Lewica. Stare błędy, nowe wyzwania - Michael Walzer - ebook

Lewica. Stare błędy, nowe wyzwania ebook

Michael Walzer

3,5

Opis

Najnowsza książka profesora Michaela Walzera, jednego z najwybitniejszych amerykańskich filozofów polityki, jest wykładem na temat problemów, jakie stoją przed współczesną lewicą w niezwykle skomplikowanym współczesnym świecie.

Autor szeroko formułuje pojęcie lewicy – zalicza do niej przede wszystkim najbliższych mu „socjalistów, socjaldemokratów i lewicowych liberałów”, z którymi się identyfikuje, ale także tych ludzi lewicy, z którymi się nie zgadza. W czasach pojęciowego zamętu, kiedy potoczną mądrością stało się stwierdzenie, że nie sposób określić, co jest lewicą, a co prawicą, porządkuje w jasny i przystępny sposób pewne podstawowe kryteria oraz porusza aktualne zagadnienia.

Główne pytania, które zadaje, wychodząc z założenia, że pozostaną dla ludzi lewicy niezmiennie aktualne bez względu na rozwój sytuacji na świecie, brzmią następująco: kim są nasi sojusznicy w innych krajach, kim są ludzie, o których powinniśmy się zatroszczyć, i jak możemy im pomóc? Jak powinniśmy się odnosić do nierówności i niesprawiedliwości występujących w skali świata? Kiedy należy się przeciwstawić użyciu siły w stosunkach międzynarodowych, a kiedy trzeba je poprzeć? Jak lewica, w swej przeważającej większości świecka, powinna się odnieść do zjawiska odrodzenia religijnego?

Książka Walzera od pierwszych stron ujmuje prostotą języka i przejrzystością stylu, a autor stara się unikać naukowego żargonu i ideologicznej nowomowy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 279

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: A Foreign Policy for the Left

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Magdalena Błędowska

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Anna Sawicka-Banaszkiewicz

Skład wersji elektonicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Renata Kuk

© 2017 Michael WalzerOriginally published by Yale University Press

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2018

© for the Polish translation by Hanna Jankowska

ISBN 978-83-287-1069-6

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2018

FRAGMENT

Dla JBW

PRZEDMOWA

Prawie całą tę książkę napisałem przed wyborem Donalda Trumpa na prezydenta, a ostatnie poprawki nanosiłem w pierwszych miesiącach po objęciu przezeń władzy, gdy lewicę ogarnęło poczucie beznadziei. W tym momencie nie można jeszcze było określić, co rządy Trumpa oznaczają dla polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych i polityki międzynarodowej. Wierzę jednak, że moi czytelnicy nie będą żyli w innym świecie. Podstawowe kwestie, do jakich będą się musieli ustosunkować ludzie lewicy, pozostaną takie same. Kim są nasi towarzysze w innych krajach i jak możemy im pomóc? Jak powinniśmy traktować nierówności w społeczności międzynarodowej? Kiedy należy poprzeć użycie siły, a kiedy trzeba się mu przeciwstawić? Jak lewica, w większości świecka, powinna się odnieść do odrodzenia religijnego?

O tego rodzaju zagadnieniach pisałem od bardzo dawna. Jako profesor teorii polityki wykorzystywałem swoją pozycję, by w wykładach i na łamach czasopism naukowych bronić określonego stanowiska politycznego. Głównie publikowałem jednak w takich czasopismach, jak „Dissent”, „New Republic” i „New York Review of Books”, a czasem w prasie o podobnym profilu w Wielkiej Brytanii, we Francji i Włoszech. Zajmowałem się szerokim zakresem tematów, ale w moich artykułach i recenzjach stale powracały kwestie polityki zagranicznej, a zwłaszcza stosowania siły przez Stany Zjednoczone, inne państwa oraz organizacje niepaństwowe.

Na niniejszą książkę składa się siedem takich artykułów. Znacznie je przeredagowałem i rozbudowałem, usunąłem powtórzenia (przynajmniej większość) i dodałem cytaty oraz przypisy do publikacji, w których przedtem ich nie było. Trzy z tych artykułów powstały jako prace naukowe i były publikowane w czasopismach naukowych. Sądzę jednak, że stylem niewiele się różnią od pozostałych czterech, które (a także posłowie) ukazały się na łamach „Dissent”.

Z kwartalnikiem „Dissent” jestem związany od ponad pół wieku. Magazyn ten – niezależny, lewicowy, niepokorny i wrogi wszelkim formom autorytaryzmu – jest moją polityczną ojczyzną. Przez kilkadziesiąt lat byłem jego współwydawcą, a od przejścia na redakcyjną emeryturę w 2014 roku nadal do niego piszę. Żaden z moich artykułów nie wytycza jednak „linii” tego czasopisma ani jej nie odzwierciedla. Członkowie redakcji i inni nasi autorzy zawsze mogli swobodnie wyrażać odmienne poglądy.

Tak jak inni „dissentnicy” staram się pisać dla zwykłego czytelnika, który jest być może stworzeniem mitycznym, ale w żadnym wypadku nie profesorem. Bierzemy przykład ze świetnego eseju George’a Orwella Polityka i język angielski: żadnego żargonu, żadnych eufemizmów, żadnej ideologicznej nowomowy. Dążymy do tego, by zdania wyrażały bezpośrednio po prostu to, co mają do przekazania. Nie zawsze dorastam do tego standardu; dotyczy to nas wszystkich. Mam jednak nadzieję, że czytelnicy dostrzegą to staranie, wyrażające również wierność demokratycznemu dyskursowi i zaangażowanie po stronie współobywateli.

Na przestrzeni lat uczestniczyłem w wielu debatach politycznych, czasem bardzo gorących. Zaciekłe polemiki były typowe dla świata politycznego, w którym dorastałem. Chodziło o to, by dobić przeciwnika – oczywiście argumentami, a nie nożem, ale argumenty miały zadawać śmiertelne ciosy. Na starość próbuję argumentować spokojniej, choć nadal jestem przekonany, że ostry spór świadczy o poważnym podejściu do spraw politycznych. To, co myślą i mówią zaangażowani obywatele, ma swoje znaczenie; powinniśmy się starać robić to dobrze i pokonać w debacie tych, którzy nie mają racji. Mam świadomość, że to, co piszę, wywiera bardzo ograniczony wpływ, ale wciąż wierzę, że warto, bo gra idzie o wysoką stawkę.

Wiele osób pomogło mi formułować myśli o polityce i bronić swojego stanowiska. Moimi mentorami (oprócz rodziców, którzy nauczyli mnie, żeby nigdy nie być łamistrajkiem, i wpoili wiele innych zasad) byli mężczyźni i kobiety, którzy założyli „Dissent” i pisali do pierwszych numerów: Irving Howe, Lew Coser, Stanley i Simone Plastrik, Manny Geltman, Deborah Meier, Bernie Rosenberg i Michael Harrington. Okres swojej najaktywniejszej pracy w „Dissent” spędziłem z drugim pokoleniem, do którego należą Mitchell Cohen, Maxine Phillips, Mark Levinson, Nick Mills, Joanne Barkan, Jo-Ann Mort, Cynthia Epstein, Ann Snitow, Susie Linfield, oraz z wieloma innymi osobami, do trzeciego i czwartego pokolenia. To oni ponoszą zbiorową odpowiedzialność za argumenty, które przedstawiam w tej książce, bez względu na to, czy się z nimi zgadzają, czy nie. Magazyn, wydawany dziś sprawnie przez Michaela Kazina, nadal jest polityczną przestrzenią dla argumentów takich jak moje oraz polem istotnych sporów. Michael odrywał się od redagowania „Dissent”, żeby czytać maszynopis tej książki i poczynić wiele pożytecznych, niekiedy krytycznych uwag, z których większość przyjąłem.

Wśród autorów, którzy wywarli największy wpływ na moje nowsze polityczne pisarstwo, wyróżniają się dwaj: Paul Berman i Michael Bérubé. Berman, który wcześniej niż ja zareagował na odrodzenie religijne i pojawienie się islamistycznego fanatyzmu, był moim przewodnikiem w tych kwestiach. Bérubé napisał świetną polemikę z tym, co nazwał „manichejską lewicą”, i wsparł niemanichejskich lewicowców, takich jak Stuart Hall i Ellen Willis. Idę w jego ślady.

Wiele się nauczyłem od dwóch bardzo różnych grup moich brytyjskich przyjaciół, autorów manifestu Euston i manifestu Kilburn. Norman Geras, Alan Johnson, Shalom Lappin i Nick Cohen są eustonitami; Michael Rustin i Stuart Hall zaliczają się do kilburnitów. Geras i Hall niedawno zmarli. Przez krótki czas byli razem w redakcji „New Left Review”, skąd odeszli z różnych, ale tak samo godnych podziwu powodów. Obu bardzo wiele zawdzięczam. Największy dług zaciągnąłem jednak u Michaela Rustina, z którym od pięćdziesięciu lat rozmawiam o polityce lewicy.

Chciałbym także wyrazić wdzięczność przyjaciołom z izraelskiej lewicy, którzy wywarli duży wpływ na moje myślenie, co widać w wielu miejscach w tej książce. Są to: Gur i Dalia Ofer, Brian Knei-Paz i Bruria Shayshon, nieżyjący już Dan Horowitz, Janet Aviad, Gary Brenner, Avishai Margalit, Menachem Brinker (który zmarł, kiedy kończyłem tę książkę), Yeri i Shoshana Yovel, Menahem i Nurit Yaari, Ilana Howe – starzy socjaliści, tak jak ja.

Lewicowa polityka to, jak napisał Irving, „nieustanna praca”. Moja rodzina nieustannie pracuje na rzecz wszystkich spraw lewicy. Bez rozmów z bliskimi, bez ich wsparcia i miłości nie napisałbym ani tej, ani innych moich książek. JBW jest mi najwytrwalszą, najmądrzejszą i najmilszą towarzyszką.

Moi redaktorzy z Yale University Press nie odpowiadają za polityczną argumentację zawartą w tej książce, ale troszczyli się o to, żeby argumenty miały sens i były sformułowane w przyzwoitej angielszczyźnie. Jestem szczególnie wdzięczny Billowi Fruchtowi, który po przeczytaniu jednego z moich artykułów w „Dissent” powiedział, że widzi w nim zalążek książki. Przeczytał całość i do każdego rozdziału zgłosił przydatne komentarze. Mary Pasti znów zredagowała to, co napisałem, i bardzo poprawiła mój styl.

Wprowadzenie i rozdział pierwszy to nowa wersja artykułu A Foreign Policy for the Left opublikowanego w „Dissent” (wiosna 2014), s. 17–24.

Rozdział drugi ukazał się po raz pierwszy w księdze jubileuszowej na cześć Normana Gerasa Thinking Towards Humanity: Themes from Norman Geras, red. Stephen de Wijze i Eve Garrard (Manchester University Press, Manchester 2012), s. 15–26. Zachowałem oryginalny tytuł. Przedruk za pozwoleniem Manchester University Press.

Rozdział trzeci był opublikowany w „Dissent” (zima 2002), s. 29–37, pod tytułem The Argument about Humanitarian Intervention i został bez zmian włączony do mojej książki Thinking Politically: Essays in Political Theory, red. David Miller (Yale University Press, New Haven 2007), s. 237–250.

Rozdział czwarty ukazał się w „Dissent” (jesień 2003), s. 27–31, pod takim samym tytułem jak tutaj.

Rozdział piąty to wykład pod tytułem Global and Local Justice, który wygłosiłem 7 kwietnia 2008 roku w Hadze, gdy przyznano mi nagrodę Spinozalens. Poprawiona wersja została opublikowana w „Dissent” (lato 2011), s. 42–48.

Rozdział szósty został pierwotnie opublikowany pod tytułem Il governo mondiale e un sogno? na łamach „Quaderni Costituzionali: Rivista Italiana di Diritto Costituzionale” XXXI, 1 (marzec 2011), s. 187–198. Przedruk za pozwoleniem wydawcy, Il Mulino.

Rozdział siódmy ukazał się w „Dissent” (zima 2015), s. 107–117, pod tytułem Islamism and the Left.

Posłowie ukazało się w „Dissent” (wiosna 2002), s. 19–23, pod takim samym tytułem jak tutaj.

Dziękuję wydawcom „Dissent” za pozwolenie na publikację (i przeredagowanie) artykułów opublikowanych pierwotnie na łamach tego magazynu.

WprowadzenieTRADYCYJNE STANOWISKO LEWICY

Ludzie lewicy – socjaliści, socjaldemokraci i lewicujący liberałowie, my wszyscy – najlepiej się czują w ojczystym kraju; nasza polityka skupia się na sprawach społeczeństwa, w którym żyjemy. Choć twierdzimy, że jesteśmy internacjonalistami – i rzeczywiście czasem nimi bywamy – nigdy nie mieliśmy dobrego rozeznania w polityce zagranicznej czy polityce bezpieczeństwa. Chciałbym dowieść, że niedociągnięcie to wynika w dużej mierze z naszych zasad. Z kwestiami globalnymi radzimy sobie najlepiej wtedy, kiedy są najbardziej podobne do krajowych – gdy sprzeciwiamy się nierównościom, wyzyskowi i antyzwiązkowym praktykom w innych krajach albo gdy działamy ponad granicami przeciwko degradacji środowiska. Gorzej się spisujemy, gdy kwestia dotyczy ewentualnego użycia siły. Większość z nas nie chce o tym myśleć albo po prostu ma ochotę powiedzieć „nie”. Niemal idealnym przykładem tego stanowiska, choć niejedynym, jest kampania Berniego Sandersa w prawyborach demokratów w 2016 roku.

Czy się nam to jednak podoba, czy nie, żyjemy w anarchicznej społeczności państw, gdzie umiejętność podejmowania mądrych decyzji dotyczących użycia siły ma podstawowe znaczenie dla bezpieczeństwa naszego kraju, państw, z którymi utrzymujemy bliskie stosunki, a czasami ludzi w dalekich krajach, którzy znajdują się w tragicznej sytuacji i potrzebują naszej pomocy. Mądrzy decydenci optują za pokojem, kiedy tylko mogą, ale czasami opowiadają się za zimną wojną, czasami za użyciem siły bez posuwania się do wojny, niekiedy za grożeniem wojną, a bywa, że i za tragedią wojny. Mądrość polityczna nie jest z zasady militarystyczna ani pacyfistyczna (ani nie jest czymś pośrednim). Wymaga konsekwentnego opowiadania się za mediacją i kompromisem, dopóki są możliwe, i gotowości do walki, kiedy należy ją podjąć. Jedno i drugie jest równie potrzebne. Ta kombinacja zawsze była dla lewicy problemem.

Są oczywiście lewicowcy, którzy gorliwie popierają wojny rewolucyjne, przeważnie toczone gdzieś daleko, i aprobują akty przemocy, a niekiedy nawet terroryzmu, popełniane przez ruchy wyzwoleńcze. Trudniej nam się na to zdecydować, kiedy w grę wchodzą wojny prowadzone przez nasze kraje, zwłaszcza jeśli żyjemy w państwie będącym wielkim mocarstwem, jak Stany Zjednoczone. Zajmujemy wtedy na ogół stanowisko krytyczne, opowiadając się przeciw imperializmowi i militaryzmowi. Na przestrzeni lat i w wielu sytuacjach ta negatywna postawa z pewnością okazywała się czasami słuszna. Ale jeśli przyjmuje się ją przy każdej właściwie okazji, staje się ona wątpliwym żądaniem ograniczenia się do spraw wewnętrznych. Występując przeciw takiej czy innej imperialistycznej agresji lub awanturze militarnej, podkreślamy, że nasz kraj powinien unikać wszelkiego angażowania się za granicą, a całą energię i zasoby spożytkować na rzecz stworzenia bardziej sprawiedliwego społeczeństwa u siebie.

Lewicowe koncepcje polityki zagranicznej, o ile w ogóle myślimy o polityce zagranicznej, zalecają unikanie działań wymagających użycia siły. Przykładem może być zobowiązanie się do neutralności we wszystkich konfliktach międzynarodowych i wojnach domowych (przypomnijmy socjaldemokratyczną Szwecję). Neutralność to przyjemny sposób na prowadzenie, a zarazem nieprowadzenie polityki zagranicznej. Są wszakże momenty, kiedy zajęcie neutralnego stanowiska staje się decyzją o krytycznym znaczeniu, a przy tym pozytywną – jak w 1917 roku, gdy amerykańscy socjaliści opowiedzieli się przeciw przystąpieniu do wojny w Europie. John Reed dowodził wtedy, prawdopodobnie niesłusznie, że zwykły człowiek „z natury skłania się ku neutralności”[1].

Zdecydowane poparcie dla Organizacji Narodów Zjednoczonych i Międzynarodowego Trybunału Karnego to inny przykład lewicowej polityki zagranicznej. Pamiętam, jak po atakach z jedenastego września wielu amerykańskich lewicowców chciało się zwrócić do tych instytucji, zamiast podejmować przeciw Al-Kaidzie działania jednostronne lub z udziałem bliskich sojuszników, choć wiedzieliśmy, że ONZ i Międzynarodowy Trybunał nic nie zrobią. Może właśnie o to chodziło.

Trzecim, bardziej osobliwym, ale nie mniej powszechnym przykładem lewicowego podejścia do spraw globalnych, jest twierdzenie, że całe zło, jakie się dzieje na świecie, to wina Ameryki, powinniśmy więc (my, Amerykanie) powstrzymać się od wszelkich działań. To odmawianie innym krajom mocy sprawczej stanowi dość radykalną wersję lewicowej wsobności. Jeszcze radykalniejszą jest brak zainteresowania konsekwencjami – tym, co by się stało, gdyby Stany Zjednoczone naprawdę się nie angażowały.

Lewicowymi argumentami na temat wojen rewolucyjnych i wyzwalającej przemocy, perspektyw rządu globalnego oraz rodzimego (i zagranicznego) antyamerykanizmu zajmę się w dalszych rozdziałach. Teraz chciałbym podkreślić, że tradycyjne stanowisko lewicy, do którego wciąż powracamy, skupia się prawie wyłącznie na tym, jak my sami i nasi współobywatele żyjemy we własnym gronie. Dla wielu z nas dobra polityka zagraniczna jest tożsama z dobrą polityką wewnętrzną. Amerykanie – dowodzą nieustannie lewicowcy – będą bezpieczniejsi w świecie, a i światu wyjdzie na dobre, jeśli skupimy się na stworzeniu sprawiedliwego społeczeństwa we własnym kraju.

To stanowisko znane jest od dawien dawna. Po raz pierwszy sformułowali je hebrajscy prorocy, którzy głosili, że jeśli Izraelici będą czcić jedynego prawdziwego Boga, traktując sprawiedliwie mężczyzn i kobiety stworzonych na jego podobieństwo, jeśli przestaną „przygnębiać oblicza ubogich”, Pan uchroni ich przed asyryjskimi i babilońskimi najeźdźcami. Będą po wieki wieków żyć w pokoju na swojej ziemi i staną się „światłością dla narodów” (Iz 42,6)[2]. Wystarczy, że będą siedzieć cicho i roztaczać blask.

To mówi Pan Zastępów, Bóg Izraela: […] jeżeli naprawdę poprawicie wasze postępowanie i jeżeli będziecie się kierować wyłącznie sprawiedliwością jeden wobec drugiego, jeśli nie będziecie uciskać cudzoziemca, sieroty i wdowy i jeśli krwi niewinnej nie będziecie rozlewać […], wtedy pozwolę wam mieszkać na tym miejscu w ziemi, którą dałem przodkom waszym od dawna i na zawsze (Jr 7, 3–7).

Postępujcie sprawiedliwie w swoim kraju, a kraj wasz będzie bezpieczny – tak mówi Jeremiasz, a Izajasz zapewnia, że ludzie na całym świecie będą podziwiać światło, którym promienieje wasz lud, i brać przykład z waszego sprawiedliwego postępowania. W historii współczesnej lewicy nietrudno znaleźć działaczy i bojowników odgrywających różne wariacje tego motywu. Tutaj przedstawię tylko kilka przykładów, więcej pojawi się w następnych rozdziałach.

Przypomnijmy, jak zaciekle w 1917 roku Randolph Bourne krytykował intelektualistów opowiadających się za wojną. Bourne należał do „silnych i triumfalnych osobowości” tzw. lirycznej lewicy z Greenwich Village, był też najwybitniejszą postacią wśród przeciwników angażowania się Stanów Zjednoczonych w wojnę w Europie[3]. Oto co pisał o Johnie Deweyu, Walterze Lippmannie i innych autorach „New Republic” popierających wojnę: „Choć nigdy nie czuli się odpowiedzialni za walkę klasy robotniczej, uciskane masy i wykluczone rasy w swoim kraju, znaleźli ogromne zasoby martwego kapitału emocjonalnego, który zainwestowali w uciśnione narody i zniszczone wsie Europy”. Ta inwestycja była zdaniem Bourne’a błędem. Dopóki „nie spełniono obietnicy godnego życia dla Amerykanów, […] pozostaje nam tylko uparcie i intensywnie uprawiać nasz ogródek”[4]. Być może miał rację, przeciwstawiając się amerykańskiemu zaangażowaniu w wojnę w Europie, choć moim zdaniem z niewłaściwych powodów. To osobliwe stanowisko lewicy, w myśl którego odpowiedzialność w kraju wyklucza odpowiedzialność za granicą.

Rozumowanie takie dawało nieustannie o sobie znać na przestrzeni lat. Andrew Bacevich, jeden z głównych przeciwników inwazji na Irak w 2003 roku, pisząc już po jej zakończeniu, cytował słowa Bourne’a o „naszym ogródku” i dowodził, że „jeśli będziemy żyć w zgodzie z głoszonymi przez nas ideałami, […] to być może staniemy się pod jakimś względem wzorem godnym naśladowania” – czyli światłością dla narodów[5]. W moim przekonaniu Bacevich miał rację co do Iraku, ale czy niesłuszna wojna ma być wystarczającym powodem, żeby Amerykanie uprawiali własny ogródek i niczego więcej nie robili? Bacevich przypomniał także i wychwalał radykalnego historyka Charlesa Bearda, który w przededniu II wojny światowej należał do najważniejszych amerykańskich izolacjonistów. W 1940 roku Beard bronił „amerykanizmu kontynentalnego” i dowodził, że Ameryka musi skupić energię i inteligencję na „przezwyciężeniu poważnego kryzysu gospodarczego i społecznego u siebie”[6].

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Robert A. Rosenstone, Romantic Revolutionary: A Biography of John Reed, Vintage, New York 1981, s. 276.

[2] Wszystkie cytaty z Biblii za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, wyd. IV, Pallotinum, Poznań 1983.

[3] Edward Abrahams, The Lyrical Left: Randolph Bourne, Alfred Stieglitz, and the Origins of Cultural Radicalism in America, University Press of Virginia, Charlottesville 1988, s. 89. Autor cytuje Floyda Della.

[4] Randolph Bourne, The War and the Intellectuals oraz A War Diary, [w:] The World of Randolph Bourne: An Anthology of Essays and Letters, red. Lillian Schlissel, Dutton, New York 1965, s. 154, 189.

[5] Andrew Bacevich, Cultivating Our Own Garden, [w:] In Search of Progressive America, red. Michael Kazin, University of Pennsylvania Press, Philadelphia 2008, s. 36.

[6] Andrew Bacevich, American Empire: The Realities and Consequences of U.S. Diplomacy, Harvard University Press, Cambridge 2004, s. 12–20; Charles A. Beard, A Foreign Policy for America, Knopf, New York 1940.

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Dział zamówień: +4822 6286360

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz