Ludzie, którzy szli - Tadeusz Borowski - ebook + audiobook

Ludzie, którzy szli ebook

Borowski Tadeusz

0,0
20,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

"Ludzie, którzy szli" Tadeusza Borowskiego to lektura szkolna w liceum i technikum.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Ebook "Ludzie, którzy szli" zawiera przypisy opracowane specjalnie dla uczennic i uczniów liceum i technikum.

Ludzie, którzy szli to opowiadanie Tadeusza Borowskiego ze zbioru pt. Pożegnanie z Marią. W utworze widzimy codzienność obozową w Auschwitz: pracę, relacje między więźniami, próby zapewnienia sobie rozrywki. Przetrwanie każdego dnia wymaga od nich nie lada wysiłku i starań, przy tym usilnie starają się uczynić go niemal normalnym.

To życie toczy się na tle funkcjonowania obozu: przybywają coraz to nowe, wielotysięczne transporty ludzi, którzy trafiają najczęściej do krematoriów, a przy odrobinie „szczęścia” — do pracy w obozie. Borowski w "Ludzie, którzy szli" pokazuje, jak zacierają się granice między obserwacją a uczestnictwem w życiu Auschwitz, jak bezradność powszednieje. Dzięki charakterystycznie zbudowanej, powściągliwej narracji obraz ten jest wyjątkowo wstrząsający.

Epoka: Współczesność Rodzaj: Epika Gatunek: Opowiadanie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 22

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tadeusz Borowski

Ludzie, którzy szli

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN 978-83-288-6478-8

Ludzie, którzy szli

Najpierw budowaliśmy na pustym polu, leżącym za barakami szpitala, boisko do piłki nożnej. Pole leżało „dobrze” — z lewa cygański z jego wałęsającą się dzieciarnią, kobietami siedzącymi po ustępach i ślicznymi, wysztyftowanymi1 na ostatnią nitkę flegerkami2, z tyłu — drut, za nim rampa z szerokimi torami kolei, wciąż zapełniona wagonami, a za rampą obóz kobiecy. Właściwie nie żaden obóz kobiecy. Tak się nie mówiło. Mówiło się FKL — i wystarczy. Z prawa od pola były krematoria, jedne za rampą, obok FKL, drugie bliżej, tuż przy drucie. Solidne budynki, mocno osadzone w ziemi. Za krematoriami lasek, którym szło się do białego domku.

Budowaliśmy boisko wiosną i jeszcze przed jego skończeniem poczęliśmy siać pod oknami kwiatki i wykładać tłuczoną cegłą czerwone szlaczki naokoło bloków. Siało się szpinak i sałatę, słoneczniki i czosnek. Zakładało się trawniczki z wycinanej koło boiska murawy. Podlewało się to co dzień wodą przywożoną beczkami z obozowej umywalni.

Kiedy podlewane kwiatki podrosły, skończyliśmy boisko.

Teraz kwiatki rosły same, chorzy sami leżeli w łóżkach, a myśmy grali w nożną. Co dzień po rozdaniu wieczornych porcji na boisko przychodził, kto chciał, i kopał piłkę. Inni szli pod druty i rozmawiali przez całą szerokość rampy z FKL.

Raz stałem na bramce. Była niedziela, spory tłumek flegerów i podleczonych chorych otoczył boisko, ktoś po nim uganiał się za kimś i na pewno za piłką. Stałem na bramce — tyłem do rampy. Piłka poszła na aut i potoczyła się aż pod druty. Pobiegłem za nią. Podnosząc ją z ziemi, spojrzałem na rampę.

Na rampę zajechał właśnie pociąg. Z towarowych wagonów poczęli wysiadać ludzie i szli w kierunku lasku. Z daleka widać było tylko plamy sukienek. Widocznie kobiety były już ubrane w letnie stroje, pierwszy raz w tym sezonie. Mężczyźni zdjęli marynarki i świecili białymi koszulami. Pochód szedł wolno, dołączali do niego ciągle nowi ludzie z wagonów. Wreszcie się zatrzymał. Ludzie usiedli na trawie i patrzyli w naszą stronę. Wróciłem z piłką i wybiłem ją w pole. Przeszła od nogi do nogi i wróciła łukiem pod bramkę. Wybiłem ją na korner. Potoczyła się w trawę. Znów poszedłem po nią. I podnosząc z ziemi, znieruchomiałem: rampa była pusta. Nie pozostał na niej ani jeden człowiek z barwnego, letniego tłumu. Wagony też odjechały. Widać było doskonale bloki FKL. Pod drutami znów stali flegerzy i krzyczeli pozdrowienia dla dziewcząt, które z drugiej strony rampy odkrzykiwały im.

Wróciłem z piłką i podałem na róg. Między jednym a drugim kornerem za moimi plecami zagazowano trzy tysiące ludzi.