Maria. Powieść ukraińska - Antoni Malczewski - ebook

Maria. Powieść ukraińska ebook

Malczewski Antoni

2,0

Opis

Maria autorstwa Antoniego Malczewskiego to pierwsza polska realizacja gatunku (została napisana w 1824 roku, a opublikowana w 1825), jakim jest powieść poetycka.

Malczewskiego do napisania tego utworu zainspirowała historia o zbrodni dokonanej na Gertrudzie Komorowskiej, pierwszej żonie Szczęsnego Potockiego, na polecenie teścia, Franciszka Salezego Potockiego. Autor nie odtworzył jednak historii dokładnie, zmienione zostały także czas i miejsce wydarzeń — w powieści odbywają się one w XVII wieku na Ukrainie. Utwór charakteryzuje specyficzny byronowski pesymizm (Malczewski silnie inspiorwał się Byronem) – mówi się, że to „poemat skrajnego pesymizmu” — a także nastrój grozy, konfrontacja z tajemnicą istnienia i śmierci.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Antoni Malczewski
Maria. Powieść ukraińska
Epoka: Romantyzm Rodzaj: Liryka Gatunek: Powieśc poetycka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 181

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Antoni Malczewski

Maria

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN 978-83-288-3510-8

Maria

Powieść ukraińska

Do Jaśnie Wielmożnego Juliana Niemcewicza

Dawno już niedoznana pociecha ożywia serce moje w chwili, w której mi wolno, przypisując JWWPanu tę powieść, publicznie wyrazić uwielbienie dla Jego charakteru i tej niezmordowanej życiem, świetnej wyobraźni a pełnej wdzięków erudycji, jakich nie przestajecie używać na wzbogacanie literatury polskiej w coraz nowe i tak szacowne dzieła. Nie dziw, że mnie to bardzo podchlebia, iż mi pozwalacie ozdobić karty moje Waszym imieniem; kiedy dusza każdego rodaka lubi się karmić słodyczą Waszego pióra i nie tylko mój umysł rad się przegląda w biegu czystym i użytecznym Waszego życia: więcej powiem — i nikt mnie o przesadę nie oskarży — imię Wasze jest dla młodych Polaków noszonym przy sercu zabytkiem, bośmy się o Waszej sławie jeszcze od naszych ojców dowiedzieli, a Wy czarownym sposobem przypominacie się ciągle naszej wdzięczności1. Nie znajdziecie w moich wierszach tego powabu, który swoim nadawać umiecie; tęskne i jednostajne jak nasze pola i jak mój umysł, ciemną tylko farbą zakryślą Wam niewykończone obrazy: ale jeśli ten hołd słaby, oddany Waszej zasłudze, wznieci w Was jakie miłe uczucie, już ja wtedy hojnie zapłacony będę za moje posępne malowidło, kiedy się choć chwilę zastanowicie, jak to ziomkowie wysoko cenić umieją Wasze przymioty i prace.

Jaśnie Wielmożnego WPana

Najniższy sługa

Malczeski2

Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

Pieśń I

Wszystko się dziwnie plecie 
Na tym tu biednym świecie: 
A kto by chciał rozumem wszystkiego dochodzić, 
I zginie, a nie będzie umiał w to ugodzić.  
Jan Kochanowski

I

Ej! ty na szybkim koniu, gdzie pędzisz, kozacze3? 
Czy zaoczył4 zająca, co na stepie skacze? 
Czy rozigrawszy myśli, chcesz użyć swobody 
I z wiatrem ukraińskim puścić się w zawody? 
Lub może do swej lubej, co czeka wśrzód5 niwy, 
Nucąc żałosną dumkę, lecisz niecierpliwy? 
Bo i czapkęś nasunął, i rozpuścił wodze, 
A długi tuman kurzu ciągnie się na drodze. 
Zapał jakiś rozżarza twojej twarzy śniadość, 
I jak światełko w polu błyszczy na niej radość, 
Gdy koń, co jak ty, dziki, lecz posłuszny żyje, 
Porze6 szumiący wicher wyciągnąwszy szyję. 
Umykaj, Czarnomorcu7, z swą mażą8 skrzypiącą, 
Bo ci synowie stepu9 twoją sól roztrącą. 
A ty, czarna ptaszyno, co każdego witasz, 
I krążysz, i zaglądasz, i o coś się pytasz, 
Spiesz się swą tajemnicę odkryć kozakowi — 
Nim skończysz twoje koło, oni ujść gotowi. 

II

Pędzą — a wśrzód promieni zniżonego słońca, 
Podobni do jakiego od Niebianów gońca — 
I długo, i daleko, słychać kopyt brzmienie: 
Bo na obszernych polach rozległe milczenie; 
Ani wesołej szlachty, ni rycerstwa głosy10, 
Tylko wiatr szumi smutnie uginając kłosy11; 
Tylko z mogił westchnienia i tych jęk spod trawy, 
Co śpią na zwiędłych wieńcach swojej starej sławy. 
Dzika muzyka — dziksze jeszcze do niej słowa, 
Które Duch dawnej Polski potomności chowa — 
A gdy cały ich zaszczyt12, krzaczek polnej róży, 
Ah13! czyjeż serce, czyje, w żalu się nie nuży? 

III

Minął już kozak bezdnię14 i głębokie jary, 
Gdzie się lubią ukrywać wilki i Tatary; 
Przyleciał do figury (co jej wzgorek znany, 
Bo pod nią już od dawna upior pochowany), 
Uchylił przed nią czapki, żegnał się trzy razy 
I jak wiatr świsnął stepem z pilnymi rozkazy. 
I koń rzeski15, żadnym się urokiem nie miesza, 
Tylko parschnął16, i wierzgnął, i dalej pospiesza. 
Ciemny Boh17 po granitach srebrne szarfy snuje, 
A śmiały, wierny kozak myśl pana zgaduje — 
Szumi młyn na odnodze, i wróg w łozie szumi, 
A żwawy wierny konik kozaka rozumi18 — 
I przez kwieciste łąki, przez ostre bodiaki19
Lżej się nie przesuwają pierszchliwe sumaki20; 
I jak strzała schylony na wysokiej kuli21, 
Czai się zwinny kozak, do konia się tuli; 
I przez puste bezdroża król pustyni rusza — 
A step — koń — kozak — ciemność — jedna dzika dusza. 
O! któż mu tam przynajmniej pohulać zabroni? 
Zginął — w rodzinnym stepie nicht22 go nie dogoni. 

IV

Ruszaj, ruszaj, kozacze — pośpiech nakazany; 
W starym, wyniosłym zamku niemałe odmiany: 
Pan Wojewoda, z synem od dawna w rozprawie23, 
Długo teraz rozmawiał — i bardzo łaskawie; 
A jednak — żywe były urazy i zwady, 
Zatruta serc pociecha, zniszczone układy24, 
I łzy czułej rozpaczy i pychy zapału 
Płynęły — często — gorsko25 — ale bez podziału26. 
Już inaczej w tym zamku — znikły niesmak, żałość, 
Jaśnieje przepych pański, naddziadów wspaniałość; 
Już wśrzód licznego dworzan i służby orszaku, 
Grona paziów, rycerzy domowego znaku27, 
W okazałe komnaty (długo niewidziany) 
Zeszedł pan Wojewoda, bogato przybrany; 
A gdy każdy to szczęście usiłował głosić28 — 
Zdawał się więcej synem niż chlubą unosić. 
W spokojnych jego rysach29 trudno poznać znamię 
Głębokich wewnątrz uczuć; tylko dzielne ramię — 
Świetna mowa30, dla ludzi — imię znakomite — 
Co w sobie, to na zawsze dla wszystkich ukryte; 
Lecz teraz, czy z potrzeby, czy w nagłym wzruszeniu, 
W pieszczotach dawał ulgę długiemu cierpieniu; 
I gdy w cichości z synem jakąś sprawę waży, 
Widocznie — uśmiech igrał na poważnej twarzy; 
A w oczach się mignęła szybka, dzika radość, 
Jak kiedy długim chęciom już się staje zadość, 
Jak gdy w trudzącym biegu i myśli ucisku 
Spocznie kto już na chwilę — choćby na mrowisku. 
Spocznie? — oh! może tylko czoło pałające 
Położy, gdzie go żądeł czekają tysiące. 

V

Do późnej nocy w zamku zgiełk i tętent trwały; 
Do późnej nocy trąby i wiwaty grzmiały: 
Dawny wrócił obyczaj, wspaniała ochota, 
Długie się stoły śklniły31 od srebra i złota; 
I loch pański jak serce zdawał się otwarty — 
A stary węgrzyn32 płodził nie bez duszy żarty; 
I godząc huczne tony z wesołym hałasem, 
Muzyka z swą melodią przebiła się czasem33. 
Do późnej nocy twarze — ostre — malowane — 
Przodków w długim szeregu zebranych na ścianę, 
Zdały się iskrzyć nieraz martwymi oczami 
I śmiać się do pijących, i ruszać wąsami. 

VI

W ustach mieszka wesołość — w oczach myśl zgadnienia34
W głębi to, w głębi serca35 robak przewinienia; 
A gdy jaka uciecha razem ludzi zbierze, 
I Pycha, i Pochlebstwo śmieją się — nieszczerze. 
Może tak w dawnym zamku — bo w rznięte podwoje36
Już Noc zaprowadziła ciemne rządy swoje; 
Już ucichli surmacze37; Sen Szczęście osłania; 
I puszczyk z wieży zaczął grobowe wołania; 
A jeszcze — w bocznym skrzydle obszernej budowy, 
Gdzie dzielny Wojewoda wzrok orli, surowy, 
Pomarszczoną powieką w ustroniu przyciska, 
Jak w jaszczur38 kryją kamień, którym duma błyska — 
Jeszcze stuk chodu słychać — lub ciężkie westchnienia, 
W przerwanym tępotaniu39, wracają sklepienia. 
Nicht tam niezawołany wnijść się nie poważy — 
Tam jego myśl ukryta samotnie się żarzy — 
Tam może brnąć już w rozpacz, w niezwykłej niemocy, 
Depce burzliwym krokiem po ciemnościach nocy, 
Jakby w jej czarnym tchnieniu chciał gdzieś znaleźć rękę 
Krwawej, zgubnej przyjaźni — lub zgasić swą mękę! 
I gdy z gorących oczów40 sen trwożny odlata, 
I gdy mu duszną była wysoka komnata, 
Otworzył wąskie okno — patrzał czas niejaki 
Na swoje liczne hufce, rozwinięte znaki, 
Co się do nakazanej zbierały wyprawy; 
Słuchał budzącej trąby i wojennej wrzawy: 
Prychają rącze konie, brzęczą w ruchu zbroje, 
Szumią skrzydła husarzy, chcą lecieć na boje. 
Dla nich wstające słońce w różowej pościeli 
Blaskiem złotych warkoczy widokres weseli41, 
I wznosząc świetne czoło, najpierwszym spojrzeniem 
W ślniącej stali swe wdzięki postrzega z zdziwieniem; 
Dla nich pachnący wietrzyk, co swój oddech świeży 
Dmucha na włosy dziewic i pióra rycerzy; 
Dla nich gwar małych ptasząt, w żywej słodkiej nucie, 
Co z mokrych rosą dziobków wyrywa uczucie: 
Nie dla niego42 — on nie chciał na widoku zostać — 
W niknących cieniach zamku zanurzył swą postać, 
Jak te straszące mary43, które bojaźń nasza 
Widzi w bezsennej nocy — poranek rozprasza. 

VII

Dano znak — wrzasły trąby — szczęknęły podkowy — 
Mężnego towarzysza wierny szeregowy44
Jak cień nie odstępuje; i szybkim obrotem, 
W ciasną gotycką bramę suną się z łoskotem. 
Zagrzmiała długim echem do sklepienia drząca — 
Aż łagodniejszą ziemię45 lżej kopyto trąca; 
I ciszej, ciszej brzęcząc — już słabo — z daleka — 
Głuchy dochodzi odgłos i coraz ucieka. 
Dopiero to na polu — gdzie ogromne koło 
Wytoczyło już słońce — bujają wesoło; 
I pstrym swoim proporcem nim sławy dostąpią46, 
W żywych strumieniach światła jak orły się kąpią: 
Tysiące piór, kamieni, w blask, w farby się stroi; 
Tysiące drobnych tęczy odbija się w zbroi; 
A na ich bystrych oczach siedziało Zwycięstwo, 
A na ich serc opoce kwitły wierność, męstwo, 
A na czele tych szyków wyniosły młodzieniec. 
Lecz któż on? Jakiż chwały czy szczęścia rumieniec 
Lniane chcą cienić włosy? Oh! milszy sto razy 
Niż różowe porankiem natury obrazy, 
I słodszy, i jaśniejszy od chwały połysku 
Ten blask — co w jego serca żywi się ognisku, 
Ten uśmiech — w którym może choć część zachwycenia, 
Z jakim wybrani słyszą Cherubinów pienia47. 
Na lotnym jechał koniu — i nad jarów brzegi 
Poprowadził w porządku milczące szeregi; 
Znikli48 w zarosłą przepaść — aż krążąc parowy49, 
Jeszcze raz świetne z krzaków ukazali głowy; 
Jakiś na wzgórku rozkaz młodzieniec dał znakiem — 
I poszli, poszli drogą za żwawym kozakiem, 
Którego lekkie ślady od kopyt bez stali50, 
Wietrzyk z Rosą, jak dzieci, piaskiem przysypali. 

VIII

I ciche, puste pola — znikli już rycerze, 
A jakby sercu brakli, żal za nimi bierze: 
Włóczy się wzrok w przestrzeni, lecz gdzie tylko zajdzie, 
Ni ruchu nie napotka, ni spocząć nie znajdzie51: 
Na rozciągnięte niwy słońce z kosa świeci  
Czasem kracząc, i wrona i cień jej przeleci, 
Czasem w bliskich burianach52 świerszcz polny zacwierka53, 
I głucho — tylko jakaś w powietrzu rozterka. 
To jakże? Myśl przeszłości w tej całej krainie 
Na żaden pomnik ojców łagodnie nie spłynie; 
Gdzie by tęsknych uniesień złożyć mogła brzemię? 
Nie — chyba lot zwinąwszy, zanurzy się w ziemię: 
Tam znajdzie zbroje dawne, co zardzałe54 leżą, 
I koście55, co nie wiedzieć do kogo należą; 
Tam znajdzie pełne ziarno56 w rodzajnym popiele, 
Lub robactwo rozległe w świeżym jeszcze ciele; 
Ale po polach błądzi nie sparłszy się na nic, 
Jak Rozpacz57 — bez przytułku — bez celu — bez granic. 

IX

Pod starymi lipami Miecznik dumał stary; 
I dźwigał w zwiędłej głowie utrapień ciężary: 
Chociaż ten czarny żupan58 smutny przy siwiźnie,  
Nosił i jasne barwy, gdy służył ojczyźnie. 
Ojczyźnie! której imię wśrzód boju i rady, 
I spornego wyboru, i hucznej biesiady, 
Czystym gorzało ogniem — a serce, jak w wiośnie 
Ptak do słońca, do niego skakało radośnie! 
Ale czas świetnych uczuć już sciemniał — ej! minął, 
I boli tylko życie, a kwiat jego zginął. 
Dumał — i przeszłe żale, obecne zgryzoty, 
Pokrył kir59 nieprzebity grożącej sromoty60; 
O! póki tchu przynajmniej, tak łatwo i marnie 
Płomień zawziętej pychy gniazda nie ogarnie! 
O! póki czarny żupan żywe członki ciśnie, 
Wyschła ręka w potrzebie starą szablą błyśnie! 
Lecz potem? — dumał Miecznik i wzrok wodził hardy, 
Pełen niechęci — gniewu — a może i wzgardy. 

X

Przy nim młoda niewiasta — czemuż kiedy młoda, 
Tak zamglonym promieniem świeci jej uroda? 
Ni ją ubiór udatny, ni ją stroją kwiaty; 
Czarne oczy spuszczone i żałobne szaty; 
A w twarzy smutek, czoło co schyla w cichości61, 
Którego całym blaskiem — uśmiech Cierpliwości! 
Lub jeśli kiedy nagle, wpośrzód gęstych cieni, 
Jaka myśl czy pamiątka, jej lica zrumieni, 
To tak mdłym, bladym światłem — jak gdy księżyc w pełni 
Niezwykłym życiem rysy posągu napełni. 
Piękna, szlachetna postać — do Aniołów grona 
Dążyła, ich czystości czarem otoczona; 
Ale trawiący oddech światowych uniesień 
Owiał pąk młodych uczuć i zwarzył jak jesień: 
To jeszcze jest na drodze, gdzie nią wicher miota, 
W ciężkich kajdanach ziemi dla nieba istota; 
Serce nosi uschnięte, a świeci jak zorza. 
Podobna do owoców umarłego morza62, 
Pod których śliczną farbą, wśrzód trudu, mozoły63, 
Podróżny widzi64 nektar, znajduje — popioły. 
Jakaś posępna słodycz w jej każdym ruszeniu; 
Ani łzy, ani żalu w jej mglistym spojrzeniu; 
O! nie — przeszłych już zgryzot nie widać tam wojny, 
Tylko znikłej nadziei grobowiec spokojny, 
Tylko się lampa szczęścia w jej oczach paliła, 
I zgasła, i swym dymem całą twarz zaćmiła. 

XI

Przy nim młoda niewiasta nad Księgą Żywota65, 
Jak trwożna gołębica, pod jasności wrota 
Wzbijała ducha wiary; i skrzydły drżącemi 
Szukała swego gniazda daleko od ziemi. 
A że nad przepych świata i blasków pozory66
Widniejsze pióra białe zniżonej Pokory67, 
I drży nić, którą serce do nieba związane: 
To kropla słodkiej rosy upadła w jej ranę. 
I wznosząc w górę oczy, z tym tkliwym wyrazem, 
W którego jednym rzucie wszystkie czucia razem, 
Gdzie Przyszłość do Przeszłości po jasnym promieniu 
Biegnie jak czuła siostra łączyć się w spojrzeniu68 — 
I wznosząc w górę oczy — doznała — jak lubo, 
Rozbłąkanej69 w swym żalu swego szczęścia zgubą, 
Gdy już z ziemskich i chęci, i strachu ochłódła, 
Tęsknić szlachetnej duszy do swojego źrzódła! 
Jak miło, by nie wadzić w światowym zamęcie, 
Zniknąć — na zawsze zniknąć pod Śmierci objęcie! 
A kto by widział wtedy jej twarz promienistą, 
I smutnego Miecznika duszę przejrzał czystą, 
Te lipy rosochate — starodawne stroje, 
Których dla wyobraźni tak przystają kroje; 
A kto by widział jeszcze jak jasność i wonie 
Męczeńskim wieńcem nagle oblekły im skronie 
Oh! może się przenosząc w odleglejsze wieki, 
Świetniejsze okolice, kraj sławny, daleki, 
Nad brzegami Jordanu, pod palmy drzewiną, 
Usiadłby zamyślony z Hebrajską rodziną, 
I w spólnictwie niedoli, czując trwogę świętą70, 
Poznał — tęż samą rękę, wieczną, niepojętą, 
Co swe łaski i kary zsyła lub odwleka; 
Też same zawsze troski wygnańca — człowieka, 
Któremu nawet w szczęściu jeszcze czegoś trzeba, 
tylko wtenczas błogo — gdy westchnie do nieba! 

XII

«Ojcze! ja nazbyt długo w miłych myśli kole 
Obłąkałam się dzisiaj — a na twoim czole 
Ciemne następstwo zgryzot zawsze się przebija; 
A kiedy radość mignie, to zaraz i mija, 
Jak promyk, co z obłoków71 na wyniosłe góry 
Błyśnie — i znów go skryją wiatrem gnane chmury. 
Oh! czemuż już nie spocznie twoja głowa siwa? 
Tu — na łonie; nie bój się — teraz żal nie spływa, 
Jak wtedy, coś w mych rękach usnął zmordowany 
I wstał, schylonej córki łzami zapłakany! 
Sroga nieszczęść igraszka: — i tak zżółkły parość72
Popsutym karmił sokiem swego dębu starość; 
I tak zaparte czucia długim uciśnieniem, 
Rwąc tamę mej rozwagi, lały się strumieniem. 
Ah! jakże to boleśnie nazad się obrócić, 
Widzieć Rozpacz grożącą i nie móc się wrócić73! 
Ah, jakże to okropnie w przymusie zostawać, 
Ręką, co chce lekarstwo, truciznę podawać! 
Ojcze! drogi mój ojcze! czyż już żadnej chwili, 
Nigdy ci twoja córka, nigdy nie umili? 
Gorszka74 jej była dola — ale to już przeszło: 
Patrz, jakie słodkie światło we mnie się rozeszło; 
I uśmiech biega w twarzy niż kiedy zabawniej, 
I twój pragnie obudzić — jak w szczęściu — jak dawniej. 
Nieraz ja sobie wspomnę te dziecinne lata, 
Tak lube! tak ulotne!75 i mojego tata 
Jak czasem zasępiony po trudach spoczywa; 
Aż raptem u dziewczynki wesołość się zrywa 
I wciska mu się w serce — powoli — nieznacznie — 
Póki się nie rozjaśni i śmiać się nie zacznie. 
I gdzież to się podziała76 tej dziewczynki władza? 
Pierwej zganiała chmury, a teraz sprowadza; 
I gdzież to żywy, czysty strumyczek upłynął? 
Mruczał na swą nikczemność77, a w jeziorze zginął; 
A nasz śliczny kanarek, gdzież to się obraca? 
Chciał w ogniu piórka złocić i więcej nie wraca. 
O! póki ten, co w moim na zawsze był sercu, 
Nim go moim nazwałam na szlubnym78 kobiercu — 
O! póki ten, co jemu w uczucia się wplatać, 
Brzmić79 w szlachetnych pomysłach, w westchnieniach ulatać, 
W spojrzeniach czuć się światłem i życia potrzebą, 
Było więcej niż szczęście, było dla mnie niebo — 
Ten, co pączek tkliwego, lubego marzenia 
Rozwinął swoim wdziękiem, ocucił z uśpienia, 
Pił jego świeżą rosę, a na jego kwiecie 
Zostawał łzę wdzięczności, której czas nie zmiecie — 
O! póki ten mój miły, ten świat mojej duszy, 
Łańcucha naszych węzłów swą wzgardą nie skruszy; 
Wierny zostanie cnocie, miłości, pamiątkom, 
A gdy znikł pałac szczęścia, wierny jego szczątkom; 
Jeszcze się dla mnie życia nie zamknęło wieko: 
Jeszcze myśl jego o mnie, chociaż on daleko, 
Płynąć będzie tajemnie w umarłe uczucia80, 
I jak cudowny balsam bronić od zepsucia. 
I tę straszną ofiarę — i to rozdzielenie — 
Zniosę — cierpliwie zniosę — póki nasze cienie 
W słodkich, czystych krainach złączone na zawsze, 
Ludzi już nie zobaczą — lecz niebo łaskawsze!» 
Rzekła — i jak w stojącej a popsutej wodzie, 
Wzruszone nagle męty osiadłe na spodzie, 
Z serca jej wyszły czucia, co w łzach długo mokły, — 
I zielonym odcieniem jej bladość powlokły. 
«Wolałbym dźwigać więzy81 u brodacza Turka, 
Niż żeby mi tak marnie więdnieć miała córka; 
Wolałbym w ciemnej turmie pewnej czekać zguby, 
Niźli patrzeć spokojnie na te smutne szluby; 
Alboż to naszej Polsce braknie na młodzieńcach, 
Co to pannom umieją82 wyskoczyć w rumieńcach, 
I tak jak dawniej było — rycerskie kolano 
Raz w życiu tylko ugiąć — po wianek za wiano! 
Nie, Mario! nie trza wzdychać — twego83 nie obrażam; 
Mężny jest i cnotliwy — wiesz, że go poważam; 
Lecz mnie jego rodzica pycha niecierpliwi — 
A kiedy łzami Marii swoje serce żywi, 
Ha — toć i u mnie szabla nie czczym tylko blaskiem, 
I mignie mu pod oczy święconym obrazkiem84: 
Taż to u naszej szlachty dawne przywileje, 
Skrzesać ognia w pałasze, gdy Przyjaźń sciemnieje 
Przyjaźń? a nasze hufy nie z sobą na sejmie85; 
A nasze veto krzyczy jeszcze i w rozejmie86! 
I gdyby kraju napaść, z Hetmanem umowy, 
Nie rzuciły mnie wówczas Szwedowi na głowy; 
I gdyby twoja matka (daj jej niebo Panie!) 
W swe rańtuchy87 nie skryła młodych serc kochanie; 
A niewieścim w błyskotkach, tajemnicach smakiem 
Nie zawarła tych związków z swych matron orszakiem  
Nigdy by w moje kopce wróg się nie mógł schować88; 
Anibym jego złości dozwolił grasować. 
Bo cóż to ja zastałem? Żonę zmiotła kosa89
A córę — szczep jedyny — z łez polewa rosa! 
Dla starej karabeli90 zbyt to wielkie dziwy, 
Znosić tak ciężkie razy, los tak obelżywy. 
Alboż choć raz do serca me dziecię przytulił91? 
Alboż młodością — wdziękiem — choć raz się rozczulił? 
Nie — od domu, imienia, ze wzgardą odgania; 
I teraz w Rzymie szuka szlubów rozwiązania! 
O! co tak, to najlepiej92! I mnie to rozwiąże  
Wysunie raźna młodzież93, i ja za nią zdążę; 
Choć może mniejsi w liczbie, Boga w pomoc wezwą: 
To w końcu tej tam waśni — dzwony się odezwą94!» 
Otarł znużone czoło, czapkę głębiej wmiesił95, 
Kiwnął ręką, i głowę czarnym myślom zwiesił. 

XIII

Za wrotami koń grzebie, a we wsi psów wrzawa, 
Skąd to kozak przypędził, że taka kurzawa? 
I zsiada — i na płocie cugle zarzuciwszy, 
Wchodzi w duży dziedziniec, wąsa poprawiwszy. 
Na ogorzałej twarzy ostrych chwil wspomnienie; 
Prosty jego był ukłon, krótkie pozdrowienie; 
Jednak różnym się zdaje od służalców grona, 
Poddany — lecz swobodę z ojca powziął łona96. 
I gdy dumnie pojrzawszy do pana iść żąda, 
Wśrzód wiodącej go zgrai jak władca wygląda; 
Zwinne jego obroty, kroki jego letsze97, 
Bo swoje członki wędził na stepowym wietrze, 
A barania mu czapka, za każdym ruszeniem, 
Miga gdyby chorągiew, czerwonym płomieniem98 — 
Pomiędzy chwast, zarośle — gdzie lipy z okopu 
Są i cieniem, i trwogą poziomemu chłopu — 
Aż przed pana Miecznika stawi się z orszakiem. 
A koń rży, jak za matką tęskni za kozakiem! 
«Czy masz pismo? » — «Jest, Panie — i jeszcze list wczora 
Oddałby, nim kur zapiał, bo świsnął z wieczora99, 
Ale że czart na stepie tumany wyprawiał100,  
To żeby was z Jejmością Bóg od złego zbawiał»101. — 
«Że wasze mi z listami spóźnił się — to gorzéj: 
Czyj kozak, co się diabłów, abo ludzi trwoży?» 
«Alboż wam nie świadoma krasnych czapek sława102, 
Co z rodu panom wierna? — czyj? — grafa Wacława!» 
Czyta Miecznik: gdy w Marii ocknionym wejrzeniu 
Nie czcza tylko ciekawość — życie w przesileniu; 
Jej łono podniesione w lekkiej pływa fali, 
Co ją do szczęścia niesie lub szturmem obali; 
Jej lica płomień zajął spod serca zapory103, 
Pięknym, lecz przykrym blaskiem — jak suchot kolory. 
«O kozaku i koniu niech mają staranie! 
Ja wraz listy odpiszę — Waszeć czekaj na nie». 
Na głośno grzmiące słowa słuch miał przytępiony104; 
Na śliczne, czarne oczy spojrzał rozczulony; 
Skłonił nisko Ichmościom, i co bądź się zdarzy, 
Kozak z służbą odchodząc — wesoło im gwarzy. 

XIV

«Niechaj kto ludzi zgadnie! — Jeśli to nie zdrada, 
To mojej biednej Marii radość zapowiada. 
Pisze mi Wojewoda w cukrowych wyrazach, 
Że mamy już zapomnieć o naszych urazach; 
Że żałuje za grzechy — nie tylko ogłasza 
Swój afekt dla synowej, ale w dom zaprasza: 
Więcej jeszcze — takiego, jak mówi, zamęścia105
Syn nie wart, bo zasługą trza się dobić szczęścia; 
Pragnie więc, żeby wprzódy w wojennej potrzebie 
Jakim rycerskim czynem stał się godnym ciebie: 
I gdy właśnie Tatarzy grasują w tej stronie, 
Jemu stawić się kazał w twych wdzięków obronie; 
A tak z laurem u czapki światu się pochwalić, 
Że tę, co umie kochać106 — potrafi ocalić! 
Dziś ma tu z wojskiem ciągnąć». 
«Dziś? ja go zobaczę? 
O! Boże, jaka radość! jakże serce skacze! 
Ale na cóż te bitwy? Czyż z twarzy wyrazu, 
Że śmiały i szlachetny, nie widać od razu? 
Jednak to rzadko ludzi jak pan Wojewoda107, 
Sam wyznaje się winnym — lecz mnie ciebie szkoda! 
Ojcze! ja taka blada — on mnie się przerazi; 
Może się dużo zmartwi — może się obrazi  
Trza by się trochę przywdziać — jakże znajdujecie? 
Ja bym chciała być jemu najpiękniejszą w świecie!» 
«Czekaj! czekaj — przed siecią nie złapiesz szczupaka108; 
Może tu jeszcze przyjdzie zagrać nam w straszaka109
Wszakże i ja Tatarów wypłoszyć stąd żądam, 
A dlaczego wżdy110 siedzę? bo się wzad oglądam111; 
Zobaczym tych rycerzy — mnie się wszystko roi, 
Że jakieś mataczyny112 Wojewoda stroi». 
Ale już trąb w powietrzu rozlega się brzmienie; 
Słychać z dala chrzęst zbrojnych, a ziemi jęczenie: 
Już wyprzedziwszy hufce, co w wolnej szły mierze, 
Stanęli jacyś u wrót skwapliwsi rycerze. 
«Wacław»! — krzyknęła Maria — i prędzej niż strzała, 
Kirem okryta postać do niego leciała. 

XV

O! jakże szczęście ładnie, jak żywo oświéca 
Młode szlachetne czoła a nadobne lica! 
Jak w pogodnym spojrzeniu jaśniało wspaniale 
Wdzięczne serce młodzieńca w całej swojej chwale! 
I na tle przezroczystym pociechy rozlanej 
Słodkie sny przez nadzieję duszy kołysanej113: 
Mężny — wyniosły — miły — po niszczącej burzy 
Różowy blaskiem tęczy, co mu przyszłość wróży — 
Z jakąż lubą rozkoszą114 w każdej żyły biciu 
Ujął w spragnione ręce swój wdzięk cały w życiu! 
Z jakże pyszną opieką, tkliwe drzące115 łono 
Skrytej cichej pieszczoty utulił obroną116! 
Precz, złocisty luzaku117 — weź tego rumaka — 
By nie spłoszyć miłości pierszchliwego ptaka. 
A ty panie Mieczniku spocznij — moja rada; 
Kręci się łza w twym oku i na wąsy spada, 
To może już i w boju robi ci się ckliwo? 
A Maria? — ah! i Maria czuła się szczęśliwą! 
Szczęściem niewiast118 — dla których słodkie w życiu chwile 
Są jak pogodne niebo — gdy piorun grzmi w tyle! 

XVI

«No, panie zięciu!» — Miecznik z mokrymi oczami,