Wiersze - Juliusz Słowacki - ebook + książka

Wiersze ebook

Juliusz Słowacki

4,5

Opis

Juliusz Słowacki, Wiersze

Wstęp i opracowanie Jacek Brzozowski i Zbigniew Przychodniak

Przygotowana przez Jacka Brzozowskiego i Zbigniewa Przychodniaka edycja zawiera wszystkie drobne utwory poetyckie Juliusza Słowackiego. Czytelnik znajdzie tu między innymi ody i sonety, fragmenty i ułomki liryczne, listy poetyckie i wpisy do sztambuchów, naśladowania dzieł obcych oraz refleksje z podróży. Edytorzy proponują lekturę wierszy w ścisłym związku z kolejnymi etapami życia Słowackiego. Tylko w taki bowiem sposób uchwycić można biografię liryczną poety, która – jak piszą Brzozowski i Przychodniak – układa się w niezaplanowaną, żywiołowo narastającą opowieść o duchowych przygodach osobowości wybitnej, niezwykłej, przeżywającej najgłębiej zarówno doświadczenia wspólne, jak i dramaty własnego serca.

Słowacki należy do romantyków o pół pokolenia „spóźnionego” wobec głównej fali literatury romantycznej; problem „późnego przyjścia” i dominacji Mickiewiczowskiego paradygmatu długo będzie prześladował autora Beniowskiego, wyzwalając reakcje obronne, poszukiwanie własnego języka i środków ekspresji. Stąd zapewne swoiście „książkowy”, erudycyjny charakter początkowych enuncjacji lirycznych, wielość odniesień literackich do poezji angielskiej i francuskiej. […] Później, w latach trzydziestych i czterdziestych, duch poszukiwań i eksperymentu przyniesie odkrycia oryginalne i nadzwyczajne.

Ze Wstępu Jacka Brzozowskiego i Zbigniewa Przychodniaka

Juliusz Słowacki (1809–1849) – wybitny polski poeta romantyczny, dramaturg, filozof. Uznany za jednego z trzech Wieszczów Narodowych – obok Mickiewicza i Krasińskiego. Autor takich arcydzieł literatury polskiej jak Kordian (1834), Balladyna (1839) czy Beniowski (1841). Urodził się w Krzemieńcu. Jego ojciec, Euzebiusz, był literatem, tłumaczem i badaczem literatury. Po śmierci Euzebiusza matka Słowackiego, Salomea, poślubiła Augusta Bécu, chirurga i wykładowcę na Cesarskim Uniwersytecie Wileńskim. Poeta młodość spędził w Wilnie. Ukończywszy studia prawnicze, wyjechał do Warszawy, gdzie odbywał bezpłatne aplikacje w urzędach. Po wybuchu powstania listopadowego podjął pracę w Biurze Dyplomatycznym księcia Adama Czartoryskiego i opuścił kraj. Liczne podróże Słowackiego znalazły odzwierciedlenie w jego twórczości. Na krótko związał się z Kołem Sprawy Bożej Andrzeja Towiańskiego. W 1848 roku wyruszył do Wielkopolski, by wziąć udział w powstaniu, ale uniemożliwiła mu to nasilająca się gruźlica. Zmarł w 1849 roku w Paryżu, a jego ciało złożono na Cmentarzu Montmartre. W 1927 roku prochy Słowackiego sprowadzono do kraju i złożono w Krypcie Wieszczów Narodowych w Katedrze na Wawelu.

Jacek Brzozowski (1951) – profesor nauk humanistycznych, badacz twórczości poetów romantycznych i współczesnych. Wykładowca na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego. Opublikował m.in. Muzy w poezji polskiej. Dzieje toposu do przełomu romantycznego (1984) i Odczytywanie romantyków. Szkice i notatki o Mickiewiczu, Malczewskim i Słowackim (2002). Członek Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza.

Zbigniew Przychodniak (1954) – profesor nauk humanistycznych, wykładowca Instytutu Filologii Polskiej UAM w Poznaniu. Badacz dziewiętnastowiecznej krytyki literackiej i teatralnej oraz publicystyki Wielkiej Emigracji. Autor książek U progu romantyzmu. Przemiany warszawskiej krytyki teatralnej w latach 1815–1825 (1991), Walka o rząd dusz. Studia o literaturze i polityce Wielkiej Emigracji (2001) oraz Wierzenickie niedyskrecje. Nieznany list Zygmunta Krasińskiego do Augusta Cieszkowskiego (2006).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 730

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Master89wt

Nie oderwiesz się od lektury

Twórczość Juliusza Słowackiego warto znać, a jeśli już wybierać jakieś wydanie z opracowaniem, to zdecydowanie jest to wydanie Biblioteki Narodowej. Polecam.
10

Popularność




JULIUSZ SŁOWACKI
Wiersze
Wstęp i opracowanie
JACEK BRZOZOWSKIZBIGNIEW PRZYCHODNIAK
Wydanie pierwsze
Zakład Narodowy im. OssolińskichWrocław 2013

BIBLIOTEKA NARODOWA

Wydawnictwo Biblioteki Narodowej pragnie zaspokoić pełną potrzebę kulturalną i przynieść zarówno każdemu inteligentnemu Polakowi, jak i kształcącej się młodzieży

WZOROWE WYDANIA NAJCELNIEJSZYCH UTWORÓW LITERATURY POLSKIEJ I OBCEJ

w opracowaniu podającym wyniki najnowszej o nich wiedzy.

Każdy tomik Biblioteki Narodowej stanowi dla siebie całość i zawiera bądź to jedno z arcydzieł literatury, bądź też wybór twórczości poszczególnych pisarzy.

Każdy tomik poprzedzony jest rozprawą wstępną, omawiającą na szerokim tle porównawczym, w sposób naukowy, ale jasny i przystępny, utwór danego pisarza. Śladem najlepszych wydawnictw obcych wprowadziła Biblioteka Narodowa gruntowne objaśnienia tekstu, stanowiące ciągły komentarz, dzięki któremu każdy czytelnik może należycie zrozumieć tekst utworu.

Biblioteka Narodowa zamierza w wydawnictwach swych, na daleką metę obliczonych, przynieść ogółowi miłośników literatury i myśli ojczystej wszystkie celniejsze utwory poezji i prozy polskiej od wieku XVI aż po dobę współczesną, uwzględniając nie tylko poetów i beletrystów, ale także mówców, historyków, filozofów i pisarzy pedagogicznych. Utwory pisane w językach obcych ogłaszane będą w poprawnych przekładach polskich.

Z literatury światowej Biblioteka Narodowa wydaje wszystkie te arcydzieła, których znajomość niezbędna jest dla zrozumienia dziejów piękna i myśli ogólnoludzkiej.

Do współpracy zaprosiła redakcja Biblioteki Narodowej najwybitniejszych badaczy naszej i obcej twórczości literackiej i kulturalnej, powierzając wydanie poszczególnych utworów najlepszym każdego znawcom.

Kładąc nacisk na staranność opracowań wstępnych i objaśnień utworów, Biblioteka Narodowa równocześnie poczytuje sobie za obowiązek podawać najdoskonalsze teksty samych utworów, opierając się na autografach, pierwodrukach i wydaniach krytycznych.

Fragment deklaracji z pierwszych tomów Biblioteki Narodowej

Seria Biblioteka Narodowa ukazuje się pod patronatem Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Redaktor Biblioteki Narodowej: STANISŁAW BEREŚ Zastępca Redaktora Biblioteki Narodowej: PAWEŁ PLUTA
Redaktor tomu: ANNA SOKOLSKA
Redakcja techniczna: STANISŁAWA TRELA
Skład: JAROSŁAW FURMANIAK
Copyright © 2013 by Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Wydanie I, Wrocław 2013
ISBN 978-83-61056-51-5
Zakład Narodowy im. Ossolińskich ul. Szewska 37, 50–139 Wrocław e-mail:[email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

WSTĘP

Juliusz Słowacki był dla współczesnych autorem przede wszystkim poematów i dramatów: pierwszych wydał czternaście[1], drugich – dziewięć[2]. Wiersze – a napisał ich ponad dwieście pięćdziesiąt – przedstawiają się na tym tle nader skromnie. Za życia poety ukazało się ich zaledwie dwadzieścia kilka (część wydano anonimowo, bez jego wiedzy i zgody[3]): Sonet, SonetI, SonetII, SonetIII, SonetIV, Hymn („Bogarodzica! Dziewico...”), Oda do wolności, Kulik, Pieśń legionu litewskiego, Nie wiadomo co, czyli Romantyczność, Do Michała Rola Skibickiego, podpułkownika wojsk Rzeczypospolitej Kolumbijskiej, poświęcając mu powieści wschodnie „Mnicha” i „Araba”, Paryż, Duma o Wacławie Rzewuskim, Przeklęstwo. Do[4]. Zupełnie inaczej niż dla nas, dzisiaj – mistrz „rymu błyskawicowego”, twórca „liryków w pełni romantycznych”[5], autor wierszy, urywków, fragmentów składających się na obszerny zbiór o wyrazistej historii.

Biografia liryczna Juliusza Słowackiego układa się w niezaplanowaną, żywiołowo narastającą opowieść o duchowych przygodach osobowości wybitnej, niezwykłej, przeżywającej najgłębiej zarówno doświadczenia wspólne (społeczne, narodowe), jak i dramaty własnego serca. Poeta wkracza na scenę literacką w momencie, gdy jest ona już – po manifestach romantyzmu niemieckiego i angielskiego (w końcu XVIII i początkach Xix wieku) i przełomowych tomach Mickiewicza – dobrze zagospodarowana. Słowacki należy do romantyków o pół pokolenia „spóźnionego” wobec głównej fali literatury romantycznej; problem „późnego przyjścia” i dominacji Mickiewiczowskiego paradygmatu długo będzie prześladował autora Beniowskiego, wyzwalając reakcje obronne, poszukiwanie własnego języka i środków ekspresji. Stąd zapewne swoiście „książkowy”, erudycyjny charakter początkowych enuncjacji lirycznych, wielość odniesień literackich do poezji angielskiej i francuskiej. Pierwsze lata twórczości lirycznej przyniosą wypróbowywanie zastanych kodów poezji sentymentalnej i klasycystycznej, stylizacji ludowych i tonów patriotycznych. Później, w latach trzydziestych i czterdziestych, duch poszukiwań i eksperymentu przyniesie odkrycia oryginalne i nadzwyczajne. Liryczne „ja” Juliusza Słowackiego będzie gromadzić doświadczenia coraz bardziej niezwykłe, przekraczać kolejne granice kulturowe i intertekstualne. Liryka lat ostatnich będzie liryką stanów granicznych, doświadczeń mistycznych, ciągle ponawianą próbą wypowiedzenia niewyrażalnego.

Czytając wiersze Słowackiego należy pamiętać, że stanowiły one jedną z form literackiej ekspresji; publiczności literackiej poeta był znany przede wszystkim jako autor poematów i dramatów. Trudno więc ciąg wypowiedzi lirycznych mechanicznie oddzielać od innych sfer twórczości. Zarazem, z tych samych racji, i z naturalnych właściwości rodzaju lirycznego, z zasady skoncentrowanego wokół osobowości piszącego, wiersze autora Rozłączenia należy widzieć w ścisłym związku z kolejami życia autora. Chodzi tu zarówno o tradycyjnie rozumianą biografię „życiorysową”, faktograficzną, jak i o psychologiczno-duchowe doświadczenia poety. Tak pojmowane wiersze Słowackiego warto czytać jako – zewnętrzną i wewnętrzną – autobiografię romantyka.

PIERWSZE STRUNY MŁODZIEŃCZEJ LIRY(1825–1829)

Młodzieńcze próby poetyckie Juliusza Słowackiego mają charakter wybitnie liryczny. Są też wyraźnie związane z realiami życia rodziny w Krzemieńcu i w Wilnie. Autor Kordiana był synem profesora Liceum Krzemienieckiego, Euzebiusza, który objąwszy uniwersytecką katedrę wymowy i poezji, w 1811 roku przeniósł się do Wilna. W 1814, po śmierci ojca, pięcioletni Juliusz wrócił z matką do rodzinnego miasta; w 1818, po zawarciu drugiego małżeństwa przez matkę (z profesorem medycyny Augustem Bécu), rodzina na powrót osiadła w Wilnie. Poeta zdobywał staranne wykształcenie w domu i w Liceum Krzemienieckim (ukończył tu pierwszą klasę), a następnie w Gimnazjum Wileńskim (1819–1825). W latach 1825–1828 odbył studia prawnicze – na uniwersytecie, który w latach wcześniejszych, w toku śledztwa nad związkami filomatów i filaretów, został poddany bezwzględnej akcji przeprowadzonej przez senatora Mikołaja Nowosilcowa (fala aresztowań wśród młodzieży uniwersyteckiej i licealnej, wyroki m.in. na Mickiewicza, Czeczota, Zana, zmiana władz i relegowanie „nieprawomyślnych” profesorów).

Lata dzieciństwa i młodości Słowackiego, zakłócone śmiercią ojca (1814) i ojczyma (1824), to lata nauki, studiów uniwersyteckich, życia w wąskim kręgu rodzinnym, wakacyjnych wyjazdów w okolice Wilna, pierwszych podróży na Podole i Ukrainę. Powstaje w tym czasie kilkanaście wierszy, które świadczą o poszukiwaniach przez młodego autora własnej drogi poetyckiej. Wszystkie, z wyjątkiem Dumki ukraińskiej (utworu najdłuższego, jedynego, o którego publikacji Słowacki myślał), zostały zapisane w osobistym notatniku, tzw. Rękopisie nicejskim, prowadzonym od 1825 do 1832 roku[6]. Pozostają świadectwem rozległych lektur, oczytania w poezji angielskiej i francuskiej, uważnej obserwacji najnowszych tendencji w literaturze polskiej i europejskiej.

Początki twórczości autoraBalladyny są silnie związane ze stylem życia i kulturą literacką domu Słowackich-Bécu; matka, niezwykle wrażliwa, była typem sawantki, oczytanej w literackich nowościach, rozmiłowanej w literaturze sentymentalnej i romantycznej – w jej salonie na początku lat dwudziestych bywali uczeni wileńscy i literaci, wśród nich Adam Mickiewicz. Niektóre swoje utwory Juliusz wpisywał do pąsowego sztambucha matki, widnieją tu m.in. autografy pięciu sonetów oraz wiersz adresowany do Ludwika Spitznagla. Kilkanaście młodzieńczych wierszy Słowackiego powstało w latach 1825–1828. Wśród pierwszych, z lat 1825 i 1826, znalazły się przekłady i naśladowania z poezji francuskiej i angielskiej. Tłumaczenia i parafrazy utworów pochodzących z popularnych wówczas w całej Europie cykli Medytacji poetyckich Alphonse’a Lamartine’a i Melodii irlandzkich Thomasa Moore’a – są dowodem pracy nad warsztatem literackim, celowych ćwiczeń poetyckich. Ale nie tylko. Zarówno bowiem Elegia z Lamartine’a, jak i seria czterech Melodii, przetworzonych z francuskich wersji Melodii irlandzkich Moore’a, świadczą, że młody poeta, czerpiąc z repertuaru konwencji bliższych sentymentalizmowi i klasycyzmowi niż romantyzmowi, potrafił dać wyraz światopoglądu przenikniętego pesymizmem i rezygnacją oraz nastrojowością ulotnych chwil. Pierwsze utwory Słowackiego przenika świadomość kruchości szczęścia i przemijalności wrażeń, choćby najsilniejszych. Dominuje brak wiary w przyszłość, swoista atrofia woli, tony skargi na niezrozumienie; te stany ducha pozostają jednak wyabstrahowane z konkretniejszych realiów, nie znajdują wyrazistszych uzasadnień i motywacji.

Kilka wierszy z 1826 roku (Melodia Moora, Melodia 2, Nowy Rok) zawiera aluzje do miłosnych perypetii poety, zafascynowanego starszą odeń o siedem lat Ludwiką, córką profesora Jędrzeja Śniadeckiego. Słowacki spotykał ją w Wilnie i na wakacjach w podwileńskich Jaszunach, majątku Śniadeckich. Uczucia poety nie znalazły odwzajemnienia (Ludwika obdarzy wielkim uczuciem rosyjskiego oficera, syna wileńskiego gubernatora), staną się odtąd jednym z powracających motywów liryki autora Rozłączenia. W pierwszych wierszach warstwa aluzji erotycznych, wyzbytych zmysłowości, współtworzy atmosferę elegijnego rozmyślania nad utraconym szczęściem, pogłębia tony skargi na nieczułość świata.

Drugim chronologicznie, a pierwszym oryginalnym lirykiem poety jest liczący sto dwadzieścia wersów Księżyc, wiersz datowany 26 marca / 7 kwietnia 1825. Na podkreślenie zasługuje epicki zakrój utworu, stanowiącego autobiograficzną opowieść o dojrzewaniu i zarazem metapoetycką refleksję o roli poezji. To potwierdzenie, że tok filozoficznej refleksji we wczesnych wierszach Słowackiego, pomimo abstrakcyjności i eliptyczności ujęcia, jest ważnym składnikiem autorefleksji egzystencjalnej i poetyckiej. Przez badaczy wiersz jest oceniany różnie: jako „elegijna wprawka” (Czesław Zgorzelski), „surowy notatnik liryczny” (Stefan Treugutt), a ostatnio – jako utwór „piękny i tajemniczy” (Kwiryna Ziemba)[7]. Z perspektywy psychologii głębi i w kategoriach wyobraźni poetyckiej wiersz jawi się jako zaszyfrowany, symboliczny autoportret poety, zapis traumatycznych doświadczeń rodzinnych (śmierć ojczyma, więź z matką i córkami Augusta Bécu, Aleksandrą i Hersylią) i wyraz poszukiwania remedium w poetyckim marzeniu. Nieodłącznym atrybutem autora jest „lira” (w. 50), zdolna wyrazić stany „rozkoszy, smutku lub radości” (w. 52). To zarazem wiersz, w którym przez kostium klasycystycznych personifikacji i lamartinowskich fraz przeziera, choć w mglistej osjanicznej scenerii nocy i księżycowego światła, prawdziwe Wilno Słowackiego z lat dwudziestych.

Księżyc jest dowodem, że Słowacki niezwykle wcześnie, właściwie już na etapie pierwszych prób literackich, osiągnął głęboką świadomość swojego powołania poetyckiego, przeszedł od lekturowych egzaltacji i dziecięcych marzeń o sławie do realizowania misji poety. Kilka lat później, w Paryżu w 1832 roku, napisze w Pamiętniku:

pamiętam, że będąc małym dzieckiem i zapalenie nabożny, modliłem się nieraz: O Boże! daj mi sławę choć po śmierci, a za to niech będę najnieszczęśliwszym, pogardzonym i nie poznanym w moim życiu[8].

Wśród juweniliów szczególne miejsce przypada cyklowi sonetów. Znamy z autografów Sonet („Już północ...”), datowany 16 / 28 stycznia 1827, oraz SonetyI–IV, napisane jesienią tego roku. Trzy inne sonety, numerowane VI–VIII, ogłosił w 1842 – wraz z wymienionymi – petersburski noworocznik „Niezabudka”[9]. Czy wszystkie wyszły spod pióra Słowackiego, nie wiadomo. Sam poeta w Pamiętniku wspominał, że w grudniu 1827 w grze towarzyskiej „przegrał kilkanaście” sonetów, dodawał wszakże: „lecz i tak nigdy długu nie oddałem”[10]. Autorstwo sonetów VI–VIII jest wątpliwe[11]; ostatecznie przyznaje się im status wierszy przypisywanych poecie. Podobnie jak wierszowi Matka do syna, ponoć napisanemu w Krzemieńcu w 1829 roku – dalekiemu od poziomu innych poezji Słowackiego z tego okresu.

Sonety, co do których autorstwa nie ma wątpliwości, tworzą konsekwentny cykl, zespolony podobieństwem motywów, pesymistycznego nastroju, wyraźnych reminiscencji z Mickiewiczowskich sonetów odeskich. Przynoszą utrzymany w minorowej tonacji obraz perypetii serca, bezowocnej wędrówki duszy w poszukiwaniu szczęścia. Stanowią zarazem wyraźne przejście na stronę romantycznej poetyki.

Odrębne miejsce w młodzieńczym dorobku Słowackiego zajmuje Dumka ukraińska, przejaw romantycznego zwrotu ku ludowości i zainteresowania folklorem. To w istocie ćwiczenie stylistyczne, przegląd motywów dumy historycznej i stylizacji na folklor ukraiński w wersji praktykowanej przez niezwykle wówczas popularnego Józefa Bohdana Zaleskiego. W rytmie ośmiozgłoskowego wiersza słychać również echa sentymentalnej czułości.

Liryka osobista młodego Słowackiego przybiera kształt zróżnicowanych form wersyfikacyjnych, dość konwencjonalnej, sentymentalnej z ducha, frazeologii „czystych łez”, „złotej nadziei”, „zniszczonego serca”; jest to zarazem retoryka filozoficznej medytacji, rozmyślań nad sensem życia rozpatrywanego u jego początków z perspektywy pesymistycznego finału. Taką wymowę ma napisany w lutym 1827 Wiersz w sztambuchu Ludwika Szpitznagla wyjeżdżającego do Egiptu, w którym motyw pożegnania został ujęty w ramy inicjalnej i końcowej refleksji o fatum „wiecznie” oddzielającym przyjaciół. To wiersz-zapowiedź długiej serii lirycznych pożegnań poety (Tam byli, kędy śnieżnych gór błyszczą korony... [W sztambuchu Marii Wodzińskiej], Rozłączenie, Ostatnie wspomnienie. Do Laury, Do Zygmunta, O! gdybym ja wiódł Panią do kaskady... [Do Joanny Bobrowej], Bo to jest wieszcza najjaśniejsza chwała...) i zarazem pierwszy w liryce Słowackiego przykład dochodzenia do mistrzostwa w operowaniu kontrastowymi zestawieniami, budowania znaczeń poprzez antytetyczne zderzenia kategorii czasu i przestrzeni.

Za Czesławem Zgorzelskim wolno stwierdzić, że pomimo wielości inspiracji literackich, zwłaszcza z poezji obcej, i znacznej konwencjonalności pierwszych utworów oraz korzystania z bogatego repertuaru środków stylu klasycystycznego i sentymentalnego – wyraziście obecnym patronem juweniliów Słowackiego stał się Adam Mickiewicz. Można wręcz mówić o roli autora Romantyczności jako mistrza, autorytetu (młody Juliusz miał zresztą okazję widywać go w salonie rodziców na początku lat dwudziestych). Zgorzelski pisze o wpływie Mickiewiczowskiej techniki operowania paralelizmem świata ludzkiego i natury, „metody obiektywizacji” refleksji lirycznych, o przejmowaniu „niektórych sposobów rozwijania wątku lirycznego”[12]. To skutek dość naturalnej sytuacji, w której młodemu poecie przyszło wstępować na arenę literacką po pierwszych, doniosłych publikacjach przełomu romantycznego (i to w wymiarze europejskim), po dwóch wileńskich tomach Poezyj Mickiewicza z 1822 i 1823 roku. Zakres doświadczeń życiowych obu poetów był zupełnie odmienny; Juliusz Słowacki kształtował swój język poetycki w lekturowym świecie tradycji dawnych i najnowszych literatury europejskiej, linia Mickiewiczowska (z czasem coraz silniejsza) stanowiła tylko jedną z możliwych inspiracji.

Po kilku latach poeta krytycznie spojrzał na swoje juwenilia. 20 lipca 1832 pisał w Pamiętniku:

wiersze te prawdziwie noszą w sobie cechę sentymentalizmu kobiecego, pachną myszką; ale wtenczas zdawały mi się bardzo pięknymi...[13]

Żadnego z juweniliów nie opublikował, potwierdzając tym warsztatowy, ćwiczeniowy charakter swoich pierwszych prób poetyckich.

Na początku lutego 1829 wyjechał z Krzemieńca do Warszawy. Zamykał tym wyjazdem lata swojego życiowego i literackiego terminowania.

POETA POWSTANIA LISTOPADOWEGO(1829–1831)

Słowacki przyjechał do stolicy w połowie lutego 1829 roku. W kwietniu rozpoczął bezpłatną aplikanturę: najpierw w biurze sekretariatu generalnego Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu, później, od końca stycznia 1830, w Sekcji Wypłat Dyrekcji Kontroli Generalnej. W styczniu 1831 znalazł zatrudnienie w Biurze Dyplomatycznym księcia Adama Czartoryskiego. 8 marca – wyjechał z powstańczej stolicy na Zachód.

Poeta pozostawał w Warszawie na uboczu życia literackiego, bacznie obserwował, lecz nie uczestniczył w burzliwych sporach czasu przełomu romantycznego; bywał w salonie towarzyskim znanych mu jeszcze z Wilna pań Kickich, spośród przedstawicieli obozu romantyków warszawskich poznał (raczej zobaczył) przelotnie Maurycego Mochnackiego, Stefana Witwickiego, Seweryna Goszczyńskiego. Regularnie bywał w teatrze.

W lipcu 1832 roku, wspominając w Pamiętniku pierwszy rok swojego pobytu w Warszawie, opisze go jako czas „nudnej finansowej pracy” i melancholii:

Coraz smutniejszy, czułem potrzebę samotności – przeniosłem się więc na ulicę Miodową do domu Paca. Tu już byłem sam – żadnych nie miałem znajomości. [...] Do mego melancholicznego usposobienia przyłączyła się okropna febra, która co dwa tygodnie nowym nawrotem i coraz mocniejsza wracała – ta wyniszczyła wszystkie moje siły, okropne gorączki paliły mnie po każdym paroksyzmie, a wtenczas leżąc twarzą na sofie marzyłem o różnych poematach – i te marzenia były trudzące. Z rozpaczą chciałem je odpędzić i wracały zawsze – i krew bijąca w skronie coraz okropniejsze przynosiła mi obrazy. Powieść moja Mnich jest utworem jednej z takich gorączek, ale napisana prawie w 8 miesięcy później. [...]

Łatwo pojąć, jak takie nudne życie wróciło mnie do kraju imaginacji. Siły wyobraźni wzięły przewagę nad wyniszczonymi fizycznymi siłami. W imaginacji zacząłem słyszeć głosy, którym się oprzeć nie mogłem – i raz zacząwszy pisać, utworzyłem wszystkie prawie zawarte w dwóch tomach moich poezje w przeciągu pół roku[14].

W takiej atmosferze powstały najpierw dwa warszawskie wiersze. Pierwszy z nich, Strofę Spensera, napisał Słowacki w święta Bożego Narodzenia, 25 grudnia 1829. Osobliwy to wiersz: liryczny bilans miesięcy nudy i „okropnych gorączek” prowadzi do miłosnego wyznania. W geście byronicznego zwątpienia, pożyczając też od Byrona strofę[15], poeta odrzuca to, co zasadnicze: transcendencję (strofa I) i poezję (strofaII). Samotnemu, umarłemu dla świata, wyrzekającemu się laurowego zawoju – pozostaje jedna rzecz tylko, jedna myśl, ostatnia: o Laurze, kochance idealnej, jedynej[16].

Zwykło się ten wiersz porównywać z Mickiewiczowskim Żeglarzem („O morze zjawisk...”) i w konsekwencji oceniać jako zaledwie „pierwszy wyraźniejszy zwrot” w stronę liryki romantycznej[17]. Można jednak widzieć Strofę Spensera jako utwór zdecydowanie stojący po stronie romantyzmu; romantyzmu wszakże innego niż Mickiewiczowski: dalekiego od apologii czynu i budujących dyrektyw życiowych, po byronowsku niegodzącego się na utratę i niespełnienie.

Drugi z wierszy, Piosnkę dziewczyny kozackiej, napisał Słowacki trzy dni po Strofie Spensera, 28 grudnia. Ten romantyczny „fragment” jest urywkiem jakichś ginących w mroku wydarzeń, dramatycznych i niejednoznacznych: „Nie od rycerskiej zginął on stali...”, „A ile garści piasku sypali, / Tyle mu przeklęstw z piaskiem posłali”. Mamy tylko ich finał: nocną piosenkę samotnej dziewczyny, świadectwo miłości bezgranicznie wiernej, a zarazem jakże w tej wierności wzruszająco prostej i oczywistej: „Ja znowu idę po kwiaty”, „Ja zawsze idę po kwiaty”, „Ja co dzień idę po kwiaty”.

W szczególny sposób te dwa wiersze o potędze uczucia uzupełniają się – byroniczny, ciemny liryk z poetą w roli głównej i z Laurą w jego „myśli ostatniej” (w. 36) oraz prosta piosenka stanowiąca epilog zagadkowej historii kozackiej dziewczyny i jej ukochanego.

W tym miejscu wypada uściślić informację poety z przytoczonego fragmentu Pamiętnika, jakoby „utworzył wszystkie prawie zawarte w dwóch tomach poezje w przeciągu pół roku”. Owszem, od lutego 1830, czyli w czasie dziesięciu miesięcy, napisał połowę spośród ośmiu utworów zebranych w dwóch tomach Poezyj z 1832: Mnicha w lutym, Jana Bieleckiego w lipcu, Marię Stuart we wrześniu i październiku, Araba w listopadzie. Wcześniej, w sierpniu 1829, powstał poemat, którym Słowacki debiutował – Hugo[18], w listopadzie 1829 – Mindowe. W „przeciągu pół roku” nie napisał więc w stolicy „wszystkich prawie” utworów z Poezyj[19], zajęło mu to bowiem blisko półtora roku: od sierpnia 1829 (Hugo) do listopada 1830 (Arab). Ambitny i marzący o poetyckiej sławie, poeta „skrócił” czas pracy nad swoimi poezjami, by podkreślić, jak szybko dorównał twórcom pierwszego pokolenia romantyków. W istocie przecież plon nudy i gorączek, jakie dręczyły poetę w Warszawie, był niemały: dwa dramaty i cztery powieści poetyckie[20]. Pięć z tych utworów miało się złożyć na jego debiutancką książkę. 27 listopada 1830 notował w Rękopisie nicejskim:

Oddałem do cenzury i wkrótce oddam do druku moje wiersze – Marią Stuart, tragedię – Jana Bieleckiego, powieść – Hugona – Mnicha i Araba. Jakiż będzie mój zawód literacki?[21]

Dwa dni później wybuchło powstanie; Słowacki najpewniej nie był wtajemniczony w plany sprzysiężenia Szkoły Podchorążych oraz cywilnych spiskowców. Planowany tom nie ukazał się, pytanie zaś o „zawód literacki” sfinalizowało się w ten sposób, że poeta z sukcesem wszedł w rolę barda insurekcji. Na początku grudnia pisze Hymn („Bogarodzica! Dziewico...”), kilka dni później Odę do wolności, w styczniu Kulik. Na koniec, być może jeszcze w Warszawie, choć pewności co do tego brak, Pieśń legionu litewskiego.

Nie ma w tych wierszach jakichś szczególnych rewelacji. Trudno zresztą tego oczekiwać. Rzeczą śpiewaka rewolucji, stojącego w centrum wydarzeń i odpowiadającego na potrzebę chwili, nie są eksperymenty i poetyckie nowości. Tak też wyglądają powstańcze wiersze Słowackiego: hymn, oda, pobudka, pieśń żołnierska – tradycyjne gatunki poezji podniosłej, tyrtejskiej, patriotycznej.

Dwa z tych wierszy, Hymn i Odę do wolności, przyjęło się oceniać niezbyt wysoko:

stanowią jak gdyby skręt wstecz, uderzają w tony retoryki, żywo nieraz przypominającej poezję klasycystyczną sprzed lat dwudziestu, rażą chłodem literacko patetycznej wypowiedzi w stylu górnej sztuczności ód Koźmiana, Osińskiego czy Wężyka[22].

Istotnie, Oda... zaczyna się od retorycznych liczmanów („Anioł wolności”, „ołtarz Ojczyzny”), w inicjalnych wersach czerpie też wiele z frazeologii Ody do młodości Mickiewicza. Dalej zaś przechodzi w nużący, miejscami rozwlekły wykład historiozoficzny (echo Mickiewiczowskiego wiersza Do Joachima Lelewela), zakończony ryzykowną tezą (formułowaną zapewne nie bez akcentów autobiograficznych), że ciemność „choroby wieku”, że owe byroniczne nudy i spleeny były zapowiedzią słońca wolności (w. 118–119). W perspektywie autobiograficznej utwór jawi się jako znamienne świadectwo i wpływu Mickiewicza, i próby zdystansowania się wobec własnej biografii (również poetyckiej). Znamienne, że kilka lat później, w trzecim tomie Poezji (1833), Słowacki nie umieści Ody do wolności wśród utworów pisanych „w czasie rewolucji polskiej”.

Hymn na tak krytyczną ocenę nie zasługuje. Wyróżnia go zwięzłość, myślowa spójność i stosowna podniosłość; sama zaś osnowa – odwołanie do Bogurodzicy nadające wydarzeniom rangę narodowej świętości – niewątpliwie jest oryginalnym pomysłem. Podobne walory mają dwa pozostałe wiersze: Kulik – świetnie pomyślana, odwołująca się do szlacheckiej tradycji domowej, pobudka do wspólnego dzieła w imię wolności oraz Pieśń legionu litewskiego – żołnierski „śpiew”, wybiegający swoim wezwaniem do czynu poza granice wartości rodzimych i narodowych.

Byronizujący samotnik, młodzieniec trapiony spleenem i gorączkowymi febrami, autor romantycznych powieści poetyckich i dramatów, ostatecznie został Słowacki poetą powstania listopadowego. Tak go też przez jakiś czas widziano i oceniano; wiersze były w czasie powstania często przedrukowywane, chwalono je też w prasie warszawskiej. Anonimowy recenzent pisał 13 lutego 1831 w „Nowej Polsce”:

jednemu tylko Juliuszowi Słowackiemu rewolucja użyczyła poetyckiego natchnienia. Śród płomienistej nocy 29 listopada, śród huku dział, szczęku oręża i okrzyków radośnych powstającego narodu objawiła się muza tego najmłodszego z naszych wieszczów. Jego Hymn i Kulik przejdą wraz z rewolucją w pamięć dalekiej potomności[23].

Słowacki czerpał z owych opinii satysfakcję i budował nadzieje na dalszy rozwój kariery literackiej; w listach do matki i we wspomnieniach powracał do tych sukcesów[24]. W życiorysie, jaki ułożył około połowy 1832 roku, podkreślał:

Wybuchnęła rewolucja – pierwszy głos poetyczny, który dał się słyszeć ludowi, był to śpiew Słowackiego, wskrzeszający dawną, wojenną pieśń Polaków, najdawniejszy zabytek ich mowy. Pierwsze słowo dawnej pieśni, w nowy hym[n] rewolucyjny wrzucone, miało elektryczne dla powstańców wstrząśnienie. Zmartwychwstanie narodu było chwilą zmartwychwstania poetycznych marzeń Słowackiego[25].

Poeta opuścił Warszawę w momencie, gdy powstanie wkraczało w fazę decydującej rozgrywki (nb. był to czas masowego exodusu ze stolicy). Nie bez zasadniczych wątpliwości ocenił niebawem ten wyjazd, pisząc 17 marca 1831 do matki:

[Wyje]chałem w podróż 8. tego miesiąca i nudną miałem drogę, czas [dosyć brzydki], wyjechałem w nocy – smutno mi było – zdawało mi się, że uciekam, [i teraz] jeszcze często się kłócę z moim sumnieniem[26].

W STOLICY ZMARNIAŁEGO ŚWIATA(1831–1832)

Po kilkunastu dniach oczekiwania na paszport we Wrocławiu, 1 kwietnia poeta dociera do Drezna. Wyjedzie stąd cztery miesiące później, 25 lipca, wioząc depesze i listy Rządu Narodowego do przedstawicieli Polski w Londynie i Paryżu. 31 lipca zatrzyma się w stolicy Francji, skąd po kilku godzinach pojedzie do Londynu. Pozostanie tu przez miesiąc, od 3 sierpnia do 4 września, po czym uda się do Paryża. 6 września stanie w mieście nad Sekwaną.

Bogata we wrażenia podróż – liczne kontakty towarzyskie, wizyty w teatrach, zwiedzanie galerii, wędrówki po Dreźnie i Londynie – zaowocuje później m.in. nową redakcją początku Jana Bieleckiego oraz sceną w James Park w drugim akcie Kordiana. W czasie podróży powstanie tylko jeden wiersz, Nie wiadomo co, czyli Romantyczność, poetycki żart ułożony wspólnie z Antonim Edwardem Odyńcem podczas nocnego drezdeńskiego spaceru.

W Paryżu poeta dokończy Żmiję, napiszeLambra, w styczniu 1832 rozpocznie pracę nad francuską powieścią Le roi de Ladawa (Król Ladawy), zacznieGodzinę myśli. Nie porzuci też roli, jakiej się podjął w pierwszych miesiącach powstania listopadowego – pozostanie w kręgu poezji okolicznościowej, zaangażowanej w bieżące wydarzenia, patriotycznej, przenikniętej ideą wolności. Napisze trzy ważne w tej materii wiersze: Do Michała Rola Skibickiego, podpułkownika wojsk Rzeczypospolitej Kolumbijskiej, poświęcając mu powieści wschodnie „Mnicha” i „Araba” orazParyż i Dumę o Wacławie Rzewuskim[27].

Pierwszy z tych wierszy, dedykacyjny list poetycki skierowany do przyjaciela powracającego z krainy słońca i wolności do Europy strupieszałej i ginącej pod słońcem-księżycem (w. 44), przynosi gorzki obraz „starego świata, spróchniałego jak rozbita nawa” (w. 32). Drugi wiersz, Paryż – przepowiada zagładę centrum tego świata, jego cywilizacyjnej i politycznej stolicy, nowej Sodomie, z kamienną obojętnością odwracającej się od braci, którzy przegrali swój zryw ku wolności. Bardzo przemyślnie też wybrał poeta dla swojego oskarżenia-przepowiedni strofę – spenserowską, zdecydowanie nie francuską (przyjęła się wszędzie, oprócz właśnie Francji) i jednocześnie byronowską, z poematu o pielgrzymce Childe Harolda – podkreślając w ten sposób, że to, o czym mówi, ma swoje źródło nie tylko w gniewnym żalu Polaka-tułacza, lecz także w rozpoznaniu przez pielgrzyma-Europejczyka politycznej i historiozoficznej istoty współczesnego świata. Trzeci wiersz, świetnie skomponowana duma romantyczna – to z kolei obszerna opowieść o człowieku, który już za życia stał się legendą i któremu w zmarniałym świecie, wrogim i bezwzględnym wobec każdej rzetelnej odwagi i każdej wewnętrznej wolności, przyszło zginąć skrytobójczą śmiercią. Duma o Wacławie Rzewuskim była zarazem informacją dla czytelników o kontynuowaniu drogi poety narodowego.

Napisał Słowacki w Paryżu również dwa wiersze nie w ojczystym języku: It is probable to us – the bargain will be made... (Możliwym jest dla nas, iż nastąpi układ...) orazEn s’éveillant nous suit de ses regards pensifs... (Budząc się, zamyślonym wzrokiem po nas wodzi...). Wiersz angielski przesłał matce w liście z 20 października 1831 – jako przykład swoich postępów w nauce języka oraz – i bodaj przede wszystkim – „ukrytą przed cenzurą ocenę sytuacji politycznej w Europie”[28]. Drugi utwór (zachował się tylko jego fragment) – to francuska wersja wiersza o Paryżu, w szczegółach odmienna od polskiej, wpisana do sztambucha córki francuskiego drukarza, Kory Pinard – ślad po trosze dandysowskich skłonności poety i zainteresowania francuskim rynkiem literackim[29].

Jednocześnie Słowacki aktywnie uczestniczył w tym czasie w życiu organizującej się polskiej diaspory. Francuską odę oraz jakieś strofy samego Paryża (może wcześniejszą redakcję wiersza) czytał 25 lutego 1832 na obchodzie rocznicy bitwy pod Grochowem. Miesiąc później, 25 marca, w rocznicę powstania na Litwie, recytował kompilacyjny utwór, na który złożyły się m.in. fragmenty Paryża oraz kilkanaście linijek z Lambra. O swoich polityczno-towarzyskich sukcesach donosił matce[30]; wiosną 1832 intensywnie przygotowywał debiut książkowy, dwutomowe wydanie Poezji. W dniu ich ukazania się, 12 kwietnia, pisał: „Mam poezje moje – i pierwszy dzień ich wyjścia był dla mnie źródłem nieskończonych przyjemności”[31].

Pierwsza paryska próba zaistnienia na emigracyjnym parnasie zakończyła się jednak porażką. W lipcu 1832 przyjechał do Paryża Mickiewicz i z każdym miesiącem odciskał na literaturze Wielkiej Emigracji coraz silniejsze piętno. Ogłoszenie III części Dziadów przedstawiającej ojczyma Słowackiego, doktora Bécu, jako zdrajcę – upokorzyło poetę, wyznaczyło hierarchię wartości (także literackich), w której jego utwory jawiły się jako błahe, skażone paseizmem, niepatriotyczne.

Wieczorem 26 grudnia 1832 Słowacki nagle wyjechał z Paryża. Podsumowując swój pobyt w stolicy Francji, cztery dni później pisał z Genewy do matki:

Ruszył dyliżans [...] jechaliśmy długo przez ciemne ulice, potem przez Pont Neuf, a potem przez ulice, na których nigdy nie byłem, choć blisko półtora roku siedziałem w Paryżu, i tak zakończyłem paryski epizod mojego życia. W nocy, nie mogąc rozerwać niczym mojej uwagi, przebiegałem myślą mój pobyt w tym mieście – i nic nie znalazłem przyjemnego – żadnego wspomnienia, oprócz chwili, w której przyniesiono mi pierwsze dwa tomiki moich poezji[32].

We wrześniu 1831 Słowacki przyjeżdżał do miasta nad Sekwaną jako poeta listopadowej rewolucji, znany i rozpoznawany twórca Hymnu. Po szesnastu miesiącach jechał do Szwajcarii jako autor romantycznych poematów i dramatów, które cieszyły go wprawdzie, ale miejsca, jakiego oczekiwał, na polskim parnasie mu nie zapewniły. Był jednak, jak się wkrótce okaże, zdecydowany walczyć o to miejsce. Dawały mu do tego prawo dwutomowe Poezje – a przede wszystkim to, co wiózł w rękopisach: Lambro, zaczęta Godzina myśli, wiersz o Paryżu, duma o „ukraińskim panu, co miał arabskie konie”.

LIRYCZNY BILANS Z VEYTAUX(1832–1836)

Poeta zatrzymał się w pensjonacie Klaudyny Pattey na przedmieściach Genewy, w Paquis. Przyjęto go tu z wielką życzliwością. Po europejskich wojażach, a przede wszystkim po Paryżu, którego nie znosił, miał poczucie, że wreszcie naprawdę zamieszkał. Dzielił czas między wizyty w czytelni Société de Lecture, prace literackie, życie towarzyskie (zabawy, kasyno, pływanie łodzią po jeziorze). Odbył w grupie genewskich znajomych wycieczkę w wysokie Alpy (31 lipca – 19 sierpnia 1834). Flirtował z córką pani Pattey, Eglantyną; widywał się z córką miejscowego lekarza, Charlottą Morin, a także z nieznaną bliżej Elizą. Był zafascynowany młodziutką Marią Wodzińską[33]. Nieoczekiwane komplikacje (nazbyt silne uczucia Eglantyny, a nawet aluzje co do małżeństwa) zmusiły poetę w lipcu 1835 do nagłego przeniesienia się z Genewy do Veytaux, na południowym krańcu Jeziora Genewskiego. Tak pisał o tym w liście do matki z 20–23 sierpnia:

Długo byłoby pisać, co i jak przeniosło mnie w dzikie strony. Ludzie różnie o tym sądzą – jedni mówią, żem się był zakochał szalenie w pannie Wodz. i uciekłem... Nie ma w tym za grosz prawdy. Ponieważ z tobą [...] mówię otwarcie, otóż wyznam ci, że uciekłem – a to dlatego, że biedna córka domu, widząc mię dosyć zajętego panienką młodszą od niej – i widząc tę panienkę dosyć mi sprzyjającą – zaczęła schnąć – i zachorowała niebezpiecznie – i matka domyśliła się, o co rzecz idzie, i musiałem postąpić sumiennie, to jest odjechać... chociaż żal mi było domu, gdzie przez 2½ lata mięszkałem, gdzie mi nawet w ostatnie dnie było bardzo wesoło. Otóż przeniosłem się do wioski Veytoux, nająłem śliczny pokoik, błękitny – z okna widać winnicę – za winnicą jezioro jak pół nieba wywróconego na ziemię [...] – słowem, trudny do opisania widok. [...] W dzień pokój mój, jezioro, niebo, góry, wszystko błękitne, ale dziwnie czyste i przezroczyste[34].

Kiedy jesienią wrócił do pensjonatu, miał wśród rękopisów – jak donosił matce 20 października 1835 – „kilka lirycznych kawałków, które malują stan mojego umysłu przez te kilka miesięcy”[35]: Przeklęstwo. Do***, Rozłączenie, Stokrótki, Chmury, Ostatnie wspomnienie. Do Laury. Jedyne to wiersze, oprócz wcześniej wpisanego do sztambucha Marii Wodzińskiej liryku Tam byli, kędy śnieżnych gór błyszczą korony..., jakie poeta napisał w Szwajcarii. A pracował w tym czasie intensywnie.

Krótko po przyjeździe zaczął, w lutym 1833, Kordiana. Przerwał jednak tę pracę i zajął się wydaniem trzeciego tomu Poezji. Tom opuścił drukarnię w drugiej połowie maja.

Zaplanował Słowacki tę książkę m.in. jako zdecydowaną odpowiedź na sławetne zdanie Mickiewicza („że moja poezja jest śliczna, że jest to gmach piękną architekturą stawiony, jak wzniosły kościoł – ale w kościele Boga nie ma...”[36]), które zarówno teraz, jak przez długi jeszcze czas będzie głównym motywem emigracyjnych opinii o twórczości autora Balladyny: sprawny poeta, ale brak serca, niejasność myśli, obojętność wobec zasadniczych problemów ojczyzny[37]. Poprzedził tom wstępem, polemicznym wobec Mickiewicza i jego koterii, otworzył zaś powieścią poetycką, w której dał przenikliwy obraz tego, co stało się z pokoleniem listopadowych Wallenrodów po upadku powstania (Lambro). Zamknął, jak sam go nazywał, „poematem serca”, prawdziwym poematem lirycznym, w którym opowiedział o sobie-poecie (Godzina myśli). Pomiędzy tymi utworami dał pięć wierszy pod nagłówkiem Poezje ulotne w czasie rewolucji polskiej i po jej upadku pisane: Hymn, Kulik, Pieśń legionu litewskiego, Paryż, Dumę o Wacławie Rzewuskim. Wiersze te, umieszczone w centralnej części tomu i opatrzone niebudzącym wątpliwości tytułem, miały świadczyć, że opinia, jakoby Słowacki był poetą obojętnym na sprawy narodowe, jest krzywdząca[38].

W listopadzie powrócił doKordiana, kończąc go około połowy miesiąca. Utwór, bez nazwiska autora, Słowackiemu zależało bowiem na bezstronnej polemice z Mickiewiczem[39], ukazał się w lutym 1834. Bardzo pracowity był to rok: prawdopodobnie w pierwszych miesiącach powstaje dramat o Wallasie (nie zachował się), w październiku – Mazepa (pod wrażeniem lektury Pana Tadeusza Słowacki spalił rękopis), w listopadzie i grudniu – Balladyna (ukaże się pięć lat później, w 1839 roku). W maju 1835 pisze Słowacki Horsztyńskiego.

Liryki z Veytaux i wiersz dla Wodzińskiej stanowią zaledwie okruch na tle wielkich kreacji dramatycznych z tego okresu. Te proporcje pokazują, jak małą przestrzeń skłonny był poeta rezerwować – w porównaniu z okresem juweniliów – dla tego, co osobiste i prywatne. Jednocześnie zaś każdy z owych liryków świadczy, jak gęsto umiał tę przestrzeń wykorzystać i zagospodarować.

Najpierw wpis do sztambucha Marii. W pierwszej strofie reminiscencja wycieczki, której obydwoje byli uczestnikami: alpejski krajobraz, świetlisty i jasny, i jednocześnie niepokojący i złowieszczy („smutnie biją [...] trzód zbłąkanych dzwony”, „czarne kraczą wrony”). Na tym tle obraz-sugestia miłosnej jedności. Świetnie współbrzmi z tym wszystkim nieregularny układ rymów całej strofy. W drugiej strofie – harmonijnej regularnością rymów przemiennych – projekcja powrotu bohaterów („pielgrzymów”) po latach do ojczyzny, do domu. Ponownie ostatni wers przynosi puentę strofy: motyw nieobecności, zapomnienia. W trzeciej strofie pojawia się bohaterka o imieniu właścicielki sztambucha, rozgrywa się w salonie scena przywołania w pamięci nieobecnego bohatera ze strofy pierwszej, sentymentalny obraz słowików i brzozy płaczącej nad grobem. Teatralizacja sceny lirycznej (salon, taniec, dialog przy stole), nieregularny układ rymów, urwany wers ostatni – przekształcają konwencjonalny wpis sztambuchowy i sentymentalną „pamiątkę” w przejmujący dramat egzystencjalny, wiersz łączący popis kunsztu poetyckiego z refleksją o śmierci.

Bardzo poważnie i nie bez ironii wobec adresatki potraktował Słowacki prośbę Wodzińskiej: dał jej mistrzowski wiersz, arcydzieło odległe od grzecznościowej poezji sztambuchowej. Z nie mniejszą trafnością napisał w samotni w Veytaux pięć „lirycznych kawałków”. Układają się one w miniaturowy cykl, w którym Słowacki dokonuje bilansu swoich doświadczeń uczuciowych, romansowych, miłosnych. W pięć scen, w których poeta rozgrywa, niczym aktor na scenie, dramat egzystencji, komunikacji z najbliższymi, samotności.

Zaczyna ten bilans od Przeklęstwa, wiersza aluzyjnie adresowanego do Eglantyny – sprawczyni wygnania „na samotność” (w. 3). Jest to „przeklęstwo” gwałtowną i gniewną reakcją tego, kto nie kocha i nie pokocha; jest bezkompromisowym odrzuceniem kierowanych do niego oczekiwań. Odczuwając uroszczenia zakochanej kobiety jako swoisty szantaż, Słowacki odpowiada tym samym – atakiem, wierszem wystylizowanym na poetyckie przekleństwo właśnie, i o tyle tylko mniej brutalne, że przemilczające imię adresatki. Przyczyną i jednocześnie skutkiem całej tej sytuacji – jest nieodwołalne rozstanie. Zapewne nie jest przypadkiem, że drugi z liryków napisanych w Veytaux mówi właśnie o rozłączeniu.

Poeta tak Rozłączenie ukształtował, że nie można jednoznacznie zidentyfikować jego bohaterki. Matka? Wodzińska? Śniadecka? – każda z nich, w mniejszym czy większym stopniu, jest prawdopodobna[40]. Autor tworzy synkretyczną postać osoby najbliższej (matki, kochanki, siostry) – adresatki opowieści o istocie rozłąki. I tym razem mamy do czynienia z elementami teatralizacji: wiersz można czytać jako wirtualną, stanowiącą projekcję podmiotu lirycznego, korespondencję dwojga bohaterów przebywających w dwóch całkowicie odmiennych sceneriach. Popis kunsztu w zobrazowaniu przestrzeni alpejskiej oraz wyobrażonej (we wspomnieniu) przestrzeni rodzinnej (utraconej) – w efekcie staje się elementem lirycznego dowodu na nieprzekraczalność barier poznawczych, niekomunikowalność własnego doświadczenia, prawdziwe (duchowe) rozłączenie.

Słowacki napisał Rozłączenie 20 lipca. Następnego dnia ułożył dwa wiersze: rano Stokrótki, wieczoremChmury. Trudno nie czytać ich łącznie. Pierwszy liryk przynosi obraz ogrodowego flirtu, przekomarzania się, zabawy. Ale nie tylko. Poeta banalizując miłosne zauroczenia, czyniąc z nich przedmiot gry salonowej – w istocie odwraca uwagę od dramatu własnej samotności, który toczy się nie pod „lipowym cieniem” (w. 5), lecz na alpejskich „skałach” (w. 14 i 18). I właśnie wśród „chmur i gromów”, blisko Boga, nie „stokrótek w alei”, sytuuje się jako bohater wiersza napisanego tego samego dnia wieczorem. Tutaj poeta dramat egzystencji rozgrywa w bardzo romantycznej przestrzeni nieba; używając rzadkiej w poezji polskiej miary wiersza czterozgłoskowego ułożonego w sekstynach, daje gwałtowny, zrytmizowany monolog dumnego indywidualisty, przypominającego Mickiewiczowskiego Konrada i bohaterów Byrona. Podniebny lot nie ma określonego celu; poeta określa jedynie swoje miejsce i przeznaczenie (w. 31–36):

Tu wam, ludzie,

Na ziem grudzie

Mogił grzędy:

Gdzie chmur droga

Z wichrem Boga

Mnie tamtędy!

Niewykluczone jednak, że można ten finał wiersza widzieć również w kontekście szerszych zamierzeń twórczych Słowackiego, pisania narodowych dramatów, walki z paryską emigracją.

Określiwszy w końcowej strofieChmur własną drogę, kilka dni później poeta po raz ostatni się odwraca i spogląda wstecz. A ponieważ to wszystko, o czym mówił w „lirycznych kawałkach”, miało przyczynę w jego miłosnych przejściach, spogląda na jedyną prawdziwą miłość swojego życia, na „kochankę pierwszych dni”, Ludwikę-Laurę – spogląda i pisze Ostatnie wspomnienie. Do Laury. Dominuje w tym wierszu elegijne przywołanie dawnych uczuć. Gwałtowność emocji ustępuje współczuciu dla „biednej Laury”, nostalgii i żalowi niespełnienia. Wiersz jest również wnikliwą autoanalizą „ofiary” tego dramatu, historią serca i zarazem skrótem autobiografii poety, który w finale – nie rezygnując z drogi „chmur” i „wichrów” – wybiera jednocześnie drogę z ludźmi („idę za wami”), bez względu na ich „śmiech” i „łzy”. Wybiera – drogę pogodzenia się z myślą, że drażniącej treści doświadczeń niepodobna z siebie wyrzucić i że wobec tego trzeba nauczyć się z tym żyć.

Jest to adresowane do Laury wspomnienie – ostatnie słowo „lirycznych kawałków” pisanych w wiejskiej samotni – równocześnie pożegnaniem Słowackiego z sobą dawnym. I jest ten wiersz świadectwem, jak zresztą wszystkie liryki z Veytaux, że poeta przeszedł bardzo dużą część drogi do życiowej i twórczej dojrzałości. Dodać wypadnie, że do przeżyć szwajcarskich nawiąże Słowacki późną wiosną 1838 roku we Florencji, gdzie, bogatszy o romans z zagadkową florentynką, napisze poemat W Szwajcarii, ułożoną w XXI liryczno-epickich fragmentach opowieść o romantycznej miłości idealnej i zarazem rozliczenie się z mitem takiej miłości.

Kiedy powrócił do Paquis, nie czuł się tam najlepiej. W cytowanym wcześniej liście z 20 października 1835, podsumowującym samotny pobyt nad jeziorem, pojawia się myśl o wyjeździe, o podróży: „Wyjazd do Włoch przeniósłby mię w nowe strony”[41]. Planował taką podróż już dawniej (w 1832 roku), teraz do kalkulacji praktycznych (koszty utrzymania w Genewie) dochodzi nadzieja na spotkanie we Włoszech z wujostwem, Hersylią i Teofilem Januszewskimi. Przede wszystkim jednak – perspektywa na nowe, ożywcze wrażenia i inspiracje.

Około 10 lutego 1836 poeta wyruszył do Italii.

PODRÓŻ ŻYCIA I JEJ FLORENCKIE OWOCE(1836–1838)

Przyjechał do Rzymu około 22 lutego. W połowie maja poznaje Zygmunta Krasińskiego – zaprzyjaźniają się, razem zwiedzają miasto, bywają w salonach, rozmawiają o poezji[42]. 4 czerwca wyjeżdża z Januszewskimi z Wiecznego Miasta, by następnego dnia stanąć w Neapolu. W końcu czerwca udaje się, sam, do Sorrento. Powróci do Neapolu około 22 lipca. Miesiąc później, 24 sierpnia, wyrusza w podróż na Wschód[43].

Zwiedza Grecję: Korfu, Patras, Vostizzy, Nauplion, Argos, Korynt, Mykeny, Ateny. Dwa tygodnie, od 28 września do 12 października, spędza na wyspie Syra, oczekując na statek. Zaczyna tu pisać Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu. 20 października przypływa do Aleksandrii, skąd tydzień później wyjedzie do Kairu. Zwiedzanie miasta i wycieczka do piramid zajęły mu pięć dni, od 1 do 5 listopada. 6 listopada wypływa Nilem do Górnego Egiptu; przez Siout, Denderę i Teby dociera po dwudziestu dniach do Philae (26 listopada), po czym wraca do Kairu, by po kilkudniowym odpoczynku (10–15 listopada) wyruszyć do Palestyny. Między 22 grudnia 1836 a 2 stycznia 1837 odbywa kwarantannę w El-Arish. 12 stycznia dociera do Jerozolimy. Noc z 14 na 15 stycznia 1837 spędza u Grobu Chrystusa. Zwiedza okolice: dolinę Jozafata, Betlejem, Morze Martwe. 21 stycznia jedzie przez Nazaret, Kanę Galilejską i Jezioro Genezaretańskie do Damaszku. Dociera tu 30 stycznia. Jak długo przebywał w tym mieście, nie wiadomo, w każdym razie 17 lutego jest w Bejrucie. Prawdopodobnie około 20 lutego zatrzymuje się w klasztorze Betcheszban (pisze tu pierwszą redakcję Anhellego). Do Bejrutu wraca około 1 kwietnia. Miesiąc później, około 8 maja jedzie do Trypolisu, skąd popłynie statkiem do Livorno, gdzie od 16 czerwca do 11 lipca przechodzi kwarantannę. 17 lipca przyjeżdża do Florencji.

Żyje tu bardzo intensywnie: odnawia dawne i zawiera nowe znajomości (m.in. z księżną Charlottą Survilliers, żoną Napoleona Ludwika Bonapartego), udziela się towarzysko, bywa w teatrze, fascynują go florenckie galerie. Przeżywa romans z tajemniczą florentynką (nazywa ją imieniem kochanki Rafaela, „Fornariny”). Około połowy lipca 1838 poznaje bogatą rodzinę Moszczeńskich z Podola, przez jakiś czas bywa w ich domu jako kandydat na męża jedynaczki, Aleksandry. Na początku grudnia spotyka się z Krasińskim, od którego dowiaduje się o politycznych kłopotach matki i wuja[44]. W połowie miesiąca wyjeżdża z Florencji – po raz drugi udaje się do Paryża, „wielkiego miasta piszących wariatów”. Nie jedzie tam z „próżną teką”[45].

Od wyjazdu z Genewy do powrotu z wyprawy na Wschód poetycka „teka” autora Kordiana zapełniała się powoli: trzy wiersze rzymskie (Rzym, Sumnienie, W imionniku Pani B[aronowej] R.), Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu, Hymn („Smutno mi, Boże...”), żartobliwa noworoczna „kolęda” dla Zenona Brzozowskiego (Wielmożny Panie...), brulionowa redakcja Anhellego. Sam Wschód jednak – przede wszystkim dwa fundamentalne przeżycia: Egipt oraz noc w kaplicy Grobu Chrystusa – będzie jeszcze dość długo czekał na poetyckie opracowanie. Słowacki prowadził co prawda dziennik[46], notował w nim jednak głównie kalendarium wędrówki oraz szczegóły i osobliwości związane z oglądanymi miejscami, wiele też szkicował i rysował. Poezje mówiące o tym, co przeżył w Egipcie i Palestynie, zaczęły się pojawiać nie prędzej niż w kwietniu 1838[47]. Musiał poeta bowiem swoje wrażenia przemyśleć i głęboko przyswoić. Pisał zresztą o takiej naturze własnego procesu twórczego, wymagającej czasu i przemyśleń, 20 października 1831, po zakończeniu swojej pierwszej dłuższej podróży zagranicznej:

Wojaż bardzo wiele daje wyobrażeń, szkoda tylko, iż wszystko ukazuje mniej pięknym, niż było w imaginacji – i potem zostaje [sic!] w pamięci dwa obrazy – jeden taki, jaki być powinien, oczami wymalowany; drugi piękniejszy, dawniej utworzony przez imaginacją. Kiedyś utworzy się trzeci, najpiękniejszy, z imaginacji i z sennego przypomnienia – i połączy w sobie wszystko najpiękniejsze z tych trzech obrazów. – Nie pojmuję, jak Bajron mógł pisać na miejscu[48].

Wiosną 1838 roku redaguje ostatecznie i wysyła do wydawcy Anhellego; poemat opuszcza drukarnię 10 sierpnia. Pisze Ojca zadżumionych, W Szwajcarii, Wacława i Poemę Piasta Dantyszka herbu Leliwa o piekle – ukażą się w pierwszych miesiącach 1839. PlanujePosielenije, tercynowy poemat o Sybirze[49], oraz jakiś utwór, może dramat, może poemat, o Ramzesie (zachował się Plan Rhamezesa). Niewykluczone, że pisze trzecią część Kordiana (nic więcej o tym utworze nie wiadomo). Do pięciu wierszy napisanych w Rzymie i na Wschodzie oraz trzech innych, powstałych jeszcze w 1837 roku w Livorno i we Florencji (Z listu do księgarza, O Gibelinie, laurowy upiorze..., Ułamki), dodaje kilkanaście nowych, w większości z podróżą związanych. Niewykluczone, że myślał o ich wydaniu, urozmaiconym rysunkami i akwarelami; pisał o tym na początku lutego 1839 do Michała Wiszniewskiego[50]. Opublikował tylko trzy: Hymn, List do Aleksandra H. (pisany na łódce nilowej) orazGrób Agamemnona.

W Rzymie napisał Słowacki trzy wiersze. Prawdopodobnie najpierw Rzym. Kilka lat wcześniej, w Paryżu, z ironią osądzał nową Sodomę, wyliczając jej historyczne i polityczne grzechy. Teraz – podejmując topos Rzymu, „który przestał być Rzymem” – opiera obraz na kilku emblematach miasta ujrzanych na tle zatoki: śpiew pasterza, „sznury pałaców”, Bazylika św. Piotra. Zobaczył Rzym nie inaczej niż jego poprzednicy: Janus Vitalis (Epitafium dla Rzymu), Mikołaj Sęp-Szarzyński (Epitafium Rzymowi), Jan Kochanowski (O Rzymie), René Chateaubriand (René, Przechadzka po Rzymie przy księżycu)[51]. Inaczej jednak o tym napisał: dantejskimi tercynami ułożył śpiew o swojej rozpaczy, głębokim przeżyciu myśli o upadku Wiecznego Miasta, kiedy stanął u jego bram.

Napisał w mieście nad Tybrem również inny wiersz nawiązujący do wcześniejszego utworu, mianowicie do Przeklęstwa. Bilans, jakiego dokonał w Veytaux, zamykał w pełni świadom, że niepodobna pozbyć się ciężaru własnych doświadczeń. Nie obejmowała jednak ta świadomość „przeklęstwa”, od którego zaczynał ów bilans. Teraz poeta dopowiada, w Sumnieniu, że i od niego – od przekleństwa choćby tylko poetyckiego, wystylizowanego, literackiego – nie ma ucieczki. Niewykluczone, że tak to właśnie zobaczył, ponieważ nie robił różnicy między rzeczą poetycką i faktem egzystencjalnym, między poezją i życiem. Zauważyć też trzeba, że Sumnienie jest kolejnym wierszem Słowackiego, w którym przyroda pełni szczególną funkcję „rezonansu lirycznego”[52], obrazowego akompaniamentu wzmacniającego przedstawienie stanu ducha.

Trzeci z rzymskich wierszy, W imionniku Pani B[aronowej] R., wpisany do sztambucha baronowej Pauliny Richthofenowej, przypomina wiersz dla Marii Wodzińskiej. Poeta kurtuazyjny gest poddał tematyzacji; nawiązując do romantycznej kultury pamiątek i inskrypcji, zmienił banalną sytuację w refleksję o konwencjonalności kultury i nieautentyczności uczuć. Balansując na granicy impertynencji, spełnił prośbę baronowej. Summa summarum, nawet w tak, zdawałoby się, błahej sprawie jak konwencjonalny sztambuchowy wpis, nie był skłonny oddzielać siebie-poety od siebie-człowieka.
Dzień przed rozpoczęciem egipskiego etapu wędrówki ułożył Słowacki Hymn „Smutno mi, Boże...”. Zagubiony w przestrzeni świata, „na wielkim morzu obłąkany”, daleki od tego, co za nim i od tego, co przed nim („sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem”), pielgrzym, samotny człowiek, bez domu i ojczyzny – romantyczny samotnik spogląda na całe swoje życie; znajduje – tylko i jedynie smutek. Hymniczność wiersza nadaje temu smutkowi walor bezwzględnej prawdziwości. Pozwala jednocześnie, w sposób jak najbardziej zgodny z tradycją gatunku, sformułować wyznanie nie jako skargę, lecz modlitewne zwierzenie, zwrócenie się ku Bogu.

Zdecydowanie odmienny charakter mają dwa inne wiersze napisane w czasie podróży. Pierwszy, Wielmożny Panie... [Do Zenona Brzozowskiego], to pomyślana w stylu księdza Baki żartobliwa noworoczna „kolęda” dla współtowarzysza, z którym poeta odbywał kwarantannę w El-Arish[53]. Drugi, Z listu do księgarza, wiersz pisany podczas kolejnej kwarantanny, tym razem kończącej podróż – to dowcipna, wypełniona wschodnimi realiami wiadomość dla wydawcy, że autor powraca z wyprawy bogatej we wrażenia i że z pewnością nie będzie o nich milczał. Jednocześnie Słowacki nie omieszkał poinformować adresata sympatyzującego z Mickiewiczem, że wmiesza się do chóru emigracyjnych twórców własnym głosem, odmiennym niż dziękczynne „Te Deum” śpiewaków ucieszonych jego nieobecnością na rynku księgarskim[54]. Cały w tym Słowacki: wielki poeta liryczny w tym, co zasadnicze (Rzym, Sumnienie, Hymn) oraz bystry komentator i krytyk tam, gdzie rzecz dotyczyła bądź miejsca, jakie wyznaczano mu na rodzimym parnasie, bądź opinii o jego (rzekomo) opacznym widzeniu problemów narodowych (jeśli w ogóle nie zarzucano mu obojętności).

Oba te aspekty jego osobowości poetyckiej[55] świetnie widać w dwóch lirykach, jakie napisał prawdopodobnie w pierwszych miesiącach pobytu w mieście Dantego: tercynowych Ułamkach i częściowo tylko rymowanym wierszu O Gibelinie, laurowy upiorze... Mówi w nich, że jest gotów – wzorem autora Boskiej Komedii, politycznego wygnańca i natchnionego poety – na zdecydowaną walkę z przeciwnikami. Walkę w imię nie obrony własnych racji (wymownie zrywa sześć strun swojej lutni, zob. Ułamki, w. 13–27), lecz uczciwego i rzetelnego stawiania zasadniczych kwestii narodowych. Nie były to deklaracje gołosłowne, potwierdzi je niebawem druk Anhellego, nieco później Poemy Piasta Dantyszka... i Grobu Agamemnona. Teraz jednak – zapisawszy rzecz w dwóch notatkach lirycznych – wraca do tego, co zapowiadał w wierszowanym liście do księgarza – do swoich najważniejszych przeżyć na Wschodzie, do Egiptu i do nocy w jerozolimskiej kaplicy.

Dla opowieści o doświadczeniach egipskich – dla cyklu pięciu utworów – wybrał formę listu poetyckiego. Pierwotnie próbował pisać inaczej, tj. utrzymując się w granicach poetyki Podróży do Ziemi Świętej z Neapolu. Zaczął w ten sposób Pieśń VIII, dając jej tytuł Napoli di Romania, zarzucił jednak tę próbę w połowie piątej sekstyny i dalej pisał wiersz Do Teofila J[anuszewskiego]. Na pytanie, dlaczego tak zrobił, trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Można przypuszczać, że jednym z zasadniczych motywów była próba ominięcia tego, co stanowiło o naturze dygresyjnej Podróży..., mianowicie manifestacyjnej pierwszoplanowości autora-narratora-bohatera. Nie on bowiem miał być głównym tematem opowieści o tym, co Słowacki zobaczył i co sobie w krainie faraonów z całą naocznością uświadomił. Nadał więc swojej opowieści kształt listu poetyckiego pisanego w poetyce żywej i zwyczajnej rozmowy. I wybrał dla niego formę najbliższą mowie potocznej: stychiczny trzynastosylabowiec i parzyste, najprostsze, elementarne rymy.

W pierwszym liście, Do Teofila J[anuszewskiego], zasadniczym doświadczeniem podróżnego jest poczucie nieobjętej mnogości ludzkich istnień, różnych, zadziwiających bogactwem swojego „bycia” (nieraz zabawnego), niepojętych (w. 83–118). Drugi wiersz, Piramidy, to opowieść o człowieku-drobinie (epizod z mrówkami, w. 44–51), o pozornie mało znaczących śladach historii zwykłych ludzi (skamieniałe ziarnko soczewicy, w. 68–72), i o pustce monumentalnych grobowców królewskich (w. 101–103). Trzeci wiersz, Na szczycie piramid, z jednej strony kreśli jasny obraz materii świata w jego całości i zarazem bogactwie szczegółów (w. 11–20), z drugiej – przynosi mroczną myśl o zalewającym świat potoku krwawych wydarzeń (w. 34–39). W czwartym wierszu, Liście do Aleksandra H., poeta dobitnie stwierdza, że do prawdy o świecie i o człowieku zbliżają nie historiozoficzne syntezy i dzieje rozumiane jako ciąg wielkich wydarzeń, lecz wyobraźnia uważnie skupiona na losie i przeżyciach zwykłych ludzi wplątanych w tryby dziejowych wypadków (sugerowało to już zakończenie poprzedniego listu, w. 40–44).

Bodaj właśnie to poeta zobaczył i to sobie uświadomił, zwiedzając krainę nad Nilem: absolutną wartość poszczególnego ludzkiego życia. I o tym się jednocześnie przekonał, że bez wyobraźni – wielkiej, na miarę Szekspira (List do Aleksandra H., w. 102–113) – niepodobna dociekać ani sensu owego życia, ani prawdy o dziejach.

Tak pomyślany cykl zakończył niezwykłym listem poetyckim, Z Nilu – do, lirykiem, wierszem bezrymowym, nieledwie prozaicznym, urwanym w pół słowa. Wraca w nim do dawnej miłości (w aluzyjnej warstwie utworu pojawia się postać Ludwiki Śniadeckiej)[56] i mówi, że należy ona już tylko do przeszłości, bezpowrotnie zamkniętej. Mówi – łącząc w uogólnionym syntetycznym obrazie odmienne chwile i miejsca: przestrzenie Szwajcarii, Egiptu, stron rodzinnych z „płaczącymi wierzbami”. Jest ten wiersz zarazem jakby kolejnym dopiskiem do lirycznego bilansu z Veytaux i Rzymu.

Poeta poświęcił swojemu spotkaniu z Egiptem jeszcze dwa wiersze: pieśń, oczywistą w krainie wielkich grobowców – o oswajaniu śmierci i oswajaniu się ze śmiercią (Pieśń na Nilu); oraz rozmowę z piramidami (Piramidy, czy wy macie...), które niczym skarbiec zachowują to, co w dziejach najcenniejsze – rozmowę potwierdzającą decyzję, o jakiej pisał w Ułamkach i w O Gibelinie, laurowy upiorze... Prawdopodobnie z egipską częścią podróży wiąże się również urywek O stepowy mój namiocie...; być może z etapem palestyńskim – czterowiersz O nie! o nie – chołodziec mój... Nie wiadomo, czy są to cząstki jakichś planowanych większych całości, czy osobne utwory realizujące poetykę fragmentu romantycznego. Tak czy inaczej są pierwszymi u Słowackiego miniaturowymi okruchami lirycznymi, poetyckimi impresjami; będzie ich wiele w okresie genezyjskim.

O drugim z przełomowych doświadczeń podróży, nocy z 14 na 15 stycznia 1837, jaką spędził u Grobu Chrystusa, o tym, jak ta noc wyglądała, napisał Słowacki w Dzienniku podróży oraz, obszernie i szczegółowo, w liście do matki[57]. To, czym się ostatecznie dla niego okazała, zamknął w dwóch wierszach. Pierwszy z nich, I porzuciwszy drogę światowych omamień..., to skarga na los, na niejako czystą istotę własnego losu, skarga daleka jednak od jakichkolwiek resentymentów, jak najdalsza też od prostego i tradycyjnego wskazywania „winnych”. Ten wiersz potwierdza otwarcie na to, czym kończył się Hymn: dokumentuje pełną gotowość poety do ukorzenia się przed własną nicością. Drugi wiersz, Czyż dla ziemskiego tutaj wojownika..., parafraza kilku wersetów Księgi Hioba (7, 1–6), mówi o tym, że ukorzenie stało się faktem i że znalazł poeta dla niego czytelną i jednoznaczną analogię. Zauważyć jednocześnie należy, że żadnemu z jerozolimskich wierszy nie dał Słowacki tytułu. Czy dlatego, że uznał je za jak najgłębiej prywatne i do druku nieprzeznaczone? Czy może dlatego, że fundamentalność doświadczenia, jakie w tych wierszach zapisał, wymykała się jakiemukolwiek tytułowi literackiemu? Chyba i tak, i tak – co zresztą doskonale współbrzmi z treścią owych wierszy. Byłaby wszak jakaś zasadnicza sprzeczność w głośnym informowaniu świata, że oto właśnie weszło się na drogę hiobowego ukorzenia i pokory.

Przekonująco określił Słowacki w tych wierszach istotę duchowego przełomu, jaki przyniosła mu podróż na Wschód. Czy przełomu religijnego? Sądzić można, że raczej zrozumienia istoty swojego losu i natury siebie samego.

To, kim teraz był, podyktowało mu w październiku dyptyk adresowany do Aleksandry Moszczeńskiej: dwa sonety „ziemskiego wojownika”, rycerza Chrystusowego, który bezwzględnie wyklucza związek z kobietą zimną i wyrachowaną. Gniewne są te dwa wiersze, nie oszczędzają adresatki. Ale bo też przemiana, jaką poeta przeszedł, nie była równoznaczna z milczeniem tam, gdzie widział zasadniczą sprzeczność między formą egzystencji i jej esencją. Sam uzgodnił obie. Będzie tego oczekiwał również od innych, bez marginesu na jakikolwiek kompromis. Będzie oczekiwał – mówiąc inaczej – prawdziwego zrozumienia dla siebie i w ogóle dla istoty rzeczy, zrozumienia polegającego na pełnym i głębokim porozumieniu: takim, o jakim powie w wierszu Do Zygmunta. Że właśnie współodczuwanie uznał za fundament bycia w świecie i badania prawdy o nim, świadczy to, co napisał o sercu w strofie I porzuciwszy drogę światowych omamień..., sonetach do Moszczeńskiej oraz wierszu dla Krasińskiego.

Tak doszedł Słowacki do prawdy, że nie ma rzetelnej egzystencji i wiarygodnej sztuki poetyckiej bez przyswojenia tego, o czym niegdyś powiedział był Mickiewicz w ostatniej linijce Romantyczności. Doszedł – własną drogą i w odrębny sposób – do swojego „miej serce i patrzaj w serce”; doszedł, jak określi to trzy lata później w Beniowskim (II, w. 743–744): „Wziąwszy [...] za rymów dewizę: Jeżeli gryzę co – to sercem gryzę”.

Bez przesady można powiedzieć, że w połowie grudnia 1838 roku wyjeżdżał z miasta Dantego jako prawdziwy romantyczny Poeta.

POETA WIERSZY ROZMAITYCH(1838 – 12 LIPCA 1842)

Około 20 grudnia 1838 Słowacki wrócił do Paryża. Pierwszy rok w „wielkim mieście piszących wariatów” upłynął mu pod znakiem nieprzychylnych opinii krytyki[58] oraz intensywnego pisania. Powstają wówczas Preliminaria peregrynacji do Ziemi Świętej J. O. Księcia Radziwiłła Sierotki [59], Mazepa i Lilla Weneda, pieśni VIII i IXPodróży do Ziemi Świętej z Neapolu, być może Krak i dramat o Beniowskim (zachowały się tylko ich fragmenty). W pierwszych miesiącach 1840 poeta napisze Beatrix Cenci [60], jesienią zacznieBeniowskiego. Pod koniec roku odnawia znajomość z Joanną Bobrową, wcześniej kochanką przyjaciela, Zygmunta Krasińskiego. Zakochany, próbuje się z nią związać, spędzają kilkanaście dni we Frankfurcie (połowa maja – około 7 czerwca 1841); ostatecznie połączy ich bliska przyjaźń; Joanna Bobrowa pozostanie do końca powierniczką poety, adresatką ostatnich listów.

25 grudnia 1840 i 1 stycznia 1841 Słowacki uczestniczy w dwóch ucztach zorganizowanych przez Eustachego Januszkiewicza ku czci autora Dziadów. Gospodarz bardzo stronniczo i fałszywie przedstawi poetę – jako wielkiego pokonanego przez Mickiewicza – w artykule Improwizatorowie, wydrukowanym 22 lutego 1841 w poznańskim „Tygodniku Literackim”[61]. Słowacki odpowie na ten artykuł najpierw (i niejako przy okazji) w felietonie omawiającym Noc letnią Krasińskiego[62]. Zdecydowaną odprawę da przeciwnikom, w tym głównie Mickiewiczowi, który kłamstw Improwizatorów nie sprostował – w piątej pieśni Beniowskiego. Poemat wyszedł z drukarni w połowie maja 1841. Trzy tygodnie później, 9 czerwca, Stanisław Ropelewski (jako delegat koterii mickiewiczowskiej) wyzwał Słowackiego na pojedynek. Awantura zakończyła się 15 czerwca moralnym tryumfem Słowackiego – przeciwnik stchórzył, nie stawił się w Ogrodzie Luksemburskim. Słowacki wygrał także jako twórca: wprawdzie nie przełamał opinii poety „negatywnego” i mało narodowego, recenzje miał jednak Beniowski na ogół rzetelne i pozytywne[63].

We wrześniu 1841 powstaje artykuł Krytyka krytyki i literatury [64]; prawdopodobnie też jesienią zaczyna poeta pisać Fantazego, w końcu roku – Jana Kazimierza i Wallenroda (znamy tylko fragmenty tych dramatów). Układa dalsze pieśni Beniowskiego. W pierwszej połowie 1842 roku pracuje nad dramatem Złota Czaszka oraz powieścią Pan Alfons; możliwe, że napisał wówczas także artykuł O poezjach Bohdana Zaleskiego; niewykluczone również, że planował poemat o księdzu Marku (zachowały się tylko dwa urywki)[65].

12 lipca 1842 Ludwik Nabielak przedstawia poetę Andrzejowi Towiańskiemu. Niebawem Słowacki przystąpi do Koła Sprawy Bożej.

Pisał poeta w tym pierwszym okresie swojego powrotu na stałe do Paryża dużo, pisał rzeczy bardzo rozmaite; ogłosił z nich tylko część, wielu prac nie ukończył. Rozmaitość dotyczy również wierszy. We wcześniejszych okresach układały się one w swoiste ciągi problemowe, w różnym co prawda stopniu spójne, w każdym jednak wypadku wyraźne. Nie znaczy to oczywiście, że poeta pisał je z myślą o jakiejś mniej czy bardziej ścisłej cykliczności (choć niekiedy tak było, np. [Listy poetyckie z Egiptu]). Większość wierszy splatała się natomiast w owe ciągi problemowe czy tematyczne za sprawą swoistej logiki rozwoju wyobraźni poetyckiej. Najistotniejszym doświadczeniem tego procesu była podróż na Wschód, finałem – pobyt we Florencji. Słowacki wyjeżdżał z miasta nad Arnem jako poeta całkowicie odrębny, dysponujący ogromną skalą stosowanych środków wyrazu i podejmowanych tematów. Tymczasem wśród dziesięciu wierszy, powstałych w „mieście piszących wariatów” do dnia, w którym odbył rozmowę z Towiańskim, trudno szukać takich powinowactw myślowych, jakie łączyły większość juweniliów, wiersze z pierwszego okresu paryskiego, liryki z Veytaux i z Florencji. Mamy tu jedynie zbiór dziesięciu utworów, odpowiadający formule „wierszy różnych” czy „poezji rozmaitych”. Wcale jednak nie wierszy „drobnych”; przeciwnie – każdy z nich stanowi liryczne dzieło, autonomiczne i doniosłe.

NajpierwUłamek z greckiej podróży. Grób Agamemnona – powrót do liryki tyrtejskiej, wiersz na granicy bluźnierstwa, niepozostawiający cienia wątpliwości, jak autor ocenia narodowe mity i resentymenty. Znakomicie też, i bardzo prosto, zbudował poeta dramaturgię utworu: od cichej zadumy na początku, poprzez stopniowo rosnące emocje, do głośnego akordu w finale. Niewątpliwie wiersz wiąże się z wrażeniami greckimi Słowackiego, w nie mniejszym jednak stopniu również z atakami nieżyczliwej poecie krytyce. Nic tu wszelako nie ma z osobistych animozji i uraz. Słowacki oparł narrację na rzeczowych i wyłącznie przedmiotowych argumentach, one też rodzą emocje, nie na odwrót. Poeta wykazał się też niemałą odwagą, decydując się 5 grudnia 1839 roku na odczytanie emigrantom Grobu Agamemnona podczas zebrania Towarzystwa Literackiego. Czy liczył na zrozumienie? Wątpliwe. Z pewnością natomiast nie był skłonny rezygnować z prawdy takiej, jak ją widział.

DalejTestament mój – jednocześnie bilans osobistych klęsk i zarazem wyraz pewności, że racja – światopoglądowa i ideowa – jest po stronie poety, że prędzej czy później jego poetycki siew wyda owoce. Wiersz ten to zarazem wyraz pogodzenia się jego autora z losem, pogodzenia dalekiego jednak od rezygnacji, wycofania się czy ustąpienia. Bodaj czy nie dlatego przede wszystkim jest właśnie „testamentem”: pisze się go wszakże z myślą o dobru i pożytku spadkobierców. Tutaj testator wprawdzie niezbyt delikatnie się do nich zwraca („zjadacze chleba”), zawdzięcza im bowiem bardzo niewiele, niemniej przekazuje swój majątek wszystkim; majątek, jaki zebrał – „sternik duchami napełnionej łodzi” – w żegludze po burzliwym morzu życia.

Niebawem powstaje wiersz Na sprowadzenie prochów Napoleona: podniosła wizja pośmiertnego tryumfu cesarza Francuzów, z jednym drastycznym szczegółem w ostatniej strofie pierwszej części wiersza (w. 19–24), opisującej miejsce dotychczasowego spoczynku Napoleona. Kilkanaście miesięcy później poeta układa wiersz, który wywiera wielkie wrażenie w kręgach emigracji paryskiej, odnajdującej w nim swój tragiczny los: Pogrzeb kapitana Meyznera. „Trzeci Maj” pisał: „Tymczasem zachęcamy, niech się rodacy starają o wiersz Juliusza Słowackiego [...]; wiersz palący i okropnej prawdy, wart najpowszechniejszego czytania”[66]. Utwór zbudowany przede wszystkim na drastycznych realiach, i właśnie nimi podniosły, nie mniej niż epicedium dla cesarza. Tym razem poeta przemówił frazą mickiewiczowską, stał się głosem zbiorowej wyobraźni, echem wygnańczej traumy.

Potem – trzy wiersze sztambuchowe: dla Eugenii Larissówny (Do E.), dla sióstr Branickich (Chciałbym, ażeby tu wpisane słowo...), dla Józefa Szembeka (Miłość Ojczyzny, o! to słońce świetne...). Dwa pierwsze były kłopotliwe: Słowacki z Larissówną bardzo się nie lubili[67]; Branickie, wnuczki targowiczanina, bywały w stolicy północnego despoty, w Petersburgu. Wybrnął poeta z kłopotu znakomicie. Larissównie, ponieważ (tylko) słów chciała, dał to, o co prosiła: poetyckie, ujęte w sekstyny, słowa prawdy – o niej (w. 1–12) i o sobie (w. 13–18). Branickim, których wszak niepodobna było obarczać winą za pochodzenie i wynikające zeń towarzyskie zobowiązania, ofiarował niejako nowy rodowód, bardzo romantyczny i patriotyczny. Z wpisem dla Szembeka takich problemów nie było; dał mu też poeta nieco przeredagowany urywek Wacława, mówiący o rzetelnej miłości do ojczyzny, niewykluczone przy tym, że pośrednio odnosząc się do swoich konfliktów z koterią mickiewiczowską[68].

Dalej – dwie sekstyny wiersza Anioły stoją na rodzinnych polach... – dobitne i jednoznaczne stwierdzenie, że tylko miecz, tylko jasno i racjonalnie pomyślany czyn zbrojny („Serce mi pęka, lecz oko nie płacze”) może być odpowiedzią na oczekiwania płynące z udręczonego cierpieniem kraju.

Następnie – ironiczna satyra Polska! Polska! o! królowa..., gdzie Słowacki znakomicie sparafrazował, właściwie sparodiował, styl oraz zasadnicze motywy miernego poematu Duch od stepu, stanowiącego kwintesencję poetyckich dokonań i wieszczych ambicji Józefa Bohdana Zaleskiego, pasowanego przez krytykę i samego Mickiewicza na jednego z najpierwszych poetów Słowiańszczyzny.

Na koniec – liryk dla Joanny Bobrowej, O! gdybym ja wiódł Panią do kaskady... – ostentacyjne pożegnanie z kochaną kobietą, pożegnanie poety, który ma do spełnienia wielką misję (w. 13–16), który wie, że jest i będzie w tym samotny („ani serca! – ni Ojczyzny!”, w. 40), i który wie również i przede wszystkim, że zgoda na bycie uładzone, powierzchowne i konwencjonalne („wersalskiej natury”) byłaby równoznaczna z zabójstwem i samobójstwem ducha (w. 41–44).

W przedtowianistycznym zbiorze dziesięciu drobnych dzieł poetyckich nie ma fragmentów, utworów nieukończonych, nie ma brulionowych szkiców. Dla wierszy przedmiotowych (w tym szczególnego utworu sztambuchowego Do E.) zarezerwował poeta jedną ze swoich ulubionych (obok oktawy) strof – sekstynę (Grób Agamemnona, Na sprowadzenie prochów Napoleona, Anioły stoją na rodzinnych polach..., Pogrzeb kapitana Meyznera). Dla wierszy osobistych – wybrał czterowiersz, strofę tradycyjnie wiązaną z liryką (Testament mój, O! gdybym ja wiódł Panią do kaskady...). Nieprosty wiersz dla Branickich ułożył na kanwie trudnej struktury sonetu (do pełnego sonetu brakuje jednej linijki). W większości przypadków pisał swoją miarą, jedenastozgłoskowcem.

Później, w okresie genezyjskim, nie będzie inaczej. W wielu wypadkach zmieni się jednak sam status wiersza – fragmentu, notatki poetyckiej, brulionowego szkicu...

POEZJA WIARY I ZACHWYCENIA(13 LIPCA 1842–1849)

W dzień po spotkaniu z Andrzejem Towiańskim, 13 lipca 1842, poeta napisał wierszowany akt „wiary nowo rozwiniętej”, Tak mi, Boże, dopomóż, mający świadczyć o wielkiej przemianie duchowej w jego życiu. 15 lipca informował Joannę Bobrową, choć bez słowa aluzji do towianizmu, o zasadniczej zmianie w swoim życiu – przezwyciężeniu martwoty serca („teraz ta tortura moja skończona – bo zmartwychwstałem”)[69]. Pod koniec lipca został przyjęty do Koła; możliwe, że zadecydowała o tym dłuższa rozmowa z Mistrzem, jaką odbył 16 lipca[70]. W liście do matki z 2 sierpnia 1842 pisał już jednoznacznie o przystąpieniu do braterskiej wspólnoty moralno-religijnej i o gruntownej odmianie swojego życia, w którym nie ma teraz miejsca na „świat glansowanych rękawiczek i woskowanych podłóg”[71].

Poeta podkreślił przełomowy charakter wiersza, publikując go w emigracyjnym „Dzienniku Narodowym” z 30 lipca 1842. W tym samym numerze pisma znalazł się zapis głośnego wykładu XXXIII Mickiewicza, kończącego kurs drugi prelekcji w Collège de France mocnym akcentem, otwartą już propagandą idei towianistycznych[72]. 28 czerwca (wykład XXXII) i 1 lipca 1842 (wykład XXXIII) Mickiewicz ogłosił wielki „zwrot dziejowy” i zjawienie się charyzmatycznego męża („przyjście Mojżesza”), który spełni oczekiwania Polski i Europy[73]. Wskazując na Towiańskiego, powoływał się na mesjanistyczne Posłanie do braci wygnańców Kazimierza Brodzińskiego (z 1835 roku). Słowacki w wierszu datowanym na 13 lipca 1842 niejako przejmował od obu poetów ideę posłannictwa i służby ewangelicznej. I tym razem niemałą rolę w przemianach jego poezji odegrał Mickiewicz, choć autor wiersza Tak mi, Boże, dopomóż wolał, by czytelnicy utwór kojarzyli wyłącznie z Towiańskim.

Decyzja Słowackiego była zarazem efektem dłuższego procesu; początek przemiany wyznaczyła podróż wschodnia, religijne przeżycia u Grobu Chrystusa w Jerozolimie, pobyt w klasztorze Betcheszban. Można też widzieć w niej dramatyczną próbę przezwyciężenia samotności i wyjścia z kręgu izolacji w polskim Paryżu, pogłębiającej się od przybycia poety do miasta nad Sekwaną. Słowacki doświadczał iście czarnej melancholii – w listach do Bobrowej z 3 i 9 czerwca 1842 zwierzał się z przygnębiających wędrówek po mieście „skwaru i pyłu, i rozpalonego asphaltu”, pisał o swym sercu „podobnym do zamkniętej ostrygi – albo do muszli perłowej bez żadnego już wewnątrz ślimaka”; jeszcze 15 lipca 1842 stwierdzał:

mnie na asfalcie paryskim straszno i czarno. – Świat zdaje się budzi – a my oba [tj. Słowacki i Krasiński] zmęczeni, stargani, na pół senni – nie możemy się podnieść zupełnie ani odrzucić przeszłej połowy nas samych...[74]

W towianistycznej konwersji autora Balladynypozostaje wiele punktów niejasnych, biografowie Słowackiego są jednak zgodni, że „na decydującą rozmowę z mistrzem Andrzejem przyszedł [...] duchowo już całkowicie przygotowany do przyjęcia nowej wiary”[75].

WierszTak mi, Boże, dopomóż jeszcze nie przynosi wykładu nowej doktryny filozoficzno-religijnej, która wkrótce, już po towianistycznym epizodzie, przybierze kształt oryginalnej nauki genezyjskiej. Uderzająca prostota orzeczeń jednoznacznych, demonstracyjna rezygnacja z ozdobności i kunszt retorycznych powtórzeń (w nagłosie i wygłosie wielu fraz), umiarkowana archaizacja (np. „spokojność”, „szczęsny”, „stworzon”) – nadają utworowi charakter mowy biblijnej mającej moc ustanawiania nowej rzeczywistości. Odnajdujemy tu nieliczne elementy stylu „wcześniejszego” Słowackiego: hiperromantyczne metafory i wyrażenia o porzuceniu „snu śmiertelnego łoża” (w. 5), o poezji jako „zbroi” i „piorunie czerwonym” (w. 9 i 10), o objęciu „komendy zwycięstwa”, przypominające romantyczną retorykę wiersza Na sprowadzenie prochów Napoleona lub proroczą stylizację Testamentu mojego, z którym nb. wiersz z 13 lipca 1842 tworzy symboliczną całość (śmierć – odrodzenie). Teraz jednak język romantycznego indywidualisty zyskał niezwykle silny ton religijnej żarliwości, poeta przemówił głosem „silnego Boga robotnika”, nowego Mojżesza i apostoła odrodzonej wiary. Stąd uchwytna w warstwie stylistycznej wiersza dwoistość dumy i pokory, pychy i miłości, romantycznych hiperboli i biblijnej prostoty.

Nienazwanym sprawcą przemiany ogłoszonej w wierszu Tak mi, Boże, dopomóż, a wkrótce Mistrzem wybranym na przewodnika, był Andrzej Towiański, działający w Paryżu przy mocnym wsparciu Mickiewicza od połowy 1841. Zapewne, pomimo początkowego sceptycyzmu, Słowacki dostrzegł w nim duchowego przewodnika, chyba także sprzymierzeńca, a może i pośrednika w trudnym procesie jednania się z Mickiewiczem i jego środowiskiem. Tak się jednak złożyło, że dokładnie w dniu 13 lipca 1842 władze francuskie wydały nakaz deportacji Towiańskiego; opuścił on Francję w końcu lipca, przewodnictwo Koła w jego imieniu objął Mickiewicz.

Pierwsze miesiące w Kole przyniosły pogodzenie z autorem Dziadów, spotkania w gronie „braci” i wspólne praktyki religijne, zadzierzgnięcie przyjaźni z Sewerynem Goszczyńskim, który od października 1842 do końca marca 1843 zamieszkał u Słowackiego na rue Ponthieu 30. Zacieśnianiu kontaktów w wąskim kręgu współwyznawców towarzyszyło rozluźnienie więzi z ogółem paryskiej emigracji, omijanie zebrań Towarzystwa Literackiego, wystąpienie z Klubu Polskiego, gdzie wcześniej Słowacki sprawował funkcję skarbnika. Od roku 1842 poeta prowadzi w ogóle życie spokojne i wyciszone, pozostaje na marginesie polskiej diaspory. Pobyt „na paryskim bruku” przerywały wyjazdy wakacyjne: w sierpniu 1843 i 1844 Słowacki wyjechał do Pornic nad Oceanem Atlantyckim, na zachodnim wybrzeżu Francji – tam powstały pierwsze wersje pisanego prozą poetycką traktatu filozoficzno-religijnego Genezis z Ducha, w którym poeta próbował ująć w całość system swoich poglądów historiozoficznych. W późniejszych latach wyjeżdża również na północne wybrzeże Francji i Belgii (do Trouville, Dieppe, Ostendy).

Z Paryża na krótko, w ostatnim roku życia, wyniesie Słowackiego fala rewolucyjnych wstrząsów Wiosny Ludów 1848 roku; poeta włącza się wtedy w działalność polityczną emigracji, marzącej o zwycięskim powrocie do kraju. Od 11 kwietnia do 7 maja 1848 przebywa nielegalnie w Poznaniu, próbując wesprzeć powstanie w Wielkopolsce. Potem przez dwa miesiące mieszka we Wrocławiu, gdzie na przełomie czerwca i lipca spotyka się, po niemal dwudziestu latach rozłąki, z matką.

Cała twórczość poety z lat czterdziestych naznaczona jest przeczuciem śmierci, świadomością bliskiego „zmierzchu” życia (Los mię już żaden nie może zatrwożyć..., w. 13), zerwania „przędzy żywota” (Przez Furie jestem targan ja, Orfeusz..., w. 11–12). Postępująca gruźlica, na którą przedwcześnie zmarł ojciec Słowackiego, była wówczas chorobą nieuleczalną. Śmierć stanie się największym „zadaniem” poety, głównym problemem i zasadniczym tematem liryki lat ostatnich. Będzie ją poeta przetwarzał i oswajał, wpisując w ciąg genezyjskich form, który, w duchowym sensie, nie zna śmierci (rozumianej jako definitywny kres i koniec).

Lata 1842–1849 to okres niezwykle wytężonej, gorączkowej pracy twórczej. Słowacki kontynuuje pisanie w formach do tej pory najczęściej praktykowanych, tj. gatunkach dramatycznych (powstają m.in. Sen srebrny Salomei, Ksiądz Marek, Samuel Zborowski) i epickich (przede wszystkim epopeja mistyczna Król-Duch), jednocześnie zaś głównym terenem ekspresji, najbardziej intymną i spontaniczną formą autorefleksji staje się liryka. Wystarczy zestawić liczby: od 1825 do lipca 1842 powstało około sześćdziesięciu utworów lirycznych, w ostatnim okresie – ponad sto, a jeśli liczyć osobno poszczególne ogniwa [Przypowieści i epigramatów], to otrzymamy ponad sto sześćdziesiąt wierszy, fragmentów, urywków. W tym ogromnym kompleksie, umownie i w uproszczeniu określanym jako „poezja mistyczna”, zacierają się podziały gatunkowe i granice między stylami.

Liryka Słowackiego po roku 1842, jak całość jego ówczesnej twórczości, wpisuje się w ramy dyskursu mistycznego, przez który można rozumieć swoiste, wielokrotnie ponawiane, przybierające najróżniejsze formy (językowe i literackie), próby przekazania sfery zdarzeń i przeżyć w intencji i świadomości poety stanowiących kontakt z rzeczywistością nadprzyrodzoną, rozpoznanie prawd ponadzmysłowych, o charakterze quasi-religijnym. Sfera doświadczeń mistycznych Słowackiego stanowi obszar zdarzeń i poglądów nieweryfikowalnych dla zewnętrznego obserwatora i badacza. Interpretatorzy mistyki Słowackiego w większości rezygnują z orzekania o intersubiektywnym lub „prawdziwym” charakterze jego duchowych przeżyć, o realności doświadczeń, którym poeta przypisywał rangę „objawień”, kontaktów z bytem absolutnym, z Bogiem[76]. Niejednoznaczna pozostaje sama definicja objawienia, które można rozumieć bądź jako nagłe, olśniewające doznanie jakiegoś zjawiska, faktu lub prawdy, bądź jako przekaz pochodzący od bytu nadprzyrodzonego; chrześcijańska tradycja mistyki europejskiej na ogół odnosi się do drugiego rozumienia, wskazującego na aktywną rolę Boga.

Za wiarygodne przeżycie mistyczne można uznać właściwie tylko jedno (wszystkie inne mają charakter relacji i ujęć wtórnych, tj. poetyckich): tzw. wizję ognistą lub wizję kwietniową – z 20 na 21 kwietnia 1845 roku[77]. Przeżycie to – można je interpretować w kategoriach (znanego psychologii religii) doświadczenia numinosum, kontaktu z sakralną mocą, bóstwem napawającym trwogą i zniewalającym jednocześnie – powraca w listach, w szkicach do Genezis z Ducha, staje się tematem wierszy O! Boże Ojców moich... Tobie chwała..., Zachwycenie, To było w duchu, Ojcze! a tymczasem..., Takiego ludów w sobie przerażenia..., O! wielki Boże – o Panie wszechmocny... W wymienionych wierszach poeta łączy zapis stricte mistycznej łączności z absolutem z interpretacją przeżycia. Szczególnie Zachwycenie zdaje się stanowić poetycki zapis doświadczenia granicznego, zbieżny treściowo z notatką z 21 kwietnia 1845. Wiersz ten Słowacki ujął w ulubioną formę jedenastozgłoskowca (z cezurą po piątej sylabie), za to strofę wybrał niezwykłą: rymowany parzyście dystych przypominał naiwność i prostotę najprostszych strof poezji ludowej, równocześnie zaś – nawiązywał do wersetów psalmu. Biblijny rodowód mają również kluczowe pojęcia, za pomocą których poeta oddaje chwile ekstremalnych doznań lęku, pokory i zachwytu: Boga objawiającego się w krzaku gorejącym (w. 3), świetlistego bytu, porywającego bohatera z „płomienistego łoża” (w. 6). W wierszu O! Boże Ojców moich... Tobie chwała... Bóg przybiera postać „orlicy z ognia” (w. 3), a scena „porwania” z łoża i „skrzydłami przykrycia” (w. 7) nieodparcie nasuwa skojarzenia z erotyką zarówno mitologii greckiej (Zeusa-łabędzia niewolącego Ledę), jak i Pieśni nad Pieśniami. Natomiast „mieczów ścinanie” z Zachwycenia (w. 16), motyw bezgranicznej trwogi i zniewolenia, powraca jako leitmotyw („ścinające miecze”, w. 2) w wierszu Takiego ludów w sobie przerażenia...; godzina Sądu Ostatecznego bije w wierszu Radujcie się, Pan wielki narodów nadchodzi...

W Zachwyceniu kod biblijny, ludową zgrzebność i odniesienia antyczne dopełnia barokowa poetyka ujęć antytetycznych: przygniecenia „lekkości skałą” (w. 19), statyczności i uniesienia w górę („pochwycon, a z łoża nie zdjęty”), trwogi i zachwytu. Tytułowe „zachwycenie” odsyła do etymologii wyrazu i staropolskiego „pochwycenia”, fizycznego kontaktu.

Dla poety przeżycie z kwietnia 1845 było z pewnością dowodem trafności jego intuicji i poszukiwań; znaków bożych poeta będzie też usilnie szukał i będzie je znajdował również w działaniu sił natury. Za tego rodzaju znaki wróżebne Słowacki uznał np. pojawienie się komety nad Paryżem w marcu 1843[78] oraz wybuch wulkanu Hekla w Islandii w 1845 (najpierw przywołany w wierszu Nastał, mój miły, wiek eschylesowy..., następnie poddany reinterpretacji w urywku Niedawno jeszcze wasze mogiły...). Głębia ówczesnych doznań religijnych poety nie budzi wątpliwości, trzeba wszakże zdawać sobie sprawę z tego, że próba zobiektywizowania mistycyzmu Słowackiego na podstawie świadectw poetyckich skażona jest ryzykiem błędu tautologii: świadectwem doświadczenia mistycznego jest bowiem przekaz poetycki.

W rzadkich, tym niezwyklejszych chwilach lirycznej autorefleksji poeta stawiał sobie niepokojące pytania o solipsystyczny, wyłącznie subiektywny, może nawet zwodniczy charakter „natury poznania”. Przebłyski dawnej autoironii pojawiają się wtedy, gdy autor na moment spojrzy z dystansu, ujrzy siebie jako „świętego”, bo „burzami natchniętego” (Wspomnienie pani de St. Marcel z domu Chau[mont], w. 47–48) lub jako człowieka owładniętego monomanią, któremu się zdaje, że „tętnią rycerze” i „piorun przed nimi ucieka”, a tymczasem „kiedy na blask gwiazd wynijdzie”, to gwiazdy „drwiące pytają, gdzie idzie” (Dajcie