Nikt - Maciej Kaźmierczak - ebook + książka

Nikt ebook

Kaźmierczak Maciej

4,0

Opis

Zło ma wiele imion, jedno z nich to Nikt

Mroczna i brudna historia przesiąknięta tym, co w człowieku najniebezpieczniejsze – poczuciem bezkarności.

W łódzkiej kamienicy znaleziono ciało Moniki Maj. Choć młoda kobieta miała podcięte żyły, na brzegu wanny trudno było dostrzec ślady krwi. Sprawę prowadzi podkomisarz Kamila Szolc. Podejrzewa, że kobieta została zamordowana, a sprawca nieudolnie upozorował jej samobójstwo.

W tym samym mieszkaniu dokładnie rok wcześniej zginęła Karolina Gryz. Oficjalną przyczyną śmierci było także samobójstwo. Obecne wydarzenia rzucają jednak zupełnie nowe światło na sprawę sprzed roku. Czy doszło do fatalnej pomyłki śledczych? Jak naprawdę zginęła Karolina Gryz? A może Monika Maj została zamordowana, bo wiedziała zbyt wiele?

Śledczy, którzy pracują nad rozwiązaniem zagadki, wkrótce dostają kolejne zgłoszenie: w pobliskim lesie przypadkowy przechodzień znalazł na wpół powieszoną i nieprzytomną nastolatkę. Ślady wskazują, że była torturowana. Choć zbrodnia różni się od wcześniejszych, intuicja podpowiada Szolc, że sprawa tej dziewczyny może być kluczem do rozwiązania zagadki. Ma nadzieję, że jej zeznania pomogą skierować śledztwo na właściwe tory. Ale ofiara nie jest skora do współpracy, a na pytanie, kto ją skrzywdził, drżącą ręką zapisuje tylko jedno słowo: Nikt

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 337

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (199 ocen)
82
61
37
13
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kopytemwksiazkach

Dobrze spędzony czas

Łódź ma idealny klimat dla zbrodni, więc nie dziwię się, że po raz kolejny akcja kryminału odbywa się właśnie tam. To miasto zawsze kojarzyło mi się z zapyziałymi kamienicami i typami spod ciemnej gwiazdy. Powieść otwiera śmierć studentki, wszystko początkowo wskazuje na samobójstwo, jednak ślady na ciele sugerują, że brały w tym udział osoby trzecie. Sprawa trafia w ręce pokomisarz Sztolc, którą miałam okazję poznać już w poprzedniej książkce autora "Martwy ptak". Dowodów jest mało, poszlak nie wiele, a świadkowie mieszają się w swoich zeznaniach. Dla podkomisarz to będzie kolejna trudna sprawa do rozwiązania. Powoli jednak na jaw wychodzą niepokojące fakty na temat zaginięć i molestowania młodych dziewczyn. Co dziwniejsze żadna z poszkodowanych nie chce zeznawać, co tak właściwie się stało. W książce mamy kilku narratorów, więc każde wydarzenie mamy relacjonowane na bieżąco z różnych perspektyw. Dzięki temu odniosłam wrażenie, że zawsze jestem tam gdzie coś się dzieje, a nie tam ...
51
Mikis78

Nie oderwiesz się od lektury

Mocno wciąga
10
Felunia1981

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka. Zakończenie zaskakuje.
10
za_czy_ta_na

Dobrze spędzony czas

Dzisiaj kilka zdań o książce „Nikt” Macieja Kaźmierczaka. Przyznaję, że jak tylko zobaczyłam opis i okładkę książki wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Dodatkowym motywatorem bez wątpienia jest polecajka Marcela Mossa : „Mroczny. Emocjonujący. Fantastyczny kryminał z szokującym zakończeniem”. I wiecie co? To nie są puste słowa. Zgadzam się z nimi w stu procentach. 😁 Króciutko o fabule. Kartka urodzinowa od córki ucieszyłaby Martę Gryz gdyby nie fakt, że ta od roku nie żyje. Zdezorientowana Marta udaje się do kamienicy w której mieszkała Karolina. Odnajduje tam Monikę Maj, współlokatorkę córki. Martwą... Wszystko wskazuje na to, że nastolatka popełniła samobójstwo. Śledczy z Kamilą Szolc na czele mają jednak co do tego coraz więcej wątpliwości. Sprawa nabiera tempa gdy w pobliskim lesie przypadkowy przechodzeń trafia na szokujące odkrycie. Znajduje skrajnie wycieńczoną, na wpół powieszoną dziewczynę, której zeznania mogłyby być dla sprawy kluczowe. Mogłyby, gdyby dziewczyna chciała w...
10
magdala36

Całkiem niezła

Łódź to miasto meneli powiedział kilka lat temu znany aktor. A stare Bałuty to jego serce. Dzielnica ciesząca się zła sławą. W te rejony zabiera nas #maciejkaźmierczak Tu kumuluje się zło, nielegalny hazard, narkotyki, prostytucja, alkohol. Można tu spotkać ludzi, którzy pomogą zrealizować najbardziej perwersyjne pragnienia. Dwa samobójstwa młodych kobiet, trzecie nieudane. Ale odratowana ofiara nie chce nic mówić. Policja łączy te wydarzenia ze sobą. A śledztwo prowadzi ją do Szarego, mężczyzny będącego ucieleśnieniem zła. On bezwzględnie rządzi łódzkim podziemiem, on manipuluje ludźmi. Kolejnego etapy dochodzenia pokazują jakie mroczne sekrety, okrucieństwo, ból, kryją się w mieszkaniach, kamienicach, blokowiskach. Trzymający w napięciu, mroczny, duszny kryminał, jak dla mnie w stylu Maxime Chattam. O złu, które nas otacza. Na niektóre przymykamy oko, wolimy nie wiedzieć. Do innego nie mamy skłonności. Ale ono jest, może gdzieś obok. Nie czyta się tej książki łatwo i trudno po lektur...
10

Popularność




Projekt okładki: Tomasz Majewski

Redakcja: Małgorzata Burakiewicz

Redaktor prowadzący: Małgorzata Burakiewicz

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Aleksandra Zok-Smoła/Lingventa

Zdjęcia wykorzystane na okładce

© Simone Hutsch on Unsplash

© Blake Cheek on Unsplash

© by Maciej Kaźmierczak

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022

ISBN 978-83-287-2036-7

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2022

fragment

Ból staje się dla mnie punktem wyjściowym egzystencji, doznaniem zasadniczym, od którego wszystko się zaczyna, do którego wszystko się sprowadza.

Witold Gombrowicz, Dziennik 1957–1961

PONIEDZIAŁEK 12 LIPCA

1

Marta Grys uśmiechnęła się, widząc w skrzynce na listy urodzinową kartkę od córki. Dopiero gdy wzięła do ręki sztywny kartonik i przeczytała życzenia, uświadomiła sobie, że przecież córka nie żyje.

Jej uśmiech zgasł, choć w głowie zaświtała iskierka nadziei.

– Ale… – westchnęła i rozejrzała się po śmierdzącej klatce schodowej. Szukała wzrokiem kogokolwiek, kto mógłby razem z nią spojrzeć na tę kartkę i potwierdzić, że nadała ją Karolina Grys. Jej podpis widniał pod życzeniami, tuż pod słowem „ściskam”.

Znów się uśmiechnęła z nadzieją, że to naprawdę od niej. Zamknęła skrzynkę i ruszyła schodami na górę. Powoli wdrapała się na czwarte piętro. Po chwili dopadła do komody. Stała na niej ramka z identyczną kartką w środku. Obie przedstawiały zdjęcie kamienicy, w której mieszkała Karolina, a na odwrocie miały typowy dla pocztówek nadruk.

Rok temu Marta Grys zorientowała się, że życzenia spokoju i zapewniania o miłości do matki były częścią listu pożegnalnego. Zanim zmuszona była go przeczytać w asyście policjantów, z radością zadzwoniła do córki, chcąc jej podziękować. Dzwoniła dwa razy, lecz Karolina nie odebrała. Wieczorem rozległ się dźwięk telefonu. Ucieszyła się, sądząc, że to ona oddzwania, lecz to była policja.

Znaleźli powieszone ciało jej córki.

Wyjęła teraz kartkę z ramki i drżącymi dłońmi obróciła ją tak, żeby było widać życzenia.

– „Mamo, wszystkiego najlepszego w dniu urodzin. Pamiętaj, że cię kocham” – przeczytała łamiącym się głosem, czując, jak łzy spływają jej po policzkach. Dłonie, drżące i spocone, zostawiały na kartoniku tłuste plamy. Nie zważała na to. Nie przejmowała się także tym, że zostawiła ślady śliny i łez, gdy kilkakrotnie pocałowała kartkę.

Nagle odrzuciła ją i zaczęła szperać w szufladzie, potem w pudełku stojącym na komodzie.

– Michał! – zawołała syna na wszelki wypadek, chociaż wiedziała, że nie było go całą noc i tylko na chwilę wrócił nad ranem. Leżała już w łóżku, gdy usłyszała dobiegające z korytarza dwukrotne stuknięcie drzwi i szuranie. Miała nadzieję usłyszeć także życzenia. Nie doczekała się ich, tak jak teraz nie doczekała się odpowiedzi. Poszła więc do pokoju syna i zaczęła szperać w jego rzeczach, aż w końcu znalazła zapasowe kluczyki do samochodu. – Jadę do ciebie – powiedziała w stronę kartki.

Z pudełka wyciągnęła klucz do mieszkania córki, który kiedyś wyprosiła, i wybiegła na klatkę schodową. Popędziła prosto na parking, gdzie stało granatowe bmw jej syna. Wsiadła. Nie zważając na wysoki krawężnik i chodnik, wyjechała prosto na ulicę, skąd popędziła na południe. Dochodziła dziesiąta rano, więc miasto nie było zbyt zatłoczone. W niecałe pół godziny dojechała do południowej części Starych Bałut. Zaparkowała w tym samym miejscu, w którym rok temu wysiadła z radiowozu. Obeszła budynek, bo nie mogła sobie przypomnieć, która klatka jest właściwa. Pamiętała numer mieszkania, więc przyjrzała się domofonom, aż znalazła odpowiednie wejście.

Już się uspokoiła. Była przekonana, że znajdzie córkę w mieszkaniu. Żywą i uśmiechniętą.

To nic, że doskonale pamiętała jej opuchniętą i zniekształconą twarz, którą zobaczyła w kostnicy, kiedy sanitariusz otworzył czarny worek.

– Czy to pani córka? – spytał wtedy stojący krok dalej policjant. – Czy to Karolina Grys?

Nie potrafiła podejść bliżej. Skinęła jedynie głową, czując, że żadne słowo nie przeszłoby jej teraz przez gardło. Miała spuchnięte oczy, z których cały czas płynęły łzy. Nie po­magała ściskana w dłoni chusteczka. Widok był zbyt przerażający i zbyt smutny, aby dało się go oswoić w jakikolwiek sposób.

Stała dwa albo trzy kroki od metalowego stołu i patrzyła na nagą córkę, leżącą w worku osłaniającym jej ciało od stóp do połowy klatki piersiowej. Kobieta widziała fioletowo-zieloną obręcz na szyi, opuchnięte okolice ust, nosa, oczu, krwawe wybroczyny i zatrzymany dzięki chłodni proces gnilny.

Karolina przez tydzień wisiała w swoim mieszkaniu. Znalazła ją współlokatorka, która wróciła z wakacji dwunastego lipca, dokładnie w dniu pięćdziesiątych urodzin Marty Grys. Kobieta nigdy nie oczekiwała żadnego prezentu od któregokolwiek ze swoich dzieci. Ten zaś był wyjątkowo makabryczny.

Włożyła klucz w zamek drewnianych drzwi i szarpnęła kilka razy. Jej ruchy były dynamiczne, lecz myśli zdawały się rodzić powoli, wręcz z trudem, zupełnie jakby umysł kobiety bronił się przed strachem, który wywoływał kolejne makabryczne refleksje. Weszła do mieszkania.

Przełknęła kilka razy ślinę.

– Karolina? – szepnęła, wchodząc do wąskiego przedpokoju.

Wpuściła do zatęchłego pomieszczenia odrobinę świeżego powietrza. Po wejściu do pierwszego pokoju najpierw otworzyła okno, zupełnie jakby przyszła do córki w odwiedziny i chciała się rozgościć, a po chwili poprosić o kawę. Ale nikt nie wyszedł jej na powitanie. Pomieszczenie ziało pustką. Po rzeczach córki nie było śladu. W pokoju stała jedynie szafa, na ścianie wisiał krzyż, a w suficie tkwił hak po zdjętej lampie.

Odwróciła od niego wzrok i wtedy w jej myślach zaczęły pojawiać się pojedyncze słowa i obrazy, jakby ktoś odtwarzał prostą i oszczędną pod względem treści prezentację multimedialną. Lecz Marta Grys jej nie rozumiała, trzeźwe myślenie i wspomnienie ciała córki nie mogły przebić się przez rodzącą się nadzieję.

– Karolina? – przeszła do drugiego pokoju, jakby sądziła, że córka może tylko zmieniła pomieszczenie, może przenios­ła swoje rzeczy i rozpoczęła nowe życie. Wtedy dostrzegła łóżko z pościelą w nieładzie, otwartą szafę, a w niej sukienki i koszule na wieszakach. Przy oknie stało biurko, na nim otwarty laptop, jakieś papiery, popielniczka z petami i paczka papierosów. – Ty palisz? – zawołała. Miała nadzieję, że córką ją słyszy. – Tyle razy ci mówiłam, żebyś tego nie robiła. To świństwo! – Pogroziła palcem wiszącemu nad łóżkiem plakatowi jakiegoś aktora, po czym podeszła do okna i otworzyła je. – Strasznie tu duszno, czemu nie wietrzysz? – Pociągnęła nosem, a po policzku spłynęła jej pojedyncza łza. – I ten kurz… Straszne gryzie w nos. – Otarła łzę, a wtedy pojawiło się kilka kolejnych, którym pozwoliła skapnąć na podłogę.

Uśmiechnęła się, widząc zdjęcie córki, przyklejone do ściany. Przedstawiało ją i jej koleżankę złączone w uścis­ku. Siedziały na skarpie, chyba przy jeziorze. W dłoniach trzymały piwa i dopalające się papierosy. Marta Grys pokręciła głową z dezaprobatą, ale uśmiech mimo wszystko nie schodził jej z twarzy.

– Może pomogę ci tu posprzątać? – spytała, wychodząc z pokoju. Zajrzała do kuchni, lecz tam córki również nie było. Poszła do łazienki. – Ale się schowałaś – powiedziała, widząc leżącą w wannie dziewczynę. – Chociaż byś się przywitała z mamą.

Podeszła do niej i przykucnęła. Dziewczyna miała na sobie niebieską letnią sukienkę. Jej półprzymknięte oczy spoglądały na opartą o chłodną krawędź rękę. Była równie blada jak jej twarz o sennym wyrazie.

– Nie jest ci tak zimno? – spytała, dotykając wanny. Dłoń kobiety przesunęła się powoli na zgięte palce, potem na zabrudzony krwią przegub dłoni. Z niego przez ramię dotarła do szyi, aż w końcu do policzka, który czule potarła. – Moja córeczka – szepnęła, pociągając nosem. – Moja kochana córeczka – powtórzyła.

Opadła ciężko na podłogę i oparła głowę na bezwładnej dłoni dziewczyny, całując ją raz po raz. Zapatrzyła się w jej martwe oczy i całkowicie poddała rozpaczy.

2

– Nie rozumiem – powiedziała podkomisarz Kamila Szolc, patrząc na leżące w wannie ciało. – Ona cały czas twierdzi, że ta dziewczyna to jej córka? – spytała stojącą obok policjantkę.

– Tak.

– Z jakiego powodu?

Aspirat Edyta Gawron wzruszyła bezradnie ramionami. Była niską, czarnowłosą policjantką o bystrym spojrzeniu, którym z zaciekawieniem lustrowała otoczenie.

– Mówi, że tu mieszka. Jej córka – uściśliła. – Ale drugi pokój jest pusty. Trudno się z nią dogadać. – Aspirant pokazała Szolc znaleziony w umeblowanym pomieszczeniu portfel. – To dokumenty Moniki Maj. Na zdjęciu zdecydowanie jest ona, a nie żadna, jak twierdzi kobieta, Karolina Grys.

– Coś się jej pomyliło. Tylko jak tu weszła?

– Ma klucze.

Szolc spojrzała w stronę kobiety zakutej w kajdanki. Siedział przy niej sanitariusz w obstawie policjantów z wydziału prewencyjnego, którzy jako pierwsi pojawili się w mieszkaniu. To oni uruchomili całą machinę, słusznie zresztą podejrzewając kobietę o zabójstwo tej dziewczyny. Miała na sobie jej krew, zachowywała się dziwnie, w ogóle się nie odzywała. Była w szoku. Często zdarza się on u osób, które zabiły, choć zabić nie chciały.

Ale śmierć dziewczyny w wannie nie wyglądała na przypadkową.

– Nie pozwól jej tu wejść – powiedziała Szolc. – Już i tak pewnie pozacierała wiele śladów. Domyślam się, że jej odciski palców są wszędzie – mruknęła. Mimo wszystko jej zdaniem kobieta nie była zabójczynią. Nie wyglądała na osobę zdolną powalić młodą, chyba dwudziestopięcioletnią dziewczynę.

Edyta pokiwała głową i podeszła do Marty Grys. Spróbowała z nią jeszcze raz porozmawiać, ale ona wciąż tylko łkała. Tak samo było w momencie, kiedy zobaczyła ją zaniepokojona sąsiadka, gdy przyjechała policja, i tak samo teraz, co uniemożliwiało spisanie jakichkolwiek zeznań. Sąsiadka też była roztrzęsiona, ale dość spokojnie zeznała, że kiedy zobaczyła otwarte drzwi, weszła i znalazła płaczącą kobietę przy zakrwawionych zwłokach. Marta Grys nie reagowała na niczyje słowa. Policjanci musieli ją siłą odciągać od wanny, do której niemal weszła, tuląc się do martwej dziewczyny. Szarpała się, zapierała. Uspokoiła się dopiero, gdy przyjechała karetka.

Aspirat domyślała się, że przesłuchanie kobiety nie będzie zbyt przyjemne. Ale na szczęście to nie ona miała się tym zająć. Na razie dalej przepytywała sąsiadkę, zapisując jej słowa o Monice Maj, która, jak tamta opowiadała, była spokojną, mieszkającą samotnie studentką o miłej, choć często zamyślonej twarzy.

Tymczasem podkomisarz Szolc wyminęła technika, który właśnie skończył fotografować miejsce zdarzenia, i weszła do łazienki. W środku dość przyjemnie pachniało, głównie dzięki kilku świeczkom stojącym przy umywalce. Nie były zapalone, ale mimo to wydzielały łagodną woń. Wanna została do połowy wypełniona wodą, do której dodano albo dobry żel do kąpieli, albo pachnące mydło. Zapach dotąd nie uleciał, co kontrastowało z widokiem leżących w wodzie zwłok.

Dziewczyna miała na sobie cienką letnią sukienkę, która unosiła się lekko w zabarwionej krwią wodzie. Tuż obok odsłoniętego uda spoczywał nóż, którym najprawdopodobniej dziewczyna podcięła sobie żyły na nadgarstku prawej dłoni, spoczywającej teraz w wodzie. Oparty o brzeg łokieć sugerował, że dziewczyna tylko przysnęła podczas kąpieli i zaraz się obudzi. Gdyby nie kilka cięć wzdłuż przegubu, wystarczyłby kieliszek wina, aby powstał całkowicie sielankowy obraz.

O ile oczywiście lubiła na śniadanie wino, a nie kawę.

Wyraz jej twarzy nie wskazywał, żeby cierpiała przed śmiercią. Wzrok miała nieobecny, ale można byłoby go pomylić ze wzrokiem osoby pijanej, która straciła przytomność.

Możliwe, że badanie wykaże obecność alkoholu we krwi.

Szolc odwróciła się.

– Cholera… – westchnęła z żalem, że jej partner komisarz Kyrcz jest na zwolnieniu. Do pomocy dostała niedoświadczoną Edytę. Miała nadzieję, że bez problemu poradzi sobie pod nieobecność komisarza. Sądziła, że pomoc młodej policjantki w zupełności jej wystarczy, ale z każdą godziną była o tym coraz mniej przekonana.

Wpuściła z powrotem technika do łazienki, a sama wyszła i skierowała się do pokoju dziewczyny.

– Tam już załatwione? – spytała mężczyznę z aparatem, ale pokręcił głową. Byli tu już godzinę, a mimo to niewiele jeszcze zrobili.

Weszła ostrożnie, żeby niczego nie potrącić i przyjrzała się przedmiotom na biurku. Od razu trafiła na ciekawy szczegół. Na blacie stał laptop, po jego prawej stronie leżała bezprzewodowa myszka.

W pokoju w zasadzie panował porządek, widać było normalne ślady użytkowania. Łóżko zdradzało, że ktoś w nim długo leżał przed wstaniem. Poduszkę ułożono pod ścianą, kołdra została zwinięta w sposób, który umożliwiał swobodne wsunięcie się pod nią z powrotem, podciągnięcie nóg i oparcie się o poduszkę.

Dziewczyna zdecydowanie jeszcze niedawno tak leżała, o czym świadczyły dwie butelki po piwie i jedna po winie, stojące pod ścianą. Szolc przykucnęła tuż obok i przypatrzyła się denkom. Wciąż lśniły na nich wilgotne plamy. Noc i poprzedni dzień były upalne, więc butelki stały tu puste nie dłużej niż kilkanaście godzin.

Między nimi leżał telefon. Szolc kliknęła przycisk u spodu ekranu. Zalśnił. Na tapecie widniały twarze uśmiechniętej pary dziewczyn, które stykały się czule ustami. Jedna, czarnowłosa, leżała teraz w wannie, a drugą należało jak najszybciej znaleźć, chociaż jej blond włosy i podobieństwo do Marty Grys wskazywały, że to właśnie jej szukała zrozpaczona kobieta.

Zawołała technika, żeby zrobił zdjęcie z bliska, po czym przekazała telefon do zabezpieczenia.

Poza tym pokój wyglądał tak, jakby dziewczyna tylko na chwilę z niego wyszła. Pomijając łóżko i telefon, był jeszcze otwarty laptop, paczka papierosów z zapalniczką w środku, popielniczka na parapecie. Okna nie zostały odsłonięte, jakby tylko czekały, aż ktoś to zrobi, jedno z nich zostało natomiast uchylone.

Jeśli dziewczyna zostawiła list pożegnalny, to musiała go dobrze ukryć.

– Czyli raczej wcale go nie ma – powiedziała bardziej do siebie niż do Edyty Gawron, która przecież nie miała pojęcia, o czym aktualnie myśli jej przełożona.

Wyszła na korytarz.

– Sąsiedzi wiedzą cokolwiek? – spytała jednego z funkcjonariuszy, który siedział przy Grys.

– Nikt niczego i nikogo nie widział, oczywiście poza tą kobietą, która po nas zadzwoniła.

– Jak zawsze… – mruknęła w odpowiedzi, spoglądając na techników, którzy dalej zbierali ślady, szczególnie skupiając się na łazience. Obecność Marty Grys komplikowała jednak sprawę.

– Sąsiadka z góry zwróciła uwagę na smród dymu papierosowego – powiedział po chwili zastanowienia drugi z policjantów, jakby wcześniej bał się odezwać.

– Dziś rano?

– Tak. Twierdzi, że już kilka razy zwracała tej dziewczynie uwagę, żeby nie paliła w mieszkaniu. Przez miesiąc był spokój, aż do dziś.

Szolc się skrzywiła, wyobrażając sobie starszą panią, która podcina żyły sąsiadce tylko dlatego, że ta odważyła się zapalić papierosa. To absurdalne, ale już niejeden raz miała do czynienia z zabójstwami na równie głupim tle.

Szolc mieszkała w bloku, w którym sąsiedzi często palili. Już jako dziecko przyzwyczaiła się do tego zapachu. Co więcej – kojarzył jej się on dość dobrze, dlatego nigdy nie miała problemów z biernym paleniem. Teraz już go nie wyczuwała. O wiele intensywniejsza była woń dochodząca z łazienki.

Zupełnie jakby ktoś chciał zabić woń tytoniu i śmierci, pomyślała. Stwierdziła, że sama będzie musiała porozmawiać z sąsiadką.

Wróciła do pokoju dziewczyny i spostrzegła, że w popielniczce są trzy niedopałki. Technicy powinni się nimi zająć, choć zapewne niewiele to da. Szolc wydawało się jednak, że trudno byłoby doprowadzić sąsiadkę do furii trzema papierosami. Nawet gdyby dziewczyna paliła papierosa za papierosem, co trwałoby może z piętnaście minut. Co innego, gdyby palono trzy papierosy jednocześnie. Wtedy byłaby to rzeczywiście intensywna chmura dymu, choć raczej chwilowa.

Podkomisarz przeszła do drugiego pokoju.

– Wygląda na to, że od dawna nikt w nim nie mieszka – powiedziała do swojej pomocnicy, gdy ta stanęła za nią. Aspirant widząc, że przełożona sprawdza kolejne pomieszczenie, postanowiła do niej dołączyć. Chciała pomóc, choć nie do końca wiedziała jak. Wolała stać na uboczu i czekać na ewentualne polecenia, do których była przyzwyczajona.

– Rzeczywiście jest tu dość brudno. – Przyjrzała się szafie. Nawet na górnej części drzwiczek zebrał się kurz. Wolała nie sprawdzać, ile go było na szczycie mebla.

Poza szafą w pomieszczeniu prawie niczego nie było. Zabrano nawet firanki, które przecież mogłyby się przydać nowemu lokatorowi.

– Wiadomo, kto jest właścicielem mieszkania?

Gawron wyjęła notatnik i odszukała nazwisko podane przez jedną z sąsiadek.

– Andrzej Śmiałkowski. Domyślam się, że w telefonie dziewczyny znajdziemy jego numer. Teraz nic nie zrobimy, bo ma blokadę. Od razu dam go technikom.

Szolc podeszła do okna. Widok był nieciekawy: ulica Łagiewnicka, przy której, bezpośrednio przed blokiem, stał grożący zawaleniem drewniak, dalej kamienica, a po lewej równie obskurne budynki i skup złomu. W oddali dało się dostrzec Rynek Bałucki, a reszta miasta niknęła w szarówce dnia.

– Jestem – usłyszała nagle znajomy głos. Obejrzała się i dostrzegła Kamila, medyka sądowego, który skinął jej głową i od razu ruszył do łazienki.

Szolc zamachała do niego, a sama wyszła na balkon. Tam znalazła popielniczkę zrobioną ze starego kwiatka, który nie miał już szans na odżycie, i butelkę po piwie. Innym niż to w pokoju.

– Czasem ktoś tu jednak przychodził – mruknęła bardziej do siebie niż do Edyty Gawron, po czym dostrzegła napis na zardzewiałej barierce. Odłażąca farba nieco go zniekształciła, ale dało się odczytać słowa „Pamiętaj o mnie”.

Szolc chciała je jakoś skomentować, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Dopiero po chwili pomyślała, że skądś zna te słowa, może był to tytuł jakiegoś filmu bądź piosenki. Wyjęła więc telefon i otworzyła wyszukiwarkę. Szybko przejrzała to, co podpowiedział jej Google, lecz nie znalazła niczego znajomego ani wśród artykułów, ani grafik.

Wychyliła się za barierkę i spojrzała na balkony mieszkań po prawej i lewej. Nikogo na nich nie dostrzegła, choć nieco dalej kilka osób obserwowało stojące z włączonymi kogutami radiowozy. Na dole dostrzegła kogoś z aparatem. Cofnęła się, nie chciała zostać uwieczniona na zdjęciu, które potem pojawi się w jakimś brukowcu. Poza tym na parking wjechał właśnie prokurator, z którym musiała się szybko rozmówić. Przez telefon podała mu tylko szczątkowe informacje, szczegóły mieli omówić dopiero po jego przyjeździe.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz