Darwin, Bóg i sens życia. Dlaczego teoria ewolucji zmienia wszystko - Steve Stewart Williams - ebook

Darwin, Bóg i sens życia. Dlaczego teoria ewolucji zmienia wszystko ebook

Stewart-Williams, Steve

5,0

Opis

Czy religia i nuka są skazane na konflikt? Czy można wierzyć w Boga i w pełni akceptować wszystkie wnioski wypływające z teorii ewolucji (i na odwrót)? Czy w świetle odkryć współczesnej biologii – i innych nauk – człowiek nadal jest „ukoronowaniem stworzenia”, a życiu ludzkiemu przysługuje „przyrodzona świętość”? Czy bez Boga nie ma moralności, a życie ludzkie jest bezcelowe i jałowe? Czy sens życiu nadaje tylko wiara religijna, czy też nauka mówi nam o nim coś ważnego? Te – i podobne – pytania ludzie zadają sobie od wieków, ale po Darwinie musieliśmy nauczyć się odpowiadać na nie w zupełnie nowy sposób. I wierzący, i niewierzący. Dlaczego ewolucjonizm – „niebezpieczna idea Darwina” – stał się tak wielkim wyzwaniem dla naszej wizji samych siebie? Jak zmienił nauki o człowieku i jak zmienił religię? W książce Bóg, Darwin i sens życia na te pytania kompetentnie i wyczerpująco, a przy tym z niekłamanym talentem pisarskim i poczuciem humoru, odpowiada dr Steve Stewart-Williams, wykładowca psychologii ewolucyjnej na Swansea University, absolwent biologii i filozofii na Massey University i McMaster University, autor kilku książek i licznych publikacji poświęconych między innymi filozofii biologii i ewolucji altruizmu. Przydatna (i zajmująca) lektura dla wszystkich, którzy chcieliby zrozumieć implikacje teorii ewolucji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 546

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




STE­VE STE­WART-WIL­LIAMS

Dar­win, Bóg i sens życia

Jak teo­ria ewo­lu­cji zmie­nia wszyst­ko, co (myślałeś, że) wiesz

Przełożył Piotr J. Szwaj­cer

Co­py­ri­ght © 2010 by Ste­ve Ste­wart-Wil­liams

Ori­gi­nal­ly pu­bli­shed by Cam­brid­ge Uni­ver­si­ty Press

Tytuł ory­gi­nału: Dar­win, God and the Me­aning of Life.

How Evo­lu­tio­na­ry The­ory Un­der­mi­nes Eve­ry­thing You Tho­ught You Knew

Co­py­ri­ght © 2014 for this edi­tion by Wy­daw­nic­two CiS

Pro­jekt okładki: Stu­dio Gon­zo & Co.

Ko­rek­ta: Grażyna Ma­sta­lerz

Wszel­kie pra­wa za­strzeżone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­do­wa­nie w urządze­niach do prze­twa­rza­nia da­nych, prze­syłanie drogą elek­tro­niczną (prze­wo­do­wo i bezprze­wo­do­wo), od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie w wystąpie­niach pu­blicz­nych w całości lub

w części tyl­ko za wyłącznym, pi­sem­nym ze­zwo­le­niemwłaści­cie­la praw au­tor­skich.

Wy­da­nie I

Sta­re Grosz­ki 2014

Ad­res re­dak­cji:

Wy­daw­nic­two CiS

Opo­czyńska 2A/5

02–526 War­sza­wa

e-mail:[email protected]

www.cis.pl

ISBN 978–83–61710–12-7 (wer­sja pa­pie­ro­wa)

ISBN 978–83–61710–57–8 (e-book)

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Dla Jane

PODZIĘKO­WA­NIA

Na­pi­sałem tę książkę głównie z tego po­wo­du, że od ja­kichś dzie­sięciu lat właśnie coś ta­kie­go sam chciałem prze­czy­tać.

Oczy­wiście nie po­ra­dziłbym so­bie bez po­mo­cy. Od sa­me­go początku naj­pierw na­ma­wia­li mnie do pra­cy, a później po­ma­ga­li naj­lep­si zna­jo­mi i przy­ja­cie­le, ja­kich mógłbym so­bie wy­ma­rzyć. Pierw­sza na tej liście jest moja żona Jane Ste­wart-Wil­liams, mat­ka mo­ich dzie­ci i miłość mo­je­go życia. Ko­lej­ne miej­sca zaj­mują przy­ja­cie­le, ko­le­dzy i współpra­cow­ni­cy ze wszyst­kich krajów, w których tę książkę pisałem: z No­wej Ze­lan­dii, Ka­na­dy i Wa­lii. Gdy mowa o No­wej Ze­lan­dii, po­dziękować po­wi­nie­nem głównie moim opie­ku­nom na­uko­wym z czasów pi­sa­nia dok­to­ra­tu: Joh­no­wi Pod­do­wi, Ste­phe­no­wi Hil­lo­wi i Ja­me­so­wi Bat­tye. Zwłasz­cza Pod­die­mu wi­nien je­stem wdzięczność, bo gdy­by nie on, nie odważyłbym się za­pew­ne na zmianę te­ma­tu dok­to­ra­tu (na dru­gim roku stu­diów dok­to­ranc­kich!). To była ry­zy­kow­na de­cy­zja, ale opłaciła się. Bez niej moja książka pew­nie nig­dy by nie po­wstała (to długa hi­sto­ria; może kie­dyś ją opo­wiem, przy lep­szej oka­zji). Na post­do­cu zna­lazłem się u Mar­ti­na Daly’ego i Mar­go Wil­son. Bar­dzo dziękuję, że mnie przyjęli (to ko­lej­na długa opo­wieść), że nie przejęli się zbyt­nio, kie­dy pod­pa­liłem im kuch­nię, ale przede wszyst­kim dziękuję im za to, że są tak wspa­niałymi na­ukow­ca­mi. A ra­czej byli, bo Mar­go nie­daw­no od nas odeszła, co było wielką oso­bistą stratą dla mnie i dla wie­lu jej przy­ja­ciół, ale przede wszyst­kim dla na­uki — dziękuję, Mar­go, dziękuję, Mar­ti­nie, i dziękuję wszyst­kim z la­bo­ra­to­rium Daly-Wil­son.

Wspo­mo­gli mnie też bar­dzo licz­ni ko­le­dzy (i koleżanki rzecz ja­sna) ze Swan­sea Uni­ver­si­ty. Gdy po­ja­wiłem się tam obłado­wa­ny no­tat­ka­mi i za­pi­ska­mi, które z cza­sem prze­ro­dzić się miały w książkę, którą właśnie trzy­masz w rękach, stwo­rzy­li mi do­praw­dy świet­ne wa­run­ki do pra­cy

Zupełnie osobną listę osób, którym wi­nien je­stem po­dzięko­wa­nia, tworzą ci, który czy­ta­li i ko­men­to­wa­li ko­lej­ne wer­sje po­wstających roz­działów bądź cały tekst. Otwie­rają ją Gi­les Bo­utel, Ste­phen Hill, Dan­ny Krupp, Rob Lowe, Jane Ste­wart-Wil­liams, An­drew Tho­mas, J.J. To­mash i moja mama Bea Ste­wart. Gi­les Bo­utel zasłużył na to, by być wy­mie­nio­nym dwu­krot­nie — wspie­ra­my się wza­jem w pi­sa­niu od cza­su, gdy obaj mie­liśmy po dzie­więć lat.

An­drew Pe­art z Cam­brid­ge Uni­ver­si­ty Press za­pu­kał do drzwi mo­je­go ga­bi­ne­tu i za­pro­po­no­wał mi pod­pi­sa­nie umo­wy wy­daw­ni­czej. Chwała mu za to. Wdzięczny też je­stem Het­ty Reid, która przejęła w CUP jego obo­wiązki, gdy zna­lazł so­bie nową pracę. Cla­ire Wil­liams z tego sa­me­go wy­daw­nic­twa po­mogła mi wy­brać okładkę.

Na tym li­sta mo­ich zo­bo­wiązań oczy­wiście się nie kończy. Oto po­zo­sta­li, którzy po­win­ni się na niej zna­leźć: Mark Ay­ling, Hi­la­ry Ni­choll Bar­tle, Alan Be­aton, Lau­ra Bell, Dave Ben­ton, Mark Bla­gro­ve, Ste­phen Bo­ul­ter, Paul Bra­in, Brian Ca­inen, Gret­chen Car­roll, Neil Car­ter, Ju­lia Da­vis-Co­ombs, Ge­rald Dre­aver, Da­niel Dun­la­vey, Si­mon Dy­mond, Ja­son Evans, Lau­ra Finn, Nik­ki Fin­ne­mo­re, Iain Ford, Anna Har­rod, Mar­cus Hinds, Da­niel Jef­fa­res, Mi­chel­le Lee, An­drew Lo­ugh­nan, Da­niel Lo­ugh­nan, Lisa Osbor­ne, Phil New­ton, Car­rie Par­kin­son, Andy Par­rott, Ian Pep­per, Ri­chard Por­ter, San­da­na­lak­sh­mi Ra­ma­kri­sh­nan, Jor­dan Ran­dell, Phil Reed, Ian Rus­sell, Tim Ry­der, Jac­kie Scholz, Da­vid Ski­bin­ski, Dan Skip­per, Paul Spen­ce, Jo­lyon Ste­wart, Lyn­sey Tho­mas, Phil Tuc­ker, So­phie Ulbrich-Ford, Bar­ba­ra Wil­liams i Brian Wil­liams.

Odrębne po­dzięko­wa­nia składam Dar­wi­no­wi i In­dii, którzy dziel­nie zno­si­li ma­ru­dze­nie swo­je­go zajętego pracą ta­tu­sia.

Roz­dział pierw­szyDar­win i wiel­kie py­ta­nia

Możliwe, że dla przyszłych po­ko­leń właśnie to na­zwi­sko wy­zna­czać będzie punkt zwrot­ny w in­te­lek­tu­al­nej hi­sto­rii cy­wi­li­za­cji Za­cho­du […] Jeżeli Dar­win miał rację, to rok 1859 po­wi­nien zo­stać uzna­ny za mo­ment na­ro­dzin współcze­snej myśli.

Will Du­rant

Jeżeli wszyst­kie or­ga­ni­zmy po­chodzą od wspólne­go przod­ka, nie jest błędem stwier­dze­nie, że bios­fe­ra zaczęła myśleć w mo­men­cie, gdy na­ro­dziła się ludz­kość. Cała resz­ta życia to ciało — umysłem je­steśmy my.

E.O. Wil­son

Kom­plet­nie obce mi jest spoj­rze­nie ogra­ni­czo­ne wyłącznie do Zie­mi. Życie byłoby tak mało cie­ka­we, gdy­by ogra­ni­czało się wyłącznie do tej pla­ne­ty. Czuję to — głęboko i in­stynk­tow­nie — całym swo­im je­ste­stwem.

Ber­trand Rus­sell

DLA­CZE­GO TU JE­STEŚMY?

Teo­ria ewo­lu­cji od­po­wia­da na jed­no z najgłębszych i naj­bar­dziej fun­da­men­tal­nych pytań, ja­kie kie­dy­kol­wiek po­sta­wi­li so­bie lu­dzie, na py­ta­nie, które nur­to­wało świa­do­me umysły od chwi­li, gdy świa­do­me umysły po­ja­wiły się we Wszechświe­cie: „Dla­cze­go tu je­steśmy, skąd się wzięliśmy na tej pla­ne­cie?”. Prze­cież w su­mie jest całkiem zwy­czaj­na, krąży wokół całkiem zwy­czaj­nej gwiaz­dy w całkiem zwy­czaj­nym układzie słonecz­nym. Ten z ko­lei sta­no­wi część całkiem zwy­czaj­nej ga­lak­ty­ki, jed­nej z mi­liardów, ja­kie składają się na ob­ser­wo­wal­ny Wszechświat.

Z dru­giej jed­nak stro­ny to bar­dzo dziw­na pla­ne­ta, bo pew­na drob­na część jej po­wierzch­ni zdołała jakoś prze­kształcić się w życie. Więcej — jesz­cze dziw­niej — część tej części, część życia, dys­po­nu­je dziś świa­do­mością własne­go ist­nie­nia i jest zdol­na ro­zu­mieć — choć znów w części — ota­czający ją świat. Jak to się stało? Jak drob­ne frag­men­ty Wszechświa­ta mogły zor­ga­ni­zo­wać się w taki sposób, by osiągnąć świa­do­mość własne­go ist­nie­nia i ist­nie­nia tego zakątku Wszechświa­ta, w ja­kim się wyłoniły. Dla­cze­go — in­a­czej mówiąc — tu je­steśmy?!

Od­po­wiedź, którą jako pierw­szy sfor­mułował an­giel­ski uczo­ny Ka­rol Dar­win, brzmi: je­steśmy tu­taj, bo wy­ewo­lu­owa­liśmy. Nie­ste­ty nie wszy­scy tę od­po­wiedź za­ak­cep­to­wa­li. Dar­winowska teo­ria ewo­lu­cji po­przez dobór na­tu­ral­ny od początku wzbu­dzała ol­brzy­mie kon­tro­wer­sje — i jest tak nadal. Z jed­nej stro­ny mnóstwo lu­dzi po pro­stu ją po­ko­chało — ta wi­zja ich eks­cy­tu­je, po­ry­wa, i to dzięki niej ro­zu­mieją świat, w którym żyją, z dru­giej stro­ny całe mnóstwo — na­prawdę mnóstwo — lu­dzi wręcz nie­na­wi­dzi, tak:  n i e n a w i d z i  tej idei. Uznają, że za­tru­wa ludz­kie umysły i nisz­czy społeczeństwa, i na­prawdę nie mogą się z nią po­go­dzić. To dla nich prze­jaw „cy­wi­li­za­cji śmier­ci” lub „do­gmat ciem­ności i śmier­ci”, jak na­pi­sał je­den z przed­sta­wi­cie­li tego gro­na1. Niektórzy uważają, że teo­ria ewo­lu­cji jest częścią wiel­kie­go spi­sku, który ma na celu ode­rwa­nie lu­dzi od Boga — spi­sku ate­istów.

Wy­da­je się jed­nak, że w jed­nym naj­za­cie­klej­si wro­go­wie i naj­za­go­rzal­si zwo­len­ni­cy ewo­lu­cjo­ni­zmu mogą się zgo­dzić: i dla jed­nych, i dla dru­gich teo­ria Dar­wi­na jest jedną z naj­ważniej­szych w na­szej in­te­lek­tu­al­nej hi­sto­rii. Nie brak zresztą ta­kich, którzy twierdzą, że nie jedną z naj­ważniej­szych, tyl­ko po pro­stu  n a j w a ż n i e j s z ą.  Po­wo­dy są dość oczy­wi­ste — jej im­pli­ka­cje wy­kra­czają da­le­ko poza her­me­tycz­ne aka­de­mic­kie dys­pu­ty (które zwy­kle poza aka­de­mi­ka­mi, i to bar­dzo wąskim ich gro­nem, mało kogo w ogóle ob­chodzą). W odróżnie­niu od mo­de­lu stan­dar­do­we­go czy, po­wiedz­my, teo­rii względności, które (po­zor­nie) na na­sze życie mają wpływ nie­wiel­ki, teo­ria ewo­lu­cji wprost od­no­si się kwe­stii za­sad­ni­czych — na­szej wi­zji sa­mych sie­bie i na­szego miej­sca we Wszechświe­cie. Z ewo­lu­cjo­ni­zmu wy­ni­kają ważne wnio­ski. Ważne dla lu­dzi, bo od­noszące się do kwe­stii istot­nych dla każdego człowie­ka, a co więcej ta­kich, w których każdy ma coś do po­wie­dze­nia (albo mu się tak zda­je). W tej książce przyj­rzy­my się bar­dziej szczegółowo ta­kim właśnie kwe­stiom. Dokład­niej — na ko­lej­nych stro­nach prze­ana­li­zu­je­my im­pli­ka­cje teo­rii ewo­lu­cji dla ta­kich oto ważkich fi­lo­zo­ficz­nie pytań:

1. Ewo­lu­cja a ist­nie­nie Boga

2. Ewo­lu­cja a miej­sce człowie­ka w na­tu­rze

3. Ewo­lu­cja a mo­ral­ność (pro­blem do­bra i zła)2.

Mogłoby się wy­da­wać, że teo­ria Dar­wi­na — ani żadna inna teo­ria na­uko­wa, uogólniając — nie ma żad­ne­go od­nie­sie­nia do ta­kich pytań. Prze­cież na­uka ma do­ty­czyć em­pi­rii i faktów, a cała resz­ta, wszyst­ko, z czym ucze­ni so­bie nie radzą, to właśnie do­me­na fi­lo­zo­fii.

Teo­ria ewo­lu­cji, wszędzie tam, gdzie jest sto­so­wa­na, od­no­si bez­dy­sku­syj­ne suk­ce­sy. Ale — można usłyszeć — w żaden sposób nie od­po­wia­da na py­ta­nia i nie roz­wiązuje pro­blemów roztrząsa­nych od wieków przez fi­lo­zofów. Jeśli ktoś nie jest za­de­kla­ro­wa­nym kre­acjo­nistą albo fun­da­men­ta­listą li­te­ral­nie od­czy­tującym swo­je pi­smo święte, może wręcz twier­dzić (ze­tknąłem się z ta­ki­mi opi­nia­mi), że nie ma żad­ne­go związku między ewo­lu­cjo­ni­zmem a ist­nie­niem (lub nieist­nie­niem) Boga — w ta­kim ujęciu ewo­lu­cjo­nizm jest spójny i z ate­izmem (co oczy­wi­ste), ale i z te­izmem. Inni z ko­lei mówią, że teo­ria ewo­lu­cji nie ma żad­ne­go związku z mo­ral­nością, bo prze­cież — znów — bio­lo­gia od­no­si się do faktów, ety­ka zaś do war­tości, a prze­cież „nie da się” wy­pro­wa­dzić war­tości z faktów. Enig­ma­tycz­ny jak zwy­kle Lu­dwig Wit­t­gen­ste­in był naj­wy­raźniej zwo­len­ni­kiem tego sta­no­wi­ska, stwier­dził bo­wiem wprost, że teo­ria Dar­wi­na ma tyle samo wspólne­go z fi­lo­zofią co inne kon­cep­cje z ob­sza­ru nauk ścisłych — czy­li nic3.

Wie­lu lu­dzi nie zga­dza się jed­nak z ta­kim poglądem i ma ku temu do­bre po­wo­dy. Już choćby to — by sięgnąć po ar­gu­ment pierw­szy z brze­gu — że przez ewo­lu­cyj­ne oku­la­ry na­sze tra­dy­cyj­ne prze­ko­na­nia fi­lo­zo­ficz­ne za­czy­nają wyglądać zupełnie in­a­czej. Jak wspa­nia­le ujął to wiel­ki an­giel­ski fi­lo­zof Ber­trand Rus­sell:

Jeżeli człowiek wy­ewo­lu­ował drogą nie­do­strze­gal­nych prze­mian od niższych form życia, wie­le pytań sta­je się na­prawdę trud­nych. W ja­kim mo­men­cie ewo­lu­cji na przykład nasi przod­ko­wie po­sie­dli wolną wolę? Na którym eta­pie tej długiej podróży od ame­by uzy­ska­li nieśmier­telną duszę? Kie­dy po raz pierw­szy sta­li się zdol­ni do popełnia­nia tak nik­czem­nych czynów, że do­bro­tli­wy stwórca mógł już z czy­stym su­mie­niem ska­zać ich na wiecz­ne potępie­nie? Większość lu­dzi zgo­dzi się chy­ba, że byłaby to zbyt sro­ga kara dla małp, na­wet uwzględniw­szy skłonność tych stwo­rzeń do zrzu­ca­nia ko­kosów na głowy podglądających ich Eu­ro­pej­czyków. Ale już taki Pi­the­can­th­ro­pus erec­tus? Czy to on zjadł to nieszczęsne jabłko? A może ra­czej Homo pe­ki­nen­sis?4

To istot­nie nie­wy­god­ne py­ta­nia, a po­dob­nych można zadać jesz­cze wie­le. Skąd cho­ciażby u wszech­moc­ne­go stwórcy (całego Wszechświa­ta!) to za­dzi­wiające przy­wiąza­nie do dwu­nożnych tro­pi­kal­nych małp? Dla­cze­go sam przy­brał cie­lesną po­stać jed­ne­go z tych oso­bli­wych bez­ogo­nia­stych na­czel­nych? Cze­mu tak potężna isto­ta ma­niac­ko cze­pia się ta­kich dro­biazgów, jak sposób ubie­ra­nia się i za­cho­wa­nia sek­su­al­ne jed­ne­go z tysięcy ga­tunków ziem­skich ssaków, a zwłasz­cza jego sa­mic? I kim są anioły — czy one też wy­ewo­lu­owały drogą do­bo­ru na­tu­ral­ne­go? Czy to ko­lej­ne na­czel­ne — nasi ku­zy­ni, tak jak ne­an­der­tal­czy­cy? Jeśli nie, to cze­mu są tak po­dob­ni do Homo sa­piens?

Py­ta­nia tego typu to oczy­wiście tyl­ko przed­smak pro­blemów, ja­kich teo­ria ewo­lu­cji przy­spa­rza na­szej tra­dy­cyj­nej fi­lo­zo­fii. Jej im­pli­ka­cje są jed­nak znacz­nie poważniej­sze. Wie­lu lu­dzi zresztą od sa­me­go początku zda­wało so­bie sprawę, jak wiel­kim i ra­dy­kal­nym wy­zwa­niem jest teo­ria Dar­wi­na dla całej fi­lo­zo­fii. Również sam Dar­win to so­bie uświa­da­miał. W jed­nym z wcze­snych no­tat­ników za­pi­sał (szy­frując prze­zor­nie, jak to miał w zwy­cza­ju): „Po­cho­dze­nie człowie­ka jest już do­wie­dzio­ne. Me­ta­fi­zy­ka roz­kwit­nie. Ten, kto zro­zu­mie szym­pan­sa, uczy­ni dla me­ta­fi­zy­ki więcej niż Loc­ke”5. Dar­win był człowie­kiem ra­czej ostrożnym i nie roz­wi­jał tego wątku swej twórczości zbyt in­ten­syw­nie. Inni jed­nak nie byli aż tak powściągli­wi. Już w dru­giej połowie XIX wie­ku im­pli­ka­cje teo­rii Dar­wina były przed­mio­tem dość ożywio­nej dys­ku­sji i, rzecz ja­sna, licz­nych sporów (co skądinąd trud­no uznać za za­ska­kujące — jak po­wie­dział kie­dyś psy­cho­log Wil­liam Ja­mes, pod jed­nym względem do fi­lo­zofów można mieć za­ufa­nie: na pew­no nie będą się ze sobą zga­dzać). Niektórzy uzna­li za­tem, że ewo­lu­cjo­nizm sta­no­wi śmier­tel­ne za­grożenie dla re­li­gii, inni, prze­ciw­nie, do­strze­gli w nim „znaczący postęp myśli teo­lo­gicz­nej”6. Zda­niem części teo­ria Dar­wi­na ze­pchnęła nas z naj­wyższej grzędy, jaką zawłasz­czy­liśmy so­bie w króle­stwie zwierząt, inni, prze­ciw­nie, uzna­li, że to do­pie­ro Dar­win wyjaśnił, jak zna­leźliśmy się na szczy­cie tej dra­bi­ny. Byli lu­dzie, którzy w teo­rii ewo­lu­cji do­strze­gli dro­go­wskaz po­ka­zujący, czym jest do­bro i jak je osiągnąć. Dla in­nych z teo­rii tej wprost wypływał wnio­sek, że  n i e   m a  do­bra ani zła, czy­li że ewo­lu­cja pod­waża całą mo­ral­ność. Nie minęła de­ka­da od śmier­ci twórcy teo­rii ewo­lu­cji, a Jo­siah Roy­ce tak oce­nił zna­cze­nie jego ar­cy­dzieła, O po­wsta­wa­niu ga­tunków: „Od cza­su New­to­now­skich Prin­ci­pia żadne na­uko­we dzieło nie miało większe­go zna­cze­nia dla fi­lo­zo­fii niż pra­ca Dar­wi­na”7.

Bar­dzo nie­for­tun­ne było to, że w XX wie­ku fi­lo­zo­fo­wie prak­tycz­nie za­po­mnie­li o Dar­wi­nie8. Większość z nich bo­wiem zgo­dziła się z tezą Wit­t­gen­ste­ina, że teo­ria ewo­lu­cji nie ma żad­ne­go zna­cze­nia dla fi­lo­zo­fii. Trwało to aż do ostat­nich de­kad ubiegłego wie­ku, kie­dy to po­ja­wiło się kil­ku wy­bit­nych fi­lo­zofów — choćby Da­niel Den­nett, Mi­cha­el Ruse czy Pe­ter Sin­ger — którzy w swo­jej dzie­dzi­nie zaczęli przy­wra­cać Dar­wi­no­wi należne mu miej­sce. Zwłasz­cza Den­nett uznał to za swoją misję. Jak pisał, dar­wi­nizm jest praw­dzi­wym „uni­wer­sal­nym kwa­sem”, działającym na każdym polu ludz­kiej myśli; fi­lo­zofia, jak do­wo­dził, nie jest tu żad­nym wyjątkiem.

Oczy­wiście fi­lo­zo­fia od daw­na uzna­wa­na jest za tę do­menę ak­tyw­ności in­te­lek­tu­al­nej, która po­tra­fi pod­ważyć i za­kwe­stio­no­wać na­sze na­wet najgłębsze prze­ko­na­nia. Nie­co iry­tujący dzie­więtna­sto­wiecz­ny fi­lo­zof Frie­drich Nie­tz­sche (skądinąd po­zo­stający pod wiel­kim wpływem idei Dar­wi­na) wi­dział w fi­lo­zofii „potężny śro­dek wy­bu­cho­wy, przed którym nic nie jest bez­piecz­ne”. Gdy ope­ru­je­my ta­kim języ­kiem, pro­blem roz­ważany w tej książce sta­je się py­ta­niem o to, co się dzie­je, kie­dy uni­wer­sal­ny kwas zmie­sza­my z potężnym środ­kiem wy­bu­cho­wym. Najkrótsza od­po­wiedź brzmi: ta mie­szan­ka sta­no­wi bar­dzo poważne za­grożenie dla na­szych naj­sil­niej za­ko­rze­nio­nych i najdłużej żywio­nych prze­ko­nań o Bogu, mo­ral­ności i człowie­ku. Pełną od­po­wiedź po­sta­ram się za­wrzeć na ko­lej­nych stro­ni­cach tej książki. Nim jed­nak wda­my się w szczegóły, po­zwolę so­bie pokrótce za­sy­gna­li­zo­wać, po ja­kich ob­sza­rach będzie­my się po­ru­szać, ja­kie kon­kret­ne py­ta­nia będzie­my za­da­wać i z ja­ki­mi poglądami ze­tknie­my się po dro­dze.

CZĘŚĆ I. DAR­WIN A RE­LI­GIA9

Roz­po­czy­nam od py­ta­nia o ist­nie­nie Boga. Czy to Bóg stwo­rzył nas na swój „ob­raz i po­do­bieństwo”, czy ra­czej my jego; lub, sko­ro już powołuje­my się na Nie­tz­sche­go: „Czy człowiek jest jedną z pomyłek Boga? Czy Bóg jest pomyłką człowie­ka?”. A oto kil­ka in­nych pytań, które również za­da­my w tej części książki:

Czy ktoś, kto ak­cep­tu­je teo­rię ewo­lu­cji, może równo­cześnie wie­rzyć w Boga? • Czy to Bóg ste­ru­je prze­bie­giem pro­cesów ewo­lu­cyj­nych? • Czy Bóg wy­brał dobór na­tu­ral­ny jako me­todę two­rze­nia życia? • Czy chcąc wyjaśnić po­cho­dze­nie życia, Wszechświa­ta i świa­do­mości, mu­si­my się odwoływać do Boga? • Czy cier­pie­nie, nie­uchron­nie wpi­sa­ne w dobór na­tu­ral­ny, świad­czy o tym, że Boga nie ma (bądź, jeśli jest, jest Bo­giem złym)?

Nie będzie­my się w ko­lej­nych roz­działach zaj­mo­wać wszyst­ki­mi ar­gu­men­ta­mi na rzecz ist­nie­nia (nieist­nie­nia) Boga, lecz tyl­ko tymi, które mają bez­pośred­ni związek z teo­rią ewo­lu­cji. Poniżej krótkie pod­su­mo­wa­nie ko­lej­nych tworzących ją roz­działów.

ROZ­DZIAŁ 2. WAL­KA TY­TANÓW

Za­czy­na­my od sa­me­go początku: czy wy­ewo­lu­owa­liśmy, czy też Bóg stwo­rzył nas w na­szej obec­nej po­sta­ci? Oczy­wiście nie są to je­dy­ne możliwości, ale te dwie opcje przy­ciągają naj­więcej uwa­gi i dla większości lu­dzi to właśnie między nimi to­czy się klu­czo­wy spór. Szczęśli­wie tak się zda­rzyło, że rze­czy­wiście jed­na z nich jest praw­dzi­wa. Czy­tel­ni­cy, którzy wiedzą już co nie­co o teo­rii ewo­lu­cji i mie­li stycz­ność z de­batą kre­acjo­nizm kon­tra ewo­lu­cjo­nizm, mogą w za­sa­dzie ten roz­dział opuścić i przejść do ko­lej­ne­go, choć mam na­dzieję, że na­wet oni znajdą w nim coś cie­ka­we­go.

Na początku roz­działu oma­wiam pokrótce główne idee kre­acjo­ni­zmu i teo­rii ewo­lu­cji (czy wszy­scy wiedzą na przykład, że to nie Dar­win jest twórcą kon­cep­cji ewo­lu­cji?). Da­lej przed­sta­wiam krótki przegląd naj­bar­dziej fa­scy­nujących świa­dectw em­pi­rycz­nych po­twier­dzających praw­dzi­wość ewo­lu­cjo­ni­zmu. Prze­ko­na­my się, w jaki sposób za po­mocą teo­rii ewo­lu­cji można wyjaśnić różne in­a­czej kom­plet­nie nie­zro­zu­miałe zja­wi­ska ze świa­ta na­tu­ry. Do­wie­my się na przykład, dla­cze­go skrzydła nie­to­pe­rzy bar­dziej przy­po­mi­nają płetwy wie­lo­rybów niż skrzydła ptaków, dla­cze­go pta­ki nie­lo­ty wciąż mają skrzydła, dla­cze­go w roz­wo­ju płodo­wym człowie­ka po­ja­wiają się zawiązki łuków skrze­lo­wych, dla­cze­go wie­lo­ryby cza­sem rodzą się z tyl­ny­mi kończy­na­mi, a lu­dzie z ogo­na­mi. Roz­pa­trzy­my też kil­ka ar­gu­mentów prze­ciw teo­rii ewo­lu­cji. Do najczęściej przy­woływa­nych należy ist­nie­nie struk­tur, które — tak przy­najm­niej twierdzą zwo­len­ni­cy pro­jek­tu — po pro­stu nie mogły wy­ewo­lu­ować w dro­dze do­bo­ru na­tu­ral­ne­go. Naj­pow­szech­niej przy­woływa­ne przykłady ta­kich „nie­wy­jaśnial­nych” bio­lo­gicz­nych fe­no­menów to wić bak­te­ryj­na, układ od­por­nościo­wy i ka­ska­da krzep­nięcia krwi. Na­wet za­li­czający się do gro­na zwo­len­ników na­uki nie­spe­cja­liści mają pro­ble­my z tymi prze­ma­wiającymi do wy­obraźni — po­zor­nie, jak pokażemy — ar­gu­mentami. Jeśli ktoś z was również się z nimi ze­tknął i również zaczął wątpić w dar­wi­nizm, ozna­cza to pro­stu, że zo­stał jedną z wie­lu ofiar spryt­nych za­biegów mar­ke­tin­go­wych ru­chu In­te­li­gent­ne­go Pro­jek­tu, czy­li kre­acjo­nistów po pro­stu. Na szczęście uważna lek­tu­ra Roz­działu 2. po­zwo­li wam już nig­dy więcej nie wpaść w taką pułapkę.

ROZ­DZIAŁ 3. PRO­JEKT PO DAR­WI­NIE

W Roz­dzia­le 3. zaj­mie­my się jed­nym ważniej­szych fi­lo­zo­ficz­nych ar­gu­mentów na rzecz ist­nie­nia Boga, tak zwa­nym do­wo­dem z pro­jek­tu. Pod­stawę tego „do­wo­du” sta­no­wi twier­dze­nie, że pew­ne ele­men­ty świa­ta przy­ro­dy wyglądają tak, jak­by były ide­al­nie za­pro­jek­to­wa­ne do re­ali­za­cji funk­cji, którym służą (na przykład oczy, kły, pa­zu­ry…). A sko­ro coś zo­stało za­pro­jek­to­wa­ne, mu­siał ist­nieć pro­jek­tant. I tym pro­jek­tantem jest Bóg. Jak się prze­ko­na­my, teo­ria ewo­lu­cji oba­la ten dowód i dla­te­go właśnie sta­no­wi tak poważne wy­zwa­nie dla myśle­nia te­istycz­ne­go,  n a w e t   d l a   t y c h   l u d z i,  k t ó r y c h   w i a r a   b a z u j e   n a   i n n y c h   p r z e s ł a n k a c h.  Pokażę też, dla­cze­go w tym aku­rat ob­sza­rze fi­lo­zo­fii do­ro­bek Dar­wi­na ma większe zna­cze­nie niż do­ro­bek jed­ne­go z naj­większych fi­lo­zofów wszech czasów — Da­vi­da Hume’a.

ROZ­DZIAŁ 4. BÓG DAR­WI­NA

W ko­lej­nych roz­działach Części I zaj­mo­wać się będzie­my głównie py­ta­niem, czy ktoś, kto ak­cep­tu­je teo­rię ewo­lu­cji, może równo­cześnie wie­rzyć w Boga. Na pierw­szy rzut oka od­po­wiedź jest oczy­wi­sta — tak, można wie­rzyć i w Boga, i w ewo­lucję. Wie­my o tym choćby stąd, że jest całe mnóstwo lu­dzi, którzy rze­czy­wiście  w i e r z ą  w jed­no i dru­gie. Ten nie­kwe­stio­no­wal­ny fakt często zresztą przy­ta­cza­ny jest na dowód nie­sprzecz­ności obu tych prze­ko­nań. Nie jest to jed­nak dowód zbyt moc­ny — w za­sa­dzie wy­ka­zać w ten sposób można je­dy­nie to, że jeśli między tymi prze­ko­naniami ist­nie­je sprzecz­ność, nie jest ona oczy­wi­sta i można jej nie do­strzec. Roz­ważając ten pro­blem, od­nie­sie­my się między in­ny­mi do naj­bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nych wyjaśnień, ja­kie przy­wołują teiści usiłujący go­dzić Boga z ewo­lu­cjo­ni­zmem. Można się na przykład spo­tkać ze stwier­dze­niem, że właśnie on ste­ru­je prze­bie­giem pro­cesów ewo­lu­cyj­nych; wszyst­kich lub przy­najm­niej tych klu­czo­wych. Inni wierzący głoszą z ko­lei, że to Bóg wy­brał dobór na­tu­ral­ny jako me­todę two­rze­nia życia. Zwo­len­ni­ka­mi po­dob­nych poglądów jest zresztą wie­lu na­prawdę wy­bit­nych na­ukowców i pro­mi­nent­nych in­te­lek­tu­alistów, więc jeśli wy również usiłuje­cie w ra­cjo­nal­ny sposób go­dzić wiarę w Boga z ak­cep­tacją ewo­lu­cji, ma­cie bar­dzo do­bre to­wa­rzy­stwo. Tyle że, nie­ste­ty, je­steście w błędzie. To właśnie chciałbym wy­ka­zać wszyst­kim moim czy­tel­ni­kom w Roz­dzia­le 4.

ROZ­DZIAŁ 5. BÓG LUK

W tym roz­dzia­le zaj­mie­my się ar­gu­men­tem, który za­pew­ne prze­mknął przez głowę przy­najm­niej części czy­tel­ników. Otóż na­wet jeśli teo­ria ewo­lu­cji wyjaśnia, dla­cze­go świat przy­ro­dy wy­da­je się za­pro­jek­to­wa­ny, to i tak po­zo­sta­je wie­le za­ga­dek, których nie roz­wiązuje; za­ga­dek, a ra­czej ta­jem­nic, których wyjaśnia­nie wie­dzie nas wprost do Boga! Ta­jem­ni­ca I — jak zaczęło się życie? Ewo­lu­cja tłuma­czy, co praw­da, jak z wcześniej ist­niejących ga­tunków po­wstają nowe, ale nic nie mówi o tym, jak (z nie-życia) mogło wyłonić się życie; jak po­wstały pierw­sze sa­mo­re­pli­kujące się komórki. Ta­jem­ni­ca II — jak zaczął się Wszechświat i dla­cze­go jest tak do­sko­na­le „do­pa­so­wa­ny” do ewo­lu­cji życia? I wresz­cie ta­jem­nica III — jak w świe­cie ma­te­rii i ru­chu po­wstały umysł i świa­do­mość? Każda z tych ta­jem­nic, a ra­czej każde z tych pytań, wska­zu­je na ewi­dentną lukę w na­uko­wej wi­zji świa­ta, lukę, którą za­pew­ne tyl­ko Bóg może wypełnić. Usto­sun­ko­wując się do ta­kich idei, odwołamy się do (na­uko­wych) ar­gu­mentów, które części czy­tel­ników, przy­znam, mogą się wydać nie­co sza­lo­ne. Będę na przykład pisał o tym, że być może nasz Wszechświat jest tyl­ko jed­nym z wie­lu i że dar­wi­now­skie pra­wa ewo­lu­cji mogą też tłuma­czyć, w jaki sposób ewo­lu­ują różne wszechświa­ty. Pokażę jed­nak, że w świe­tle współcze­snej fi­zy­ki ta­kie na pierw­szy rzut oka zwa­rio­wa­ne idee są co naj­mniej god­ne roz­ważenia. A na zakończe­nie wykażę, dla­cze­go naj­now­sze ba­da­nia nad ewo­lu­ującym umysłem nie dość, że zde­cy­do­wa­nie nie zmu­szają nas do odwoływa­nia się do Boga, to wręcz skłaniają do kon­klu­zji, że ist­nie­nie ta­kiego nad­na­tu­ral­ne­go bytu sta­je się co­raz mniej praw­do­po­dob­ne (a nie prze­ciw­nie). Tym sa­mym prze­cho­dzi­my do jed­ne­go z tak zwa­nych osta­tecz­nych pytań: dla­cze­go ist­nieje ra­czej coś niż nic?

ROZ­DZIAŁ 6. DAR­WIN I PRO­BLEM ZŁA

Teo­ria ewo­lu­cji nie eli­mi­nu­je przy­czyn ludz­kiej wia­ry w Boga; ona tyl­ko do­star­cza uza­sad­nień, by  n i e   w i e r z y ć.  Weźmy cho­ciażby słynny pro­blem zła. Na długo przed Dar­wi­nem pod­no­szo­no ar­gu­ment, że wszech­moc­ny i miłosier­ny ponoć Bóg nie dopuściłby prze­cież do tak wiel­kie­go zła (cier­pie­nia), ja­kim prze­pełnio­ny jest świat. Teo­ria ewo­lu­cji jesz­cze moc­niej ten pro­blem uwy­pu­kla — pro­ce­sy ewo­lu­cyj­ne, które nas ukształtowały, niosły nie­zmie­rzo­ne wręcz cier­pie­nie mi­liar­dom stwo­rzeń przez mi­lio­ny lat. Sam Dar­win opi­sał ewo­lucję jako „po­kraczną, mar­no­trawczą, pełną błędów i nie­wy­obrażal­nie okrutną”10. Dla­cze­go Bóg miałby two­rzyć życie w tak god­ny na­ga­ny sposób? Ar­gu­men­ty, który przy­ta­czam w Roz­dzia­le 6., pro­wadzą do jed­no­znacz­ne­go wnio­sku — jeśli Bóg na­prawdę ist­nie­je, kre­acjo­niści mają trochę ra­cji, ale na­wet wte­dy na pew­no mylą się co do jego na­tu­ry. Przy oka­zji uza­sad­nia­nia tej tezy odwołamy się do bar­dzo różnych kwe­stii, ta­kich jak py­ta­nie o świa­do­mość in­nych zwierząt, o to, czy od­czu­wają one przy­jem­ność i ból, czy też są tyl­ko nieświa­do­my­mi sie­bie bio­lo­gicz­ny­mi au­to­ma­ta­mi. Za­py­ta­my też, czy jeśli już Bóg ist­nie­je, rze­czy­wiście po­win­niśmy mu być posłuszni (sze­rzej za­in­te­re­so­wa­nych tym py­ta­niem odsyłam zwłasz­cza do przy­pisów).

ROZ­DZIAŁ 7. RE­LI­GIA W PRZE­BRA­NIU

W Roz­dzia­le 7. zmie­rzy­my się z bar­dzo częstą re­akcją na ar­gu­men­tację, którą przy­to­czy­liśmy we wcześniej­szych roz­działach. Otóż często można usłyszeć, że naszą kry­tykę za­sto­so­wać można tyl­ko wo­bec tra­dy­cyj­nej, an­tro­po­mor­ficz­nej wi­zji Boga. Tym­cza­sem — to nie­rzad­ka de­kla­ra­cja — „Mój Bóg jest by­tem znacz­nie bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nym”. To może być wia­ra w „osta­teczną rze­czy­wi­stość”, w „Naj­wyższy Byt”, który miałby być pod­stawą i wa­run­kiem eg­zy­sten­cji wszyst­kie­go, co ist­nie­je. Może rze­czy­wiście ta­kie wi­zje Boga są od­por­ne na „uni­wer­sal­ny kwas” dar­wi­ni­zmu. A może jed­nak nie? W każdym ra­zie właśnie tymi kwe­stia­mi zaj­mie­my się w zakończe­niu Części I.

CZĘŚĆ II. ŻYCIE PO DAR­WI­NIE11

W naj­większym skrócie ta część książki oma­wiać będzie kwe­stie tra­dy­cyj­nie za­li­cza­ne do  a n t r o p o l o g i i   f i l o z o f i c z n e j,  sub­dy­scy­pli­ny fi­lo­zo­fii, która zaj­mu­je się ta­ki­mi pro­ble­ma­mi, jak sta­tus człowie­ka w na­tu­rze czy sens i cel życia. A oto niektóre bar­dziej szczegółowe py­ta­nia, ja­kie będzie­my w ko­lej­nych roz­działach (8.–10.) za­da­wać:

Czy umysł może prze­trwać śmierć ciała? • Czy Wszechświat ma świa­do­mość? • Czy sto­imy „wyżej” od in­nych zwierząt? • Czy dobór na­tu­ral­ny nie­uchron­nie pro­wa­dzi do postępu, czy też taka in­ter­pre­ta­cja teo­rii Dar­wi­na jest błędna? • Jaki jest sens życia? • Czy teo­ria ewo­lu­cji od­bie­ra życiu sens?

ROZ­DZIAŁ 8. CZŁOWIEK I JEGO MIEJ­SCE WE WSZECHŚWIE­CIE

W tym roz­dzia­le będzie­my się zaj­mo­wać miej­scem, ja­kie człowiek — i ludz­ki umysł — zaj­mu­je we Wszechświe­cie. Moim zda­niem przy­najm­niej jest to je­den z naj­lep­szych roz­działów w całej książce. Do­wie­my się na przykład, dla­cze­go myśle­nie w ka­te­go­riach ewo­lu­cyj­nych pro­wa­dzi do za­kwe­stio­no­wa­nia wie­lu po­wszech­nie po­dzie­la­nych, „oczy­wi­stych”, z po­zo­ru zdro­wo­rozsądko­wych założeń co do na­tu­ry świa­ta, na przykład idei, że wszyst­ko, co kie­dy­kol­wiek ist­niało w całej hi­sto­rii Wszechświa­ta albo dys­po­no­wało umysłem, albo nie, było istotą ludzką albo nią nie było; ba, na­wet że za­wsze możemy jed­no­znacz­nie stwier­dzić, czy coś jest, czy nie jest życiem. Prze­ko­na­my się również, że przy­najm­niej z ewo­lu­cyj­nej per­spek­ty­wy świa­do­my umysł nie stoi „poza” ani „po­nad” na­turą, ale jest tyl­ko jej drob­nym frag­men­tem. Kon­se­kwen­cje tego fak­tu są bar­dzo poważne. Choćby ta­kie, że w ta­kim ujęciu na­sza świa­do­mość nie jest tyl­ko  ś w i a d o m o ś c i ą   W s z e c h ś w i a t a,  ale jest tego Wszechświa­ta  c z ę ś c i ą,  co, za­uważmy, ozna­cza, że Wszechświat jest (przy­najm­niej w ja­kiejś części) struk­turą świa­domą. Ten pod­roz­dział — za­ty­tułowa­ny Świa­do­my Wszechświat — to chy­ba moja ulu­bio­na część książki. (Gdy­by z ja­kichś po­wodów ktoś z was chciał prze­czy­tać tyl­ko jej frag­ment — po­le­cam właśnie ten). Poza tym pokażę, że jak­kol­wiek i po Dar­wi­nie tra­dy­cyj­ne rozróżnie­nie między ludźmi i zwierzętami nadal można sto­so­wać, to dziś bar­dzo stra­ciło na ostrości, gdy oka­zało się, że jest równie ar­bi­tral­ne i sen­sow­ne jak, po­wiedz­my, rozróżnie­nie między del­fi­na­mi i zwierzętami. Wnio­ski, do których doj­dzie­my, mogą się wydać pa­ra­dok­sal­ne — prze­ko­na­my się na przykład, że jak­kol­wiek lu­dzie (i inne żywe isto­ty) oraz umysły nie ist­nieją „od za­wsze”, to nig­dy nie było „pierw­sze­go człowie­ka”, pierw­szej żywej isto­ty ani pierw­sze­go umysłu. W pew­nym sen­sie, jak się okaże, nasi le­ka­rze są tyl­ko szczególne­go typu (i nie­co wyżej ce­nio­ny­mi) we­te­ry­na­rza­mi, a nasi chi­rur­dzy wy­spe­cja­li­zo­wa­ny­mi me­cha­ni­ka­mi.

ROZ­DZIAŁ 9. MIEJ­SCE ISTOT LUDZ­KICH POŚRÓD IN­NYCH ZWIERZĄT

Ten roz­dział roz­po­czy­na się dokład­nie tam, gdzie kończy się po­przed­ni i — mam przy­najm­niej na­dzieję — sta­no­wi ważny głos w de­ba­cie, której częścią jest moja książka. Dość często można się spo­tkać z prze­ko­na­niem, że tak jak przewrót ko­per­ni­kański ode­brał lu­dziom złudze­nie, że zaj­mują cen­tral­ne miej­sce we Wszechświe­cie, tak re­wo­lu­cja dar­wi­now­ska ode­brała im też szczególną po­zycję w świe­cie na­tu­ry. Jak to ład­nie ujął zoo­log De­smond Mor­ris, po Dar­wi­nie nie je­steśmy już upadłymi aniołami, a co naj­wyżej robiącymi ka­rierę szym­pan­sa­mi. Wie­lu zwo­len­ników poglądów Dar­wi­na wciąż jed­nak szu­ka po­cie­sze­nia w idei, że lu­dzie stoją ewo­lu­cyj­nie „wyżej” od wszel­kich in­nych stwo­rzeń. Jed­nym z uzasad­nień ta­kiej wi­zji jest teza o „postępowości” ewo­lu­cji — założenie, że ewo­lu­cja to nie­uchron­ny marsz ku większej złożoności (i wyższej in­te­li­gen­cji), a my je­steśmy tego mar­szu nie­za­grożonym li­de­rem. Jeśli ktoś z mo­ich czy­tel­ników również żywi po­dob­ne prze­ko­na­nie, mam dla nie­go (lub niej) nie­spo­dziankę — jego po­wszech­ność w ni­czym nie zmie­nia tego, że jest kom­plet­nie fałszy­we. Bar­dzo chciałbym, by po lek­tu­rze Roz­działu 9. każde z was wzdrygnęło się, słysząc, że szym­pan­sy na przykład to zwierzęta niższe (jak­by „pod-lu­dzie”). Wszak tak samo my nie je­steśmy „nad- (ani „pod-) in­dy­ka­mi”. Jak piszę, mu­si­my po pro­stu prze­stać posługi­wać się ka­te­go­ria­mi „bar­dziej” i „mniej” wy­ewo­lu­owa­ny. By tę tezę uza­sad­nić, pokażę między in­ny­mi, dla­cze­go Jim Mor­rison, li­der le­gen­dar­nych The Do­ors, jest przykładem ewo­lu­cyj­ne­go suk­ce­su, mimo że umarł w dwu­dzie­stym siódmym roku życia, a także dla­cze­go przy­najm­niej w pew­nych ka­te­go­riach my, lu­dzie, nie je­steśmy in­te­li­gent­niej­si nie tyl­ko od płetwa­li błękit­nych, ale na­wet od mrówek; i dla­cze­go nie należy mówić, że po­cho­dzi­my od zwierząt niższych. Na ko­niec za­dam py­ta­nie, które chy­ba nie­wie­lu dotąd za­da­wało: „Czy Wszechświat nie byłby lep­szym miej­scem, gdy­byśmy nig­dy nie wy­ewo­lu­owa­li?”.

ROZ­DZIAŁ 10. SENS ŻYCIA — NIECH SPO­CZY­WA W SPO­KO­JU?

W Roz­dzia­le 10. zaj­mie­my się ko­lej­nym z wiel­kich pytań, może na­wet naj­większym — py­ta­niem o sens życia. Teo­ria ewo­lu­cji po­zwa­la uzu­pełnić na­sze od­po­wie­dzi na to py­ta­nie na wie­le spo­sobów. Zgod­nie z czy­sto in­tu­icyj­nym ro­zu­mo­wa­niem na przykład każdy obiekt wy­wo­dzi się z in­ten­cji swo­je­go twórcy. Gdy­bym zro­bił, po­wiedz­my, śru­bokręt, pragnąłbym, by służył on — jak sama na­zwa wska­zu­je — do wkręca­nia śrub. Na tej sa­mej za­sa­dzie jeśli człowiek jest stwo­rze­niem bożym, na­szym ce­lem jest to, co za­pro­jek­to­wał dla nas Stwórca Bóg. Ale co nim jest, jeśli nie zro­bił nas Bóg, tyl­ko dobór na­tu­ral­ny? Na tak sfor­mułowa­ne py­ta­nie można od­po­wie­dzieć na (co naj­mniej) dwa spo­soby. Po pierw­sze za­tem możemy po pro­stu zastąpić Boga do­bo­rem na­tu­ral­nym i uznać, że jeśli je­steśmy pro­duk­tem do­bo­ru na­tu­ral­ne­go, to na­szym ce­lem jest to, cze­go „chce” od nas dobór, czy­li na przykład roz­prze­strze­nia­nie własnych genów. Z dru­giej jed­nak stro­ny chciałbym zwrócić uwagę na to, że jeśli — a tak jest — na­szym „stwórcą” jest ewo­lu­cja, to zna­czy, że tak na­prawdę  n i e   m a m y   s t w ó r c y,  że w na­sze życie  n i e   j e s t  wpi­sa­ny cel. Jed­na z tych od­po­wie­dzi może i po­win­na być praw­dzi­wa. Cie­ka­wych która zachęcam do lek­tu­ry Roz­działu 10.

CZĘŚĆ III. MORAL­NOŚĆ ODAR­TA Z PRZESĄDÓW12

W następnej ko­lej­ności zaj­mie­my się — bez wątpie­nia ważnymi — pro­ble­ma­mi z po­gra­ni­cza ety­ki i mo­ral­ności. Oto niektóre z pytań, na które w tej części (Roz­działy 11.–14.) po­sta­ra­my się zna­leźć od­po­wiedź:

Jeżeli ja­kieś za­cho­wa­nie ma ko­rze­nie ewo­lu­cyj­ne, czy jako na­tu­ral­ne jest też mo­ral­nie ak­cep­to­wal­ne? • Czy psy­cho­lo­gia ewo­lu­cyj­na uza­sad­nia sta­tus quo, na przykład nierówności społecz­ne i woj­ny? • Czy sa­mobójstwo i eu­ta­na­zja są mo­ral­nie do­pusz­czal­ne? • Jak po­win­niśmy trak­to­wać inne zwierzęta? • Czy w ja­kich­kol­wiek oko­licz­nościach można poświęcić życie człowie­ka za życie (in­ne­go) zwierzęcia? • Czy zna­jo­mość teo­rii ewo­lu­cji spra­wia, że lu­dzie prze­stają postępować mo­ral­nie? • Czy z teo­rii ewo­lu­cji wy­ni­ka, że tak na­prawdę nie ma do­bra ani zła?

ROZ­DZIAŁ 11. EWO­LU­CJA DO­BRA

W roz­dzia­le roz­po­czy­nającym Część III za­sta­na­wiać się będzie­my, czy mo­ral­ność jest ad­ap­tacją ufor­mo­waną przez dobór na­tu­ral­ny. To wbrew po­zo­rom wca­le niełatwe py­ta­nie. Z jed­nej stro­ny prak­tycz­nie nie sposób wątpić, że teo­ria ewo­lu­cji bar­dzo po­ma­ga wyjaśnić źródła wie­lu ludz­kich za­cho­wań i po­staw, które bez wątpie­nia mają związek ze sferą mo­ral­ności — choćby al­tru­izmu i po­staw wo­bec sek­su. Z dru­giej stro­ny jed­nak w hi­po­te­zie mo­ral­ności jako ad­ap­tacji jest spo­ro luk. W końcu gdy­by mo­ral­ność istot­nie była pro­duk­tem (ubocz­nym?) ewo­lu­cji, skąd brałyby się nie­ustan­ne spo­ry o to, co to jest do­bro i czym jest zło? I dla­cze­go mu­si­my uczyć dzie­ci, by były do­bre? Dla­cze­go wresz­cie tak często wybór między tym, cze­go pra­gnie­my, a tym, co uzna­je­my za mo­ral­ne, jest dla nas tak trud­ny? Pew­nie ocze­ku­je­cie, że jako psy­cho­log ewo­lu­cyj­ny znam pro­ste od­po­wie­dzi na wszyst­kie te py­ta­nia. Nie­ste­ty nie. To poważne za­rzu­ty i prze­ko­nują one również mnie, dla­te­go nie uważam, że mo­ral­ność jest bez­pośred­nim wy­two­rem ewo­lu­cji. Twierdzę na­to­miast, że jest in­sty­tucją społeczną; choć oczy­wiście do pew­ne­go stop­nia jest od­bi­ciem i efek­tem na­szych wro­dzo­nych skłonności (i w tym sen­sie jest pro­duk­tem ewo­lu­cji). Za­ra­zem jed­nak znacz­na jej część wy­ni­ka z ko­niecz­ności i chęci prze­ciw­sta­wie­nia się ewo­lu­cyj­ne­mu dzie­dzic­twu.

ROZ­DZIAŁ 12. ZMIE­NIA­NIE MO­RAL­NOŚCI

W tym roz­dzia­le weźmie­my na warsz­tat kil­ka pytań z ga­tun­ku tych, ja­kie od wie­lu lat spędzają lu­dziom sen z po­wiek:

Czy ak­cep­ta­cja teo­rii ewo­lu­cji ozna­cza, że prze­trwa­nie naj­le­piej do­sto­so­wa­nych po­win­niśmy uznać za regułę etyczną? • Czy ewo­lu­cja wy­mu­sza ak­cep­tację sta­tus quo i na przykład niższą po­zycję ko­biet w społeczeństwie? • Czy psy­cho­lo­gia ewo­lu­cyj­na uspra­wie­dli­wia gwałty i męską nie­wier­ność? • Czy należy od­rzu­cić ideę spra­wie­dli­wości społecz­nej (i na przykład kon­cepcję re­dy­stry­bu­cji do­chodów i we­lfa­re sta­te) i uznać, że je­dy­nie skraj­ny le­se­fe­ryzm jest ak­cep­to­wal­nym (z ewo­lu­cyj­ne­go punk­tu wi­dze­nia) sys­te­mem eko­no­micz­nym? • Czy po­win­niśmy unie­możli­wiać naj­go­rzej przy­sto­so­wa­nym roz­mnażanie się? A jeśli tak, to może po­win­niśmy uspra­wie­dli­wić również na­zi­stowską eu­ge­nikę? • Re­asu­mując — czy ja­kie­kol­wiek za­cho­wa­nie, które uważamy za złe (agre­sja, sek­sizm, ra­sizm…), może zo­stać uzna­ne za do­bre, jeżeli wskażemy jego ewo­lu­cyj­ne ko­rze­nie?

Nie, proszę ode mnie nie ocze­ki­wać żad­nych sen­sa­cji. Od­po­wiedź na wszyst­kie powyższe py­ta­nia jest oczy­wi­sta i jed­no­znacz­na: nie! Tyle że uza­sad­nie­nie tej od­po­wie­dzi może być nie­co inne, niż się wszy­scy spo­dzie­wają. Każdy, kto już się ze­tknął z oma­wianą w mo­jej książce pro­ble­ma­tyką, słyszał też za­pew­ne o pew­nym dość po­wszech­nym nie­ste­ty in­te­lek­tu­al­nym błędzie zna­nym po­wszech­nie jako błąd na­tu­ra­li­stycz­ny (na­tu­ra­li­stic fal­la­cy). Otóż błąd ów po­le­ga na przyj­mo­wa­niu, że jeśli coś jest „na­tu­ral­ne”, jest też do­bre, lub, sze­rzej, że z tego, że coś jest, wy­ni­ka, że być po­win­no. Tym­cza­sem ta­kie ro­zu­mo­wa­nie na­wet w czy­sto tech­nicz­nych ka­te­go­riach jest błędne: ewo­lu­cyj­ne po­cho­dze­nie ja­kie­goś za­cho­wa­nia czy skłonności w żad­nym wy­pad­ku nie im­pli­ku­je, że jest ono ko­niecz­ne lub choćby tyl­ko mo­ral­nie ak­cep­to­wal­ne. Inna rzecz, o czym również do­wie­my się z tego roz­działu, że nie jest lo­gicz­nym błędem uwzględnia­nie ewo­lu­cyj­nych uwa­run­ko­wań we wnio­sko­wa­niu etycz­nym, o ile tyl­ko za­cho­wu­je­my przy tym należytą lo­giczną dys­cy­plinę i uwzględnia­my wszel­kie lo­giczne niu­an­se ta­kiego ro­zu­mo­wa­nia. W każdym ra­zie jeśli w przed­sta­wio­nych prze­ze mnie w Roz­dzia­le 12. etycz­nych roz­strzy­gnięciach i su­ge­stiach są ja­kieś błędy i uchy­bie­nia, cze­go z pew­nością nie udało mi się uniknąć, to nie dla­te­go, że ule­gam błędowi na­tu­ra­li­stycz­ne­mu.

ROZ­DZIAŁ 13. GOD­NOŚĆ CZŁOWIE­KA?

To mój ko­lej­ny kan­dy­dat na naj­ważniej­szy roz­dział w tej książce. Tym ra­zem roz­ważać będzie­my im­pli­ka­cje teo­rii ewo­lu­cji w dzie­dzi­nie, którą na­zwać by można etyką sto­so­waną, zaj­mie­my się bo­wiem kwe­stia­mi ta­ki­mi jak sa­mobójstwo, eu­ta­na­zja czy sto­su­nek do zwierząt. Wątek, który łączy wszyst­kie oma­wia­ne w tym roz­dziale pro­ble­my, hasłowo ująć można jako pro­blem (szczególnej) god­ności człowie­ka. W jed­nej z częściej spo­ty­ka­nych wer­sji ta dok­try­na „człowiek to brzmi dum­nie” głosi wprost, że każde ludz­kie życie jest po pro­stu bez­cen­ne, na­to­miast życie in­nych stwo­rzeń ma war­tość o wie­le mniejszą lub wręcz nie ma jej wca­le. Jak się prze­ko­na­my, uni­wer­sal­ny kwas dar­wi­ni­zmu ra­dzi so­bie i z tym sta­rożyt­nym przesądem, a posłużenie się nim po­zwa­la dojść do paru bar­dzo in­te­re­sujących kon­klu­zji. Do­wie­my się choćby, dla­cze­go stwier­dze­nie, że ludz­kie życie jest war­tością naj­wyższą, jest tak na­prawdę za­bo­bo­nem — można na przykład wska­zać oko­licz­ności, w których ode­bra­nie życia na­wet naj­bar­dziej nie­win­nej oso­bie jest mo­ral­nie ak­cep­to­wal­ne, a także że w pew­nych oko­licz­nościach po­zo­sta­wia­nie człowie­ka przy życiu jest wręcz nie­mo­ral­ne i nie­etycz­ne.

Od­rzu­ce­nie dok­try­ny god­ności (ludz­kie­go) życia ma też istot­ne kon­se­kwen­cje w sfe­rze na­szych re­la­cji z przed­sta­wi­cie­la­mi in­nych ga­tunków. Nasz własny ma zresztą za sobą bar­dzo długą tra­dycję niewłaści­we­go, łagod­nie mówiąc, trak­to­wa­nia in­nych zwierząt. Niektórzy to na­sze za­cho­wa­nie wo­bec in­nych ga­tunków pod­su­mo­wują jed­nym słowem — Ho­lo­caust. Pro­blem nie­wol­nic­twa, a na­wet sto­sun­ku do ko­biet w ciągu ostat­nich kil­ku­set lat stał się przed­mio­tem mo­ral­nej re­flek­sji, mało kto jed­nak ana­li­zo­wał w tych ka­te­go­riach nasz sto­su­nek do in­nych zwierząt. Ostat­nio na szczęście sy­tu­acja się zmie­niła i na­sza świa­do­mość w tej sfe­rze bar­dzo wzrosła. Po­ja­wiło się na­wet nowe określe­nie tej for­my dys­kry­mi­na­cji: ga­tunkizm. W tym roz­dzia­le wyjaśnię też, dla­cze­go dar­wi­nizm wspie­ra tezę, że ga­tunkizm jest dokład­nie tak samo mo­ral­nie na­gan­ny jak sek­sizm czy ra­sizm. Wy­star­czy zgo­dzić się z tym, że świat, w którym jest mniej cier­pie­nia, jest lep­szy od świa­ta, w którym cier­piących jest więcej, i uświa­do­mić so­bie, że jeśli od­rzu­ci­my tezę o bez­względnym pry­ma­cie człowie­ka, prze­sta­je mieć tak wiel­kie zna­cze­nie, czy owym cier­piącym jest człowiek, czy ja­kieś inne zwierzę. Zna­ny au­stra­lij­ski fi­lo­zof Pe­ter Sin­ger głosi wręcz, że ruch wy­zwo­le­nia zwierząt jest naj­ważniej­szym ru­chem wy­zwo­leńczym współcze­sności, a to­czo­na przez ten ruch kam­pa­nia jest ważniej­sza niż wal­ka z ra­sizmem czy sek­sizmem13. To odważna teza, trze­ba przy­znać. Sin­ger uważa też, że w pew­nych oko­licz­nościach życie szym­pan­sa, a na­wet świni może być war­te więcej niż życie człowie­ka. Sys­tem mo­ral­ny za­ko­rze­nio­ny w teo­rii ewo­lu­cji w za­sa­dzie może pro­wa­dzić do ta­kich po­stu­latów etycz­nych. Ro­zu­miem, że części czy­tel­ników ta­kie sta­no­wi­sko może się w pierw­szej chwi­li wydać zde­cy­do­wa­nie zbyt ra­dy­kal­ne (i nie­uza­sad­nio­ne), ale bar­dzo je­stem cie­kaw, czy lek­tu­ra tego roz­działu nie­co ich pew­nością nie za­chwie­je.

ROZ­DZIAŁ 14. EWO­LU­CJA I ŚMIERĆ DO­BRA I ZŁA

To roz­dział kończący książkę. Będzie­my się w nim zaj­mo­wać głównie dwo­ma kwe­stia­mi. Naj­pierw roz­ważymy, czy istot­nie wie­dza o ewo­lu­cji spro­wa­dza lu­dzi na mo­ral­ne ma­now­ce. Wie­lu kry­tyków teo­rii Dar­wi­na, kre­acjo­nistów wszel­kiej maści głosi, że ewo­lu­cjo­nizm ob­dzie­ra naszą eg­zy­stencję z wszel­kie­go sen­su i re­du­ku­je war­tość ludz­kie­go życia prak­tycz­nie do zera, co w kon­se­kwen­cji pro­wa­dzi do upad­ku mo­ral­ności i czy­ni z lu­dzi ego­istycz­nych i skłon­nych do prze­mo­cy he­do­nistów. Tak przy­najm­niej twierdzą co po­niektórzy teiści, a po­stawę tę świet­nie ilu­stru­je słynna (choć nie­ste­ty za­pew­ne apo­kry­ficz­na) opo­wieść o żonie pew­ne­go an­gli­kańskie­go bi­sku­pa, która, usłyszaw­szy o od­kry­ciach Dar­wi­na, miała po­wie­dzieć: „Módlmy się, by to nie była praw­da, a jeśli to praw­da, módlmy się, by się nie roz­niosła”. To do dziś dość po­wszech­ny pogląd. Czy jed­nak rze­czy­wiście po­win­niśmy ne­go­wać swo­je ewo­lu­cyj­ne ko­rze­nie i ak­cep­to­wać całkiem fałszywą wizję Wszechświa­ta, bo tyl­ko tak możemy po­zo­stać do­brzy, trak­to­wać przy­zwo­icie in­nych i trosz­czyć się o ich do­bro­stan? Czy przy­pad­kiem bez­piecz­niej­szym i po pro­stu lep­szym roz­wiąza­niem nie będzie  r o z d z i e l e n i e  re­li­gii i mo­ral­ności? To pierw­sze z pytań, którymi zaj­mie­my się w Roz­dzia­le 14.

Ko­lej­ne będzie do­ty­czyć tego, czy na­sze prze­ko­na­nia mo­ral­ne  —  j a k i e k o l w i e k  prze­ko­na­nia mo­ral­ne — są obiek­tyw­nie praw­dzi­we. Każdy z nas jest za­pew­ne prze­ko­na­ny co do słuszności — i praw­dzi­wości za­ra­zem — własnych za­sad mo­ral­nych. Wie­my, że mor­do­wa­nie jest złe, a po­ma­ga­nie in­nym lu­dziom — do­bre, a każdy, kto myśli in­a­czej, zwy­czaj­nie się myli. Pomyślmy jed­nak: gdy­byśmy byli ob­da­rzo­ny­mi in­te­li­gencją mrówka­mi, pra­wa jed­nost­ki mu­sie­li­byśmy uznać za coś złego; jako (in­te­li­gent­ne) ter­mi­ty mu­sie­li­byśmy za­ak­cep­to­wać, a wręcz po­chwa­lać roz­mnażanie się z ro­dzeństwem, jako psz­czoły z ko­lei za po­win­ność mo­ralną uzna­li­byśmy po­zba­wia­nie życia part­nerów sek­su­al­nych. Uzna­wa­li­byśmy ta­kie nor­my i po­sta­wy za właściwe, byłyby one bo­wiem wy­ra­zem na­sze­go ewo­lu­cyj­ne­go do­sto­so­wa­nia jako re­pre­zen­tantów tych właśnie ga­tunków. Dokład­nie z tego sa­me­go po­wo­du jako lu­dzie uzna­je­my taką mo­ralność, jaką uzna­je­my — jest ona ewo­lu­cyj­nym do­sto­so­wa­niem do życia ga­tunku Homo sa­piens. Na­sze nor­my mo­ral­ne kształtowały się na ba­zie pra­gnień i emo­cji, które po­mogły na­szym przod­kom prze­trwać i prze­ka­zać da­lej swo­je geny. Na ja­kiej pod­sta­wie za­tem możemy twier­dzić, że na­sze na­ka­zy mo­ral­ne są obiek­tyw­nie słuszne? Może na­wet sze­rzej — jak możemy do­wieść obiek­tyw­nej słuszności   j a k i c h k o l w i e k  norm mo­ral­nych? Otóż, jak sta­ram się po­ka­zać w tym roz­dzia­le,  n i e   m o ż e m y  tego do­wieść. Nie wie­my, czy są słuszne, gdyż po pro­stu ta­kie nie są. W pew­nym sen­sie, na naj­bar­dziej ogólnym po­zio­mie, nie ma cze­goś ta­kiego jak uni­wer­sal­ne do­bro i zło. Czy to jed­nak ozna­cza, że możemy — albo wręcz po­win­niśmy — od­rzu­cić mo­ral­ność? Prze­ciw­nie! Jak pokażę w Roz­dzia­le 14., po­dejście ewo­lu­cyj­ne na­ka­zu­je nam jej szu­kać i sto­so­wać, tyle że odsyła nas do znacz­nie bar­dziej uty­li­tar­ne­go po­dejścia do ety­ki — to, czy jakiś czyn jest do­bry, czy zły, po­win­niśmy oce­niać przez pry­zmat tego, jaki wpływ wy­wie­ra na wszyst­kich tych, którzy od­czu­wają jego kon­se­kwen­cje.

WNIO­SKI

Oto za­tem, czym będzie­my się w tej książce zaj­mo­wać — Bóg, człowiek i mo­ral­ność w świe­tle teo­rii ewo­lu­cji. Te trzy wątki są ze sobą ściśle powiązane, jeśli za­tem w choć jed­nym umie­my wska­zać ważne ewo­lu­cyj­ne kon­klu­zje, au­to­ma­tycz­nie nie­ja­ko ge­ne­ra­li­zują się one na oba po­zo­stałe. Przykład: na­sze ewo­lu­cyj­ne po­cho­dze­nie bar­dzo osłabia szan­se na to, byśmy, jak głoszą teiści, byli (uprzy­wi­le­jo­wa­nym) pro­duk­tem aktu stwo­rze­nia przez ja­ko­wyś nad­na­tu­ral­ny byt. W świe­tle teo­rii ewo­lu­cji in­a­czej też myśleć należy o miej­scu, ja­kie zaj­mu­je człowiek w świe­cie na­tu­ry. Mało praw­do­po­dob­ne wy­da­je się na przykład, by „niższe” zwierzęta ist­niały tyl­ko dla spełnia­nia na­szych po­trzeb, co z ko­lei ma ważne im­pli­ka­cje etycz­ne, bo wy­mu­sza na nas zmianę sto­sun­ku do in­nych ga­tunków.

Powyższy przykład sta­no­wi nie­ja­ko ilu­strację struk­tu­ry całej mo­jej książki. W Części I (w której mówimy o ist­nie­niu — bądź nie — Boga) sfor­mułowa­ne zo­stają pew­ne ogólne wnio­ski, które uszczegóławiam i uzu­pełniam, również o mniej zna­ne i bar­dziej kon­tro­wer­syj­ne idee, w dwóch ko­lej­nych częściach poświęco­nych od­po­wied­nio człowie­ko­wi i ety­ce.

Mam na­dzieję, że ze­chce­cie mi to­wa­rzy­szyć w tej in­te­lek­tu­al­nej podróży. Mnie­mam, iż war­to również i z tego po­wo­du, że po dro­dze po­sta­ram się wam przed­sta­wić całą gamę bar­dzo in­te­re­sujących po­staw — od kre­acjo­nistów i te­istycz­nych ewo­lu­cjo­nistów po zwo­len­ników społecz­ne­go dar­wi­ni­zmu i su­pre­ma­cjo­nistów… Przy oka­zji oba­li­my kil­ka po­wszech­nie zna­nych mitów, jak choćby często po­wta­rza­ne stwier­dze­nie, ja­ko­by Kościół ka­to­lic­ki w oso­bie pa­pieża Jana Pawła II za­ak­cep­to­wał teo­rię ewo­lu­cji, po­dy­sku­tu­je­my o osta­tecz­nym lo­sie Wszechświa­ta, a wresz­cie od­po­wie­my na kil­ka pytań często uzna­wa­nych za nie­roz­strzy­gal­ne (tak — teo­ria ewo­lu­cji do tego też się przy­da­je), jak choćby co było pierw­sze, jaj­ko czy kura, dla­cze­go nie­win­nych lu­dzi spo­ty­ka cier­pie­nie i co się dzie­je po śmier­ci.

Przed nami za­tem długa dro­ga i pora w nią ru­szyć. Przy­sta­nek pierw­szy — Bóg!

1 Bry­an, 1925.

2 Teo­ria ewo­lu­cji ma również istot­ne kon­se­kwen­cje epi­ste­mo­lo­gicz­ne (czy­li z ob­sza­ru fi­lo­zo­fii po­zna­nia), ale tego wątku nie będę w mo­jej książce roz­wi­jał. Porównaj np.: Bo­ul­ter (2007); Bra­die (1986); Camp­bell (1974); Car­ru­thers (1992); Hahl­weg, Ho­oker (1989); Hull (2001); Lo­renz (1941); O’Hear (1997); Plot­kin (1993); Rad­nitz­ky, Bar­tley III (1987); Ruse (1986); Ste­wart-Wil­liams (2005).

3 Wit­t­gen­ste­in (1921), 4.1122.

4 Rus­sell (1950, s. 146). War­to dodać, że dziś Pi­the­can­th­ro­pus erec­tus (człowiek ja­waj­ski) uzna­wa­ny jest już za przed­sta­wi­cie­la ga­tun­ku Homo erec­tus. Homo pe­ki­nen­sis (czy­li człowiek pekiński) to we współcze­snej sys­te­ma­ty­ce inny pod­ga­tu­nek tego sa­me­go ga­tun­ku: Homo erec­tus pe­ki­nen­sis.

5 Cyt. za: Bar­rett et al. (1987, s. 539).

6 Cyt. za: Whi­te (1896, s. 103).

7 Roy­ce (1892, s. 286).

8 Cun­nin­gham (1996).

9 W tej części wy­ko­rzy­stałem frag­men­ty z: Ste­wart-Wil­liams (2004c).

10 Cy­to­wa­ne w: F. Dar­win, Se­ward (1903), s. 94.

11 W tej części wy­ko­rzy­stałem frag­men­ty swo­ich wcześniej­szych opra­co­wań: Ste­wart-Wil­liams (2002, 2004a).

12 Na pod­sta­wie Ste­wart-Wil­liams (2004b).

13 Sin­ger (2002b).

CZĘŚĆ IDar­win i re­li­gia

Roz­dział dru­giWal­ka ty­tanów

Nie każde ciało jest jed­na­ko­we, bo inne jest ciało ludz­kie, a inne zwierząt, jesz­cze inne ciało ptaków, a inne ryb.

1 Kor 15,39

Hi­po­te­za ewo­lu­cyj­na, jeśli poważnie po­trak­tu­je­my jej lo­gicz­ne kon­klu­zje, pro­wa­dzi do za­kwe­stio­no­wa­nia wszyst­kich — dosłownie wszyst­kich! — bi­blij­nych prawd. Nie nie­uchron­nie, ale wiel­ce praw­do­po­dob­nie pro­wa­dzi ona wszyst­kich, którzy ją za­ak­cep­tują, naj­pierw ku agno­sty­cy­zmo­wi, a po­tem wprost ku ate­izmo­wi. Ewo­lu­cjo­niści ata­kują Bi­blię nie wprost, nie otwar­cie, a opi­sując jej słowa jako „po­etyc­kie”, „sym­bo­licz­ne” czy „ale­go­rycz­ne”. Wszyst­ko po to, by ode­brać sens na­tchnio­ne­mu dziełu opi­sującemu stwo­rze­nie człowie­ka.

Wil­liam Jen­nings Bry­an1

Teo­lo­gia w ogóle nie odwołuje się do ewo­lu­cji. Au­to­rzy Bi­blii naj­wy­raźniej prze­ga­pi­li naj­większe z ob­ja­wień! Czyżby boży za­mysł był im aż tak obcy?

Edward O. Wil­son

O CO TEN SPÓR, NA BOGA?

Nie ma już żad­nych sen­sow­nych po­wodów, by kwe­stio­no­wać fakt, że ewo­lu­cja za­cho­dzi. Tak roz­wi­ja się świat ożywio­ny i każdy, kto chce o tym świe­cie co­kol­wiek wie­dzieć, musi się z po­dejściem ewo­lu­cyj­nym po­go­dzić. Łatwiej jed­nak tę regułę sfor­mułować niż za­sto­so­wać w prak­ty­ce, zwłasz­cza gdy ta prak­ty­ka obej­mu­je kwe­stie drażliwe — a prze­ko­na­nia re­li­gij­ne, co wiedzą wszy­scy, którzy po­dejmowali ta­kie dys­ku­sje, to te­mat nie­mal naj­drażliw­szy.

Tym­cza­sem teo­ria ewo­lu­cji za­da­je py­ta­nia trud­ne dla lu­dzi wierzących, choćby przez to, że wkra­cza na te­ry­to­rium tra­dy­cyj­nie za­strzeżone dla re­li­gii. Już samo to wyjaśnia, dla­cze­go ewo­lu­cjo­nizm nadal bu­dzi tak duże kon­tro­wer­sje, nie­mal większe niż sto pięćdzie­siąt lat temu, gdy się na­ro­dził. I cho­ciaż, jak już mówiłem, sama ewo­lu­cja nie jest obec­nie kwe­stio­no­wa­na (przy­najm­niej w sposób zasługujący na poważną dys­kusję), to spór o im­pli­ka­cje tej teo­rii dla naj­ważniej­szych („naj­większych”) pytań, ja­kie so­bie za­da­jemy, wciąż trwa. A jed­nym z pól kon­flik­tu jest py­ta­nie o ist­nie­nie Boga. W Części I mo­jej książki (w Roz­działach 2.–7.) zaj­mie­my się właśnie im­pli­ka­cja­mi teo­rii Dar­wi­na dla te­izmu.

Nim za­cznie­my, war­to jed­nak spre­cy­zo­wać, o czym mówimy. Do dzieła za­tem!

Idea Boga jest bez wątpie­nia jedną z naj­bar­dziej wpływo­wych kon­cep­cji w całych dzie­jach na­sze­go ga­tun­ku. Tyl­ko czym właści­wie miałby być (jest?) ów Bóg? Nie sfor­mułowaw­szy od­po­wie­dzi na to py­ta­nie — de­fi­ni­cji — nie będzie­my prze­cież w sta­nie po­wie­dzieć na­wet, czy wie­rzy­my, że on (a może ona) ist­nie­je. A to nie­małe wy­zwa­nie — de­fi­nio­wać Boga, jak ktoś po­wie­dział, to trochę tak, jak próbować przy­bić gwoździem ki­siel do pnia. Dostępne de­fi­ni­cje różnią się tak bar­dzo — nie tyl­ko między wy­zna­nia­mi, ale i w ra­mach sys­temów re­li­gij­nych — że cza­sem wy­da­je się, iż na­wet dwie oso­by twierdzące, że wierzą w (tego sa­me­go) Boga, w isto­cie wierzą w coś całkiem in­ne­go i różnią się swo­imi wie­rze­nia­mi bar­dziej niż każda z nich od ate­isty. Są prze­cież lu­dzie, dla których Pan Bóg to taki (miły lub groźny) sta­rzec za­sia­dający gdzieś tam w nie­bie, dla in­nych to bez­cie­le­sny, bezpłcio­wy i nie­materialny umysł; jed­ni widzą w nim za­zdro­sne­go i bez­li­to­sne­go ty­ra­na, inni ko­chającego i wy­ba­czającego Ojca (i Syna); jest Bóg oso­bo­wy i bóg jako bez­oso­bo­wa siła. Według części wierzących (i teo­logów) Bóg bez­pośred­nio kie­ru­je bie­giem wszyst­kich spraw na tym świe­cie i wysłuchu­je (albo nie — ma ku temu ważne po­wo­dy) kie­ro­wa­nych doń modłów. Według in­nych te­istycz­nych świa­to­poglądów Bóg już daw­no nie­mal prze­stał się in­te­re­so­wać świa­tem i je­dy­nie bar­dzo rzad­ko — a może na­wet nig­dy — in­ge­ru­je w naszą rze­czy­wi­stość. Mamy też Boga, który ist­nie­je poza cza­sem i prze­strze­nią, i ta­kie­go, który działa tu i te­raz, bez­pośred­nio wpływając na życie jed­no­stek i bieg hi­sto­rii. Jed­ni od­dzie­lają go od na­tu­ry, dla in­nych jest z nią tożsamy — albo wręcz tożsamy jest z pra­wa­mi na­tu­ry…

Niektórzy po­dej­mują próby wy­mknięcia się wszyst­kim tym sprzecz­nościom. Wówczas słyszy­my, że Bóg jest właśnie tym wszyst­kim… i czymś o wie­le więcej, bo bo­skość jest trans­cen­dent­na wo­bec praw lo­gi­ki i oba­la wszel­kie pa­ra­dok­sy. Tyle że to po pro­stu jesz­cze jed­na de­fi­ni­cja, albo może ra­czej wi­zja Boga, kon­ku­ren­cyj­na wo­bec po­zo­stałych, bo z po­zo­ru przy­najm­niej wol­na od wszel­kich pa­ra­doksów…

Uczci­wie trze­ba jed­nak przy­znać, że mimo wszyst­kich tych różnic większość teo­logów (przy­najm­niej trzech głównych re­li­gii mo­no­te­istycz­nych, a na pew­no chrześcijaństwa) w za­sa­dzie jest zgod­na co do głównych cech Boga: do­sko­nały, miłosier­ny, wszech­do­bry, wszech­wiedzący, wszech­potężny i wszech­obec­ny2. Pro­blem w tym, że atry­bu­ty tak pod­kreślane przez teo­logów wy­dają się nie od­gry­wać wiel­kiej roli w życiu sa­mych wierzących, ich Bóg bo­wiem zwy­kle kon­cen­tru­je się na wysłuchi­wa­niu mo­dlitw, za­pew­nia­niu spra­wie­dli­wości na tym świe­cie i życia po śmier­ci. Cóż, mu­si­my się chy­ba po­go­dzić z tym, że nie ma w za­sa­dzie zgo­dy co do tego, kim Bóg jest. Zwłasz­cza że jak dotąd le­d­wie musnęliśmy te­mat (albo i to nie). W li­te­ra­tu­rze przed­mio­tu można też zna­leźć nie­zli­czo­ne kon­cep­cje i opi­sy na­tu­ry bo­skości. Poniżej tyl­ko kil­ka przykładów tego nie­prze­bra­ne­go bo­gac­twa (wy­brałem swo­je ulu­bio­ne):

Bóg jest nie­skończo­nością • Byt osta­tecz­ny • Ab­so­lut • Nie­po­zna­wal­ny ab­so­lut • Naj­wyższy duch • Nie­po­ru­szo­ny po­ru­szy­ciel • Pierw­sza przy­czy­na • Przy­czy­na wszyst­kich przy­czyn • Wyjaśnie­nie wszyst­kich wyjaśnień • Wa­ru­nek ist­nie­nia • Trans­cen­dent­na płodność • Trans­cen­dent­ny de­miurg • Myśl, która sama się myśli • Okrąg, którego śro­dek jest wszędzie, a obwód nig­dzie • Umysł nie­dostępny ludz­kie­mu po­zna­niu • Naj­wyższy ro­zum • Naj­do­sko­nal­szy byt • Ens re­alis­sium (naj­bar­dziej re­al­ny byt) • Byt nie­poczęty • Byt, którego esen­cja jest tożsama z eg­zy­stencją • Osta­tecz­na pod­sta­wa wszel­kie­go ist­nie­nia • Ośro­dek i wa­ru­nek wszel­kie­go życia • Élan vi­tal • Wiecz­ny TY.

Nasz pech po­le­ga na tym, że ta wie­lość kon­cep­cji Boga spra­wia, iż bar­dzo trud­no od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, czy możliwa jest zgod­na ko­eg­zy­sten­cja Boga i ewo­lu­cji w ra­mach lo­gicz­nie spójne­go świa­to­poglądu. Przede wszyst­kim — którego (ja­kie­go) Boga?

Po­sta­no­wiłem nie­ja­ko uchy­lić się od od­po­wie­dzi na to py­ta­nie i w tym (i kil­ku ko­lej­nych) roz­działach od­no­sić się będę do naj­pow­szech­niej­szej chy­ba wi­zji bo­skości, do ob­ra­zu Boga jako naj­wyższej in­te­li­gen­cji, która świa­do­mie (i sta­ran­nie) stwo­rzyła Wszechświat i nadal w jego kształt in­ge­ru­je. Wiem, że ta­kie po­dejście przy­najm­niej dla części czy­tel­ników może być, łagod­nie mówiąc, iry­tujące i nie­uczci­we. Wy­kształceni teiści mogą mi na przykład za­rzu­cić, że współcześni wierzący daw­no już po­rzu­ci­li taką dzie­cięco na­iwną, an­tro­po­mor­ficzną wizję Boga. Tak było, już słyszę ten za­rzut, wie­ki temu, a ja tyl­ko ułatwiam so­bie za­da­nie i nie chcę spra­wie­dli­wie oce­nić wia­ry, wy­bie­rając so­bie na przed­miot ata­ku uprosz­czoną (by nie po­wie­dzieć, pro­stacką) wersję Boga, prze­ciw­ko której na do­da­tek wy­ta­czam jak naj­po­ważniej­sze ar­gu­men­ty i do­wo­dy. To trochę tak (że się posłużę uroczą me­ta­forą Kur­ta Von­ne­gu­ta), jak przy­wdziać ciężką zbroję i hełm, by po­ra­dzić so­bie z kremówką. Po­proszę jed­nak o trochę cier­pli­wości! Istot­nie, za­czy­nam od po­le­mi­ki z ta­kim ob­ra­zem Boga, ale z cza­sem zajmę się też te­izmem w znacz­nie bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nej po­sta­ci — w Roz­działach 4. i 5. przed­miotem na­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia będą re­la­cje między ewo­lucją a Bo­giem de­izmu, w 6. zaj­mie­my się Bo­giem teo­logów, a w 7. przyj­rzy­my się niektórym najbar­dziej złożonym teo­riom bo­skości, na przykład ob­ra­zo­wi Boga jako cen­trum i rdze­nia życia.

Na ra­zie jed­nak zmierz­my się z Bo­giem kre­acjo­nistów. To ta gru­pa wierzących, która ka­te­go­rycz­nie od­rzu­ca teo­rię ewo­lu­cji i głosi, że Bi­blię („słowo Boże”), a zwłasz­cza Księgę Ro­dza­ju, należy trak­to­wać jak naj­bar­dziej dosłownie.

WEŹ BIBLIĘ ZA SŁOWO

Py­ta­nia o na­sze po­cho­dze­nie to jed­ne z naj­większych, ja­kie za­dają so­bie lu­dzie. Wszyst­kie kul­tu­ry mają własne mity (teo­rie) po­wsta­nia nie­ba, zie­mi i życia. Naj­po­pu­lar­niej­sze z nich za­wsze od­po­wia­dały na py­ta­nie, w jaki sposób po­wstał człowiek (i inne zwierzęta). Dziś, w pierw­szych de­ka­dach XXI wie­ku, ist­nie­je tyl­ko jed­na na­uko­wa od­po­wiedź: wy­ewo­lu­owa­liśmy! W kul­tu­rze po­pu­lar­nej ta od­po­wiedź ma jed­nak kon­ku­ren­ta. Poważnego. Ten kon­ku­rent to  k r e a c j o n i z m.  Jego rdze­niem jest dosłowne (li­te­ral­ne) od­czy­ty­wa­nie Księgi Ro­dza­ju, pierw­szej księgi chrześcijańskie­go Sta­re­go Te­sta­men­tu (otwie­rającej również he­brajską Bi­blię i sta­no­wiącej in­spi­rację dla mitu kre­acji włączo­ne­go do Ko­ra­nu, świętej księgi is­la­mu). Or­to­dok­syj­ni kre­acjo­niści utrzy­mują, że wszyst­kie ga­tun­ki zo­stały stwo­rzo­ne nie­za­leżnie (przez Boga oczy­wiście) i żaden z nich się nie zmie­nia. W tym ujęciu isto­ty ludz­kie wy­wodzą się wprost od Ada­ma i Ewy, a nie od małp. Kre­acjo­niści od­rzu­cają teo­rię ewo­lu­cji, uznając ją za wielką pomyłkę albo wręcz za Wiel­kie Kłam­stwo, wymyślone (pew­nie przez sa­me­go sza­ta­na) tyl­ko po to, by odciągnąć lu­dzi od Boga i sze­rzyć ate­izm. (Ten podstęp zresztą, jak się wkrótce prze­ko­na­my, oka­zał się je­dy­nie umiar­ko­wa­nie sku­tecz­ny — wciąż mnóstwo lu­dzi uzna­je ewo­lucję i jed­no­cześnie wie­rzy w Boga).

Kre­acjo­niści nie sta­no­wią jed­no­li­tej gru­py. Naj­ważniej­szy po­dział w tym śro­do­wi­sku do­ty­czy cza­su — stąd mamy kre­acjo­nistów młodej Zie­mi (dla wy­go­dy da­lej będzie­my ich na­zy­wać kmZ) i kre­acjo­nistów sta­rej Zie­mi (ksZ). KmZ wierzą, że Bóg stwo­rzył świat w ciągu pierw­szych sześciu (dwu­dzie­stocz­te­ro­go­dzin­nych?) dni, i to w cza­sach geo­lo­gicz­nie przy­najm­niej bar­dzo nie­daw­nych. Według różnych sza­cunków tej gru­py wszyst­ko zaczęło się ja­kieś sześć do dzie­sięciu tysięcy lat temu. Niektórzy kmZ próbują na­wet bar­dziej pre­cy­zyj­nych wy­li­czeń. Zgod­nie z najsłynniej­szym z nich — na pod­sta­wie ana­li­zy bi­blij­nych ge­ne­alo­gii prze­pro­wa­dził je (an­gli­kański) bi­skup Usher — Zie­mia po­wstała dokład­nie 22 paździer­ni­ka 4004 roku p.n.e. (może należałoby po­wie­dzieć: przed Chry­stu­sem). Lu­dzie ci wierzą też, że przed opi­sa­nym w Bi­blii upad­kiem Eden był praw­dzi­wym we­ge­ta­riańskim ra­jem i do­pie­ro grzech Ada­ma i Ewy spra­wił, że zwierzęta zaczęły się wza­jem pożerać i na Zie­mi po­ja­wiła się śmierć. Wierzą też, że mniej więcej 4400 lat temu naszą pla­netę na­wie­dził wiel­ki po­top, w wy­ni­ku którego wie­le ga­tunków, w tym di­no­zau­ry, wy­ginęło.

Kre­acjo­niści sta­rej Zie­mi nie do końca zga­dzają się z tą wizją. Przede wszyst­kim zga­dzają się, że na­sza pla­ne­ta ma znacz­nie więcej niż sześć, a na­wet dzie­sięć tysięcy lat. Niektórzy do­pusz­czają na­wet myśl, że rację może mieć współcze­sna na­uka, która po­wsta­nie na­szej pla­ne­ty da­tu­je na 4,6 mi­liar­da lat temu, i nie przeczą, że w różnych epo­kach geo­lo­gicz­nych żyły na niej różne zwierzęta i rośliny. Twierdzą jed­nak również, że każdy z tych ga­tunków zo­stał nie­za­leżnie stwo­rzo­ny. Po­wstała na­wet w tym śro­do­wi­sku ory­gi­nal­na su­ge­stia, że Bóg ma na kon­cie nie je­den, a co naj­mniej kil­ka aktów stwo­rze­nia — na przykład di­no­zau­ry stwo­rzył dwieście pięćdzie­siąt mi­lionów lat temu, a lu­dzi (i wszyst­kie zwierzęta, które zna­my i ko­cha­my) znacz­nie później. Trud­no za­prze­czyć, że w ka­te­go­riach in­te­lek­tu­al­nych kre­acjo­nizm sta­rej Zie­mi sta­no­wi wyraźny postęp w sto­sun­ku do swe­go młodo­ziem­skie­go od­po­wied­ni­ka. W końcu na wie­le lat przed Dar­wi­nem geo­lo­dzy dys­po­no­wa­li nie­kwe­stio­no­wal­ny­mi do­wo­da­mi na to, że na­sza pla­ne­ta ma znacz­nie więcej niż kil­ka tysięcy lat. Było też co­raz więcej ska­mie­niałości, które do­wo­dziły, że w różnych okre­sach długiej hi­sto­rii Zie­mi jej flo­ra i fau­na bar­dzo się zmie­niały. KsZ uwzględniają przynaj­mniej te dane, można więc uznać, iż ich wi­zja świa­ta jest spójna przynaj­mniej z przed­dar­wi­nowską nauką. To oczy­wiście lo­ku­je ją wyżej niż kre­acjo­nizm młodej Zie­mi, ale — jak się za chwilę prze­ko­na­my — i tak da­le­ce nie roz­wiązuje wszyst­kich pro­blemów, z ja­ki­mi zwo­len­ni­cy tego poglądu muszą so­bie ra­dzić współcześnie.

NIE­BEZ­PIECZ­NA IDEA DAR­WI­NA3

Po­minąwszy te — skądinąd istot­ne — różnice, można przyjąć, że kre­acjo­niści obu nurtów dają iden­tyczną od­po­wiedź na py­ta­nie, skąd się wzięliśmy: człowie­ka stwo­rzył Bóg, i to od razu, by tak rzec, w go­to­wej po­sta­ci. Od­po­wiedź kon­ku­ren­cyj­na brzmi, co dość oczy­wi­ste, że wy­ewo­lu­owa­liśmy. W ujęciu ewo­lu­cyj­nym — i w opo­zy­cji do kre­acjo­nizmu — ga­tun­ki nie są sta­tycz­ne; ewo­lu­ują i zmie­niają się w cza­sie. Każdy ga­tu­nek, z ja­kim możemy się ze­tknąć dziś, wy­ewo­lu­ował z ja­kie­goś in­ne­go ga­tun­ku, ten jesz­cze z in­ne­go, i tak, co­fając się w cza­sie, nie­uchron­nie do­cho­dzi­my do początków życia na Zie­mi, co­fa­my się o ja­kieś 3,8 mi­liar­da lat. Wszyst­kie or­ga­ni­zmy żyjące na na­szej pla­ne­cie są ze sobą spo­krew­nio­ne, a głównym me­cha­ni­zmem ewo­lu­cyj­nych zmian, które do­pro­wa­dziły do po­wsta­nia współcze­snej fau­ny i flo­ry, jest dobór na­tu­ral­ny (czy­li, nie­co uprasz­czając, „prze­trwa­nie naj­le­piej do­sto­so­wa­nych”).

Większość lu­dzi na py­ta­nie, kto jest od­krywcą ewo­lu­cji, od­po­wie za­pew­ne, że oczy­wiście Ka­rol Dar­win. Nie do końca. Sama idea ewo­lu­cji po­wstała na długo przed pu­bli­kacją przełomo­we­go i ge­nial­ne­go dzieła Dar­wina O po­wsta­wa­niu ga­tunków. Jesz­cze w XVIII wie­ku dzia­dek Dar­wi­na, Era­smus Dar­win, spe­ku­lo­wał na te­mat możliwości za­cho­dze­nia w świe­cie na­tu­ry ewo­lu­cyj­nych zmian4. Nie­co później zde­cy­do­wa­nie nie­udaną próbę wska­za­nia przy­czyn ewo­lu­cyj­nych zmian podjął zna­ny fran­cu­ski przy­rod­nik Jean-Bap­ti­ste La­marck. Równie głośne w swo­im cza­sie, ale i równie błędne były kon­cep­cje Ro­ber­ta Cham­ber­sa opu­bli­ko­wa­ne (ano­ni­mo­wo) w książce Ve­sti­ges of the Na­tu­ral Hi­sto­ry of Cre­ation5. Ta­kich prób było jesz­cze kil­ka. Nie­mniej, jak­kol­wiek to nie Dar­win „od­krył” ewo­lucję, nim wkro­czył do gry, kon­cep­cje ewo­lu­cyj­ne po­strze­ga­ne były ra­czej jako prze­jaw pseu­do­nau­ki, coś na kształt fre­no­lo­gii na przykład. Dar­win zdołał ten ob­raz zmie­nić, przed­sta­wił bo­wiem teo­rię, która naj­pierw wzbu­dziła in­te­lek­tu­alną cie­ka­wość, po­tem sza­cu­nek, a po­tem w krótkim cza­sie zdołała prze­ko­nać do sie­bie większość śro­do­wi­ska na­uko­we­go.

Mo­men­tem przełomo­wym w dzie­jach teo­rii ewo­lu­cji był rok 1859, czy­li rok uka­za­nia się O po­wsta­wa­niu ga­tunków. Pu­bli­kując to epo­ko­we dzieło, Dar­win po­sta­wił przed sobą dwa cele. Po pierw­sze chciał prze­ko­nać czy­tel­ni­ka, że ewo­lu­cja rze­czy­wiście „się dzie­je”, czy też, jak dziś byśmy po­wie­dzie­li, że  e w o l u c j a   j e s t   f a k t e m.  Poświęcił temu za­gad­nie­niu bar­dzo wie­le miej­sca i przed­sta­wił bar­dzo poważne do­wo­dy; niektóre z nich za­pre­zen­tu­je­my zresztą da­lej. Po dru­gie — a to już za­da­nie am­bit­niej­sze i trud­niej­sze — po­sta­no­wił wyjaśnić,  w   j a k i   s p o s ó b  działa ewo­lu­cja. Za jej główny me­cha­nizm uznał  d o b ó r   n a t u r a l n y  (nie­za­leżnie na ten sam po­mysł wpadł inny bry­tyj­ski na­tu­ra­li­sta, Al­fred Wal­la­ce; nie on je­den zresztą). Fi­lo­zof Da­niel Den­nett nie­daw­no tak pod­su­mo­wał do­ro­bek Dar­wi­na: „Chciałbym się wy­ra­zić ja­sno: gdy­by ktoś mnie po­pro­sił, bym wska­zał naj­lep­szy na­uko­wy po­mysł, na jaki wpadł człowiek, pry­mat przy­znałbym właśnie Dar­wi­no­wi. Przed New­to­nem, Ein­ste­inem i wszyst­ki­mi in­ny­mi”6. Moc­na teza! Ale ma wie­lu gorących zwo­len­ników — tak jak wiel­kich ad­mi­ra­torów ma sama teo­ria Dar­wi­na.

Przyj­rzyj­my się za­tem, o co właści­wie w tym wszyst­kim cho­dzi. Dobór na­tu­ral­ny ba­zu­je na trzech głównych kwe­stiach: zróżni­co­wa­ne­mu roz­mnażaniu (i przeżywal­ności), zróżni­co­wa­niu jed­no­stek i dzie­dzi­cze­niu. Jeśli przełożyć to na język po­tocz­ny, ozna­cza to mniej więcej tyle: [1] niektóre jed­nost­ki płodzą więcej po­tom­stwa niż inne; [2] jed­nost­ki różnią się między sobą i [3] po­tom­stwo jest po­dob­ne do ro­dziców. W za­sa­dzie spełnie­nie tych trzech wa­runków wy­star­cza, by au­to­ma­tycz­nie uru­cho­mić pro­ces ewo­lu­cyj­ny. Jak to działa? Z grub­sza tak: pierw­szym fi­la­rem teo­rii jest, jak po­wie­działem, zróżni­co­wa­ne roz­mnażanie. Każdy or­ga­nizm „pro­du­ku­je” więcej po­tom­stwa, niż jest w sta­nie przeżyć. Gdy­by tak nie było, większość po­pu­la­cji rosłaby w tem­pie geo­me­trycz­nym (2, 4, 8, 16, 32 itd.). Tak się nie dzie­je, bo bar­dzo wie­le zwierząt i roślin gi­nie, nie wy­daw­szy na świat po­tom­stwa. Jak wska­zał Dar­win, życiu — na każdym eta­pie — to­wa­rzy­szy „wal­ka o prze­trwa­nie”. Co de­cy­du­je o tym, czy ktoś (coś) w tej wal­ce od­nie­sie suk­ces? Cóż, po części przy­pa­dek — jed­no zwierzę mógł tra­fić spa­dający me­te­oryt, dru­gie biegło aku­rat sto metrów da­lej i nic mu się nie stało (to reguła prze­trwa­nia naj­bar­dziej far­tow­nych, jak na­zwał ją nie­oce­nio­ny Ste­ven Jay Gould). Tyl­ko że przy­pa­dek to z pew­nością nie wszyst­ko. W tym mo­men­cie wkra­cza też bo­wiem do gry dru­gi czyn­nik dar­wi­now­skie­go mo­de­lu, czy­li in­dy­wi­du­al­ne różnice. Nie ma dwóch iden­tycz­nych or­ga­nizmów, na przykład zwierząt. Któreś jest za­wsze większe, któreś szyb­sze, a któreś sil­niej­sze. I pew­ne zwierzęta (może być kwe­stią przy­pad­ku które) dys­po­nują ce­cha­mi spra­wiającymi, że ich szan­se na prze­trwa­nie i spłod­ze­nie po­tom­stwa są większe niż kon­ku­rentów, na przykład choćby mi­ni­mal­nie le­piej radzą so­bie ze zdo­by­wa­niem pożywie­nia, spryt­niej uni­kają dra­pieżników, le­piej potra­fią wy­pro­wa­dzić młode… Jeśli nie za­działają ja­kieś do­dat­ko­we czyn­niki, te właśnie zwierzęta po­zo­sta­wią po so­bie więcej po­tom­stwa.

Trze­cim i ostat­nim ele­men­tem dar­wi­now­skiej teo­rii ewo­lu­cji jest dzie­dzi­cze­nie, czy­li założenie, że ro­dzi­ce prze­ka­zują przy­najm­niej część własnych cech dzie­ciom. Jeżeli ta aku­rat osob­ni­cza właściwość, która zwiększyła szan­se kon­kret­nej jed­nost­ki na przeżycie i roz­mnożenie się, jest dzie­dzicz­na, jest szan­sa, że będą ją po­sia­dać również jej po­tom­ko­wie. Za­ra­zem taka „uzdol­nio­na” jed­nost­ka ma więcej dzie­ci, czy­li w następnym po­ko­le­niu dana ce­cha po­win­na stać się w da­nej po­pu­la­cji po­wszech­niej­sza. Jeśli coś ta­kie­go za­cho­dzi przez wie­le ko­lej­nych ge­ne­ra­cji, dana ce­cha w tym kształcie może na­wet wy­przeć inne, wcześniej występujące wa­rian­ty. Zo­sta­je  w y s e l e k c j o n o w a n a;   to dla­te­go dobór na­tu­ral­ny bywa też na­zy­wa­ny se­lekcją na­tu­ralną.

A te­raz pro­sty przykład dla kogoś, kto jesz­cze me­cha­ni­zmu działania ewo­lu­cji do końca nie ro­zu­mie. Wy­obraźmy so­bie po­pu­lację wie­wiórek. Małą, by nie utrud­niać so­bie życia. Po­wiedz­my, że trzy. I te­raz przyj­mij­my, że jed­na po­tra­fi bie­gać odro­binę szyb­ciej niż po­zo­stałe. Mamy więc dwie wol­niej­sze wie­wiórki i jedną szybszą. Na­rzu­ca się oczy­wiście py­ta­nie, dla­cze­go jest szyb­sza. Otóż  n i e   d l a t e g o,  że szyb­kość się do cze­goś przy­da­je. Tak się po pro­stu zda­rzyło. Może na przykład nasz gry­zoń jest no­si­cie­lem rzad­kiej u tego ga­tun­ku ge­ne­tycz­nej mu­ta­cji, która przy­da­je mu chyżości7. W każdym ra­zie jak­kol­wiek na­sza wie­wiórka nie jest szyb­sza dla­te­go, że to ce­cha przy­dat­na, jest mimo wszyst­ko szyb­sza, a tak się składa, że dzięki temu zręczniej ra­dzi so­bie z ucieczką przed dra­pieżni­ka­mi. To spra­wia, że rosną jej szan­se na prze­trwa­nie, a tym sa­mym i spłod­ze­nie po­tom­stwa sta­je się w jej przy­pad­ku bar­dziej praw­do­po­dob­ne niż w przy­pad­ku wol­niej­szych to­wa­rzy­szek (choćby dla­te­go, że dłużej żyje). Załóżmy te­raz, że pierw­sza z wol­niej­szych wie­wiórek szczęśli­wie od­cho­wała jed­no młode, które, rzecz ja­sna, odzie­dzi­czyło po niej po­wol­ność. Dru­ga miała pe­cha, a ra­czej była na tyle wol­na, że zo­stała pożarta za młodu. Na­sza szyb­ko­bie­gacz­ka zaś — bo była szyb­sza — wy­my­kała się dra­pieżni­kom wy­star­czająco długo, by się do­cho­wać  d w ó j k i  dzie­ci. W ten sposób w dru­gim po­ko­le­niu mamy już dwie szyb­kie wie­wiórki i jedną wol­niejszą — pro­por­cje się odwróciły. W ka­te­go­riach sta­ty­stycz­nych można by rzec, że w pierw­szej ge­ne­ra­cji szyb­sze wie­wiórki sta­no­wiły jedną trze­cią po­pu­la­cji, w dru­giej już  d w i e   t r z e c i e.  Kon­kret­na ce­cha (szyb­kość) zo­stała wy­se­lek­cjo­no­wa­na. I w su­mie właśnie na tym po­le­ga dobór na­tu­ral­ny — każda dzie­dzicz­na ce­cha, której po­sia­da­nie zwiększa szan­se jed­nost­ki na roz­mnożenie się, w za­sa­dzie au­to­ma­tycz­nie za­czy­na występować w po­pu­la­cji częściej. Jeśli taki pro­ces będzie trwał od­po­wied­nio długo, szyb­sze osob­ni­ki w pełni ją zdo­mi­nują. Mówiąc języ­kiem ewo­lu­cyj­nym — wie­wiórki wy­ewo­lu­ują w szyb­sze zwierzęta.

Dobór na­tu­ral­ny to bar­dzo pro­sta idea, przy­najm­niej w ogólnym za­ry­sie. Za­ra­zem jed­nak drze­mie w nim na­prawdę potężna siła. Ta jego praw­dzi­wa potęga sta­je się oczy­wi­sta, gdy uwzględni­my jesz­cze je­den klu­czo­wy czyn­nik — czas! Jeśli tego cza­su jest na­prawdę dużo (a set­ki mi­lionów lat to bar­dzo dużo!), na­wet bar­dzo po­wol­na aku­mu­la­cja ta­kich — choćby z początku przy­pad­ko­wo — ko­rzyst­nych cech może przy­nieść nie­wy­obrażalne efek­ty w po­sta­ci nie­praw­do­po­dob­nie (z po­zo­ru) złożonych ad­ap­ta­cji, jak oczy, skrzydła, a na­wet trąba słonia czy mózg człowie­ka… Może też do­pro­wa­dzić do wyłonie­nia się zupełnie no­wych ga­tunków. O ma­gii teo­rii Dar­wi­na de­cy­du­je właśnie to, że dzięki niej całą złożoność świa­ta na­tu­ry można wyjaśnić w sposób zro­zu­miały dla śred­nio by­stre­go dzie­sięcio­lat­ka! Nikt jed­nak jakoś przed Ka­ro­lem Dar­wi­nem na ta­kie wyjaśnie­nie nie wpadł. I dla­te­go twórca teo­rii ewo­lu­cji za­li­cza­ny jest do gro­na naj­wy­bit­niej­szych uczo­nych wszech czasów.

DLA­CZE­GO EWO­LU­CJA JEST FAK­TEM?

Teo­ria Dar­wi­na jest w sposób oczy­wi­sty sprzecz­na z kre­acjo­ni­styczną wizją po­cho­dze­nia ga­tunków. Po pierw­sze ewo­lu­cja po­trze­bo­wałaby o wie­le, wie­le więcej niż sześć tysięcy lat, by stwo­rzyć tę różno­rod­ność flo­ry i fau­ny, którą wokół sie­bie ob­ser­wu­je­my. Już to prze­czy sza­cun­kom co do wie­ku na­szej pla­ne­ty przyj­mo­wa­nym przez kmZ. Ich po­mysł, że „przed upad­kiem” Zie­mia była wol­nym od śmier­ci ra­jem za­miesz­ka­nym przez we­ge­ta­rian, też ni­jak nie da się po­go­dzić z myśle­niem ewo­lu­cyj­nym (ani ze zdro­wym rozsądkiem, ale to już inny pro­blem). Zwierzęta za­bi­jają się wza­jem i zja­dają już od mi­lionów lat; zaczęły set­ki mi­lionów lat przed tym, nim Ewa mogła zjeść owoc z za­ka­za­ne­go drze­wa. To jed­nak ma mniej­sze zna­cze­nie niż fakt, iż teo­ria ewo­lu­cji jed­no­znacz­nie stwier­dza, że żyjące dziś ga­tunki wy­ewo­lu­owały z wcześniej­szych; jeśli cof­nie­my się w przeszłość wy­star­czająco da­le­ko — czy­li zej­dzie­my w dół o od­po­wied­nio dużo roz­gałęzień ziem­skie­go drze­wa ro­do­we­go — od­naj­dzie­my wspólne­go przod­ka dwóch do­wol­nie wy­bra­nych współcze­snych ga­tunków. To z ko­lei sta­no­wi pod­stawę do za­kwe­stio­no­wa­nia często po­wta­rza­ne­go przez kre­acjo­nistów stwier­dze­nia, ja­ko­by wszyst­kie ga­tunki zo­stały od razu (i odrębnie) stwo­rzo­ne w swej dzi­siej­szej po­sta­ci. Może i trud­no się temu prze­ko­na­niu dzi­wić, bo w kon­tekście tego, jak krótko trwa ludz­kie życie, a na­wet cała spi­sa­na hi­sto­ria na­sze­go ga­tunku, teza o nie­zmien­ności ga­tunków wy­da­je się całkiem oczy­wi­sta i zro­zu­miała, ale prze­cież równie „na­tu­ral­ne i oczy­wi­ste” jest to, że Zie­mia jest płaska i się nie ru­sza. Kon­cepcję Wszechświa­ta z nie­ru­chomą Zie­mią pośrod­ku na­uka daw­no już oba­liła; począwszy od XIX wie­ku na­ukow­cy kom­plet­nie zde­mon­to­wa­li również wizję nie­zmien­ności ga­tunków. Dziś nie ma żad­nych ro­zu­mo­wych (i ro­zum­nych) pod­staw, by kwe­stio­no­wać stwier­dze­nie, że życie po­wstało i roz­wi­ja się w pro­ce­sie ewo­lu­cji. Skąd ta pew­ność? Powód jest je­den, ale naj­zu­pełniej wy­star­czający — do­wo­dy! Mamy nie­wy­obrażalną liczbę świa­dectw em­pi­rycz­nych po­twier­dzających zarówno ist­nie­nie ewo­lu­cji, jak i to, że jej pod­stawowym me­cha­ni­zmem jest dobór na­tu­ral­ny8. Kil­ka naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nych i naj­bar­dziej prze­ko­nujących spośród tych świa­dectw przed­sta­wię w tym pod­roz­dzia­le.

Za­cznij­my od za­pi­su ko­pal­ne­go. Na­ukow­cy dys­po­nują dziś dosłownie mi­lio­na­mi ska­mie­niałości, co po­zwo­liło im stwo­rzyć na­prawdę wspa­niałe se­kwen­cje uka­zujące prze­kształca­nie się jed­ne­go ga­tun­ku w inny. Mamy na przykład — bar­dzo często zresztą po­ka­zy­wa­ny — słynny ko­rowód equ­idów, ob­ra­zujący ewo­lucję współcze­snych koni, a roz­po­czy­nający się od żyjącego około sześćdzie­sięciu mi­lionów lat temu stwo­rze­nia wiel­kości psa — Hy­ra­co­the­rium (wcześniej zna­ne­go jako Eohip­pus). Mamy również pełen za­pis ska­mie­lin do­ku­men­tujący ewo­lucję wie­lo­rybów, które za­czy­nały jako ssa­ki lądowe (oczy­wiście czwo­ro­nożne). Na­ukow­cy zna­leźli ska­mie­niałe szczątki form pośred­nich prak­tycz­nie dla wszyst­kich głównych grup zwierząt. Wielką sławę zy­skał na przykład ar­che­op­te­ryks, jako for­ma przejścio­wa między ga­da­mi a pta­ka­mi9. Jeśli ktoś po­szu­ka hasła ar­cha­eop­te­ryx w Go­ogle’u, na pew­no tra­fi na gra­fi­ki przed­sta­wiające stwo­ra o częścio­wo ga­dzim, częścio­wo pta­sim wyglądzie. To dla­te­go bar­dzo długo ar­che­op­te­ryks uzna­wa­ny był za „ogni­wo pośred­nie” między ga­da­mi a pta­ka­mi (dla tych, którzy jesz­cze o tym nie wie­dzie­li: tak, pta­ki wy­ewo­lu­owały z di­no­zaurów. Są dziś ich je­dy­ny­mi żyjącymi po­tom­ka­mi10). Dys­po­nu­je­my również ska­mie­niałościa­mi or­ga­nizmów sta­no­wiących ewi­dent­nie formę przejściową między ga­da­mi a ssa­ka­mi, na­to­miast — co bar­dzo istot­ne — żad­nej ze zna­le­zio­nych dotąd ska­mie­niałości nie można uznać za formę przejściową między  p t a k a m i  a ssa­ka­mi. Tyl­ko teo­ria ewo­lu­cji po­tra­fi to wyjaśnić — otóż ssa­ki i pta­ki ewo­lu­owały nie­za­leżnie; przod­ka­mi jed­nych i dru­gich są gady. Nie­obec­ność w za­pi­sie ko­pal­nym pta­ko-ssaków do­bit­nie taki sce­na­riusz po­twier­dza.

Wie­lu lu­dzi wciąż sądzi, że ska­mie­niałości to główne do­wo­dy, ja­ki­mi dla po­par­cia swo­ich tez posługują się ewo­lu­cjo­niści. To nie­praw­da. I to naj­praw­dziw­sza nie­praw­da. Na­wet gdy na­uka jesz­cze nie dys­po­no­wała tak wiel­kim zbio­rem ska­mie­niałości, do­wo­dy na rzecz ewo­lu­cji były prak­tycz­nie nie do oba­le­nia. Te naj­wcześniej­sze świa­dec­twa odwoływały się zwy­kle do ude­rzających po­do­bieństw w ana­to­mii bar­dzo różnych ga­tunków, a na­wet grup zwierząt. Na przykład żyra­fy, szczu­ry i lu­dzie mają iden­tyczną liczbę kręgów, a bu­do­wa ciała wszyst­kich gadów, ssaków i ptaków ba­zu­je na ana­lo­gicz­nym układzie czte­rech kończyn. Z dru­giej stro­ny ja przy­najm­niej sądzę, że tak często przy­woływa­ne przykłady ana­to­micz­nych po­do­bieństw (ana­lo­gii) nie są aż tak bez­spor­nym do­wo­dem ewo­lu­cji, jak chciałaby większość bio­logów ewo­lu­cyj­nych. Kre­acjo­niści mogą na przykład twier­dzić (i czy­nią tak), że jak­kol­wiek ta­kie po­do­bieństwa istot­nie można wyjaśnić w ka­te­go­riach ewo­lu­cyj­nych (po­cho­dze­niem od wspólne­go przod­ka), to są one też w pełni spójne z ideą „po­cho­dze­nia” od jed­ne­go Stwórcy, który po pro­stu prze­twa­rzał na różne spo­so­by kil­ka ulu­bio­nych wa­riantów. Co praw­da można się w tym do­pa­trzyć su­ge­stii, że owe­mu Stwórcy naj­wy­raźniej zbrakło wy­obraźni, a to chy­ba nie jest do końca zgod­ne z in­ten­cja­mi jego wy­znawców.

Nie­mniej jest to za­rzut wart roz­ważenia i nie można za­prze­czyć, że w wie­lu przy­pad­kach ana­to­micz­ne po­do­bieństwa da się wytłuma­czyć, nie ne­gując kre­acjo­ni­stycz­nej wi­zji świa­ta. W niektórych przy­pad­kach jed­nak kon­cep­cja, że Bóg Stwórca po pro­stu na różne spo­so­by wy­ko­rzy­sty­wał swo­je naj­lep­sze po­mysły, nie spraw­dza się. I to bar­dzo wyraźnie. Na przykład skrzydła nie­to­pe­rza, ludz­kie ręce i płetwy wie­lo­ry­ba mają zde­cy­do­wa­nie od­mien­ne funk­cje, a prze­cież wszyst­kie mają prak­tycz­nie iden­tycz­ny układ kości. Po­szczególne kości różnią się oczy­wiście wiel­kością i długością, ale już ich licz­ba i układ są prak­tycz­nie ta­kie same. Z dru­giej stro­ny zaś u nie­to­pe­rzy i u ptaków skrzydła pełnią  d o k ł a d n i e  te same funk­cje (umożli­wiają la­ta­nie), ale ich bu­do­wa ana­to­micz­na jest inna. Teo­ria ewo­lu­cji nie ma żad­ne­go pro­ble­mu z wyjaśnie­niem tego zja­wi­ska — nie­to­pe­rze są znacz­nie bliżej spo­krew­nio­ne (czy­li znacz­nie bar­dziej po­dob­ne) z po­zo­stałymi ssa­ka­mi (w tym z ludźmi i z wie­lo­ry­ba­mi) niż z pta­ka­mi. Kre­acjo­nizm nie jest w sta­nie za­ofe­ro­wać równie sa­tys­fak­cjo­nującego wyjaśnie­nia — trud­no prze­cież zro­zu­mieć, dla­cze­go Bóg, który prze­cież wciąż po wie­lo­kroć miał wy­ko­rzy­sty­wać w ak­cie stwo­rze­nia swo­je naj­lep­sze po­mysły (to taki kre­acjo­ni­stycz­ny re­cy­kling), nie posłużył się tym sa­mym pla­nem, pro­jek­tując skrzydła; w tym przy­pad­ku ptaków i nie­to­pe­rzy. I dla­cze­go skrzydła nie­to­pe­rza ana­to­micz­nie znacz­nie bar­dziej po­dob­ne są do  p ł e t w  wie­lo­ry­ba niż do skrzy­deł in­nych la­tających zwierząt.