Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy religia i nuka są skazane na konflikt? Czy można wierzyć w Boga i w pełni akceptować wszystkie wnioski wypływające z teorii ewolucji (i na odwrót)? Czy w świetle odkryć współczesnej biologii – i innych nauk – człowiek nadal jest „ukoronowaniem stworzenia”, a życiu ludzkiemu przysługuje „przyrodzona świętość”? Czy bez Boga nie ma moralności, a życie ludzkie jest bezcelowe i jałowe? Czy sens życiu nadaje tylko wiara religijna, czy też nauka mówi nam o nim coś ważnego? Te – i podobne – pytania ludzie zadają sobie od wieków, ale po Darwinie musieliśmy nauczyć się odpowiadać na nie w zupełnie nowy sposób. I wierzący, i niewierzący. Dlaczego ewolucjonizm – „niebezpieczna idea Darwina” – stał się tak wielkim wyzwaniem dla naszej wizji samych siebie? Jak zmienił nauki o człowieku i jak zmienił religię? W książce Bóg, Darwin i sens życia na te pytania kompetentnie i wyczerpująco, a przy tym z niekłamanym talentem pisarskim i poczuciem humoru, odpowiada dr Steve Stewart-Williams, wykładowca psychologii ewolucyjnej na Swansea University, absolwent biologii i filozofii na Massey University i McMaster University, autor kilku książek i licznych publikacji poświęconych między innymi filozofii biologii i ewolucji altruizmu. Przydatna (i zajmująca) lektura dla wszystkich, którzy chcieliby zrozumieć implikacje teorii ewolucji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 546
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
STEVE STEWART-WILLIAMS
Darwin, Bóg i sens życia
Jak teoria ewolucji zmienia wszystko, co (myślałeś, że) wiesz
Przełożył Piotr J. Szwajcer
Copyright © 2010 by Steve Stewart-Williams
Originally published by Cambridge University Press
Tytuł oryginału: Darwin, God and the Meaning of Life.
How Evolutionary Theory Undermines Everything You Thought You Knew
Copyright © 2014 for this edition by Wydawnictwo CiS
Projekt okładki: Studio Gonzo & Co.
Korekta: Grażyna Mastalerz
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach do przetwarzania danych, przesyłanie drogą elektroniczną (przewodowo i bezprzewodowo), odtwarzanie w jakiejkolwiek formie w wystąpieniach publicznych w całości lub
w części tylko za wyłącznym, pisemnym zezwoleniemwłaściciela praw autorskich.
Wydanie I
Stare Groszki 2014
Adres redakcji:
Wydawnictwo CiS
Opoczyńska 2A/5
02–526 Warszawa
e-mail:[email protected]
www.cis.pl
ISBN 978–83–61710–12-7 (wersja papierowa)
ISBN 978–83–61710–57–8 (e-book)
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Dla Jane
Napisałem tę książkę głównie z tego powodu, że od jakichś dziesięciu lat właśnie coś takiego sam chciałem przeczytać.
Oczywiście nie poradziłbym sobie bez pomocy. Od samego początku najpierw namawiali mnie do pracy, a później pomagali najlepsi znajomi i przyjaciele, jakich mógłbym sobie wymarzyć. Pierwsza na tej liście jest moja żona Jane Stewart-Williams, matka moich dzieci i miłość mojego życia. Kolejne miejsca zajmują przyjaciele, koledzy i współpracownicy ze wszystkich krajów, w których tę książkę pisałem: z Nowej Zelandii, Kanady i Walii. Gdy mowa o Nowej Zelandii, podziękować powinienem głównie moim opiekunom naukowym z czasów pisania doktoratu: Johnowi Poddowi, Stephenowi Hillowi i Jamesowi Battye. Zwłaszcza Poddiemu winien jestem wdzięczność, bo gdyby nie on, nie odważyłbym się zapewne na zmianę tematu doktoratu (na drugim roku studiów doktoranckich!). To była ryzykowna decyzja, ale opłaciła się. Bez niej moja książka pewnie nigdy by nie powstała (to długa historia; może kiedyś ją opowiem, przy lepszej okazji). Na postdocu znalazłem się u Martina Daly’ego i Margo Wilson. Bardzo dziękuję, że mnie przyjęli (to kolejna długa opowieść), że nie przejęli się zbytnio, kiedy podpaliłem im kuchnię, ale przede wszystkim dziękuję im za to, że są tak wspaniałymi naukowcami. A raczej byli, bo Margo niedawno od nas odeszła, co było wielką osobistą stratą dla mnie i dla wielu jej przyjaciół, ale przede wszystkim dla nauki — dziękuję, Margo, dziękuję, Martinie, i dziękuję wszystkim z laboratorium Daly-Wilson.
Wspomogli mnie też bardzo liczni koledzy (i koleżanki rzecz jasna) ze Swansea University. Gdy pojawiłem się tam obładowany notatkami i zapiskami, które z czasem przerodzić się miały w książkę, którą właśnie trzymasz w rękach, stworzyli mi doprawdy świetne warunki do pracy
Zupełnie osobną listę osób, którym winien jestem podziękowania, tworzą ci, który czytali i komentowali kolejne wersje powstających rozdziałów bądź cały tekst. Otwierają ją Giles Boutel, Stephen Hill, Danny Krupp, Rob Lowe, Jane Stewart-Williams, Andrew Thomas, J.J. Tomash i moja mama Bea Stewart. Giles Boutel zasłużył na to, by być wymienionym dwukrotnie — wspieramy się wzajem w pisaniu od czasu, gdy obaj mieliśmy po dziewięć lat.
Andrew Peart z Cambridge University Press zapukał do drzwi mojego gabinetu i zaproponował mi podpisanie umowy wydawniczej. Chwała mu za to. Wdzięczny też jestem Hetty Reid, która przejęła w CUP jego obowiązki, gdy znalazł sobie nową pracę. Claire Williams z tego samego wydawnictwa pomogła mi wybrać okładkę.
Na tym lista moich zobowiązań oczywiście się nie kończy. Oto pozostali, którzy powinni się na niej znaleźć: Mark Ayling, Hilary Nicholl Bartle, Alan Beaton, Laura Bell, Dave Benton, Mark Blagrove, Stephen Boulter, Paul Brain, Brian Cainen, Gretchen Carroll, Neil Carter, Julia Davis-Coombs, Gerald Dreaver, Daniel Dunlavey, Simon Dymond, Jason Evans, Laura Finn, Nikki Finnemore, Iain Ford, Anna Harrod, Marcus Hinds, Daniel Jeffares, Michelle Lee, Andrew Loughnan, Daniel Loughnan, Lisa Osborne, Phil Newton, Carrie Parkinson, Andy Parrott, Ian Pepper, Richard Porter, Sandanalakshmi Ramakrishnan, Jordan Randell, Phil Reed, Ian Russell, Tim Ryder, Jackie Scholz, David Skibinski, Dan Skipper, Paul Spence, Jolyon Stewart, Lynsey Thomas, Phil Tucker, Sophie Ulbrich-Ford, Barbara Williams i Brian Williams.
Odrębne podziękowania składam Darwinowi i Indii, którzy dzielnie znosili marudzenie swojego zajętego pracą tatusia.
Możliwe, że dla przyszłych pokoleń właśnie to nazwisko wyznaczać będzie punkt zwrotny w intelektualnej historii cywilizacji Zachodu […] Jeżeli Darwin miał rację, to rok 1859 powinien zostać uznany za moment narodzin współczesnej myśli.
Will Durant
Jeżeli wszystkie organizmy pochodzą od wspólnego przodka, nie jest błędem stwierdzenie, że biosfera zaczęła myśleć w momencie, gdy narodziła się ludzkość. Cała reszta życia to ciało — umysłem jesteśmy my.
E.O. Wilson
Kompletnie obce mi jest spojrzenie ograniczone wyłącznie do Ziemi. Życie byłoby tak mało ciekawe, gdyby ograniczało się wyłącznie do tej planety. Czuję to — głęboko i instynktownie — całym swoim jestestwem.
Bertrand Russell
DLACZEGO TU JESTEŚMY?
Teoria ewolucji odpowiada na jedno z najgłębszych i najbardziej fundamentalnych pytań, jakie kiedykolwiek postawili sobie ludzie, na pytanie, które nurtowało świadome umysły od chwili, gdy świadome umysły pojawiły się we Wszechświecie: „Dlaczego tu jesteśmy, skąd się wzięliśmy na tej planecie?”. Przecież w sumie jest całkiem zwyczajna, krąży wokół całkiem zwyczajnej gwiazdy w całkiem zwyczajnym układzie słonecznym. Ten z kolei stanowi część całkiem zwyczajnej galaktyki, jednej z miliardów, jakie składają się na obserwowalny Wszechświat.
Z drugiej jednak strony to bardzo dziwna planeta, bo pewna drobna część jej powierzchni zdołała jakoś przekształcić się w życie. Więcej — jeszcze dziwniej — część tej części, część życia, dysponuje dziś świadomością własnego istnienia i jest zdolna rozumieć — choć znów w części — otaczający ją świat. Jak to się stało? Jak drobne fragmenty Wszechświata mogły zorganizować się w taki sposób, by osiągnąć świadomość własnego istnienia i istnienia tego zakątku Wszechświata, w jakim się wyłoniły. Dlaczego — inaczej mówiąc — tu jesteśmy?!
Odpowiedź, którą jako pierwszy sformułował angielski uczony Karol Darwin, brzmi: jesteśmy tutaj, bo wyewoluowaliśmy. Niestety nie wszyscy tę odpowiedź zaakceptowali. Darwinowska teoria ewolucji poprzez dobór naturalny od początku wzbudzała olbrzymie kontrowersje — i jest tak nadal. Z jednej strony mnóstwo ludzi po prostu ją pokochało — ta wizja ich ekscytuje, porywa, i to dzięki niej rozumieją świat, w którym żyją, z drugiej strony całe mnóstwo — naprawdę mnóstwo — ludzi wręcz nienawidzi, tak: n i e n a w i d z i tej idei. Uznają, że zatruwa ludzkie umysły i niszczy społeczeństwa, i naprawdę nie mogą się z nią pogodzić. To dla nich przejaw „cywilizacji śmierci” lub „dogmat ciemności i śmierci”, jak napisał jeden z przedstawicieli tego grona1. Niektórzy uważają, że teoria ewolucji jest częścią wielkiego spisku, który ma na celu oderwanie ludzi od Boga — spisku ateistów.
Wydaje się jednak, że w jednym najzacieklejsi wrogowie i najzagorzalsi zwolennicy ewolucjonizmu mogą się zgodzić: i dla jednych, i dla drugich teoria Darwina jest jedną z najważniejszych w naszej intelektualnej historii. Nie brak zresztą takich, którzy twierdzą, że nie jedną z najważniejszych, tylko po prostu n a j w a ż n i e j s z ą. Powody są dość oczywiste — jej implikacje wykraczają daleko poza hermetyczne akademickie dysputy (które zwykle poza akademikami, i to bardzo wąskim ich gronem, mało kogo w ogóle obchodzą). W odróżnieniu od modelu standardowego czy, powiedzmy, teorii względności, które (pozornie) na nasze życie mają wpływ niewielki, teoria ewolucji wprost odnosi się kwestii zasadniczych — naszej wizji samych siebie i naszego miejsca we Wszechświecie. Z ewolucjonizmu wynikają ważne wnioski. Ważne dla ludzi, bo odnoszące się do kwestii istotnych dla każdego człowieka, a co więcej takich, w których każdy ma coś do powiedzenia (albo mu się tak zdaje). W tej książce przyjrzymy się bardziej szczegółowo takim właśnie kwestiom. Dokładniej — na kolejnych stronach przeanalizujemy implikacje teorii ewolucji dla takich oto ważkich filozoficznie pytań:
1. Ewolucja a istnienie Boga
2. Ewolucja a miejsce człowieka w naturze
3. Ewolucja a moralność (problem dobra i zła)2.
Mogłoby się wydawać, że teoria Darwina — ani żadna inna teoria naukowa, uogólniając — nie ma żadnego odniesienia do takich pytań. Przecież nauka ma dotyczyć empirii i faktów, a cała reszta, wszystko, z czym uczeni sobie nie radzą, to właśnie domena filozofii.
Teoria ewolucji, wszędzie tam, gdzie jest stosowana, odnosi bezdyskusyjne sukcesy. Ale — można usłyszeć — w żaden sposób nie odpowiada na pytania i nie rozwiązuje problemów roztrząsanych od wieków przez filozofów. Jeśli ktoś nie jest zadeklarowanym kreacjonistą albo fundamentalistą literalnie odczytującym swoje pismo święte, może wręcz twierdzić (zetknąłem się z takimi opiniami), że nie ma żadnego związku między ewolucjonizmem a istnieniem (lub nieistnieniem) Boga — w takim ujęciu ewolucjonizm jest spójny i z ateizmem (co oczywiste), ale i z teizmem. Inni z kolei mówią, że teoria ewolucji nie ma żadnego związku z moralnością, bo przecież — znów — biologia odnosi się do faktów, etyka zaś do wartości, a przecież „nie da się” wyprowadzić wartości z faktów. Enigmatyczny jak zwykle Ludwig Wittgenstein był najwyraźniej zwolennikiem tego stanowiska, stwierdził bowiem wprost, że teoria Darwina ma tyle samo wspólnego z filozofią co inne koncepcje z obszaru nauk ścisłych — czyli nic3.
Wielu ludzi nie zgadza się jednak z takim poglądem i ma ku temu dobre powody. Już choćby to — by sięgnąć po argument pierwszy z brzegu — że przez ewolucyjne okulary nasze tradycyjne przekonania filozoficzne zaczynają wyglądać zupełnie inaczej. Jak wspaniale ujął to wielki angielski filozof Bertrand Russell:
Jeżeli człowiek wyewoluował drogą niedostrzegalnych przemian od niższych form życia, wiele pytań staje się naprawdę trudnych. W jakim momencie ewolucji na przykład nasi przodkowie posiedli wolną wolę? Na którym etapie tej długiej podróży od ameby uzyskali nieśmiertelną duszę? Kiedy po raz pierwszy stali się zdolni do popełniania tak nikczemnych czynów, że dobrotliwy stwórca mógł już z czystym sumieniem skazać ich na wieczne potępienie? Większość ludzi zgodzi się chyba, że byłaby to zbyt sroga kara dla małp, nawet uwzględniwszy skłonność tych stworzeń do zrzucania kokosów na głowy podglądających ich Europejczyków. Ale już taki Pithecanthropus erectus? Czy to on zjadł to nieszczęsne jabłko? A może raczej Homo pekinensis?4
To istotnie niewygodne pytania, a podobnych można zadać jeszcze wiele. Skąd chociażby u wszechmocnego stwórcy (całego Wszechświata!) to zadziwiające przywiązanie do dwunożnych tropikalnych małp? Dlaczego sam przybrał cielesną postać jednego z tych osobliwych bezogoniastych naczelnych? Czemu tak potężna istota maniacko czepia się takich drobiazgów, jak sposób ubierania się i zachowania seksualne jednego z tysięcy gatunków ziemskich ssaków, a zwłaszcza jego samic? I kim są anioły — czy one też wyewoluowały drogą doboru naturalnego? Czy to kolejne naczelne — nasi kuzyni, tak jak neandertalczycy? Jeśli nie, to czemu są tak podobni do Homo sapiens?
Pytania tego typu to oczywiście tylko przedsmak problemów, jakich teoria ewolucji przysparza naszej tradycyjnej filozofii. Jej implikacje są jednak znacznie poważniejsze. Wielu ludzi zresztą od samego początku zdawało sobie sprawę, jak wielkim i radykalnym wyzwaniem jest teoria Darwina dla całej filozofii. Również sam Darwin to sobie uświadamiał. W jednym z wczesnych notatników zapisał (szyfrując przezornie, jak to miał w zwyczaju): „Pochodzenie człowieka jest już dowiedzione. Metafizyka rozkwitnie. Ten, kto zrozumie szympansa, uczyni dla metafizyki więcej niż Locke”5. Darwin był człowiekiem raczej ostrożnym i nie rozwijał tego wątku swej twórczości zbyt intensywnie. Inni jednak nie byli aż tak powściągliwi. Już w drugiej połowie XIX wieku implikacje teorii Darwina były przedmiotem dość ożywionej dyskusji i, rzecz jasna, licznych sporów (co skądinąd trudno uznać za zaskakujące — jak powiedział kiedyś psycholog William James, pod jednym względem do filozofów można mieć zaufanie: na pewno nie będą się ze sobą zgadzać). Niektórzy uznali zatem, że ewolucjonizm stanowi śmiertelne zagrożenie dla religii, inni, przeciwnie, dostrzegli w nim „znaczący postęp myśli teologicznej”6. Zdaniem części teoria Darwina zepchnęła nas z najwyższej grzędy, jaką zawłaszczyliśmy sobie w królestwie zwierząt, inni, przeciwnie, uznali, że to dopiero Darwin wyjaśnił, jak znaleźliśmy się na szczycie tej drabiny. Byli ludzie, którzy w teorii ewolucji dostrzegli drogowskaz pokazujący, czym jest dobro i jak je osiągnąć. Dla innych z teorii tej wprost wypływał wniosek, że n i e m a dobra ani zła, czyli że ewolucja podważa całą moralność. Nie minęła dekada od śmierci twórcy teorii ewolucji, a Josiah Royce tak ocenił znaczenie jego arcydzieła, O powstawaniu gatunków: „Od czasu Newtonowskich Principia żadne naukowe dzieło nie miało większego znaczenia dla filozofii niż praca Darwina”7.
Bardzo niefortunne było to, że w XX wieku filozofowie praktycznie zapomnieli o Darwinie8. Większość z nich bowiem zgodziła się z tezą Wittgensteina, że teoria ewolucji nie ma żadnego znaczenia dla filozofii. Trwało to aż do ostatnich dekad ubiegłego wieku, kiedy to pojawiło się kilku wybitnych filozofów — choćby Daniel Dennett, Michael Ruse czy Peter Singer — którzy w swojej dziedzinie zaczęli przywracać Darwinowi należne mu miejsce. Zwłaszcza Dennett uznał to za swoją misję. Jak pisał, darwinizm jest prawdziwym „uniwersalnym kwasem”, działającym na każdym polu ludzkiej myśli; filozofia, jak dowodził, nie jest tu żadnym wyjątkiem.
Oczywiście filozofia od dawna uznawana jest za tę domenę aktywności intelektualnej, która potrafi podważyć i zakwestionować nasze nawet najgłębsze przekonania. Nieco irytujący dziewiętnastowieczny filozof Friedrich Nietzsche (skądinąd pozostający pod wielkim wpływem idei Darwina) widział w filozofii „potężny środek wybuchowy, przed którym nic nie jest bezpieczne”. Gdy operujemy takim językiem, problem rozważany w tej książce staje się pytaniem o to, co się dzieje, kiedy uniwersalny kwas zmieszamy z potężnym środkiem wybuchowym. Najkrótsza odpowiedź brzmi: ta mieszanka stanowi bardzo poważne zagrożenie dla naszych najsilniej zakorzenionych i najdłużej żywionych przekonań o Bogu, moralności i człowieku. Pełną odpowiedź postaram się zawrzeć na kolejnych stronicach tej książki. Nim jednak wdamy się w szczegóły, pozwolę sobie pokrótce zasygnalizować, po jakich obszarach będziemy się poruszać, jakie konkretne pytania będziemy zadawać i z jakimi poglądami zetkniemy się po drodze.
CZĘŚĆ I. DARWIN A RELIGIA9
Rozpoczynam od pytania o istnienie Boga. Czy to Bóg stworzył nas na swój „obraz i podobieństwo”, czy raczej my jego; lub, skoro już powołujemy się na Nietzschego: „Czy człowiek jest jedną z pomyłek Boga? Czy Bóg jest pomyłką człowieka?”. A oto kilka innych pytań, które również zadamy w tej części książki:
Czy ktoś, kto akceptuje teorię ewolucji, może równocześnie wierzyć w Boga? • Czy to Bóg steruje przebiegiem procesów ewolucyjnych? • Czy Bóg wybrał dobór naturalny jako metodę tworzenia życia? • Czy chcąc wyjaśnić pochodzenie życia, Wszechświata i świadomości, musimy się odwoływać do Boga? • Czy cierpienie, nieuchronnie wpisane w dobór naturalny, świadczy o tym, że Boga nie ma (bądź, jeśli jest, jest Bogiem złym)?
Nie będziemy się w kolejnych rozdziałach zajmować wszystkimi argumentami na rzecz istnienia (nieistnienia) Boga, lecz tylko tymi, które mają bezpośredni związek z teorią ewolucji. Poniżej krótkie podsumowanie kolejnych tworzących ją rozdziałów.
ROZDZIAŁ 2. WALKA TYTANÓW
Zaczynamy od samego początku: czy wyewoluowaliśmy, czy też Bóg stworzył nas w naszej obecnej postaci? Oczywiście nie są to jedyne możliwości, ale te dwie opcje przyciągają najwięcej uwagi i dla większości ludzi to właśnie między nimi toczy się kluczowy spór. Szczęśliwie tak się zdarzyło, że rzeczywiście jedna z nich jest prawdziwa. Czytelnicy, którzy wiedzą już co nieco o teorii ewolucji i mieli styczność z debatą kreacjonizm kontra ewolucjonizm, mogą w zasadzie ten rozdział opuścić i przejść do kolejnego, choć mam nadzieję, że nawet oni znajdą w nim coś ciekawego.
Na początku rozdziału omawiam pokrótce główne idee kreacjonizmu i teorii ewolucji (czy wszyscy wiedzą na przykład, że to nie Darwin jest twórcą koncepcji ewolucji?). Dalej przedstawiam krótki przegląd najbardziej fascynujących świadectw empirycznych potwierdzających prawdziwość ewolucjonizmu. Przekonamy się, w jaki sposób za pomocą teorii ewolucji można wyjaśnić różne inaczej kompletnie niezrozumiałe zjawiska ze świata natury. Dowiemy się na przykład, dlaczego skrzydła nietoperzy bardziej przypominają płetwy wielorybów niż skrzydła ptaków, dlaczego ptaki nieloty wciąż mają skrzydła, dlaczego w rozwoju płodowym człowieka pojawiają się zawiązki łuków skrzelowych, dlaczego wieloryby czasem rodzą się z tylnymi kończynami, a ludzie z ogonami. Rozpatrzymy też kilka argumentów przeciw teorii ewolucji. Do najczęściej przywoływanych należy istnienie struktur, które — tak przynajmniej twierdzą zwolennicy projektu — po prostu nie mogły wyewoluować w drodze doboru naturalnego. Najpowszechniej przywoływane przykłady takich „niewyjaśnialnych” biologicznych fenomenów to wić bakteryjna, układ odpornościowy i kaskada krzepnięcia krwi. Nawet zaliczający się do grona zwolenników nauki niespecjaliści mają problemy z tymi przemawiającymi do wyobraźni — pozornie, jak pokażemy — argumentami. Jeśli ktoś z was również się z nimi zetknął i również zaczął wątpić w darwinizm, oznacza to prostu, że został jedną z wielu ofiar sprytnych zabiegów marketingowych ruchu Inteligentnego Projektu, czyli kreacjonistów po prostu. Na szczęście uważna lektura Rozdziału 2. pozwoli wam już nigdy więcej nie wpaść w taką pułapkę.
ROZDZIAŁ 3. PROJEKT PO DARWINIE
W Rozdziale 3. zajmiemy się jednym ważniejszych filozoficznych argumentów na rzecz istnienia Boga, tak zwanym dowodem z projektu. Podstawę tego „dowodu” stanowi twierdzenie, że pewne elementy świata przyrody wyglądają tak, jakby były idealnie zaprojektowane do realizacji funkcji, którym służą (na przykład oczy, kły, pazury…). A skoro coś zostało zaprojektowane, musiał istnieć projektant. I tym projektantem jest Bóg. Jak się przekonamy, teoria ewolucji obala ten dowód i dlatego właśnie stanowi tak poważne wyzwanie dla myślenia teistycznego, n a w e t d l a t y c h l u d z i, k t ó r y c h w i a r a b a z u j e n a i n n y c h p r z e s ł a n k a c h. Pokażę też, dlaczego w tym akurat obszarze filozofii dorobek Darwina ma większe znaczenie niż dorobek jednego z największych filozofów wszech czasów — Davida Hume’a.
ROZDZIAŁ 4. BÓG DARWINA
W kolejnych rozdziałach Części I zajmować się będziemy głównie pytaniem, czy ktoś, kto akceptuje teorię ewolucji, może równocześnie wierzyć w Boga. Na pierwszy rzut oka odpowiedź jest oczywista — tak, można wierzyć i w Boga, i w ewolucję. Wiemy o tym choćby stąd, że jest całe mnóstwo ludzi, którzy rzeczywiście w i e r z ą w jedno i drugie. Ten niekwestionowalny fakt często zresztą przytaczany jest na dowód niesprzeczności obu tych przekonań. Nie jest to jednak dowód zbyt mocny — w zasadzie wykazać w ten sposób można jedynie to, że jeśli między tymi przekonaniami istnieje sprzeczność, nie jest ona oczywista i można jej nie dostrzec. Rozważając ten problem, odniesiemy się między innymi do najbardziej wyrafinowanych wyjaśnień, jakie przywołują teiści usiłujący godzić Boga z ewolucjonizmem. Można się na przykład spotkać ze stwierdzeniem, że właśnie on steruje przebiegiem procesów ewolucyjnych; wszystkich lub przynajmniej tych kluczowych. Inni wierzący głoszą z kolei, że to Bóg wybrał dobór naturalny jako metodę tworzenia życia. Zwolennikami podobnych poglądów jest zresztą wielu naprawdę wybitnych naukowców i prominentnych intelektualistów, więc jeśli wy również usiłujecie w racjonalny sposób godzić wiarę w Boga z akceptacją ewolucji, macie bardzo dobre towarzystwo. Tyle że, niestety, jesteście w błędzie. To właśnie chciałbym wykazać wszystkim moim czytelnikom w Rozdziale 4.
ROZDZIAŁ 5. BÓG LUK
W tym rozdziale zajmiemy się argumentem, który zapewne przemknął przez głowę przynajmniej części czytelników. Otóż nawet jeśli teoria ewolucji wyjaśnia, dlaczego świat przyrody wydaje się zaprojektowany, to i tak pozostaje wiele zagadek, których nie rozwiązuje; zagadek, a raczej tajemnic, których wyjaśnianie wiedzie nas wprost do Boga! Tajemnica I — jak zaczęło się życie? Ewolucja tłumaczy, co prawda, jak z wcześniej istniejących gatunków powstają nowe, ale nic nie mówi o tym, jak (z nie-życia) mogło wyłonić się życie; jak powstały pierwsze samoreplikujące się komórki. Tajemnica II — jak zaczął się Wszechświat i dlaczego jest tak doskonale „dopasowany” do ewolucji życia? I wreszcie tajemnica III — jak w świecie materii i ruchu powstały umysł i świadomość? Każda z tych tajemnic, a raczej każde z tych pytań, wskazuje na ewidentną lukę w naukowej wizji świata, lukę, którą zapewne tylko Bóg może wypełnić. Ustosunkowując się do takich idei, odwołamy się do (naukowych) argumentów, które części czytelników, przyznam, mogą się wydać nieco szalone. Będę na przykład pisał o tym, że być może nasz Wszechświat jest tylko jednym z wielu i że darwinowskie prawa ewolucji mogą też tłumaczyć, w jaki sposób ewoluują różne wszechświaty. Pokażę jednak, że w świetle współczesnej fizyki takie na pierwszy rzut oka zwariowane idee są co najmniej godne rozważenia. A na zakończenie wykażę, dlaczego najnowsze badania nad ewoluującym umysłem nie dość, że zdecydowanie nie zmuszają nas do odwoływania się do Boga, to wręcz skłaniają do konkluzji, że istnienie takiego nadnaturalnego bytu staje się coraz mniej prawdopodobne (a nie przeciwnie). Tym samym przechodzimy do jednego z tak zwanych ostatecznych pytań: dlaczego istnieje raczej coś niż nic?
ROZDZIAŁ 6. DARWIN I PROBLEM ZŁA
Teoria ewolucji nie eliminuje przyczyn ludzkiej wiary w Boga; ona tylko dostarcza uzasadnień, by n i e w i e r z y ć. Weźmy chociażby słynny problem zła. Na długo przed Darwinem podnoszono argument, że wszechmocny i miłosierny ponoć Bóg nie dopuściłby przecież do tak wielkiego zła (cierpienia), jakim przepełniony jest świat. Teoria ewolucji jeszcze mocniej ten problem uwypukla — procesy ewolucyjne, które nas ukształtowały, niosły niezmierzone wręcz cierpienie miliardom stworzeń przez miliony lat. Sam Darwin opisał ewolucję jako „pokraczną, marnotrawczą, pełną błędów i niewyobrażalnie okrutną”10. Dlaczego Bóg miałby tworzyć życie w tak godny nagany sposób? Argumenty, który przytaczam w Rozdziale 6., prowadzą do jednoznacznego wniosku — jeśli Bóg naprawdę istnieje, kreacjoniści mają trochę racji, ale nawet wtedy na pewno mylą się co do jego natury. Przy okazji uzasadniania tej tezy odwołamy się do bardzo różnych kwestii, takich jak pytanie o świadomość innych zwierząt, o to, czy odczuwają one przyjemność i ból, czy też są tylko nieświadomymi siebie biologicznymi automatami. Zapytamy też, czy jeśli już Bóg istnieje, rzeczywiście powinniśmy mu być posłuszni (szerzej zainteresowanych tym pytaniem odsyłam zwłaszcza do przypisów).
ROZDZIAŁ 7. RELIGIA W PRZEBRANIU
W Rozdziale 7. zmierzymy się z bardzo częstą reakcją na argumentację, którą przytoczyliśmy we wcześniejszych rozdziałach. Otóż często można usłyszeć, że naszą krytykę zastosować można tylko wobec tradycyjnej, antropomorficznej wizji Boga. Tymczasem — to nierzadka deklaracja — „Mój Bóg jest bytem znacznie bardziej wyrafinowanym”. To może być wiara w „ostateczną rzeczywistość”, w „Najwyższy Byt”, który miałby być podstawą i warunkiem egzystencji wszystkiego, co istnieje. Może rzeczywiście takie wizje Boga są odporne na „uniwersalny kwas” darwinizmu. A może jednak nie? W każdym razie właśnie tymi kwestiami zajmiemy się w zakończeniu Części I.
CZĘŚĆ II. ŻYCIE PO DARWINIE11
W największym skrócie ta część książki omawiać będzie kwestie tradycyjnie zaliczane do a n t r o p o l o g i i f i l o z o f i c z n e j, subdyscypliny filozofii, która zajmuje się takimi problemami, jak status człowieka w naturze czy sens i cel życia. A oto niektóre bardziej szczegółowe pytania, jakie będziemy w kolejnych rozdziałach (8.–10.) zadawać:
Czy umysł może przetrwać śmierć ciała? • Czy Wszechświat ma świadomość? • Czy stoimy „wyżej” od innych zwierząt? • Czy dobór naturalny nieuchronnie prowadzi do postępu, czy też taka interpretacja teorii Darwina jest błędna? • Jaki jest sens życia? • Czy teoria ewolucji odbiera życiu sens?
ROZDZIAŁ 8. CZŁOWIEK I JEGO MIEJSCE WE WSZECHŚWIECIE
W tym rozdziale będziemy się zajmować miejscem, jakie człowiek — i ludzki umysł — zajmuje we Wszechświecie. Moim zdaniem przynajmniej jest to jeden z najlepszych rozdziałów w całej książce. Dowiemy się na przykład, dlaczego myślenie w kategoriach ewolucyjnych prowadzi do zakwestionowania wielu powszechnie podzielanych, „oczywistych”, z pozoru zdroworozsądkowych założeń co do natury świata, na przykład idei, że wszystko, co kiedykolwiek istniało w całej historii Wszechświata albo dysponowało umysłem, albo nie, było istotą ludzką albo nią nie było; ba, nawet że zawsze możemy jednoznacznie stwierdzić, czy coś jest, czy nie jest życiem. Przekonamy się również, że przynajmniej z ewolucyjnej perspektywy świadomy umysł nie stoi „poza” ani „ponad” naturą, ale jest tylko jej drobnym fragmentem. Konsekwencje tego faktu są bardzo poważne. Choćby takie, że w takim ujęciu nasza świadomość nie jest tylko ś w i a d o m o ś c i ą W s z e c h ś w i a t a, ale jest tego Wszechświata c z ę ś c i ą, co, zauważmy, oznacza, że Wszechświat jest (przynajmniej w jakiejś części) strukturą świadomą. Ten podrozdział — zatytułowany Świadomy Wszechświat — to chyba moja ulubiona część książki. (Gdyby z jakichś powodów ktoś z was chciał przeczytać tylko jej fragment — polecam właśnie ten). Poza tym pokażę, że jakkolwiek i po Darwinie tradycyjne rozróżnienie między ludźmi i zwierzętami nadal można stosować, to dziś bardzo straciło na ostrości, gdy okazało się, że jest równie arbitralne i sensowne jak, powiedzmy, rozróżnienie między delfinami i zwierzętami. Wnioski, do których dojdziemy, mogą się wydać paradoksalne — przekonamy się na przykład, że jakkolwiek ludzie (i inne żywe istoty) oraz umysły nie istnieją „od zawsze”, to nigdy nie było „pierwszego człowieka”, pierwszej żywej istoty ani pierwszego umysłu. W pewnym sensie, jak się okaże, nasi lekarze są tylko szczególnego typu (i nieco wyżej cenionymi) weterynarzami, a nasi chirurdzy wyspecjalizowanymi mechanikami.
ROZDZIAŁ 9. MIEJSCE ISTOT LUDZKICH POŚRÓD INNYCH ZWIERZĄT
Ten rozdział rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie kończy się poprzedni i — mam przynajmniej nadzieję — stanowi ważny głos w debacie, której częścią jest moja książka. Dość często można się spotkać z przekonaniem, że tak jak przewrót kopernikański odebrał ludziom złudzenie, że zajmują centralne miejsce we Wszechświecie, tak rewolucja darwinowska odebrała im też szczególną pozycję w świecie natury. Jak to ładnie ujął zoolog Desmond Morris, po Darwinie nie jesteśmy już upadłymi aniołami, a co najwyżej robiącymi karierę szympansami. Wielu zwolenników poglądów Darwina wciąż jednak szuka pocieszenia w idei, że ludzie stoją ewolucyjnie „wyżej” od wszelkich innych stworzeń. Jednym z uzasadnień takiej wizji jest teza o „postępowości” ewolucji — założenie, że ewolucja to nieuchronny marsz ku większej złożoności (i wyższej inteligencji), a my jesteśmy tego marszu niezagrożonym liderem. Jeśli ktoś z moich czytelników również żywi podobne przekonanie, mam dla niego (lub niej) niespodziankę — jego powszechność w niczym nie zmienia tego, że jest kompletnie fałszywe. Bardzo chciałbym, by po lekturze Rozdziału 9. każde z was wzdrygnęło się, słysząc, że szympansy na przykład to zwierzęta niższe (jakby „pod-ludzie”). Wszak tak samo my nie jesteśmy „nad- (ani „pod-) indykami”. Jak piszę, musimy po prostu przestać posługiwać się kategoriami „bardziej” i „mniej” wyewoluowany. By tę tezę uzasadnić, pokażę między innymi, dlaczego Jim Morrison, lider legendarnych The Doors, jest przykładem ewolucyjnego sukcesu, mimo że umarł w dwudziestym siódmym roku życia, a także dlaczego przynajmniej w pewnych kategoriach my, ludzie, nie jesteśmy inteligentniejsi nie tylko od płetwali błękitnych, ale nawet od mrówek; i dlaczego nie należy mówić, że pochodzimy od zwierząt niższych. Na koniec zadam pytanie, które chyba niewielu dotąd zadawało: „Czy Wszechświat nie byłby lepszym miejscem, gdybyśmy nigdy nie wyewoluowali?”.
ROZDZIAŁ 10. SENS ŻYCIA — NIECH SPOCZYWA W SPOKOJU?
W Rozdziale 10. zajmiemy się kolejnym z wielkich pytań, może nawet największym — pytaniem o sens życia. Teoria ewolucji pozwala uzupełnić nasze odpowiedzi na to pytanie na wiele sposobów. Zgodnie z czysto intuicyjnym rozumowaniem na przykład każdy obiekt wywodzi się z intencji swojego twórcy. Gdybym zrobił, powiedzmy, śrubokręt, pragnąłbym, by służył on — jak sama nazwa wskazuje — do wkręcania śrub. Na tej samej zasadzie jeśli człowiek jest stworzeniem bożym, naszym celem jest to, co zaprojektował dla nas Stwórca Bóg. Ale co nim jest, jeśli nie zrobił nas Bóg, tylko dobór naturalny? Na tak sformułowane pytanie można odpowiedzieć na (co najmniej) dwa sposoby. Po pierwsze zatem możemy po prostu zastąpić Boga doborem naturalnym i uznać, że jeśli jesteśmy produktem doboru naturalnego, to naszym celem jest to, czego „chce” od nas dobór, czyli na przykład rozprzestrzenianie własnych genów. Z drugiej jednak strony chciałbym zwrócić uwagę na to, że jeśli — a tak jest — naszym „stwórcą” jest ewolucja, to znaczy, że tak naprawdę n i e m a m y s t w ó r c y, że w nasze życie n i e j e s t wpisany cel. Jedna z tych odpowiedzi może i powinna być prawdziwa. Ciekawych która zachęcam do lektury Rozdziału 10.
CZĘŚĆ III. MORALNOŚĆ ODARTA Z PRZESĄDÓW12
W następnej kolejności zajmiemy się — bez wątpienia ważnymi — problemami z pogranicza etyki i moralności. Oto niektóre z pytań, na które w tej części (Rozdziały 11.–14.) postaramy się znaleźć odpowiedź:
Jeżeli jakieś zachowanie ma korzenie ewolucyjne, czy jako naturalne jest też moralnie akceptowalne? • Czy psychologia ewolucyjna uzasadnia status quo, na przykład nierówności społeczne i wojny? • Czy samobójstwo i eutanazja są moralnie dopuszczalne? • Jak powinniśmy traktować inne zwierzęta? • Czy w jakichkolwiek okolicznościach można poświęcić życie człowieka za życie (innego) zwierzęcia? • Czy znajomość teorii ewolucji sprawia, że ludzie przestają postępować moralnie? • Czy z teorii ewolucji wynika, że tak naprawdę nie ma dobra ani zła?
ROZDZIAŁ 11. EWOLUCJA DOBRA
W rozdziale rozpoczynającym Część III zastanawiać się będziemy, czy moralność jest adaptacją uformowaną przez dobór naturalny. To wbrew pozorom wcale niełatwe pytanie. Z jednej strony praktycznie nie sposób wątpić, że teoria ewolucji bardzo pomaga wyjaśnić źródła wielu ludzkich zachowań i postaw, które bez wątpienia mają związek ze sferą moralności — choćby altruizmu i postaw wobec seksu. Z drugiej strony jednak w hipotezie moralności jako adaptacji jest sporo luk. W końcu gdyby moralność istotnie była produktem (ubocznym?) ewolucji, skąd brałyby się nieustanne spory o to, co to jest dobro i czym jest zło? I dlaczego musimy uczyć dzieci, by były dobre? Dlaczego wreszcie tak często wybór między tym, czego pragniemy, a tym, co uznajemy za moralne, jest dla nas tak trudny? Pewnie oczekujecie, że jako psycholog ewolucyjny znam proste odpowiedzi na wszystkie te pytania. Niestety nie. To poważne zarzuty i przekonują one również mnie, dlatego nie uważam, że moralność jest bezpośrednim wytworem ewolucji. Twierdzę natomiast, że jest instytucją społeczną; choć oczywiście do pewnego stopnia jest odbiciem i efektem naszych wrodzonych skłonności (i w tym sensie jest produktem ewolucji). Zarazem jednak znaczna jej część wynika z konieczności i chęci przeciwstawienia się ewolucyjnemu dziedzictwu.
ROZDZIAŁ 12. ZMIENIANIE MORALNOŚCI
W tym rozdziale weźmiemy na warsztat kilka pytań z gatunku tych, jakie od wielu lat spędzają ludziom sen z powiek:
Czy akceptacja teorii ewolucji oznacza, że przetrwanie najlepiej dostosowanych powinniśmy uznać za regułę etyczną? • Czy ewolucja wymusza akceptację status quo i na przykład niższą pozycję kobiet w społeczeństwie? • Czy psychologia ewolucyjna usprawiedliwia gwałty i męską niewierność? • Czy należy odrzucić ideę sprawiedliwości społecznej (i na przykład koncepcję redystrybucji dochodów i welfare state) i uznać, że jedynie skrajny leseferyzm jest akceptowalnym (z ewolucyjnego punktu widzenia) systemem ekonomicznym? • Czy powinniśmy uniemożliwiać najgorzej przystosowanym rozmnażanie się? A jeśli tak, to może powinniśmy usprawiedliwić również nazistowską eugenikę? • Reasumując — czy jakiekolwiek zachowanie, które uważamy za złe (agresja, seksizm, rasizm…), może zostać uznane za dobre, jeżeli wskażemy jego ewolucyjne korzenie?
Nie, proszę ode mnie nie oczekiwać żadnych sensacji. Odpowiedź na wszystkie powyższe pytania jest oczywista i jednoznaczna: nie! Tyle że uzasadnienie tej odpowiedzi może być nieco inne, niż się wszyscy spodziewają. Każdy, kto już się zetknął z omawianą w mojej książce problematyką, słyszał też zapewne o pewnym dość powszechnym niestety intelektualnym błędzie znanym powszechnie jako błąd naturalistyczny (naturalistic fallacy). Otóż błąd ów polega na przyjmowaniu, że jeśli coś jest „naturalne”, jest też dobre, lub, szerzej, że z tego, że coś jest, wynika, że być powinno. Tymczasem takie rozumowanie nawet w czysto technicznych kategoriach jest błędne: ewolucyjne pochodzenie jakiegoś zachowania czy skłonności w żadnym wypadku nie implikuje, że jest ono konieczne lub choćby tylko moralnie akceptowalne. Inna rzecz, o czym również dowiemy się z tego rozdziału, że nie jest logicznym błędem uwzględnianie ewolucyjnych uwarunkowań we wnioskowaniu etycznym, o ile tylko zachowujemy przy tym należytą logiczną dyscyplinę i uwzględniamy wszelkie logiczne niuanse takiego rozumowania. W każdym razie jeśli w przedstawionych przeze mnie w Rozdziale 12. etycznych rozstrzygnięciach i sugestiach są jakieś błędy i uchybienia, czego z pewnością nie udało mi się uniknąć, to nie dlatego, że ulegam błędowi naturalistycznemu.
ROZDZIAŁ 13. GODNOŚĆ CZŁOWIEKA?
To mój kolejny kandydat na najważniejszy rozdział w tej książce. Tym razem rozważać będziemy implikacje teorii ewolucji w dziedzinie, którą nazwać by można etyką stosowaną, zajmiemy się bowiem kwestiami takimi jak samobójstwo, eutanazja czy stosunek do zwierząt. Wątek, który łączy wszystkie omawiane w tym rozdziale problemy, hasłowo ująć można jako problem (szczególnej) godności człowieka. W jednej z częściej spotykanych wersji ta doktryna „człowiek to brzmi dumnie” głosi wprost, że każde ludzkie życie jest po prostu bezcenne, natomiast życie innych stworzeń ma wartość o wiele mniejszą lub wręcz nie ma jej wcale. Jak się przekonamy, uniwersalny kwas darwinizmu radzi sobie i z tym starożytnym przesądem, a posłużenie się nim pozwala dojść do paru bardzo interesujących konkluzji. Dowiemy się choćby, dlaczego stwierdzenie, że ludzkie życie jest wartością najwyższą, jest tak naprawdę zabobonem — można na przykład wskazać okoliczności, w których odebranie życia nawet najbardziej niewinnej osobie jest moralnie akceptowalne, a także że w pewnych okolicznościach pozostawianie człowieka przy życiu jest wręcz niemoralne i nieetyczne.
Odrzucenie doktryny godności (ludzkiego) życia ma też istotne konsekwencje w sferze naszych relacji z przedstawicielami innych gatunków. Nasz własny ma zresztą za sobą bardzo długą tradycję niewłaściwego, łagodnie mówiąc, traktowania innych zwierząt. Niektórzy to nasze zachowanie wobec innych gatunków podsumowują jednym słowem — Holocaust. Problem niewolnictwa, a nawet stosunku do kobiet w ciągu ostatnich kilkuset lat stał się przedmiotem moralnej refleksji, mało kto jednak analizował w tych kategoriach nasz stosunek do innych zwierząt. Ostatnio na szczęście sytuacja się zmieniła i nasza świadomość w tej sferze bardzo wzrosła. Pojawiło się nawet nowe określenie tej formy dyskryminacji: gatunkizm. W tym rozdziale wyjaśnię też, dlaczego darwinizm wspiera tezę, że gatunkizm jest dokładnie tak samo moralnie naganny jak seksizm czy rasizm. Wystarczy zgodzić się z tym, że świat, w którym jest mniej cierpienia, jest lepszy od świata, w którym cierpiących jest więcej, i uświadomić sobie, że jeśli odrzucimy tezę o bezwzględnym prymacie człowieka, przestaje mieć tak wielkie znaczenie, czy owym cierpiącym jest człowiek, czy jakieś inne zwierzę. Znany australijski filozof Peter Singer głosi wręcz, że ruch wyzwolenia zwierząt jest najważniejszym ruchem wyzwoleńczym współczesności, a toczona przez ten ruch kampania jest ważniejsza niż walka z rasizmem czy seksizmem13. To odważna teza, trzeba przyznać. Singer uważa też, że w pewnych okolicznościach życie szympansa, a nawet świni może być warte więcej niż życie człowieka. System moralny zakorzeniony w teorii ewolucji w zasadzie może prowadzić do takich postulatów etycznych. Rozumiem, że części czytelników takie stanowisko może się w pierwszej chwili wydać zdecydowanie zbyt radykalne (i nieuzasadnione), ale bardzo jestem ciekaw, czy lektura tego rozdziału nieco ich pewnością nie zachwieje.
ROZDZIAŁ 14. EWOLUCJA I ŚMIERĆ DOBRA I ZŁA
To rozdział kończący książkę. Będziemy się w nim zajmować głównie dwoma kwestiami. Najpierw rozważymy, czy istotnie wiedza o ewolucji sprowadza ludzi na moralne manowce. Wielu krytyków teorii Darwina, kreacjonistów wszelkiej maści głosi, że ewolucjonizm obdziera naszą egzystencję z wszelkiego sensu i redukuje wartość ludzkiego życia praktycznie do zera, co w konsekwencji prowadzi do upadku moralności i czyni z ludzi egoistycznych i skłonnych do przemocy hedonistów. Tak przynajmniej twierdzą co poniektórzy teiści, a postawę tę świetnie ilustruje słynna (choć niestety zapewne apokryficzna) opowieść o żonie pewnego anglikańskiego biskupa, która, usłyszawszy o odkryciach Darwina, miała powiedzieć: „Módlmy się, by to nie była prawda, a jeśli to prawda, módlmy się, by się nie rozniosła”. To do dziś dość powszechny pogląd. Czy jednak rzeczywiście powinniśmy negować swoje ewolucyjne korzenie i akceptować całkiem fałszywą wizję Wszechświata, bo tylko tak możemy pozostać dobrzy, traktować przyzwoicie innych i troszczyć się o ich dobrostan? Czy przypadkiem bezpieczniejszym i po prostu lepszym rozwiązaniem nie będzie r o z d z i e l e n i e religii i moralności? To pierwsze z pytań, którymi zajmiemy się w Rozdziale 14.
Kolejne będzie dotyczyć tego, czy nasze przekonania moralne — j a k i e k o l w i e k przekonania moralne — są obiektywnie prawdziwe. Każdy z nas jest zapewne przekonany co do słuszności — i prawdziwości zarazem — własnych zasad moralnych. Wiemy, że mordowanie jest złe, a pomaganie innym ludziom — dobre, a każdy, kto myśli inaczej, zwyczajnie się myli. Pomyślmy jednak: gdybyśmy byli obdarzonymi inteligencją mrówkami, prawa jednostki musielibyśmy uznać za coś złego; jako (inteligentne) termity musielibyśmy zaakceptować, a wręcz pochwalać rozmnażanie się z rodzeństwem, jako pszczoły z kolei za powinność moralną uznalibyśmy pozbawianie życia partnerów seksualnych. Uznawalibyśmy takie normy i postawy za właściwe, byłyby one bowiem wyrazem naszego ewolucyjnego dostosowania jako reprezentantów tych właśnie gatunków. Dokładnie z tego samego powodu jako ludzie uznajemy taką moralność, jaką uznajemy — jest ona ewolucyjnym dostosowaniem do życia gatunku Homo sapiens. Nasze normy moralne kształtowały się na bazie pragnień i emocji, które pomogły naszym przodkom przetrwać i przekazać dalej swoje geny. Na jakiej podstawie zatem możemy twierdzić, że nasze nakazy moralne są obiektywnie słuszne? Może nawet szerzej — jak możemy dowieść obiektywnej słuszności j a k i c h k o l w i e k norm moralnych? Otóż, jak staram się pokazać w tym rozdziale, n i e m o ż e m y tego dowieść. Nie wiemy, czy są słuszne, gdyż po prostu takie nie są. W pewnym sensie, na najbardziej ogólnym poziomie, nie ma czegoś takiego jak uniwersalne dobro i zło. Czy to jednak oznacza, że możemy — albo wręcz powinniśmy — odrzucić moralność? Przeciwnie! Jak pokażę w Rozdziale 14., podejście ewolucyjne nakazuje nam jej szukać i stosować, tyle że odsyła nas do znacznie bardziej utylitarnego podejścia do etyki — to, czy jakiś czyn jest dobry, czy zły, powinniśmy oceniać przez pryzmat tego, jaki wpływ wywiera na wszystkich tych, którzy odczuwają jego konsekwencje.
WNIOSKI
Oto zatem, czym będziemy się w tej książce zajmować — Bóg, człowiek i moralność w świetle teorii ewolucji. Te trzy wątki są ze sobą ściśle powiązane, jeśli zatem w choć jednym umiemy wskazać ważne ewolucyjne konkluzje, automatycznie niejako generalizują się one na oba pozostałe. Przykład: nasze ewolucyjne pochodzenie bardzo osłabia szanse na to, byśmy, jak głoszą teiści, byli (uprzywilejowanym) produktem aktu stworzenia przez jakowyś nadnaturalny byt. W świetle teorii ewolucji inaczej też myśleć należy o miejscu, jakie zajmuje człowiek w świecie natury. Mało prawdopodobne wydaje się na przykład, by „niższe” zwierzęta istniały tylko dla spełniania naszych potrzeb, co z kolei ma ważne implikacje etyczne, bo wymusza na nas zmianę stosunku do innych gatunków.
Powyższy przykład stanowi niejako ilustrację struktury całej mojej książki. W Części I (w której mówimy o istnieniu — bądź nie — Boga) sformułowane zostają pewne ogólne wnioski, które uszczegóławiam i uzupełniam, również o mniej znane i bardziej kontrowersyjne idee, w dwóch kolejnych częściach poświęconych odpowiednio człowiekowi i etyce.
Mam nadzieję, że zechcecie mi towarzyszyć w tej intelektualnej podróży. Mniemam, iż warto również i z tego powodu, że po drodze postaram się wam przedstawić całą gamę bardzo interesujących postaw — od kreacjonistów i teistycznych ewolucjonistów po zwolenników społecznego darwinizmu i supremacjonistów… Przy okazji obalimy kilka powszechnie znanych mitów, jak choćby często powtarzane stwierdzenie, jakoby Kościół katolicki w osobie papieża Jana Pawła II zaakceptował teorię ewolucji, podyskutujemy o ostatecznym losie Wszechświata, a wreszcie odpowiemy na kilka pytań często uznawanych za nierozstrzygalne (tak — teoria ewolucji do tego też się przydaje), jak choćby co było pierwsze, jajko czy kura, dlaczego niewinnych ludzi spotyka cierpienie i co się dzieje po śmierci.
Przed nami zatem długa droga i pora w nią ruszyć. Przystanek pierwszy — Bóg!
1 Bryan, 1925.
2 Teoria ewolucji ma również istotne konsekwencje epistemologiczne (czyli z obszaru filozofii poznania), ale tego wątku nie będę w mojej książce rozwijał. Porównaj np.: Boulter (2007); Bradie (1986); Campbell (1974); Carruthers (1992); Hahlweg, Hooker (1989); Hull (2001); Lorenz (1941); O’Hear (1997); Plotkin (1993); Radnitzky, Bartley III (1987); Ruse (1986); Stewart-Williams (2005).
3 Wittgenstein (1921), 4.1122.
4 Russell (1950, s. 146). Warto dodać, że dziś Pithecanthropus erectus (człowiek jawajski) uznawany jest już za przedstawiciela gatunku Homo erectus. Homo pekinensis (czyli człowiek pekiński) to we współczesnej systematyce inny podgatunek tego samego gatunku: Homo erectus pekinensis.
5 Cyt. za: Barrett et al. (1987, s. 539).
6 Cyt. za: White (1896, s. 103).
7 Royce (1892, s. 286).
8 Cunningham (1996).
9 W tej części wykorzystałem fragmenty z: Stewart-Williams (2004c).
10 Cytowane w: F. Darwin, Seward (1903), s. 94.
11 W tej części wykorzystałem fragmenty swoich wcześniejszych opracowań: Stewart-Williams (2002, 2004a).
12 Na podstawie Stewart-Williams (2004b).
13 Singer (2002b).
Nie każde ciało jest jednakowe, bo inne jest ciało ludzkie, a inne zwierząt, jeszcze inne ciało ptaków, a inne ryb.
1 Kor 15,39
Hipoteza ewolucyjna, jeśli poważnie potraktujemy jej logiczne konkluzje, prowadzi do zakwestionowania wszystkich — dosłownie wszystkich! — biblijnych prawd. Nie nieuchronnie, ale wielce prawdopodobnie prowadzi ona wszystkich, którzy ją zaakceptują, najpierw ku agnostycyzmowi, a potem wprost ku ateizmowi. Ewolucjoniści atakują Biblię nie wprost, nie otwarcie, a opisując jej słowa jako „poetyckie”, „symboliczne” czy „alegoryczne”. Wszystko po to, by odebrać sens natchnionemu dziełu opisującemu stworzenie człowieka.
William Jennings Bryan1
Teologia w ogóle nie odwołuje się do ewolucji. Autorzy Biblii najwyraźniej przegapili największe z objawień! Czyżby boży zamysł był im aż tak obcy?
Edward O. Wilson
O CO TEN SPÓR, NA BOGA?
Nie ma już żadnych sensownych powodów, by kwestionować fakt, że ewolucja zachodzi. Tak rozwija się świat ożywiony i każdy, kto chce o tym świecie cokolwiek wiedzieć, musi się z podejściem ewolucyjnym pogodzić. Łatwiej jednak tę regułę sformułować niż zastosować w praktyce, zwłaszcza gdy ta praktyka obejmuje kwestie drażliwe — a przekonania religijne, co wiedzą wszyscy, którzy podejmowali takie dyskusje, to temat niemal najdrażliwszy.
Tymczasem teoria ewolucji zadaje pytania trudne dla ludzi wierzących, choćby przez to, że wkracza na terytorium tradycyjnie zastrzeżone dla religii. Już samo to wyjaśnia, dlaczego ewolucjonizm nadal budzi tak duże kontrowersje, niemal większe niż sto pięćdziesiąt lat temu, gdy się narodził. I chociaż, jak już mówiłem, sama ewolucja nie jest obecnie kwestionowana (przynajmniej w sposób zasługujący na poważną dyskusję), to spór o implikacje tej teorii dla najważniejszych („największych”) pytań, jakie sobie zadajemy, wciąż trwa. A jednym z pól konfliktu jest pytanie o istnienie Boga. W Części I mojej książki (w Rozdziałach 2.–7.) zajmiemy się właśnie implikacjami teorii Darwina dla teizmu.
Nim zaczniemy, warto jednak sprecyzować, o czym mówimy. Do dzieła zatem!
Idea Boga jest bez wątpienia jedną z najbardziej wpływowych koncepcji w całych dziejach naszego gatunku. Tylko czym właściwie miałby być (jest?) ów Bóg? Nie sformułowawszy odpowiedzi na to pytanie — definicji — nie będziemy przecież w stanie powiedzieć nawet, czy wierzymy, że on (a może ona) istnieje. A to niemałe wyzwanie — definiować Boga, jak ktoś powiedział, to trochę tak, jak próbować przybić gwoździem kisiel do pnia. Dostępne definicje różnią się tak bardzo — nie tylko między wyznaniami, ale i w ramach systemów religijnych — że czasem wydaje się, iż nawet dwie osoby twierdzące, że wierzą w (tego samego) Boga, w istocie wierzą w coś całkiem innego i różnią się swoimi wierzeniami bardziej niż każda z nich od ateisty. Są przecież ludzie, dla których Pan Bóg to taki (miły lub groźny) starzec zasiadający gdzieś tam w niebie, dla innych to bezcielesny, bezpłciowy i niematerialny umysł; jedni widzą w nim zazdrosnego i bezlitosnego tyrana, inni kochającego i wybaczającego Ojca (i Syna); jest Bóg osobowy i bóg jako bezosobowa siła. Według części wierzących (i teologów) Bóg bezpośrednio kieruje biegiem wszystkich spraw na tym świecie i wysłuchuje (albo nie — ma ku temu ważne powody) kierowanych doń modłów. Według innych teistycznych światopoglądów Bóg już dawno niemal przestał się interesować światem i jedynie bardzo rzadko — a może nawet nigdy — ingeruje w naszą rzeczywistość. Mamy też Boga, który istnieje poza czasem i przestrzenią, i takiego, który działa tu i teraz, bezpośrednio wpływając na życie jednostek i bieg historii. Jedni oddzielają go od natury, dla innych jest z nią tożsamy — albo wręcz tożsamy jest z prawami natury…
Niektórzy podejmują próby wymknięcia się wszystkim tym sprzecznościom. Wówczas słyszymy, że Bóg jest właśnie tym wszystkim… i czymś o wiele więcej, bo boskość jest transcendentna wobec praw logiki i obala wszelkie paradoksy. Tyle że to po prostu jeszcze jedna definicja, albo może raczej wizja Boga, konkurencyjna wobec pozostałych, bo z pozoru przynajmniej wolna od wszelkich paradoksów…
Uczciwie trzeba jednak przyznać, że mimo wszystkich tych różnic większość teologów (przynajmniej trzech głównych religii monoteistycznych, a na pewno chrześcijaństwa) w zasadzie jest zgodna co do głównych cech Boga: doskonały, miłosierny, wszechdobry, wszechwiedzący, wszechpotężny i wszechobecny2. Problem w tym, że atrybuty tak podkreślane przez teologów wydają się nie odgrywać wielkiej roli w życiu samych wierzących, ich Bóg bowiem zwykle koncentruje się na wysłuchiwaniu modlitw, zapewnianiu sprawiedliwości na tym świecie i życia po śmierci. Cóż, musimy się chyba pogodzić z tym, że nie ma w zasadzie zgody co do tego, kim Bóg jest. Zwłaszcza że jak dotąd ledwie musnęliśmy temat (albo i to nie). W literaturze przedmiotu można też znaleźć niezliczone koncepcje i opisy natury boskości. Poniżej tylko kilka przykładów tego nieprzebranego bogactwa (wybrałem swoje ulubione):
Bóg jest nieskończonością • Byt ostateczny • Absolut • Niepoznawalny absolut • Najwyższy duch • Nieporuszony poruszyciel • Pierwsza przyczyna • Przyczyna wszystkich przyczyn • Wyjaśnienie wszystkich wyjaśnień • Warunek istnienia • Transcendentna płodność • Transcendentny demiurg • Myśl, która sama się myśli • Okrąg, którego środek jest wszędzie, a obwód nigdzie • Umysł niedostępny ludzkiemu poznaniu • Najwyższy rozum • Najdoskonalszy byt • Ens realissium (najbardziej realny byt) • Byt niepoczęty • Byt, którego esencja jest tożsama z egzystencją • Ostateczna podstawa wszelkiego istnienia • Ośrodek i warunek wszelkiego życia • Élan vital • Wieczny TY.
Nasz pech polega na tym, że ta wielość koncepcji Boga sprawia, iż bardzo trudno odpowiedzieć na pytanie, czy możliwa jest zgodna koegzystencja Boga i ewolucji w ramach logicznie spójnego światopoglądu. Przede wszystkim — którego (jakiego) Boga?
Postanowiłem niejako uchylić się od odpowiedzi na to pytanie i w tym (i kilku kolejnych) rozdziałach odnosić się będę do najpowszechniejszej chyba wizji boskości, do obrazu Boga jako najwyższej inteligencji, która świadomie (i starannie) stworzyła Wszechświat i nadal w jego kształt ingeruje. Wiem, że takie podejście przynajmniej dla części czytelników może być, łagodnie mówiąc, irytujące i nieuczciwe. Wykształceni teiści mogą mi na przykład zarzucić, że współcześni wierzący dawno już porzucili taką dziecięco naiwną, antropomorficzną wizję Boga. Tak było, już słyszę ten zarzut, wieki temu, a ja tylko ułatwiam sobie zadanie i nie chcę sprawiedliwie ocenić wiary, wybierając sobie na przedmiot ataku uproszczoną (by nie powiedzieć, prostacką) wersję Boga, przeciwko której na dodatek wytaczam jak najpoważniejsze argumenty i dowody. To trochę tak (że się posłużę uroczą metaforą Kurta Vonneguta), jak przywdziać ciężką zbroję i hełm, by poradzić sobie z kremówką. Poproszę jednak o trochę cierpliwości! Istotnie, zaczynam od polemiki z takim obrazem Boga, ale z czasem zajmę się też teizmem w znacznie bardziej wyrafinowanej postaci — w Rozdziałach 4. i 5. przedmiotem naszego zainteresowania będą relacje między ewolucją a Bogiem deizmu, w 6. zajmiemy się Bogiem teologów, a w 7. przyjrzymy się niektórym najbardziej złożonym teoriom boskości, na przykład obrazowi Boga jako centrum i rdzenia życia.
Na razie jednak zmierzmy się z Bogiem kreacjonistów. To ta grupa wierzących, która kategorycznie odrzuca teorię ewolucji i głosi, że Biblię („słowo Boże”), a zwłaszcza Księgę Rodzaju, należy traktować jak najbardziej dosłownie.
WEŹ BIBLIĘ ZA SŁOWO
Pytania o nasze pochodzenie to jedne z największych, jakie zadają sobie ludzie. Wszystkie kultury mają własne mity (teorie) powstania nieba, ziemi i życia. Najpopularniejsze z nich zawsze odpowiadały na pytanie, w jaki sposób powstał człowiek (i inne zwierzęta). Dziś, w pierwszych dekadach XXI wieku, istnieje tylko jedna naukowa odpowiedź: wyewoluowaliśmy! W kulturze popularnej ta odpowiedź ma jednak konkurenta. Poważnego. Ten konkurent to k r e a c j o n i z m. Jego rdzeniem jest dosłowne (literalne) odczytywanie Księgi Rodzaju, pierwszej księgi chrześcijańskiego Starego Testamentu (otwierającej również hebrajską Biblię i stanowiącej inspirację dla mitu kreacji włączonego do Koranu, świętej księgi islamu). Ortodoksyjni kreacjoniści utrzymują, że wszystkie gatunki zostały stworzone niezależnie (przez Boga oczywiście) i żaden z nich się nie zmienia. W tym ujęciu istoty ludzkie wywodzą się wprost od Adama i Ewy, a nie od małp. Kreacjoniści odrzucają teorię ewolucji, uznając ją za wielką pomyłkę albo wręcz za Wielkie Kłamstwo, wymyślone (pewnie przez samego szatana) tylko po to, by odciągnąć ludzi od Boga i szerzyć ateizm. (Ten podstęp zresztą, jak się wkrótce przekonamy, okazał się jedynie umiarkowanie skuteczny — wciąż mnóstwo ludzi uznaje ewolucję i jednocześnie wierzy w Boga).
Kreacjoniści nie stanowią jednolitej grupy. Najważniejszy podział w tym środowisku dotyczy czasu — stąd mamy kreacjonistów młodej Ziemi (dla wygody dalej będziemy ich nazywać kmZ) i kreacjonistów starej Ziemi (ksZ). KmZ wierzą, że Bóg stworzył świat w ciągu pierwszych sześciu (dwudziestoczterogodzinnych?) dni, i to w czasach geologicznie przynajmniej bardzo niedawnych. Według różnych szacunków tej grupy wszystko zaczęło się jakieś sześć do dziesięciu tysięcy lat temu. Niektórzy kmZ próbują nawet bardziej precyzyjnych wyliczeń. Zgodnie z najsłynniejszym z nich — na podstawie analizy biblijnych genealogii przeprowadził je (anglikański) biskup Usher — Ziemia powstała dokładnie 22 października 4004 roku p.n.e. (może należałoby powiedzieć: przed Chrystusem). Ludzie ci wierzą też, że przed opisanym w Biblii upadkiem Eden był prawdziwym wegetariańskim rajem i dopiero grzech Adama i Ewy sprawił, że zwierzęta zaczęły się wzajem pożerać i na Ziemi pojawiła się śmierć. Wierzą też, że mniej więcej 4400 lat temu naszą planetę nawiedził wielki potop, w wyniku którego wiele gatunków, w tym dinozaury, wyginęło.
Kreacjoniści starej Ziemi nie do końca zgadzają się z tą wizją. Przede wszystkim zgadzają się, że nasza planeta ma znacznie więcej niż sześć, a nawet dziesięć tysięcy lat. Niektórzy dopuszczają nawet myśl, że rację może mieć współczesna nauka, która powstanie naszej planety datuje na 4,6 miliarda lat temu, i nie przeczą, że w różnych epokach geologicznych żyły na niej różne zwierzęta i rośliny. Twierdzą jednak również, że każdy z tych gatunków został niezależnie stworzony. Powstała nawet w tym środowisku oryginalna sugestia, że Bóg ma na koncie nie jeden, a co najmniej kilka aktów stworzenia — na przykład dinozaury stworzył dwieście pięćdziesiąt milionów lat temu, a ludzi (i wszystkie zwierzęta, które znamy i kochamy) znacznie później. Trudno zaprzeczyć, że w kategoriach intelektualnych kreacjonizm starej Ziemi stanowi wyraźny postęp w stosunku do swego młodoziemskiego odpowiednika. W końcu na wiele lat przed Darwinem geolodzy dysponowali niekwestionowalnymi dowodami na to, że nasza planeta ma znacznie więcej niż kilka tysięcy lat. Było też coraz więcej skamieniałości, które dowodziły, że w różnych okresach długiej historii Ziemi jej flora i fauna bardzo się zmieniały. KsZ uwzględniają przynajmniej te dane, można więc uznać, iż ich wizja świata jest spójna przynajmniej z przeddarwinowską nauką. To oczywiście lokuje ją wyżej niż kreacjonizm młodej Ziemi, ale — jak się za chwilę przekonamy — i tak dalece nie rozwiązuje wszystkich problemów, z jakimi zwolennicy tego poglądu muszą sobie radzić współcześnie.
NIEBEZPIECZNA IDEA DARWINA3
Pominąwszy te — skądinąd istotne — różnice, można przyjąć, że kreacjoniści obu nurtów dają identyczną odpowiedź na pytanie, skąd się wzięliśmy: człowieka stworzył Bóg, i to od razu, by tak rzec, w gotowej postaci. Odpowiedź konkurencyjna brzmi, co dość oczywiste, że wyewoluowaliśmy. W ujęciu ewolucyjnym — i w opozycji do kreacjonizmu — gatunki nie są statyczne; ewoluują i zmieniają się w czasie. Każdy gatunek, z jakim możemy się zetknąć dziś, wyewoluował z jakiegoś innego gatunku, ten jeszcze z innego, i tak, cofając się w czasie, nieuchronnie dochodzimy do początków życia na Ziemi, cofamy się o jakieś 3,8 miliarda lat. Wszystkie organizmy żyjące na naszej planecie są ze sobą spokrewnione, a głównym mechanizmem ewolucyjnych zmian, które doprowadziły do powstania współczesnej fauny i flory, jest dobór naturalny (czyli, nieco upraszczając, „przetrwanie najlepiej dostosowanych”).
Większość ludzi na pytanie, kto jest odkrywcą ewolucji, odpowie zapewne, że oczywiście Karol Darwin. Nie do końca. Sama idea ewolucji powstała na długo przed publikacją przełomowego i genialnego dzieła Darwina O powstawaniu gatunków. Jeszcze w XVIII wieku dziadek Darwina, Erasmus Darwin, spekulował na temat możliwości zachodzenia w świecie natury ewolucyjnych zmian4. Nieco później zdecydowanie nieudaną próbę wskazania przyczyn ewolucyjnych zmian podjął znany francuski przyrodnik Jean-Baptiste Lamarck. Równie głośne w swoim czasie, ale i równie błędne były koncepcje Roberta Chambersa opublikowane (anonimowo) w książce Vestiges of the Natural History of Creation5. Takich prób było jeszcze kilka. Niemniej, jakkolwiek to nie Darwin „odkrył” ewolucję, nim wkroczył do gry, koncepcje ewolucyjne postrzegane były raczej jako przejaw pseudonauki, coś na kształt frenologii na przykład. Darwin zdołał ten obraz zmienić, przedstawił bowiem teorię, która najpierw wzbudziła intelektualną ciekawość, potem szacunek, a potem w krótkim czasie zdołała przekonać do siebie większość środowiska naukowego.
Momentem przełomowym w dziejach teorii ewolucji był rok 1859, czyli rok ukazania się O powstawaniu gatunków. Publikując to epokowe dzieło, Darwin postawił przed sobą dwa cele. Po pierwsze chciał przekonać czytelnika, że ewolucja rzeczywiście „się dzieje”, czy też, jak dziś byśmy powiedzieli, że e w o l u c j a j e s t f a k t e m. Poświęcił temu zagadnieniu bardzo wiele miejsca i przedstawił bardzo poważne dowody; niektóre z nich zaprezentujemy zresztą dalej. Po drugie — a to już zadanie ambitniejsze i trudniejsze — postanowił wyjaśnić, w j a k i s p o s ó b działa ewolucja. Za jej główny mechanizm uznał d o b ó r n a t u r a l n y (niezależnie na ten sam pomysł wpadł inny brytyjski naturalista, Alfred Wallace; nie on jeden zresztą). Filozof Daniel Dennett niedawno tak podsumował dorobek Darwina: „Chciałbym się wyrazić jasno: gdyby ktoś mnie poprosił, bym wskazał najlepszy naukowy pomysł, na jaki wpadł człowiek, prymat przyznałbym właśnie Darwinowi. Przed Newtonem, Einsteinem i wszystkimi innymi”6. Mocna teza! Ale ma wielu gorących zwolenników — tak jak wielkich admiratorów ma sama teoria Darwina.
Przyjrzyjmy się zatem, o co właściwie w tym wszystkim chodzi. Dobór naturalny bazuje na trzech głównych kwestiach: zróżnicowanemu rozmnażaniu (i przeżywalności), zróżnicowaniu jednostek i dziedziczeniu. Jeśli przełożyć to na język potoczny, oznacza to mniej więcej tyle: [1] niektóre jednostki płodzą więcej potomstwa niż inne; [2] jednostki różnią się między sobą i [3] potomstwo jest podobne do rodziców. W zasadzie spełnienie tych trzech warunków wystarcza, by automatycznie uruchomić proces ewolucyjny. Jak to działa? Z grubsza tak: pierwszym filarem teorii jest, jak powiedziałem, zróżnicowane rozmnażanie. Każdy organizm „produkuje” więcej potomstwa, niż jest w stanie przeżyć. Gdyby tak nie było, większość populacji rosłaby w tempie geometrycznym (2, 4, 8, 16, 32 itd.). Tak się nie dzieje, bo bardzo wiele zwierząt i roślin ginie, nie wydawszy na świat potomstwa. Jak wskazał Darwin, życiu — na każdym etapie — towarzyszy „walka o przetrwanie”. Co decyduje o tym, czy ktoś (coś) w tej walce odniesie sukces? Cóż, po części przypadek — jedno zwierzę mógł trafić spadający meteoryt, drugie biegło akurat sto metrów dalej i nic mu się nie stało (to reguła przetrwania najbardziej fartownych, jak nazwał ją nieoceniony Steven Jay Gould). Tylko że przypadek to z pewnością nie wszystko. W tym momencie wkracza też bowiem do gry drugi czynnik darwinowskiego modelu, czyli indywidualne różnice. Nie ma dwóch identycznych organizmów, na przykład zwierząt. Któreś jest zawsze większe, któreś szybsze, a któreś silniejsze. I pewne zwierzęta (może być kwestią przypadku które) dysponują cechami sprawiającymi, że ich szanse na przetrwanie i spłodzenie potomstwa są większe niż konkurentów, na przykład choćby minimalnie lepiej radzą sobie ze zdobywaniem pożywienia, sprytniej unikają drapieżników, lepiej potrafią wyprowadzić młode… Jeśli nie zadziałają jakieś dodatkowe czynniki, te właśnie zwierzęta pozostawią po sobie więcej potomstwa.
Trzecim i ostatnim elementem darwinowskiej teorii ewolucji jest dziedziczenie, czyli założenie, że rodzice przekazują przynajmniej część własnych cech dzieciom. Jeżeli ta akurat osobnicza właściwość, która zwiększyła szanse konkretnej jednostki na przeżycie i rozmnożenie się, jest dziedziczna, jest szansa, że będą ją posiadać również jej potomkowie. Zarazem taka „uzdolniona” jednostka ma więcej dzieci, czyli w następnym pokoleniu dana cecha powinna stać się w danej populacji powszechniejsza. Jeśli coś takiego zachodzi przez wiele kolejnych generacji, dana cecha w tym kształcie może nawet wyprzeć inne, wcześniej występujące warianty. Zostaje w y s e l e k c j o n o w a n a; to dlatego dobór naturalny bywa też nazywany selekcją naturalną.
A teraz prosty przykład dla kogoś, kto jeszcze mechanizmu działania ewolucji do końca nie rozumie. Wyobraźmy sobie populację wiewiórek. Małą, by nie utrudniać sobie życia. Powiedzmy, że trzy. I teraz przyjmijmy, że jedna potrafi biegać odrobinę szybciej niż pozostałe. Mamy więc dwie wolniejsze wiewiórki i jedną szybszą. Narzuca się oczywiście pytanie, dlaczego jest szybsza. Otóż n i e d l a t e g o, że szybkość się do czegoś przydaje. Tak się po prostu zdarzyło. Może na przykład nasz gryzoń jest nosicielem rzadkiej u tego gatunku genetycznej mutacji, która przydaje mu chyżości7. W każdym razie jakkolwiek nasza wiewiórka nie jest szybsza dlatego, że to cecha przydatna, jest mimo wszystko szybsza, a tak się składa, że dzięki temu zręczniej radzi sobie z ucieczką przed drapieżnikami. To sprawia, że rosną jej szanse na przetrwanie, a tym samym i spłodzenie potomstwa staje się w jej przypadku bardziej prawdopodobne niż w przypadku wolniejszych towarzyszek (choćby dlatego, że dłużej żyje). Załóżmy teraz, że pierwsza z wolniejszych wiewiórek szczęśliwie odchowała jedno młode, które, rzecz jasna, odziedziczyło po niej powolność. Druga miała pecha, a raczej była na tyle wolna, że została pożarta za młodu. Nasza szybkobiegaczka zaś — bo była szybsza — wymykała się drapieżnikom wystarczająco długo, by się dochować d w ó j k i dzieci. W ten sposób w drugim pokoleniu mamy już dwie szybkie wiewiórki i jedną wolniejszą — proporcje się odwróciły. W kategoriach statystycznych można by rzec, że w pierwszej generacji szybsze wiewiórki stanowiły jedną trzecią populacji, w drugiej już d w i e t r z e c i e. Konkretna cecha (szybkość) została wyselekcjonowana. I w sumie właśnie na tym polega dobór naturalny — każda dziedziczna cecha, której posiadanie zwiększa szanse jednostki na rozmnożenie się, w zasadzie automatycznie zaczyna występować w populacji częściej. Jeśli taki proces będzie trwał odpowiednio długo, szybsze osobniki w pełni ją zdominują. Mówiąc językiem ewolucyjnym — wiewiórki wyewoluują w szybsze zwierzęta.
Dobór naturalny to bardzo prosta idea, przynajmniej w ogólnym zarysie. Zarazem jednak drzemie w nim naprawdę potężna siła. Ta jego prawdziwa potęga staje się oczywista, gdy uwzględnimy jeszcze jeden kluczowy czynnik — czas! Jeśli tego czasu jest naprawdę dużo (a setki milionów lat to bardzo dużo!), nawet bardzo powolna akumulacja takich — choćby z początku przypadkowo — korzystnych cech może przynieść niewyobrażalne efekty w postaci nieprawdopodobnie (z pozoru) złożonych adaptacji, jak oczy, skrzydła, a nawet trąba słonia czy mózg człowieka… Może też doprowadzić do wyłonienia się zupełnie nowych gatunków. O magii teorii Darwina decyduje właśnie to, że dzięki niej całą złożoność świata natury można wyjaśnić w sposób zrozumiały dla średnio bystrego dziesięciolatka! Nikt jednak jakoś przed Karolem Darwinem na takie wyjaśnienie nie wpadł. I dlatego twórca teorii ewolucji zaliczany jest do grona najwybitniejszych uczonych wszech czasów.
DLACZEGO EWOLUCJA JEST FAKTEM?
Teoria Darwina jest w sposób oczywisty sprzeczna z kreacjonistyczną wizją pochodzenia gatunków. Po pierwsze ewolucja potrzebowałaby o wiele, wiele więcej niż sześć tysięcy lat, by stworzyć tę różnorodność flory i fauny, którą wokół siebie obserwujemy. Już to przeczy szacunkom co do wieku naszej planety przyjmowanym przez kmZ. Ich pomysł, że „przed upadkiem” Ziemia była wolnym od śmierci rajem zamieszkanym przez wegetarian, też nijak nie da się pogodzić z myśleniem ewolucyjnym (ani ze zdrowym rozsądkiem, ale to już inny problem). Zwierzęta zabijają się wzajem i zjadają już od milionów lat; zaczęły setki milionów lat przed tym, nim Ewa mogła zjeść owoc z zakazanego drzewa. To jednak ma mniejsze znaczenie niż fakt, iż teoria ewolucji jednoznacznie stwierdza, że żyjące dziś gatunki wyewoluowały z wcześniejszych; jeśli cofniemy się w przeszłość wystarczająco daleko — czyli zejdziemy w dół o odpowiednio dużo rozgałęzień ziemskiego drzewa rodowego — odnajdziemy wspólnego przodka dwóch dowolnie wybranych współczesnych gatunków. To z kolei stanowi podstawę do zakwestionowania często powtarzanego przez kreacjonistów stwierdzenia, jakoby wszystkie gatunki zostały od razu (i odrębnie) stworzone w swej dzisiejszej postaci. Może i trudno się temu przekonaniu dziwić, bo w kontekście tego, jak krótko trwa ludzkie życie, a nawet cała spisana historia naszego gatunku, teza o niezmienności gatunków wydaje się całkiem oczywista i zrozumiała, ale przecież równie „naturalne i oczywiste” jest to, że Ziemia jest płaska i się nie rusza. Koncepcję Wszechświata z nieruchomą Ziemią pośrodku nauka dawno już obaliła; począwszy od XIX wieku naukowcy kompletnie zdemontowali również wizję niezmienności gatunków. Dziś nie ma żadnych rozumowych (i rozumnych) podstaw, by kwestionować stwierdzenie, że życie powstało i rozwija się w procesie ewolucji. Skąd ta pewność? Powód jest jeden, ale najzupełniej wystarczający — dowody! Mamy niewyobrażalną liczbę świadectw empirycznych potwierdzających zarówno istnienie ewolucji, jak i to, że jej podstawowym mechanizmem jest dobór naturalny8. Kilka najbardziej spektakularnych i najbardziej przekonujących spośród tych świadectw przedstawię w tym podrozdziale.
Zacznijmy od zapisu kopalnego. Naukowcy dysponują dziś dosłownie milionami skamieniałości, co pozwoliło im stworzyć naprawdę wspaniałe sekwencje ukazujące przekształcanie się jednego gatunku w inny. Mamy na przykład — bardzo często zresztą pokazywany — słynny korowód equidów, obrazujący ewolucję współczesnych koni, a rozpoczynający się od żyjącego około sześćdziesięciu milionów lat temu stworzenia wielkości psa — Hyracotherium (wcześniej znanego jako Eohippus). Mamy również pełen zapis skamielin dokumentujący ewolucję wielorybów, które zaczynały jako ssaki lądowe (oczywiście czworonożne). Naukowcy znaleźli skamieniałe szczątki form pośrednich praktycznie dla wszystkich głównych grup zwierząt. Wielką sławę zyskał na przykład archeopteryks, jako forma przejściowa między gadami a ptakami9. Jeśli ktoś poszuka hasła archaeopteryx w Google’u, na pewno trafi na grafiki przedstawiające stwora o częściowo gadzim, częściowo ptasim wyglądzie. To dlatego bardzo długo archeopteryks uznawany był za „ogniwo pośrednie” między gadami a ptakami (dla tych, którzy jeszcze o tym nie wiedzieli: tak, ptaki wyewoluowały z dinozaurów. Są dziś ich jedynymi żyjącymi potomkami10). Dysponujemy również skamieniałościami organizmów stanowiących ewidentnie formę przejściową między gadami a ssakami, natomiast — co bardzo istotne — żadnej ze znalezionych dotąd skamieniałości nie można uznać za formę przejściową między p t a k a m i a ssakami. Tylko teoria ewolucji potrafi to wyjaśnić — otóż ssaki i ptaki ewoluowały niezależnie; przodkami jednych i drugich są gady. Nieobecność w zapisie kopalnym ptako-ssaków dobitnie taki scenariusz potwierdza.
Wielu ludzi wciąż sądzi, że skamieniałości to główne dowody, jakimi dla poparcia swoich tez posługują się ewolucjoniści. To nieprawda. I to najprawdziwsza nieprawda. Nawet gdy nauka jeszcze nie dysponowała tak wielkim zbiorem skamieniałości, dowody na rzecz ewolucji były praktycznie nie do obalenia. Te najwcześniejsze świadectwa odwoływały się zwykle do uderzających podobieństw w anatomii bardzo różnych gatunków, a nawet grup zwierząt. Na przykład żyrafy, szczury i ludzie mają identyczną liczbę kręgów, a budowa ciała wszystkich gadów, ssaków i ptaków bazuje na analogicznym układzie czterech kończyn. Z drugiej strony ja przynajmniej sądzę, że tak często przywoływane przykłady anatomicznych podobieństw (analogii) nie są aż tak bezspornym dowodem ewolucji, jak chciałaby większość biologów ewolucyjnych. Kreacjoniści mogą na przykład twierdzić (i czynią tak), że jakkolwiek takie podobieństwa istotnie można wyjaśnić w kategoriach ewolucyjnych (pochodzeniem od wspólnego przodka), to są one też w pełni spójne z ideą „pochodzenia” od jednego Stwórcy, który po prostu przetwarzał na różne sposoby kilka ulubionych wariantów. Co prawda można się w tym dopatrzyć sugestii, że owemu Stwórcy najwyraźniej zbrakło wyobraźni, a to chyba nie jest do końca zgodne z intencjami jego wyznawców.
Niemniej jest to zarzut wart rozważenia i nie można zaprzeczyć, że w wielu przypadkach anatomiczne podobieństwa da się wytłumaczyć, nie negując kreacjonistycznej wizji świata. W niektórych przypadkach jednak koncepcja, że Bóg Stwórca po prostu na różne sposoby wykorzystywał swoje najlepsze pomysły, nie sprawdza się. I to bardzo wyraźnie. Na przykład skrzydła nietoperza, ludzkie ręce i płetwy wieloryba mają zdecydowanie odmienne funkcje, a przecież wszystkie mają praktycznie identyczny układ kości. Poszczególne kości różnią się oczywiście wielkością i długością, ale już ich liczba i układ są praktycznie takie same. Z drugiej strony zaś u nietoperzy i u ptaków skrzydła pełnią d o k ł a d n i e te same funkcje (umożliwiają latanie), ale ich budowa anatomiczna jest inna. Teoria ewolucji nie ma żadnego problemu z wyjaśnieniem tego zjawiska — nietoperze są znacznie bliżej spokrewnione (czyli znacznie bardziej podobne) z pozostałymi ssakami (w tym z ludźmi i z wielorybami) niż z ptakami. Kreacjonizm nie jest w stanie zaoferować równie satysfakcjonującego wyjaśnienia — trudno przecież zrozumieć, dlaczego Bóg, który przecież wciąż po wielokroć miał wykorzystywać w akcie stworzenia swoje najlepsze pomysły (to taki kreacjonistyczny recykling), nie posłużył się tym samym planem, projektując skrzydła; w tym przypadku ptaków i nietoperzy. I dlaczego skrzydła nietoperza anatomicznie znacznie bardziej podobne są do p ł e t w wieloryba niż do skrzydeł innych latających zwierząt.