Aniołek z różkami - Karolina Kołbuc vel. Caroline Angel - ebook + audiobook

Aniołek z różkami ebook i audiobook

Karolina Kołbuc vel. Caroline Angel

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Lepiej żyć niebezpiecznie, niż umierać z nudów

Całe życie walczyła z mafią. Teraz musi stawić czoła nowym wyzwaniom

Była policjantką, ale z nim jest gotowa złamać prawo

Ayla Deroy zostaje jednego dnia podwójnie zraniona. Najpierw odkrywa, że narzeczony zdradza ją z jej własną siostrą, a potem, gdy ma właśnie przyłapać oboje na gorącym uczynku, ktoś do niej strzela. Nasłany przez mafię zamachowiec trafia młodą policjantkę aż osiem razy! Ayla cudem uchodzi z życiem, nic dziwnego, że po wyjściu ze szpitala nie chce wracać do dawnego życia. Przed wspomnieniami ucieka najdalej jak się da, na Alaskę. Niestety, po drodze w niecodziennych okolicznościach traci wszystkie swoje rzeczy. Jedyną osobą, która może pomóc w ich odzyskaniu, jest tajemniczy mężczyzna poznany przez Aylę na lotnisku. Nieznajomy jest zabójczo przystojny, ale instynkt policjantki podpowiada dziewczynie, że także bardzo niebezpieczny. W takich kwestiach Ayla Deroy nigdy się nie myli... Choć swoich uczuć nie jest już tak pewna.

Akcja kolejnej części mafijnej sagi Caroline Angel gna naprzód jak rozpędzony motocykl!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 271

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 0 min

Oceny
4,6 (59 ocen)
42
12
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Emma47

Nie polecam

Słaba
10
Nikus05

Dobrze spędzony czas

Mam mieszane uczucia co do tej książki. Niby mafia a mafiozo to jakaś pierdoła, dialogi jakby między nastolatkami. A tekst mafioza " mordo/mordeczko do innych to mnie powalił.
10
Magda17adb

Całkiem niezła

lekka, czyta się szybko
00
EdytaCiach33

Nie oderwiesz się od lektury

nie mogłam się oderwać 😍
00
Fiba1

Nie oderwiesz się od lektury

polecam lepsza niż część 1 czekam na kontynuację
00

Popularność




Karolina Kołbuc vel. Caroline Angel

Aniołek z różkami

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli. 

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe. 

Redaktor prowadzący: Justyna Wydra

Projekt okładki: Justyna Sieprawska

Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.

Helion S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice 

tel. 32 230 98 63 

e-mail: [email protected] 

WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek) 

Drogi Czytelniku! 

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres 

https://editio.pl/user/opinie/anizro_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję. 

ISBN: 978-83-289-0558-0

Copyright ©  Helion S.A. 2023

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Prolog

Ta noc odzwierciedla mój wewnętrzny stan emocjonalny. Stoję przed własnym domem. Duże krople deszczu moczą mi włosy i ubra­nie. Dłoń zaciska się na kluczu, który kilka minut temu umieściłam w zamku w drzwiach. Trwam w bezruchu, a moje łzy są zmy­wane przez ulewę. Co chwilę błyskawice rozjaśniają niebo nade mną. Grzmoty zagłuszają ciszę wokół.

Jego dłonie suną powoli po jej udzie. Znikają za materiałem skąpej piżamy. Mięśnie jego ramion się napinają. Jej paznokcie zadrapują skórę na męskiej klatce piersiowej — tej samej, na której opierałam głowę przed snem. Każdej nocy zasypiałam w je­go ramionach. Czułam się bezpiecznie. Łudziłam się, że byłam kochana…

Powinnam tam wejść. Przerwać to, co się dzieje w moim domu. Brakuje mi jednak siły…

Jak potraktować swoją siostrę obnażającą właśnie ciało przed mężczyzną, który trzy miesiące temu prosił mnie o rękę? Nie wiem… Otępienie paraliżuje moje ciało. Nie pozwala racjonalnie myśleć, więc stoję i obserwuję ich przez okno.

Moim jedynym pragnieniem tego dnia był powrót do domu. Do miejsca, które sprawiało, że zapominałam o pracy, gdzie każdego dnia narażam życie dla bezpieczeństwa obcych mi ludzi. Chciałam napić się herbaty, zwierzyć się z dzisiejszych przeżyć, rozpłakać się w jego ramionach z bezradności.

Nic więcej nie mogę zrobić, muszę się poddać i obserwować, jak…

Pisk opon za moimi plecami wyrywa mnie z bezwładności. Odwracam się w stronę, skąd dobiega hałas, a wtedy dostrzegam broń wycelowaną prosto we mnie. Nie mija sekunda, a kierowca czarnego minivana naciska spust.

Wystrzał za wystrzałem.

Kule, jedna po drugiej, przebijają moje ciało.

Tracę siłę, by utrzymać się na nogach.

Padam.

Samochód odjeżdża.

Walczę z konwulsjami i potwornym bólem rozrywającym mi klatkę piersiową. Widzę strugi deszczu obmywające mnie z krwi. Powieki robią się ciężkie. Nie potrafię się ruszyć. Pojedyncza łza spływa po moim policzku, a w głowie krzyczy jedno pytanie:

Dlaczego ja?!

Ręce złożone do modlitwy

Pół roku później

Umarłam, lecz moje płuca wciąż dostarczają powietrze do wszystkich komórek mojego ciała.

Umarłam, lecz moje serce wciąż tłoczy krew.

Umarłam, lecz nie potrafię zapomnieć. Wystarczy, że zamknę oczy, a wszystkie obrazy z tej nocy pojawiają się na nowo i rozpoczyna się po raz kolejny ten sam film — Ava i Mason spleceni razem w akcie seksualnej namiętności i te strzały…

Nie powinno mnie tu być — powinnam być martwa. Pół roku temu moje życie się skończyło, lecz nikt nie złożył mojego ciała do drewnianej trumny z rękoma ułożonymi jak do modlitwy. W tym momencie wegetuję. Czekam, aż na nowo poczuję się spełniona i szczęśliwa, lecz tutaj, w Austin, gdzie tak wiele rzeczy i ludzi przypomina mi o zdradzie Masona i siostry, a także o pracy, która wykończyła mnie psychicznie i doprowadziła do ataku na mnie, nie potrafię się podnieść.

Kiedyś kochałam swoją pracę, byłam z niej dumna. Czułam się spełniona, aż do dnia, w którym nie udało mi się jej uratować. To była mała dziewczynka o blond włoskach, które w promieniach słońca wyglądały jak aureola. Gdy zaginęła, miała cztery lata, a kiedy ją odnalazłam — sześć. Leżała nieruchomo na parkingu pod komisariatem. Ktoś chciał, aby została tak znaleziona. Zimna jak lód z raną postrzałową w policzku. Tego samego dnia udało namierzyć się mężczyznę, który zostawił ją martwą na parkingu. Niestety, uciekł z miejsca zamieszkania, a potem moje ciało przeszyło osiem kul — za dużo wiedziałam, zbyt wiele śledztw przeprowadziłam i dreptałam temu człowiekowi po piętach. Ta dziewczynka była przynętą, a ja byłam jego celem. Kiedy szukałam małej Rosalie, on przeprowadzał transakcje handlu małymi dziećmi. Przeoczyłam to, dlatego dostałam wypowiedzenie z pracy. Nic więcej mnie już tutaj nie trzyma.

— Ayla, kochanie…

Zza pleców dobiega do mnie szept mojej matki. Nie mam ocho­ty na nią spoglądać ani z nią rozmawiać. Nie lubię jej obłudy. Wcale nie jest miłosierna i kochająca, chce tylko, aby każdy tak ją postrzegał.

— Może pójdziesz na spacer? Mamy taką ładną wiosenną pogodę — dodaje.

— Wyjeżdżam — odpowiadam pewnie. To jest jedyne słowo, jakie wypowiadam.

Moja walizka leży spakowana tuż obok łóżka, a bilet lotniczy bezpiecznie spoczywa w torebce. Wszystko zaplanowałam. Kupiłam mieszkanie z pieniędzy ze sprzedaży domu, w którym niegdyś mieszkałam z Masonem. Nie chciałam tego domu, nie potrafiłam w nim przebywać ani siedzieć na kanapie, na której dochodziło do miłosnych ekscesów. Poza tym pod nim omal nie straciłam życia. Nie mogłabym tam spać.

— Dokąd? — Chwyta mnie za nadgarstek. Jej dłoń jest zimna, tak jak jej serce. — Tu jest twój dom. Twoja rodzina.

— Kto? — Niemal parskam śmiechem. — Nie mam żadnej rodziny. Wyjeżdżam.

— Na jak długo?

— Na zawsze.

Kobieta staje przede mną z surowym wyrazem twarzy, co nie wywołuje we mnie żadnej reakcji. Niegdyś Judith Deroy była piękną kobietą. Teraz jej twarz jest blada i zniszczona przez długoletnie palenie papierosów i uzależnienie od marihuany. Kobie­ta, która zmarnowała swoją świetlaną karierę w modelingu, stoczyła się na dno, kiedy w jej życiu pojawił się mój ojczym. Miałam wtedy trzynaście lat. To się stało zaraz po tym, jak mój biologiczny ojciec zaginął bez śladu. Po trzech latach poszukiwań uznano go za martwego, a w jego grobie spoczywa pusta trumna z jego zdjęciem.

— Jeśli wyjdziesz z tego domu, będziesz egoistką! — mówi opryskliwie. — Ava cię potrzebuje!

— Uwiodła Masona — odpowiadam spokojnie, ignorując uścisk w klatce piersiowej.

Nieważne, jak bardzo chcę nienawidzić mojego byłego narzeczonego — nie potrafię tego, ponieważ głupie serce wciąż go kocha. Ono nie wierzy, że na mojej życiowej ścieżce pojawi się taki mężczyzna, którego pokocham równie mocno jak Masona.

— Nadal tworzymy rodzinę. Ayla, trzeba wybaczać ludziom ich błędy.

— Wybaczenie przychodzi z czasem.

— Minęło pół roku…

— A ja wciąż nie potrafię wybaczyć — rzucam poirytowana. — Nie szukajcie mnie. Najlepiej będzie, jak wykreślicie mnie z rodzinnego drzewa genealogicznego.

Wymijam ją, a potem chwytam walizkę i torbę podręczną.

— Ayla! — woła za mną, kiedy znikam w korytarzu.

Zdecydowanym krokiem wychodzę z mieszkania, a potem powoli schodzę po schodach z czwartego piętra. Z każdym krokiem czuję się pewniejsza swojej decyzji. Pozostawienie tego miejsca i tych ludzi pozwoli mi odetchnąć pełną piersią. Przez ostatnie pół roku walczyłam o powrót do zdrowia fizycznego i psychicznego. Musiałam samodzielnie przepracować wiele emocji, aby wejść w głąb siebie i dowiedzieć się, czego naprawdę potrzebuję — spokoju i ciszy. Osiągnę to w dziczy, z dala od wielkich aglomeracji.

Wychodzę z bloku, a ciepły teksański wiatr owiewa mi twarz. Nie będę tęsknić za tym miejscem, gorącem i doskwierającą suszą. Austin nie jest już moim domem, stanie się nim Alaska — zimna, kapryśna i nieprzewidywalna.

— Dzień dobry! — Z zaparkowanej przy krawężniku taksówki wyskakuje chłopak. — To pani wzywała taksówkę?

Przytakuję i silę się na delikatny uśmiech.

— Pomogę pani z walizkami. Proszę wsiadać.

Podbiega do mnie żwawo i zabiera mi walizkę i torbę podróżną. W momencie, w którym otwieram tylne drzwi samochodu, czerwony nissan parkuje przede mną. Tylko nie to…

— Ayla?

Ze środka wyłania się Ava. Widok jej brzucha, wyraźnie już rysującego się pod ubraniem, i pierścionka zaręczynowego, który jeszcze nie tak dawno temu zdobił moją dłoń, rozdziera moje ledwie posklejane serce.

— Dokąd się wybierasz? — pyta.

— Pa, Ava — odpowiadam jedynie.

— Mason! Ayla nas zostawia! — panikuje.

Mój były narzeczony spogląda na mnie z politowaniem, jakbym dla niego nic nie znaczyła. W jego spojrzeniu dostrzegam niechęć i pogardę, a jeszcze nie tak dawno temu przysięgał mi dozgonną miłość. Jak mogłam być tak ślepa, by nie wyczuć jego kłamstwa? Nie mógł mnie wtedy kochać…

— Nie nasz problem — odpowiada niewzruszony. — Niech robi, co chce.

— Jest moją siostrą! Nie może tak po prostu mnie zostawić. Nie zgadzam się na to!

— A ja nie zgadzałam się na to, abyś rozkładała przed nim nogi! — Wskazuję na Masona. — Nic mnie tutaj nie zatrzyma, zwłaszcza taka mała puszczalska franca! Ayla, jaką znałaś, nie żyje. A kobieta, która stoi przed tobą, ucieka i nie chce być odnaleziona. Postaw przy moim imieniu krzyżyk i zapomnij. Życzę wam szczęścia, ale wybaczcie, że nie będę brała udziału w waszej sielance.

— Daj spokój. Histeryzujesz — stwierdza znużony Mason. — Jeśli w ten sposób szukasz mojej uwagi, to wybrałaś kiepską metodę. Nie obchodzisz mnie.

Nie obchodzisz mnie. Słowa, które ranią. Czuję mocny ucisk w brzuchu, jakby wszystkie wnętrzności się kurczyły. Staję prosto, zadzieram brodę, po czym, powstrzymawszy łzy, spoglądam na Masona wzrokiem pozbawionym uczuć. Jesteś bardzo silną kobietą, Ayla. Nie pozwól, aby jedna osoba pozbawiła cię wiary w samą siebie. Mimo że kochasz tego człowieka, musisz odejść z uniesioną głową.

— Myślisz, że moja podróż jest związana z tobą? — Unoszę brew.

— Oczywiście, że tak — mówi hardo.

Nie jestem zaskoczona tym, że wysnuł akurat taki wniosek. Ucieczka przed uczuciami do Masona brzmi bardziej realnie niż moja chęć rozpoczęcia nowego etapu życia z dala od rodziny i miejsca, którego nie potrafię już nazywać domem. Kto uwierzy, że pragnę jedynie odnaleźć siebie na nowo? Potrzebuję drastycznej zmiany. Inaczej uduszę się we własnym ciele.

— Kochasz mnie — dodaje po dłuższej chwili.

Ma rację, choć wcale nie musi o tym wiedzieć. Uśmiecham się pogardliwie, po czym bez zbędnych słów otwieram tylne drzwi taksówki i siadam na miękkiej kanapie.

— Ayla! — woła za mną siostra. — Nie musisz tego robić! Nie wyjeżdżaj, proszę. Chciałam, abyś została matką chrzestną naszego syna. Planowałam, że zostaniesz moją druhną na ślubie! Potrzebuję siostry! Bez ciebie sobie nie poradzę.

— Skoro potrafiłaś rozłożyć nogi przed Masonem, a on potrafił cię zapłodnić, to wierzę, że poradzicie sobie z wychowaniem dziecka — kwituję i zatrzaskuję drzwi samochodu.

— Dokąd jedziemy? — pyta taksówkarz.

— Proszę na lotnisko.

— Dokąd się pani wybiera? — pyta z autentycznym zainteresowaniem i zerka we wsteczne lusterko.

— Na Alaskę — wyznaję i dopiero w tym momencie dociera do mnie, jakiej zmiany właśnie dokonuję.

Zaczynam nowe życie. Niekoniecznie lepsze, ale nowe i tylko moje.

Biznesmen w czarnym garniturze

Za dwadzieścia minut wystartuje mój samolot do Anchorage. Kiedy tylko wzbije się w powietrze, zostawię za sobą Austin, rodzinę i przyjaciółkę, jedyną osobę, której na mnie zależy. Będę za nią tęsknić, ale wierzę, że nasza znajomość przetrwa pomimo dzielącej nas odległości. Opieram głowę o zagłówek i spoglądam za okno. Dopiero za dwanaście godzin dotrę na Alaskę, lecz to jedynie drobna niedogodność. Nie przepadam za długimi lotami, ponieważ klasa ekonomiczna nie jest zbyt wygodna.

— Dzień dobry!

Obok mnie siada kobieta w średnim wieku.

— Dzień dobry — odpowiadam bez większego zainteresowania.

Ostatnie, czego teraz pragnę, to rozmowa z obcą osobą, która nie zagrzeje długo miejsca w moim życiu. Można powiedzieć, że bywam aspołeczna i nie przepadam za rozmowami z ludźmi, których nie znam. Paradoksalnie nie lubię poznawać nowych osób, więc nie mam zbyt wielu znajomych, z którymi mogę uciąć sobie pogawędkę. Odwracam głowę w stronę okna, aby dać kobiecie jasny sygnał, że nie mam ochoty z nią rozmawiać. Przynosi to zamierzony efekt, ponieważ nieznajoma nie próbuje mnie zagadywać, dlatego w spokoju mogę się skupić na własnych myślach. Muszę się zastanowić, w jaki sposób dotrę do Wasilli. Z tego co wiem, nie kursują tam żadne autobusy ani pociągi. Wezwanie taksówki znacznie uszczupli mój portfel, ale prawdopodobnie będę zmuszona skorzystać z tej opcji. Może uda mi się złapać stopa, lecz znając moje szczęście, trafiłabym na jakiegoś seryjnego mordercę.

Podsumowując — jestem chodzącym nieszczęściem. Przyciągam do siebie problemy jak magnes. One lgną do mnie, jakbym miała na czole napisane: „Wszystkie nieszczęścia tego świata proszone są o natychmiastowe zgłoszenie się do posiadaczki tego cia­ła”. Co gorsza, ten napis musi świecić jak neon, ponieważ wszystkie klęski żywiołowe trafiają celu bez potrzeby użycia GPS-u. Nie mam pieniędzy ani pracy, a znaczną część swoich oszczędności wydałam na zakup mieszkania i na bilet lotniczy. W dodatku ledwie przeżyłam postrzał, siostra bzyka się z moim niedoszłym mężem i pod sercem nosi jego syna. Matka, aby utrzymać swojego konkubenta alkoholika, pieprzy się za pieniądze z nadzianymi, obleśnymi fagasami. Może wraz z ucieczką z Austin i rodziny zła passa się odwróci… Chcę się stać kobietą pełną radości, optymizmu i entuzjazmu. Zamierzam iść do przodu, nie oglądając się za siebie. Zamierzam unikać wszelkich kłopotów, choć zdaję sobie sprawę, że to może być niemożliwe.

Po dwóch godzinach lotu zaczynają mi drętwieć nogi, o tyłku nie wspomnę. Pozycja siedząca nigdy nie jest wygodna, gdy mało miejsca na nogi, a trzeba siedzieć długo. Wkrótce jednak wylądujemy w Dallas, gdzie czeka mnie przesiadka na lot do Seattle, a następnie z Seattle dolecę już bezpośrednio do Anchorage.

PORT LOTNICZY SEATTLE

Jedząc kanapkę i popijając ją ciepłą kawą z automatu, przeglądam na swoim tablecie bloga, którego prowadzi jeden z mieszkańców Wasilli. Prócz pięknych, majestatycznych zdjęć tego miasteczka i gór znalazłam tu najświeższe informacje z lokalnego życia. Większość z nich dotyczy klubu motocyklowego, który rzekomo terroryzuje miasto, choć inne wpisy świadczą o czymś zgoła innym. Wydaje mi się, że gdyby Wasilla była terroryzowana, ludzie, zamiast spędzać czas na festynach, w restauracjach czy na stokach narciarskich, chowaliby się po domach. Terror oznacza zastraszanie, najczęściej przy użyciu broni palnej, zabójstwa, okaleczanie, agresję i przemoc w zasadzie za nic, choćby za krzywe spojrzenie. Do tego porachunki gangów, narkotyki, gwałty i trzymanie w garści mieszkańców całego miasta. Zdjęcia bawiących się, uśmiechniętych ludzi nie pasują mi do historii o degeneratach. Praca w policji wyczuliła mnie na tak zwane czerwone flagi ostrzegawcze, jak również na prawdę. Poza tym, dopóki sama nie zweryfikuję, czy klub degeneratów rzeczywiście terroryzuje miasto, nie mam zamiaru zaprzątać sobie tym głowy, dlatego wyłączam tablet i chowam go do podręcznej torby. Za godzinę samolot odlatuje z Seattle do Anchorage, więc czas najwyższy szykować się do wejścia na pokład. Mam jednak nieodparte wrażenie, że jestem obserwowana. Nie mam pojęcia, skąd to wiem, po prostu to wyczuwam, dlatego rozglądam się dookoła, lecz nikt nie przykuwa mojej uwagi. Każdy jest zajęty swoimi sprawami, mimo to nie potrafię wyzbyć się tego dziwnego odczucia.

A jeśli czai się na mnie ktoś, komu jako policjantka nadepnęłam na odcisk? Co prawda moi oprawcy nie zostali złapani, ale dobrze wiem, kto wydał rozkaz. Nazwisko tego człowieka pojawia się w moich koszmarach. Wiem jednak, że jestem bezpieczna. On myśli, że nie żyję.

Wstaję z krzesła i sięgam po torbę podręczną, a wtedy mój wzrok przykuwa mężczyzna ubrany w czarny, dopasowany garnitur. Jego włosy są starannie ułożone, jakby przy ich stylizacji użył linijki. Obserwuje mnie uważnie, jakby chciał zapamiętać każdą krzywiznę mojego ciała, zmarszczkę na mojej twarzy i liczbę wągrów na nosie. Nawet teraz, kiedy dostrzega, że się mu przyglądam, nie odrywa ode mnie przenikliwego spojrzenia, jakby wcale nie wstydził się tego, że właśnie bezceremonialnie ocenia zupełnie obcą osobę.

Zakładam torbę na ramię, po czym ruszam w kierunku biznesmena w dopasowanym garniturze, aby zwrócić mu uwagę, że jego zachowanie nie jest w żaden sposób taktowne ani przyjemne.

— Mogę mieć do pana prośbę? — pytam i przystaję pięć kroków przed ciemnowłosym mężczyzną. Stoimy niemal twarzą w twarz, mimo to intensywność jego spojrzenia się nie zmienia.

— W zasadzie nie spełniam próśb, ale może ta mnie zainteresuje.

Czy to możliwe, aby ktoś miał tak seksowną chrypkę w głosie? Gruby baryton w połączeniu z tą chrypką to wręcz piękna melodia dla kobiecego ucha. Do rzeczy, kobieto! Nie rozczulaj się nad głosem! Otrząsam się i przybieram ponury wyraz twarzy.

— Możesz przestać się na mnie tak otwarcie gapić?

— Mówiłem, że nie spełniam próśb — odpowiada nonszalancko.

Dupek!

— Jak mam to rozumieć?

— Nie przestanę się gapić.

Palant!

— Dlaczego? To trochę niekomfortowe…

— Dla kogo? — Parska śmiechem.

Kawał fiuta!

— Dla mnie na przykład?

— Niekomfortowe może być pożądanie biednej, schorowanej dziewięćdziesięcioletniej staruszki, a nie obserwowanie kobiety tak pięknej jak wschód słońca o poranku.

— Mam uznać to za komplement?

— Oczywiście, że tak!

— To chyba najdziwniejsze, co w życiu usłyszałam.

Traktuję to jako koniec naszej wymiany zdań, więc wymijam mężczyznę, aby udać się na odprawę do Anchorage.

— Pozwól, że poprawię twoją torbę — mówi.

Marszczę brwi. O co mu znowu chodzi?

— Słucham? — pytam zdziwiona.

Zerkam na swoje ramię, na którym zawiesiłam podręczną torbę. W mgnieniu oka biznesmen zsuwa mi ją z ramienia i z zawadiackim uśmiechem chwyta tak, by ochronić bagaż przed zderzeniem z płytkami podłogowymi.

— No kto by pomyślał, że była tak źle założona… — Uśmiecha się przebiegle, po czym bardzo powoli, wręcz mozolnie zakłada torbę z powrotem na moje ramię.

Co tu się właściwie stało? Obserwuję mężczyznę, jakby wyrosła mu druga głowa z rogami pośrodku. Mam wrażenie, że prowadzę rozmowę ze świrem. Co prawda przystojnym, ale mimo wszystko świrem. Wolę trzymać między nami dystans. W zasadzie powinnam biec na samolot. Dzięki temu zapomnę o tym, co się tutaj dzieje.

Mężczyzna stoi zdecydowanie za blisko mnie, a zapach jego perfum na długo zapadnie w mojej pamięci. Pachnie drzewem sandałowym, pieprzem i lawendą z nutką dymiącego cygara. Doskonale znam ten zapach, ponieważ wybrałam dokładnie taki sam dla Masona na jego urodziny. Niestety, jemu nie przypadł do gustu. Wolał perfumy od Avy.

— Prawda? — Uśmiecham się sarkastycznie. — Kto by pomyślał, że ktoś ją zrzuci.

— Małpko, wszystko na mój widok pada do moich stóp!

Unoszę z niedowierzaniem brwi. Przesłyszałam się, prawda?

— Ty tak serio?

— Nigdy nie byłem bardziej poważny — odpowiada, świdrując mnie przenikliwym spojrzeniem. — I wiesz co?

— No, już nie mogę się doczekać kolejnych mądrości! — mówię, uśmiechając się przy tym słodko.

— Prędzej czy później ty również padniesz do moich stóp.

Gwałtownie parskam śmiechem, nie kontrolując tego. Opluwam równocześnie siebie i mojego rozmówcę.

— Wierzysz w to? — naigrywam się. — Ja nigdy nie padam nikomu do stóp.

— A ja nigdy nie spełniam próśb.

— A ja nigdy nie proszę. Ja rozkazuję. Dlatego powiem to raz, odpieprz się.

— A ja nigdy się nie mylę. Zanim się obejrzysz, będziesz we mnie zakochana.

— W takim razie muszę cię rozczarować. — Spoglądam prosto w jego zielone oczy, które na myśl przywodzą trawę mokrą od porannej rosy. — Nie potrafię kochać.

— Panno Deroy, przyjmuję wyzwanie.

Te słowa mną wstrząsają. Odskakuję w tył, jakby nagle poraził mnie prąd elektryczny. Panno Deroy? Skąd, do licha, zna moje nazwisko? Kim jest ten człowiek?!

— Skąd wiesz, kim jestem?

— Ayla Deroy, wyszczekana kokietka, która zwróciła moją uwagę. Na razie wiem na twój temat tylko tyle… Za godzinę będę wiedział więcej. — Uśmiecha się przebiegle. — Gdybyś się zastanawiała, skąd wiem, jak się nazywasz, to przypominam, że twoja torba jest podpisana.

— Ty przebiegły…

— Zanim wypowiesz słowo „sukinsyn”, zwrócę uwagę, że gdybyś do mnie nie podeszła, zapewne tak szybko nie odkryłbym two­jej tożsamości. Sama rozpoczęłaś naszą wspólną przygodę. — Zmniejsza dzielącą nas odległość, po czym nachyla się nade mną, by szepnąć mi do ucha: — Zaintrygowałaś samego króla piekieł, a to cholernie trudne zadanie. Nie ma innej możliwości, zdobędę cię.

Odsuwa się, a na twarz wypływa mu uśmiech dowodzący jego pewności siebie. Włoski na moim ciele stają dęba, a przez plecy przechodzi niepokojąco przyjemny dreszcz. Oniemiała, obserwuję mężczyznę, a w moim umyśle następuje nagła awaria, ponieważ nie potrafię sklecić żadnej sensownej odpowiedzi, dlatego odwracam się na pięcie, a następnie szybko uciekam od mężczyzny, który wpędził mnie w stan otępienia.

Mam być jego? Niedoczekanie…

W tym życiu Ayla Deroy to wolny strzelec, który nie pozwoli, aby jakikolwiek, nieważne jak przystojny, samiec alfa zawładnął jej życiem, umysłem i sercem.

Limuzyna przesiąknięta testosteronem

Godzinę temu samolot wylądował w Anchorage. Po przejściu odprawy czuję się zagubiona. Pałętam się po lotnisku, szukając środ­ka transportu do Wasilli, lecz prawdopodobnie jestem skazana na pieszą wędrówkę. Dzisiaj ani jeden taksówkarz nie ma ochoty zarobić kilkudziesięciu dolarów, mimo że trasa stąd do małego górskiego miasta mogłaby dać im godnie zapracować na chleb. Jednak nikt nie wykazuje żadnego zainteresowania pieniędzmi. Kierowcy po prostu mnie ignorują, jakbym była napiętnowana jakąś zaraźliwą chorobą typu czarna ospa albo tyfus…

Na moje nieszczęście żaden autobus nie dowozi dalej niż do centrum Anchorage. Nic tylko siąść i płakać…

Dobra, Ayla. To tylko pięćdziesiąt mil. Przy dobrym tempie dotrzesz do celu jutro po południu. O ile będziesz szła całą noc. Ale jesteś twardą babką, więc złe warunki atmosferyczne, niedźwiedzie czy inne dzikie zwierzęta cię nie demotywują.

— Wygląda na to, że jesteś na mnie skazana, aniołeczku.

Unoszę wzrok na ciemnowłosego mężczyznę z lotniska w Seattle. Czy on przyleciał za mną na Alaskę?

— Co ty tu robisz?

— Nie schlebiaj sobie, myśląc, że wsiadłem do tego samego samolotu co ty, aby trafić w to miejsce, choć mój prywatny samolot miał obrać dokładnie ten sam kierunek.

— Śledzisz mnie?

— Jestem psychopatą, więc tak. Śledzę cię.

— Wow. Jeszcze nie spotkałam psychopaty, który się otwarcie przyznał, że nim jest.

— Widziałaś kiedyś tak przystojnego psychopatę? — Wskazuje na siebie, a jego uśmiech świadczy o wielkiej pewności siebie.

Skurczybyk doskonale zdaje sobie sprawę, że wygrał na loterii genowej, ponieważ proporcje jego twarzy i ciała wyglądają tak, jakby wyrysował je wybitny rzeźbiarz. Ciemne włosy kontrastują z zielenią tęczówek. Sylwetka i wzrost rzucają na mnie cień. Aczkolwiek sposób bycia pozostawia wiele do życzenia. W którymś momencie jego życia rodzice zapewne zapomnieli wpoić mu dobre maniery, taktowność i szacunek do przestrzeni osobistej obcych ludzi.

— Nie dość, że psychopata z manią prześladowczą, to jeszcze próżny.

— Uznam to za odpowiedź przeczącą. W takim razie to twój szczęśliwy dzień. Powiedz, dokąd się wybierasz, a cię tam zabiorę.

— Gdzie jest haczyk?

— Nie ma żadnego.

Unoszę brew. Jest. Zawsze jest.

— Coś mi mówi, że nigdy nie robisz niczego bezinteresownie.

— Głosy w głowie to zazwyczaj oznaka schizofrenii.

— Co ty nie powiesz! — prycham. — A ja zawsze myślałam, że odzywa się moja kobieca intuicja.

— Ja bym jej nie słuchał…

— Dlaczego?

— Może dlatego, że jestem pewien, że podpowiada ci, aby trzymać się ode mnie z daleka, ponieważ wzbudzam w tobie dziwne emocje, a ja wcale nie chcę, abyś trzymała mnie na dystans.

Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś, kto byłby tak próżny, przenikliwy i pewny siebie i pozycji, jaką zajmuje w świecie. To nie może być zwyczajny biznesmen… To ktoś zupełnie innego kalibru. Król piekieł… Tak siebie określił. Królami piekieł, inaczej mówiąc — podziemnego świata, zazwyczaj określają siebie szefowie grup przestępczych, gangów motocyklowych albo samej mafii.

— Kim jesteś?

— Kimś ważnym.

— Enigmatyczność wcale nie jest seksowna.

— Doprawdy? — Unosi brew. — Możemy to przedyskutować w mojej limuzynie.

— Mam z tobą wsiąść do jednego samochodu?

— Strach cię obleciał?

— To chyba normalne, że obawiam się psychopaty, który chce z brudnymi buciorami wtargnąć do mojego życia.

— Jest w tym jakaś logika, ale uwierz, że jestem jedyną osobą, która może cię odwieźć w miejsce, do którego się udajesz.

— Skąd ten wniosek?

— Każdy taksówkarz dostał po pięć tysięcy dolarów za to, aby odmówić ci kursu.

— Słucham? — oburzam się. — Jesteś nienormlany! Jak mogłeś coś takiego zrobić?

— Nigdy nie bawię się w półśrodki. Choć nie opłaciłem matki natury, aby sprowadziła ulewę.

Wskazuje na okno, które znajduje się za moimi plecami. Odwracam głowę, a następnie z rezygnacją obserwuję, jak duże krople deszczu uderzają o ziemię. Ayla, nie masz parasola, choć i tak na nic by się nie zdał przy takiej ulewie, a przypominam, że masz pięćdziesiąt mil do pokonania.

— Dobra. Wygrałeś. — Wzdycham zrezygnowana. — Podwieziesz mnie do Wasilli?

— O szlag. Do tej pory nie wierzyłem w przeznaczenie, ale wędrujesz w miejsca, w które sam się wybieram. — Uśmiecha się, tym razem przyjacielsko, dzięki czemu znika jego arogancja. — Pozwól, że zabiorę twoje walizki.

— Zanim jednak wsiądę do tego samochodu, mam jedno pytanie.

— Słucham cię uważnie.

— Jaką mam pewność, że mnie gdzieś po drodze nie zgwałcisz, a potem nie zabijesz?

— W sumie to żadnej. — Szczerzy zęby w uśmiechu. — Ale nie mam zamiaru robić ci krzywdy. Znajdujesz się w bezpiecznej strefie.

— Co to znaczy: bezpieczna strefa?

— To taka strefa, w której nie zrobię ci krzywdy.

— Dlaczego odnoszę wrażenie, że jesteś niebezpiecznym człowiekiem?

— Jeśli coś odczuwasz, to zaufaj temu.

— Co to znaczy?

— To, że rzeczywiście jestem niebezpiecznym człowiekiem.

Jestem ciekawa, jak bardzo jest niebezpieczny. Czas przeprowadzić małe śledztwo, jak za dawnych czasów. Nie mam innego wyjścia, jeśli chcę jeszcze dziś dotrzeć do Wasilli, więc zgadzam się na podwózkę, mimo że ten enigmatyczny człowiek budzi we mnie respekt. Pozwalam, aby wziął ode mnie walizki, a następnie udaję się za nim do zaparkowanej przy samym wyjściu limuzyny. Swoją drogą po jaką cholerę mu limuzyna? Ma jakiś kompleks? Mężczyzna otwiera dla mnie tylne drzwi samochodu.

— Zapraszam na pokład.

Posyłam mu nikły uśmiech, po czym wsiadam do środka. Wnętrze jest ciemne, zachowane w odcieniach czerni i szarości. Po chwili miejsce naprzeciwko mnie zajmuje ten wrzód na moim tył­ku. Mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć na miejsce w jednym kawałku i bez nadszarpniętej godności. Liczę, że w trakcie podróży nie będę zmuszona wdawać się w żadną rozmowę. Zdecydowanie wolę milczeć. Chciałabym żywić nadzieję, że siedzący naprzeciw­ko mnie mężczyzna to zwyczajny, znudzony biurokracją prezes dużej korporacji, szukający wrażeń na dzikiej Alasce, lecz moja intuicja podpowiada mi, że mam do czynienia z kimś, kto wybudował swoje imperium na trupach.

Po dziesięciu minutach jazdy w ciszy moja komórka postanawia rozdzwonić się na całego. Kiedy na wyświetlaczu dostrzegam numer Masona, mam ochotę rzucić się pod koła pędzącej limuzyny. Ba! Wolałabym słuchać przez godzinę bezsensownej gadki mojego towarzysza, niż wchodzić jeszcze w jakąkolwiek interakcję z moim byłym. Ayla, jesteś z dala od domu. Spław w końcu tego obślizgłego fiuta i zacznij żyć bez niego!

— Czego chcesz? — Odbieram i nie silę się na niepotrzebne uprzejmości. Kto by sobie teraz zawracał głowę grzecznościami typu: „Hej, co słychać?”, „Jak to jest ruchać moją siostrę?”.

— Naprawdę jesteś powalona! Wracaj w tej chwili do domu, zanim cię znajdę i przytargam za te twoje blond kudły! Już wystarczająco namieszałaś w życiu swojej rodziny, a teraz jeszcze zamarzyła ci się samodzielna eskapada?

Słuchając tego wywodu, z zainteresowaniem obserwuję swoje paznokcie i zastanawiam się, czy udałoby mi się podciąć nimi gardło Masonowi. Gdy nie widzę jego twarzy, łatwiej jest mi racjonalnie myśleć, ponieważ uczucia nie przysłaniają mojego osądu.

— Nie istnieję dla Avy, nie istnieję dla ciebie, nie istnieję dla rodziny ani całego cholernego Austin. Nie ujrzycie mnie nigdy więcej, więc daruj sobie te groźby wyssane z dupy.

— Nie zostawia się ludzi, którzy cię kochają! — wydziera się do słuchawki.

— Są tacy, którzy mnie kochają? — Parskam śmiechem.

— Ja cię kocham!

— Doprawdy?

— Tak! Kocham cię cholernie mocno! Bez ciebie nie potrafię funkcjonować!

— I to z tej miłości zrobiłeś dziecko mojej siostrze? — Kręcę z niedowierzaniem głową. Co za głąb! — Nie kompromituj się. Nigdy więcej nie dzwoń, nie próbuj mnie szukać, uznaj mnie za zmar­łą. Kobieta, którą kiedyś znałeś, zniknęła w dniu, gdy ujrzała twoją zdradę, a kilka kul przeszyło jej ciało. Kiedy obudziła się w szpitalu, zrozumiała, że dostała drugą szansę od życia, i nie zamierza jej w żaden sposób zmarnować. Nie stracę więcej czasu na ciebie, na Avę czy rodzinę, która nigdy nie była mi przychylna. To koniec, Mason. Żegnaj na zawsze.

Po tych słowach rozłączam się, po czym prędko blokuję jego numer. Ten rozdział zamykam i rozpoczynam zapisywać nowy. Lepszy.

— Dlaczego zostałaś postrzelona? — pyta mężczyzna siedzący naprzeciwko mnie.

Otwieram szerzej oczy. Jak mogłam zapomnieć, że nie jestem tutaj sama? W tym momencie odkryłam zbyt wiele przed zupełnie obcym człowiekiem. Idiotka!

— To była przenośnia — dukam pierwsze lepsze kłamstwo. — No wiesz, wyolbrzymienie.

— Kłamiesz.

— To nie jest twoja sprawa.

— Tak się składa, że moja.

— Tak ci się tylko wydaje, bo uważasz, że na lotnisku w Seattle trafiła cię strzała Amora. Twój pech, że ten latający tłuścioch drugą strzałą nie strzelił we mnie, bo nie odwzajemniam twoich uczuć.

— Jak chcesz. — Wzrusza nonszalancko ramionami. — Im mniej wiem, tym trudniej będzie mi zapewnić ci bezpieczeństwo.

— Nie chcę go. Tak samo jak nie chcę ciebie w moim życiu. W ogóle po co jest ta rozmowa? Jak można chcieć zapewniać bezpieczeństwo komuś, kogo się zna od kilku godzin?

— Dam ci radę — mówi poważnie. — Nigdy nie próbuj mnie zrozumieć.

— Dlaczego?

— Nikomu się jeszcze nie udało.

— Rzucasz mi wyzwanie?

— Z góry wiadomo, że przegrasz. A jeśli się założymy, będziesz musiała spędzać ze mną czas, aby spróbować mnie zrozumieć, a podobno tego nie chcesz.

— Fakt. Nie chcę — odpowiadam i ucinam tę konwersację.

Odwracam głowę w stronę okna. Przez ulewę i wieczorny półmrok nie widać zbyt wiele, lecz lepiej obserwować, jak matka natura podlewa glebę, niż dłużej dyskutować z kimś tak irytującym, denerwującym i drażniącym. Choć niezaprzeczalnie sama jestem dziś opryskliwa, jakby co najmniej stado os zrobiło sobie gniazdo w moim nosie. To zapewne przez zmęczenie długim lotem z dwie­ma przesiadkami, lecz duży wpływ na moje obecne samopoczucie ma mężczyzna o oczach koloru mokrej trawy.

Co odczuwam, kiedy na niego patrzę? Hm, to dość ciekawa kwestia, ponieważ jego enigmatyczność nie pozwala wysnuć sensownych wniosków.

Wizualnie ten facet to marzenie niejednej kobiety — ciemne włosy, jasny kolor tęczówek, delikatny jednodniowy zarost, długie rzęsy, wypielęgnowane brwi, doskonałe proporcje ciała — to wręcz brzmi jak opis idealnego singla z plotkarskiej gazety dla kobiet. Jednak wygląd może być zgubny, ponieważ od całego jego cia­ła bije dziwna energia, jakby jego życie było związane z niebezpiecz­ną grą zwaną „każdy dzień może być moim ostatnim, gdyż nigdy nie mogę być pewien, czy za rogiem nie czeka mój największy wróg”. Jego ubiór z kolei nasuwa na myśl, że to wysoko postawiona osoba — prezes korporacji, adwokat, prawnik, a może nawet polityk. Jednak sposób zachowania, próżność, pewność siebie, tajemniczość, brak poczucia wstydu i zażenowania nijak nie pasują mi do tych zawodów. Choć z reguły prokuratorzy to szumowiny, więc może właśnie mam do czynienia z jednym z nich.

— Opowiedz mi coś o sobie. — Ciszę przerywa mój obecny towarzysz.

Przewracam oczami i jęczę w duchu. Nie mam ochoty wdawać się w żadne dyskusje, tym bardziej o sobie. Poza tym czy ten człowiek nie dostrzega mojej niechęci?

— Nie — kwituję.

— Jak chcesz. — Wzrusza ramionami. — Chciałem tylko przerwać tę pełną napięcia ciszę.

— Dla mnie ta cisza jest błogosławieństwem.

Błagam, nie mów nic więcej! Proszę, daj mi w spokoju i ciszy dotrzeć do górskiego miasta, abym mogła w końcu położyć się spać w swoim nowym mieszkaniu. Przez dłuższą chwilę panuje cisza. Mój towarzysz wygląda przez okno, lecz ten kojący stan nie trwa wiecznie.

— W zasadzie dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?

— Ty tak serio pytasz? Takie pytania zadają dzieci.

Przygląda mi się spod przymrużonych powiek. Zdaje mi się, że trybiki w jego głowie pracują nad sensowną odpowiedzią, ale jestem przekonana, że żaden argument nie przekona mnie, aby wdawać się z nim w niepotrzebną dyskusję. Nie mam najmniejszej ochoty zwierzać się komuś obcemu, tym bardziej komuś, od kogo bije aura dzikiego, nieokiełznanego niebezpieczeństwa.

— Czy mi się zdaje, czy jesteś odporna na moje wdzięki?

— Zaraz coś mnie trafi! — mówię głośno z nutką agresji w głosie. — Czy ty nie rozumiesz słowa „nie”? Nie chcę z tobą rozmawiać ani się spoufalać.

— W takim razie dlaczego wsiadłaś do mojej limuzyny?

— Bo mnie do tego przymusiłeś!

— Ja? — Parska śmiechem. — Jedynie delikatnie pomogłem losowi.

— Opłacając taksówkarzy?

— Owszem. Stać mnie na to.

— Cudnie. Nie dość, że próżny, to w dodatku snob.

— Czyli nie chcesz ze mną rozmawiać? — pyta zupełnie poważnie.

Czy ja rozmawiam z małym, niepojętym, lecz ciekawym świata dzieckiem? A może seplenię, przez co zniekształcam pewne słowa? Do tego mężczyzny nic nie dociera, mimo że mówię mu wprost, że ma się ode mnie odwalić.

— Nie, nie chcę! — akcentuję każde słowo, aby tym razem mój towarzysz nie miał żadnych wątpliwości co do moich intencji.

Z premedytacją chcę go do siebie zniechęcić, dlatego mój ośli upór i niezadowolenie są mocno zauważalne. Poza tym jestem przemęczona, głodna i niewyspana. Tamten zerka na zegarek, a następnie wygląda za okno. Po niespełna minucie znowu zaczyna mnie obserwować. Jego spojrzenie jest nieodgadnione, lecz inne niż dotychczas. Intensywne i elektryzujące. Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiega prąd, a włoski na całym ciele się unoszą. Ayla, wyczuwam kłopoty!

— Wcale nie musimy rozmawiać — mówi poważnie, powoli ważąc swoje słowa. Prawą dłonią sięga do swojego krawata. Mozolnymi ruchami go rozluźnia. Mimowolnie zaciskam dłonie w pięść, w razie gdybym musiała stoczyć walkę o przetrwanie. — Za jakieś dziesięć minut będziemy na miejscu. Przez ten czas zdążę cię wypieprzyć.

Nie wierzę własnym uszom… Ten człowiek jest nienormalny! Psychopata! W dodatku odklejony od rzeczywistości.

— Doprawdy? — Reaguję śmiechem, choć sytuacja, w jakiej się znalazłam, wcale nie jest zabawna. W sytuacjach stresowych zawsze zaczynam się śmiać. — W takim razie kiepski z ciebie zawodnik, skoro wystarcza ci tylko dziesięć minut.

Ayla! Po co powiedziałaś coś takiego? Nie masz w sobie instynktu samozachowawczego!

Zaciska szczękę. Jego spojrzenie nabiera gniewnego wyrazu.

Jednak nie wypowiada ani jednego słowa. Niczego nie komentuje. Jedynie…

Wyrzuca mnie z limuzyny.