Choroby dzieci. Leczenie megadawkami witamin - Ralph K. Campbell, Andrew W. Saul - ebook

Choroby dzieci. Leczenie megadawkami witamin ebook

Ralph K. Campbell, Andrew W. Saul

0,0
29,87 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Pomimo ogromnego postępu technologii medycznej, zdrowie i kondycja fizyczna młodego pokolenia są coraz gorsze, co przejawia się m.in. w epidemii otyłości, cukrzycy, astmy, alergii, ADHD i wielu innych dolegliwościach. O tym, że lepiej zapobiegać niż leczyć, wiedzą wszyscy, ale niewielu wie, jak to skutecznie robić.

Książka Choroby dzieci. Leczenie megadawkami witamin wprowadza czytelników w świat medycyny ortomolekularnej. Zachęca rodziców, by  przejęli  świadomą kontrolę nad własną rodziną i zaczęli na co dzień dbać o jej zdrowie. Nie można polegać w tym względzie tylko na lekarzach i firmach farmaceutycznych, aplikując najmłodszym kolejne, nieobojętne dla zdrowia leki. Jak pisze dr Andrew W. Saul – swoje dzieci wychowałem do wieku dorosłego i ani razu nie podałem im antybiotyków.

Rodzice znajdą w tej książce odpowiedzi na wiele trapiących ich pytań: Jaka jest prawda o szczepionkach i antybiotykach? Jakie są sposoby ochrony dzieci przed toksycznym środowiskiem? Jaka jest najzdrowsza dieta dla dziecka? Jak wzmocnić układ odpornościowy najmłodszych, by nie chorowały? Jak zaradzić najczęstszym problemom zdrowotnym dzieci? Co możemy wyleczyć wysokimi dawkami witamin i w jakich porcjach je stosować?

Dr Andrew W. Saul oraz dr Ralph K. Campbell udowadniają, że witamina C ma działanie antytoksyczne i przeciwwirusowe, znajdując zastosowanie w leczeniu zapalenia płuc, mononukleozy, stanów gorączkowych, zapalenia mózgu, polio i wielu innych chorób. Z kolei witamina D jest ważną substancją regulującą reakcje układu odpornościowego i może służyć do zwalczania grypy. Wysokie dawki witamin E i C zapobiegają atakom serca i udarom, a także zmniejszają ryzyko śmierci na skutek schorzeń sercowo-naczyniowych nawet o 50%.

Autorzy powołują się na Linusa Paulinga, jednego z pionierów terapii witaminowej, który pisał: „ludzki umysł i ciało można całkowicie oczyścić z wszelkich chorób i sprawić, że będą się samodzielnie leczyć”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 404

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginalny:Vitamin Cure for Children’s Health Problems

Przekład: Robert Oliwa

Redakcja, konsultacja merytoryczna: Katarzyna Sowińska

Korekta:Studio F

Projekt okładki: Michał Duława

Skład: www.pagegraph.pl

Copyright © Ralph K. Campbell M.D., Andrew W. Saul, Ph.D.

All rights reserved. This translation published under license with the original publisher Turner Publishing.

Copyright for the Polish edition © 2017 by Oficyna Wydawnicza ABA Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania lub przekazywana w jakiejkolwiek formie lub za pomocą jakichkolwiek środków (elektronicznych, mechanicznych, fotokopii, nagrywania lub w inny sposób) bez uprzedniej zgody właściciela praw autorskich.

ISBN 978-83-61012-97-9

Oficyna Wydawnicza ABA Sp. z o.o.

00-790 Warszawa, ul. Willowa 8/10 lok. 43

tel. (22) 885 26 09; 885 26 15

e-mail:[email protected]

www.oficynaaba.pl

Dystrybucja: DICTUM Sp. z o.o.

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel./fax (22) 663 98 12; 663 98 13

e-mail:[email protected]

www.dictum.pl

Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

O autorach

Ralph Campbell, M.D. jest promotorem medycyny żywienia. Urodził się i dorastał w Long Beach w Kalifornii. Dyplom lekarski Szkoły Medycznej Uniwersytetu Yale otrzymał w 1954 roku, a specjalizacje z pediatrii odbył w Szpitalu Dziecięcym w Los Angeles. Przez trzynaście lat prowadził prywatną praktykę na południu Kalifornii. W 1970 roku przeniósł się do Montany, gdzie prowadził kliniki dziecięce w Rezerwacie Salish Kootenai. Założył Departament Zdrowia w hrabstwie Lake. Tam również prowadził prywatną praktykę pediatryczną i pracował jako lekarz więzienny. Wieloletnie doświadczenie tylko umocniło go w przekonaniu o słuszności stosowania zasad medycyny żywienia. Podejście to wytrzymało próbę czasu pomimo wielu zmian w świecie medycyny.

Andrew W. Saul, Ph.D. wykładał nauki o żywieniu, zdrowiu, jak również biologię molekularną. Jest autorem książek Wylecz się sam orazFire Your Doctor! Wraz z doktorem Abramem Hofferem napisał Orthomolecular Medicine for Everyone, The Vitamin Cure for Alcoholism, a także trzy inne książki: Vitamin C: The Real Story, Rak. Leczenie megadawkami witamin orazHospitals and Health. Doktor Saul zasiada w radzie redakcyjnej periodyku „Journal of Orthomolecular Medicine” i pojawił się w filmie dokumentalnym Jedzenie ma znaczenie. Jest autorem ponad 100 recenzji i artykułów wstępnych we wzajemnie weryfikowanych publikacjach. Prowadzi niekomercyjną stronę internetową o naturalnym leczeniu na www.DoctorYourself.com.

Kennethowi R. Campbellowi, naszemu synowi, który był „żywym przykładem” dla ludzi niewierzących w ADHD i uosabiał wszystkie pozytywne cechy osób, którym przyczepiono tę etykietkę. Mojej kochającej, pełnej wsparcia rodzinie, a zwłaszcza mojej niezwykle cierpliwej żonie, Jan.

RALPH K. CAMPBELL

Moim dzieciom, od których uczyłem się długo po ukończeniu studiów oraz Pani Edith Brewer, mojej pierwszej nauczycielce w szkółce niedzielnej, która przekonała mnie do siebie, specjalnie dla mnie grając kolędę „Jingle Bells” na pianinie, co tydzień, przez cały rok.

ANDREW W. SAUL

Podziękowania

Chcielibyśmy serdecznie podziękować pisarzom oraz radzie edytorskiej serwisu „Orthomolecular Medicine News” za publikację ciekawych informacji, których wiele zawarliśmy w niniejszej książce. Dziękujemy fundacji International Schizophrenia Foundation oraz jej dyrektorowi, Stevenowi Carterowi, za pozwolenie na skorzystanie z materiałów opublikowanych w „Journal of Orthomolecular Medicine”. Jesteśmy ogromnie wdzięczni za pomoc w pracy nad niniejszą książką następującym osobom: Ianowi Brighthope’owi, M.D., Robertowi G. Smithowi, Ph.D., Williamowi B. Grantowi, Ph.D., Stevowi Hickeyowi, Ph.D., Hilary Roberts, Ph.D. oraz Damienowi Downingowi, M.D. Andrew Saul chciałby w szczególności podziękować swojej drugiej, znacznie lepszej połówce, Colleen, za jej nieustające wsparcie i słowa zachęty. Ralph Campbell zaś jest dozgonnie wdzięczny swojej żonie Jan, za jej wsparcie, zarówno w charakterze towarzyszki, jak i doskonałego szefa zdrowej kuchni.

Przedmowa

Alergia występuje u jednego dziecka na troje, astma u jednego na czworo, zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi (ADHD) u jednego na dziesięć, a autyzm – jednego na sto. W ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba przypadków raka, otyłości, cukrzycy i depresji u dzieci wzrosła ponad dwukrotnie.

Obecnie, wielu ekspertów uważa, że w tym pokoleniu, dzieci mogą umrzeć przed swoimi rodzicami lub w młodszym wieku niż oni. Ponadto można stwierdzić, że pomimo ogromnego postępu technologii medycznej, zdrowie i kondycja fizyczna dzieci w krajach rozwiniętych, w ciągu kilku ostatnich pokoleń, pogarszała się coraz szybciej. Fakty mówią same za siebie: mamy do czynienia z epidemią otyłości wśród dzieci. Możliwe, że nadszedł czas, aby przemyśleć nasze podejście do medycyny i zdrowia, wrócić do prostszych, racjonalnych rozwiązań opartych na dowodach, ale bez ryzyka związanego z nowoczesną medycyną. Przykładowo, podając megadawki witaminy A w przypadku pandemii odry lub megadawki witaminy D w przypadku grypy. Oczywiście, terapie te są oparte na solidnych podstawach naukowych.

Jeszcze nie tak dawno dorośli byli dziećmi i nastolatkami. Gdybyśmy wtedy byli w stanie skuteczniej przekazać lekarzom, opinii publicznej, rządom i mediom informacje na temat medycyny żywienia (ortomolekularnej), najprawdopodobniej nie mielibyśmy tylu problemów zdrowotnych. W Ameryce 26 milionów dorosłych choruje obecnie na cukrzycę, u 79 milionów stwierdzono stan przedcukrzycowy, zwiększający ryzyko chorób serca i udarów. Jeżeli już teraz nie zmienimy naszych nawyków i zachowań, te statystyki będą się tylko pogarszać.

Dlaczego warto napisać kolejną książkę o witaminach czy zdrowiu dzieci? Ponieważ dotychczas nikt nigdy, ani tak wnikliwie, ani w tak przystępny sposób nie pisał o zdrowiu dzieci, oraz naturalnych sposobach leczenia ich najpowszechniejszych chorób. Autorom udało się przedstawić stosunkowo trudny temat w fascynującej i życiowej książce, opartej na faktach naukowych.

Polegaj na sobie

Widziałem niezliczoną liczbę przypadków dzieci przyjmowanych do najlepszych szpitali na świecie z objawami takimi jak np. wypryski skórne, ropnie jałowe czy zaparcia, którym podawano sztucznie wzbogacone mleko krowie. Dzieci, które po operacji były wypisywane ze szpitala na megadawkach kortyzonu i kontynuowały spożycie mleka krowiego, wracały do szpitala z tymi samymi objawami. A wystarczyło jedynie przestać podawać im mleko, aby wszystkie objawy w cudowny sposób ustąpiły. Po wyeliminowaniu mleka z diety zaobserwowano również inne pozytywne zmiany, jak np. poprawa wyników w nauce, zachowaniu i zwiększenie odporności.

Niestety, nowoczesna medycyna nie zasługuje na zaufanie pacjentów, ponieważ oparto ją na fałszywych informacjach, arogancji i ignorancji promowanych przez system wspierający interesy firm farmaceutycznych. Sytuacja jest jeszcze gorsza w przypadku ochrony zdrowia naszych dzieci i przepisywania im toksycznych leków, np. antybiotyków w przypadku infekcji wirusowych, stymulantów przy ADHD, czy też antydepresantów w przypadku zaburzeń nastroju.

Linus Pauling, jeden z pionierów terapii witaminowej, pisał, że ludzki umysł i ciało można całkowicie oczyścić z wszelkich chorób i sprawić, że będą się samodzielnie leczyć. Wystarczy jedynie zapewnić im odpowiednie stężenie wszystkich substancji odżywczych. To ma sens. Filozofię doktora Paulinga można podsumować słowami „Nigdy nie ufaj niczemu poza własnym intelektem – zawsze myśl za siebie”. Mam nadzieję, że dzięki tej książce rodzice poznają fakty, które pozwolą im zaufać własnej inteligencji i polepszyć stan zdrowia swoich dzieci. W tej kwestii najlepiej polegać na sobie.

Prawo do skutecznej opieki

Pacjenci mają prawo do najbezpieczniejszej, najtańszej i w najwyższym stopniu etycznej opieki. Jest to podstawowe prawo wszystkich ludzi, w tym dzieci, narodzonych lub nie. Pacjenci oraz ich rodzice lub opiekunowie mają jasno określone prawo odmowy zgody na przeprowadzenie zabiegu. Ale nie istnieją określone prawa pozwalające żądać konkretnego rodzaju leczenia, co stanowi wielką słabość większości systemów opieki zdrowotnej w krajach rozwiniętych. Lekarze nie są zobowiązani, aby spełnić żądania swoich pacjentów, co do sposobu ich leczenia. Pacjenci, co do zasady, mają prawo udzielić lub odmówić udzielenia zgody oraz otrzymać informacje o możliwych sposobach leczenia, które w idealnym świecie obejmowałyby bezpieczne, alternatywne i uzupełniające się terapie.

Do tego potrzebna jest zmiana podejścia elit medycznych, zwłaszcza na uniwersytetach, a także przekwalifikowanie zawodowe. Uczelnie medyczne powinny przykładać większą wagę do nauczania zasad zdrowego odżywiania i stylu życia. Ponadto powinny wprowadzić wymóg osiągania kolejnych stopni edukacji w trakcie nauki o zapobieganiu chorobom przewlekłym. Jeżeli lekarze będą mieć opory przed przyjęciem tych zmian, znajdą się inni, którzy to zrobią. Niestety, większa część ustawicznego kształcenia lekarzy dotyczy leków, co redukuje ich rolę do prostego wypisywania recept.

Opieka zdrowotna jest czymś znacznie więcej: osiągnięcie optymalnego stanu zdrowia powinno być celem każdego człowieka. Po zdiagnozowaniu choroby zaczynają mnożyć się koszty, które, jakkolwiek wysokie, są niczym w porównaniu z bólem i cierpieniem chorego oraz wpływem na jego efektywność i życie jego najbliższych i przyjaciół. Zdrowie ciężko wycenić, w ludzkiej naturze jest uznawać pewne rzeczy za oczywistość, dopóki wszystko działa. W wielu przypadkach śmiertelne schorzenia – choroby serca, rak, udary, cukrzyca, astma i depresja – stanowią kumulację wielu lat zaniedbań. Niniejsza książka stara się wykazać, że na dłuższą metę łatwiej jest dbać o zdrowie.

Nie ma zbyt wielu dowodów na poparcie skuteczności większości nowoczesnych zabiegów, które można by z powodzeniem zastąpić bezpieczniejszymi, tańszymi i rozsądniejszymi praktykami medycyny ortomolekularnej. Praktyki te doskonale ukazują w niniejszej książce dwaj niezwykle doświadczeni lekarze i autorzy. Przyszłość zdrowia ludzkiego to rzecz bardzo niepewna, a szanse na jej wygranie mamy bardzo niewielkie. Doktorzy Campbell i Saul znaleźli jednak sposób, aby te szanse zwiększyć.

Ian Brighthope, M.D.

Wstęp

Ciekawostką jest fakt, że obaj autorzy pracowali w więzieniach (i to nie jako osadzeni). Doktor Campbell był lekarzem więziennym, a ja (AWS) wykładałem na więziennej uczelni. Dr Campbell kojarzy mi się ze słynnym pediatrą, doktorem Lendonem H. Smithem, jako że obaj zaczęli praktykować medycynę żywienia (ortomolekularną) dosyć późno w swojej karierze. Moje trzydzieści pięć lat w edukacji w zakresie medycyny naturalnej oraz ponadczterdziestoletnie doświadczenie dr. Campbella jako dyplomowanego pediatry skłoniło nas do podzielenia się pewną ważną informacją – odżywianie zapobiega chorobom i leczy je.

Pewnie już zauważyłeś, że książka ta nie jest ani specjalnie gruba, ani mocno specjalistyczna. Nie jest to podręcznik i nie stanowi wyczerpującego omówienia wszystkich możliwych problemów zdrowotnych występujących u dzieci. Jest to jednak praktyczny przewodnik zastosowania leczenia żywieniowego (medycyny ortomolekularnej) tam, gdzie będzie ono najskuteczniejsze. Z pomocą witamin i innych składników odżywczych można wyleczyć wiele powszechnych chorób wieku dziecięcego, o czym właśnie jest ta książka. Stosując się do zasad zdrowego żywienia, na pewno zauważysz, podobnie jak ja będąc młodym ojcem, że ma ono więcej korzyści ubocznych niż skutków. Obserwowałem u swoich dzieci tak wiele znikających problemów zdrowotnych, że dosłownie ani razu nie musiałem zamawiać wizyty pediatry. Oczywiście, dzieciaki przechodziły okresowe badania w szkole, a w razie nagłych przypadków, zawsze mieliśmy pod ręką numer telefonu ich lekarza. Nie chodzi jednak o to, by rezygnować z wizyty u lekarza, tylko o to, by nie było potrzeby jej zamawiać.

Jak to zrobić? Trzeba poświęcić dużo czasu i nieustannie się dokształcać. Wiele lat temu moja mama (która była nauczycielką) powiedziała mi, że „edukacja powinna prowadzić do tego, żebyś chciał uczyć się więcej”. Gdy byłem mały, w wakacje miałem dużo wolnego czasu, a zimą w szkole nudziłem się jak mops. Wtedy nie bardzo o tym myślałem, ale każde z nas ma w ciągu doby dokładnie tyle samo czasu. Większość (nawet ci najbardziej zajęci) znajdzie chwilę na oglądanie telewizji czy inne zajęcia. Świetną inwestycją jest poświęcić część tego czasu, aby nauczyć się, jak być zdrowym. Pomyśl tylko: jeżeli nie masz dużo czasu, ale spędzisz kilka minut w ciągu dnia na poprawie swojego stanu zdrowia, najprawdopodobniej będziesz dłużej żyć. Dłuższe życie w ostatecznym rozrachunku oznacza więcej czasu. Teraz, kilkadziesiąt lat później, wiem już w końcu, o co mamie chodziło.

O czym jest ta książka

Książkę podzielono na cztery części.

• Część pierwsza:Odżywianie czy lekarstwa? – wprowadza koncepcję leczenia żywieniowego oraz przejęcia kontroli nad zdrowiem rodziny. Porusza problematykę antybiotyków i szczepień oraz analizuje naturalne sposoby zwiększenia odporności.

• Część druga:Dobre zdrowie dzięki diecie i oczyszczaniu zawiera informacje na temat zdrowego żywienia dzieci oraz cholesterolu u najmłodszych. Ponadto, szczegółowo analizuje niebezpieczeństwa ze strony toksyn występujących w środowisku.

• Część trzecia:Najczęstsze problemy zdrowotne u dzieci analizuje trzy największe problemy zdrowotne dzieci: otyłość i cukrzycę, alergie i astmę oraz zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi (ADHD).

• Część czwarta:Terapia witaminowa zawiera wskazówki na temat stosowania terapeutycznych dawek witaminy C i innych składników odżywczych.

Szczególnie ważny jest spis dodatkowych lektur znajdujących się na końcu niniejszej książki, ponieważ można w nich znaleźć znacznie więcej informacji, niż mogliśmy tu zamieścić. Gdy byłem na studiach, nudziłem się często, jak wcześniej w szkole, niektórzy wykładowcy mówili mi – część z nich nawet na poważnie – że „edukacja powinna prowadzić do tego, żebyś chciał dowiedzieć się więcej”. Kiedy „idziemy do lekarza”, często przestajemy samodzielnie myśleć i bezwiednie poddajemy się jego poleceniom. Jak małe dzieci, zdejmujemy koszulę, podnosimy ręce i rezygnujemy z własnej samodzielności w zamian za szybką poradę. Mamy jeszcze prawo ponarzekać, jeżeli kuracja nie zadziała.

Kiedyś słyszałem, jak raz pewna kobieta narzekała, że strażacy nanieśli jej mokrego błota do salonu, kiedy szli ugasić pożar suszarni w piwnicy. Jeden odpowiedział „Droga pani, jak wzywa pani straż, to oddaje nam pani swój dom”. Podobnie, kiedy wzywamy lekarza, oddajemy mu kontrolę nad naszym ciałem. Aby móc sprawować kontrolę rodzicielską, należy zdobyć odpowiednią wiedzę i niezależność. Mamy nadzieję, że niniejsza książka pomoże ci w tym.

Część pierwszaODŻYWIANIE CZY LEKARSTWA?

Rozdział 1Znaczenie witamin i innych składników odżywczych

Schorzeń, które można wyleczyć dietą, nie powinno się leczyć w żaden inny sposób.

MOSES MAIMONIDES (1135–1204)

Bycie rodzicem potrafi być naprawdę ciężkim zajęciem. Troskliwy rodzic często czuje się zagubiony wśród poglądów różnych „ekspertów” forsujących opinię, by leczyć wszystko wyłącznie farmaceutykami, bagatelizując jednocześnie wpływ niezdrowej diety i minimalizując skuteczność suplementów witaminowych. Czy rodzice mają wierzyć „nauce”, czy też zaufać zdrowemu rozsądkowi wpojonemu im częstokroć przez ich własnych rodziców?

Ja sam (RC) przez czterdzieści lat pracowałem jako pediatra. Te „stare dobre czasy” są prawdopodobnie jedynym w swoim rodzaju doświadczeniem, ale nie oznacza to, że powinny odejść w niepamięć. Uważna analiza doświadczeń z przeszłości może okazać się wprost nieoceniona. W momencie, gdy odwiesiłem stetoskop, przestałem być autorytetem dla wszystkich, może poza kilkorgiem rodziców czy dziadków moich byłych małych pacjentów, których spotykam od czasu do czasu na zakupach. Zaletą takiego stanu rzeczy jest to, że mam czas powiązać ze sobą moje doświadczenia z zakresu badań toksyn środowiskowych, sposobu odżywiania i świadczenia opieki lekarskiej. Udało mi się połączyć to, co sprawdzało się w czasie mojej satysfakcjonującej praktyki zawodowej, z tym, czego, moim zdaniem brakuje obecnie. Jedynym sposobem oceny skuteczności leku lub składnika odżywczego bądź jej braku jest dokładne poznanie naukowych podstaw biochemii żywienia.

Osoby mające wiedzę jedynie z ostatnich dwudziestu lat rozwoju nauk medycznych i żywieniowych mają jedynie obraz części większej całości. Zdaję sobie sprawę, że „stare dobre czasy” już nie wrócą, i uważam, że nie powinny. Nie należy pomijać wartości niektórych zabiegów chirurgicznych czy leków, tak samo jak nie powinno się zapominać dobrych doświadczeń w przywracaniu i utrzymaniu dobrego stanu zdrowia, nabytych w przeszłości. Po latach doceniłem maksymę pioniera medycyny ortomolekularnej, dr. Abrama Hoffera: w medycynie alternatywnej, żywienie powinno być podstawą, a lekarstwa alternatywą.

Ortomolekularny oznacza „prawidłową” lub „właściwą” molekułę. Leki konwencjonalne, takie jak np. stosowane w chemioterapii są najczęściej „toksymolekularne”. Przykładami substancji ortomolekularnych mogą być witaminy lub insulina. W całej książce nawiązujemy do zasady medycyny ortomolekularnej: stosowania optymalnej dawki właściwej molekuły.

Pierwsze fascynacje

Kiedy byłem dzieckiem, nigdy nie uważałem, że chęć do nauki jest głupia, a zwłaszcza chęć do nauki przedmiotów ścisłych. Dorastałem w okresie świetności badań nad witaminami, a było to w latach 30. i 40. Zarówno wtedy, jak i dziś, dzieci często trzeba ukierunkować. W moim przypadku była to mama, która wręczyła mi dwutomowe dzieło pt. Man In Structure and Function (Nowy Jork: Knopf, 1943), którego pierwsza część była w dużej mierze poświęcona witaminom. Byłem wniebowzięty. Witamina brzmi podobnie jak witalny. Zrozumiałem więc, że witaminy są kluczem do witalności. Muszą znaleźć się w naszej diecie, ponieważ nasz organizm nie umie wytworzyć ich samodzielnie.

Może trudno w to uwierzyć, ale Man in Structure and Function była dla mnie bardziej ekscytująca niż jakiekolwiek inne książki, nawet te o dinozaurach. Nauczyłem się z niej o chorobach spowodowanych niedoborem witamin: beri-beri, krzywicy i szkorbucie.

Dowiedziałem się, że w XVII wieku, w czasie długich rejsów, marynarze chorowali na szkorbut – krwawienie tkanek miękkich, w tym dziąseł (przez co tracili zęby), cierpieli na bolesność stawów oraz krwotoki wewnętrzne. Ohydne i jednocześnie fascynujące. Okazało się, że szkorbut spowodowany jest brakiem w diecie pewnej substancji (obecnie znanej jako witamina C). Po wyczerpaniu jej zapasu w organizmie (czyli po około sześciu tygodniach), u marynarzy zaczynały pojawiać się objawy szkorbutu. Szkocki lekarz James Lind (1716–1794) w końcu udowodnił, że szkorbut można leczyć owocami cytrusowymi. Pierwsza kuracja składała się właśnie z takich owoców oraz zawierających witaminę C warzyw np. kapusty czy szczawiku. W późniejszym okresie skupiono się bardziej na cytrusach, przez co brytyjskich marynarzy zaczęto wkrótce pogardliwie określać mianem „limonki”.

W czasie między pierwszą klasą liceum a ostatnim rokiem studiów medycznych w życiu człowieka zachodzą poważne zmiany. W tym okresie pełnym zajęć, przygotowując się do rozpoczęcia, a później ukończenia studiów, nabijałem sobie głowę taką ilością wiadomości, że aby się nie przeciążyć, zagadnienia z zakresu żywienia całkowicie zaniedbałem. Gorączkowe poszukiwania wiedzy „praktycznej” niezbędnej dla każdego lekarza dominowały wtedy na uniwersytetach medycznych. Podobnie jak większość młodych lekarzy z zajęć na uczelni wyniosłem bardzo niewiele nowej wiedzy o żywieniu i czynnikach prozdrowotnych. Staż i rezydentura narzuciły jeszcze szybsze tempo – tak wielka ilość wiadomości do zapamiętania i nawał obowiązków nie pozostawiały mi zbyt wiele czasu na refleksję.

Przebudzenie

Zmiana na lepsze zaszła, kiedy nabytą wiedzę, zacząłem stosować w swojej praktyce pediatrycznej. Już w pierwszym tygodniu pracy wiele się nauczyłem od pełnej poświęcenia pielęgniarki z oddziału noworodków, dzięki czemu, część mojego mózgu odpowiedzialna za żywienie, do tej pory uśpiona, znów zaczęła działać. Kobieta ta opiekowała się nowo narodzonymi dziećmi, a każdemu z nich przepisywana była dawka witamin A, D i C. Oprócz wiedzy, którą zdobyłem „walcząc na pierwszej linii”, miałem też informacje z dziennika poświęconego mojej specjalizacji, zatytułowanego „Pediatrics”. W tamtym czasie praktyka pediatryczna opierała się na badaniach okresowych, tak więc pojawiało się wiele artykułów zawierających porady żywieniowe prawdziwych sław, jak np. zdobywca Nagrody Nobla, Albert Szent-Györgyi, który wyodrębnił i zsyntetyzował witaminę C.

Wszystkie te czynniki jak: szeroko dostępna, rzetelna literatura i życiowe doświadczenie praktyczne – wywołały lawinę. Przez pewien czas w literaturze przedmiotu i w trakcie seminariów pediatrycznych zachowywano równowagę między odżywianiem a stosowaniem leków. Później, w latach 50. i 60., nacisk zaczął znacząco przesuwać się w stronę lekarstw kosztem zdrowego żywienia.

Jak na ironię, mniej więcej w tym samym czasie doszło do przebudzenia świadomości na temat jedzenia i wszelkich innych rzeczy, które wprowadzamy do naszego organizmu. Jasnym stało się, że to, co jemy, ma bardzo duży wpływ na nasze zdrowie. Pierwszy obalony mit dotyczył podstawowego składnika diety większości ludzi – „wzbogaconej” białej mąki. Mit ten był głęboko osadzony w zbiorowej świadomości i bardzo ciężko było go obalić. Często zastanawiałem się, kto w XIX wieku żyłby dłużej, gdyby wszystkie inne warunki były takie same, chłop czy mieszczanin? Chleb zawierający „wzbogaconą” mąkę pszenną był bardziej popularny w miastach niż na wsi, gdzie jedzono zwykły chleb. Tak naprawdę mówi się, że oryginalnie biały chleb stanowił jedynie kosmetyczną przeróbkę prawdziwego pieczywa, mającą stanowić symbol poparcia partii rojalistów dla francuskiego monarchy. Biel była tradycyjnym kolorem królów Francji, tak więc osoby goszczące na dworze nosiły białe ubrania, zakładały białe, pudrowane peruki i jadły biały chleb.

Oczywiście, na zmielonej i wybielonej mące nie da się przeżyć, przez co później, dzięki pracom dr. Josepha Goldbergera, zaczęto wzbogacać ją substancjami, które traciła w procesie produkcji. Kiedy podczas mielenia usuwa się otręby zawierające błonnik, pierwiastki śladowe oraz kiełki (źródło witaminy E oraz kilku witamin z grupy B) pozostaje jedynie skrobia, ogołocone bielmo. A dlaczego w ogóle do tego doszło? Jedyny powód to potrzeba wydłużenia okresu przydatności produktu. W czasach rewolucji przemysłowej, między produkcją a sprzedażą upływało zbyt wiele czasu, by powstrzymać proces utleniania oleistych składników mąki pełnoziarnistej. W efekcie otrzymywano zjełczały produkt nie nadający się na sprzedaż. Ponadto, po usunięciu składników odżywczych, mrówki czy ryjkowce trzymały się od tej „niemąki” z daleka. Bystre zwierzaki!

PIONIER MEDYCYNY ORTOMOLEKULARNEJ: DOKTOR JOSEPH GOLDBERGER

Ciągle aktualne są słowa dr. Hugh Riordana: „Medycyna ortomoleklurana nie stanowi odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie zadawane w szkole medycznej”. Z całą pewnością były one prawdziwe w roku 1895, kiedy Joseph Goldberger (1874–1929) ukończył z wyróżnieniem studia medyczne na Uniwersytecie Medycznym Bellevue w Nowym Jorku. W czasie prywatnej praktyki i po okresie pracy w centrum przyjmowania imigrantów na Ellis Island, doktor Goldberger stał się ekspertem w dziedzinie chorób zakaźnych. Za taką chorobę w tamtym czasie uważano pelagrę, a osoby na nią cierpiące traktowano jak trędowate. Podejmowano nawet próby zablokowania ich dzieciom prawa do uczęszczania do szkół publicznych. Chorobę tę uważano za tak zaraźliwą, że osób na nią cierpiących często nie przyjmowano do szpitali.

Wszystko miało oficjalne uzasadnienie: w 1914 roku, rządowa komisja stwierdziła, że pelagra nosi znamiona choroby zakaźnej i nie ma nic wspólnego z dietą. W tym samym roku, amerykańska publiczna służba zdrowia przydzieliła dr. Goldbergera, aby przyjrzał się temu problemowi, i sytuacja zaczęła się poprawiać. Dr Goldberger wyrażał bardzo niepoprawną politycznie ideę, że pelagra jest związana z biedą i niedożywieniem. Osobiście nadzorował dietę pacjentów i stwierdził, że przyczyną tego nieszczęścia było tak zwane „trzy M” – dieta pozbawiona tryptofanu i niacyny, które występują w mięsie, melasie i mące kukurydzianej.

Obecnie już nie pamięta się o prawdziwych rozmiarach tej tragedii. Oprócz trzech „znamiennych” symptomów pelagry (biegunki, zapalenia skóry i demencji) dochodził czwarty – śmierć. W tamtych czasach, tak jak i dziś, ciężko uwierzyć, że niedobór składników odżywczych może zabić. Otóż może i faktycznie zabijał. Z trzech milionów przypadków pelagry w Ameryce na początku XX wieku zmarło około 100 000 osób1. Znacznie więcej zachorowało psychicznie.

W późniejszych latach odkryliśmy, że rozwiązaniem tego problemu jest podanie witaminy: kwasu nikotynowego lub inaczej, niacyny. Proste? Sherlock Holmes twierdził, że „wszelkie problemy stają się proste, po ich wyjaśnieniu”. Jednak w 1914 roku, kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa, nauka działała w ciemno. Ja sam (AWS) mówiłem swoim studentom, że nauka rozwija się dzięki błędom naszych poprzedników. Jednak nie tym razem. Podejście dr. Goldbergera było innowacyjne, ortomolekularne i właściwe. Wierzył on mianowicie, że aminokwas znany jako tryptofan był „czynnikiem zapobiegającym pelagrze”, a w leczeniu należy stosować drożdże odżywcze. W obu przypadkach miał rację. W ciągu kilku tygodni udawało mu się wyleczyć z pelagry dzieci, więźniów i obłąkanych.

Jak powiedział dr Hoffer „Na początku lat 40., rząd USA nakazał dodawać do mąki niacynamid, co w ciągu dwóch lat zakończyło pandemię pelagry i co należy uznać za największy sukces sektora zdrowia publicznego w eliminacji jednej z głównych chorób psychicznych. Reakcja ówczesnych lekarzy była do przewidzenia, w istocie Kanada całkowicie odrzuciła tę koncepcję i stwierdziła, że dodawanie witamin do mąki stanowi fałszerstwo”2.

Dr Hoffer, posiadający doktorat z biochemii zbóż oraz będący prawomyślnym Kanadyjczykiem, miał w tej kwestii doświadczenie z pierwszej ręki. Obecnie, departament zdrowia Kanady (Health Canada) stara się zatuszować wstydliwy fakt, iż w 1942 roku kanadyjski rząd stwierdził, że: „Wykorzystanie syntetycznych witamin w produkcji mąki lub pieczywa na sprzedaż na terenie Kanady uważa się niniejszym za fałszowanie żywności”. W istocie w latach 30. kanadyjskie organy władzy ds. żywienia były sceptycznie nastawione do koncepcji dodawania witamin do diety przeciętnych obywateli, pomimo faktu że w USA zaczęto wzbogacać mąkę już w 1938 roku3. Dopiero w roku 1976 wzbogacanie mąki tiaminą, ryboflawiną, niacyną i żelazem stało się obowiązkowe w całej Kanadzie. Najnowszym dodatkiem do mąki jest kwas foliowy, mający zapobiegać rozszczepowi kręgosłupa u noworodków. Dr Hoffer pewnie zgodziłby się, że jedzenie pełnowartościowej żywności prawdopodobnie zapobiegłoby tym chorobom. Dodawanie tych składników odżywczych do zubożonej żywności staje się koniecznością, przynajmniej do czasu wypracowania w społeczeństwie zdrowszych nawyków żywieniowych.

Wiedza jednakże, ma swoją cenę: dr Goldberger chorował na żółtą febrę, dengę i niewiele brakowało, żeby zmarł na tyfus. Krajowe instytucje ds. opieki zdrowotnej w USA twierdzą, że „uraził on dumę południowców, kiedy powiązał biedę, w której żyli dzierżawcy i najemcy gruntów oraz pracownicy sektora mleczarskiego, z ubogą dietą, która wywołuje pelagrę”4. Ostatecznie dr. Goldbergera nominowano do Nagrody Nobla. Gdyby nie umarł wcześniej w 1929 roku, mógłby się nią podzielić z naukowcami badającymi witaminy, Christiaanem Eijkmanem oraz Frederickiem G. Hopkinsem.

Doktor Goldberger był pionierem w dziedzinie zdrowia publicznego, który przeciwstawiał się medycynie konwencjonalnej, nalegając do śmierci, że straszną, śmiertelną chorobę można w prosty sposób wyleczyć „zmieniając w organizmie stężenie substancji, które już się w nim znajdują”. Jest to również definicja medycyny ortomolekularnej stosowana przez Linusa Paulinga, który w czasach dr. Goldbergera miał 13 lat.

Kiedy wyizolowano pewne witaminy i opracowano metodę ich syntezy (w latach 30. i 40.), kilka tańszych witamin z grupy B zaczęto dodawać do mąki rafinowanej, podobnie jak żelazo – dzięki czemu otrzymywano tzw. mąkę wzbogaconą. Jednak przed tą krótką epoką oświecenia sprawcy nie mieli pojęcia, że rafinując mąkę pozbawiają ją wszystkich składników odżywczych. Zwiększenie zysków poprzez wydłużenie okresu przydatności było rozsądnym wyjściem, mąka pełnoziarnista psuła się szybciej. Jeszcze jedną zasadniczą wadą mąki rafinowanej było jej wybielanie za pomocą różnego rodzaju nadtlenków organicznych lub chloru, co nadawało jej „czystszy” wygląd. Sam proces rafinacji powodował jej zażółcenie.

Poświęciłem temu problemowi sporo miejsca, jako że jest to prawdopodobnie pierwszy klasyczny przykład „nauki” o żywieniu lub też tego, co Michael Pollan w swojej książce W obronie jedzenia nazywa „dietetyzmem”5. Jego zdaniem naukowcy żywieniowi uważają, że są w stanie ulepszyć naturę, pozbawiając żywność składników odżywczych i przerabiając ją na doskonalszy produkt – „doskonalszy” tylko z wyglądu i pod względem wydłużenia okresu przydatności (to jest atrakcyjniejszego w sprzedaży). Wiele zrobiono nie tylko, żeby sprzedać produkt, ale żeby sprzedać koncepcję nauki o żywieniu. W czasach, kiedy firma Wonder Bread reklamowała swój superrafinowany biały chleb zapakowany w folię ozdobioną kolorowymi balonikami, twierdząc, że „zmienia ciało na dwanaście sposobów”, niektórzy z nas doliczyli się zaledwie czterech, to jest: poszerza, pogrubia, otłuszcza i osłabia. Przez wiele lat orędownik dietetyki, dr Carlton Fredericks, twardo przeciwstawiał się i wyśmiewał pieczywo z mąki rafinowanej w programach radiowych. Krytyków przemysłu spożywczego określano pogardliwie mianem „jedzeniowych snobów”, który to termin funkcjonuje do dziś.

Jako że „chleb życia”, główny składnik diety wielu kultur, dziś ledwo żyje, podjęto próby jego reanimacji. Małe, niezależne piekarnie rozpoczęły produkcję pełnoziarnistego pieczywa, z którego można zrobić kanapkę z na nowo odkrytych pełnowartościowych składników. Wiele osób przerzuciło się z chleba białego na „naturalny” głównie dlatego, że uważały, że zmiana ta pozytywnie wpłynie na ich zdrowie. Jakże były miło zaskoczone, kiedy okazało się, że nowy chleb w dodatku świetnie smakuje. W przypadku tradycjonalistów było odwrotnie: pełnoziarnisty chleb świetnie smakuje, a w dodatku jest jeszcze zdrowy.

Z uwagi na fakt, że dorosłym ciężko się przestawić, powszechnie uważa się, że dzieciom będzie jeszcze trudniej. Rozwiązaniem jest odpowiednia zachęta ze strony rodziców, którzy chcą dla swoich dzieci wszystkiego, co najlepsze, aby same zaakceptowały nowe, zdrowe jedzenie. Dzięki takiemu nastawieniu niewiele trzeba, by „fuj” zmieniło się w „pychota”, a dzieci odkryły cały nowy świat zdrowego odżywiania.

Moim wielkim szczęściem jest, że los obdarzył mnie żoną, która instynktownie wynajduje zdrową żywność i ma umiejętności dorównujące najlepszym szefom kuchni. Podobnie jak w przypadku opisanym powyżej, zostałem przez nią nawrócony na zdrowe odżywianie w latach 60., okresie renesansu naturalnego jedzenia, bardzo szybko poznając zalety tego trendu, co podwoiło moje zainteresowanie witaminami.

Suplementacja witaminowa

W roku 1970, w moim życiu zaszła niezwykła zmiana – przeprowadziłem się do wspaniałej Montany. Początkowo pracowałem przy badaniach kontrolnych dzieci Indian amerykańskich i prowadziłem konsultacje pediatryczne dla miejscowych lekarzy. Bardzo szybko stało się jasne, że usługi te powinny być powszechnie dostępne w ramach publicznej służby zdrowia. Ochotnicy chodzili od drzwi do drzwi, agitując co siódmego zarejestrowanego wyborcę, aby sprawdzić, czy pomysł ten znajdzie poparcie. Efektem tej sondy było zatrudnienie pielęgniarki i utworzenie odpowiedniego oddziału. Był to początek mojej edukacji w dziedzinie „medycyny dla dorosłych”, które zwróciło moją uwagę na potrzebę wprowadzenia edukacji żywieniowej w tej dużej populacji. Pytania osób, które leczyłem lub których częściej tylko słuchałem, okazały się inspiracją do dalszych poszukiwań.

Kiedy zostałem lekarzem w miejscowym zakładzie karnym, doświadczenie to naprawdę otworzyło mi oczy. Jeżeli osadzony miał na wolności „swojego” lekarza, musiałem przestrzegać jego zaleceń i kontynuować zalecony przezeń plan leczenia w maksymalnym możliwym zakresie. Największym szokiem było to, kiedy zdałem sobie sprawę, ilu więźniów brało niebezpieczne lekarstwa nawet o tym nie wiedząc. Często nie znali nazw leków i nie wiedzieli, po co je biorą.

PIONIER MEDYCYNY ORTOMOLEKULARNEJ: DR CARLTON FREDERICKS

Carlton Fredericks (1910–1987) (pełne imię Harold Carlton Fredericks) dorastał na Brooklynie w Nowym Jorku. W 1949 roku uzyskał stopień magistra, a w 1955, doktora Publicznej Edukacji Zdrowotnej na Uniwersytecie w NY. Napisał ponad dwadzieścia książek, wygłosił niezliczoną ilość wykładów i pełnił funkcję adiunkta ds. Zdrowia Publicznego na Uniwersytecie Fairleigh Dickinson w New Jersey.

Dr Fredericks zdobył sławę – a w pewnych kręgach okrył się niesławą – dzięki pionierskiemu wykorzystaniu mediów w edukacji społeczeństwa na temat terapii witaminowej i żywieniowej. Przez pięćdziesiąt lat nadawania jego programu pt. Design for Living nadesłano miliony listów zaadresowanych do „Wiodącego amerykańskiego dietetyka”. Telewizja KABC Los Angeles reklamowała jego program pt. Living Should Be Fun, hasłem: „Dr Fredericks prezentuje wywiady z lekarzami i dietetykami oraz bada fakty i przesądy dotyczące żywienia”.

Doktor Fredericks, kolega po fachu dr. Roberta Atkinsa oraz dr. Linusa Paulinga, był mocno krytykowany jako „promotor” witamin i „świr” na punkcie jedzenia. Bezustannie drwił z jedzenia śmieciowego i zapewnił swoim słuchaczom wiele niezapomnianych chwil. Twierdził, że jeżeli nie ma się czasu na naukę wszystkiego, co konieczne na temat zdrowego żywienia, wystarczy chodzić za zwykłym klientem sklepu spożywczego i kupować wszystko to, czego ów nie kupił. Na pytania słuchaczy o biały chleb, odpowiadał, że jest to „świetny materiał do czyszczenia blatów i ścierania kurzu”.

We wczesnych latach 70. jedną z pierwszych uwag o żywieniu, którą przeczytałem (AWS), był komentarz dr. Fredericksa w książce pt. Food Facts and Fallacies, że cukrzyków można by odzwyczaić od insuliny, za pomocą dużych dawek witaminy B-Complex. Z całą pewnością można założyć, że osoba cierpiąca na cukrzycę typu 1, nigdy nie będzie mogła odstawić insuliny. Z drugiej strony, spotykałem się z przypadkami cukrzyków potrzebujących znacznie mniej insuliny, kiedy co dwie lub trzy godziny zażywali witaminę B-Complex o wysokiej potencji. Działanie to jest tak niezwykłe, że cukrzycy powinni zażądać przeprowadzenia odpowiednio ostrożnej próby terapeutycznej w doborze dawek insuliny, która byłaby ustalona i nadzorowana przez ich lekarza.

Przeglądając pozycje książkowe z 1945 roku, dowiedziałbyś się, że tytuł jednej z pierwszych książek dr. Fredericksa można by przetłumaczyć jako Życie powinno być zabawne (Living Should Be Fun). Czterdzieści lat później tytuł jednej z jego ostatnich książek mógłby po polsku brzmieć Artretyzm: nie trzeba się do niego przyzwyczajać (Arthritis: Don’t Learn to Live with It). Nie można odmówić mu konsekwencji. Promował zdrowie i życie twierdząc, że w obu przypadkach potrzebne są suplementy witaminowe.

Co gorsza, bardzo niewielu z nich miało jakiekolwiek pojęcie o zdrowej diecie, natomiast żaden z nich nie wiedział nic o zalecanych dawkach witamin. Wielu odsiadywało wyroki w związku z problemami z alkoholem czy narkotykami. Z biegiem czasu, w zależności od okresu trwania problemów danego osadzonego, byłem w stanie odgadnąć, czego brakowało w ich diecie, analizując budowę ciała, karnację, stan zębów i dziąseł, zachowanie oraz inne cechy fizyczne i psychologiczne. Nie opracowałem wzoru na proces starzenia, ale większość więźniów była wyraźnie za „stara” w stosunku do metryk.

W ramach standardowej kuracji stworzyłem program dla wszystkich nowych osadzonych: jedna tabletka multiwitaminy i jedna tabletka witaminy C (500 mg) do żucia na dzień. Alkoholikom codziennie podawałem preparat B-50 (witaminy B-Complex), ponadto, wielu z nich, głównie mających problemy z dziąsłami, zażywało 400 IU dziennie naturalnej witaminy E (d-tokoferolu). Szczerze mówiąc wolałbym przepisywać znacznie większe dawki witaminy C, co robiłem w przypadku pacjentów pooperacyjnych, podając im 1000 mg trzy razy dziennie, aby wspomóc proces gojenia. Byłem zaskoczony widząc np. ubytek po wyrwanym zębie wypełniający się niemalże natychmiastowo, po podaniu takich dawek witamin C i E.

U osadzonych zaszło wiele pozytywnych zmian płynących z suplementacji witaminowej:

• Mniej wysiłku kosztowało ich odstawienie alkoholu czy narkotyków. Poza tym, jeżeli odsiadywali dostatecznie długi wyrok, polepszało im się samopoczucie, poprawiał nastrój i zwiększał poziom energii.

• Pracowałem z kucharzem, aby wymyślić najlepszą dietę możliwą w tych warunkach. Koncepcja zdrowej żywności była większości osadzonych zupełnie obca.

• Jeżeli udawało mi się przekonać ich o korzyściach płynących z ćwiczeń fizycznych, samopoczucie poprawiało im się tak bardzo, że zaczynali rozważać wprowadzenie trwałych zmian w stylu życia.

Zachęcałem osadzonych, aby po opuszczeniu zakładu nie przerywali kuracji. Zdawałem sobie sprawę, że w przeciwnym wypadku prawdopodobnie znów trafią za kratki z objawami niedoborów i cała praca pójdzie na marne. Byłem bardzo rozczarowany, kiedy mimo wyjaśnień, dlaczego przepisałem im te witaminy, większość więźniów postrzegała je wyłącznie jako „kolejne piguły”. Co gorsza, strażnicy więzienni myśleli podobnie i ograniczali moje zalecenia, uważając je za kolejny niepotrzebny wydatek. Oddział ten nigdy nie oszczędzał na drogich i często bezużytecznych lekarstwach, ale witaminy uważał za zbędne. Taki właśnie był poziom ich ignorancji i mojej naiwności.

Wiedza o żywieniu

Moja frustracja rosła, a „prawnicy więzienni” okazywali mi swój gniew. Było to najlepsze, co mogło mnie spotkać, ponieważ dzięki temu złożyłem rezygnację i nabrałem zapału, aby wypełnić pustkę w wiedzy o żywieniu. Zwróciłem na siebie uwagę dr. Williama Crooka, kiedy nasze listy zostały opublikowane razem w dziale „listy do redakcji” w czasopiśmie „Pediatrics”. Odkryliśmy, że jesteśmy zgodni w kwestii tajemniczego zespołu nadpobudliwości psychoruchowej (ADD). Dr Crook był, tak jak ja, członkiem Amerykańskiej Akademii Pediatrycznej (AAP) oraz Amerykańskiego College’u Alergologów oraz Towarzystwa Ekologii Klinicznej.

Następstwem naszej korespondencji było zaproszenie na spotkanie ekologów klinicznych, gdzie dr Crook był jednym z liderów tego gremium. W swoich badaniach koncentrował się na trzech zagadnieniach: żywieniu, alergii i toksykologii6. Gdy poznałem ich podejście do problemu alergii, zamienił się także mój punkt widzenia. Zaprezentowane badania toksykologiczne były bardzo pomocne w moich staraniach dotyczących zdrowia publicznego, a tematy o „Syndromie toksycznego budynku” oraz toksyczności ołowiu i pestycydów okazały się kluczowe. Najważniejsze jest jednak to, że prezentacje o żywieniu zainspirowały mnie do kontynuowania nauki w tym temacie i zastosowania wiedzy w praktyce.

Doktor William Osler, znany dzięki swojej klinice w Nowym Orleanie, napisał kiedyś, że miał „pełną świadomość, że wiedzę medyczną zdobywa się przede wszystkim przy łóżku pacjenta”. Wystarczyło zastąpić „łóżko” słowem „gabinet”, abym nabrał jeszcze większej chęci do uczenia się od moich pacjentów. Gdy słuchałem opowieści matek, koncepcje w rodzaju „alergicznego zespołu napięcia i zmęczenia” nabierały sensu. Alergie pokarmowe i zachowanie wiążą się ze sobą.

Poznałem również Jacka Challema, który zajmował się streszczaniem artykułów o żywieniu i publikował je w miesięczniku „Nutrition Reporter”. Oprócz tego miał wykłady na konferencjach Orthomolecular Medicine Today i napisał kilka książek. Kiedy przesłał mi kopię swojego newslettera, odpisałem mu entuzjastycznie, że jest to dokładnie to, czego mi brakuje. Przekazałem mu kilka własnych spostrzeżeń, które zgromadziłem i opracowałem na podstawie doświadczeń z przeszłości i szczątkowej literatury tamtego okresu. Odkryłem, że Jack Challem, dr Crook oraz dr Lendon Smith, pediatra prowadzący popularny program telewizyjny w stanie Oregon, byli zainteresowani promocją wiedzy na temat żywienia.

W latach 90. kupiłem sobie komputer i łącze internetowe oraz otrzymałem od Jacka zaproszenie na konferencję Orthomolecular Medicine Today.

PIONIER MEDYCYNY ORTOMOLEKULARNEJ: DR LENDON SMITH

Lendon Smith (1921–2001), człowiek, którego wszyscy znali jako „lekarza dziecięcego”, ukończył studia na Uniwersytecie Medycznym Stanu Oregon w 1946 roku. W 1955 został wykładowcą pediatrii w Szpitalu Klinicznym Uniwersytetu Medycznego Stanu Oregon. Pracował w zawodzie trzydzieści pięć lat, po czym przeszedł na emeryturę w roku 1987, co pozwoliło mu skupić się na wykładaniu, pisaniu i jak największej popularyzacji słowa „megawitamina”.

Jednak dopiero po dwudziestu latach praktyki lekarskiej dr Smith zaczął stosować trapię megadawkami witamin. Pacjentka „chciała, żebym podał jej zastrzyk witaminowy” napisał o pewnej kobiecie zmagającej się z alkoholizmem, którą spotkał w 1973 roku. „Nigdy wcześniej w mojej karierze nie zrobiłem czegoś równie bezużytecznego i czułem się zawstydzony faktem, że ta kobieta uważała mnie za lekarza, który mógł zrobić coś takiego”7. „Coś takiego” oznaczało domięśniowy zastrzyk z witaminy B-Complex, który okazał się na tyle skuteczny, że pacjentka „po drodze minęła trzy różne bary i nie odczuwała potrzeby wejścia do któregokolwiek z nich”. Był to początek ewolucji dr. Smitha z konwencjonalnego pediatry w orędownika medycyny ortomolekularnej.

Jego pierwsza książka The Children’s Doctor (1969) zawiera jedynie trzy wzmianki o witaminach, z czego dwie to opinie negatywne. Ale w miarę, jak zdobywał wiedzę na temat terapii megadawkami witamin, zaczął o niej dyskutować. W książce Feed Your Kids Right (1979) zalecał przyjmowanie nawet 10 000 mg witaminy C w czasie choroby. W wydanej dwa lata później kolejnej książce Foods for Healthy Kids (1981) zaleca zażywanie witaminy C do poziomu tolerancji jelit. Ale nawet jego stosunkowo umiarkowane stwierdzenia w rodzaju „nie należy spożywać cukru” czy „stres zwiększa zapotrzebowanie na witaminy B, C, wapń, magnez i cynk” mogą być odebrane jako niesamowicie radykalne przez lekarzy ograniczających swoje terapie do leków. Zalecenia, które opublikował w książce Feed Yourself Right, dotyczące samodzielnego wykonywania zastrzyków z witaminy B-Complex i C, dwa razy w tygodniu przez trzy tygodnie, były celowe i służyły wywołaniu kontrowersji8.

Dr Smith nie mógł się chyba mniej przejmować swoimi krytykami, a do roku 1979 był już autorem, którego książki znajdowały się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Do 1983 roku został orędownikiem czterodniowych ścisłych postów, zastrzyków z 1000 mikrogramów witaminy B12 i podawania megadawek witamin dzieciom. W jego książkach nie występowało coś takiego jak zalecane dzienne spożycie witamin. Głośno krytykował śmieciowe jedzenie, a jego dwa ulubione powiedzonka to: „Ludzie jedliby głównie to, na co są uczuleni” i „Jeśli uwielbiasz jakieś jedzenie, to pewnie ci szkodzi”.

Doktor Smith był jednym z pierwszych lekarzy, którzy jednoznacznie popierali terapie dużymi dawkami witamin dla dzieci. Stanowisko to nie zjednało mu zbyt wielkiej sympatii kolegów z Amerykańskiej Akademii Pediatrycznej, przez co należy mu się jeszcze większy szacunek za wyjście przed szereg i przedstawienie terapii ortomolekularnej szerokiemu gronu odbiorców. To ostatnie udało mu się szczególnie dobrze, kiedy to zyskał rozgłos za pomocą swojego newslettera („The Facts”), wielu książek, artykułów, filmów wideo i występów w popularnych programach telewizyjnych9.

W jej trakcie poznałem wiele zagadnień i koncepcji dotyczących zdrowego żywienia, które wcześniej musiałem wręcz wyciągać „spod ziemi”. Wszystkie informacje były jasno sprecyzowane i przedstawione w łatwy sposób. To i kolejne spotkania spotęgowały we mnie ciekawość i otworzyły nowy wymiar wiedzy. Czułem się jak w grupie wsparcia, która miała pomóc mi w odkryciu prawdy dotyczącej zdrowia. Zrozumiałem, że jako lekarz nie zwracałem uwagi na to, w jaki sposób ogólnie przyjęte nauki medyczne, broniąc swojego terytorium, dyskredytowały świetnie udokumentowane fakty na temat medycyny ortomolekularnej. Osoby odrzucające terapię żywieniową, próbowały odwrócić sytuację i zepchnąć jej orędowników do obrony.

W trwającej obecnie „dobie informacji” ciężko jest odróżnić prawdę od kłamstwa, zwłaszcza kiedy głównym motywem propagowania jakiejś opinii są pieniądze. Analizowanie artykułów o żywieniu jest szczególnie trudne. W zależności od uprzedzeń autora na temat informacji o żywieniu – za lub przeciw – przytaczane są mocne argumenty. Jednak ani siła argumentów, ani to, jak głośno są wypowiadane, nie stanowi o ich prawdziwości.

Oto, jak traktuję artykuł o żywieniu z głównego nurtu medycyny: jeżeli wiem, że autorzy są doświadczeni i rzetelni oraz że proponowane przez nich rozwiązania przeszły dostatecznie wiele prób, by wykazać, że są bezpieczne, zachowam go sobie w pamięci w kategorii „użyteczne”. Kiedy napotkam nowy materiał na dany temat, porównuję go z tą kategorią, sprawdzając, jak zniesie krytykę. Wydaje mi się, że sposób ten sprawdzi się u każdej osoby będącej w równych proporcjach otwartą na nowości i sceptyczną.

Podsumowanie

Doktor Cambell odkrył potęgę zdrowego odżywiania (medycyny ortomolekularnej), dostrzegając, jak olbrzymi wpływ może mieć na ludzkie życie. Ty też możesz odkryć uzdrawiający potencjał bezpiecznych i skutecznych witamin, minerałów i innych naturalnych suplementów. Jako rodzic na pewno chcesz dla swoich dzieci wszystkiego, co najlepsze. Zasad zdrowego odżywiania możesz nauczyć się już dziś i zacząć je stosować.

Rozdział 2Kiedy można zastąpić lekarza?

Medycyna to tak naprawdę spisek mający na celu ukryć własne braki. Bez wątpienia, to samo można powiedzieć o wszystkich profesjach. Wszystkie one spiskują przeciwko laikom.

GEORGE BERNARD SHAW (1856–1950)

Odżywianie czy lekarstwa?

Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie takie sytuacje? Koszt wizyty u pediatry w nagłym przypadku – 5–8 dolarów. Półgodzinna wizyta nowego pacjenta lub wizyta z bardziej złożonym problemem – 15 dolarów. Parę dodatkowych minut poświęca się na wywiad z rodzicem, dokładne badanie oraz wypracowanie rozwiązania problemu, na co składają się również zalecenia na piśmie, uzupełniające rozmowę. Młoda mama, która może sobie wynająć prywatną salę na oddziale położniczym za 20 dolarów dziennie. Badania na tyle tanie, by rodzice (mówimy o czasach sprzed ery ubezpieczeń zdrowotnych) mogli spokojnie pokryć wszystkie koszty.

Tak to właśnie kiedyś wyglądało. Wróć do czasów zaraz po drugiej wojnie światowej, kiedy rodzinom nie wiodło się tak dobrze. Zdyscyplinowani młodzi mężczyźni zwolnieni ze służby wojskowej byli pełni chęci do podjęcia pracy, ożenku i założenia rodziny. Mieli mnóstwo okazji do zrealizowania tych celów, albo pójścia na studia (za darmo, w myśl ustawy o służbie wojskowej). Amerykański sen posiadania własnego domu ziścił się dla wielu ludzi. Potężna gospodarka USA zaopatrywała świat w samochody, sprzęt AGD, maszyny budowlane, a nawet elektroniczne cudeńka takie jak np. telewizory, produkcja których stworzyła wiele świetnie płatnych miejsc pracy dla wszystkich, którzy chcieli pracować. Dochody były bardzo wysokie, a koszty niskie, tak więc nie było problemu, by „zarobić na życie”. Po zakończeniu wojny matki rzadko decydowały się podjąć pracę poza domem.

Jednak wkrótce wszystko się zmieniło. Do tej pory niekwestionowane, racjonalne podejście do osiągania celów w codziennym życiu, wkrótce zastąpiono pogonią za „nowym”, zwłaszcza jeżeli „nowe” miało cokolwiek wspólnego z nauką. Przetworzona żywność, stworzona przy użyciu metod naukowych, zdominowała rynek. Nasz apetyt na komfortowe życie wzrastał. Zaczęliśmy „potrzebować” telewizora, dobrego samochodu (albo dwóch), egzotycznych wakacji i wygodnego domu. Rozwiązaniem było stworzenie gospodarstwa domowego utrzymywanego z dwóch pensji. Problem tkwił w tym, że wzrost dochodów gospodarstwa domowego łączył się ze zwiększonymi wydatkami (przedszkole, garderoba, dojazdy). Słowo naukowy stało się synonimem nowoczesności, a stare rozwiązania traktowano właśnie tak: jako stare i niepotrzebne.

Z samej definicji nauka to „dziedzina wiedzy lub badań, analizująca zbiór faktów i prawd, systematyzująca je i wykazująca działanie ogólnych praw”. W dzisiejszych czasach ciężko jest osiągnąć stopień wnikliwości, potrzebny do jasnego zdefiniowania faktów, prawd lub ogólnych praw, ponieważ jesteśmy bombardowni informacjami z telewizji, Internetu, i innych mediów. Nawet nowa wiedza przedstawiana jako „naukowa”, wymaga pewnej wnikliwości, wraz ze zdrową dawką sceptycyzmu w jej ocenie. Niedawne zmapowanie ludzkiego genomu było wspaniałym osiągnięciem, mającym olbrzymi potencjał dla diagnozowania i, w pewnych przypadkach, leczenia chorób. Jednak zrobiono z tego sensację; to, że coś jest możliwe, nie oznacza wcale, że jest wykonalne.

Od wielu lat mamy wiedzę, jak usprawnić działanie wielu genów za pomocą diety, suplementów oraz unikając substancji szkodliwych. Nie dajmy się zaślepić nauce na tyle, żeby zacząć ignorować sprawdzone sposoby. Tak samo jak osoby zajmujące się nauką o żywieniu przekonały nas, że są w stanie połączyć składniki odżywcze w nowy sposób i stworzyć jedzenie doskonalsze od naturalnego, osoby zajmujące się medycyną przekonały nas, że są w stanie stworzyć lekarstwa na każdą chorobę lub schorzenie, działające lepiej niż podejście żywieniowe.

Reklama dźwignią handlu

W ciągu ostatnich dwudziestu lat tempo zmian znacznie wzrosło, gdyż medycyna farmaceutyczna zmieniła się z usługi w potężną gałąź przemysłu. Obecnie przynajmniej jedna czwarta dzieci i nastolatków przyjmuje leki na przewlekłe schorzenia, najczęściej depresję, astmę lub ADHD. Establishment medyczny w końcu odniósł sukces i udało mu się sprawić, że terapia żywieniowa poszła w odstawkę. Powielając strategię innych branż, branża medyczna zaczęła intensywnie reklamować leki, szpitale, kliniki i lekarzy we wszystkich dostępnych mediach. Po pierwsze, trzeba było znieść długo obowiązujące tabu ustanowione przez organizacje medyczne, takie jak Amerykańskie Towarzystwo Medyczne, potępiające reklamowanie indywidualnych lekarzy. Koncepcję branży dodatkowo wzmocniono tworząc ubezpieczenia zdrowotne, same w sobie będące branżą.

Na własnej skórze doświadczyłem efektywności prania mózgu fundowanego przez branżę farmaceutyczną. Będąc w supermarkecie, brałem z półki fiolkę witaminy E, kiedy zauważyłem parę w moim wieku, której dziecko było moim pacjentem. Kobieta rzuciła „Kolejne pigułki?” „Kapsułki” odpowiedziałem „Z bardzo ważną substancją, witaminą E – znacznie lepsze od pigułek. Na szczęście nie muszę brać żadnych leków.” „Cóż, Bob niedawno miał zawał, więc, oczywiście, musi brać Plavix” stwierdziła. Jakże chciałbym móc cofnąć czas.

Opieka medyczna jest obecnie jedynie kolejnym produktem, który trzeba ludziom sprzedać. Co najczęściej przedstawia taka reklama? Pełnego współczucia lekarza, rozmawiającego z pacjentem i wyjaśniającego diagnozę i przebieg leczenia, a nawet używającego stetoskopu? A skąd! Najczęściej przedstawia salę operacyjną i grupę postaci w maskach chirurgicznych pochylających się nad pacjentem otoczonym ogromną ilością plastikowych rurek i dziwnych urządzeń.

W jaki sposób pacjent znalazł się na tym stole? Techniki stosowane w chirurgii oraz procedury obrazowania diagnostycznego są w USA na wyższym poziomie niż gdziekolwiek indziej na świecie, ale są dostępne jedynie po skierowaniu przez lekarza pierwszego kontaktu lub innego specjalistę. Ponadto to właśnie ów lekarz wypisuje recepty, a pacjent potrzebuje środków na ich wykupienie. Zachodzi potrzeba, aby lekarz rodzinny zebrał wszystkie skierowania do specjalistów i wyniki badań, podobnie do podwykonawcy projektu budowlanego. Lekarz pierwszego kontaktu powinien być w stanie odpowiedzieć na pytania w rodzaju „Co naprawdę dzieje się ze stawami, że, jak części samochodowe, o wiele za często trzeba je wymieniać?”, „Dlaczego jest tyle zachorowań na raka?”, „Dlaczego koniecznych jest tyle operacji serca?”, „Czy są to rzeczy nieuniknione, czy też możemy jakoś zwiększyć swoje szanse?” i najważniejsze: „Dlaczego nie mogę najpierw spróbować terapii żywieniowej, zanim dostanę leki powodujące mnóstwo niepożądanych skutków ubocznych?”.

Prawda jest taka, że lekarz pierwszego kontaktu na skutek presji ubezpieczyciela nie ma wystarczająco czasu ani na przebadanie pacjenta, ani na analizę uzyskanych informacji. Blichtr „nauki” stojącej za lekami wraz z technikami chirurgicznymi i obrazowaniem diagnostycznym przebija konieczność poświęcania pacjentom czasu. Czas ten nie jest przeznaczany na budowanie relacji i zaufania, ale na praktykowanie najlepszej medycyny. Bardzo niewiele polis opłaca usługi lekarza rodzinnego, jego wiedzę i czas, ale za to wszystkie pokryją wszelkie koszty obrazowania diagnostycznego i zabiegów chirurgicznych.

Typowa reklama leku przedstawia aktora w białym fartuchu, wychwalającego zalety głośnego nowego specyfiku, po czym kojący głos w tle wymieni możliwe skutki uboczne i wygłosi formułkę: „Zapytaj swojego lekarza o X, aby dowiedzieć się, czy jest dla ciebie odpowiedni”. To sprawia, że ta odrobina wiedzy, zdobyta przez widza i przedstawiona zajętemu doktorowi, spowoduje wypisanie właściwej recepty – a będzie to kolejna próba podkopania autorytetu lekarza. Naprawdę podziwiam lekarza, który jest w stanie nadążyć za wszystkimi nowymi lekami pojawiającymi się na rynku.

Wsłuchaj się w swój organizm

Już na początku lat 60. wzrosło zainteresowanie żywieniem, ćwiczeniami i unikaniem toksyn środowiskowych. Motywem mógł być zarówno wygląd, samopoczucie czy po prostu pragnienie bycia zdrowym. Hasło „wsłuchaj się w swój organizm” stało się wręcz mantrą. Nie zażywaj podejrzanych substancji. Nawet najmniejsze stragany z jedzeniem sprzedawały doskonałe kanapki bogate w składniki odżywcze. Zapanowała moda na ćwiczenia fizyczne. Dr Kenneth Cooper, który opracował kryteria testów sprawnościowych dla sił powietrznych, stworzył nową koncepcję „ćwiczeń aerobowych”, która zmotywowała wiele osób do rozpoczęcia treningu. Popularne magazyny zaczęły publikować artykuły informacyjne o zdrowym odżywianiu. Wszyscy zgodnie potępili palenie papierosów, jeżeli tylko nie palili, ani nie czerpali zysków z palenia.

Trzeba oddać honor establishmentowi medycznemu, że opowiedział się za potrzebą regularnych ćwiczeń fizycznych. Po zawale serca prezydenta Eisenhowera w 1955 roku jego osobisty kardiolog, dr Paul Dudley White, strofował swoich kolegów, aby przestali zalecać pacjentom pozawałowym leżenie w łóżku, a zamiast tego, aby jak najwcześniej zaczęli realizować stopniowy program treningowy, często jeszcze w szpitalu. Dr White sam był bardzo szczupły. Często widywano go, jak w garniturze i krawacie, poruszał się po mieście rowerem, z torbą lekarską przymocowaną do bagażnika.

Są rzeczy, które możesz zrobić już dziś, aby być zdrowym bez potrzeby uciekania się do lekarstw czy zabiegów chirurgicznych.

Ubezpieczenie

Ubezpieczenie zdrowotne powinno pokrywać zarówno prewencyjne, jak i lecznicze megadawki witamin. Niestety, nie obejmuje. Teraz przemyśl sobie to: Viagra – lek na zaburzenia erekcji, objęta jest, wg jej producenta – firmy Pfizer Inc., większością polis ubezpieczeniowych. Pfizer przyznaje, że skutki uboczne Viagry obejmują: „zawały serca, udary, arytmię i śmierć” nawet u osób, u których nigdy nie stwierdzono podobnych schorzeń. Porównaj to z faktem, że duże dawki witamin E i C zapobiegają atakom serca i udarom, a także zmniejszają ryzyko śmierci na skutek schorzeń sercowo-naczyniowych nawet o 50 proc. Mimo to żadne ubezpieczenie nie obejmuje witamin. Założę się (AWS), że twoje „ubezpieczenie” nie pokryłoby nawet jednej kapsułki multiwitaminy dziennie. Bardziej prawdopodobnym jest, że sfinansuje ono dziadkowi środki na potencję niż witaminy jego wnukom.

Osoby otrzymujące pomoc finansową rządu odkryją, że kartki na żywność, wydawane przez Departament Rolnictwa, nie mogą zostać wymienione na witaminy. Niektórzy sceptycy, z którymi rozmawiałem, uważają wręcz, że taki stan rzeczy to wynik spisku. Bez względu na to, czy to prawda, ważniejszą kwestią jest, by przejąć odpowiedzialność za zdrowie własnej rodziny. Moja mama często powtarzała, że „Pieniądze można wydać tylko w jednym miejscu”. Zrób z nich dobry użytek i zainwestuj w zdrowie, na dłuższą metę to ci się opłaci.

Jak już wspominałem, moje dzieci nigdy nie zażywały antybiotyków. Kiedy mieliśmy wykupione ubezpieczenie (czyli rzadko), nie dawało nam ono żadnych korzyści. Dzieciaki okresowo badano w szkole i po takiej taniej weryfikacji, bawiły się na dworze, odpowiednio odżywiały i łykały witaminy. Oczywiście, polisa nie obejmowała ani witamin, ani zdrowego jedzenia, dzięki którym były zdrowe, ale jeżeli potrzebowałyby Viagry, wystarczyłby jeden podpis!

Kim są znachorzy?

Pytanie to należałoby zadać George’owi Bernardowi Shaw, który we świetnym wstępie do przeciętnej sztuki pt. The Doctor’s Dillema (1906) napisał: „Różnica między znachorem a dyplomowanym lekarzem jest taka, że ten drugi może wystawiać świadectwa zgonu, do czego obaj zdają się mieć tyle samo okazji”. Auć. Oczywiście, Shaw na tym nie poprzestał. „Nikt nie twierdzi, że lekarze są mniej cnotliwi niż sędziowie. Jednak sędzia, którego wynagrodzenie zależałoby od tego, czy werdykt byłby z korzyścią dla powoda, pozwanego, prokuratora czy więźnia, byłby godzien zaufania w równym stopniu, co generał, któremu płaci wroga armia”.

Shaw komentuje: „Jednak, tak jak stolarz czy kamieniarz przeciwstawia się wprowadzaniu maszyn, przez które mógłby stracić zajęcie, tak samo lekarz będzie opierać się postępowi naukowemu, który mógłby zagrozić jego dochodom…”. Tak się, niestety, składa, że organizacja zrzeszająca lekarzy praktykujących prywatnie, popularnie określana mianem profesji lekarskiej, coraz bardziej przypomina nie dyscyplinę naukową, ale jej całkowite zaprzeczenie.