Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ratownik - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ratownik - ebook

Wypadek, katastrofa, nagła choroba, próba samobójcza… To tylko niektóre traumatyczne sytuacje, z jakimi mają na co dzień do czynienia ratownicy medyczni. Ratują życie, spieszą z pomocą, są świadkami cierpienia, rozpaczy, gniewu. Zaskakująco często spotykają się z agresją, widzą ludzkie nieszczęście, obserwują zaskakujące patologie. Niektórzy obojętnieją, inni wypalają się psychicznie, nikt z nich po kilku latach pracy nie jest już tym człowiekiem, jakim był wcześniej.

Kategoria: Reportaże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-1443-4
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W pamiętniku pewnego sadysty przeczytałem, że jedynie powolna śmierć w niebywałych męczarniach może sprawić, że człowiek naprawdę pokocha życie. Nigdy, jak to ujął, nie kocha się czegoś tak mocno jak wtedy, gdy się to traci. Cóż, ja nigdy nikomu nie dałem takiej szansy. Każde cierpienie swoich klientów topiłem w hektolitrach morfiny i leków nasennych, by potem przejąć w swoje łapy ich oddech i rzec w myślach: „Nie płacz już, to tylko receptory i substancje”.

Co ciekawe, ów sadysta był altruistą i przez to był dużo lepszym człowiekiem ode mnie. Ten chłopak naprawdę wierzył, że gdzieś poza skalą bólu kryją się najwspanialsze emocje, do których odczuwania ludzie nie są zdolni, kiedy ich ciało jest w komplecie. Ja nigdy nie rozpatrywałem klientów w kategoriach emocjonalnych i świadomie nigdy nie nazywałem ich pacjentami. Każdy z nich był dla mnie czymś w rodzaju zagadki, która po rozwikłaniu miała pompować moje i tak już mocno wybujałe ego.

Kiedy przy pomocy paru tajemniczych ampułek, odrobiny prądu i kilku rurek jesteś w stanie w krótkim czasie naprawić coś, co potocznie jest uznawane za największą wartość, to przy mało tkliwej konstrukcji umysłu masz prawo popaść w samouwielbienie. A po jakimś czasie po prostu zaczynasz robić co chcesz. Bo przecież ci wolno. Bo to ty tu negocjujesz ze świętym Piotrem, i to nieraz skutecznie.

Wielu uważa, że ratownictwo medyczne to szlachetne zajęcie dla ludzi z tak zwanym powołaniem. Dla mnie to umiejętność skrupulatnego wsadzania paluchów w przestrzeń, którą większość ludzi uznaje za sakralną, a zatem boi się jej dotknąć. I nic więcej. I dlatego działam skutecznie. Bo mimo iż nie charakteryzuję się taką czułością wobec bliźnich jak wspomniany wyżej psychopata, wręcz odwrotnie, to jednak wiem, że nic nie nadaje takiej skuteczności działaniu jak pycha.Strażacy zawsze mieli dobry marketing. Nie wiem, czy ktoś o to dba specjalnie, czy takie już mają tradycje, ale piętnaście wozów bojowych przy wybuchu gazu na ostatnim piętrze kamienicy robi wrażenie. Sytuacja dawno jest opanowana, ale kolejne uroczyście przybywające zastępy tylko utwierdzają mieszkańców Wypizdowa w przekonaniu, że gaz jak gaz, ale jakby co, to jesteśmy gotowi i na wojnę, i na pożar lasu, i na upadek meteorytu, oczywiście nie gardząc także kotkiem na drzewie.

Poza tym jeżeli istnieje jakaś grupa zawodowa, której sto procent członków kocha to, co robi, to właśnie strażacy. Zawsze, kurwa, w gotowości, zawsze, kurwa, poważni i nigdy, ale to nigdy nieobrażeni na nieograniczoną głupotę podatnika.

W miejscu i czasie, w których jestem na wygnaniu z wielkomiejskiej aglomeracji, do takich zdarzeń jak wybuchy, trzęsienia ziemi, lądowanie kosmitów czy ewentualnie rozbity łeb pod trzepakiem, wyjeżdżam sam. Sam, czyli jednym zespołem. Czyli jedną załogą karetki. Czyli trzema osobami, na których czele stoję ja i wśród których jeden człowiek nie ma pojęcia o medycynie oraz posiada prawo jazdy wątpliwej wiarygodności.

– Siemano. Gdzie ten trup? – pytam wyglądającego jak dziecko strażaka, który pilnuje strefy zagrożenia.

– Jaki trup?!

– Pewnie ten, do którego mnie wołacie – niecierpliwię się.

– To nie trup! – wykrzykuje z oburzeniem. – To nieprzytomny człowiek!

– Aha. I nie wyciągnęliście go.

Ostentacyjnie ziewam, ledwo zasłaniając usta. Na twarzy strażaka pojawiają się wymieszane po równo poczucie winy i wkurwienie. Wie, że mam rację, ale wadzą mu moje grubiaństwo i wulgarność, na które, jego zdaniem, nie ma miejsca w kulcie służby ludziom. Podobnie jak nastolatka, która pierwszy raz uprawia miłość z chłopakiem, nie potrafi zdzierżyć, że w opinii złośliwych koleżanek zwyczajnie dała dupy.

Strażak z fochem pyta przez radio dowódcę, czy może mnie wpuścić. Dostaje zgodę i bez słowa pokazuje mi, którędy mam iść. No to idę. Bez sprzętu. Martę, drugą ratowniczkę w zespole, zostawiam w karetce z nakazem odpędzania dobrym słowem wszystkich hipochondrycznych sąsiadów spalonego nieszczęśnika.

Mijam kolejne otwarte na oścież, puste mieszkania. Na chwilę się zatrzymuję. Coś pięknego. Jeszcze jest ciepło, jeszcze pachnie żywotem, ale nikogo już nie ma. Jak w jakimś postapokaliptycznym świecie, z którego przed sekundą zmiotło ludzkość. Wszystkie dźwięki dochodzą z zewnątrz, a tutaj, w środku, jest jakby odizolowana cisza. Mam ochotę usiąść na schodkach i spokojnie zajarać, chłonąc ten dziwny spokój, ale zwalczam pokusę i idę dalej.

Wchodzę do mieszkania na samej górze. Rzucam do strażaków i policjantów pogrążonych w profesjonalnej powadze, bo przecież nie w smutku, na tyle powściągliwe „siema”, na ile potrafię. Jeden z nich wskazuje głową, dokąd mam się udać. W końcu docieram do skulonego, zwęglonego ciała przy resztkach kuchenki. Również z powagą kiwam głową, że, cholera jasna, rzeczywiście nie żyje i półszeptem, solidaryzując się z grobową atmosferą, proszę policjanta o dane.

Powoli wypisuję klientowi bilet w zaświaty, zaciskając zęby, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Jak zawsze, zresztą, w takich sytuacjach. Patrząc na miny obecnych, mam ochotę spytać, czy to aby nie ich wujek i jak to możliwe, że cała policja i straż są z jednej rodziny.

Przypominam sobie o Marcie, która zapewne konfrontuje się tam na dole z tłumem ewakuowanych mieszkańców i gapiów. Muszę szybko wracać, żeby nawiedzona małolatka nie zdążyła zorganizować festiwalu diagnozy zaburzeń snu, interpretacji EKG, macania bolących brzuszków i osłuchiwania płucek.

Wręczam papier jednemu z policjantów, robię sentymentalny wydech i odchodzę, wypowiadając głośno stanowcze „Cześć”, żeby przypieczętować opinię, że moja wizyta, co prawda krótka i formalna, jest jednak niezbędna dla dotrzymania tych wszystkich niesamowicie ważnych procedur, których nikt nie rozumie, ale nad którymi wszyscy tak namiętnie się spuszczają. Mijani przeze mnie mundurowi po kolei z uznaniem mrużą oczy. Właśnie tak kreuje się wartość wokół rzeczy kompletnie nieistotnych.

Teraz, smutasy, wreszcie możecie oficjalnie wywieźć trupa.

Schodzę dwa piętra niżej i nie potrafiąc się tym razem oprzeć pokusie, siadam na schodkach naprzeciwko uchylonych drzwi z wybitym zamkiem. Wyjmuję z paczki ostatniego szluga, śmiejąc się w myślach, że zachował się akurat na ten moment, i powoli odpalam, tak żeby kliknięcie zapalniczki było jak najcichsze. Powoli, słysząc, jak żarzy się końcówka papierosa, wciągam w siebie gorzki smak chwilowego ukojenia. Idealny stan w idealnym miejscu. Nikogo…

Wypuszczam dym i patrzę w prześwit chałupy, gdzie z korytarza przez pokój aż do okna nawalone jest więcej gratów niż u mnie w całym mieszkaniu. Klasyka gatunku, kurwa. Budować, gromadzić, pielęgnować. I chuj, że to wszystko nic niewarte. To własność, której kiedyś się nie miało i na którą pracowało się całe życie, a więc trzeba ją szanować. Każdy się śmieje z klasycznego „A na chuj mnie ten kaktus?”, ale jakoś nikt nie zadaje sobie tego pytania na poważnie.

Intensywne stukanie i skrzypienie, typowe dla łóżka, nagle podrywają mnie na nogi. Przepuszczam przez głowę banalne myśli typu pies albo kot, po czym dociera do mnie, że przecież nikt nie sprawdzał zamkniętych mieszkań dalej niż kibel i kuchnia, czyli tam gdzie są butle i piecyki. Uśmiecham się, wyobrażając sobie małą upiorną dziewczynkę z zaświatów. Wstaję i idę. Po kilku krokach wchodzę w gęstą zawiesinę odoru starości i kwitnącego raka. W polu widzenia pojawia się wiszący na poręczy łóżka worek na mocz. Wchodzę do pokoju.

Stary człowiek obojętnie patrzy na mnie wyblak­łymi oczami. Równie dobrze mógłbym być przelatującą muchą. Takich jak on ciężko zaskoczyć, bo ani nie mają nic do stracenia, ani nie mają żadnych możliwości działania. Taka śmierć wzięta na kredyt. Już cię de facto nie ma, ale możesz jeszcze trochę pooglądać swój pokój i kilka tysięcy razy oddać stolec. I, w jego przypadku, trochę się podusić. Odgłosy z rurki tracheotomijnej, która wystaje, świadczą o tym, że jest drożna, jednak jego oddech jest wyjątkowo ostrożny, powolny i płytki. Tak to jest, kiedy gromadzą się zalegania i nie ma komu ich odessać. Przy głębszym wdechu wydzieliny się odklejają, powodują kaszel i w końcu zapychają rurkę.

Jego spojrzenie opada na mojego szluga. Unoszę go, patrząc na dziadka pytająco. Ten zaczyna trząść barierką, chyba jedyną sprawną ręka, bo druga leży obok zupełnie bezwładnie. Widocznie po udarze. Łóżko wydaje te same dźwięki, które słyszałem na korytarzu. Chłop musiał wyczuć dym.

– Czekaj – mówię.

W miarę czysta skóra, białe prześcieradło, którym jest przykryty i całkiem spory zestaw medycznych zabawek na stołku obok świadczą o tym, że ktoś koło niego chodzi.

Delikatnie kładę tlącego się szluga na szafce, łapię wychudzonego dziadka pod pachy i szybkim ruchem wsuwam na poduszki do pozycji półsiedzącej. Z bólu zaczyna chrząkać, uruchamiając zalegania, po czym zanosi się kaszlem. Jednocześnie łapie mnie mocno za polar, wbijając mi w brzuch długie pazury.

– Czekaj, kurwa…

Jedną ręką przytrzymuję jego przedramię, drugą po kolei rozprostowuję paluchy, by się uwolnić. Biorę z szafki ssak i wyciągam z opakowania nowy cewnik. Wciskam kolanem rękę dziadka w pościel, żeby mnie drugi raz nie podrapał, wsuwam cewnik do rurki i zaczynam intensywnie pompować, manewrując nim w górę i w dół. Cała prawa strona ciała spazmatycznie się napina, a dziadek rozdziawia paszczę jak potwór, próbując gdzieś ukryć głowę. Nie wydobywa się z niego ani jeden dźwięk, który przypominałby ludzki głos. Cała krtań musiała więc być zajęta przez pasożyta.

– Dziadek, chwila…

Kiedy nie ma już czego odsysać, powoli wyprowadzam cewnik, serwując mu ostatnią falę mimowolnego skurczu resztek działających mięśni. Odkładam ssak.

– Już.

Nagle dociera do mnie, że do tej pory nie zdjąłem rękawiczek. I dobrze, bo innych nie wziąłem. Wypuszczam jego rękę i się odsuwam. Pokazuję mu szluga, żeby dać do zrozumienia, że zaraz dostanie. Dziadek z ogromnym wysiłkiem wykrzywia palce, wskazuje na rurkę.

– Wiem, wiem.

Biorę filtr papierosa w trzy palce, tak żeby uszczelnić wejście, i wsadzam go do rurki. Dziadek kładzie rękę na klacie, a jego władna połowa ciała cała się napręża. Wytworzone podciśnienie w płucach zasysa gumę rękawiczek, przesuwając jednocześnie w dół pierścień żaru szluga i zostawiając delikatną strukturę z popiołu. Zabieram papieros, strząsam popiół na podłogę. Z rurki wylatuje dym, dużo bardziej gęsty niż ten normalnie przepuszczany przez kompletne drogi oddechowe. Przykładam mu szluga z powrotem. Po kilku podejściach zabieram filtr, zgniatam go palcami i zwijam rękawiczki. Odsuwam się. Dziadek w panice wyciąga do mnie rękę, porusza ustami, jakby chciał coś powiedzieć.

– Nie mam więcej. – Rozkładam ręce. – Naprawdę.

Znowu zaczyna trząść barierką. Odwracam się i wychodzę.

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: