Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Droga do piekła - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,30

Droga do piekła - ebook

 

"Droga do piekła" to opowieść o okrutnej i przebiegłej polityce Stalina, dyktatora, który życie milionów ludzi podporządkował idei budowy nowej Europy.

Przez kilkanaście lat tworzył gigantyczną armię, aby posłać ją na podbój Europy. I, wydawałoby się, w ostatnim momencie, gdy był już tak blisko celu, przegrał, gdyż Hitler uprzedził jego zamiary. Wehrmacht ruszył do boju, zanim taki rozkaz otrzymała Armia Czerwona.

A jednak Stalin wygrał drugą wojnę światową. Sposób, w jaki olbrzymie klęski zamienił w wielkie zwycięstwo, jest niezwykłą historią wybiegów dyplomatycznych, dla których uwiarygodnienia poświęcano całe armie, okrucieństwa, tajnych rokowań i umów między wielkimi tego świata, zawieranych bez świadków i bez stenografów. Jest także historią błędów i głupoty polityków, którzy nie potrafili spełnić misji powierzonej im przez naród.

Dlatego musiało minąć tak wiele lat, aby tamten czas zaczął ujawniać swoje tajemnice.

Kategoria: Naukowe i akademickie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61232-15-5
Rozmiar pliku: 22 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Drogi Czytelniku

Rok 1941 rozpoczął najbardziej tragiczny okres w historii XX wieku: druga wojna światowa stała się jeszcze bardziej okrutna i krwawa, ludobójstwo osiągnęło przerażające rozmiary, a zniszczenia wojenne stawały się tak ogromne, że nie sposób było ogarnąć ich wyobraźnią. Hitler i Stalin, rywalizujący o możliwość stworzenia nowego porządku w Europie, pozbyli się wszelkich skrupułów i odrzucili pozory. Uznali, że zwycięstwo usprawiedliwi daninę krwi i zbrodnie. I tak się stało.

Ten czas szaleństwa, jakie objęło rządy, naczelne dowództwa i żołnierzy jest już odległy, wciąż jednak kryje tajemnice, bez zgłębienia których nie zrozumiemy tego, co stało się w Europie, wydawałoby się, najbardziej cywilizowanym kontynencie tamtego świata.

Czy Hitler, wydając Wehrmachtowi rozkaz do ataku wyprzedził Stalina o kilka lub kilkanaście dni? Czy Stalin załamał się na wieść o niemieckiej agresji i ukrył w willi pod Moskwą? Czy członkowie Biura Politycznego partii komunistycznej przybyli tam, aby go aresztować i postawić przed sądem, lecz z nieznanych powodów zamiaru tego nie zrealizowali? Jaki etap osiągnęły tajne rokowania radziecko-niemieckie w lipcu i wrześniu 1941 roku na temat zakończenia działań wojennych? Dlaczego prezydent Roosevelt i premier Churchill wspomagali Stalina, choć mieli świadomość, że ta pomoc obróci się przeciwko ich narodom?

Historia tamtych lat pozostawiła bardzo wiele pytań, rozbudzających niezwykłe zainteresowanie. Bez znalezienia odpowiedzi na nie nie zrozumiemy wieku, który minął. Przez dziesiątki lat było to niemożliwe, gdyż odpowiedzi pozostawały w dokumentach uznanych za ściśle tajne. Jednak powoli z archiwów wydostają się akta rządów. Otwierają się pamiętniki głównych bohaterów tamtych wydarzeń, dając możliwość odtworzenia obrazu tego, co stało się w latach 1941–1945. Był to przecież czas o kluczowym znaczeniu dla świata i szczególnie tragiczny dla Polski; przesądził o historii naszego narodu na wiele dziesięcioleci, a jego skutki odczuwać będziemy jeszcze długo.

Podjąłem próbę udzielenia odpowiedzi na pytania, jakie pozostawił tamten okres, świadom, że dane zawarte w dokumentach wciąż zamkniętych w archiwach rosyjskich i brytyjskich, gdy wreszcie zostaną ujawnione mogą wnieść wiele nowego do tego opisu. Takie jest prawo historii. Czy jednak zostaną ujawnione?

Nadzwyczajna jest determinacja i skuteczność, z jaką Stalin, stosując ludobójstwo, realizował swoje plany podziału Europy i podporządkowania Związkowi Radzieckiemu dużej części kontynentu. Przetrwał szok, jaki wywołała wiadomość o niemieckiej agresji, a także druzgocące klęski wojsk radzieckich. Opanował załamanie we władzach i w armii, a potem skłonił wojennych sojuszników, prezydenta Franklina D. Roosevelta i premiera Winstona Churchilla, aby zaakceptowali jego życzenia w sprawie podziału Europy i wojennych zdobyczy, dokonanych w drodze agresji wbrew prawu międzynarodowemu.

To Stalin był zwycięzcą tamtej wojny, a miliony ludzi poprowadził drogą do piekła. I przez tak wiele lat było to ściśle strzeżoną tajemnicą archiwów wielu państw.

1. Najdłuższy dzień 1941 roku

Moskwa – Stalin wzywa generała Żukowa i marszałka Timoszenkę; dyrektywa dla Armii Czerwonej: nie dać się sprowokować. Berlin – Hitler dyktuje odezwę do żołnierzy i rozmawia ze Speerem. Londyn – Churchill wyjeżdża na weekend.

Wieczór w Moskwie był upalny i duszny, jak cały sobotni dzień 21 czerwca 1941 roku. W gabinecie na pierwszym piętrze kremlowskiego gmachu nie czuło się upału, gdyż grube mury i zielonkawe pancerne szyby nie przepuszczały skwaru. Kiedy nadszedł wieczór, Stalin opuścił rolety w trzech wielkich oknach sięgających od podłogi do sufitu, choć niebo było jeszcze jasne, i zapalił lampę na biurku. Niecierpliwie oczekiwał na wiadomość od Wiaczesława Mołotowa^(), komisarza spraw zagranicznych, któremu kazał spotkać się z niemieckim ambasadorem Friedrichem von der Schulenburgiem pod byle pretekstem. Chciał aby wierny Mołotow wybadał sytuację na granicy, która niepokoiła go od wielu tygodni.

Komisarz wezwał ambasadora pod najbardziej oczywistym pretekstem, jakim było częste naruszanie radzieckiej przestrzeni powietrznej przez niemieckie samoloty. Jak się spodziewał, von der Schulenburg, który stawił się u niego w biurze o godzinie 21.30, niewiele miał do powiedzenia. Obiecał, że radziecki protest przekaże jak najszybciej do Berlina. Mołotow nie oczekiwał innej odpowiedzi, ani też na innej mu nie zależało.

– Powiedziano mi, że nie tylko przedsiębiorcy i handlowcy, ale także kobiety zatrudnione w ambasadzie i dzieci pracowników wyjeżdżają z naszego kraju... – powiedział nagle Mołotow.

Schulenburg wydał się zakłopotany tym pytaniem.

– Rozpoczęły się wakacje – odpowiedział niepewnie. – Po prostu jadą na ten okres do domów. Poza tym, nie wszystkie kobiety wyjechały...

Był tak nieprzekonywający w tej odpowiedzi, że Mołotow postanowił nie drążyć tematu. Skwitował słowa Schulenburga wzruszeniem ramion. Rozmowa była skończona, a radziecki komisarz w dalszym ciągu nie wiedział, co sądzić o niemieckich zamiarach. Zachowanie ambasadora nie dawało powodu do niepokoju, i taką ocenę przekazał Stalinowi. Czy jednak należało się spodziewać jakichkolwiek rewelacji po spotkaniu z niemieckim dyplomatą?

Józef Stalin – zdjęcie z 1922 r.

Wiadomości nadchodzące z Berlina również nie pozwalały wyjaśnić sytuacji. Tam na posterunku trwali jedynie ambasador Władimir Diekanozow i pierwszy sekretarz ambasady Walenty Bierieżkow. Poza nimi cały personel dyplomatyczny ambasady korzystał z uroków upalnego sobotniego dnia, wyruszając do berlińskich kąpielisk nad jeziora Wannsee i Nikolassee. Nie można wykluczyć, że ambasador umyślnie rozpuścił swoich pracowników, aby nie podgrzewać atmosfery napięcia, której bardzo się obawiał. Wiedział, że jego arcywróg z czasów służby w NKWD, szef tej instytucji, Ławrientij Beria nie przepuszcza żadnej okazji, aby skompromitować go w oczach Stalina. Gdy dwa dni wcześniej ambasador przekazał do Moskwy ostrzeżenie przed niemiecką agresją, Beria wykorzystał to natychmiast i posłał do Stalina pismo, w którym stwierdzał:

„Ponownie nalegam na odwołanie i ukaranie ambasadora w Berlinie, Diekanozowa, który wciąż bombarduje mnie «raportami», jakoby Hitler przygotowywał się do zaatakowania ZSRR. Raportował, że atak nastąpi jutro, ale ja i moi ludzie, Józefie Wissarionowiczu, mamy dobrze wryte w pamięć waszą mądrą ocenę: Hitler nie zaatakuje nas w 1941 roku”.

Tymczasem Mołotow na polecenie Stalina żądał, aby ambasador jak najszybciej dotarł do niemieckiego ministra spraw zagranicznych Joachima von Ribbentropa^(). Ten zaś przez całą sobotę był nieuchwytny. Nie dawało to jednak powodu do alarmu. Nie można było wykluczyć, że choć w jego sekretariacie odpowiadano, że pan minister ma ważną konferencję, to w istocie sybaryta Ribbentrop wolał wyjechać do swojej posiadłości w Alpach, niż pozostawać w rozgrzanym mieście. Gdy o 21.30 Diekanozowowi udało się wreszcie dotrzeć do sekretarza stanu Ernsta von Weizsäckera pod pretekstem, którego Mołotow użył wobec Schulenburga – naruszania radzieckiej przestrzeni powietrznej, rozmowa nie wniosła nic nowego. Niemiec odrzucił protest, twierdząc, że radzieckie samoloty też wlatują nad terytorium Niemiec. Jego zachowanie było naturalne i nie dawało najmniejszych powodów do podejrzeń co do wrogich zamiarów rządu niemieckiego.

Stalin przerzucił kartki z dyplomatycznymi raportami. Z tych źródeł nie nadchodziły żadne ostrzeżenia! Jedynie wojskowi naciskali.

Generał Gieorgij Żukow^(), szef Sztabu Generalnego, dwukrotnie telefonował tego wieczora, żądając postawienia w stan gotowości nadgraniczne oddziały. Powoływał się na zeznania niemieckich dezerterów, którzy twierdzili, że niemiecki atak nastąpi w niedzielę o świcie. Zwracał też uwagę, że dowódcy nadgranicznych oddziałów donoszą o bardzo wzmożonym ruchu niemieckich wojsk. Czy można było dłużej lekceważyć te sygnały?

Stalin podniósł słuchawkę telefonu.

– Połączcie z Komisariatem Obrony – powiedział cicho.

21 czerwca 1941 roku niemieckie oddziały gotowe do ataku

Generał Żukow niecierpliwie oczekiwał wezwania na Kreml. On zdawał sobie sprawę, że alarmujące raporty, jakie otrzymywał od kilku dni, dowodzą niezbicie, iż niemieckie uderzenie nastąpi wkrótce. Dowódcy wojsk stacjonujących wzdłuż całej granicy raportowali od 18 czerwca, że Niemcy przegrupowują swoje oddziały. Słychać było silniki setek czołgów. Przejeżdżały długie konwoje ciężarówek. Nadzwyczajny ruch zaczął się na lotniskach. Radzieckie radiowe stacje nasłuchowe rejestrowały częstą wymianę zaszyfrowanych meldunków. Straż graniczna NKWD donosiła o wzmożonej działalności grup sabotażowych. Co prawda schwytano jedynie ośmiu ukraińskich nacjonalistów, ale ustalono, że pochodzili z oddziału „Nachtigale” utworzonego w 1941 roku przez Niemców, do którego rekrutowano członków organizacji OUN^(). 21 czerwca, Żukow otrzymał protokoły przesłuchań kilku niemieckich dezerterów, którzy twierdzili, że artyleria niemiecka gotowa jest do otwarcia ognia, zaś czołgi wyjechały na pozycje wyjściowe z pełnymi zbiornikami benzyny i zapasem amunicji. Liczyła się już każda godzina. Nie mógł jednak nic zrobić bez aprobaty Stalina. W dalszym ciągu frontowe oddziały obowiązywała dyrektywa rozesłana przez Sztab Generalny w dniach 15–18 czerwca zabraniająca koncentrowania oddziałów i otwierania ognia do niemieckich samolotów rozpoznawczych. W efekcie najważniejsze okręgi wojskowe zamiast przygotowywać się do walki, realizowały rutynowy plan szkoleniowy. W Zachodnim Okręgu Wojskowym 28. korpus piechoty odpowiedzialny za obronę rejonu Brześcia pojechał na poligon, żołnierze z batalionów saperskich pracowali przy budowie umocnień, a jednostki obrony przeciwlotniczej prowadziły ćwiczenia na poligonie pod Mińskiem. Dowódca korpusu oceniał, że potrzebuje dzień, lub nawet dwa dni, aby zebrać swoje oddziały.

Marszałek Siemion Timoszenko
i generał Gieorgij Żukow

Niewielu dowódców świadomych zagrożenia postanowiło działać na własną odpowiedzialność. Na północy generał W. Frołow, dowódca 14. armii z Leningradzkiego Okręgu Wojskowego, mimo braku zgody Komisariatu Obrony na przegrupowanie jego wojsk wieczorem 21 czerwca rozkazał 52. dywizji piechoty zająć stanowiska w rejonie Murmańska, spodziewając się, że tam mogą zaatakować fińskie oddziały.

Drzwi do gabinetu Żukowa otworzyły się szeroko i stanął w nich adiutant. Zazwyczaj czekał, aż generał pozwoli mu odezwać się, ale tym razem powiedział pospiesznie, aby podkreślić ważność meldunku:

– Towarzysz Stalin wzywa was i towarzysza komisarza!

Żukow odchylił głowę, jakby chciał naciągnąć zmęczone mięśnie karku i wsunął dwa palce za kołnierzyk, zmniejszając na chwilę ucisk koszuli. Sięgnął po teczkę, w której miał rozkaz postawienia w stan gotowości nadgranicznych oddziałów.

– Samochód! – rzucił, kierując się do sekretariatu.

Zatrzymał się na chwilę, zastanawiając się, co jeszcze ma zabrać ze sobą, ale szybko zrezygnował z tego zamiaru. Domyślał się, jaki jest cel nagłego wezwania: sytuacja na granicy, a tę znał doskonale. Nie potrzebował map ani raportów. Od wielu tygodni studiował meldunki napływające ze sztabów nadgranicznych jednostek z taką uwagą, że pamiętał każdy z nich.

– Czeka już na was na dole – odpowiedział adiutant otwierając drzwi na korytarz. – Towarzysz komisarz zaraz zejdzie.

Na wielkich marmurowych schodach spotkał komisarza obrony Siemiona Konstantynowicza Timoszenkę^() zmierzającego pośpiesznym krokiem do wyjścia.

– Zameldowałem Stalinowi – powiedział komisarz na widok Żukowa – o ostatnich raportach Kirponosa. Mówił o Michaile Piotrowiczu Kirponosie, dowódcy Kijowskiego Okręgu Wojskowego. – Mają kilku niemieckich dezerterów, którzy utrzymują, że Niemcy uderzą tej nocy. Stalin kazał mnie, wam i jeszcze Watutinowi stawić się natychmiast u niego, na posiedzeniu Politbiura.

Tuż przed drzwiami dogonił ich generał Nikołaj Watutin, zastępca szefa Sztabu Generalnego.

Z ulicy Frunzego, gdzie mieścił się Sztab Generalny i Ludowy Komisariat Obrony, do Kremla było około pół godziny jazdy. Przez całą drogę nie zamienili ani słowa. Każdy zastanawiał się, czy na posiedzeniu, w którym mieli wziąć udział, zapadną jakiekolwiek decyzje. Gdyby tak się nie stało, oznaczałoby to katastrofę.

Wmaszerowali do gabinetu Stalina o 22.00. Stanęli na baczność tuż po przekroczeniu drzwi. Wyglądali podobnie: krępi, o czerstwych ogorzałych twarzach, z ogolonymi głowami. Czekali, aż Stalin pozwoli zaraportować, że niemieccy dezerterzy schwytani przez radzieckich pograniczników twierdzą, iż wojska niemieckie są na pozycjach wyjściowych i uderzą o świcie.

– Prawdopodobnie niemieccy generałowie posłali dezerterów, aby sprowokować konflikt – skomentował Stalin.

– Nie, towarzyszu Stalin! – Trzej oficerowie zaprzeczyli jednogłośnie.– Sądzimy, że dezerter mówił prawdę. – A Timoszenko dodał:

– Konieczne jest postawienie w stan pogotowia wojsk w nadgranicznych okręgach...

Stalin spojrzał na niego spod oka. Nie odpowiedział nic.

„Nie dać się sprowokować! Ani Niemcom, ani swoim oficerom!”. Ta myśl zdawała się wyznaczać całą jego politykę w ostatnich dniach. O ile skłonny był uwierzyć, że Niemcy mogli rozpocząć wojnę w maju, to nieprawdopodobny wydawał mu się czerwcowy termin. Maj minął, gdyż Hitler zaangażował swoje wojska w walki na Bałkanach. Przeprowadził tam błyskotliwą i udaną kampanię. W ciągu miesiąca podbił Jugosławię i Grecję, a na dodatek odniósł zwycięstwo na Krecie. Ale stracił najlepszy okres do rozpoczęcia wojny ze Związkiem Radzieckim. Musiał zdać sobie sprawę, że jest już za późno, aby wysyłać swoje wojska na podbój ogromnego państwa i liczyć, że uda się dokonać tego przed zimą. Nie, Hitler nie mógł być tak nierozsądny. Jedynie jego generałowie mogli nalegać na rozpoczęcie działań. Oni żyli z wojny. Dawała im awanse, bogactwo, zaszczyty i władzę nad życiem i śmiercią – mogli się więc posunąć do prowokacji, aby postawić Hitlera przed faktem dokonanym. Toteż w żadnym wypadku nie można było dopuścić, aby runęła lawina wywołana przypadkowym incydentem na granicy.

Wszystkie decyzje, jakie Stalin podjął tego wieczora, rozkazy, jakie wydał, podyktowane były panicznym lękiem przed uwikłaniem wojsk w przypadkowe starcia.

– Co mamy zrobić? – Stalin zwrócił się do Mołotowa, który wszedł do gabinetu.

Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Stalin spojrzał na Bułganina, ale ten wykonał rękami ruch wskazujący, że rozważa starannie odpowiedź na tak ważne pytanie.

– Towarzyszu Stalin – odezwał się Timoszenko. – Nie mam wątpliwości. Dyrektywa musi być wydana bezzwłocznie, aby zaalarmować wszystkie wojska w nadgranicznych okręgach.

– Przygotowaliśmy projekt dyrektywy... – wtrącił Żukow.

– Przeczytajcie – westchnął Stalin.

Był jak bokser zagnany do narożnika, ale nie miał zamiaru się poddawać. Nie przekonali go, że należy ogłosić alarm. To byłoby zbyt ryzykowne. Już sam ten fakt zwiększałby napięcie na granicy. W zamieszaniu, jakie tworzyłyby wojska wyruszające na pozycje, łatwo mogłoby dojść do konfliktu: jakiś nieopierzony dowódca batalionu, zbyt pochopnie oceniając sytuację, mógłby rozkazać otworzyć ogień i nieszczęście byłoby gotowe.

Stalin zdecydował się na pewne przygotowania do obrony, ale nie na granicy. Tego dnia wcześniej zadzwonił do dowódcy Moskiewskiego Okręgu Wojskowego generała Iwana Tiuleniewa^(), którego zastał w podmoskiewskiej daczy, dokąd generał pojechał na niedzielny wypoczynek:

– Towarzyszu Tiuleniew, jaki jest stan obrony przeciwlotniczej Moskwy? – zapytał.

Nie wysłuchał jednak całego raportu.

– Posłuchajcie, sytuacja jest niepewna i musicie postawić obronę przeciwlotniczą Moskwy w stan 75-procentowej gotowości.

Tuż potem nakazał szefom obwodowych komitetów partyjnych, aby pozostali w pracy. Uzasadnił to w rozmowie z sekretarzem moskiewskiej organizacji partyjnej Aleksandrem Szczerbakowem:

– Możliwy jest atak Niemców.

Nie mógł jednak zaakceptować ogłoszenia stanu gotowości w nadgranicznych oddziałach wojskowych.

– Jest za wcześnie, aby wydać taką dyrektywę – powiedział, zdając się nie słuchać tego, co proponował Żukow. – Być może problem da się rozwiązać środkami pokojowymi. Musimy wydać krótką dyrektywę stanowiącą, że niemiecki atak może rozpocząć się od prowokacji. Oddziały w nadgranicznych okręgach, aby uniknąć komplikacji, nie mogą dać się uwikłać w prowokację.

Powiedział to tonem, który dobrze znali: żadnych dalszych dyskusji. Wyszli więc do sekretariatu, aby tam przygotować projekt nowej dyrektywy.

Wrócili tuż po północy, przedstawiając kolejny szkic dyrektywy. Stalin wprowadził kilka poprawek i zgodził się na wysłanie.

„Do rad wojskowych Leningradzkiego Okręgu Wojskowego, Bałtyckiego Okręgu Wojskowego, Zachodniego Okręgu Wojskowego, Kijowskiego Okręgu Wojskowego, Odesskiego Okręgu Wojskowego. (...)

1. W dniach 22–23.6.41 niespodziewany atak Niemców na frontach Okręgów Wojskowych: Leningradzkiego, Bałtyckiego, Zachodniego, Kijowskiego i Odesskiego jest możliwy.

2. Zadanie naszych sił – nie poddać się prowokacyjnej akcji jakiegokolwiek rodzaju, co mogłoby doprowadzić do poważnych komplikacji. W tym samym czasie wojska okręgów wojskowych mają być w pełnej gotowości, aby odeprzeć niespodziewane uderzenie Niemców i ich sojuszników”.

Dyrektywa nakazywała rozproszenie samolotów i zamaskowanie ich, postawienie w stan gotowości oddziałów bez powoływania rezerwistów i wprowadzenie zaciemnienia miast.

„Żadne inne środki nie mogą być podjęte bez specjalnego zezwolenia” – głosił ostatni punkt dyrektywy podpisanej przez Timoszenkę i Żukowa trzydzieści minut po północy 22 czerwca. Obydwaj ruszyli natychmiast do Sztabu Generalnego, gdzie dyrektywa miała zostać zaszyfrowana i rozesłana do okręgów wojskowych. Istniała szansa, że przed świtem dotrze do adresatów.

Stalin odpoczywa

Stalin uznał, że nic nie pozostało już do zrobienia. Zanim wyszedł ze swojego gabinetu, odebrał telefon od Żukowa. Generał informował o nowym meldunku z Kijowskiego Okręgu Wojskowego:

– Major Byczkowski przesłuchuje niemieckiego dezertera z 222. pułku piechoty z 74. dywizji, podobno robotnika, komunistę z Monachium. Nazywa się Alfred Liskow. Do naszych linii dotarł o 21.00. Twierdzi, że niemieckie uderzenie nastąpi dzisiaj o godzinie 4.00...

– Rozstrzelać za sianie dezinformacji – przerwał mu Stalin i odłożył słuchawkę^().

Wyszedł ze swojego gabinetu, przeszedł korytarzem wyłożonym grubym czerwonym dywanem do windy, którą zjechał na parter. Przed drzwiami stał już czarny packard. Pułkownik Nikołaj Własik^(), szef ochrony osobistej, nie zadawał zbędnych pytań.

Nad Moskwą przeszła gwałtowna letnia burza i spadł ulewny deszcz. Załamanie pogody trwało jednak krótko i opustoszałe o tej porze ulice szybko zaczęły wysychać.

Pół godziny później samochód Stalina, osłaniany przez dwa auta enkawudzistów, wyjechał na drogę prowadzącą do odległego o 35 kilometrów Kuncewa. Krótka czerwcowa noc zaczynała blednąć, gdy Stalin wszedł do sypialni swojej willi w Kuncewie. Zrzucił bluzę, zzuł wysokie buty i położył się na łóżku. Zasnął szybko spokojnym snem człowieka zmęczonego.

W Berlinie Adolf Hitler wciąż pracował w swoim gabinecie w Kancelarii Rzeszy. Dyktował tekst proklamacji, która miała być wygłoszona jeszcze tej nocy:

– Niemieccy żołnierze! Czeka was ciężka walka, walka, w której musicie dać z siebie wszystko, albowiem losy Europy, przyszłość Rzeszy Niemieckiej oraz istnienie naszego narodu spoczną tylko w waszych rękach. Niech Bóg wspomaga nas w tej walce!

Sekretarka Christa Schröder zamknęła notatnik, podniosła się z krzesła dostawionego do biurka i wyszła szybko do sekretariatu, aby przepisać tekst na maszynie.

Gabinet Adolfa Hitlera

Hitler czekał na Alberta Speera^(). Można było odnieść wrażenie, że projekt, z którym miał przybyć jego architekt, pochłaniał go w równym stopniu, jak wojna na wschodzie, która miała rozpocząć się lada godzina. Być może dlatego, że między tymi dwoma wydarzeniami istniał ścisły związek. Speer miał przybyć z planami nowego miasta dla Niemców, jakie miało powstać w Norwegii, w rejonie Trondheim, gdzie zamierzano rozpocząć budowę wielkiej bazy morskiej, o czym Hitler rozmawiał tego dnia z dowódcą marynarki wojennej wielkim admirałem Erichem Raederem.

– Jest pan, Speer. Oczekiwałem pana – Hitler na widok wchodzącego architekta podniósł się zza biurka.

Podszedł do niego i poprowadził go do stolika, na którym stał gramofon.

– Wybrałem już fragment preludium Liszta, które będzie poprzedzać informacje radiowe o naszych zwycięstwach na Wschodzie. Niech pan posłucha...

Dał znać adiutantowi, który uruchomił gramofon, i cały czas patrzył pytająco na Speera, oczekując akceptacji.

– W najbliższym czasie będzie pan to często słyszał. Jak się panu podoba?

– Wspaniałe, mein Führer! – Speer wydawał się zadowolony. – Godne zwycięstw, które czekają na pana!

– Jak widzę, ma pan już gotowe plany naszego nowego miasta w Norwegii.

Ujął Speera pod ramię i ruszył w stronę biurka.

– Nie mam dzisiaj zbyt dużo czasu, ale tak jestem ich ciekaw, że rzucę na nie okiem. Powiem panu, że z Rosji już wkrótce sprowadzimy tyle granitu i marmuru, ile tylko będziemy chcieli!

Hitler stwarzał wrażenie podnieconego całą sytuacją, lecz jednocześnie pewnego siebie i rozluźnionego. Ludzie, którzy obserwowali go w ciągu ostatnich tygodni, gdy był wyraźnie spięty, łatwo wybuchał gniewem lub popadał w nastrój przygnębienia wyrażający się wygłaszaniem wielogodzinnych monologów, zauważali zmianę. Napięcie towarzyszące ostatniej fazie przygotowań do wojny minęło. Koncentracja wojsk przebiegła sprawnie, Rosjanie zdawali się nie spodziewać wybuchu wojny, a więc udało się zrealizować najważniejsze warunki powodzenia wojny błyskawicznej. Być może był czas, gdy Hitler obawiał się, że Stalin go uprzedzi i pierwszy wyda rozkaz rozpoczęcia wojny, co oczywiście przesądzałoby o jej wyniku, ale od połowy czerwca już nie brał tego pod uwagę. Według raportu nadesłanego 13 czerwca przez wywiad Fremde Heere Ost, opartego na analizie tysięcy zdjęć lotniczych, w zachodniej części Związku Radzieckiego zauważono ruchy dużych jednostek, lecz nie należało tego łączyć z przygotowaniami do natychmiastowej agresji. Wywiad donosił, że do nadgranicznych rejonów Rosjanie przerzucili pięć dywizji piechoty, jedną dywizję pancerną i zmechanizowaną brygadę, ale oceniano, że są to działania rutynowe, związane z letnimi planami szkoleniowymi. Podobne przemieszczenia wojsk zaobserwowano w okolicach Rostowa nad Donem, skąd duże oddziały wyruszyły na południe, lecz w żadnym z rejonów nie ogłoszono mobilizacji. Agenci donosili natomiast, że w wielu miejscowościach prowadzono zaciąg do oddziałów budowlanych. Nie było więc najmniejszego powodu do niepokoju. Jeszcze tego sobotniego wieczora do Kancelarii dotarł meldunek dowódcy 48. korpusu zmechanizowanego:

„Sokal nie jest zaciemniony. Rosyjskie stanowiska są w pełni oświetlone. Oczywiste jest, że niczego nie podejrzewają”.

O północy na moście w Brześciu Litewskim radziecka straż graniczna odprawiła ekspres Moskwa–Berlin. Tuż potem przejechał pociąg wiozący zboże do Niemiec^().

Adolf Hitler pozostał w swoim gabinecie do godziny 2.30. Podobnie jak Stalin uznał, że wcześniej niż miał to w zwyczaju powinien udać się na spoczynek. Wychodząc z pokoju, zatrzymał się przy generale Gerhardzie Engelu, adiutancie z wojsk lądowych.

– Nie miną trzy miesiące, a nastąpi upadek Rosji. Upadek, jakiego nigdy nie oglądano w dziejach świata – powiedział do niego i szybko wyszedł z pokoju.

Premier Winston Churchill przybył do rządowej posiadłości Chequers^() pod Londynem późnym wieczorem. Ledwie jego wielki czarny bentley minął kutą bramę zamykającą podjazd do wiktoriańskiego pałacyku, a Churchill otworzył okno i wysunąwszy dłoń z kapeluszem, machał do stojących na podjeździe jego gości. John Winant, ambasador Stanów Zjednoczonych w Londynie i Anthony Eden^(), minister spraw zagranicznych i zarazem bliski przyjaciel i doradca premiera, przybyli tuż przed nim i ledwo zdążyli podać służbie nesesery, gdy dostrzegli samochód premiera.

Tylko jednego z ministrów premier Churchill chciał mieć przy sobie 22 czerwca 1941 roku: (od lewej stoją) A. Greenwood, minister bez teki, E. Bevin, minister pracy, lord Beaverbrook, minister produkcji lotniczej, K. Wood, minister finansów (siedzą od lewej) J. Anderson, przewodniczący Rady, W. Churchill, C. Attlee, lord Privy Seal, A. Eden, minister spraw zagranicznych

Churchill, ubrany już weekendowo, w szarym kombinezonie wysoko zapiętym pod szyją, który nazywał syrenim strojem, i w kapeluszu z szerokim rondem wysiadł uśmiechnięty, lecz widać było, że liczne obowiązki mijającego dnia zmęczyły go. Lekko zgarbiony ruszył za gośćmi, którzy skierowali się do szerokich drzwi pałacyku, gdzie czekała już na nich żona premiera. Była wyraźnie zadowolona, widząc męża, gdyż ostatnio zdarzało się to rzadko. Sytuacja w Afryce Północnej, gdzie wojska brytyjskie cofały się pod potężnymi uderzeniami Afrika Korps oraz niemieckie naloty na Londyn zmuszały premiera do pozostawania w rządowym schronie pod Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Skoro więc tego sobotniego wieczora przyjechał do Chequers, można było odnieść wrażenie, że nic niedobrego na froncie nie zdarzyło się i premier będzie mógł odpocząć choć jeden dzień. On sam nie dawał poznać, że zbliża się historyczna chwila, wobec której bitwy w Afryce i niemieckie naloty schodziły na plan dalszy.

Tego ranka, podobnie jak każdego dnia, odbył długą rozmowę ze Stewartem Menziesem^(), szefem tajnych służb. Spotkania odbywały się w niezwykłych okolicznościach, gdyż Menzies przychodził do sypialni premiera o godzinie 9.00, gdy ten leżał jeszcze w łóżku lub ledwo co wstał i otulony w chiński szlafrok szedł do łazienki. Żartował wówczas, że „C”, jak potocznie nazywano szefa tajnych służb, a co było skrótem od Chieff, zasłużył na zaszczytne miano Companion of the Bath związane z Orderem Łaźni^(). Takie rozmowy trwały około 20 minut i pomimo szczególnej wagi miały bardzo lekki charakter. Pewnego dnia Churchill, leżąc jeszcze w łóżku, na widok Menziesa przytknął palec od ust, nakazując milczenie, a następnie wyciągnął rękę po dokumenty. Wyjaśnił zdumionemu szefowi tajnych służb, że podpisze papiery, ale nie może rozmawiać.

– Dlaczego? – Menzies był szczerze zdziwiony.

Churchill sekretnym gestem wskazał na swojego perskiego kota wabiącego się Nelson, wylegującego się na parapecie okna.

– Powinieneś, Stewarcie, odkryć to wcześniej – wyjaśnił. – To jest niemiecki agent, który przekazuje treść naszych rozmów pelikanom na jeziorze , a one oczywiście Niemcom.

Rankiem 21 czerwca 1941 roku Churchill nie był skłonny do żartów. Z raportów, jakie przyniósł Menzies, zwłaszcza nasłuchów niemieckich stacji radiowych prowadzonych przez Radio Security Service wynikało jednoznacznie, że Niemcy gotowi są do uderzenia na Związek Radziecki. Było więc dziwne, że sobotniego wieczora, w czasie tak gorącym, gdy wszystkie analizy i raporty wywiadu brytyjskiego ostrzegały o niemieckiej agresji, Churchill nie pozostał w Londynie, gdzie mógł natychmiast skonsultować pierwsze działania z członkami gabinetu wojennego. Co ciekawe, na weekend do Chequers zaprosił ministra spraw zagranicznych i ambasadora Stanów Zjednoczonych. Bez wątpienia byli to politycy, których obecność mogła pomóc w ustaleniu posunięć, jakie rząd brytyjski powinien wykonać na wieść o wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej. Jednocześnie nieobecność innych członków rządu pozwalała premierowi uniknąć długich dyskusji, których wynik mógł być dla Churchilla niepomyślny.

PzKpfw III, niemiecki średni czołg

Do działania na wieść o wybuchu wojny przygotowywał się co najmniej od 15 czerwca. Najważniejszą dla niego sprawą było uzgodnienie poczynań z prezydentem Franklinem D. Rooseveltem, który zaakceptował jego pogląd, mówiąc: „(...) powinniśmy udzielić Rosjanom pełnego wsparcia i pomocy, jaka tylko będzie możliwa, postępując według zasady, że Hitler jest wrogiem, którego musimy pobić”. Jednak Churchill musiał wcześniej zapewnić prezydenta, że taka polityka nie wywoła politycznej reakcji w Wielkiej Brytanii i nie spowoduje żadnych problemów dla prezydenta.

Unterofizier Kurt Koschke rozwinął wojłokowy materac i rozłożył go za wieżą czołgu. Usiadł tak wygodnie, jak tylko na to pozwalały występy pancerza. Kilka godzin wcześniej chłopcy z jego załogi uzupełnili paliwo i przymocowali dodatkowe kanistry z benzyną. Wzięli też więcej pocisków, niż przewidywał regulamin.

Rok wcześniej Koschke tak samo rozpoczynał bojową służbę we Francji. Tamtego lata miał szczęście. Na drodze do francuskiego wybrzeża nieprzyjacielskie pociski ześlizgiwały się po pancerzu czołgu lub żłobiły w nim niewielkie ryzy i dołki. Dopiero pod Arras, 21 maja 1940 roku brytyjski pocisk wyrwał w jego czołgu PzKpfw III^() sporą dziurę i zabił kierowcę oraz celowniczego. On sam odniósł ranę, która pozostawiła niewielką bliznę na lewym udzie. Na krótko trafił do lazaretu, ale już na francuski front nie zdążył powrócić.

Po tamtym dniu pod Arras pozostał mu lęk. Nie mógł zapomnieć momentu, gdy nagle wszystko zatrzęsło się i uderzyła go fala gorąca. Nie słyszał wybuchu, ale chyba tylko dlatego, że na moment stracił przytomność. Widział, jak kurtka na plecach kierowcy znika w jasnych płomieniach ognia, a on sam z głową opartą na lewarkach nie porusza się. Kurt nawet nie miał czasu sprawdzić, czy żyje. Nie widział celowniczego, którego przydzielono do jego załogi kilka dni wcześniej. Widocznie osunął się w głąb wozu i leżał tam zasłonięty kłębami dymu.

Czołg pływający przystosowany do desantu na angielski brzeg

Znalazł w sobie jeszcze tyle siły, żeby szarpnąć za uchwyt klapy włazu ewakuacyjnego z boku wieżyczki, podciągnąć się na rękach i wydostać z płonącej maszyny. Oszołomiony dymem zwalił się na trawę i w panicznym strachu, że czołg za chwilę eksploduje, zaczął czołgać się w stronę rowu. Ostatkiem sił rzucił się na jego dno. W samą porę, gdyż chwilę potem potężna fala podmuchu wyrzuciła w górę kawały pancerza. Podniósł się, aby spojrzeć na miejsce, z którego uciekał. Zobaczył płonący kadłub bez wieży, która wyrwana wybuchem leżała odwrócona kilkanaście metrów dalej i wyglądała jak rondel zestawiony z kuchenki.

Może dlatego, gdy kazano mu wrócić do jednostki 10 sierpnia, zgłosił się na ochotnika do nowego oddziału czołgów pływających^(), jaki formowano do inwazji na Anglię. Szkolili się na wyspie Sylt na Morzu Północnym, ale w październiku 1940 roku wszystkie załogi odesłano do różnych jednostek. Koschke trafił do 18. dywizji pancernej i z nią pojechał nad Bug, przekonany, że tam trenować będzie forsowanie płytkich wód przybrzeżnych. Wnet jednak stało się jasne, że jego czołg będzie jeździć nie po dnie morza, lecz rzeki. Długą elastyczną rurę biegnącą z góry wieżyczki i zakończoną pływakiem utrzymującym jej koniec ponad falami morza zastąpiono sztywną stalową rurą o długości dwóch i pół metra, całkowicie wystarczającą, aby przejechać po dnie Bugu.

Drzwiczki z boku wieżyczki otworzyły się i wypełzł przez nie umorusany celowniczy.

– Pociski umocowałem, ale nie wiem, gdzie wetknąć taśmy do kaemów – wycierał dłonie pakułami.

– Zostaw – mruknął Kurt – szybko wystrzelamy. Sprawdź tylko ten cholerny komin. Nie wierzę w to urządzenie. I zerknij na uszczelnienie wieżyczki.

W ostatnich dniach zaczął się ożywiony ruch. Pośpiesznie uzupełniano zapasy paliwa magazynowanego w beczkach złożonych w długim wykopie za wsią i osłoniętych siatkami maskującymi.

Do magazynów pod wielkimi plandekami co chwila podjeżdżały ciężarówki przywożące części zamienne do czołgów i amunicję. Nie było wątpliwości: nadchodził czas ataku. 20 czerwca stało się oczywiste, że nastąpi to lada moment. Tego dnia wzdłuż szpaleru czołgów stojących pod drzewami po obu stronach wiejskiej drogi zaczęły jechać długie sznury ciężarówek z wielkimi zielonymi pontonami.

Wyrzucił niedopałek papierosa i spojrzał na fosforyzującą tarczę zegarka. Minęła pierwsza. Nasunął beret na oczy gestem, jaki przed laty zaobserwował na filmach Toma Mixa, który z podobną nonszalancją przesuwał swój kowbojski kapelusz. Mieli jeszcze dwie godziny do wyznaczonego terminu ataku.

Na wielkim froncie od Morza Barentsa do Morza Północnego trzy miliony żołnierzy było gotowych do walki.

Na prawym skrzydle Grupa Armii „Południe” dowodzona przez generała Gerda von Rundstedta miała 42 dywizje, w tym 5 pancernych i 3 zmotoryzowane.

W centrum, od Lublina do Suwałk, stała Grupa Armii „Środek” – 49 dywizji, w tym 9 pancernych, 6 zmotoryzowanych i 1 kawaleryjska.

Na północy w Prusach Wschodnich gotowa była Grupa Armii „Północ” feldmarszałka Wilhelma von Leeba licząca 29 dywizji, w tym 3 pancerne i 2 zmotoryzowane.

Niemieckie wojska w pierwszej linii liczyły 120 dywizji, w tym 17 pancernych (z 21 dywizji pancernych, jakie w 1941 roku było w całym Wehrmachcie) dysponujących 3090 czołgami oraz 12 dywizji (z 14) zmotoryzowanych. W rezerwie pozostała 2. armia gen. Maximilliana von Weichsa, a w jej składzie dwie dywizje pancerne, dwie – zmotoryzowane, a także około 24 dywizje piechoty. Nie było to dużo jak na tak wielką operację. Hitler jednak nie spodziewał się poważniejszego oporu zaskoczonych wojsk radzieckich.

Siłę niemiecką uzupełniały wojska państw sojuszniczych: Rumunii, Węgier, Słowacji, Finlandii i Hiszpanii. Ponadto Włochy, których rząd został powiadomiony przez Hitlera o planie „Barbarossa” dopiero wieczorem 21 czerwca, utworzyły korpus ekspedycyjny, który w ramach niemieckiej 11. armii ruszył do walki 7 sierpnia 1941 roku.

Łącznie państwa sojusznicze oddały pod niemieckie dowództwo – licząc też wsparcie niemieckich działań i pięćdziesiąt dywizji, jednakże ich wyposażenie, wyszkolenie i wartość bojowa (z wyjątkiem jednostek fińskich) były niższe od niemieckich. Sami Niemcy oceniali, że jedna ich dywizja warta jest pod względem morale żołnierzy, wyszkolenia i wyposażenia dwóch dywizji sojuszniczych.

Tauchpanzer forsuje rzekę

O godzinie 3.15 horyzont nad Bugiem rozświetlił błysk, co wyglądało jak początek letniej burzy. Dziwnej. Nadchodzącej niespodziewanie, bez wiatru i ciężkich chmur zasłaniających niebo. Po chwili dał się słyszeć głuchy łoskot. I tak raz za razem, aż błyski zlały się w jedno z grzmotami wystrzałów i odległych wybuchów.

– Do wozu! – Koschke zsunął się na skórzane siodełko i przekręcił rygiel włazu. Zerknął na zegarek, aby dać rozkaz punktualnie o 3.20. Docisnął pasek laryngofonu do szyi i krzyknął: – Naprzód!

Panzer III z długą rurą chyboczącą się nad wieżyczką szarpnął i wyrzucając kawały darni spod gąsienic, potoczył się w stronę stromego brzegu, w którym saperzy wycięli dogodny zjazd do rzeki.

Wysoko nad ich głowami przemykały samoloty bombowe, które miały uderzyć tuż po zakończeniu artyleryjskiej kanonady, aby nie dać wrogowi czasu na ochłonięcie. O 3.30 bombowce zaatakowały 66 lotnisk na Białorusi. Inne uderzyły na Kowno, Odessę, Sewastopol, Mińsk.

Bryzgi wody zakryły peryskopy i wnet czołg pogrążył się w ciemnej wodzie Bugu.

– Pilnuj obrotów! – krzyknął Koschke do kierowcy, sam skoncentrował się na obserwacji żyrokompasu, jedynego wskaźniku, który w podwodnych ciemnościach pozwalał im utrzymać właściwy kurs.

Wiedział, że w tej chwili największym zagrożeniem jest dla nich zalanie silnika. Gdyby stanął, nie zdołaliby wydostać się z rwącego nurtu rzeki. Słyszeli odległe eksplozje, ale nie potrafili określić, kto strzelał. Pociski wybuchały z rzadka, co wskazywało, że wojska radzieckie były całkowicie zaskoczone. Kilkanaście czołgów forsujących rzekę po dnie okazało się całkowicie nieprzydatnych. Spełniłyby swoje zadanie, gdyby Rosjanie zdołali wysadzić mosty, ale betonowe filary stały nienaruszone i nie wiadomo było, czy dywersantom udało się poprzerywać połączenia prowadzące do ładunków wybuchowych, czy też w wielkim zamieszaniu radzieccy saperzy nie zdołali uruchomić zapalników.

22 czerwca 1941 roku; wiele niemieckich jednostek pancernych i zmotoryzowanych wdarło się tego dnia na kilkadziesiąt kilometrów w głąb Związku Radzieckiego

Przód czołgu uniósł się gwałtownie i w peryskopach zobaczyli brzeg rzeki rozświetlony łuną pożarów i wybuchami. Czołgi powoli wynurzały się i wspinały na piach plaży. Byli tam już żołnierze, którzy dobili do brzegu w drewnianych łodziach motorowych i pontonach. Wciąż nikt do nich nie strzelał. Jedynie gdzieś wysoko z przeraźliwym gwizdem przelatywały pociski – nie sposób było powiedzieć, czy to strzela niemiecka artyleria, czy też Rosjanie odpowiedzieli ogniem, lecz mierzyli za wysoko.

Czołgi wyjechały na brzeg i zatrzymały się pod osłoną gęstych zarośli. Załogi wyskakiwały w pośpiechu, aby zdemontować rury, które umożliwiły przeprawę przez wodę, ale przeszkadzałyby w walce na brzegu.

Koschke włączył lampkę i zerknął na mapę, aby sprawdzić, czy w czasie jazdy po dnie nie zmylili kierunku. Ich cel powinien znajdować się po prawej stronie od drogi biegnącej wzdłuż rzeki. Dostrzegł go. Jednopiętrowy drewniany budynek: strażnica nadgranicznego oddziału z Patulina. W oknach widać było światło, a z komina leciał dym, jakby stacjonujący tam żołnierze zabierali się do przygotowania śniadania.

– Gotowe! – Usłyszał w słuchawkach meldunek kierowcy. Warkot silnika narastał, gdy czołg przebił się przez krzaki i wyjechał na drogę.

– Cel: drewniany dom, sześćset metrów na prawo od drogi!

Koschke patrzył przez peryskop. Dostrzegał, jak w otwartych, wciąż jasno oświetlonych drzwiach pojawiały się sylwetki żołnierzy. Wybiegali we wszystkie strony. Wciąż nie padały strzały.

Przerwali pasmo drutów kolczastych. Byli już w odległości 200 metrów i dopiero wtedy usłyszał charakterystyczny stukot na pancerzu. Rosjanie zaczęli strzelać z karabinów maszynowych. Dostrzegł ogniki z kilku luf na lewo od budynku.

– Widzisz, gdzie są? – zapytał kierowcę.

– Na lewo od domu!

– Jedź tam!

Postanowił nie marnować amunicji. Był pewny, że nie mieli broni przeciwpancernej. Nic im nie mogli zrobić.

Byli już blisko okopu, gdy dostrzegł dwóch żołnierzy. Nie wytrzymali widoku nadjeżdżającego czołgu i obawiając się, że ich zgniecie, rzucili się do ucieczki. Pochyleni, odwracając się co chwila, biegli w stronę domu, licząc, że tam znajdą bezpieczne schronienie.

Lenin i Stalin – nieudana rewolucja socjalistyczna

Czołg pochylił się gwałtownie i wtoczył do okopu. Zatrzymał się na moment i cofnął. Niedużo, może metr, półtora. I znowu do przodu, lekko zarzucając prawą gąsienicą. Koschke wiedział, że kierowca „czyści okop”, jak nazywali zgniatanie nieprzyjacielskich punktów oporu. Ruszyli jeszcze raz do przodu i silnik pracujący pełną mocą wyciągnął czołg na drugą stronę. Ponownie dostrzegł dwóch Rosjan. Jeden dobiegał już do drzwi strażnicy. Drugi leżał bliżej. Jego stopa musiała zaplątać się w zwój drutu lub osunąć na jakimś wykrocie. Przekręcił się na bok i usiłował przetoczyć się, aby uciec spod czołowych gąsienic. Nie zdążył. Koschkemu wydało się, że wśród huku czołgowego silnika usłyszał, jak gąsienice zgniatają ciało żołnierza. Żołnierz, który był przy drzwiach budynku, nie zdążył ich otworzyć, gdyż osunął się trafiony serią z karabinu maszynowego. Koschke zerknął przez tylną szczelinę wieżyczki. Zobaczył biegnących żołnierzy niemieckich. Należało im pozostawić oczyszczenie terenu.

– Jak tak dalej pójdzie, to przejedziemy dzisiaj z pięćdziesiąt kilometrów – powiedział do laryngofonu.

Słońce już jasno oświetlało pole bitwy. Przed nimi rozpościerała się wielka nadbużańska łąka, po której toczyły się czołgi. Nie mylił się.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: