Rodzina Monet. Perełka 1 (t.3) - Weronika Marczak - ebook + audiobook

Rodzina Monet. Perełka 1 (t.3) ebook i audiobook

Marczak Weronika

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

192 osoby interesują się tą książką

Opis

Największą zmianę, Hailie Monet, widzę w twoich oczach.

Widać w nich siłę i ambicję. Ty nie jesteś już tamtą małą, zagubioną i onieśmieloną dziewczynką. Coś się zmieniło.

Mamy absolutnie wszystko. Jesteśmy młodzi, atrakcyjni, świetnie ubrani i bogaci. Świat należy do nas. Jeszcze niedawno Hailie Monet uznałaby takie myśli za niestosowne. Teraz uczy się akceptować swój status, doceniać go, a czasem nawet wykorzystywać. Wsadzona do złotej klatki, odkryła, że warto od czasu do czasu prześlizgnąć się między szczebelkami.

Rejsy luksusowym jachtem po Morzu Śródziemnym, szybki wypad na Wyspy Kanaryjskie, spontaniczna wycieczka nad wodospad Niagara, przejażdżka po wzgórzach Hollywood, kolacje w najlepszych restauracjach. I choć Hailie nadal z przekonaniem powtarza, że życie to nie tylko przyjemności, coraz częściej jest gotowa przyznać, że korzystanie z nich naprawdę ją kusi. Nawet jeśli za niektóre przywileje trzeba płacić bardzo wysoką cenę.

Trzeci tom bestsellerowej serii „Rodzina Monet”.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 545

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 54 min

Lektor: Weronika Anna Marczak

Oceny
4,5 (4308 ocen)
2903
823
406
133
43
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lilithtalto

Nie oderwiesz się od lektury

Nie nie nie w takim momencie????? Jak można skończyć książkę w takim momencie? 😭😭😭😭😭 ja chce kolejną część
lemoniade

Z braku laku…

Tak emocjonująca, jak grzybobranie. Hailie, choć ma 17 lat, zachowuje się mniej więcej jak moja sześcioletnia siostra. No i jej bracia – jest prawie pełnoletnia, a traktują ją jak dziecko. Choć patrząc na to, że zachowuje się jak dziecko...
164
EWASTACHOWICZ123

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham kocham i chce więcej
72
Mala_Nessi

Całkiem niezła

z sentymentu do poprzednich części szkoda mi było dać 2 gwiazdki, ale niestety strasznie nudna ta część, dopiero na koniec coś tam się zadziało, bo wiadomo ze trzeba skończyć książkę w jakimś kulminacyjnym momencie
62
olcziksa

Nie oderwiesz się od lektury

Spodziewałam się nieco więcej ale i tak kolejną już część przeczytałam od razu. nie mogę się doczekać następnej.
62

Popularność




Welcome to the family, Perełki

Ilustracja i projekt okładki: Dixie Leota

Redakcja: Maria Śleszyńska

Redaktor prowadzący: Anna Wyżykowska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Kornelia Dąbrowska, Karolina Mrozek

Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku,

ponieważ niektóre motywy i zachowania opisane w książce mogą urazić uczucia odbiorców, zalecamy ostrożność podczas czytania. Wszystkie wydarzenia i postacie przedstawione w powieści są fikcyjne.

Życzymy dobrej lektury,

Autorka i Wydawnictwo

© for the text by Weronika Anna Marczak

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2023

ISBN 978-83-287-2694-9

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2023

–fragment–

1 FRANCJA

Na jednej z pierwszych sesji terapeutka zapytała mnie, do czego mogłabym porównać swoje życie. Odpowiedź sprawiła mi wtedy nie lada problem. Dziś, półtora roku później, u boku braci Monet, łatwiej było mi się określić.

Wtuliwszy się w oparcie fotela, wertowałam w głowie pomysły w poszukiwaniu dobrej metafory. W końcu znalazłam właściwą i rozsiadłam się wygodniej.

Cyrk. Moje życie to cyrk. Tylko taki bez zwierząt, bo temu jestem przeciwna. I bez klaunów, bo są upiorne.

Chociaż nie, chwila. Po krótkim namyśle stwierdziłam, że tak właściwie to w skład mojego cyrku wchodziło aż pięciu klaunów. Tak się złożyło, że wszyscy byli ode mnie starsi, a także rozpuszczeni, władczy i obrzydliwie bogaci…

Kąciki ust psycholożki zadrżały, gdy wypowiadałam te myśli na głos. Lata doświadczenia w zawodzie pomogły jej jednak zachować powagę.

– Uważasz, że twoi bracia są upiorni? – zapytała melodyjnym głosem.

Za ten głos ją lubiłam. Niewiele obchodziły mnie dyplomy, na które brakowało już miejsca na ścianach. Według mnie cechą dobrej terapeutki był taki właśnie śpiewnie monotonny ton. Sam w sobie działał na mnie kojąco.

– Na początku, kiedy ich jeszcze w ogóle nie znałam, tak właśnie myślałam – przyznałam, gładząc opuszkami palców obity brązową skórą podłokietnik. – Pamiętam, jak Dylan patrzył na mnie z takim… dystansem.

– Jak się wtedy czułaś?

Wzięłam wdech, z dreszczem wspominając swoje początki w Rezydencji Monetów.

– Jak intruz – wymamrotałam najpierw cichutko do siebie, po czym zdecydowawszy, że będzie to odpowiednie określenie, odchrząknęłam i powiedziałam głośno: – Czułam się jak intruz.

– Czy oprócz Dylana ktoś jeszcze sprawiał na tobie takie wrażenie?

Zamyśliłam się, tym razem błądząc wzrokiem po idealnie gładkim suficie, którego nieskazitelna biel przynosiła mojej duszy niewyjaśniony spokój.

– Może Tony? – zasugerowałam i zamilkłam, ale tylko na chwilę, bo byłam jedną z tych pacjentek, którym zbyt długa cisza w gabinecie terapeutycznym za bardzo dzwoniła w uszach. – Raz słyszałam, jak mówi, że ich dom to nie miejsce dla mnie.

To jedno z tych wspomnień, których bardzo nie lubiłam roztrząsać. Hailie z tamtego okresu była niezwykle zagubiona, a jej życie koszmarnie chaotyczne. Nie przepadałam za cofaniem się do tego przykrego etapu.

– Czy kiedykolwiek poprosiłaś go o wyjaśnienie tych słów?

– Nie… – Cmoknęłam z irytacją, nie mogąc dobrać odpowiednich zwrotów. – Na początku nie miałam odwagi. Nie było okazji. A potem… potem dużo się działo.

– Co się działo?

– Tony mnie uratował – odparłam z wahaniem, bo zawsze gdy zbliżałam się do wrażliwych tematów, w mojej głowie zapalała się czerwona lampka. Dostałam przyzwolenie na mówienie na terapii o własnych doświadczeniach, nawet tych niebezpiecznie mocno związanych z nie-całkiem-legalną częścią interesów braci Monet. Mimo to dzielenie się nimi z osobami spoza rodziny było dla mnie niekomfortowe, dlatego kontynuując, nerwowo wbijałam paznokcie we wnętrze dłoni. – Własnym ciałem osłonił mnie przed strzałem.

Za każdym razem, gdy wyskakiwałam z takimi wyznaniami, dostrzegałam zgrozę w oczach terapeutki, które nieustannie obserwowały mnie zza przypominających kocie ślepia okularów. Na szczęście przygotowano ją na to, że jej pacjentką będzie siostra Monetów, więc z większością usłyszanych ode mnie rewelacji radziła sobie całkiem nieźle.

– Wtedy pomyślałam sobie, że przecież nie zrobiłby tego, gdyby mnie nienawidził – ciągnęłam. – Z czasem zobaczyłam, że on po prostu, no, ma taki styl bycia. Taki jest i już. Tak samo jak Dylan. – Automatycznie wywróciłam oczami. – Potrzebowałam tylko czasu, żeby to zrozumieć.

Kobieta skinęła lekko głową, zadowolona z tego, że wyciągam własne wnioski. Gorąco zachęcała mnie do tego od początku terapii.

– Czy kiedykolwiek rozmawiałaś o tych obawach ze swoim prawnym opiekunem?

Pokręciłam głową.

– Trudno się z nim rozmawia… On to właściwie jest najupiorniejszy z nich wszystkich – zaśmiałam się nerwowo.

– Co masz na myśli?

– Vincent jest przerażający. Kiedyś się go bałam.

– Nadal się go boisz?

– Już chyba nie… – Zamyśliłam się. – Nadal jest czasem straszny, ale już się do tego przyzwyczaiłam. Prawda jest taka, że wszyscy się go trochę boją.

– Hm. – Terapeutka poprawiła okulary i odgarnęła za ucho kosmyk farbowanych na popielaty blond włosów.

– Vince jest w porządku, naprawdę.

– Co z resztą twojego rodzeństwa?

– Co z nimi? – wymamrotałam.

– Jak byś ich scharakteryzowała?

– Will jest super. Zawsze był. Zawsze jest miły i dobry, nigdy mi nie dokucza. Na przykład nigdy nie wysmarowałby mi twarzy mułem jak Dylan. – Terapeutka uniosła brew, ale ciągnęłam dalej: – Shane’a też bardzo lubię. Czasami mnie wkurza, ale ma swoje momenty. Kiedyś, jak mi było smutno, obejrzał ze mną bajkę.

Kobieta uśmiechnęła się delikatnie.

– Miło z jego strony. Pamiętasz, dlaczego było ci wtedy smutno?

Znowu skinęłam głową.

– Shane mnie pocieszał, bo posprzeczałam się z Vincentem. To była duża kłótnia. Jedna z większych, jakie mieliśmy…

– Pamiętasz, o co się pokłóciliście?

– Pamiętam, że Vince przydzielił mi ochroniarza, ale takiego, który miał wszędzie za mną chodzić.

– Zrobił to wbrew twojej woli?

– To była forma kary. Teraz już mi to tak bardzo nie przeszkadza. To znaczy ochroniarz. Lubię go nawet. – Wzruszyłam ramionami. – Można się przyzwyczaić.

– Czym sobie zasłużyłaś na tę karę?

– Vince jest… bardzo wrażliwy na kłamstwa i działanie przeciwko rodzinie. Zrobiłam coś, co było i jednym, i drugim – westchnęłam, niezbyt dumna z podjętych w przeszłości decyzji.

– Działałaś przeciwko rodzinie? – powtórzyła terapeutka.

– Można tak powiedzieć. Teraz rozegrałabym to inaczej.

Terapeutka milczała, ale wzrokiem zachęcała, bym kontynuowała.

– Nie knułabym za plecami swojego rodzeństwa na temat czegoś, co bezpośrednio ich dotyczy – wyrecytowałam. Wcześniej zdążyłam już przewałkować tę myśl w głowie na wszystkie strony.

– Co się zmieniło?

Potrzebowałam kilku sekund, by podnieść głowę i spojrzeć kobiecie prosto w oczy.

– Zrozumiałam, że oni są moją jedyną rodziną, a rodzina jest najważniejsza.

To nie był wietrzny dzień, spokój płaskiego, połyskującego w słońcu morza udzielał się wszystkim. Dało się to odczuć i docenić w rzadkich momentach takich jak ten, gdy obecne na pokładzie jachtu osoby zamilkły. Nawet bobas w ramionach wujka Monty’ego przestał na chwilę gaworzyć.

Łagodny szum wody muskał moje uszy, a ciepłe promienie – twarz, dekolt i ramiona. Leżałam wyciągnięta na białej kanapie w kształcie litery U. Drgnęłam, gdy tę błogość przerwał hałas rozbrzmiewający zza burty.

– Ogarnij dupsko i się zamień! – zawołał Shane. Od dobrych dwudziestu minut wkurzał się, że jego bliźniak zaanektował jedyny dostępny skuter wodny.

Tak wywracał oczami, marszczył czoło i mełł pod nosem przekleństwa, że mogłoby się wydawać, iż ma góra siedem lat, jednak liczył ich sobie już dziewiętnaście. Ja natomiast ze swoimi marnymi, nieskończonymi nawet jeszcze siedemnastoma, plasowałam się na z góry przegranej pozycji najmłodszej spośród rodzeństwa Monet.

Upoważniało mnie to do niewielu rzeczy, i to raczej tych z rodzaju bezużytecznych. Mogłam na przykład gromić braci spojrzeniem, czym nikt się nigdy nie przejmował. Otworzyłam właśnie oczy, żeby zaprezentować jedno z takich spojrzeń, i akurat udało mi się przyłapać Tony’ego, jak ze środkowym palcem w górze odpływa tą hałaśliwą maszyną, zostawiając za sobą jedynie echo swojego rechotu.

– Debil – burknął pod nosem Shane i kręcąc głową, oparł się o barierkę, po czym zatopił spojrzenie we wciąż zmąconej przez skuter wodzie.

Dylan z Willem, którzy przyglądali się zajściu z bulgoczącego jacuzzi, wyszczerzyli zęby w uśmiechach. Dylan nawet zakrztusił się, pociągnąwszy łyk z butelki, przez co przechylił ją niechcący i do wanny wleciało trochę piwnej pianki.

Poziom rozleniwienia na pokładzie był tak wysoki, że to powinno być nielegalne. Oczywiście nawet gdyby naprawdę było, nikt z tej rodziny by sobie z tego nic nie robił.

Najbardziej obrazowym potwierdzeniem moich słów był Vincent, który na tej samej co ja kanapie leżał w luźnej śnieżnobiałej koszuli z butelką piwa w dłoni i przymkniętymi oczami, smacznie sobie drzemiąc. W rzeczywistości wiedziałam, że jest jak kot, który nie traci czujności nawet we śnie i że każda najmniejsza nieprawidłowość w otoczeniu w mig postawiłaby go na nogi, ale chodziło tu o sam fakt, że mój najstarszy, wiecznie przecież spięty brat pracoholik chociaż trochę się odprężył.

– Będziemy razem pływać jachtem, co, Flynn? – zagruchał wujek Monty, po czym ucałował drobną rączkę, którą trzymane przez niego dziecko wyciągnęło w stronę horyzontu. – Albo kupimy żaglówkę. Nauczę cię wiązać węzły.

Leżąca naprzeciwko mnie Maya uniosła brwi.

– Co ty bredzisz, jakie ty niby węzły umiesz wiązać? – parsknął ojciec. Stał na dziobie jachtu, zachowując bezpieczny dystans od swojego bratanka, by nie truć go dymem z cygara.

Gdy tylko zobaczyłam Camdena i wujka Monty’ego razem, od razu rzuciło mi się w oczy ich podobieństwo. Ojciec miał oczywiście więcej zmarszczek, no i wciąż wytrwale hodował ciemną brodę, którą za każdym razem, gdy go widziałam, przeplatało coraz więcej siwych pasemek. Wujek Monty natomiast był bardziej wymuskany, ze swoimi mocno nażelowanymi włosami, które akurat teraz zakrywała chusta, nadająca mu wygląd eleganckiego pirata z wyższych sfer.

– Nie umiem żadnych, ale się nauczę, jeszcze zanim młody zacznie kumać.

Nawet brzmieli identycznie.

– Ta, jeszcze zobaczymy – westchnął ojciec z wyraźną nutą rozżalenia w głosie. – Wydaje ci się, że masz czas, a w rzeczywistości nim się obejrzysz, zleci jak z bicza strzelił i nagle będziesz miał szóstkę dorosłych, najbardziej rozpuszczonych dzieciaków pod słońcem. To znaczy piątkę rozpuszczonych i jedną królewnę. – Cam puścił do mnie oczko, gdy zobaczył, że na niego patrzę.

Z uśmiechem przymknęłam powieki. Nie spodziewałam się, że ojciec, którego istnienie przez zdecydowaną większość mojego życia stało pod znakiem zapytania, teraz, zaledwie po ponad roku naszej znajomości, będzie budził we mnie taką sympatię i przywiązanie.

– Prędzej mi pisior wyrośnie na czole, niż pozwolę sobie na zmajstrowanie aż sześciu bachorów.

– Też kiedyś planowałem, że będę miał parkę, chłopczyka i dziewczynkę, i ani dzieciaka więcej. – Cam pokręcił głową, zaciągając się cygarem. – Życie i tak potoczy się po swojemu, więc równie dobrze możesz już zacząć zapuszczać sobie grzywkę.

Maya wstała z kanapy, a jej dwa wysokie, złote kucyki podskoczyły, gdy ruszyła w stronę męża, który już otwierał usta, żeby się kłócić.

– Możecie łaskawie nie rozmawiać przy moim dziecku o pisiorach na czole? – fuknęła, a wujek Monty wyszczerzył się wesoło, gdy posłusznie oddawał w jej wyciągnięte ręce Flynna.

Z jacuzzi rozległy się chichoty. Will i Dylan wybornie się dziś dobrali: obaj z ciemnymi okularami na nosach, w których wyglądali jak tajni agenci na urlopie.

Maya usiadła z dzieckiem obok mnie, a ja od razu wyciągnęłam do malucha ręce.

– Mogę go potrzymać?

Jako największa fanka dzieci korzystałam z każdej okazji, by poniańczyć swojego małego kuzyna. Cmokałam i gaworzyłam tak głośno, że wybudziłam Vince’a. Postanowiłam go trochę pozaczepiać.

– Kiedy będziesz miał takiego? Proszę, żeby to było jak najszybciej! – Mówiąc to, złożyłam soczystego buziaka na skroni Flynna i zerknęłam na brata. – No kiedy?

Vincent zabawnie wyglądał, łypiąc tak na dziecko z miną, jakby było jakimś podsuniętym mu pod nos kontraktem na wyjątkowo nieopłacalną kwotę.

– Nieprędko – odparł.

– Jeju – westchnęłam, z zachwytem tonąc w pięknych oczach małego Flynna. – Chcę dzidziusia.

Kiedy znów zerknęłam na Vince’a, ponownie przymykał powieki. Nawet nie chciało mu się komentować moich słów.

Za to z jacuzzi odezwał się Dylan:

– Dzieci nie powinny mieć dzieci, mała dziewczynko.

– Jeśli chcesz, to mogłabyś. Biologia jest po twojej stronie – rzucił wujek Monty typowym dla siebie beztroskim tonem. Teraz też odpalił sobie cygaro, przez co jeszcze bardziej upodobnił się do Cama.

– Przymknij się, co? – warknął na niego ojciec.

– Co? Ja tylko mówię…

– To nie mów.

Śmiałam się pod nosem, a Maya mi wtórowała.

– Którekolwiek z waszego rodzeństwa jako pierwsze będzie miało dziecko, jedno jest pewne. Będzie ono najbardziej rozpieszczonym stworzeniem na całym świecie!

– Bardziej niż Dylan? – zdziwił się Will i strużka piwa poleciała mu po brodzie, gdy oberwał od brata kuksańca.

Starł ją, ledwo hamując śmiech.

– Wyobraźcie sobie, jak rozpieszczone będzie dziecko właśnie takiego na przykład Dylana – podłapał wujek Monty, rechocząc głośno.

– Ta, taki ciul – prychnął kpiarsko Dylan. – Pod moim dachem będzie dys-cy-pli-na.

Chyba wszyscy parsknęliśmy prześmiewczo, nawet Vincent, który wciąż miał zamknięte oczy.

– Ty i dyscyplina, tere-fere, kuźwa, kuku. – Ojciec wywrócił oczami i odwrócił się do nas plecami, chłonąc widok morza, lądu w oddali oraz Shane’a, wydurniającego się na skuterze nieopodal.

Za to, by chwile takie jak ta trwały wiecznie, dałabym się poćwiartować. Ja, bracia, ojciec i nawet ekstra dodatek do pakietu w osobach wujka Monty’ego i jego małej rodzinki to było doborowe towarzystwo, z którym zawsze i wszędzie mogłam czuć się dobrze. Zwłaszcza wiosną, na luksusowym jachcie, dryfując po wodach Morza Śródziemnego na słonecznym południu Francji.

Tony rozwalił się na ręczniku, który rozłożył na pokładowych deskach, łapiąc pierwszą w tym roku opaleniznę i eksponując tatuaże, których ostatnio sporo mu przybyło. Wyglądał trochę jak młodociany zbir, ale może uważałam tak dlatego, że jestem typem osoby, która przez pół życia wahałaby się, czy aby na pewno może wytatuować sobie maleńki kwiatek w jakimś niewidocznym miejscu.

Tak spędziliśmy cały dzień i dopiero bardzo późnym popołudniem zacumowaliśmy w porcie, wśród innych eleganckich jachtów. Turyści, których o tej porze roku i tak jeszcze nie było tu za wielu, zerkali na nas z ciekawością, gdy schodziliśmy z łodzi. Zastanawiali się pewnie, kim, u licha, trzeba być, by móc pozwolić sobie na zakup takiego cacka.

Cóż, na przykład trzeba należeć do Rodziny Monet.

2 ŻELAZNA ZASADA

Wieczorem wyszliśmy do eleganckiej restauracji, a potem Monetowie, jak to Monetowie, zniknęli na noc. Cieszyłam się, że mam Mayę, z którą mogłam spędzić miło czas i nie przejmować się swoimi braćmi. Gdy położyła Flynna spać, natychmiast wzięła się za przyrządzanie bezalkoholowych mojito.

– Czy to prawda, że wujek Monty ma klub ze striptizem? – zagadnęłam, sadowiąc się na wysokim hokerze przy barku, który łączył się z nowoczesną kuchnią urządzoną w surowych kolorach stali, gdzie krzątała się teraz ciocia.

– Usłyszałaś, jak mówili o tym przy kolacji?

– Średnio byli dyskretni. Zwłaszcza Monty.

Maya pokiwała głową z uśmiechem.

– Bardzo się nim ekscytuje, ledwo go otworzył.

– Dlaczego akurat ze striptizem?

– Takie przynoszą więcej zysku – oznajmiła, urywając gałązki mięty z krzaczka.

– To jest… legalne?

– Jasne, że tak. To nie burdel. Oczywiście należy być ostrożnym, bo mieliśmy kilka takich sytuacji, że po pracę przyszły nieletnie dziewczyny z fałszywymi dokumentami. Po prostu trzeba wszystkich dokładnie prześwietlać i tyle.

– Hm – mruknęłam, opierając brodę na dłoniach. – A nie przeszkadza ci, że twój mąż chodzi w takie miejsca?

Maya zerknęła na mnie przez ramię z rozbawieniem.

– Pytasz, czy nie jestem zazdrosna?

– No.

– W żadnym razie. Dla Monty’ego jestem najseksowniejsza i oboje dobrze o tym wiemy. On nie ma potrzeby oglądać się za striptizerkami. Wie, że ja zatańczę dla niego najlepiej.

– Mogłabyś oddać mi trochę swojej pewności siebie?

Maya obdarowała mnie uśmiechem godnym dobrodusznej wróżki chrzestnej i postawiła przede mną mętnego drinka z dużą ilością mięty, plasterków limonki i pokruszonego lodu.

– Proszę. Nie ma w nim alkoholu, ale nie martw się, w odpowiedniej atmosferze takie drineczki też dają kopa.

– Dzięki – odparłam, unosząc mokrą, zimną szklankę w toaście.

– Żaden problem. A co do pewności siebie… Zdaje się, że i tak zrobiłaś ogromny progres, prawda?

– Zrobiłam?

– I to jaki, popatrz na siebie!

Spojrzałam na białą koszulę bez rękawów, którą włożyłam w dżinsową spódniczkę. Była na granicy zakwalifikowania jako „zbyt krótka” według standardów moich w dalszym ciągu nadopiekuńczych braci. Złoty zegarek od ojca nosiłam na nadgarstku praktycznie codziennie. Dodawał elegancji każdemu strojowi.

– Robisz się coraz bardziej kobieca. Widzisz to wcięcie w talii? Nie miałaś aż takiego.

– Aha – przytaknęłam grzecznie.

– Ale największą zmianę, Hailie Monet, widzę w twoich oczach.

– Co z nimi?

Maya przycupnęła na siedzeniu naprzeciwko mnie tak, że miała idealny widok na moją buzię, do której sięgnęła, by odgarnąć mi włosy za ucho.

– Widać w nich siłę i ambicję. Ty nie jesteś już tamtą małą, zagubioną i onieśmieloną dziewczynką. Coś się zmieniło. – Przekrzywiła głowę. – Mam rację?

– Nie wiem – mruknęłam z zażenowaniem. – Słyszałaś o Ryderze Hardym?

– Tym ćpunie, którego załatwiłaś chińską pałeczką?

– Eee, no tak.

– Monty wszystko mi opowiedział. Oboje byliśmy z ciebie tacy dumni! A Cam? Aż mu się łezka w oku zakręciła, gdy usłyszał, jaką ma córę.

Ta rodzina jest niezwykła, naprawdę.

– Przytrafiło mi się mnóstwo dziwnych zdarzeń, po których miałam różne przemyślenia, ale to z Ryderem… ono było kulminacyjne. Ono tak jakby, no wiesz, coś przypieczętowało. Mój wewnętrzny bunt. – Grzebałam w drinku metalową słomką, szukając odpowiednich słów. Gdy ich nie znalazłam, puściłam ją i westchnęłam, podnosząc wzrok na ciotkę. – Rozmawiałam z chłopakami, przede wszystkim z Vincentem, o zmianach.

– Dobrze – przytaknęła z uwagą Maya. – Wysłuchali cię?

– Niby tak, zawarliśmy nawet coś na kształt, można powiedzieć, układu. Maya, ja się tylko boję, że to nie wyjdzie.

– Co to za układ?

– Głównie chodziło o większą swobodę dla mnie. Vince zgodził się ze mną, że jego dotychczasowa taktyka nie działała, więc pozwolił mi na więcej wolności w zamian za spełnienie kilku warunków.

– I co, warunki Vince’a psują całą zabawę?

Pokręciłam głową.

– Nawet nie o to chodzi. Nie są aż takie uciążliwe. No, może trochę. – Skrzywiłam się na wspomnienie ostatniego miesiąca. – Mój ochroniarz wszędzie za mną chodzi, nawet w szkole. Wszyscy strasznie się gapią i plotkują, bardziej niż zwykle.

– Czekaj, czy twoim ochroniarzem nadal jest ten dyskretny przystojniak?

Ledwo się powstrzymałam, żeby nie wywrócić oczami.

– Jezu, Maya. – Uniosłam brew. – Tak, Sonny nadal jest moim ochroniarzem. Myślę, że zadurzyła się w nim połowa dziewczyn w szkole.

– To świetnie, pokaż im, że mogą sobie o nim co najwyżej pomarzyć.

– Maya, ty wiesz, że on ma dziecko?

– Jedyne, co jest istotne, to czy ma żonę.

– Nie, nie ma. – Tym razem wywróciłam oczami. – Ale to mój ochroniarz! Jakakolwiek relacja z nim byłaby dziwna, niestosowna i tragicznie kiczowata. A także krzywdząca. Dla niego. Bo gdyby któryś z chłopców się dowiedział… – Zawiesiłam teatralnie głos.

Już w połowie mojej wypowiedzi Maya zaczęła chichotać.

– Wiem, oczywiście, masz rację. Ale chcę powiedzieć, byś pamiętała, że gdy w grę wchodzi miłość, nie patrz, czy coś jest kiczowate lub nawet niestosowne, bo później będziesz żałować.

Z jakiegoś powodu spodobała mi się ta rada. Maya przechyliła głowę, zaglądając mi z ciekawością w twarz, aż nagle jej oczy rozbłysły.

– Oho, Hailie Monet! Ja znam takie zadumy. Mów mi szybko, o kim tam myślisz, hę?

Zaśmiałam się i upiłam łyk drinka, by przedłużyć chwilę milczenia.

– To skomplikowane.

– O, kochana. Przykro mi to mówić, ale z takimi braćmi na ogonie i nazwiskiem wszelkie twoje romantyczne podboje będą skomplikowane, dlatego radzę ci w ogóle nie zawracać sobie tym głowy. – Maya wzruszyła ramionami. – Powiedz mi lepiej, kto ci w niej siedzi.

Spuściłam wzrok na drinka, wiedząc dobrze, że ona i tak wyciągnie ze mnie, co tylko będzie chciała.

– Taki chłopak ze szkoły.

– Szczegóły?

– Leo Hardy.

– Och. – Maya zmarszczyła na moment brwi. – Chwila, Hardy? Jak ten cały Ryder?

Skinęłam głową.

– Och. Okej, to faktycznie skomplikowane – przyznała.

– Mówiłam! – jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach.

– Ale nie, nie, czekaj. Nie szkodzi – powiedziała prędko. – Słuchaj, nie szkodzi. Trochę to pokręcone, ale, jak powiedziałam, w twoim przypadku zawsze takie będzie. A im bardziej pokręcona jest miłość, tym piękniejsza. Szczerze ci to mówię.

Maya nawet położyła sobie dłoń na sercu, podczas gdy drugą chwyciła za mój nadgarstek. Podniosłam głowę, by na nią spojrzeć.

– Nie wiem, czy to miłość, czy tylko zauroczenie, ale często o nim myślę – wyznałam.

– Okej. Opowiedz mi o nim. – Maya przysunęła się bliżej, a potem zaraz sięgnęła po swój napój.

– Jest… bardzo ambitny i inteligentny. Poznałam go w szkole i wiesz, on się tak ogromnie różni od innych chłopaków. Tamci zdają się mieć inteligencję emocjonalną na poziomie, nie wiem, ujemnym. To bogate dzieciaki z prywatnej szkoły, które nie muszą martwić się o swoją przyszłość, bo cokolwiek się stanie, i tak spadną na cztery łapy. Wszystko biorą za pewnik. A Leo… jest inny. Do wszystkiego dąży sam i chyba to najbardziej mi w nim imponuje. Uczy się w akademii dzięki stypendium, chce pójść na medycynę…

– Okej, to brzmi nie najgorzej.

Rzuciłam Mai spojrzenie spode łba.

– Tak, poza tym, że jego brat narkoman najpierw zadłużył ich rodzinę u Vincenta, zwiał na odwyk, a potem z odwyku, po czym chciał mnie zabić kwasem zawartym w perfumach, a potem jednak zmienił zdanie i spróbował porwać mnie dla okupu, po czym znowu prawie mnie zabił.

Maya patrzyła na mnie i mrugała, jakby coś wpadło jej do oka.

– Okej, to brzmi trochę gorzej…

Westchnęłam ciężko.

– Wygląda na to, że Leo zawarł z Vince’em jakąś umowę. Coś w tym stylu, że pomoże mu znaleźć Rydera i doniesie mu, jak tylko ten skontaktuje się z rodziną, ale nie znam szczegółów. – Potarłam zmęczone oczy, zapominając na chwilę, że przed wyjściem do restauracji pomalowałam rzęsy, i cmoknęłam z irytacją, zabierając ręce od twarzy. Gapiąc się na ubrudzone tuszem palce, kontynuowałam: – Vince tradycyjnie o niczym mi nie mówi, a z Leo też mam ograniczony kontakt. Trochę ze sobą piszemy, ale wróciłam do szkoły dopiero jakiś miesiąc temu. Tak, od marca. No i nie wiem, czasem spotkamy się na korytarzu i pogadamy o niczym, ale wyczuwam między nami jakiś taki dystans. Wcześniej pisaliśmy jakoś więcej. Nawet trudno nam usiąść razem na lunchu, bo czuję wtedy na karku oddechy Shane’a i Tony’ego. A wszędzie indziej łazi za mną Sonny – żaliłam się.

Maya słuchała uważnie.

– Rozumiem – powiedziała w końcu. – Trudna sytuacja, nie przeczę. Zwłaszcza że brat Leo próbował cię skrzywdzić. Wyobrażam sobie, że twoi bracia nie są mu przychylni. Ale… spójrz na mnie. Mój ojciec to król czubków, a mimo to przyjęto mnie do waszej rodziny. Wiem, że Cam i Vince mieli obiekcje, na początku. Monty się za mną wstawił i udowodnił, że nasza relacja ma przyszłość.

– Ale ty jesteś częścią ich pokręconego świata, a Leo nie.

Maya pociągnęła spory łyk mojito, taki, od którego od razu zakręciłoby jej się w głowie, gdyby napój zawierał choć procent alkoholu.

– Hailie, żelazną zasadą tego świata jest tak naprawdę brak żadnych zasad.

– Vince i Will mówili co innego… – zaoponowałam.

Pokręciła głową, jakbym była małym dzieckiem, które nic nie rozumie.

– Mój ojciec, Vince, Adrien i reszta tych wszystkich bossów grają według reguł, jak im się spodoba. Nie rzucają się sobie do gardeł nie dlatego, że tak ktoś kiedyś ustanowił, tylko dlatego, że nie są na tyle głupi, by chcieć wojny. Oni wszyscy dbają o własne interesy. Wygodnie im mówić, że postępują według zasad, bo brzmi to podniośle, ale prawda jest taka, że naginają je sobie jak origami.

– Vince mówił…

– Hailie, przykład! Rzucając w Adriena nożem, wtedy w restauracji, straciłaś u niego swoje prawo do ochrony. Nie wolno podnosić ręki na głowę rodziny. On mógł cię tam wtedy zastrzelić i Monetowie, według tych gównianych zasad, nie mogliby nic z tym zrobić. Oczywiście byłoby inaczej, rozpętaliby wojnę. Ale powtarzam, nikt nie jest tak głupi, by ślepo podążać za zasadami. Dlatego Adrien machnął ręką na twój wybryk, bo w gruncie rzeczy był on nieszkodliwy. Wiedział też, że więcej by sobie narobił problemów z roztrząsania go, niż to warte.

– No, ale…

– Oni zajmują tak wysokie stanowiska między innymi dlatego, żeby właśnie nie musieć przestrzegać zasad jak reszta społeczeństwa, a nie po to, by sobie ich jeszcze dokładać.

– No, ale…

– A sytuacja sprzed kilku miesięcy? Po twoim wypadku, kto cię znalazł?

– Adrien.

– Wcale nie on. Kto cię znalazł?

– Najpierw jego ludzie, ale potem zadzwonili…

– Znaleźli cię jego ludzie… – Maya wycelowała we mnie palec. – I zamiast od razu dać znać, że znaleźli poszukiwaną siostrę Monetów, najpierw poinformowali o tym swojego szefa na wypadek, gdyby miał on wobec ciebie inne plany.

Patrzyłam na nią zmieszana.

– Tak, Hailie, witamy w bezlitosnej rzeczywistości. – Maya uśmiechnęła się cierpko. – Wszyscy tańczą, a oni nawet nie muszą im grać. Oni komponują muzykę.

Zmarzłam. Może to wina lodowatego drinka, a może późnej pory. A może to ciarki wywołane tym, że nazbyt wczułam się w słowa Mai.

– Dlatego jeśli naprawdę zależy ci na tym chłopaku, tym Leo, to nie analizuj za bardzo sytuacji, tylko pozwól jej się rozwinąć i, cóż, obserwuj ją. Czyli wiesz, wejdź w to, ale z głową – doradziła.

– Muszę najpierw wybadać, czy on nadal coś… do mnie… no wiesz.

Maya prychnęła i nawet odrzuciła do tyłu głowę, a jej złociste włosy zafalowały z gracją.

– Hailie Monet, naucz się w końcu używać swoich wdzięków, a każdy będzie twój.

– Masz rację – przyznałam, obejmując teraz drinka obiema rękami. – Czasem czuję, jakbym marnowała najlepsze lata swojego życia.

– To nie są najlepsze lata w życiu. Bycie nastolatką to na ogół trudne i męczące zadanie. Każdy, kto przebrnie przez ten okres, powinien dostać złoty medal i gratulacje na piśmie. – Maya nachyliła się w moją stronę. – Najlepsze lata życia zaczynają się później.

Uśmiechnęłam się.

– Co nie znaczy – ciągnęła Maya – że będąc nastolatką, nie możesz się zabawić. Im więcej głupich błędów popełnisz teraz, tym mniej popełnisz ich w przyszłości. W teorii.

– Czy ty kogoś cytujesz?

– Siebie.

Zaśmiałam się, a ona uniosła kąciki ust.

– Co? Hailie, mówię ci, słuchaj cioci Mai. Nie pożałujesz.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz