Reformy w wychowaniu moralnym - Izabela Moszczeńska-Rzepecka - ebook

Reformy w wychowaniu moralnym ebook

Izabela Moszczeńska-Rzepecka

0,0

Opis

Autorka wygłosiła swój odczyt, wydany następnie w formie broszury, w czasach kiedy nadal nie tylko edukacja szkolna, ale również domowe wychowanie dziewcząt i chłopców było odmienne. „Istotnie — pisze Moszczeńska — w obecnych zwyczajach leży, że od samego już urodzenia traktujemy chłopców i dziewczynki w ten sposób, jakbyśmy ich chcieli sobie wzajemnie jak najbardziej obcymi uczynić. Od urodzenia niemal utwierdzamy dzieci w tym przekonaniu, że dziewczynka i chłopiec to zupełnie niepodobne do siebie i niemające ze sobą nic wspólnego istoty, od pierwszych chwil rozbudzenia się umysłowego dzieci nasze czują, że wprost odmiennym podlegają prawom, że co uchodzi jednemu, potępiają u drugiego, i na odwrót”.

Co prawda przemiana obyczajowo-poznawcza ostatnich dekad spowodowała mniej więcej powszechne uznanie faktu, że rozum, wiedza, pracowitość i energia „jednak nie szpecą i nie wykolejają kobiety”. Wobec tego doświadczona edukatorka i matka proponuje, żeby i w domu, i w szkole wpajać dzieciom bez względu na płeć te same zasady postępowania i te samą wiedzę. Między tymi cnotami, które niegdyś zalecano wyłącznie dla kobiet, wskazuje na łagodność i cierpliwość, które mogłyby się okazać bardzo przydatne dla mężczyzn — i prywatnie, i w związkach małżeńskich oraz rodzinnych, i w życiu społecznym. Najważniejsze w edukacji jest, podkreśla autorka, aby nie kłamać, nie zaprzeczać głoszonym zasadom słowem, ani — co ważniejsze nawet — czynem.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Izabela Moszczeńska-Rzepecka
Reformy w wychowaniu moralnym
Epoka: Modernizm Rodzaj: Epika Gatunek: Odczyt

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 55

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Izabela Moszczeńska-Rzepecka

Reformy w wychowaniu moralnym

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN-978-83-288-6094-0

Reformy w wychowaniu moralnym

Odczyt publiczny

Gdy chłopiec kończy lat 14, coraz częściej obija się o jego uszy natarczywe pytanie: „Czym będziesz?”.

W nieszczęsnym tym pytaniu, którym od początku nauki nieraz dręczyliśmy dzieci nasze i które je w całym ciągu życia szkolnego prześladowało, zawiera się niewypowiedzianie męcząca, gorączkowa troska rodzicielska o losy dziecka, nieodłączna od rodzicielskiej miłości gwałtowna chęć przewidzenia i uprzedzenia przyszłych wypadków, nadania przyszłości dziecka pewnego, z góry zamierzonego kierunku, tak aby w chwili, gdy nieuchronną losu koleją zostanie samo na świecie, własnym siłom pozostawione, ojciec i matka spokojnie zamknąć mogli oczy, pewni, że dziecko ich, raz wstąpiwszy na daną drogę, pójdzie po niej równo i gładko.

A jednak, ileż razy ta nadzieja, ta nieraz tak trudno zdobyta pewność — złudna się okazuje!

Bo cóż właściwie mieści się w tym pytaniu: „Czym będziesz?”, do czego ono zmierza? Ot, po prostu do tego, by wybrać dla chłopca najprzód odpowiednią szkołę średnią, potem, o ile zdolności i chęci starczą, taką szkołę wyższą lub specjalną, która by mu dała dyplom, patent, świadectwo wystarczające dla zdobycia kawałka chleba i przyzwoitego w życiu stanowiska.

Na tym dyplomie lub świadectwie, na otrzymanych cenzurach1, a wreszcie na fachowej umiejętności buduje się całą przyszłość dziecka. Tysiąckrotne, bolesne nieraz doświadczenia nie nauczyły nas jeszcze, że to podstawa tak krucha jak lód marcowy, że fachowe uzdolnienie i stemplowane tego uzdolnienia dowody są tylko bronią, są tylko jednym z narzędzi, którym człowiek w walce życiowej posługiwać się może, jeżeli się nim posługiwać umie, jeżeli ma dzielne ramię i wzrok bystry, głowę jasną i odwagę w sercu; że ono wreszcie jest całkiem bezużytecznym w życiowej wędrówce bagażem dla tego, kto je zdobył kosztem sił fizycznych i umysłowych, kosztem moralnej energii i zdolności do życia.

Z pomocą tego świadectwa młodzieniec nie zdobędzie ani jednego życiowego posterunku, nie zwalczy i nie przełamie żadnej zapory, nie zapewni szczęścia sobie, nie przyczyni go drugim, a głównie nie obroni się przed sobą samym, nie odniesie zwycięstwa w żadnej wewnętrznej walce i może pozostać całe życie tak bezsilny, bezbronny i bezradny jak maleńkie niemowlę.

I cóż mu z tego przyjdzie, że umie chorych osłuchiwać i recepty pisać, że umie plany budowli lub mostów rysować, że zna wszystkie zawiłości prawa rzymskiego i miejscowego, jeżeli nie umie żyć? Albo co gorzej, jeżeli nie ma siły, odwagi, ochoty do życia?

Tej sztuki nie nauczy go ani uniwersytet, ani politechnika, najuczeńszy profesor nie wyłoży mu jej arkanów, najbogatsze laboratorium nie odkryje mu jej zagadki. Rodzicielska troskliwość lub ofiarność społeczna może go przeprowadzić przez szkoły, ale szkoła nie zrobi go jeszcze człowiekiem.

Cokolwiek inaczej rzecz się przedstawia, gdy chodzi o dziewczęta; inaczej o tyle, że mniej mamy złudzeń i mniej też może doznajemy zawodów.

Wprawdzie i dziewczętom coraz częściej stawiamy analogiczne pytanie, ale je zwykle formułujemy inaczej. Rzadziej „Czym będziesz?”, częściej zaś pytamy: „Co będziesz robiła, gdy dorośniesz?”, już przez sam układ zdania zaznaczając, że zdobyta zdolność fachowa ani o wartości, ani o przyszłości naszej córki w oczach naszych nie stanowi.

Chodzi nam po prostu o to, czy znajdzie zarobek i jaki, jeśli go potrzebować będzie.

Choć nie wypowiadamy tego ostatniego zastrzeżenia, to jednak w duszy powtarzamy je zawsze, nigdy nie wyrzekając się nadziei, że może patent nauczycielski, że może świadectwo ze szkoły handlowej okażą się dla naszych córek niekoniecznie potrzebne. Cieszą nas i u nich dobre cenzury i stopnie, ale cieszy nas więcej ich rozkwitająca młodość, ich wdzięk i towarzyskie przymioty.

Gdy chodzi o synów, liczymy na szkoły, gdy chodzi o córki, liczymy na pomyślne okoliczności, ale nigdy nie liczymy na własne dzieci, myśląc o ich przyszłości.

I słusznie! Bo czyż wiemy, czym są nasze dzieci, co się w ich duszach dzieje, jakiego to rodzaju są ludzie, jak żyć chcą i jak żyć umieją? Do czego dążą, jak żyć pragną i jakimi środkami upragnione cele zdobywać chcą i mogą? Wiemy tylko, że nasze dzieci się uczą, a jak się uczą i czego, wskazują nam cenzury.

Reszta jest wielką niewiadomą i dla nas, i dla nich samych.

Przecież i one nie wiedzą, jak żyć będą, bo one wcale żyć nie próbowały. Po prostu nie mają na to czasu. Wstają rano, idą do szkoły, wracają, jedzą obiad i (w najlepszym razie) po godzinie przechadzki zabierają się do przygotowania lekcji, a potem, jeśli lekcja muzyki, konwersacji w obcych językach lub tym podobne reszty dnia nie zabiorą, po krótkim wypoczynku, mniej lub więcej hałaśliwym i ruchliwym, z książką pod poduszką idą spać.

Ale ślęczeć nad książkami, czytać i pisać, odrabiać zadania i wydawać lekcje2 to nie znaczy żyć! Z przeżuwania cudzych myśli i z zewnątrz, przez pośrednictwo książek, zdobytych wiadomości, z gimnastyki umysłowej i naukowych popisów składa się minimalna cząstka życia dorosłego człowieka. Naszym dzieciom zabierają one dzień po dniu. Na szczęście mamy dni świąteczne, wakacje, czasem nawet bardzo długie. Wszystko, co dzieci wtedy robią, nie bierze się w rachubę; jest to dla nas mniej więcej obojętne, o tyle, o ile my jaki taki mamy spokój, o ile nam w drogę nie wchodzą.

Z chwilą otrzymania cenzur dzieci nasze wolne są od wszelkich obowiązków i mogą się bawić, jak chcą, byleby po wakacjach znowu zabrały się do pracy i uczyły się równie dobrze.

Czy one umieją tego wolnego czasu używać, czy go tylko zabijać, czy zabawa ich siły wyrabia, czy trwoni, czy stosunki koleżeńskie rozwijają w nich instynkty społeczne, czy tylko przymioty towarzyskie, lub przeciwnie, może nawet zmysł eksploatowania drugich, zdolność wzajemnego ogłupiania się lub bezmyślnego naśladownictwa, któż by w to wglądał?

Z chwilą, gdy szkoła oddaje nam dzieci, i my również abdykujemy; praca wychowawcza zostaje nieomal zupełnie zawieszona.

Dzieci bawią się i odpoczywają. Po pilnej nauce mają do tego prawo. Choćby stawały na głowach, na cóż im tego bronić?

Ale czy ojcowie i matki nie wiedzą, że bawiąc się, można robić coś znacznie gorszego niż stawać na głowach?

Skąd się biorą następnie w dzieciach naszych szkodliwe popędy, zgubne nałogi, nieuleczalne wady, czemu przypisać zanik charakterów, brak energii, brak altruistycznych i społecznych instynktów, apatię, bezmyślność, samolubstwo, grzeszny oportunizm, niedołęstwo i krętactwo, fałsz i blagę, nierzetelność, chciwość, okrucieństwo, i to nawet u takich ludzi, którzy w szkołach mieli zawsze piątki ze sprawowania?

Któż to wie?

Nie nauczyciele, bo oni zawsze, jak zaręczają, sądzili sumiennie i przyznawali piątki tylko tym uczniom, którzy na lekcjach zachowywali się cicho i impertynencją3 względem zwierzchności szkolnej nie pokalali swej uczniowskiej opinii.

Nie rodzice, bo ci pilnie śledzili stopnie w cenzurach i karali za każdą dwójkę, a w domu powtarzali ciągle: nie hałasuj, nie psoć, nie sprzeciwiaj się siostrom, nie drzyj ubrania, nie przeszkadzaj ojcu, nie grymaś przy obiedzie, ucz się — słowem, robili, co mogli.