpitala. Wiem, co należy robić. Za wszelką cenę muszę pozostawać incognito.

Rozdział 2.

Dwa tygodnie i całe mnóstwo środków przeciwbólowych później trafiam ponownie do zatłoczonego korytarza liceum King City.

W czasie rekonwalescencji nie miałam w zasadzie nic do roboty, dlatego postanowiłam rozszyfrować mapę szkoły, która w moim przypadku równie dobrze mogłaby być zapisana hieroglifami. Teraz jestem przeświadczona, że dokładnie wiem, dokąd zmierzam, i dumnie kroczę korytarzami, jakbym się urodziła w tej szkole. Odrzucam jasnorude loki na ramiona niczym seksowne modelki idące w zwolnionym tempie w reklamach.

Gdy tak idę korytarzem, czuję na sobie spojrzenia wielu mijanych osób. Chciałabym wierzyć, że to mój styl ubioru przyciąga ich wzrok, w głębi serca wiem jednak, że przyczyna jest zupełnie inna.

Jedni uczniowie gapią się na mnie, ponieważ (1) jest już połowa października, a ja jestem tu nowa i wiele osób nadal mnie nie kojarzy, gdyż pierwszego dnia nawet nie pojawiłam się na lekcjach, albo (2) mniej prawdopodobną przyczyną (i mam nadzieję, że to nie ona) jest moje starcie z Aidenem. Jestem jednak pewna, że w tak dużej szkole musiało wydarzyć się wiele innych interesujących rzeczy, które przyćmiły tamtą sytuację.

Wchodzę do sali 341 i siadam mniej więcej pośrodku w oczekiwaniu na lekcję historii. Oprócz mnie przebywa tu kilkoro innych uczniów, większość osób jednak ciągle wałęsa się po korytarzu i cieszy się ostatnimi chwilami wolności, gdyż za moment zostaną porwane w szpony masowej edukacji.

Wyciągam z plecaka zeszyt i zapisuję datę na górze strony. Chcę podkreślić ją czerwonym długopisem, ale tusz zasechł. Durny długopis. Nie chce pisać, nawet gdy próbuję nagryzmolić coś na marginesie. Jestem tak zajęta przywróceniem długopisu do stanu używalności, że zostaję kompletnie zaskoczona, gdy czyjeś dłonie zasłaniają mi oczy. Przez chwilę widzę wyłącznie ciemność.

Wszystko dzieje się bardzo szybko, a ja reaguję instynktownie. Chwytam dłonie zasłaniające mi widok za przeguby. Gwałtownie je wykręcam i uciskam, wiedząc doskonale, że do ich złamania wystarczy przyłożyć odrobinę więcej siły. Zrywam się z krzesła i staję twarzą w twarz z napastnikiem.

— Au, au, au, au. — Widzę znajome oczy koloru czekoladowego. Szybko puszczam ręce ich właściciela.

— Do diabła, dziewczyno, nie musisz stosować na mnie sztuczek z Karate Kid — mówi Mason, rozcierając nadgarstki.

— Przepraszam! — odpowiadam z zażenowaniem. — Następnym razem nie podkradaj się tak do dziewczyn.

Na szczęście nie rozbrzmiał jeszcze dzwonek, więc tylko kilka osób rzuca mi zaciekawione spojrzenia. Większość obecnych dzieciaków i tak jest pochłoniętych swoimi telefonami.

— Masz naprawdę żelazny uścisk. Kto by się tego spodziewał po takich uroczych, drobnych rączkach — droczy się ze mną, najwyraźniej nic sobie nie robiąc z całej sytuacji.

Prawie nic nie wiem o Masonie, ale już zaczynam go lubić. Gdyby tylko nie kumplował się z tym świńskim ryjem Aidenem, być może nawet bym się z nim zaprzyjaźniła. Rozlega się dzwonek i zamiast odpowiedzi wystawiam język Masonowi, po czym siadam na swoim miejscu.

— Stać cię na znacznie więcej. — Dobiega mnie głos po mojej lewej.

W sąsiedniej ławce siedzi śliczna dziewczyna i spogląda na mnie jasnobłękitnymi oczami z wyraźnym rozczarowaniem.

— Słucham? — pytam, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli.

— Och, nie mam nic złego na myśli — odpowiada nieznajoma, odrzucając na plecy kręcone, sięgające do ramion kasztanowe, z lekkimi odcieniami karmelowymi włosy. — Taką ładną i elegancką dziewczynę stać na przebywanie w towarzystwie lepszym od tego podrywacza.

Mason siedzi na końcu sali i rozmawia z Noahem oraz kilkoma innymi chłopakami. Niemal wszystkie obecne tu dziewczyny (za wyjątkiem mojej sąsiadki) robią w ich kierunku maślane oczy i wyglądają tak, jakby wpadły w trans.

— Och, dzięki. Ale ja i Mason? Ble, nigdy w życiu. Nie chcę mieć nic wspólnego ani z nim, ani z jego kretyńskimi koleżkami, zwłaszcza z tym dupkiem Aidenem.

Spogląda na mnie i w jej niebieskich oczach pojawia się błysk zrozumienia.

— O mój Boże! To ty pokazałaś Aidenowi dwa tygodnie temu, gdzie raki zimują! Wiedziałam, że z jakiegoś powodu lubię cię od pierwszego wejrzenia, nie licząc oczywiście świetnych butów.

— Byłaś przy tym?

— Nie musiałam! Wszyscy mówili o tym. Co się stało? Krążyły plotki, że wypisałaś się ze szkoły i uciekłaś na Antarktykę przed jego zemstą.

— Proszę cię, wcale nie boję się tego dupka. Jestem poirytowana? Tak. Wkurzona? Zdecydowanie. Ale wystraszona? Nigdy — odpieram.

— Myślę, że będziemy świetnymi kumpelami. — Uśmiecha się do mnie. — Przy okazji, jestem Charlotte i nie, nie możesz zwracać się do mnie per Charlie. Char? Owszem, ale nie jestem facetem, dlatego nie mów do mnie Charlie.

— Amelia — przedstawiam się ze śmiechem.

— Pokaż mi swój plan lekcji. Może mamy jeszcze jakieś wspólne zajęcia! — sugeruje Charlotte. — Mamy razem chemię na trzeciej lekcji, a później możemy iść na śniadanie!

— Brzmi nieźle. — Po raz pierwszy od bardzo dawna uśmiecham się szczerze i ignoruję rozbrzmiewający w głowie głos mamy przypominający mi, że nie powinnam zawierać z nikim bliższej znajomości.

Do klasy wchodzi nauczyciel, na oko po czterdziestce, i stawia neseser na swoim biurku, my zaś przestajemy rozmawiać. Po dzwonku obiecałam żywiołowej Charlotte, że będę z nią siedzieć na chemii, po czym trafiam na swoją drugą lekcję: matematykę i siadam niemal przy samym biurku nauczyciela.

Jestem taka podekscytowana! To będzie z pewnością mój ukochany przedmiot! Sarkazm. To był sarkazm.

Gdy tylko rozbrzmiewa dzwonek, do sali wkracza dupek we własnej osobie wraz z brunetem, czwartym członkiem ekipy Aidena.

Ani Aiden, ani jego kumpel nie zauważają mnie i siadają na przeciwległym końcu sali. Zsuwam się na krześle i modlę się, aby mnie nie dostrzegł w ciągu najbliższej godziny tortur.

Moje modły zostają wysłuchane i lekcja przebiega bez zakłóceń. Po dzwonku chcę jak najszybciej stąd uciec i szybko chowam rzeczy do plecaka, ale w pośpiechu zrzucam zeszyt na podłogę.

— Cholera — mruczę pod nosem.

Sięgam po niego, ale uprzedza mnie czyjaś wielka łapa. Podnoszę się i staję zwrócona twarzą na tors olśniewająco przystojnego Aidena, trzymającego w ręce mój zeszyt. Sytuacja jest tak stereotypowa, że mam ochotę przewrócić oczami.

Wyraz jego szarych oczu pozostaje nieodgadniony. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, wyjmuję mu zeszyt z rąk, na co pozwala bez żadnego oporu. Stoję tam, spoglądając pytająco w jego oczy, a następnie odwracam się i idę na chemię.

To było dziwne. Zresztą co on robi na matematyce? Czy bycie równocześnie przystojnym, wysportowanym oraz inteligentnym w przypadku paskudnej osobowości nie jest przypadkiem karalne? Wow, muszę pogadać z osobą odpowiedzialną za przydzielanie genów, bo to jest naprawdę niesprawiedliwe.

Dość szybko znajduję salę. Charlotte już siedzi w dwuosobowej ławce mniej więcej pośrodku pomieszczenia. Macha do mnie radośnie, więc dosiadam się do niej.

— Jak było na matmie? — pyta, jakby wyczuwała moje uwielbienie dla tego przedmiotu.

— Jak to na matmie, kupa frajdy! Ale w mojej grupie znajduje się Aiden i jego kumpel — staram się nie mówić z przekąsem.

Charlotte otwiera szeroko oczy.

— Mówił albo zrobił ci coś? I który kumpel?

— Nie Mason i nie Noah, bo ich już poznałam. Ten był wysoki, umięśniony i muszę przyznać, że całkiem przystojny. — Pomijam uwagę, że nie jest tak przystojny jak Aiden. No co? Od czegoś mam oczy! Nie mam wpływu na to, co jest dla nich pociągające! — Ma jasną karnację i ciemne, niemal czarne włosy — dodaję.

— Czyli to musi być Julian — informuje mnie. — Dobra, należy ci się wprowadzenie do tematu.

Ścisza głos, mimo że sala jest niemal pusta.

— Jest więc ta grupka chłopaków: Aiden, Mason, Noah i Julian. Trzymają sztamę ze sobą i są najlepszymi kumplami. Znani są ze swojej brawury i egotystycznej postawy. Wszyscy ich uwielbiają. Chłopaki, którzy chcieliby być tacy jak oni, pragną się z nimi kumplować, a o dziewczynach to nawet nie wspomnę.

— Są podrywaczami?

— Błagam cię. — Charlotte parska. — Z żadną dziewczyną nie przebywają wystarczająco długo, żeby móc nazwać ich uwodzicielami. Noah i Mason mogą mieć każdą dziewczynę, ale żaden z nich nie był jeszcze w prawdziwym związku. W zasadzie wszystkie dziewczyny wzdychają do Aidena, ale on ledwo zwraca na nie uwagę. Coś tam przez chwilę było pomiędzy nim a szkolną królową pszczół, Kaitlyn Anderson, ale jestem pewna, że dał sobie z nią spokój. Jest zimną suką, dlatego i tak się dziwię, że wytrzymał z nią tyle czasu.

— Hm… Coraz więcej powodów do lubienia tych chłopaków.

Charlotte kwituje to śmiechem, ale moja ciekawość nie została jeszcze zaspokojona.

— A co z Julianem? Tym chłopakiem, którego widziałam z Aidenem na matematyce? — pytam.

— Był równie paskudny jak Noah i Mason, ale chyba się zmienił. Od jakichś czterech miesięcy chodzi z tą samą dziewczyną, Annalisą, i chyba układa im się całkiem nieźle — odpowiada Charlotte.

— Jaki masz z nimi problem? — zadaję kolejne pytanie.

— Co masz na myśli?

— Oprócz mnie jesteś jedyną dziewczyną, która nie ślini się na ich widok.

— Wcale nie kwestionuję ich seksapilu. Ich największą zaletą jest wygląd i nawet ja nie mogę temu zaprzeczyć.

— Znów plotkujesz o mnie, Charlie? — wtrąca kolejny przystojniak o kuszących piwnych oczach, który wszedł przed chwilą do sali i usłyszał końcówkę naszej rozmowy. Zajmuje miejsce w ławce za nami.

— Ogarnij się, Chase. Tak à propos, to jest Amelia. Amelio, ten oto skromny palant to Chase. — Charlotte przedstawia nas sobie i wyraźnie krzywi się na dźwięk znienawidzonego zdrobnienia. — To ona wygarnęła Aidenowi dwa tygodnie temu.

Chase otwiera szeroko oczy i wybucha śmiechem.

— Szkoda, że tego nie widziałem.

— Kumplujesz się z nimi?

— Wbrew zdrowemu rozsądkowi — wtrąca Charlotte.

— Daj spokój, Charlie. Wiesz, że ciebie będę zawsze kochał bardziej. — Chase mierzwi włosy Charlotte i posyła jej niewinny uśmiech.

— Daj spokój! Tylko nie włosy! — Charlotte rzuca mu groźne spojrzenie.

* * *

Po chemii Charlotte entuzjastycznie ciągnie mnie korytarzami do stołówki, opowiadając równocześnie o wszystkim i o niczym. Już od wejścia dostrzegamy Aidena i jego kumpli. Siedzą przy stole z jakimiś dziewczynami.

— Widzisz tę blondynkę niemalże wciskającą się Aidenowi na kolana? To właśnie Kaitlyn Anderson. Opowiadałam ci o niej: sucza królowa, ponieważ jest śliczna, przerażająca, a jej matka jest tu panią dyrektor. Czasami dosiada się do chłopaków — opowiada mi Charlotte.

— Nawet jeśli żaden z nich jej nie lubi, muszą ją jakoś tolerować — dodaje idący za nami Chase.

— Tak czyinaczej — kontynuuje Charlotte, wyraźnie zirytowana, że przerwano jej w połowie wyjaśnień. — Kaitlyn jest szaleńczo zakochana w Aidenie, bardzo zaborcza na jego punkcie…

— Nawet pomimo tego, że zbywał ją więcej razy, niż jest w stanie zapamiętać. Ona po prostu wlecze się za nim i olewa wszelkie inwektywy z jego strony. Wbiła sobie do głowy, że tworzą doskonałą parę, i teraz stara się przekuć swoje fantazje w rzeczywistość. — Chase wcina się po raz kolejny i Charlotte spogląda na niego złowrogo.

— No co? — Chase puszcza oczko. — Kumpluję się z Aidenem. Pomagam spojrzeć na twoje wyjaśnienia z odpowiedniej perspektywy!

— W porządku. Jak już mówiłam, Kaitlyn jest suką. Ona, jej przyboczna: Makayla Thomas i jej bezmózgie fanki są bezwzględne. Staraj się unikać jakiegokolwiek kontaktu z nimi.

Kaitlyn bryluje przy stole Aidena i rozmawia z innymi dziewczynami. Z tego, co widzę, stanowi ona amalgamat klasycznej megasuczy ze wszystkich istniejących filmów młodzieżowych. Wie, że jest seksowna, i potrafi to wykorzystać, chociaż byłaby znacznie ładniejsza bez tej wyniosłej miny przylepionej do twarzy.

— Myślę, że poradziłabym sobie z nią — mówię, podążając za Charlotte do wolnego stołu. Obydwoje śmieją się i stwierdzają, że wcale w to nie wątpią.

— Może przyłączycie się do nas, Charlie? — Chase wskazuje głową stół Aidena i spółki.

Charlotte robi minę, jakby Chase zaproponował jej zjedzenie krocionoga.

— Nie, dzięki, ale baw się dobrze. I nie nazywaj mnie Charlie.

Chase waha się przez chwilę, ale nie namawia nas dłużej i mówi, że zobaczymy się później, po czym dołącza do znajomych.

Jemy śniadanie i rozmawiamy o nauczycielach, filmach, makijażach i w zasadzie o wszystkim.

Nagle Charlotte przerywa w pół zdania i spogląda wprost za mnie. To Aiden. Zbliża się do naszego stołu, jak zwykle cudownie przystojny. Jego atletyczny tors opina koszulka na tyle mocno, że można dojrzeć delikatny zarys sześciopaka, który na pewno kryje się pod ubraniem. Gdy podchodzi do nas, z jakiegoś powodu patrzy na mnie.

Zatrzymuje się przy mnie, spogląda w dół i mówi:

— Amelio.

Trochę wstyd mi przyznać, że gdy Aiden wymawia moje imię, nieznacznie przyspiesza mi serce. Dlaczego on musi być tak cholernie doskonały?

— Cześć, Charlotte. — Aiden spogląda na Charlotte, a ona odwzajemnia pozdrowienie. Jego spojrzenie z powrotem spoczywa na mnie. — Muszę z tobą porozmawiać, Amelio.

Patrzą na nas wszystkie oczy w stołówce. Aiden albo tego nie zauważa, albo ma to gdzieś, ponieważ stoi i spokojnie czeka na moją odpowiedź.

— Och, więc dzisiaj postanowiliśmy być uprzejmi? — wyrzucam z siebie, zanim zdążę zastanowić się nad słowami.

— Czy ty zawsze musisz szukać zwady?

— Mówi koleś, który wyżywa się na dziewczynie po tym, gdy to on wpadł na nią.

— Słuchaj, nie zabiorę ci wiele czasu. Proszę.

Jestem zaciekawiona tym, co ma mi do powiedzenia, a skoro nie wygląda na to, żeby miał wobec mnie mordercze zamiary, postanawiam go wysłuchać.

Zerkam na Charlotte.

— Nie masz nic przeciwko, jeżeli odejdę na chwilę?

Charlotte kiwa głową i uśmiecha się, chowam więc kanapki do plecaka i wstaję. Aiden odwraca się i wychodzi ze stołówki, zakładając, że pójdę za nim. Powstrzymuję się ze wszystkich sił, żeby nie wybiec, a spokojnie podążam za nim.

Czeka na mnie nieopodal stołówki, oparty o ścianę i ze skrzyżowanymi ramionami.

— Mason powiedział mi, co się stało.

— W porządku. No i? — Mason i jego niewyparzona gęba. Widocznie jego obietnica o zachowaniu tajemnicy nie dotyczyła najlepszego kumpla.

— Wróciłaś do szkoły, zakładam więc, że przeżyłaś.

— Nic mi nie jest. Jestem wdzięczna za pokrzepiającą troskę.

— Powinnaś uważać, gdy idziesz korytarzem, zwłaszcza jeżeli nie zamierzasz zwalniać z powodu delikatnych żeber.

— Po to wyciągnąłeś mnie ze stołówki? Żeby pouczać mnie o dopuszczalnej prędkości na korytarzu? Bo wiesz, od rana chodzę głodna i swoim brakiem puenty zaprzepaszczasz moją szansę na napełnienie żołądka.

Jeżeli wyciągnął mnie tylko po to, abym przeprosiła go za wcześniejsze słowa, to srodze się rozczaruje. Za żadne skarby nie zamierzam go przepraszać. Moim zdaniem musiał usłyszeć to, co mu wtedy powiedziałam.

— Dlaczego musisz wszystko utrudniać i komplikować?

— Nie, poważnie, zostało jeszcze jakieś siedem minut przerwy, a ja ciągle jestem głodna, więc…

— Nie wiedziałem, że robię ci krzywdę. Wcale nie miałem takiego zamiaru — mówi pośpiesznie z zakłopotaną miną.

O. Mój. Boże. Czyżby Aiden czuł się winny z powodu moich żeber? Czy to jest jego nieudolna próba przeprosin?

— Wyglądałeś na bardzo szczęśliwego, gdy wyżywałeś się na mnie za to, że ty wpadłeś na mnie na korytarzu. Wiesz, słowa również mogą boleć.

— Próbuję ci powiedzieć, że nie chciałem wysłać cię do szpitala — mówi z wyraźnie rosnącą frustracją. — Poza tym to, co wtedy powiedziałaś, było sto razy gorsze.

— Ojej, to najmilsza rzecz, jaką od ciebie usłyszałam — odpieram najsłodszym głosem i przykładam prawą rękę do serca.

Koleś jest zupełnie do bani z tymi przeprosinami. Jak na razie wszystko, co powiedział, sprawia jedynie, że chcę go palnąć w tę śliczną buźkę.

— Zawsze jesteś taką suką? Próbuję cię przeprosić, ale ty mi wcale tego nie ułatwiasz.

— Zawsze jesteś takim dupkiem? To są najgorsze przeprosiny, jakie kiedykolwiek słyszałam. Nie można ich nawet nazwać przeprosinami. Przypominają raczej subtelną zniewagę podszytą bardzo niewyraźną troską.

— Tu jesteś, cukiereczku!

Kaitlyn.

Omija mnie i staje bardzo blisko Aidena, po czym odwraca się i mierzy mnie wzrokiem spod zmrużonych powiek.

— Zostawiłeś mnie, aby porozmawiać z nią?

Nie zostałyśmy jeszcze sobie nawet przedstawione, a już wiem, że nienawidzę Kaitlyn. Z bliska dostrzegam kolczyk w jej nosie i lodowate, błękitne oczy.

— Prosiłem już, żebyś nie nazywała mnie cukiereczkiem. Nie jesteśmy parą. Nie twój zakichany interes, dokąd chodzę i z kim rozmawiam — mówi wyraźnie zirytowany Aiden.

— Mógłbyś wykorzystać czas lepiej niż na rozmowę z tą wywłoką. Może zerwiemy się z czwartej lekcji i pójdziemy do ciebie na znacznie ciekawsze zajęcia? — Kaitlyn sunie dłonią po torsie Aidena.

— Możesz sobie pomarzyć. Serio, Kaitlyn, daj mi spokój. Mam już dość tych bzdur. — Aiden odpycha ją od siebie.

Ich życie prywatne nie dotyczy mnie, wykorzystuję więc okazję, aby skierować się do swojej szafki, gdyż nie ma już sensu wracać do stołówki. Skręcam i słyszę za sobą czyjeś pędzące kroki. Aidenowi najwyraźniej udało się pozbyć Kaitlyn i teraz blokuje mi drogę.

— Słuchaj, chciałem się tylko upewnić, że nic ci nie jest.

— Czuję się dobrze. Poza tym Mason albo Noah z pewnością powiedzieli ci, że nie winię cię za to, co się stało, możesz więc dzisiaj zasnąć spokojnie z myślą, że mówili prawdę. Nie mogłeś wiedzieć o moich żebrach, zrób jednak wszystkim przysługę i następnym razem powstrzymaj się od porywania dziewcząt oraz przerzucania ich sobie przez ramię.

Mijam go i kieruję się do szafki.

Wszystko w Aidenie jest irytujące. Jego durne ciało, jego durna twarz, jego durne oczy, jego durna osobowość, a nawet to, jak przeczesuje włosy dłonią, jest durne. Tak naprawdę wkurza mnie fakt, że w czterech przypadkach z pięciu mogłabym zastąpić słowo durne wyrazem doskonałe; niestety, jego osobowość jest beznadziejna.

Wyciągam z szafki podręcznik języka angielskiego i mam pięć minut, aby dotrzeć na drugi koniec szkoły, gdzie będzie odbywać się lekcja.

— On jest znacznie ponad twoją ligę.

Kaitlyn. Znowu.

Stoi z tą drugą dziewczyną, Melissą, Marcelą czy jak jej tam, i otacza je grupka naśladowczyń. W jakiś sposób zdołały otoczyć również mnie, przez co jestem zmuszona stawić czoła tej szalonej konfrontacji.

— Słucham?

— Jak myślisz, Makayla, czy ona jest głucha? — Kaitlyn zerka na swoją czarnowłosą zastępczynię, która obcina mnie taksująco wzrokiem.

— KAITLYN POWIEDZIAŁA, ŻE ON JEST ZNACZNIE PONAD…

— Nie jestem głucha, nie musisz wrzeszczeć mi do ucha — przerywam jej.

— Dobrze, zatem dotrze do ciebie, jeśli ci powiem, że masz trzymać się z daleka od Aidena. On był, jest i zawsze będzie mój — stwierdza Kaitlyn.

Wow, ależ ona ma urojenia.

— Czy obydwie słyszałyśmy to samo dwie minuty temu? Pamiętam całkiem wyraźnie, że Aiden kazał ci spływać.

— On będzie mój. Wszyscy wiedzą, że już praktycznie chodzimy ze sobą. Ostrzegam cię: trzymaj się z dala od niego albo będziesz miała problem.

Wielkie nieba, ani mi w głowie Aiden. Jest palantem, co prawda seksownym, ale prędzej czy później musielibyśmy ze sobą rozmawiać. I mimo że moje ciało reaguje na jego bliskość, to za każdym razem gdy otwiera usta, mój mózg zaczyna gotować się z wściekłości.

— Nie mam czasu na te bzdury. — Próbuję wyminąć Kaitlyn i jej sługuski, ale stają mi na drodze. Najwidoczniej jeszcze nie skończyły.

— Czy jeżeli rzucę wam patyk, to pobiegniecie za nim aportować? — fukam z irytacją, gdyż zaczyna mnie to męczyć.

— Słuchaj, szmato, staram się być miła i cię ostrzec. Jeżeli będziesz kręcić się koło mojego faceta, wydarzą się złe rzeczy, a ty będziesz chciała wpełznąć do dziury, z której wylazłaś. — Kaitlyn mruży groźnie oczy.

— Martw się nie o mnie, a o swoje brwi — odpowiadam.

Kaitlyn zachłystuje się i błyskawicznie unosi dłonie do twarzy. Z jej brwiami jest wszystko w porządku, wiedziałam jednak, że da się nabrać. Przeciskam się przez tłumek i zauważam Masona, wychylającego się z rozbawioną miną zza swojej szafki. Dołącza do mnie i zrównuje się krokiem.

— Jesteś pełna niespodzianek, koalo.

Patrzę na niego zdziwiona.

— Czy ty właśnie nazwałeś mnie misiem koala?

— Koale nie są niedźwiedziami, tylko torbaczami, ale tak, całkiem nieźle to do ciebie pasuje. Z wyglądu jesteś urocza i niewinna, ale gdy tylko ktoś zadrze z tobą, zmieniasz się w dziką bestię. Zupełnie jak koala.

— Nie jestem pewna, czy powinnam potraktować to jako komplement — odpowiadam.

— Myślę, że tak. — Mason puszcza mi oczko. — Już drugi raz jestem świadkiem twojej konfrontacji z wredną osobą i drugi raz wyszłaś z niej obronną ręką. Tym razem miałem zareagować, ale było to cholernie zabawne. Poza tym było oczywiste, że nie potrzebujesz pomocy.

Łatwo mi dostrzec, co sprawia, że Mason jest takim uwodzicielem. Potrafiłam sobie wyobrazić, że mogłabym zrobić coś głupiego, na przykład zadurzyć się w nim, gdybym była nieco głupsza. Albo gdybym nie starała się za wszelką cenę unikać kłopotów.

— Cieszę się, że stanowię dla ciebie źródło rozrywki, i dziękuję, że zgodnie z obietnicą nie powiedziałeś Aidenowi o moich żebrach.

— Ironia jest dowcipem najniższych lotów. — Mason stara się obrócić wszystko w żart.

— Gdybym nie korzystała z ironii, musiałabym wprost mówić każdemu, że jest idiotą, co jest uznawane za bardzo niegrzeczne, a ja jestem jednak dobrze wychowana. — Odwzajemniam bezczelny uśmieszek.

Mason wybucha śmiechem, zatrzymuje się na rozdrożu i stajemy naprzeciwko siebie.

— Na wszystko masz gotową odpowiedź, co?

— Mądre dziewczyny tak mają. — Mrugam do niego i skręcam w lewy korytarz, modląc się w duchu, żeby poszedł w przeciwnym kierunku, ponieważ znakomicie zakończyłam tę rozmowę i byłoby dość niezręcznie, gdybyśmy jednak zmierzali w tym samym kierunku. Skręca w prawo, a ja przybijam sobie piątkę w myślach.

Wchodzę do sali lekcyjnej i dostrzegam Chase’a: siedzi na ławce, odwrócony do mnie plecami i rozmawia entuzjastycznie z jakimiś chłopakami. Nie chcę zawracać Chase’owi głowy, dlatego idę na środek pomieszczenia i zajmuję miejsce w pustej dwuosobowej ławce. Gdy wyciągam zeszyt, słyszę szuranie sąsiedniego krzesła i dosiada się do mnie dziewczyna o długich ciemnokasztanowych włosach.

— Cześć, to ty jesteś Amelia, prawda? Jestem Annalisa, ale możesz mówić mi Anna. — Jej karminowe usta wykrzywiają się w uśmiechu.

— To ja. Niech zgadnę. Zastanawiasz się pewnie, w jaki sposób zdołałam obrazić Aidena i ujść z życiem.

— Aiden bywa czasami baranem — odpowiada Anna ze śmiechem — ale szczerze mówiąc, jest jedną z najlepszych znanych mi osób.

— Przyjaźnicie się?

— Umawiam się z Julianem, jego najlepszym kumplem. Aiden naprawdę nie jest taki zły. Gdy już kogoś zaakceptuje, okazuje się być świetnym towarzyszem. Jest cudowny dla osób, na których mu zależy, ale potrafi też wzbudzać strach — stwierdza.

— Nie boję się go.

Annalisa znowu parska śmiechem.

— Wiem, podeszłam akurat na czas, żeby usłyszeć, jak wbijasz go w ziemię. Omal nie posikałam się ze śmiechu! Chłopaki niemal zawsze dają sobie wzajemnie wycisk, ale naprawdę zabawnie było zobaczyć, jak dla odmiany robi to ktoś inny, zwłaszcza wyglądający tak niewinnie!

— Niemal to samo powiedzieli Mason i Noah.

— Chłopaki są naprawdę wyluzowani, cała sytuacja była dla nich niezwykle komiczna, ale wiesz, jak to jest z chłopcami i ich męską dumą. To właśnie z tego powodu Aiden zareagował tak, a nie inaczej. Jednak teraz czuje się z tym naprawdę paskudnie. Nie powiedział tego na głos, gdybyś jednak znała go trochę lepiej, zauważyłabyś, że go to gryzie.

— Przeprosił mnie przed chwilą… tak jakby.

— Co zrobił? — Aż się krztusi. — Opowiedz mi wszystko!

Opowiadam jej o zdarzeniu przed stołówką, pomijam jednak udział Kaitlyn.

— Wow, on chyba naprawdę cię polubił. Albo przynajmniej martwił się o ciebie.

— Powinnam czuć się zaszczycona — odpowiadam sarkastycznie, ale przez chwilę czuję się zakłopotana.

Do klasy wchodzi nauczyciel i rozpoczyna lekcję, więc musimy przerwać pogawędkę, okazuje się jednak, że obydwie mamy następną lekcję wolną, idziemy więc do pustej stołówki, aby porozmawiać na spokojnie.

Annalisa jest związana z tą grupką chłopaków, ale okazuje się bardzo sympatyczną dziewczyną, do której szybko czuję sympatię. Jestem zaskoczona, ponieważ nie wyobrażałam sobie, żeby któryś z nich chciał związać się z kimś takim, jak ona. Gdy Charlotte wspomniała o dziewczynie Juliana, wyobraziłam ją sobie raczej jako osobę podobną do Kaitlyn.

Ciemne włosy Annalisy upstrzone są niebieskimi pasemkami, a jasną karnację i jasnoniebieskie oczy podkreśla karminowa szminka. Dziewczyna ma w sobie coś z gotki, nie na tyle wyraziście jednak, aby odstraszała ludzi. Nie znałam Juliana, byłam jednak z niego dumna, że związał się z dziewczyną tak bardzo odstającą od głównego nurtu szkolnej mody.

Jednak czy ona przyjaźni się z Kaitlyn? Obydwie jadły śniadanie przy stole Aidena. Julian kumpluje się z Aidenem, jest więc naturalne, że siedzą przy wspólnym stole. Z kolei Annalisa spotyka się z Julianem, zatem ona też siedzi z nimi, a także z Kaitlyn i jej popleczniczkami. Miałam strasznego pecha. Poznałam akurat fajną osobę, która pewnie kumpluje się z Kaitlyn i jej lafiryndami. Jakkolwiek zdążyłam polubić Annalisę, nie sądzę, że mogę przyjaźnić się z nią, jeśli ona i ta podła małpa są psiapsiółkami.

— Coś się stało?

Postanawiam szczerze ją zapytać.

— Co sądzisz o Kaitlyn?

— Masz na myśli wcielenie Szatana? Prawdę mówiąc, jest całkiem miła… jeśli się nie odzywa. I nie patrzy na ciebie. I przebywa w innym pomieszczeniu, w innym kraju, na innej planecie. Bez dostępu do telefonu i sieci bezprzewodowej. Jeśli wszystkie te warunki zostaną spełnione, to tak, Kaitlyn jest w porządku.

Parskam śmiechem. — A gdyby przebywała w tym samym pomieszczeniu albo przy tym samym stole co ty?

— To znaczy gdybym musiała rzeczywiście mieć z nią jakiś kontakt? Fuj. Nie znoszę jej. Ona to wie. Wszyscy z mojego kręgu znajomych czują podobnie. Ona po prostu jest tak zapatrzona w Aidena, że szuka sposobów, aby przebywać z nami.

— Myślę, Anno, że przypadniemy sobie do gustu.

Naprawdę cieszy mnie myśl, że możemy się zakumplować. Dlaczego jednak ktoś tak fajny chciałby spotykać się z Chłopcami, jak nazwałam ich w myślach? Może Julian rzeczywiście nie jest taki zły, gdyż Annalisa nie wygląda na osobę tolerującą frajerstwo. Z całej ekipy Chłopców jeszcze nie miałam okazji poznać Juliana, a zważywszy na to, że wszyscy poza Aidenem wydają się być w porządku, może podczas mojego pierwszego spotkania z ich przedstawicielem miałam po prostu pecha trafić na jedynego dupka.

Wymieniamy się numerami z Annalisą i obiecuję jej, że jutro będziemy razem siedzieć na angielskim.

Czuję delikatne ukłucie winy. Nie powinnam rozwijać znajomości. Powinnam trzymać się na dystans i skończyć szkołę. Jednak czy naprawdę jestem w stanie ignorować ludzi, zwłaszcza tych, z którymi świetnie się dogaduję? Przecież w naturę ludzką wpisane jest dążenie do kontaktu z innymi, prawda? Poza tym to nie jest tak, że biegam po mieście i rozwieszam ulotki z tekstem: „Proszę, zaprzyjaźnijmy się! Poniżej znajdziesz mój numer telefonu, spotkajmy się!”. To tylko kilka osób; poradzę sobie. W przypadku każdej nawiązanej znajomości i związanego z tym ryzyka będę podwajać czujność i tym bardziej pilnować swoich tajemnic. Mogę to udźwignąć.