Bieg mego życia - Maciej Szarek - ebook

Bieg mego życia ebook

Maciej Szarek

0,0
20,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Autobiograficzny tekst Bieg mego życia, autorstwa Macieja Szarka, pierwotnie publikowany był w odcinkach na łamach czasopisma „Przyjaciel Ludu”, na przełomie 1895 i 1896 roku. Pisarz koncentruje się tutaj przede wszystkim na na swojej edukacji i będącej jej konsekwencją działalności literackiej. Życie prywatne autora ukazane zostało jedynie w stopniu niezbędnym dla nakreślenia złożonego tła trudności, z jakimi w XIX wieku musiał się borykać chłopski syn, chcący rozwijać się intelektualnie i artystycznie. Ponadto Szarek opisuje w barwny sposób przypadkowe z początku spotkania ze swoimi późniejszymi mistrzami, które z czasem przeradzają się w autentyczne przyjaźnie. Nie brakuje również fragmentów nawiązujących do ówczesnego życia społecznego i politycznego, jak np. opisany szczegółowo epizod z powstania styczniowego.

W Biegu mego życia przytoczone zostały także niektóre utwory poetyckie autora, a w zakończeniu podaje Szarek długą listę czasopism, z którymi współpracował, publikując na ich łamach swoje teksty.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Maciej Szarek
Bieg mego życia
Epoka: Pozytywizm Rodzaj: Epika Gatunek: Pamiętnik

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 40

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Maciej Szarek

Bieg mego życia

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN-978-83-288-6752-9

Bieg mego życia

Bracia włościanie! Chociaż koleje mego życia nie przedstawiają nic zgoła nadzwyczajnego, postanowiłem atoli opisać, jak umiem, wszystko, co mi się zdarzyło od dzieciństwa aż po dziś dzień. Niechaj te pamiętniki skromnego rolnika polskiego wskażą czytelnikom, jak mylą się ci, którzy mówią: „Ha, co mi tam po nauce! Mój ojciec czytać i pisać nie umiał, a żył; i ja czytać nie umiem, a żyję, to i moje dzieci żyć będą — zresztą po śmierci mojej niech tam robią, co chcą!”. Jako grzeszne uważać należy takie mniemanie, bo nauka jest skarbem najdroższym dla każdego człowieka; ja na przykład, który posiadam zaledwie jej iskierkę w porównaniu do ludzi uczonych, za żadną jednak cenę w świecie nie byłbym się jej wyrzekł. Więc niech nikt z ludzi lekce nie waży nauki i nie sądzi, że nie może posiadać żadnych wiadomości, bo do szkoły nie chodził. Bracie czytelniku, wierzaj mi, że każdy człowiek, mający dobre chęci i pilność, może o tyle przynajmniej zdobyć oświaty, aby wiedział, do jakiego narodu należy i jaka go ziemia żywi. Zaś każdy z Polaków może i musi wiedzieć, czym to nasz kraj polski był dawniej, a czym jest teraz. Zobaczycie zresztą po przeczytaniu tych moich wspomnień, że i ja nie wyniosłem ze szkoły tego promyka oświaty, który mi w życiu przyświeca, lecz zdobyłem go dzięki własnej ciekawości i pracy, za co Panu Bogu dziękuję.

Maciej Szarek, włościanin.

Urodziłem się bardzo już dawno temu, bo d. 4 lutego 1826 roku w Galicji1, w powiecie wielickim2, we wsi Brzegach3, gdzie dotąd mieszkam. Rodzice moi byli niezamożni, bo tylko 4 morgi4 lichej ziemi mieli całego obszaru z zabudowaniem. Utrzymywali się więc z zarobku dziennego, a latem ojciec zarabiał flisem5 na statkach po Wiśle6. Pomimo to przednówek7 co roku ich nawiedzał, zwłaszcza gdy grunt bywał zalewany powodziami, co często się zdarzało, bo leży nad korytem Wisły.

Sam nie wiem skąd, ale chęć do nauki wcześnie we mnie się zbudziła: gdy doszedłem do lat ośmiu, prosiłem rodziców, aby mię posyłali do organisty, do sąsiedniej gminy, około dwóch godzin drogi odległej od Brzegów. Ale rodzice zezwolić na to nie chcieli, bo jedyny synaczek był im potrzebny w domu do paszenia gęsi, a do tego, sami nie znając ani litery — bo w tych rokach szkół na wsi nie było — nazywali wszelką naukę próżniactwem.

Szczera chęć przezwycięża wszelako trudności: rodzice, nie mogąc oprzeć się nieustannym moim prośbom, pozwolili mi nareszcie przez kilka tygodni w zimie chodzić do owego organisty. Biegłem tam z radością co dzień, czy na dworze był mróz czy zawierucha, czy śnieżyca — nie opuściłem ani dnia. Niedługo wszakże trwało moje szczęście: gdy nastała wiosna, rodzice kazali włóczęgi zaprzestać, pozostawili mię w domu do pasania bydła i gęsi. Poczciwy organista, widząc jak wielkie mam zamiłowanie do nauki, przyszedł z prośbą do rodziców, ażeby choć jeden rok bez przerwy pozwolili mi chodzić do niego, a on będzie mię uczył bezpłatnie. Ale prośba organisty nie odniosła pożądanego skutku, musiałem nadal pozostać pasterzem.

Nie zapomniałem jednak tego, czegom się u organisty w zimie nauczył. Brałem co dzień ze sobą, idąc za bydłem, groszówkę, to jest abecadło i elementarz, i tego dopiąłem dzięki swej ciekawości, żem tego samego jeszcze lata chodził do kościoła z książką do modlenia.

Przeszło lato, nastała znowu zima, ale teraz rodzice już ani słyszeć nie chcieli o nauce i mówili, że dobra ona dla tych, którym się nie chce na gruncie pracować, ale chłop z niej nie wyżyje i panem nie będzie.

Słuchałem, co mówiono, ale nie straciłem zamiłowania do nauki. Przez zimę jedną i drugą, gdy matka przyniosła jakie bądź wiktuały8, zawinięte w papier zapisany, brałem węgiel z komina i pisałem na ścianie takie litery, jakie były na owym papierze.

Pisałem, ale nie wiedziałem, co piszę, bo liter podręcznych, czyli pisanych, nie znałem. Ta moja bazgranina bardzo smutnie się skończyła, bo gdy matka zobaczyła, że całą bieloną ścianę zapisałem węglem, natenczas wzięła laskę dość grubą i dalejże mię karać to po rękach, to po barach, gdzie laska trafiła, przy czym wciąż powtarzała: „Nie walaj ściany, próżniaku!”.

Tak wśród pracy fizycznej i gorącej chęci do pracy umysłowej zbiegła mi pierwsza część życia. W dziewiętnastym zaś roku straciłem ojca, a wkrótce potem, bo w r. 1845, ożeniłem się i objąłem gospodarstwo na siebie. Niedługo jednak cieszyłem się w społeczeństwie9 ze swą żoną, gdyż wzięli mię do wojska w r. 1847, matka zaś poszła za drugiego męża i trzymała dalej gospodarstwo.

Żona moja pozostała na czas nieograniczony na małej części swego gospodarstwa, ja zaś, jako rekrut, zostałem powołany do 20. pułku piechoty, do Keniggrecu10. Tam zapisali mię do szkoły wojskowej, na co się z największą chęcią zgodziłem, bom myślał, że tam będą uczyli polskiego języka. Gdy jednak usłyszałem niezrozumiałą dla siebie niemiecką mowę w tej szkole, wielce mię to zasmuciło, oziąbłem też na duchu naukowym i oświadczyłem, że tylko w tym języku chcę się uczyć, którym mówili moi ojcowie, którego matka mię nauczyła. Za to szczere wyznanie pan kapitan ukarał mię sześciogodzinnym aresztem, po czym dalej uczyć się musiałem, ale już z wielką niechęcią, co widząc, nauczyciele dopomogli mi do uwolnienia się z owej szkoły.