Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przedksiężycowi. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 kwietnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,00

Przedksiężycowi. Tom 2 - ebook

Poznaj Lunapolis – ostatnią metropolię na samotnej planecie. Miasto artystów i morderców, którzy z zabijania uczynili sztukę, niezwykły tygiel mechanoidów, duszoinżynierów projektujących dzieci na zamówienie rodziców, eksperymentów z ciałem, które pozwalają osiągnąć perfekcję i dają szansę na przetrwanie.

Oto Lunapolis – miejsce oczekiwania na Skok, który szczęśliwców przybliży do Przebudzenia, a niegodnych strąci w otchłań przeszłości.

Czy Finnen, niespełniony malarz, zdoła wreszcie uczynić dzieło sztuki ze swojego życia? Jaki los zaprojektował ociec dla Kairy, dziewczyny tak zwyczajnej, że aż niebezpiecznej, w mieście w którym wszyscy starają się wyróżniać za wszelką cenę? Dokąd tak naprawdę doleciał wraz z międzygwiezdną załogą Daniel Pantalekis?

Oto świat Przedksiężycowych – poznaj ich tajemnice.

„Piękne i przerażające jednocześnie. Twórcy fantastyki niejednokrotnie, wyjąwszy ciekawy pomysł na przedstawienie świata, nie mają zbyt wiele do powiedzenia. Tylko najlepsi potrafią dodatkowo stworzyć wciągającą intrygę. Kańtoch bez wątpienia należy do tej drugiej grupy”.

Dziennik.pl

Anna Kańtoch – pisarka i orientalistka (specjalność: arabistyka), autorka m.in. „Diabła na wieży”, „Miasta w zieleni i błękicie”, powieści niesamowitej „Czarne”. W 2007 laureatka nagrody Europejskiego Stowarzyszenia Science Fiction dla najbardziej obiecującego młodego twórcy. Trzykrotna zdobywczyni nagrody Zajdla, najważniejszego wyróżnienia dla polskich fantastów.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61187-77-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Część I Trzydzieści dwa sposoby efektownego uśmiercania ludzi

Finnen

Noc, gdy ogłoszono Skok, wspominam jako serię obrazów. Miasto dyszące żądzą zabawy, otwarte na oścież drzwi winiarni, skąd wylewały się potoki światła i od czasu do czasu wytaczali się objęci wpół pijacy. Śmiech i śpiewy. Plac Żonglerów i dziewczyna, którą mężczyzna trzymał na ramionach, wirując w koło. Odchylona do tyłu, z przymkniętymi oczami, na których osiadały płatki śniegu. Jej białe, nagie ręce przecinające mrok jak dwie jasne wstęgi. Na twarzy miała osobliwy wyraz sennej zadumy, kontrastujący z ożywieniem mężczyzny, który śmiał się i krzyczał na wiatr: „Hej, hej, jeszcze raz! Hej, hej, jeszcze raz!”.

Ciepło ludzi stłoczonych w knajpie, której nazwy nie pamiętam, krążące z rąk do rąk kubki z letnim kwaśnym winem, pitym, choć jego smak palił w gardle. Bezustanne potrącanie się i wpadanie na siebie przy wtórze chichotów, zapach perfum zmieszany z wonią potu i oddechów, w których czuć pieprzowe cukierki. Zaskakująco przyjemna intymność tańca do muzyki, której nikt nie słuchał, w momencie gdy taniec polegał już właściwie tylko na tym, by zwisać w ramionach przypadkowego partnera i szurać nogami po wyślizganej posadzce. Roześmiane, jaśniejące twarze z oczami błyszczącymi jak szkło i lękiem pulsującym płytko pod napiętą, wilgotną skórą.

Pamiętam dziewczynę, właściwie jeszcze dziecko, oderwaną od wianuszka przyjaciółek, które od czasu do czasu machały jej z drugiego końca sali. Pozwalała trzymać się za rękę, ale nie pocałować, i przez cały czas mówiła. Każde jej słowo wydawało mi się odkryciem na miarę nowego wynalazku Archiwum i każde najdalej po dwóch sekundach wypadało z pamięci. Była koścista i niezgrabna, jakby składała się z samych łokci i kolan, a jej piersi ledwo wypychały cienką bluzkę, jednak pragnąłem jej tamtej nocy bardziej niż jakiejkolwiek kobiety, jakbym kochając się z kimś, komu nie groził jeszcze Skok, mógł odeprzeć własną śmierć.

Wreszcie Kaira stojąca nade mną. Jej głowa i ramiona jak rzeźba z płonącego świetlika na tle wschodzącego słońca, i cierpliwy upór, kiedy kucnęła, ześlizgując się ze światła w cień, by dotknąć mojego ramienia.

— Już czas — powiedziała.1

Finnen malował w pośpiechu – czerwień oraz oranż, by podkreślić ślad, jaki zachodzące słońce zostawiało na czarnych płytach, biel strojów pielęgniarek i woskową żółć ich twarzy.

Trzy Skadranki pozowały cierpliwie na ostatnim, najwyższym z tarasów wieży art-zbrodniarzy. Podmuchy chłodnego wiatru od czasu do czasu przynosiły tu odgłosy miasta: nawoływania akrobatów, którzy popisywali się swą sztuką na Schodach Miedzianych, dźwięki muzyki i wybuchy narkotycznych śmiechów. Ten sam wiatr szarpał włosy, które wymknęły się spod dopasowanych pielęgniarskich czepków, jednak żadna z kobiet nie podniosła lewej, ludzkiej dłoni, by je poprawić. W tym bezruchu był rodzaj zwierzęcej obojętności: twarze bez wyrazu wpatrzone w niebo, ręce luźno opuszczone wzdłuż tułowi i zaczerwienione z zimna nosy. A pod stopami Skadranek trzy bliźniacze sylwetki rozmazane na płytach tarasu – wykrochmalona biel unurzana w czerwieni słońca i metaliczne błyski noży oraz igieł w miejscu, w którym powinny znajdować się odbicia prawych dłoni.

Finnen wiedział, że to będzie dobry obraz, czuł to każdym nerwem ciała. Bolał go nadgarstek, ręce grabiały z zimna, a pęcherz domagał się opróżnienia, lecz chłopak ani na chwilę nie zwalniał tempa. Nareszcie potrafił uchwycić wizję, która tkwiła w jego głowie, i przelać ją na płótno. To przychodziło tak łatwo i prosto, jakby nigdy nie było pustych godzin spędzanych w udręce przed rozpoczętym dziełem ani męczących rozważań, jakiej techniki czy której farby użyć. Właśnie teraz, gdy tworzył swój ostatni obraz w życiu, Finnen został obdarzony łaską geniuszu i przyjął ją z wdzięcznością, lecz bez zdziwienia.

Tak właśnie powinno być.

Malował, podczas gdy piąta osoba na tarasie – osoba, o której Finnen bezustannie zapominał, nie była bowiem częścią obrazu – wyrzucała z siebie potok słów.

— ... rzeczy, które można znaleźć na plaży — mówił mężczyzna siedzący tuż obok ze skrzyżowanymi nogami — martwe wodorosty, puste muszle, bursztyn, drewno z rozbitych statków oraz trupy topielców.

— Nie powinien pan siedzieć na tych płytach — odparł Finnen z roztargnieniem, nie odrywając wzroku od płótna. Urhel Jayha, którego dostrzegał kątem oka na granicy pola widzenia, z jego perspektywy wyglądał jak stos szarych piór zwieńczonych siwo-czarną czupryną. — Są lodowato zimne, przeziębi się pan.

— Zapłaciłem za najwyższej klasy odporność — wyjaśnił Jayha. — Zresztą czyż nie byłoby to zbyt wielką ironią losu, gdybym zapłacił za genozmianę, a potem został z tyłu z powodu kaszlu i bolącego gardła? Jak pan sądzi?

Finnen nie miał pojęcia, czy to naprawdę jest pytanie – przez większość czasu Jayha zdawał się mówić do siebie – przerwał jednak pracę i spojrzał na niego.

— Odporność ma sens, gdy człowiek dba o siebie choć trochę — oznajmił łagodnie, jakby tłumaczył coś dziecku. — A Przedksiężycowi bardzo nie lubią chorych. Nawet najlżejsza dolegliwość jest niebezpieczna podczas Skoku.

— Tak, wiem. Oczywiście, że wiem.

Finnen już miał wrócić do pracy, coś jednak go powstrzymało. To był nowy impuls, nowe pragnienie. Pomyślał, że dobrze byłoby namalować jeszcze kiedyś inny obraz.

Człowiek w płaszczu z gołębich piór siedzący ze skrzyżowanymi nogami na tarasie. Czarne włosy z siwymi pasmami okalają młodą twarz – choć jeśli przyjrzeć się dokładniej, widać już pierwsze zmarszczki wokół oczu i ust. Niżej wiotkie nadgarstki oraz duże, niezgrabne dłonie, którym mężczyzna przygląda się, jakby rozważał, do czego właściwie służą.

To również mógłby być dobry obraz, lecz Finnen wiedział, że nigdy go nie namaluje, i poczuł ostry, nagły ból, jak cios prosto w serce. Tutaj i teraz kończyła się jego artystyczna kariera.

Wrócił do malowania. Dłoń lekko mu drżała, ale uspokajał się powoli. Sięgnął po czerń, by oddać kolor płyt tarasu; miękkie pociągnięcia pędzlem łagodziły ból i sprawiały, że Finnen znów skupił się wyłącznie na chwili teraźniejszej, jakby przyszłość nigdy nie miała nadejść.

Obok szemrał cichy głos Jayhy.

— ... ptaki, które najbardziej lubią latać w czasie sztormu, a na ląd wracają tylko po to, żeby złożyć jaja i odchować pisklęta. Ich gniazda znajdują się w szczelinach klifów, tak wysoko, że żaden człowiek nie zdołałby tam się wspiąć. Czy to one łączą się w pary na całe życie? Nie pamiętam już. Moja wiedza wycieka ze mnie, rozumie pan? Z każdym dniem jest jej mniej i mniej. Jutro przejdę ostatni zabieg, a wtedy nic nie zostanie. A ja będę mordercą.

— Dlaczego więc zdecydował się pan na genozmianę, skoro tak się to panu nie podoba? — zapytał Finnen, nie przerywając pracy.

— Poznałem kogoś, kto o morzu wie więcej niż ja, i pomyślałem sobie, że przy Przebudzeniu nie będzie miejsca dla nas dwóch. Ale dla morderców zawsze jest miejsce.

— Dość paskudny wniosek.

— Sądzi pan, że będę potrafił zabić, kiedy już przejdę wszystkie zabiegi?

— Jeśli nie, może pan zażądać zwrotu pieniędzy. I naprawdę powinien pan wstać z tarasu...

— Wie pan, że morskich ptaków nie można hodować tak jak gołębi? One umierają w niewoli... A raczej umierały, kiedyś, dawno temu, gdy próbowano chwytać ostatnie okazy, zanim powymierały całe gatunki. Ja czasem udaję, że mój płaszcz zrobiony jest z piór petreli, nurów albo dumnych albatrosów...

Jedna z nieruchomych dotąd Skadranek drgnęła lekko i odwróciła się w stronę Finnena. Dwie pozostałe powtórzyły jej ruch, jak lustrzane odbicia.

Jeszcze chwila, błagam, jęknął w duchu chłopak. Zacisnął szczęki, nadgarstek rwał bólem tak mocnym, że zamalowane płótno zmieniało się przed oczami w czarną plamę – ale dłoń sama odnajdywała miejsca, w których trzeba nałożyć farbę, być może teraz mógłby skończyć obraz nawet na ślepo.

I skończy, jeśli tylko dostanie tę ostatnią, króciutką chwilę.

Kobiety ruszyły w jego stronę – jedna na przedzie i dwie po bokach, nieco z tyłu, tak iż Finnenowi kojarzyły się z prującym fale dziobem okrętu. Odznaczające się za uszami różowe płaty skrzeli drgały lekko. Z bliska obłe, owadzie twarze pielęgniarek wyglądały, jakby ktoś rzeźbił je w glinie, a potem porzucił tuż przed ostatecznym szlifem, który anonimowej bryle nadaje indywidualny charakter.

Skadranie, ludzie roju.

— Już czas. — Pierwsza z kobiet położyła Finnenowi na ramieniu lewą rękę, podczas gdy prawa, ta zakończona chwytakami, nożami oraz igłami, musnęła łokieć chłopaka.

— Wiem.

Pędzel ostatni raz dotknął płótna, a potem upadł na taras i potoczył się pod nogi Skadranki. Przepełniony szczęściem Finnen, pojękując, masował nadgarstek.

— Już czas — powtórzyła kobieta. — Straciłyśmy go sporo, spełniając pana zachciankę i pozując, ale teraz nadeszła pora, by udać się na zabieg.

Finnen wstał, pod jedną pachę wziął złożone krzesło, a pod drugą gotowy obraz, po czym ruszył za trzema Skadrankami, na pożegnanie rzucając spojrzenie w stronę Urhela Jayhy. Mężczyzna wciąż siedział na lodowatych płytach tarasu, pogrążony w myślach o morzu, którego nigdy w życiu nie widział ani nie miał zobaczyć.2

Okrągła sala zabiegowa miała wyłożone srebrem ściany, na których wytłoczono rzędy cyfr, oraz szyby w oknach tak ciemne, że przepuszczały ledwo odrobinę burgundowego światła. Pośrodku podłogi z szarych płyt antypoślizgowych znajdował się okrągły basen, wypełniony wodą w kolorze płatków róż, przykryty szybą, na której stało metalowe łóżko zaopatrzone w pokrętła do regulowania wysokości oraz pasy – pięć zazwyczaj używanych plus dwie pary dodatkowych, na wypadek gdyby pacjentem był odmieniec. Nad wezgłowiem na ruchomym i fantazyjnie rzeźbionym pałąku zwisała nietypowa lampa: szklana kula z uwięzionymi wewnątrz świetlikami. W rogu pomieszczenia znajdował się na wpół przezroczysty parawan, za którym ktoś siedział.

Finnen przeniósł wzrok z lampy na parawan, a potem znów na lampę.

— Nie macie pozwolenia na używanie oświetlenia gazowego w pomieszczeniach?

— Oczywiście, że mamy — odparła jedna z pielęgniarek. Druga i trzecia w tym czasie sprawdziły, czy pasy przy łóżku się nie poprzecierały. — Podobnie jak uniwersytet oraz kilka wyższych urzędów. Proszę się położyć.

Człowiek za parawanem poruszył się i Finnen dostrzegł, że sylwetka, którą z początku wziął za całkowicie normalną, jest zdeformowana.

Duszoinżynier, pomyślał. Dziwoląg.

Położył się na łóżku, oparł stopy na specjalnej podpórce i pozwolił się przymocować pasami. Nie był pewien, czy krzątające się wokół niego pielęgniarki są tymi samymi, które pozowały mu na tarasie. Wszystkie wyglądały identycznie, a tamte stracił z oczu, gdy poszedł wypróżnić pęcherz oraz zmoczyć włosy przed goleniem.

Myśl o goleniu sprawiła, że natychmiast zaswędziała go naga skóra na czaszce, ale było za późno, by się podrapać – obie ręce miał już przypięte pasami, tak samo zresztą jak i nogi. Wolna pozostała tylko głowa.

— Odrosną. — Jedna z pielęgniarek jakby odgadła jego myśli. — Po zabiegu zaaplikujemy panu środek na porost włosów i znów będzie pan miał piękną, bujną czuprynę.

Skadranki nie tylko wyglądały identycznie, ale także mówiły podobnymi do siebie, pozbawionymi emocji głosami, wszystkie też miały skłonność do używania pełnych zdań, jakby czytały z książki. Jednak ta jedna w ledwo uchwytny sposób wydawała się inna od reszty, jakby bardziej... współczująca, a jednocześnie odrobinę ironiczna, choć możliwe, że Finnen po prostu widział to, co chciał zobaczyć.

Bardzo potrzebował współczucia i jednocześnie rozsądnie cieszył się, że go nie otrzymał. Zbyt łatwo przyszłoby mu zrobić z tego wydarzenia tragedię – on w roli ofiary, jego poświęcenie i strata, osamotnienie i to, co odczuł jako zdradę Kairy.

Jednak mimo pokusy, by widzieć to właśnie w ten sposób, Finnen wiedział, że rzeczywistość jest znacznie bardziej skomplikowana.

Niech więc będzie tak, jak jest. Chłodny profesjonalizm Skadranek zapewniał przynajmniej, że nie rozpłacze się w kluczowym momencie.

— Podać panu środki uspokajające?

— Nie... Tak. Może lepiej tak.

Ból wbijanej w ramię igły i krótki, gwałtowny przypływ seksualnego podniecenia, gdy strach zmienia się w odrętwienie. Jedna z pielęgniarek znalazła się akurat tak blisko, że mógł ją chwycić za rękę, co też zrobił, po czym przesunął kciukiem wzdłuż jej linii życia. Wyszarpnęła dłoń; na trzech twarzach zobaczył trzy identyczne wyrazy zaskoczenia i zmieszania.

Skadranki nie tylko wyglądały identycznie, mówiły podobnymi do siebie, pozbawionymi emocji głosami, ale także czuły to samo, w istocie były bowiem jedną osobowością w kilku (kilkunastu?) ciałach. Gdyby kochał się z jedną, pozostałe byłyby świadome każdej sekundy tego aktu.

Finnen wyobraził to sobie, a potem zamknął oczy i spróbował się odprężyć. Wszystko wokół oddalało się od niego, obojętniało. Nawet Kaira, nawet ten moment, gdy poprosiła, by przeszedł genozmianę – zgodził się, a ona przyjęła to prostym skinieniem głowy, jak coś oczywistego, jak coś, co jej się należało.

Oczywiście powiedziałby „tak” niezależnie od okoliczności – wiedział o tym doskonale – ale nie powinno to wyglądać w ten sposób. Zabolała go jej pewność, że on się zgodzi, czuł się w pewien sposób pomniejszony, nieważny, jak pionek, którego we właściwej chwili można przesunąć z miejsca na miejsce. Odkąd wszedł do wieży art-zbrodniarzy, bezustannie towarzyszyło mu piekące poczucie żalu i goryczy. Z drugiej strony, gdyby wówczas odmówił, z nadzieją, że Kaira będzie zmuszona go prosić, mógłby się tego po prostu nie doczekać.

Mam do niej żal, bo nie pozwoliła mi odegrać dramatycznej sceny, pomyślał w dziwnym przypływie dobrego humoru, jakby obserwował samego siebie z boku.

Uniósł powieki, gdy usłyszał szmer płóz przesuwających się po podłodze. Odwrócił głowę. Parawan podjeżdżał w stronę łóżka, a razem z nim ukryty z tyłu dziwoląg.

— Jak się pan czuje? — głos był cichy, oddech mówiącego poświstywał lekko.

— Dobrze — odparł Finnen.

Świeżo wygolona czaszka wciąż swędziała, ale nawet to uczucie stało się mniej dokuczliwe. Ręce i nogi drętwiały. Jedna z pielęgniarek poruszała pokrętłami i łóżko się przechyliło – teraz stopy Finnena niemal dotykały podłogi, a jego głowa znalazła się na wysokości pasa Skadranek.

— Nazywam się Jez Liander, jestem lekarzem i będę nadzorował pana zabieg. W istocie można nawet powiedzieć, że sam go przeprowadzę, kierując dłońmi Skadranek. Wejdę w ich umysły i użyję ciał tak, jak animatorzy używają mechanicznych konstrukcji, rozumie pan?

— Rozumiem. Nie jestem dzieckiem. Po co pan mi to mówi?

— Mam obowiązek poinformować każdego pacjenta o przebiegu genozmiany. Mam również...

Duszoinżynierowi przerwał gwałtowny atak kaszlu. Jedna z pielęgniarek weszła za parawan i przyłożyła mu do ust niewielki przedmiot, którego cień zniekształcił się na zasłonie, tak że Finnen nie potrafił rozpoznać, co to jest. Doktor Liander wziął kilka głębokich wdechów. Chłopak przeniósł wzrok na twarze pozostałych dwóch pielęgniarek – obie, nim powrócił na nie wyraz profesjonalnego chłodu, pełne były niepokoju.

— Mój stan zdrowia... — wychrypiał dziwoląg, gdy już mógł mówić. — Proszę się nim nie kłopotać. Ciało czasem odmawia mi posłuszeństwa, lecz moje zalety rekompensują wszelkie dolegliwości. Powiem panu teraz, jak przebiegać będzie procedura. Otóż zabieg przeprowadzimy pod wodą, która ma tę właściwość, że wzmacnia zdolności nie tylko telepatyczne, ale i telekinetyczne, tak że łatwiej będzie mi sterować ruchami Skadranek. Pan, znieczulony, ale przytomny, będzie oddychał przez maskę tlenową, a my w tym czasie zablokujemy ośrodki w mózgu odpowiedzialne za pana obecne talenty. Nie możemy ich zlikwidować, tego nie da się zrobić, ale poniekąd odetniemy panu do nich dostęp. Dopiero potem stopniowo przystąpimy do właściwej terapii genowej, by mógł pan pozyskać nowe zdolności, które, żywię nadzieję, przyniosą panu satysfakcję. Proszę zauważyć, że taka kolejność zapobiega niebezpieczeństwu przejściowej multiplikacji talentów. Jak wiadomo, Przedksiężycowi nie lubią osób wszechstronnie uzdolnionych, gdyby więc Skok zaskoczył pana w takim momencie, mógłby pan zostać z tyłu, a tego przecież byśmy nie chcieli, prawda?

— Ja z pewnością bym nie chciał — burknął Finnen. — Co do pana, to nie mam pojęcia.

— Jeśli więc wyraża pan zgodę...

— Wyrażam.

Gdy cień za parawanem wykonał nieokreślony gest, jedna z pielęgniarek uniosła prawą rękę. Z przegubu wysunął się dozownik. Kobieta nabrała na lewą dłoń odrobinę przezroczystego płynu i wmasowała go w łysinę Finnena. Chłopak poczuł, jak lodowaty chłód obejmuje mu głowę i spełza na drętwiejące błyskawicznie policzki.

— To miejscowy środek znieczulający — kontynuował duszoinżynier. — Nie ma powodu, żeby pozbawiać pana przytomności. Gwarantuję, że nie poczuje pan bólu, choć jeśli pan sobie życzy, mogę...

— ... eee... rzeba... — wymamrotał Finnen. Wargi też już mu zdrętwiały.

— Może pan doznać pewnych przejściowych sensacji, czuć dziwne zapachy albo mieć osobliwy smak w ustach, mogą też do pana powrócić na chwilę zagubione wspomnienia. To wszystko jest najzupełniej normalne, spowodowane przypadkowym podrażnieniem poszczególnych ośrodków w mózgu i nie należy się tym przejmować.

Chłopakowi przypomniał się Niraj przywiązany pasami do łóżka. Wbite w czaszkę igły i Issa dotykający ich z twarzą pełną czułości. Przerażenie czaiło się tuż obok, gotowe wcisnąć się Finnenowi do gardła, gdy tylko minie działanie środka uspokajającego. Pod pewnymi względami to było gorsze niż sam strach, jakby w nieskończoność rozciągnął się trwający ułamek sekundy moment pomiędzy przeczuciem, że stało się coś potwornego, a wiedzą: owa ulotna chwila pustki, gdy spokój już znikł, a panika jeszcze nie zajęła jego miejsca.

Jedna ze Skadranek przelotnym gestem położyła mu dłoń na czole – raczej domyślił się tego z widzianego kątem oka ruchu, niż poczuł – a potem założyła Finnenowi maskę.

— Proszę zagryźć.

Zacisnął zęby na ustniku. Świat widziany przez wizjer wydawał się dziwnie nierealny. Coś ściskało mu nos, nie pozwalając odetchnąć, ale nim strach przedarł się do zamroczonego umysłu, rozległ się syk odkręcanej butli i chłopak z ulgą wciągnął w płuca powietrze, które smakowało gumą i suchością nagrzanej piwnicy. Skadranka umocowała maskę, przeciągając paski za uszami Finnena, a potem za pomocą kolejnego pasa unieruchomiła mu głowę.

— Najlepiej będzie, jeśli pomyśli pan o czymś przyjemnym — dobiegł go głos Liandera. — Zaczynamy.

Zgrzyt, w którym Finnen odgadł dźwięk rozsuwanej szyby. Łóżko przechyliło się, przez chwilę utrzymywało chwiejną równowagę, a potem wpadło do wody. Nie była zimna, jak się spodziewał, raczej przyjemnie chłodna. Zagarnęła go i otuliła niczym świeżo wyprane prześcieradło. Szarpnął się w więzach, ale bez szczególnego przekonania. Poprzez szybkę wizjera widział srebrzyste bańki ulatujące od krawędzi ustnika w głąb strugi świetlikowego blasku. Jak głęboki jest ten basen?, zastanowił się przelotnie. Nie mógł ruszyć głową, by sprawdzić, przypuszczał jednak, że ma co najmniej dwa metry.

Zimny prąd obmył go i wydął koszulę, gdy Skadranki wskoczyły do wody. Najpierw na poziomie oczu dostrzegł ich nagie łydki, pogrubione i nieco zniekształcone, ale wciąż niewątpliwie zgrabne, a potem resztę sylwetek. Wymykające się spod pielęgniarskich czepków włosy falowały wokół twarzy jak rozpostarte macki meduz, a białe stroje wybrzuszyły się wokół ciał, lecz mimo to kobiety wyglądały równie elegancko i profesjonalnie jak w sali zabiegowej. Skrzela za ich uszami wydymały się w rytm oddechów, światło załamywało się na sterczących z przegubów ostrzach oraz dozownikach. Woda zmiękczyła chłodne uśmiechy Skadranek, tak że teraz sprawiały wrażenie nieco smutnych.

Jedna z nich uniosła prawą, nieludzką dłoń i czubkiem noża dotknęła jego ogolonej głowy. I znów chłopak bardziej domyślił się tego, widząc kątem oka ruch, niż poczuł. Naprawdę nie bolało. W stronę lampy wraz z bańkami powietrza odpłynęła smuga czerwieni. Finnen śledził ją wzrokiem, dopóki mógł, zafascynowany zmieniającym się kształtem i kolorem: od zwartej chmury w barwie szkarłatu po różową mgłę, niewiele ciemniejszą niż woda. Czasem na kilka sekund zapominał o czyhającym tuż obok przerażeniu, ale pamięć zawsze wracała. Jak teraz, gdy pod wodą rozległ się głuchy dźwięk pilnika tnącego kość.

„Pomyśl o czymś przyjemnym”.

Myślał o Kairze. Nie dlatego, że dziewczyna jakoś szczególnie kojarzyła mu się z przyjemnością, lecz dlatego, że kojarzyła się ze wszystkim. Z radością i cierpieniem, niechęcią i sympatią. O czymkolwiek by myślał, i tak prędzej czy później wróci do niej, więc równie dobrze mógł zacząć już teraz.

A więc Kaira.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: