Między historią a polityką - Iwan Łysiak - Rudnycki, Adam Michnik, Jarosław Hrycak - ebook

Między historią a polityką ebook

Iwan Łysiak - Rudnycki, Adam Michnik, Jarosław Hrycak

4,0

Opis

Pierwsze w języku polskim wydanie tekstów Iwana Łysiaka - Rudnyckiego, jednego z najwybitniejszych historyków ukraińskich XX wieku.

Książka ukazuje się jako I tom Biblioteki Myśli Ukraińskiej XX wieku z przedmową Adama Michnika oraz obszernym wstępem autorstwa prof. Jarosława Hrycaka (Katolicki Uniwersytet we Lwowie).

Redaktorem naukowym polskiego wydania jest prof. Grzegorz Hryciuk (Uniwersytet Wrocławski).

Eseje i artykuły Iwana Łysiaka - Rudnyckiego to fascynujący przewodnik po historii Ukrainy (...). To jest obowiązkowa lektura dla tych, którzy chcą zrozumieć Ukrainę

(Adam Michnik).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 925

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Iwan Łysiak-Rudnycki

Między historią a polityką

Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego

Wrocław 2012

Copyright © by Canadian Institute of Ukrainian Studies, Edmonton 2012

Copyright © by Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego, Wrocław 2012

ISBN 978-83-61617-15-0

ISBN elektroniczne: 978-83-61617-19-8

Redaktor Serii: Jarosław Hrycak

Redakcja naukowa: Grzegorz Hryciuk

Przekład z języka ukraińskiego: Małgorzata Buchalik, Anna Chłopik, Paweł Jarosz, Katarzyna Kotyńska, Przemysław Tomanek, Anna Tylutka, Anna Wylegała, Mateusz Zalewski

Projekt okładki: Michał Aniempandystau

Opracowanie typograficzne: Leonard Szłapka

Redakcja i korekta: Magdalena Jankowska, Stanisława Trela

Indeks nazwisk: Zofia Smyk

Przygotowanie do druku: Pracownia Składu Komputerowego TYPO-GRAF

Druk i oprawa: Wrocławska Drukarnia Naukowa PAN im. S. Kulczyńskiego Sp. z o.o.

Patronat medialny:

„Mówią Wieki”, TVP Kultura, TVP Historia, „Przegląd Polityczny”, „Odra”, „Nasze Słowo”, „Nowa Europa Wschodnia”, „New Eastern Europe”, Polskie Radio SA Program dla Zagranicy, Histmag

Książka powstała dzięki wsparciu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP oraz dzięki pomocy programu badań współczesnej Ukrainy im. Petra Jacyka

Konwersja:

WprowadzenieAdam Michnik

Eseje i artykuły Iwana Łysiaka-Rudnyckiego – opatrzone interesującą przedmową Jarosława Hrycaka – to fascynujący przewodnik po historii Ukrainy.

Kraj z nami sąsiadujący wart jest uwagi. Wiele wiemy o Ukra inie, ponieważ losy polskie i ukraińskie były wielokrotnie ze sobą splecione w sposób tragiczny dla obu narodów. Myślę jednak, iż nadal mało rozumiemy Ukrainę i jej mieszkańców.

W tej książce możemy przeczytać o ukraińsko-polskich relacjach widzianych z perspektywy ukraińskiej. Nie jest to dla polskiego czytelnika lektura przyjemna, ale z pewnością niezbędna i zasługująca na namysł. Jest to bowiem jakby krzywe zwierciadło naszych polskich losów.

Zresztą Łysiak-Rudnycki równie obszernie porusza temat stosunków ukraińsko-rosyjskich, ukraińsko-żydowskich czy ukraińsko-niemieckich. Jakże wiele te szkice objaśniają!

Autor pisze nie tylko z perspektywy wewnątrzukraińskiej, lecz także z perspektywy zewnętrznej: emigranta. Odwagą swych analiz i konkluzji tekst ten przypomina publicystykę „Kultury” paryskiej. Pisarz przeprowadza rachunek słabości ukraińskich i opowiada o heroicznej walce tego narodu o wolność. Poznajemy ukraińskie spory o Chmielnickiego i Szewczenkę, o ukraiński komunizm i nacjonalizm integralny, dowiadujemy się o bohaterach historii Ukrainy, o Drohomanowie, o Wynnyczence, poznajemy początki ruchu dysydenckiego na Ukrainie. Wszystko to pisane jest jasno i odważnie, przejrzyście i ciekawie – gorący patriotyzm ukraiński przeplata się z krytycznym spojrzeniem na cienie przeszłości.

Czytając ten tekst, myślałem o polskich autorach: Bobrzyńskim i Szujskim, Jasienicy i Pruszyńskim, a także o Mieroszewskim.

To jest lektura obowiązkowa dla tych, którzy chcą rozumieć Ukrainę.

Natomiast ukrainofobów, którzy świat postrzegają nader prosto, ta książka powinna zaniepokoić. Tutaj nic nie jest proste.

Wstęp do wydania polskiegoGrzegorz Hryciuk

Niewielu ludzi, niebędących wielkimi przywódcami, trybunami ludowymi czy politykami, miało taki wpływ na kształt historii swojego narodu, jak Iwan Łysiak-Rudnycki. Mowa tu oczywiście – jedynie i aż – o wizji dziejów Ukrainy, jednego z naszych najbliższych sąsiadów, z kart ukraińskiej historiografii. W postaci Iwana Łysiaka-Rudnyckiego widać wiele paradoksów i sprzeczności: urodzony zbyt późno, by cieszyć się choćby chwilami autentycznej niepodległości swojej ojczyzny, zmarły zbyt wcześnie, by doczekać powrotu na mapy polityczne świata „samostijnej” Ukrainy; wyznawca dawnych liberalnych i demokratycznych wartości w świecie rozszalałych nacjonalizmów i triumfujących totalitaryzmów oraz systemów autorytarnych; patriota, który całe swoje dorosłe życie spędził na emigracji; wreszcie historyk, który nie opublikował ani jednej monografii, ale w którego tekstach – pisanych często z mozołem, miesiącami – pojawiły się myśli, interpretacje, idee, które wyznaczyły i wyznaczają nadal ramy ukraińskiego dziejopisarstwa.

Bardzo dobrze się stało, że to właśnie wybór jego esejów inauguruje wydawaną przez Kolegium Europy Wschodniej we Wrocławiu serię Biblioteka Myśli Ukraińskiej. Teksty Łysiaka-Rudnyckiego przynoszą bowiem wnikliwe, krytyczne, niepoddające się przemijającym modom intelektualnym – po prostu mądre spojrzenie na historię Ukrainy i narodu ukraińskiego. Jego wizja jest pełna rozmachu, gdyż ukraińskie dzieje sytuuje on w kontekście europejskim, w miejscu, gdzie krzyżują się wpływy Wschodu i Zachodu, reprezentowanych z reguły przez Polskę i Rosję. Nic też dziwnego, że w dorobku Łysiaka-Rudnyckiego sprawy relacji z obu sąsiadami zajmują tyle miejsca. Nie zawsze lektura opinii Łysiaka, zwłaszcza dla czytelnika polskiego, będzie łatwa i przyjemna. Być może niektóre oceny uzna on za zbyt ostre, oskarżenia za przesadne i nie w pełni usprawiedliwione, ale zawsze będą one inspirujące, zmuszające do myślenia, krytycznej refleksji, niedające powodu do samozadowolenia... W tekstach tych dostrzec można wszystkie charakterystyczne cechy pisarstwa Łysiaka-Rudnyckiego: precyzję wywodu, staranność wypowiedzi, znakomity dobór argumentów, nieprzeciętną erudycję, a także szacunek wobec oponenta i dużą kulturę, wręcz – charakterystyczną dla elity intelektualnej dawnego Lwowa – elegancję stylu.

Twórczość Łysiaka-Rudnyckiego stała się swoistym pomostem łączącym zniszczony w latach II wojny światowej polski, żydowski i ukraiński kulturalny i naukowy galicyjsko-lwowski tygiel ze światem ukraińskiej diaspory i odradzającym się w końcu lat 80. XX w. życiem ideowym i narodowym na Ukrainie. W jego analizie wzajemnych związków i relacji polsko-ukraińskich sprzed lat kilkudziesięciu zaskakuje trafność wniosków i przewidywań, nietypowa przecież dla człowieka jego profesji, ale niebudząca zdziwienia u znakomitego historyka, potrafiącego z ogromnym wyczuciem dostrzec najważniejsze tendencje w rozwoju dziejów. Działalność ludzi takiego formatu i istnienie ich alter ego po polskiej stronie (chociażby w środowisku „Kultury” Jerzego Giedroycia) pozwoliły jeszcze przed odzyskaniem niepodległości przez Polskę i Ukrainę zapoczątkować niełatwy proces przezwyciężania nieufności, łagodzenia traum przeszłości. Po roku 1991 natomiast przyczyniły się do wykorzystania wielu, choć nie wszystkich, możliwości i szans – wskazywanych konsekwentnie przez Łysiaka-Rudnyckiego – na dobrosąsiedzką koegzystencję, obopólnie korzystną współpracę oraz dokonanie istotnego postępu na drodze do pojednania.

Iwan Łysiak-Rudnycki: biografia intelektualnaJarosław Hrycak

Książka, którą polecamy polskiemu czytelnikowi, jest zbiorem artykułów wybitnego ukraińskiego historyka XX w. – Iwana Łysiaka-Rudnyckiego (1919–1985). Za życia nie napisał on ani jednej książki, ale każdy z jego artykułów wart jest tyle, ile niejedna monografia. Wprawdzie prawie wszystkie można uzupełnić szczegółami i materiałem historycznym, nie zmieni to jednak jego tez. Tezy te stały się fundamentem współczesnej historiografii ukraińskiej, przede wszystkim tego jej kierunku, który postawił sobie za cel krytyczną reinterpretację dziejów Ukrainy, uznając ją za warunek nowej, współczesnej tożsamości ukraińskiej. Dla Ukraińców Iwan Łysiak-Rudnycki był tym, kim dla Anglosasów lord Acton. Podobieństwa dotyczą nie tylko życiorysu (lord Acton również nie napisał ani jednej książki), lecz także oddziaływania na środowisko intelektualne tych czasów oraz – co nie mniej ważne – wewnętrznego pokrewieństwa światopoglądów, odwołujących się do tej samej tradycji konserwatywno-liberalnej.

Konserwatywny liberalizm Łysiaka-Rudnyckiego staje się bardziej zrozumiały, kiedy poznajemy jego biografię. Pochodził z rodziny greckokatolickich (unickich) duchownych. Model życia tej warstwy społecznej charakteryzował się głębokim konserwatyzmem: wszystko, aż do najdrobniejszych szczegółów życia codziennego, regulowała tradycja. Za założyciela rodu uchodził Lew Rudnycki, biskup łucki z XVII w. Unickie duchowieństwo przypominało nieco szlachtę. Kościół greckokatolicki w odróżnieniu od katolickiego (a podobnie jak prawosławny) zezwalał swoim duchownym na zawieranie małżeństw i zakładanie rodzin. W ten sposób powstawały całe dynastie duchownych, w których powołanie kapłańskie przekazywano z ojca na syna, tak jak status szlachcica przechodził na potomków. Podobieństwo było tym większe, że wiele szacownych dynastii duchownych rzeczywiście wywodziło się z dziedzicznej szlachty. Przynależność do niej łatwo rozpoznawano podług nazwisk: zwykle wyprowadzanych od nazwy miejscowości, z której pochodzili przodkowie, i tworzonych przez dodanie sufiksu „-ski/-cki” (Rudnyccy z Rudna, tak jak Zubryccy z Zubrycy, Kruszelnyccy z Kruszelnic, Czajkowscy z Czajkowic itp.).

Po likwidacji Kościoła greckokatolickiego w Imperium Rosyjskim głównym terenem działalności unitów stały się austriacka Galicja i węgierskie Zakarpacie. W środowisku galicyjskich Ukraińców, aż do czasu pojawienia się w nim świeckiej elity (pod koniec XIX w.), duchowieństwo było jedyną wyedukowaną warstwą społeczną w morzu ukraińskiego chłopstwa. Od chwili zaanektowania Galicji przez Wiedeń (1772) miejscowa szlachta i quasi-szlachta stały się obiektem wielkiego austriackiego eksperymentu oświatowego i cywilizacyjnego, którego celem była – że zacytuję pewnego habsburskiego urzędnika – „przemiana tych sarmackich bestii w normalnych ludzi”. Przemiana taka oznaczała dobrowolną germanizację. Ale nie w znaczeniu asymilacji narodowościowej, a w znaczeniu przyjęcia hohe deutsche Kultur (wysokiej kultury niemieckiej) wraz z jej główną ideą praworządności, przeciwstawną polsko-szlacheckiemu anarchizmowi. Asymilacja cywilizacyjna doprowadziła między innymi do zawierania mieszanych małżeństw. Na przykład pradziadek Łysiaka-Rudnyckiego, Mychajło Rudnycki (1821–1889/90?), ożenił się z Niemką austriackiego pochodzenia Karoliną Glaser.

To, że Iwan Łysiak-Rudnycki przyszedł na świat w rodzinie mieszanej, w pewnej mierze wyjaśnia, dlaczego występował przeciwko wąskiemu, etnicznemu rozumieniu charakteru tożsamości ukraińskiej: wielu znanych działaczy ukraińskich – Mykoła Kostomarow, Wołodymyr Antonowycz, metropolita Andrij (Andrzej) Szeptycki, Iwan Franko i inni – również pochodziło z takich rodzin mieszanych. Jednak przypadek Rudnyckich był wyjątkowy z innego powodu. Dziadek Iwana Łysiaka-Rudnyckiego, również Iwan (1856–1906), zdecydował się na krok, który nawet w niejednorodnej etnicznie Galicji groził potężnym skandalem: jako syn greckokatolickiego duchownego ożenił się z córką żydowskiego rabina ze Lwowa, Idą Szpigel. I jego, i jej rodzice byli kategorycznie przeciwni temu małżeństwu; Ida musiała uciec z domu i ukryć się w katolickim klasztorze.

Ida Szpigel nigdy nie nauczyła się mówić po ukraińsku. Jednak po przedwczesnej śmierci Iwana Rudnyckiego (zmarł w pięćdziesiątym roku życia na skutek przypadkowego zakażenia krwi) potrafiła wychować pięcioro dzieci w prawdziwie ukraińskim duchu. Wszystkie, gdy dorosły, zostały znanymi działaczami ukraińskimi. Byli to: literat i literaturoznawca Mychajło Rudnycki (1889–1975), znawca prawa Wołodymyr Rudnycki (1890–1974), działaczka ruchu kobiecego w międzywojennej Galicji Miłena Rudnycka (1892–1976), patriarcha dziennikarstwa ukraińskiego Iwan Kedryn-Rudnycki (1896–1995) i kompozytor Anton Rudnycki (1902–1975). Z powodu na wpół żydowskiego pochodzenia rodzina Rudnyckich wciąż spotykała się z brakiem zaufania albo wręcz wrogością galicyjsko-ukraińskiego środowiska: nazywano ich „obcym elementem”, dla którego nie ma żadnych świętości, a ich aktywną działalność tłumaczono egoistycznymi motywami materialnymi.

Bodaj największe oburzenie wzbudzała matka Iwana Łysiaka-Rudnyckiego, Miłena. Była nie tylko w połowie Żydówką, lecz w dodatku pionierką ukraińskiego feminizmu – co w konserwatywnej Galicji z jej patriarchalnymi tradycjami stanowiło wręcz prowokację. Miłena obroniła pracę doktorską z matematyki na Uniwersytecie Wiedeńskim. Tam też, w Wiedniu, poznała Pawła Łysiaka, młodego ukraińskiego adwokata. Po ślubie, 27 października 1919 r., młodemu małżeństwu urodził się syn Iwan.

Iwan Łysiak-Rudnycki przyszedł na świat akurat w czasie, kiedy ukraiński ruch narodowowyzwoleńczy chylił się ku tragicznemu upadkowi. Na Zachodzie wojska ukraińskie zostały rozbite przez Polaków, na Wschodzie – przez bolszewików. W rozmowach, prowadzonych w międzywojniu przez ukraińskich polityków i intelektualistów, dominowały spory o to, co było powodem tej klęski i jak się z niej wykaraskać. Niektórzy wzywali do poszukiwania owych powodów nie tyle w sile przeciwników, ile we własnej słabości. Maleńki Łysiak-Rudnycki słuchał takich rozważań jeszcze w wiedeńskim domu swojego ojca i właśnie one – nie jest to przesada – stały się początkiem jego edukacji politycznej.

Małżeństwo rodziców okazało się niezbyt udane; doszło do rozwodu. Iwana wychowywała matka; przeprowadzili się do Lwowa. W owym czasie Lwów stracił już powab „Wiednia Wschodu” – stolicy największego kraju koronnego Austro-Węgier. W Polsce, w międzywojniu, miasto szybko stało się zwykłą prowincją. Ci, którzy chcieli zrobić karierę, wyjeżdżali do Warszawy, do nowej stolicy. Sytuację Ukraińców we Lwowie pogarszała polityka narodowościowa nowo powstałego państwa polskiego. Asymilacja stanowiła obowiązkowy warunek kariery. A ponieważ wielu Ukraińców – byłych poddanych austriackich, przyzwyczajonych do liberalnej polityki habsburskiej – uważało, że to poniżej ich godności, pozostawało im tylko obejmować drugo- i trzeciorzędne posady. Jednak Łysiakowi-Rudnyckiemu, tak jak i wielu jego rówieśnikom, wyszło to na dobre: w gimnazjum uczyli go ukraińscy profesorzy, którym zamknięto drogę na uniwersytet. To, czego uczyli w gimnazjum, obniżało naturalnie ich profesorski status, podwyższało jednak poziom nauczania. W dodatku klasa Łysiaka-Rudnyckiego była jedną z ostatnich, którą uczono według starego („austriackiego”) programu. Kładziono nacisk na przedmioty humanistyczne i języki: łacinę, klasyczną grekę i dwa współczesne. Dzięki temu młody Łysiak-Rudnycki zyskał taki szlif intelektualny, że bardziej przypominał wykształconego człowieka XIX niż XX w.

Rówieśnicy zapamiętali go jako zamyślonego i zamkniętego w sobie młodzieńca. Cechy te przeszkadzały mu wprawdzie w nawiązaniu relacji towarzyskich, ale też uchroniły przed wieloma niebezpieczeństwami. Lata trzydzieste, okres, kiedy dorastał, były dekadą ostrej radykalizacji polityki lokalnej. Polska dyskryminacja na zachodniej Ukrainie, masowe represje stalinowskie na Ukrainie Radzieckiej i powszechny kryzys demokracji w Europie stworzyły atmosferę, w której nie było już miejsca dla starej austriackiej szkoły polityki parlamentarnej. Na scenę polityczną wchodziła utworzona w 1929 r. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). OUN-owcy – nierzadko studenci, którzy z powodu aresztowań i odsiadek nigdy nie skończyli studiów, dla których uniwersytetami były więzienia i łagry – wkroczyli na drogę zbrojnego terroru. Głównymi jego celami byli nie tyle nawet funkcjonariusze polscy i radzieccy, ile ci z zachodnich Ukraińców, którzy preferowali legalne formy walki. Jedną z ofiar OUN był w 1934 r. Iwan Babij – dyrektor gimnazjum, do którego uczęszczał Łysiak-Rudnycki.

Sam Łysiak-Rudnycki wspominał, że żył wówczas nie w realnym świecie, ale w świecie swoich wyobrażeń. Jednak realny świat pozostawiał coraz mniej miejsca na takie spokojne życie. Rok po wstąpieniu na Uniwersytet Lwowski [Uniwersytet Jana Kazimierza] (1938) Iwan stał się jedną z ofiar pogromów antyukraińskich, organizowanych przez polskich studentów. Na korytarzu uniwersytetu napadła na niego polska bojówka. Koledzy odbili poranionego kastetami, krwawiącego Łysiaka-Rudnyckiego i zaprowadzili do ukraińskiego szpitala, gdzie założono mu szwy. Ślad po uderzeniu kastetem – bliznę na czole – nosił do końca życia jako wspomnienie o „romantycznej młodości”.

Łysiak-Rudnycki był jednym z tych nielicznych młodych Galicjan, których ominęła fascynacja ideologią nacjonalistyczną. Ponownie odegrało tu rolę środowisko rodzinne: Miłena Rudnycka i jej koledzy, części goście w domu Rudnyckich, Ostap Łucki i Osyp Nazaruk, byli zdeklarowanymi przeciwnikami nacjonalizmu. Nazaruk wywarł ogromny wpływ na młodego Łysiaka-Rudnyckiego. Wcześniej brał udział w działaniach rewolucyjnych na wschodniej Ukrainie, między innymi popierał konserwatywny rząd hetmana Pawła Skoropadskiego (1918) i był pod silnym wpływem Wiaczesława Łypynskiego [Wacława Lipińskiego] – ideologa ruchu hetmańskiego. Łypynski był zdecydowanym krytykiem ukraińskiego integralnego nacjonalizmu, szczególnie zaś jego głównego ideologa Dmytra Doncowa, który w latach dwudziestych przeniósł się do Lwowa i został intelektualnym guru młodych OUN-owców. Nazaruk wprowadził Łysiaka-Rudnyckiego w świat ideologii Łypynskiego; to właśnie od niego młody Iwan przejął krytyczny stosunek zarówno do radykalnego nacjonalizmu, jak i do komunizmu.

„Odkrycie Łypynskiego” stało się ważnym momentem w życiu całego pokolenia ukraińskich intelektualistów, którzy w latach trzydziestych studiowali na Uniwersytecie Lwowskim, a później, już w diasporze, stanowili elitę intelektualną (Omeljan Pritsak, Jewhen Pyziur i in.). Hetmaństwo, jak wspominał później Łysiak-Rudnycki, było punktem, wokół którego „porządkował się pierwotny chaos kudłatych młodzieńczych myśli”. Atrakcyjności hetmaństwu przydawało to, iż jednoczyło ono w swoich szeregach czołowych intelektualistów z zachodniej i wschodniej Ukrainy, podczas gdy integralny nacjonalizm był przede wszystkim zjawiskiem galicyjskim. Dla zachodnioukraińskiej młodzieży, wychowanej w ogólnonarodowym („wspólnotowym”) duchu, fakt ten miał wielkie znaczenie.

Zresztą antagonizmy polityczne nie mogły wstrzymać rozwoju życia kulturalnego. W latach trzydziestych Lwów zaczął tracić charakter prowincji i znów stał się „wesołym miastem” – jak w starych, dobrych czasach austriackich. W ukraińskiej historii była to epoka nowych pism literackich i stowarzyszeń. Iwan podzielał powszechną fascynację literaturą i już wówczas nabrał zwyczaju regularnego czytania najnowszych dzieł literackich. Fascynacja ta jednak nie skłoniła go do pisania własnych tekstów. Inaczej wyglądała sprawa z publicystyką. Również tutaj wpłynęło na niego środowisko rodzinne. Podczas letnich wakacji Łysiak-Rudnycki pisał dla najbardziej wpływowej ukraińskiej gazety „Diło”, gdzie pracowało dwu jego wujów: Mychajło i Iwan, a także dla pisma „Żinka” (1935–1938), redagowanego przez Miłenę Rudnycką.

Druga wojna światowa położyła kres swobodnemu rozwojowi ukraińskiej polityki i kultury. We wrześniu 1939 r. ziemie zachodnioukraińskie, które w międzywojniu wchodziły w skład Polski, zostały włączone do ZSRR. Galicyjscy Ukraińcy byli zaskoczeni wkroczeniem wojsk radzieckich: spodziewali się, że Galicja przypadnie Niemcom, ponieważ oddziały niemieckie stały już we Lwowie. Większość inteligencji ukraińskiej uciekała na zachód, do niemieckiej strefy okupacyjnej. Część postanowiła zostać, kierując się przekonaniem lakonicznie sformułowanym w owych dniach przez Ostapa Łuckiego: „Umieliśmy być generałami w dobrych czasach, umiejmy być nimi i w złych”. Miłena Rudnycka objęła posadę inspektora szkolnego. Jednak szokujący bezpośredni kontakt z radziecką rzeczywistością zmusił ją do ucieczki. Kroplą, która przelała czarę goryczy, było wezwanie na przesłuchanie w NKWD. Iwan zdążył jeszcze zakończyć jesienny semestr 1939 r. na Uniwersytecie Lwowskim; pod koniec grudnia wraz z matką nielegalnie przeprawili się po lodzie przez rzekę San, którą biegła granica radziecko-niemiecka, i dotarli do Krakowa.

Latem 1940 r. przenieśli się do Berlina i jesienią tegoż roku Iwan Łysiak-Rudnycki wstąpił na tamtejszy uniwersytet. Specjalizował się w sowietologii. Spędził w Berlinie trzy lata, aż do ukończenia studiów. W 1943 r. razem z matką wyjechał do Pragi. Tam, na niemieckim uniwersytecie, zaczął pisać rozprawę doktorską pod kierunkiem Eduarda Wintera – znawcy słowiańszczyzny, jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci w historii Europy Środkowej: Winter był protestanckim pastorem, a karierę robił najpierw w nazistowskich, a później w komunistycznych Niemczech. Tematem rozprawy Łysiaka-Rudnyckiego były poglądy Drahomanowa. Obronił ją w kwietniu 1945 r., dosłownie kilka dni przed wejściem wojsk radzieckich do Pragi. Później Winter pisał w swoich wspomnieniach, jak prowadził egzamin doktorski Łysiaka-Rudnyckiego na ulicy, przy huku radzieckich dział.

Zasadniczo jednak wojenna zawierucha ominęła Łysiaka-Rudnyckiego. Nie miał nieprzyjemności z powodu żydowskiego pochodzenia. Jego najgorsze wojenne wspomnienie to wybita szyba w pociągu, którym jechał z Berlina do Pragi. Przebywał w najbezpieczniejszych rejonach Trzeciej Rzeszy, oddalonych od linii frontu. Wątpliwe jednak, czy taka sytuacja mu odpowiadała – później napisał, że Berlin czasów wojny był bodaj najspokojniejszym miejscem na świecie, nie było w nim przestępców, był to jednak spokój państwa totalitarnego, gdzie z własnej woli nie chciałby mieszkać ani jednego dnia.

Lata studiów to okres aktywnej pracy społecznej. Łysiak-Rudnycki należał do władz Nacjonalistycznej Organizacji Ukraińskich Studentów Wielkich Niemiec (NOUS). Wprawdzie część członków tych władz przeszła przez obóz nacjonalistyczny, jednak NOUS starała się przede wszystkim o to, żeby wyrwać studentów spod wpływu totalitarnego nacjonalistycznego sekciarstwa. „Chcieliśmy – mówił później Łysiak-Rudnycki – wykształcić w młodym pokoleniu szacunek dla krytycznej myśli racjonalnej, umiejętność prowadzenia dyskusji, rozumienie obiektywnych wartości kultury”. Zewnętrzne formy działalności NOUS determinowała „Nowa Europa” – federacja studenckich związków narodowych działających na terenie Trzeciej Rzeszy. Ideologia „Nowej Europy” skrystalizowała się pod wyraźnym wpływem filozofii politycznej Tomasza Masaryka i stawiała sobie za cel przebudowę powojennej Europy na zasadach federacyjnych. Centrum zjednoczonych państw Europy miała zostać Praga. Łysiak-Rudnycki uważał, iż poważną rolę w realizacji tych planów odegra Ukraina. W 1943 r. zostali aresztowani członkowie władz NOUS – między innymi, pod koniec stycznia, Orest Zyłynski, najbliższy przyjaciel Łysiaka-Rudnyckiego. Sam Iwan zdołał uniknąć aresztowania prawdopodobnie dzięki znajomościom Eduarda Wintera.

W Pradze Łysiak-Rudnycki został przewodniczącym Ukraińskiego Stowarzyszenia Akademickiego. Jego działalność w praktyce sprowadzała się do wystąpień na różne tematy. Świadkowie mówią, że już wówczas cechowała je jasność i logiczność wywodu – cecha tak charakterystyczna dla późniejszych wystąpień i tekstów Łysiaka-Rudnyckiego. Pod koniec studiów Łysiak-Rudnycki dysponuje już w pełni opanowanym, profesjonalnym arsenałem dyskursywnym. Kolejne lata dodają nowe rysy do jego charakteru, ale fundament pozostaje ten sam.

To samo stosuje się do ewolucji światopoglądowej. Łysiak-Rudnycki był epigonem nurtu racjonalistycznego, dominującego w europejskim życiu intelektualnym. Odpowiadało to intelektualnej atmosferze niemieckich uniwersytetów, w których się kształcił. Wierzył w istnienie obiektywnych praw historii i w to, iż prawa te są całkowicie poznawalne. Jednak ową poznawalność traktował raczej w duchu Kanta niż Hegla. Stąd też jego krytyczny stosunek do marksizmu i innych utopii pozytywistycznych, zakładających, że świat może być zorganizowany na racjonalistycznych podstawach. I chociaż Łysiak-Rudnycki daleki był od relatywizmu i irracjonalizmu, w ślad za swoimi intelektualnymi nauczycielami, Maksem Weberem i Gustawem Jungiem, uznawał pewną rolę czynników irracjonalnych w historii świata. Sądził, że nauka potrafi rozpoznać podstawowe nurty rozwoju społecznego, nie może jednak wyznaczać celów działalności człowieka.

Poza wiarą w istnienie obiektywnych praw historii charakterystyczną cechą myśli Łysiaka-Rudnyckiego była wyraźna tendencja legalistyczna. Połączenie tych dwu cech również stanowiło część europejskiej tradycji intelektualnej i wywodziło się z filozofii Hegla. Na gruncie ukraińskim tradycja ta znalazła odzwierciedlenie w twórczości dwu intelektualnych guru Iwana: Wiaczesława Łypynskiego i Mychajła Drahomanowa. Wiele idei i tematów, rozwijanych w kolejnych latach, Łysiak-Rudnycki zaczerpnął z dzieł tych dwu myślicieli politycznych. O ile jednak Łypynskiego czytał jeszcze we Lwowie, o tyle z ideami Drahomanowa zapoznał się już podczas pisania rozprawy doktorskiej w Pradze.

Po obronie rozprawy Łysiak-Rudnycki wraz z matką znalazł schronienie w Austrii, a później w Szwajcarii. Tam zdobył kolejny tytuł magistra, tym razem stosunków międzynarodowych, a w roku 1949 ożenił się z Amerykanką Mary Joan Beipon. Ślub z anglosaską dziewczyną również poważnie wpłynął na intelektualną biografię myśliciela: umożliwił mu doskonałe opanowanie języka angielskiego i pisanie w nim z równą swobodą, jak w ojczystym ukraińskim.

6 czerwca 1951 r. Łysiak-Rudnycki wraz z żoną wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Przez pierwszych kilka lat mieszkał w Nowym Jorku. Byli tam już jego matka (przyjechała rok wcześniej) i trzech wujów: Wołodymyr, Iwan i Anton Rudnyccy (Mychajło został we Lwowie). W drugiej połowie lat czterdziestych i na początku pięćdziesiątych Iwan poszukiwał swoich kolegów ze studiów, rozrzuconych przez los po całej Europie Zachodniej. Przemycano mu lakoniczne wiadomości od Oresta Zyłynskiego, który został w Pradze, po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Łysiak-Rudnycki i jego przyjaciele – Bohdan Osadczuk, Jurij Łucki (syn Ostapa Łuckiego), Jewhen Pyziur, Omeljan Pritsak, Wasyl Rudko i Bohdan Cymbalisty – utworzyli plejadę młodych pracowników naukowych, intelektualistów „zachodniej szkoły”, ludzi, którym zależało na tym, żeby ukraińska diaspora trzymała odpowiedni poziom polityczny i kulturalny. „Wychodziliśmy – pisał Łysiak-Rudnycki – przede wszystkim od krytyki okresu nacjonalistycznego i spotkania z Okcydentem (Zachodem)”. Emigranci zdążyli już pożegnać się z grzechami młodości – ruchem hetmańskim – i usiłowali pracować w liberalnych partiach diaspory (galicyjskiej narodowo-ukraińskiej lub wschodnioukraińskiej rewolucyjno-demokratycznej). Bardzo szybko jednak przekonali się, iż władze obu tych partii nie życzą sobie w swoich szeregach intelektualistów zachodniego typu. Od tego czasu Łysiak-Rudnycki i jego przyjaciele nigdy już nie brali bezpośredniego udziału w życiu partyjnym ukraińskiej emigracji. Iwan postanowił trzymać się działalności kulturalnej w przekonaniu, że właśnie tam przyda się najbardziej. Oznaczało to przede wszystkim skoncentrowanie się na karierze akademickiej.

Jesienią 1951 r. Iwan otrzymał stypendium w ramach Programu Badawczego Nauk o ZSRR i wstąpił na Uniwersytet Columbia w Nowym Jorku, żeby uzyskać tam amerykański tytuł doktora filozofii (Ph.D.). Zaczął pisać rozprawę o historii Zakarpacia. Jednocześnie został też redaktorem angielskojęzycznego tomu artykułów Drahomanowa i napisał do niego obszerny wstęp. Była to jego pierwsza publikacja naukowa – wizytówka znakomicie przyjęta w amerykańskim świecie nauki.

Zdawałoby się, że przed Łysiakiem-Rudnyckim otwierają się wspaniałe perspektywy. Latem 1954 r. powinien był dostać posadę pracownika naukowego w Instytucie Europy Wschodniej na Uniwersytecie Columbia. Popierał go dyrektor instytutu, profesor Philip Mosley, promotor jego rozprawy. Jednak FBI odmówiło zaakceptowania przedstawionej mu kandydatury Łysiaka-Rudnyckiego. Był to okres makkartyzmu, kiedy w Stanach Zjednoczonych prześladowano komunistów i sowietofilów. Łysiak-Rudnycki uważał, że powodem odmowy był donos napisany do amerykańskiego wywiadu przez któregoś z jego rodaków jeszcze w czasie, gdy sam Iwan przebywał w Austrii lub w Szwajcarii.

Historia z CIA wywarła poważny wpływ na dalsze losy Łysiaka-Rudnyckiego: w istocie rzeczy przekreśliła perspektywę kariery akademickiej. W kolejnych latach Iwan musiał walczyć o stanowiska w drugorzędnych szkołach średnich i na prowincjonalnych uniwersytetach, a nawet przez jakiś czas pracował jako „tajny inspektor” (kontroler) w firmie transportowej i łapał pasażerów na gapę. Praca wykładowcy zajmowała mu sporo czasu, przez co nie mógł skończyć pisania rozprawy – a bez amerykańskiego tytułu naukowego nie mógł liczyć na lepszą posadę. Na początku lat sześćdziesiątych pojawiła się świetna okazja: otrzymał jednocześnie kilka stypendiów na dokończenie pracy habilitacyjnej. Nie wykorzystał tej możliwości z powodu kryzysu rodzinnego, który w rezultacie doprowadził do rozwodu. Przeżywał to bardzo mocno i później wspominał, że z powodu kłopotów rodzinnych często znajdował się w stanie otępienia. Do tego doszła niestabilność finansowa.

Ledwie wiązałem koniec z końcem przy skromnym, studenckim stylu życia – wyznawał w liście do matki w styczniu 1967 r. – Nie mogę sobie pozwolić na najniezbędniejsze ubranie, nie mówiąc już o tym, że zostałem bez maszyny do pisania.

Sama Miłena Rudnycka wytrzymała w Ameryce niedługo – wstrząsnęło nią „barbarzyństwo” tego kraju. Wróciła na Stary Kontynent i żądała od syna, by do niej dołączył. Wypominała mu, że nie osiągnął poważniejszych sukcesów zawodowych, gdy tymczasem większość jego przyjaciół ma już habilitacje, opublikowane monografie i posady profesorskie, a Omeljan Pritsak został nawet profesorem na Harvardzie.

Iwan Łysiak-Rudnycki przyznawał matce rację w kwestii marnych wyników swej pracy twórczej. Rzeczywiście pisał powoli i z trudem. Praca nad każdym z artykułów przeciągała się na kilka lat. Często brakowało mu wiary w siebie. Czuł się wyobcowany z amerykańskiego życia politycznego, w którym nie dostrzegał bliskich sobie prądów. W liście do Jewhena Pyziura wyznawał:

Czuję ideologiczną bliskość z klasycznym liberalizmem w europejskim znaczeniu tego pojęcia, które tak naprawdę zawiera sporą dawkę konserwatyzmu. Tymczasem amerykańscy tak zwani „liberałowie” skażeni są „lewactwem” czy nawet sowietofilią, a do tego, Bóg mi świadkiem, nie czuję żadnej skłonności.

Jak na ironię pewnego dnia sam stał się znakomitością, znaną w całej Ameryce, i nawet wniósł wkład w reinterpretację amerykańskich wolności osobistych. Sława ta nie miała jednak nic wspólnego ani z jego działalnością naukową, ani z poglądami politycznymi – była skutkiem komicznego przypadku. Na początku grudnia 1964 r., jadąc nowojorskim autobusem, wyrwał z rąk młodej Afroamerykanki radio, w którym ta słuchała na cały regulator jazzu, i walnął ją nim po głowie. „New York Times” poświęcił temu incydentowi cały artykuł i nazwał Łysiaka-Rudnyckiego „Iwanem Groźnym”. Iwan spędził kilka godzin na posterunku policji. Nieoczekiwanie dla siebie samego znalazł się w roli „krzyżowca”, walczącego z bolączką społeczną, która wielu leżała na wątrobie. Okazało się, że radio tranzystorowe to jeden z wielu wrzodów amerykańskiego życia, uprzykrzających życie tysiącom ludzi, którzy nie wiedzieli, jak z nim walczyć. Lokalne gazety publikowały całe kolumny listów obywateli do redakcji (w tym wiersze na cześć Łysiaka-Rudnyckiego!) z wyrazami współczucia i wsparcia moralnego. Pod naciskiem opinii społecznej miejska firma transportowa zakazała w tramwajach i autobusach słuchania radia bez słuchawek. We wszystkich pojazdach zawieszono odpowiednie tabliczki informacyjne.

Incydent w autobusie świadczył o napięciu nerwowym, narastającym od kilku lat w wyniku kłopotów osobistych. W 1969 r. nadciągnął nowy kryzys: specjalna komisja Uniwersytetu Amerykańskiego, gdzie Łysiak-Rudnycki wykładał od kilku lat, odmówiła Iwanowi stałej posady profesorskiej (tenure). Podano dwa podstawowe powody: po pierwsze, wątpliwości budził dyplom Uniwersytetu Karola w Pradze; po drugie, specjalizacja Łysiaka-Rudnyckiego – historia Ukrainy – uznawana była za bardzo wąską i poboczną wobec głównego nurtu rosyjskiej historii. W obronie zagrożonego profesora stanęli studenci. Na uniwersytecie ruszyła masowa akcja protestu przeciwko decyzji władz wydziału historycznego, studenci przestali chodzić na zajęcia, a samorząd studencki w specjalnym liście wyraził poparcie dla Łysiaka-Rudnyckiego. Protesty były tak liczne i ostre, że wydział historyczny zmienił decyzję na korzyść ukraińskiego profesora, a główny oponent – dziekan tegoż wydziału – zmuszony był podać się do dymisji.

Trudno przecenić moralny aspekt tego zwycięstwa, jeśli weźmie się pod uwagę, jak wyglądało życie studenckie w Stanach Zjednoczonych pod koniec lat sześćdziesiątych. Były to czasy skłonnych do buntu „sześćdziesiątników” [aluzja do pokolenia „sześćdziesiątników” (szistdesiatnyky) z Ukrainy. Była to umowna nazwa grupy młodych literatów, artystów i naukowców na Ukrainie, którzy na początku lat 60. XX w. na fali chruszczowowskiej odwilży i destalinizacji swoją twórczością i aktywnością społeczną starali się odrodzić świadomość narodową, walczyli o prawa dla języka i kultury ukraińskiej, domagali się liberalizacji życia społeczno-politycznego w USRR – przyp. red. nauk.] z Woodstock. Protestująca młodzież, zafascynowana rock and rollem, narkotykami i wschodnimi teoriami mistycznymi, odwoływała się do Marksa, Trockiego, Mao, Marcuse’a i innych czerwonych ideologów. Łysiak-Rudnycki był zdecydowanym przeciwnikiem lewackich ideologii. Na dobrą sprawę nie miał szans na zdobycie sympatii w środowisku studenckim. Jednak jego urok osobisty i erudycja zwyciężyły. Wbrew oczekiwaniom władz uniwersytetu stał się niezwykle popularny wśród studentów.

Kiedy konflikt wygasł, Łysiak-Rudnycki nie miał już ochoty zostawać na Uniwersytecie Amerykańskim. Jesienią 1971 r. otrzymał posadę profesora historii wschodniosłowiańskiej i ukraińskiej na Uniwersytecie Alberty w kanadyjskim mieście Edmonton. Przeprowadzkę przyjął z radością: po raz pierwszy otwierała się przed nim możliwość oficjalnego wygłaszania wykładów na temat ukraińskiej historii. „Jeżeli się nie mylę – pisał w liście do Lubomyra Wynara – jest to pierwszy taki przypadek w tym roku na całym kontynencie północnoamerykańskim”. W Edmonton Łysiak-Rudnycki łączył pracę profesora z pracą organizatora życia naukowego. W 1976 r. – w znacznej mierze dzięki jego staraniom – przy Uniwersytecie Alberty powstał Kanadyjski Instytut Studiów Ukraińskich.

Pracę naukową traktował jako swego rodzaju obowiązek społeczny. Uważał, iż na emigrantach spoczywa historyczna misja, którą tylko owi emigranci – a nie ukraińskie społeczeństwo, uciśnione przez władzę radziecką – potrafią wypełnić. Misja ta ma wymiar nie tyle polityczny (w polityce diaspora właściwie się nie liczyła), ile intelektualny, ideowy i kulturowy.

Misja emigracji – pisał Łysiak-Rudnycki – polega na tym, żeby, po pierwsze, emigracja ta była nosicielem wolnej myśli ukraińskiej, przygniecionej obuchem rosyjskiego bolszewickiego reżimu, po drugie zaś, żeby była głosem protestu przeciwko podłościom i przestępstwom, wyrządzanym naszemu narodowi przez obcą mu i wrogą władzę – nawet jeśli głos ten pozostanie tylko głosem wołającego na puszczy.

Niejednokrotnie powtarzał, że najznakomitsze osiągnięcia myśli ukraińskiej – dzieła Drahomanowa i Łypynskiego – związane są z emigracją. Również historiografię włączał Łysiak-Rudnycki w szeroko pojmowaną ukraińską myśl polityczną. W pełni doceniając znaczenie bieżących badań sowietologicznych, sądził, że dzieła historyczne mają większą praktyczną wartość polityczną niż studiowanie niektórych współczesnych aspektów radzieckiej gospodarki.

Łysiak-Rudnycki należał do tej nielicznej grupy ukraińskich emigrantów, która nie uzależniała rozwikłania kwestii ukraińskiej od wybuchu trzeciej wojny światowej albo spontanicznego (rewolucyjnego) powstania uciskanych narodów w obozie komunistycznym. Wraz z kolegami uważał, iż zamiast budować zamki na piasku, lepiej twardo trzymać się realiów. A realia skłaniały do wniosku, że rozwiązanie kwestii ukraińskiej powinno być rezultatem wewnętrznej ewolucji władzy radzieckiej. Władzę tę Łysiak-Rudnycki postrzegał nie jako przypadkowy czy tymczasowy epizod w historii Ukrainy, lecz raczej jako rzeczywistość, z którą trzeba się będzie liczyć przez wiele dziesięcioleci. W jego opinii zadanie emigracyjnego intelektualisty polega na tym, żeby – wykorzystując zachodnią naukę i wolność słowa – śledzić i analizować rozwój wydarzeń w ZSRR oraz w państwach satelickich i w odpowiednim momencie ruszyć na pomoc rodakom. Pod tym względem poglądy Łysiaka-Rudnyckiego były bliskie pozycji Jerzego Giedroycia, redaktora wpływowego polskiego pisma „Kultura”, wychodzącego w Paryżu. Iwan napisał dla „Kultury” jeden ze swoich najważniejszych artykułów – Nowy Perejasław. Najwięcej natomiast publikował w ukraińskim czasopiśmie emigracyjnym „Suczastnist’ ” (choć i tutaj współpraca bywała trudna, kiedy redakcja usiłowała ograniczać mu swobodę wypowiedzi).

Innym ważnym kierunkiem działalności Łysiaka-Rudnyckiego był w owych latach udział w tworzeniu Encyklopedii ukrainoznawstwa – ambitnego projektu naukowego ukraińskich uczonych emigrantów. Praca ta pomogła Łysiakowi-Rudnyckiemu sformułować niektóre bardzo istotne tezy teoretyczne. Znalazły one odbicie w kilku artykułach, napisanych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych: Intelektualnych źródłach nowej Ukrainy, Strukturze historii ukraińskiej w XIX wieku, a przede wszystkim Roli Ukrainy w historii najnowszej. Ostatni z tych artykułów, napisany po angielsku i opublikowany w prestiżowym czasopiśmie naukowym „Slavic Review”, dał początek dyspucie naukowej poświęconej tematyce ukraińskiej w historiografii amerykańskiej.

W Edmonton Łysiak-Rudnycki zamierzał przystąpić do pisania syntetycznej historii Ukrainy, przeznaczonej dla zachodniego (nieukraińskiego) czytelnika. Zasadniczym tematem dzieła miało być formowanie współczesnego narodu ukraińskiego (XIX i XX w.), ze szczególnym uwzględnieniem czynników społecznych, politycznych i intelektualnych warunkujących ten proces. W archiwum Łysiaka-Rudnyckiego znajdują się specjalnie opracowane teksty jego wykładów z historii Ukrainy, które zamierzał wykorzystać przy pisaniu książki w charakterze materiałów bazowych. Jednak nie udało mu się wykonać tego planu. Usiłował realizować po kilka projektów jednocześnie. Jednym z nich było rozszerzenie o temat galicyjski wciąż nieukończonej rozprawy o Zakarpaciu, w wyniku czego powstać miała całościowa historia ziem zachodnioukraińskich. Inny projekt to historia stosunków ukraińsko-polskich. Zrealizowany został w artykule Stosunki polsko-ukraińskie: ciężar historii oraz w serii esejów o tak zwanej polskiej trójce w ruchu ukraińskim: Mychajle Czajkowskim (1804–1886), Hipolicie Terleckim (1808–1888) i Franciszku Duchynskim (1816–1893). Biografie polityczne tych marginalnych postaci w ruchu ukraińskim Łysiak-Rudnycki pisał okrągłych dziesięć lat. Wyglądało to na nieracjonalną stratę czasu w porównaniu z wielkimi i poważnymi projektami, które zaplanował w latach siedemdziesiątych, po przeprowadzce do Kanady. Jednak ta pozorna nieracjonalność pracy naukowej miała swoje powody. Każda z trzech wspomnianych wyżej postaci reprezentowała typ działacza politycznego, który wychował się w polskim środowisku i świadomie, z własnego wyboru, został ukraińskim patriotą (albo w każdym razie sympatykiem ukraińskiej walki niepodległościowej). Widać tu podobieństwo do losów ulubionego historyka Wiaczesława Łypynskiego, a w pewnej mierze do losów samego Łysiaka-Rudnyckiego.

Równolegle z badaniem stosunków ukraińsko-polskich Łysiak-Rudnyc-ki pisze i publikuje artykuły o stosunkach europejsko-ukraińskich i rosyjsko-ukraińskich. Oba te nurty zlewają się we wspólny strumień krytycznego oglądu doświadczeń koegzystencji Ukraińców z ich sąsiadami i naprowadzają czytelnika na myśl, iż po upadku reżimu radzieckiego – a co do tego, że taki upadek prędzej czy później nastąpi, nie miał Łysiak-Rudnycki żadnych wątpliwości – Ukraina stanie przed koniecznością ugaszenia zarzewia zastarzałych konfliktów narodowościowych. Nakreślał płaszczyzny porozumienia i przewidywał cenę, jaką przyjdzie zapłacić każdej ze stron. Najważniejszym warunkiem zgody miało być przyjęcie politycznej, a nie etnicznej idei narodu – narodu opierającego się na zasadach patriotyzmu terytorialnego i lojalności, okazywanej wobec ukraińskich władz przez wszystkich obywateli Ukrainy, niezależnie od pochodzenia etnicznego.

Aby zrealizować te zamierzenia, ukraińska myśl polityczna sama powinna przejść poważną ewolucję, przede wszystkim przyjąć ideę politycznego, etnicznego, społecznego i religijnego pluralizmu oraz tolerancji. Tematowi temu poświęcone zostały publikacje, które ukazały się jeszcze za życia Łysiaka-Rudnyckiego: studium myśli politycznej Wiaczesława Łypynskiego i ukraińskich dysydentów radzieckich oraz wydrukowany już po śmierci autora artykuł Kierunki ukraińskiej myśli politycznej.

Śmierć przerwała realizację ambitnych planów naukowych i społecznych. Łysiak-Rudnycki zmarł w wieku 65 lat – wieku, który przy ówczesnym stanie medycyny na Zachodzie pozwalał na jeszcze dziesięć czy dwadzieścia lat owocnej pracy. Przyczyną zgonu był zawał spowodowany intensywną pracą i nałogami. Profesor przez wiele lat palił fajkę (a na uwagi i prośby, żeby rzucił palenie, odpowiadał żartem w anglosaskim stylu: „A woman is a woman, but a pipe is a smoke” – co przypomina odpowiedź hetmana Sahajdacznego w znanej ukraińskiej pieśni ludowej: „Co mi po kobiecie, za to tytoń i fajka zawsze się przydadzą Kozakowi w drodze”). Obowiązki wykładowcy i powinności administracyjne zmuszały go do ślęczenia po nocach nad pracami studentów i nad oficjalnymi dokumentami. Mało się ruszał i wyraźnie utył, coraz mniej przypominał przystojnego Iwanka, jakiego zapamiętali przyjaciele w chwili jego przyjazdu do Ameryki. Stale narzekał na brak czasu i na to, że nie nadąża wypełniać swoich obowiązków. Jednak znacząca część owych obowiązków była wynikiem cech jego charakteru: pragnienia, żeby – jak pisał Jewhen Pyziur – „trzymać rękę na pulsie mnóstwa spraw naraz”.

Życie Łysiaka-Rudnyckiego składało się z wielu paradoksów intelektualnych. Uwielbiał starożytną filozofię i sztukę chińską, zaczytywał się dziewiętnastowiecznymi powieściami angielskimi, ale nawet nie myślał o odwiedzeniu Chin czy Anglii. Na amerykańskich uniwersytetach wykładał historię Ukrainy i Europy Wschodniej, jednak z relacji studentów wynika, iż z wykładów tych dowiadywali się o historii całej Europy więcej niż z zajęć profesorów historii europejskiej. Koledzy wypominali mu, że rzadko pracuje w archiwach i nie ma pojęcia o archiwistyce – ale jego prywatne archiwum jest jednym z najlepiej uporządkowanych, jakie kiedykolwiek widziałem.

Przede wszystkim jednak przez całe życie – jak już wspomniałem – nie napisał ani jednej książki (wydana w roku 1973 publikacja Między historią a polityką stanowi zbiór artykułów). Wydanie monografii uważa się na Zachodzie za podstawowe kryterium sukcesu naukowego. Pod tym względem Łysiak-Rudnycki był nieudacznikiem. Jednak wśród ukraińskich profesorów na Zachodzie znajdzie się niewielu, którzy wywarli na swoich rówieśników i na nowe pokolenia tak ogromny wpływ intelektualny jak Łysiak-Rudnycki. Po lekturze Między historią a polityką jego przyjaciel Iwan Koropecki, specjalista od historii ukraińskiej gospodarki, napisał mu w liście: „Wywarłeś na mnie bodaj najpoważniejszy wpływ ze wszystkich”. Roman Szporluk, jeden z największych autorytetów Europy Środkowej i Wschodniej, pisał krótko przed śmiercią Łysiaka-Rudnyckiego:

Za każdym razem, kiedy mam wrażenie, że wymyśliłem coś ciekawego albo oryginalnego na taki czy inny temat związany z historią Ukrainy, szybko odkrywam, że pomysł ten rozwinął już w jednej ze swoich prac profesor Rudnycki. W gruncie rzeczy i ja, i moi koledzy możemy uważać się za studentów profesora Rudnyckiego.

Po upadku komunizmu Łysiak-Rudnycki zdobył niezwykłą popularność na Ukrainie. Zmarł zaledwie kilka miesięcy przed początkiem pieriestrojki Gorbaczowa. Od tej chwili aż do wyjścia dwutomowej edycji pism (Kijów 1994) jego artykuły publikowano wielokrotnie i w masowych nakładach. W pracach naukowych wciąż znajdujemy cytaty i odwołania do nich. Niektórzy nadgorliwi „administratorzy nauki” usiłowali nawet nadać Łysiakowi-Rudnyckiemu status, jaki w czasach radzieckich mieli Marks i Lenin, czym w gruncie rzeczy wyrządziliby mu ogromną krzywdę – ponieważ sam zawsze występował przeciw dyktatowi autorytetów. Jednocześnie na Ukrainie nigdy nie brakowało jego radykalnych przeciwników.

Łysiak-Rudnycki zawsze był outsiderem. Był obcy w polskim Lwowie i we Lwowie radzieckim, w nazistowskim Berlinie i w nazistowskiej Pradze, w ukraińskiej diasporze i w na pierwszy rzut oka wolnym, ale bardzo czułym na koniunkturę polityczną czy intelektualną świecie anglosaskim. Wygląda na to, iż prawdziwego szczęścia zaznał tylko dwa razy: we wczesnym dzieciństwie, spędzonym w liberalnym i wielokulturowym Wiedniu, i pod sam koniec życia, w równie liberalnej i wielokulturowej Kanadzie. Jego biografia na swój sposób pokazuje, jak mało było w XX w. miejsca dla obu tych koncepcji – nie tylko w komunistyczno-nazistowskim Starym Świecie, lecz także w demokracji Nowego Świata.

Outsiderstwo miało jedną ważną zaletę: zwalniało Łysiaka-Rudnyckiego z konieczności zmieniania i dostosowywania poglądów, byle tylko trafić do mainstreamu. W gruncie rzeczy do końca życia pozostał liberałem ze starej, dobrej szkoły XIX w. Ernest Renan mawiał, że często jedynym sposobem na to, żeby pozostać uczciwym, jest odcięcie się od mody intelektualnej. Natomiast w kontekście ukraińskiej historii Łysiak-Rudnycki zasłużył się przede wszystkim próbami kontynuacji, przeciągania cienkiej nici tradycji liberalnej przez cały XX w. aż do upadku ostatniego ustroju totalitarnego.

Nie da się zrozumieć Ukrainy, jej dziejów i jej współczesności, bez zapoznania się z eseistyką Łysiaka-Rudnyckiego.

Ukraina między Wschodem i Zachodem

Celem niniejszego wystąpienia jest próba scharakteryzowania Ukrainy z typologicznego punktu widzenia oraz zdefiniowanie tych cech, które określają ją jako jednostkę historyczną. Jestem w pełni świadomy ryzyka tego przedsięwzięcia i niebezpieczeństw kryjących się w tanich uogólnieniach. Dlatego będę starał się nie wykraczać poza granice tego, co można sprawdzić empirycznie.

Jeszcze zanim przejdę do tematu, chciałbym krótko wyjaśnić moje założenia teoretyczne. Wierzę w istnienie czegoś, co najogólniej ujmując, można nazwać „charakterem narodowym”. Nie powinno się go jednak błędnie rozumieć w sensie naturalistycznym, gdyż zjawisko to należy do sfery społeczno-kulturowej, nie zaś biologicznej. Charakter narodowy jest tożsamy ze specyficznym sposobem życia, kompleksem wartości kulturowych, regułami zachowania i systemem instytucji właściwym danemu narodowi. Charakter narodowy formuje się historycznie i można wyróżnić czynniki, które przyczyniły się do jego rozwoju. Po ostatecznej krystalizacji charakter narodowy przejawia zazwyczaj dość dużą stabilność i zdolność do odrzucania bądź asymilacji zagrażających jego integralności wpływów. Bardzo ważna jest następująca kwestia: charakter narodowy bądź typ kulturowy nie przedstawia sobą czegoś absolutnie unikatowego i oryginalnego, jest raczej indywidualną kombinacją cech szeroko w świecie rozpowszechnionych i wspólnych dla wielu narodów. Uwaga ta jest ważna z metodologicznego punktu widzenia. Oceniając podobieństwa i różnice istniejące między narodami, i stosując metodę porównawczą, jesteśmy w stanie zdefiniować względną oryginalność danego typu narodowego i stopień jego pokrewieństwa z innymi narodami.

Tytuł mojego wystąpienia wskazuje, że Ukraina znajduje się „między Wschodem i Zachodem”. Ale jakie znaczenie przypisuje się „Wschodowi” i „Zachodowi” w kontekście ukraińskiej historii?

Oskar Halecki twierdzi1, iż pojęcia „Zachód” często używa się jako synonimu „Europy”. Zgodnie z myślą Haleckiego, utożsamienie to oznacza zamianę całości częścią (pars pro toto), co łatwo prowadzi do niejasności. W samej Europie bez trudu można wyróżnić kilka stref geograficznych, i Zachód jest tylko jedną z nich. Zachód w węższym i konkretnym rozumieniu, to wybrzeże atlantyckie kontynentu: Anglia, Francja, Niderlandy. Ale kontynent europejski obejmuje też inne, nie mniej europejskie obszary, w tym szerszym znaczeniu nie mniej „zachodnie” niż strefa atlantycka.

W formule „Ukraina między Wschodem i Zachodem” pojęcie „Zachód” odnosi się do Europy jako całości. Ukraina jest zachodnia na tyle, na ile stanowi organiczną część składową europejskiej wspólnoty narodów. I nie chodzi tu o prosty fakt fizycznej geografii. Dla historyka Europa to coś więcej niż wielki półwysep kontynentu euroazjatyckiego; to rodzina narodów, które bez względu na podziały polityczne i ostre antagonizmy w przeszłości, łączy to samo dziedzictwo kulturowe i społeczne. Nie wszystko, co geograficznie mieści się w Europie, należy do niej historycznie. Na przykład dawne Imperium Otomańskie, które przez kilka stuleci obejmowało dużą część kontynentu europejskiego, na pewno nie wchodziło w skład europejskiej wspólnoty. To samo dotyczy państw muzułmańskich średniowiecznej Hiszpanii. Większość historyków zgadza się, że Rosji moskiewskiej XIV–XVII w. nie należy uważać za kraj sensu stricto europejski. Jest ogólnie wiadome, iż „europeizacja” czy „okcydentalizacja” Rosji nastąpiła dopiero na skutek reform Piotra I, ale wielu rosyjskich myślicieli uważało tę europeizację za wielce problematyczną.

Ukraina nigdy nie przeżyła doby przymusowej i nagłej westernizacji, analogicznej do rządów Piotra I w Imperium Rosyjskim. Nie ma w tym nic dziwnego. Kraj, który od początku był wyłącznie europejski – i w tym znaczeniu, zachodni – nie potrzebował asymilacji z Europą na drodze nagłego, rewolucyjnego przewrotu. Europejski charakter Ukrainy umacniał się dzięki wpływom i kontaktom z innymi europejskimi krajami. Z którą częścią europejskiej wspólnoty Ukraina utrzymywała najbliższe kontakty? Bynajmniej nie ze strefą atlantycką, czyli zachodnioeuropejską. Co prawda jeszcze w czasach państwa kijowskiego istniały stosunki między Ukrainą a Francją i Anglią, które trwały również w innych epokach ukraińskiej historii; jednak zawsze były one raczej sporadyczne. Gdy współcześni Ukraińcy mówią o „Europie Zachodniej”, mają zazwyczaj na myśli przestrzeń znaną bardziej jako Europa Środkowa, czyli ziemie niemieckojęzyczne, od Morza Północnego do Niziny Naddunajskiej. Niemcom było pisane reprezentować – dobrze albo źle – „Zachód” w oczach ukraińskiego narodu. Jeszcze bliższe były związki z krajami położonymi na wschód od niemieckich ziem etnicznych, dla których w literaturze naukowej ukuto termin „Europa Środkowo-Wschodnia” (Ostmittel-Europa, East Central Europe): Czechami, Węgrami, Polską – szczególnie zaś tę ostatnią. Prócz tego należy wspomnieć również kraje bałtyckie i skandynawskie: Litwę, z którą Ukraina przez dwa stulecia – od połowy XIV do połowy XVI w. – pozostawała w bezpośrednim związku politycznym, oraz Skandynawię, z której przyszedł impuls do utworzenia Rusi Kijowskiej.

W tym miejscu pozwolę sobie na przerwanie omawiania zachodnich pierwiastków w kształtowaniu się ukraińskiego typu narodowego; powrócimy do tego tematu z swoim czasie. Teraz omówimy nie zachodnie, a wschodnie elementy.

Pozwolę sobie zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię na marginesie głównego wątku moich rozważań. Wśród narodów wschodniej połowy europejskiego kontynentu można zauważyć pewien dziwny, niemal natrętny zwyczaj: usiłują one sprawiać wrażenie, iż są całkowicie zachodnie, i negują obecność jakichkolwiek niezachodnich (dokładniej, niezachodnioeuropejskich) cech w swoim narodowym obliczu. „Polska – przedmurze zachodniej, katolickiej kultury”; „Czesi – jedyny słowiański naród z zachodnim standardem życia”; „Węgry – mają Złotą Bullę, równie starą jak brytyjska Magna Charta”; „Rumuni – dumni następcy rzymskich legionistów”. Takie twierdzenia spotyka się dość często. Nie chcę powiedzieć, że są one niezgodne z prawdą – przynajmniej do pewnego stopnia – jednak tchnie od nich mentalnością biedaków, którzy lubią chwalić się swoimi bogatymi krewnymi.

Wróćmy jednak do naszego konkretnego ukraińskiego przypadku. Postawiłem tezę o czysto zachodnim, czyli europejskim charakterze Ukrainy, nie znaczy to jednak, iż neguję istnienie silnych niezachodnich elementów w ukraińskim typie narodowym. Pod wpływem promieniujących ze Wschodu sił cechy ogólnoeuropejskie się zmieniły – choć nie zostały zniszczone i zastąpione innymi.

Jakie jednak znaczenie ma w kontekście ukraińskiej historii pojęcie „Wschód”, „Orient”? Termin ten stosuje się do dwóch zupełnie różnych formacji historycznych: z jednej strony do świata wschodniego chrześcijaństwa i bizantyjskiej tradycji kulturowej, z drugiej – do świata euroazjatyckich koczowników. Jasne jest, że te dwa znaczenia pojęcia są ze sobą zupełnie niezwiązane. Prócz tego, choć obydwa „Wschody” odegrały pierwszoplanową rolę w rozwoju Ukrainy, wpływ każdego z nich zachodził w zupełnie inny sposób.

Zaczniemy od Wschodu euroazjatyckich nomadów. Przodkowie Ukraińców byli od niepamiętnych czasów rolnikami. Zamieszkiwali pasmo lasostepu, ciągnące się od Pogórza Karpackiego do wschodnich dopływów Dniepru. Na południe od tego terenu pradawnej kultury rolniczej leżały odkryte stepy, po których wędrowali koczownicy. Do pierwszych stuleci ery chrześcijańskiej nomadowie południowoukraińskich stepów byli pochodzenia irańskiego. Wydaje się, iż między scytyjskimi i sarmackimi pasterzami i wojownikami oraz protoukraińskimi plemionami rolniczymi istniała swoista symbioza. Jeśli wierzyć etnologom, ślady wpływów irańskich do dziś można znaleźć w folklorze rosyjskim i ukraińskim. Sytuacja zmieniła się radykalnie, gdy na skutek wielkiej wędrówki ludów miejsce plemion irańskich zajęły na stepie plemiona tureckie. Poczynając od najazdu Hunów w IV w. n.e., a kończąc na zrujnowaniu Kijowa przez Mongołów w połowie XIII w., kilka wielkich fal euroazjatyckich ord koczowniczych, przeważnie pochodzenia tureckiego, jedna po drugiej uderzały w ukraińskie ziemie. Po tym na stepach pontyjskich nie pojawił się już nowy lud koczowniczy. Z podziałów Imperium Mongolskiego wyłonił się jednak – jako jedno z państw-spadkobierców – Chanat Krymski, który w XV w. stał się wasalem Porty Otomańskiej. Narodowym zajęciem Tatarów krymskich było branie w jasyr. Ukraina niemal co roku była pustoszona przez tatarskie najazdy, przysparzające miejscowej ludności niewymownego cierpienia. Bez większej przesady można powiedzieć, iż walka z tatarskim zagrożeniem stanowiła centralny problem w ukraińskiej historii aż do likwidacji Chanatu Krymskiego za panowania Katarzyny II.

Przytoczone fakty same w sobie są dobrze znane, ale moim zadaniem warto wyciągnąć z nich pewne ogólne wnioski. Dostrzegam analogię między Ukrainą a takimi krajami orientalnymi, jak Egipt, Mezopotamia i Iran, które również były wystawione na regularne najazdy nomadów. Jednak różnice ważą tu więcej niż podobieństwa. Po pierwsze, ukraińskie chłopstwo, w odróżnieniu do mieszkańców wspomnianych krajów Bliskiego Wschodu, zawsze należało do europejskiego, indywidualnego typu, nie zaś do typu – używając terminu Karla Wittfogla – „agrokultury hydraulicznej”, charakterystycznej dla strefy suchej, w której istnienie cywilizacji osiadłej w dolinach rzecznych i oazach zależało od istnienia centralnie sterowanych urządzeń nawadniających2. Po drugie, na Ukrainie nie było ścisłej, wyznaczonej przez samą naturę, granicy między ziemiami rolników i koczowników. Klimat stepów pontyjskich jest kontynentalny, choć nie bardziej niż klimat amerykańskiego Środkowego Zachodu. Ta urodzajna dolina miała bardzo sprzyjające warunki dla rolnictwa, ale jednocześnie stanowiła wymarzone pastwisko dla stad należących do nomadów. Przyczyniło się to do braku wyraźnej linii granicznej między obszarem zamieszkanym a tzw. Dzikimi Polami. Linia ta była zmienna i dynamiczna. Chcąc być bardziej precyzyjnym, nie powinno się w ogóle mówić o linii, lecz o strefie granicznej, szerokim pasie ziem pogranicza. Odnaleźć tu można sugestywną paralelę między ukraińskim a amerykańskim procesem historycznym. Frederick Jackson Turner proponował, by historię amerykańską badać z punktu widzenia wielkiego procesu kolonizacyjnego, w trakcie którego Dziki Zachód – będący odpowiednikiem ukraińskich Dzikich Pól – był stopniowo oswajany i przystosowywał się do osiadłego, cywilizowanego trybu życia3. Uważam, iż „teza pogranicza” Turnera (Frontier Thesis) mogłaby posłużyć jako płodny środek metodologiczny również w badaniu ukraińskiej historii. Jednak i tutaj nie można zbytnio nadużywać paraleli. Stosunek sił istniejący między anglosaskimi Amerykanami i indiańskimi tubylcami był zupełnie inny niż między Ukraińcami i narodami tureckimi. W Ameryce ekspansja na Zachód była nieprzerwana i nieodwołalna, podczas gdy w przypadku Ukrainy granica przez wieki przesuwała się to w tę, to w tamtą stronę. Słowiańska kolonizacja rolnicza coraz to wyruszała na podbój Dzikich Pól, starając się pewnie stanąć na brzegach Morza Czarnego; był to podbój zarówno pługiem, jak i mieczem. Te forpoczty kultury rolniczej były regularnie zalewane przez fale nomadyzmu. Ten, komu udało się uniknąć śmierci lub niewoli, musiał szukać ratunku na terenach położonych dalej na zachód i na północ, pokrytych lasami, górami i błotami; jednak najazdy tatarskie czasami docierały nawet do tej bezpieczniejszej strefy. Ta wielowiekowa, epicka walka skończyła się dopiero w drugiej połowie XVIII w., gdy po ostatecznym rozgromieniu Chanatu Krymskiego ukraińscy chłopi na stałe zasiedlili pontyjskie stepy.

Jaki wpływ na kształtowanie się ukraińskiego typu narodowego można przypisać tym związkom z euroazjatyckimi koczownikami? Był to przede wszystkim potężny czynnik hamujący. Ogromne straty w ludziach, dobrach materialnych i wartościach kulturowych, jakich doznała Ukraina, są oczywiste. W szczególny sposób należy tu podkreślić zniszczenia miast. Ruś Kijowska posiadała już dobrze rozwinięte życie miejskie, jednak podczas wielkiego najazdu mongolskiego w XIII w. ośrodki miejskie zostały metodycznie zrównane z ziemią. Trzeba też wspomnieć o przerwaniu szlaków handlowych, które odegrało wielką rolę w upadku kwitnącej kultury średniowiecznej Rusi. Upadek rozpoczął się jeszcze przed pojawieniem się Tatarów, jako skutek łupieżczych poczynań ich poprzedników – Pieczyngów i Połowców.

Ale to tylko połowa obrazu. Druga część to wewnętrzne przekształcenia ukraińskiego społeczeństwa pod wpływem wyzwania, którym były Dzikie Pola. Jeszcze raz można się tu odwołać do amerykańskiej analogii. Zgodnie z twierdzeniem Turnera, „pogranicze”, które należy rozumieć jako strefę przejściową między zamieszkanymi ziemiami i Dzikim Zachodem, było decydującym czynnikiem kształtującym amerykański charakter narodowy. Człowiek pogranicza – pionier i kowboj – stał się w wielu aspektach reprezentatywnym Amerykaninem. Zwyczaje i instytucje, które wykształciły się w warunkach pogranicza, nadały koloryt stylowi życia wszystkich Amerykanów, nie wyłączając ziem dawnego osadnictwa na wschodnim wybrzeżu. Twierdzenie to, ze stosownymi zmianami, można odnieść również do ukraińskiej historii, być może nawet będzie to bardziej uprawnione niż w przypadku amerykańskim. Ukraińskim człowiekiem pogranicza był Kozak, który w wiekach XVI i XVII stał się typem reprezentatywnym swojego narodu. Zauważyć należy, iż nawet w tych obwodach Ukrainy, które w zasadzie nie były objęte ruchem kozackim, jak np. w Galicji, odnaleźć można liczne pieśni narodowe sławiące Kozaków.

W swojej istocie kozaczyzna była zorganizowaną wojskową samoobroną ludności zagrożonych ziem pogranicza. Stanowiła awangardę ukraińskiej kolonizacji chłopskiej, ale jednocześnie zapożyczała wiele zwyczajów i środków taktycznych od swoich wrogów – Tatarów (podobnie amerykańscy pionierzy wiele nauczyli się od Indian). Z czasem organizacja wojskowa, która spontanicznie wyrosła na pograniczu, zaczęła odgrywać coraz większą rolę również w życiu osiadłej części Ukrainy, która wchodziła wcześniej w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego (tzw. państwo litewsko-ruskie), a po unii lubelskiej (1569) znalazła się pod panowaniem Polski. I Rzeczpospolita nie była w stanie zapewnić swoim ukraińskim prowincjom efektywnej ochrony przed nieustannym zagrożeniem tatarskim; w tym samym czasie Polska narzuciła Ukrainie ustrój społeczny obcy i nienawistny większości ukraińskiego ludu. W konstytucyjnym ustroju Rzeczypospolitej, gdzie monopol na władzę miała szlachta, a chłopstwo było jej w pełni podporządkowane, nie było miejsca dla warstwy wolnych i uzbrojonych „farmerów”. Polskie próby zniszczenia kozackiej organizacji wojskowej doprowadziły do stale narastającego napięcia, które w 1648 r. zaowocowało wybuchem wielkiej rewolucji. Po pierwszych walkach między wojskami polskimi i kozackimi ludność wiejska niemal masowo powstała przeciwko polskiemu reżimowi. Do Kozaków przystało wówczas wielu ludzi, którzy ani trochę nie byli Kozakami w pierwotnym znaczeniu pogranicznych wojowników, a pochodzili raczej z chłopstwa, mieszczaństwa czy nawet drobnej prawosławnej szlachty. Wojskowa organizacja pograniczna rozszerzyła się na wielkie przestrzenie uwolnione spod polskiego panowania i stała się podstawą nowego porządku społecznego i administracyjnego. Przykładowo, kozackie zgrupowania wojskowe – pułki i sotnie – przekształciły się w jednostki administracji terytorialnej. Oficjalną nazwą nowego organizmu politycznego, ukraińskiego państwa kozackiego, było Wojsko Zaporoskie. Do przyjęcia nowej nazwy przyczyniła się również rewolucja 1648 r. Słowo „Ukraina” zdaniem wielu oznacza „ziemię graniczną”, i na początku rzeczywiście odnosiło się do strefy granicznej, którą zamieszkiwali Kozacy. Przeniesienie systemu kozackiego z pogranicza na tereny osadnictwa sprzyjało rozpowszechnieniu się i popularyzacji nazwy „Ukraina”, której zaczęto używać – na początku jedynie w języku potocznym – w odniesieniu do całego terenu, który znalazł się pod kozacką jurysdykcją. Nowa nazwa zastąpiła stopniowo tradycyjną „Ruś”, wywodzącą się od średniowiecznego państwa kijowskiego.

Podsumowując tę część wykładu, można wyciągnąć następujące wnioski. „Wschód” euroazjatyckich nomadów miał podwójny wpływ na kształtowanie się ukraińskiego charakteru narodowego: po pierwsze, jako czynnik hamujący normalny rozwój kraju; po drugie, poprzez silną reakcję obronną ze strony ukraińskiej ludności. Jednak nie czyniło to jeszcze Ukrainy krajem euroazjatyckim. Innymi słowy, euroazjatycki żywioł koczowniczy działał na lud ukraiński od zewnątrz, ale nie został zinternalizowany, nie stał się częścią składową ukraińskiego charakteru narodowego. Druga wielka fala wschodnich wpływów – greckiej (bizantyjskiej) tradycji religijnej i kulturowej – działała w zupełnie inny sposób: od wewnątrz, kształtując duchowość społeczeństwa.

Jestem przekonany, iż większość osób obecnych w tej sali zna sympatyczną historię o „próbie wiar”, znajdującą się w staroruskiej Powieści minionych lat. Opowiada ona o tym, jak Włodzimierz Wielki wyprawił z Kijowa poselstwa do różnych krajów, żeby poznać ich religie, i jak książę i jego doradcy, zachwyceni relacją o pięknie cerkiewnej liturgii, postanowili przyjąć chrześcijaństwo z Konstantynopola. To tylko legenda, a raczej wędrowny motyw literacki, zapożyczony prawdopodobnie przez kronikarza z obcego źródła, ale mimo wszystko przekaz ten można rozpatrywać jako wskazówkę, że greckie chrześcijaństwo właśnie ze względu na aspekt estetyczny było szczególnie bliskie ludowi Rusi Kijowskiej.

Jednak niektórzy współcześni ukraińscy historycy – np. wybitny badacz historii średniowiecznej i historii Cerkwi Stepan Tomaszywski – uważają, że wybór, którego dokonał Włodzimierz, był tragiczną pomyłką. Przez przyjęcie chrześcijaństwa w jego wschodniej formie Ruś-Ukraina skazała się na duchową stagnację i bezpłodność oraz zamknęła sobie drogę do stania się pełnoprawnym członkiem wspólnoty europejskiej. Pogląd ten jest zgodny ze znaną teorią Arnolda Toynbee, który w swoim schemacie „cywilizacji” świata rysuje ostrą linię podziału między cywilizacją zachodnią, obejmującą katolickie i protestanckie narody Europy, razem z ich zamorskimi odgałęzieniami, a „cywilizacją wschodniochrześcijańską”, czyli średniowiecznym Bizancjum i jej współczesnym spadkobiercą – Rosją.

Jak można skomentować te teorie? Przede wszystkim trzeba zrozumieć, że wybór dokonany przez Włodzimierza nie był przypadkowy. Był uwarunkowany okolicznością, że ukraińskie ziemie należały do sfery promieniowania kultury greckiej i hellenistycznej już dobre półtora tysiąca lat przed chrztem Rusi. Poczynając od VII w. p.n.e., wybrzeża południowej Ukrainy i Krymu były usiane greckimi koloniami. Między nadmorskimi greckimi miastami-państwami i protosłowiańskimi plemionami w głębi kraju istniały związki handlowe i kulturowe. Większość greckich osad została zniszczona podczas Wielkiej Wędrówki Ludów, ale niektóre się zachowały. Państwo kijowskie od początku, jeszcze na długo przed swoją chrystianizacją, utrzymywało różnorodne stosunki ze światem bizantyjskim.

Oprócz tego Imperium Wschodnie w X w., za panowania wielkiej dynastii macedońskiej, znajdowało się u szczytu swojej siły politycznej i kulturowej. Bizancjum mogło prawdopodobnie w tym czasie dać młodej Rusi więcej, niż łacińskie chrześcijaństwo dawało nowo nawróconym narodom Europy Północnej i Środkowo-Wschodniej. Zaszczepienie bogatej grecko-bizantyjskiej kultury – częściowo zapożyczonej bezpośrednio z Carogrodu, a częściowo przyswojonej w jej bułgarskiej wersji – na podatnym gruncie młodego słowiańskiego kraju przyczyniło się do szybkiego rozkwitu kulturowego Rusi Kijowskiej, która dorównała pod tym względem najbardziej rozwiniętym obszarom ówczesnej Europy. Co prawda bizantynizm – przy całym swym blasku i wyrafinowaniu – na dłuższą metę zdradzał wyraźne oznaki słabości. Był raczej statyczny i brakowało mu tego nadzwyczajnego dynamizmu i twórczej energii, które chrześcijaństwo łacińskie rozwinęło po roku 1000, w epokach romańskiej i gotyckiej. Można jednak zaryzykować następujące twierdzenie: prawdopodobne jest, że gdyby nie najazdy koczowników, Ruś Kijowska byłaby w stanie przezwyciężyć bizantyjską statyczność i dotrzymać kroku ogólnoeuropejskiemu postępowi. Przypuszczenie to znajduje potwierdzenie w tym, iż przedmongolska Ruś, mimo że podporządkowana cerkiewnie Carogrodowi, nie była w żadnym razie izolowana i wrogo nastawiona do łacińskiego Zachodu – jeśli nie liczyć toczonych od czasu do czasu teologicznych polemik.

W tym miejscu można ponownie podjąć wątek naszych poprzednich rozważań co do zachodniego pierwiastka w ukraińskim typie narodowym. Państwo kijowskie odznaczało się pewną znamienną właściwością: łączyło w większości wschodnią, grecko-bizantyjską tradycję kulturową z w większości zachodnią strukturą społeczną i polityczną. Wieloznaczny jest fakt, że bizantynizm polityczny był zupełnie obcy Rusi Kijowskiej (bizantyjska teokracja zakorzeniła się w Carstwie Moskiewskim w czasach jego rozkwitu, gdzie połączyła się z organizacją państwa na wzór orientalnego despotyzmu Złotej Ordy). W przedmongolskiej Rusi, tak samo jak na średniowiecznym Zachodzie i w odróżnieniu od Bizancjum i Moskwy, władza państwowa i kościelna były od siebie oddzielone, przy czym każda z nich była w swojej sferze autonomiczna. Państwowość Kijowa nosiła wyraźne znamię ducha wolności. Składały się na to następujące czynniki: porządek społeczny, który charakteryzowały relacje oparte na umowie między władzą a poddanymi; poszanowanie praw i godności jednostki; ograniczenie władzy monarszej księcia przez radę bojarską i zgromadzenie ludowe; samorządność społeczności miejskich; decentralizacja terytorialna na kształt quasi-federacyjny. Ten duch umiłowania wolności, europejski w swojej istocie, był właściwy również ukraińskim organizacjom państwowym późniejszych epok. Księstwo Halicko-Włodzimierskie XIII–XIV w. wyraźnie ewoluowało w kierunku ustroju federalnego. Dojrzały federalizm, łącznie z federalnym parlamentaryzmem, odnaleźć można w państwie litewsko-ruskim XIV–XVI w. Państwo kozackie XVII–XVIII w. posiadało ustrój stanowy (Ständestaat, society of estates). Nie było też przypadkiem, że w XIX w., gdy Ukraina była politycznie podporządkowana Rosji, rosyjski liberalizm i konstytucjonalizm znajdował najsilniejsze poparcie właśnie w ukraińskich prowincjach imperium. Gdyby odrodzone w 1917 r. państwo ukraińskie przetrwało, prawdopodobnie rozwijałoby się w kierunku zachodnich form konstytucyjnych. Większość społeczeństwa ukraińskiego pragnęła demokratycznej republiki o zabarwieniu socjalistycznym, podczas gdy konserwatywna mniejszość skłaniała się ku monarchii konstytucyjnej.

Etos i poczucie estetyki ukraińskiego ludu zakorzenione są w tradycji wschodniego chrześcijaństwa. Ale ponieważ kraj poprzez swoją strukturę społeczną i polityczną był również częścią świata europejskiego, Ukraińcy dążyli do syntezy między Wschodem i Zachodem. W sferze religijnej uczyniło to Ukrainę klasycznym krajem tradycji unickiej, jednak tendencja ta była właściwa wszystkim Ukraińcom, nie tylko katolikom obrządku wschodniego. Zaznaczała się mocno wśród większości ukraińskiego ludu pozostającej przy prawosławiu, a także wśród Ukraińców-protestantów. Jako przykład może posłużyć Akademia Kijowska, rozbudowana przez metropolitę P. Mohyłę, która stała się głównym centrum intelektualnym całego grecko-prawosławnego świata i w swojej organizacji oraz programie nauczania szła za przykładem zachodnich uniwersytetów. Tendencja ta znalazła swój wyraz również w sztuce, w stylu tzw. ukraińskiego (albo kozackiego) baroku, który w oryginalny sposób łączył pierwiastki bizantyjskie i zachodnie.

Tak oto dochodzimy do następującego wniosku. Ukraina – położona między światami kultury grecko-bizantyjskiej i zachodniej, pełnoprawny członek ich obu – starała się na przestrzeni swojej historii połączyć te dwie tradycje w żywą syntezę. Było to wielkie zadanie i nie można zaprzeczyć, że Ukrainie nie udało się go w pełni wykonać. Ukraina zbliżała się do tej syntezy w wielkich epokach swojej historii, w czasach Rusi Kijowskiej i kozaczyzny w XVII w. Jednak choć epoki te były bogate w potencjalne możliwości i częściowe osiągnięcia, w obu przypadkach ostateczna synteza doznała porażki i Ukraina upadła pod ciężarem nadmiernego zewnętrznego nacisku, jak również wewnętrznych sił odśrodkowych. W tym sensie można powiedzieć, iż wielkie zadanie, które tworzy historyczne powołanie ukraińskiego narodu, pozostaje do dziś niewykonane i wciąż jest zadaniem na przyszłość.

1 Zob.: O. Halecki, Historia Europy – jej granice i podziały, tłum. J.M. Kłoczowski, Lublin 1994.

2 Zob. K. Wittfogel, Władza totalna. Studium porównawcze despotyzmu wschodniego, Toruń 2002.

3 Zob. F.J. Turner, The Frontier in American History, New York 1920.

Kształtowanie się ukraińskiego ludu i narodu (uwagi metodologiczne)

Przez pojęcie „lud” należy rozumieć jednostkę etniczną, a przez pojęcie „naród” – jednostkę polityczną1.

Lud powstaje w wyniku połączenia pewnych cech obiektywnych, takich jak język, zwyczaje, specyficzny wspólny styl przenikający wszystkie dziedziny życia danej zbiorowości i nadający mu jednolity (przestrzennie i terytorialnie) „charakter etniczny”. Trudno jest stwierdzić a priori, jakie cechy są potrzebne, aby powstał „lud”, ponieważ ich lista jest zmienna. Istnieją ludy, którym brakuje pewnych cech, uważanych zazwyczaj za niezbędne. Na przykład Szkoci i Irlandczycy bez wątpienia są „ludami”, choć utracili swoje języki ojczyste. Również pochodzenie należy rozumieć relatywnie, nie zaś bezwzględnie. Nie ma w rzeczywistości „czystych rasowo”, czyli zupełnie homogenicznych ludów, chociaż jakieś minimum jednorodności krwi jest konieczne dla egzystencji ludu. W każdym ludzie istnieje różnorodność typów fizycznych (rasowych), ale wariacje te nie wychodzą poza pewne ramy. Człowiek o fizjonomii Włocha będzie w Szwecji nieuchronnie wywoływał wrażenie „obcości”, które wyklucza poczucie przynależności do jednego ludu. Jeśli chce się scharakteryzować „świadomość etniczną”, sprowadzać się ona będzie do poczucia „swojskości”, „bliskości”, mało zaś będzie mieć wspólnego z wiarą w jakieś polityczne ideały.

W ostatnim czasie można zaobserwować świadome usiłowanie pielęgnowania odrębności etnicznej: na przykład w zmienionych warunkach nowoczesnej cywilizacji przemysłowej próbuje się zachować, co tylko się da, z tradycyjnych zwyczajów w życiu rodzinnym i wspólnotowym. Jednak ta świadoma pielęgnacja jest niebezpiecznym momentem w życiu wspólnoty etnicznej. Ludy rodziły się i żyły w ciągu długich stuleci, czasami nawet tysiącleci, choć nikt się o to świadomie nie starał. Dlatego można powiedzieć, iż lud jako zjawisko społeczne należy do sfery wegetatywnej. Nie chcę przydawać mu cech gatunku biologicznego. Cała sfera bytu społecznego świadczy o tym, że człowiek jest stworzeniem duchowym; dlatego kategorie przyrodnicze są nieadekwatne do opisu fenomenów historyczno-społecznych. W odróżnieniu od przynależności do gatunku biologicznego, przynależność do narodu jest uwarunkowana nie tylko urodzeniem (jako faktem biologicznym!), ale i – przede wszystkim – wychowaniem (a więc faktem ze sfery społeczno-kulturowej). Mimo wszystko mówienie o wegetatywności ludu jest do pewnego stopnia uprawnione. Wychowanie, które stanowi o przynależności do danego ludu, nie stawia młodego człowieka przed koniecznością wyboru, odpowiedzialności, samodzielnej decyzji. Dokonuje się w sposób nieświadomy przez bezpośredni wpływ najbliższego otoczenia, przede wszystkim przez rodzinę. Dziecko szybko przejmuje wiele cech (poczynając od języka), które znaczą je przynależnością do określonej wspólnoty etnicznej. Cechy te mają charakter „obiektywny”, co znaczy, że jedynie w nieznacznym stopniu podlegają wpływowi i kontroli świadomych pragnień. Na przykład często spotykamy się z przypadkami ludzi, którzy starają się ukryć fakt swojego pochodzenia z danej społeczności etnicznej, ale akcent czy jakaś cecha zachowania ich zdradza. Napoleon do końca życia nie mógł pozbyć się włoskiego akcentu, podobnie jak Stalin gruzińskiego. W obu przypadkach mamy do czynienia z ludźmi, którzy byli tytanami woli i których świadome życie toczyło się na całkiem innej płaszczyźnie i w zupełnie innym kierunku niż ten, który mógł dać im lud, wśród którego się urodzili. Przykłady te pokazują wielką i niezatartą siłę cech etnicznych, ale jednocześnie ich ograniczenia: determinują człowieka w sferze jego instynktownych nawyków i skłonności, ale w żadnej mierze nie wyznaczają mu celów i ideałów dla świadomego działania.

Z kolei istnienie narodu opiera się na świadomej woli jego członków. Ojcowie nowożytnej teorii politycznej stworzyli w XVII i XVIII w. koncepcję „umowy społecznej”. Oczywiście umowa społeczna nie wytrzymuje krytyki, jeśli rozumie się ją jako fakt historyczny, który dokonuje się w pewnym czasie i miejscu. Jednak idea umowy społecznej dość trafnie oddaje istotę istnienia narodu, w którym punkt ciężkości spoczywa na woli bycia społecznością, podporządkowaniu się prawu i władzy, korzystaniu z praw i wypełnianiu obowiązków. To właśnie miał na myśli francuski myśliciel, który powiedział, iż „naród jest codziennym plebiscytem”2. Co prawda jednostka nie wybiera (przynajmniej zazwyczaj tak się nie dzieje) swojego narodu, przynależność do niego również jest uwarunkowana „przypadkową” okolicznością – urodzeniem. Jednak zachowanie człowieka – i to nie tylko w wyjątkowych, krytycznych momentach historycznych, lecz także w życiu codziennym – jest ekwiwalentem owego „wyboru”, leżącego u podstaw teorii umowy społecznej, tak samo jak poetyckich słów o codziennym plebiscycie. Przykładowo, jeśli człowiek nie chce wypełniać obowiązków związanych z przynależnością do narodu – jeśli sabotuje prawo, nie czuje się współodpowiedzialny za los zbiorowości i jest wierny filozofii „moja chata z kraja” – wtedy czynem świadczy, że nie ceni swojej przynależności do narodu ani samego istnienia narodu jako takiego. Naród, którego duża część lub większość członków jest przepełniona takimi nastrojami, skazany jest na zagładę. Historia pełna jest podobnych przykładów. Na naszych oczach nihilizm narodowy pewnych warstw francuskiego ludu (niechęć do „umierania za Gdańsk”, a także – drobne pozornie zjawisko, w rzeczywistości zaś bardzo znamienne – chroniczny sabotaż podatkowy) lat trzydziestych i czterdziestych XX w. postawił pod znakiem zapytania egzystencję Francji jako narodu.