Karmazynowa Korona. Tom 4 Siedem Królestw - Cinda Williams Chima - ebook

Karmazynowa Korona. Tom 4 Siedem Królestw ebook

Cinda Williams Chima

4,6

Opis

Tysiąc lat temu dwoje młodych kochanków zostało zdradzonych – dla Algera Waterlowa oznaczało to śmierć, dla Hanalei, królowej Fells, życie bez miłości. Teraz ponownie królestwo Fells zdaje się drżeć w posadach. Młoda królowa Raisa ana’Marianna ma poważne problemy z utrzymaniem pokoju nawet w murach własnego zamku. Napięcia między czarownikami a klanami sięgnęły zenitu. W sytuacji, gdy sąsiednie królestwa próbują wykorzystać wewnętrzne waśnie w Fells do własnych celów, Raisa liczy na zjednoczenie swojego ludu przeciwko wspólnemu wrogowi. Jednakże równie groźnym przeciwnikiem może być ten, którego królowa darzy uczuciem. Poruszanie się wśród meandrów polityki nigdy jeszcze nie było tak niebezpieczne, a dawny herszt ulicznego gangu Han Alister wydaje się wzbudzać wrogość zarówno klanów, jak i czarowników. Jego jedynym sojusznikiem jest Raisa. Han nie potrafi oprzeć się uczuciom.
wobec niej, choć wie, że to igranie z ogniem. Niebawem Han odkrywa tajemnicę, uważaną za dawno zapomnianą – informację o takiej mocy, że może zjednoczyć ludność Fells. Czy zabierze ten sekret do grobu, nie zdążywszy go wykorzystać? Wstrząsająca prawda przysłonięta powtarzanymi przez tysiąc lat kłamstwami w końcu wychodzi na jaw w tym błyskotliwym zakończeniu serii o Siedmiu Królestwach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 665

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (210 ocen)
146
41
20
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
sapphire101

Nie oderwiesz się od lektury

Nie do końca spełniła moje oczekiwania pod względem rozwoju opowieści i bohaterów, niemniej jest to przyjemna pozycja przygodowa, w której akcja nie zwalnia nawet na moment.
10
CrisLeg

Nie oderwiesz się od lektury

zaskakujące zakończenie polecam wszystkim
10
KasiaSta11

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
Tordi

Nie oderwiesz się od lektury

Tak wciaga, ze nie mozna sie oderwac. rewelacja.
00
amoena28

Dobrze spędzony czas

Przygodówka.
00

Popularność




Cinda Williams Chima

KARMAZYNOWA KORONA

SIEDEM KRÓLESTW – KSIĘGA CZWARTA

Przełożyła Dorota Dziewońska

Wydawnictwo Galeria Książki

Kraków 2013

Tytuł oryginału: The Crimson Crown

Copyright © 2011 by Cinda Williams Chima. All rights reserved

Copyright © for the Polish translation by Dorota Dziewońska, 2013

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2013

Cover illustration © Nele Schültz Design/Paolo Barbieri (sceptre)

Shutterstock (scene inside orb and background)

Cover layout design © HarperCollinsPublishers 2012

Opracowanie graficzne okładki i mapy na podstawie oryginału d2d.pl

Projekt układu typograficznego Robert Oleś / d2d.pl

RedakcjaMagdalena Kędzierska-Zaporowska / d2d.pl

KorektaKamila Zimnicka / d2d.pl, Anna Woś / d2d.pl

Skład Robert Oleś / d2d.pl

ISBN 978-83-62170-80-7

Wydawca:WYDAWNICTWO Galeria Książki

www.galeriaksiazki.pl

[email protected]

Mojej babci ze strony matki Dorothy Downey Bryan, utalentowanej muzycznie zwyczajnej gospodyni domowej, mającej dar jasnowidzenia.

Na kolanie babci było miejsce dla wielu maluchów, ale w szafie zawsze trzymała strzelbę.

Pamięci Ralpha M. Vicinanzy, który odszedł zbyt wcześnie.

Copyright 2009, Disney Hyperion Books

ROZDZIAŁ PIERWSZY Klanowa księżniczka

To było największe zgromadzenie klanów Duchów, jakie Raisa kiedykolwiek widziała. Przybyli ze wszystkich zakątków Fells – z kolonii Demonai na zachodzie, kolonii Łowców na wschodzie, z północy i dolin rzecznych przy Zachodniej Ścianie. Niektórzy przywędrowali z kolonii rybackich wzdłuż Zatoki Najeźdźców. Wojownicy Demonai ściągnęli z dzikich zakątków, ozdobieni malunkami, piórami, warkoczykami. Ogorzali kupcy wracali do domów ze wszystkich Siedmiu Królestw, wioząc egzotyczne towary i wieści z obcych krain.

Nawet najstarsi mówili, że jedynym wydarzeniem podobnej rangi, jakie pamiętają, był ślub matki Raisy, Marianny, z Averillem Demonai – gdy po raz pierwszy od Wielkiej Niewoli królowa z rodu Szarych Wilków poślubiła przedstawiciela arystokracji klanowej.

Tym razem świętowali wspólnie w dolnych partiach Hanalei, by uczcić koronację jednej z nich – Raisy ana’Marianna, zwanej w górach Dziką Różą – na królową Fells. Kolonia ozdobiona była girlandami ciernistych wysokogórskich róż, symbolizujących Raisę, które zawsze zakwitały w okolicach jej urodzin.

Każda kolonia przybywała z darami, pragnąc lepiej niż inni uhonorować nową królową. Raisa otrzymała tyle pięknych strojów i ozdób, że powinny wystarczyć jej na długie lata. Klanowi złotnicy i srebrnicy podarowali jej opaskę z róż i kolców ze złota, a także srebrne uprzęże i piękne skórzane uzdy.

Kolonia Demonai ofiarowała dopasowany do wzrostu księżniczki długi łuk oraz kołczan czarnopiórych strzał, by zastąpić broń utraconą w czasie, gdy Micah Bayar porwał ją z Oden’s Ford. Kolonia Sosen Marisy przygotowała dla nowej królowej balsamy do ciała, medykamenty i zapachy, które miały jej przypominać o górskich klanach, gdy będzie mieszkać w nizinnym pałacu.

Kolonia Łowców złożyła w dani sarnie udźce, ryby z Dyrny, parki upolowanych zajęcy i dzików, które cały dzień piekły się na rożnach.

Bajarze i muzykanci przedstawiali opowieści i pieśni, w których prorokowali Raisie długie i szczęśliwe panowanie. Te przedwczesne pochwały wprawiały ją w zakłopotanie. Była na tyle przesądna, by unikać kuszenia losu.

Nie chcę przejść do historii jako królowa, która odziedziczyła kłopoty i zamieniła je w katastrofę, myślała. A wiele wskazywało na taką możliwość.

Niezwykłą cechą – by nie powiedzieć skazą – tych uroczystości była obecność czarowników. Czarownicy nie mieli wstępu na teren Gór Duchów od tysiąca lat, lecz ci dwaj byli wyjątkowi: Hayden Tancerz Ognia urodził się w kolonii Sosen Marisy jako syn jej strażniczki Iwy Pieśni Wody, Han Alister zaś uparł się, że musi być obecny jako osobista straż Raisy.

Jego obecność tylko pogarszała i tak już napiętą sytuację.

Nie, to nieuczciwe, pomyślała Raisa. W końcu to kolonia Demonai wezwała Hana z Oden’s Ford, by użyć go do walki z Radą Czarowników.

Raisa w szczególny sposób odczuwała jego obecność; nie mogła zapomnieć ich wspólnych pocałunków i namiętnych, szalonych uścisków. Przez cały dzień czuła na sobie spojrzenie jego niebieskich oczu. Krążył wokół niej niczym płonący meteor.

Miał na sobie strój klanowy – wąskie spodnie, podkreślające długie nogi, i świąteczną koszulę, którą uszyła Iwa Pieśń Wody. Pod ubraniem skrywał swoje amulety. Han dobrze znał kolonię Sosen Marisy. Spędzał tu niemal każde lato, zanim został czarownikiem.

Po koronacji między Raisą a Hanem wyrosły nowe bariery. Oboje wiedzieli, że niemożliwe jest małżeństwo między czarownikiem a królową, lecz różnili się w podejściu do tej zasady.

Han proponował, by z nim uciekła, lecz ona odmówiła. Ona z kolei sugerowała, by potajemnie zostali kochankami, na co on się nie zgodził. Teraz Raisa sama nie wiedziała, jak wygląda sytuacja między nimi, ponieważ stale otaczał ją tłum ludzi i nie mogli porozmawiać sam na sam.

Wciąż nosiła pierścionek, który dostała od niego na koronację. Kamienie księżycowe i perły lśniły na tle złota pierścienia Hanalei.

Dzień zaczął się od biegów i wyścigów konnych w rześkim chłodzie górskiego poranka. Potem były gry, między innymi niebezpieczna gra w piłkę na koniach. Następnie przyszedł czas na walki i łucznictwo.

Konkurs łuczniczy wygrała Nocna Ptaszyna, a drugie miejsce zajął Nocny Wędrowiec. Raisa uzyskała jeden z najlepszych wyników w wyścigach konnych.

– Jeździsz jak Demonai – z dumą powiedział jej ojciec.

On i Elena byli stale przy niej, co chwila przedstawiali jej kolejnych strażników i strażniczki z Gór Duchów. Zwłaszcza ElenaCennestre z przyjemnością grzała się w blasku Raisy, witając się ze starymi przyjaciółmi oraz przeciwnikami i śmiejąc się perliście.

Averill okazywał radość mniej ostentacyjnie, gdyż tak jak Raisa wciąż opłakiwał królową Mariannę.

Świętowanie rozpoczęło się o zmierzchu. Wszyscy goście zasiedli przy długich stołach pod ciemniejącym niebem. Po jednej stronie obok Raisy zajął miejsce jej ojciec, a po drugiej babcia. Obok Averilla usiadła Iwa, a przy Elenie, na honorowym miejscu, Nocny Wędrowiec.

Z wyjątkiem Iwy wszyscy są z klanu Demonai, pomyślała Raisa. Małżeństwo członka klanu z monarchinią z rodu Szarych Wilków sprawiło, że obecnie panująca królowa ma w sobie krew Demonai.

Noc była ciepła. Nocny Wędrowiec, ubrany w kamizelkę z jeleniej skóry, prężył nagie ramiona. Jego amulet Demonai lśnił w blasku pochodni, ciemne oczy pozostawały w cieniu wyraźnie zarysowanych kości policzkowych.

Poza członkami klanu Demonai przy stole Raisy siedzieli głównie strażnicy i strażniczki z innych klanów. Królowa przeszukała polanę wzrokiem i odnalazła Hana, odsuniętego wraz z Tancerzem Ognia do odległego stolika na skraju.

Na szczytach dookoła płonęły ogniska, każde wyznaczało miejsce spoczynku jednej z przodkiń Raisy, królowej z dynastii Szarych Wilków. Iskry wzbijały się w niebo, gdzie mieszały się z gwiazdami w hołdzie od mieszkańców gór, którzy licznie przybyli na tę ucztę.

Gdy już talerze zostały opróżnione, podniosła się Iwa. Rozmowy zamilkły.

– Jeszcze raz witamy przy naszym ogniu – powiedziała strażniczka kolonii Sosen Marisy. – Dzisiaj składamy hołd Dzikiej Róży ana’Marianna, trzydziestej trzeciej w nowej linii królowych Szarych Wilków. Pierwszej z tej linii, która jest jednocześnie księżniczką klanową.

Te słowa przyjęto szmerem zadowolenia.

– Dzika Róża ma w sobie krew wszystkich ludów Fells – ciągnęła Iwa. – Miejmy nadzieję, że jej koronacja zapoczątkuje nowy okres pokoju i współpracy między klanami, czarownikami i doliniarzami.

Po tych słowach reakcje były różne – gdzieniegdzie odezwały się wiwaty, w innych miejscach pomruki niezadowolenia. Iwa zacisnęła wargi i z rozczarowaniem pochyliła głowę.

– Teraz przemówi lord Demonai – powiedziała i usiadła.

Averill wstał witany głośnymi okrzykami i chwilę czekał, aż ucichną.

– Dziękuję, Iwo Pieśni Wody. Muszę przyznać, że ścierają się we mnie sprzeczne uczucia smutku i radości: smutku z powodu utraty ukochanej Marianny i radości z tego, że moja córka Dzika Róża została królową. Smutek ogranicza moją radość, ale z drugiej strony ją nasila, tak jak doliny między górami podkreślają ich wysokość. – Położył dłoń na ramieniu Raisy. – To trudne czasy. Oratorzy przewidują, że dojdzie do wojny. Ale dzisiaj, z tej wysokości, możemy spojrzeć ponad naszymi problemami na czekające nas zwycięstwo. Nigdy nie zgodzimy się na mniej.

Między drzewami rozszalały się wiwaty. To była przemowa wojenna w przeciwieństwie do ugodowych słów Iwy, pomyślała Raisa. Mój ojciec to prawdziwy Demonai.

– Powiem więcej – Averill uciszył tłum. Poczekał, aż wszyscy skupią na nim uwagę, i podjął: – Ja już się nie ożenię. Nie jestem młody, a śmierć tych, których kochamy, przypomina nam o własnej śmiertelności – przerwał i chwilę się rozglądał. – To jednak nie znaczy, że mam zamiar się wycofać. Życie wciąż sprawia mi wiele radości. Wielką przyjemność znajduję choćby w uprzykrzaniu życia lordowi Bayarowi.

Polanę zalała fala śmiechów.

Averill ścisnął ramię Raisy.

– Gdyby nie zaistniałe okoliczności, po mojej śmierci Dzika Róża zostałaby strażniczką kolonii Demonai – oświadczył. – Wygląda jednak na to, że znalazła inne powołanie. – Uśmiechnął się do córki.

Raisa spojrzała na ojca zaskoczona. Nie spodziewała się dyskusji o sukcesji w kolonii Demonai podczas uczty z okazji koronacji.

– Mam jeszcze jedną córkę, Dzienną Lilię, zwaną również Mellony, ale w niej nie odzywa się zew krwi jej klanu. Nie chce się uczyć Starych Praw. Nie przybędzie w góry.

Mellony nie chciała wyjechać w góry na naukę i królowa Marianna jej ustąpiła, mówiąc, że nie jest to konieczne, skoro jej młodsza córka i tak nie odziedziczy tronu.

A przecież, gdyby ze mną coś się stało, Mellony obejmie władzę, pomyślała Raisa. Ten błąd trudno będzie teraz naprawić. Każda sugestia, by Mellony udała się do kolonii, prawdopodobnie będzie chłodno przyjęta.

Następne słowa Averilla wyrwały Raisę z zamyślenia.

– W tych niebezpiecznych czasach wydaje się rozsądne jasne określenie linii dziedziczenia. Dlatego wybrałem syna, który przejmie po mnie tytuł strażnika kolonii Demonai.

To nie było niczym niezwykłym. Adopcje w klanach były sprawą prywatną. Można je było przeprowadzać w każdym wieku, by zaspokoić potrzeby rodziny bądź całej kolonii.

Raisie zaparło dech, gdy zrozumiała, kto zostanie następcą Averilla. Spojrzała na Nocnego Wędrowca, który przyglądał się jej ze spokojem, jakby chciał ocenić jej reakcję.

– Powołuję Reida Nocnego Wędrowca na mojego syna i następcę na stanowisku strażnika kolonii Demonai! – ogłosił Averill.

Tę wiadomość powitała burza oklasków i wiwatów. Raisa przyjrzała się twarzom zebranych. Wyglądało na to, że większość przyjmowała decyzję Averilla z radością.

Były jednakże trzy wyjątki. Han i Tancerz nie okazali żadnych emocji, a po chwili pochylili głowy i zaczęli szeptać między sobą.

Radości nie okazała też Nocna Ptaszyna. Młoda wojowniczka Demonai wpatrywała się w Averilla zdumiona, z niedowierzaniem kręcąc głową. Następnie wstała i odeszła od stołu, by zniknąć w ciemnościach.

Raisa patrzyła za nią, zdezorientowana. Wtedy zdała sobie sprawę, że Ptaszyna zrozumiała, do czego zmierza Averill – do wyswatania królowej z Nocnym Wędrowcem. Nocna Ptaszyna zapewne sama marzyła o Wędrowcu. A wiedziała, że jeśli Averill Demonai obierze sobie cel, nie chybia.

Kiedy Averill usiadł, Raisa starała się zachować tak, jakby nic się nie stało. Czemu mi nie powiedział?, myślała. Wydawało się, że powinna była uczestniczyć w tej decyzji albo przynajmniej zostać o niej wcześniej poinformowana.

Averill z uśmiechem poklepał ją po dłoni.

Ty też dobrze maskujesz uczucia. Zbyt dobrze dochowujesz tajemnic, pomyślała Raisa.

Pierwsze do tańca wyrwały się dzieci, które entuzjazmem nadrabiały brak umiejętności, pragnąc się popisać przed królową. Później nastąpiły tańce z okazji letniego przesilenia i kilka tradycyjnych tańców święta imienia dla uhonorowania tych, których święto przypadało następnego dnia.

Wtem ojciec Raisy stanął przed nią i wyciągnął rękę.

– Zatańcz ze mną, córko – powiedział z uśmiechem. – Dawno nie tańczyliśmy.

Tańczyła więc wokół ogniska ze swoim krzepkim ojcem z klanu Demonai. Raisa była niska, Averill trochę wyższy, więc w tańcu stanowili dobrze dobraną parę. Jej ciało przypomniało sobie znajome kroki tańca wielu panien. Przyspieszyła, pozwalając się unieść muzyce, tak że chwilami jej nowe trzewiki niemal wzlatywały ponad ziemię. Tancerze zbliżali się do siebie i rozchodzili w skomplikowanych układach tanecznych.

W miarę upływu nocy starsi rezygnowali z tańca, lecz młodzi nie przerywali zabawy, zachęcani działaniem górskiego wina, jakby nawzajem z siebie czerpali energię. W gałęziach nad ich głowami w tańcu godowym trzepotały nietoperze.

Raisa zauważyła, że coraz częściej tańczy na wprost Nocnego Wędrowca. Jej tętno dostosowało się do miarowego rytmu bębnów. Klanowa krew tętniła w jej żyłach, pot spływał między piersiami, gdy spódnice wirowały wokół nóg. Tańczyli taniec jagodowego księżyca, a potem kwietnego księżyca. Podczas tańca Szarych Wilków w cieniu poza zasięgiem blasku pochodni zalśniły żółte ślepia i gibkie futrzaste sylwetki.

Shilo Przecierająca Szlaki krzyknęła:

– Kobieta Demonai!

Był to tradycyjny taniec wojenny, wywodzący się z czasów wojny z klanami. Rozległy się głosy poparcia. Demonai uwielbiali tańce wojenne – stylizowane przedstawienia bitew między czarownikami a Demonai, których kulminacyjnym momentem było pokonanie i zabicie obdarzonych mocą.

Raisa dostrzegła, że Iwa Pieśń Wody wstała i odeszła od grupki obserwatorów, pozostawiając Hana i Tancerza samych. Han przyglądał się Raisie, jakby był ciekaw jej reakcji.

To, że Demonai we własnym gronie tańczyli tańce wojenne, nie było niczym nadzwyczajnym. Przedstawienie tej historii rozlewu krwi w obecności dwóch czarowników sprawiało jednak, że zwykły taniec nabierał innego znaczenia.

Raisa otarła twarz rękawem.

– Usiądę na chwilę – powiedziała i już miała zejść z miejsca tańców, gdy Elena zagrodziła jej drogę.

– Proszę, zatańcz z nami, wnuczko – zachęciła, patrząc jej w oczy. – Wczoraj tańczyliśmy tańce doliniarzy. Dzisiejsza uroczystość jest dla nas.

– Proszę – odezwał się Nocny Wędrowiec, biorąc Raisę za rękę. – Zatańcz ze mną, Dzika Różo.

Szukała wzrokiem Hana, lecz nigdzie go nie widziała.

– No dobrze – odparła. – Zostanę jeszcze chwilę.

Na początku mężczyźni i kobiety tańczyli na wprost siebie, potrząsając bronią, obrzucając się wzajemnie wyzwiskami i nawoływaniami do walki, co oznaczało rywalizację o zaszczyt starcia się z wojskami czarowników, którzy napadli na Fells. Raisa i Nocny Wędrowiec wdali się w udawaną walkę, podczas której wymieniali się gniewnymi spojrzeniami.

Mężczyźni zaintonowali chórem:

– Czekaj przy ogniu, żono. Opiekuj się dziećmi. Twoi synowie wyrosną, by walczyć z miotaczami uroków. – Nocny Wędrowiec przybrał odpowiednią pozę i patrzył na Raisę z udawanym gniewem, z trudem powstrzymując uśmiech.

– Czekaj przy ogniu, mężu – odpowiedziała Raisa. – Opatrzysz moje rany, kiedy wrócę. Będę walczyć z miotaczami uroków, żeby moi synowie mogli żyć w pokoju.

Rozdzielili się, by po chwili wrócić do wymiany zdań:

– Czekaj przy ogniu, mężu – śpiewała Raisa wraz z innymi. – Rozgrzej wodę, by zmyć krew czarowników z mych szat!

I w końcu ostatnia zwrotka.

– Jedź wraz ze mną, żono, i zabij tego miotacza uroków, którego ja nie zdołam powstrzymać.

– Jedź wraz ze mną, mężu, a zagnamy czarowników do morza – śpiewały kobiety.

Kiedy taniec się skończył, Raisa drżała i ledwie stała na nogach. Rozejrzała się za Hanem, lecz wciąż nie mogła go dostrzec.

Gdy już nie dało się dłużej opierać prośbom o triumf Hanalei, Raisa zgodziła się odegrać legendarną królową, a Nocny Wędrowiec wziął na siebie rolę Demonai. Przywdziali rytualne amulety symbolizujące odgrywane przez nich postaci i wzięli ceremonialną broń. Pozostali wybrali dla siebie role demonów, wojowników i żołnierzy. Nikt jednak nie chciał zagrać znienawidzonego Króla Demona.

Wtedy z ciemności wyłonił się Han Alister.

– Ja zatańczę partię Króla Demona – powiedział w języku klanowym. – Pasuje mi, prawda? – odczekał ułamek sekundy, po czym rzucił w ciszę, która zapadła: – Bo jestem jednym z zaledwie dwóch czarowników w tym gronie.

Był boso, wciąż w klanowych wąskich spodniach, lecz teraz miał jeszcze kurtkę z koralikami i piórami, używaną do tańca. Jego jasna cera kontrastowała z ciemną barwą jeleniej skóry użytej do wykonania tego stroju, blond włosy lśniły w świetle pochodni. Miał już na sobie tkane z piór bransolety w kształcie płomieni i wężowy amulet, będący znakiem rozpoznawczym Króla Demona.

– Samotny Łowco… – Averill wyglądał na zaniepokojonego: – Czy ty w ogóle znasz kroki?

– Mam jako takie doświadczenie w tańcach klanowych – odparł Han. – Chociaż nie jestem specjalistą. Zatańczę więc to, czego nikt nie chce. – Uśmiechnął się, lecz ten uśmiech nie uwidocznił się w jego oczach. – Postaram się nikomu nie deptać po palcach.

Coś w wyrazie jego twarzy przeczyło jednak tym słowom.

ROZDZIAŁ DRUGI Taniec w ciemnościach

Po co on to robi?

Raisa żałowała, że nie położyła się godzinę wcześniej. Chciałaby, żeby ktoś się mu sprzeciwił.

– Jestem zmęczona – powiedziała. – Chyba już czas zakończyć uroczystość.

– Proszę, Wasza Królewska Mość – nalegał Han. – Z przyjemnością zagram czarny charakter. Nadaję się do tego. – Jego słowa padały swobodnie, pewnie, podkreślane zdecydowanym tonem i postawą.

– Niech będzie… – Raisie kręciło się w głowie od nadmiaru wina i tańców. – Chyba ty bardziej się nadajesz na Króla Demona niż ja na Hanaleę.

Wokół zapadła cisza. Raisa rozejrzała się, próbując zrozumieć, co było niestosowne w jej słowach. Averill i Elena spoglądali na Hana z wrogością.

Co się dzieje?, myślała Raisa. Mam już dosyć tej wojny między czarownikami a Demonai. Dosyć komplikowania mi życia przez Hana Alistera!

– Dobrze, skoro nalegasz, zatańczymy – chwyciła Hana za ręce i wyciągnęła go na środek polany. – Ja prowadzę – powiedziała, pamiętając ich lekcje tańca w Oden’s Ford.

Po chwili rozległy się bębny, a potem flet. Pierwsza część tańca należała do Hanalei i Króla Demona. Raisa jako Hanalea samotnie wykonywała taniec przedstawiający jej marzenia o zamążpójściu (klany zapomniały, że jej wybrankiem był czarownik).

Han wkroczył na polanę jako Król Demon śledzący Hanaleę. Rzucał wrogie spojrzenia na publiczność, która wykrzykiwała w jego stronę ostrzeżenia. Położył gorące dłonie na ramionach Raisy, a ona obróciła się i wyrzuciła ręce w górę w udawanym przerażeniu.

Nastąpiło długie pas de deux – kuszenie Hanalei, podczas którego Król Demon przekonuje królową, by z nim uciekła. Hanalea, ulegając czarodziejskiej perswazji, na jakiś czas włącza się do tańca.

– Co ty sobie wyobrażasz? – zapytała Raisa. – Życie ci niemiłe?

– Może – szepnął Han, muskając ciepłym oddechem jej ucho – ale to jedyna rola, którą mogę grać. – Głośno dodał: – Przybądź do mego pięknego pałacu, gdzie uwiodę cię za pomocą magii.

Następnie odtańczyli zmysłowy taniec – zgodnie wyginali ciała, demonstrując, jak Król Demon podporządkowuje partnerkę swojej woli.

Han objął Raisę w talii, tak że niemal złączył ręce na jej plecach, uniósł ją i zawirował. Jej spódnice wydęły się, ognisko i zebrani wokół klanowcy stali się tylko rozmazaną plamą i niewyraźnym szumem. Twarze tancerzy dzieliły zaledwie centymetry, Raisa widziała krople potu na górnej wardze Hana i delikatny rudawy zarost pokrywający jego policzki i brodę.

Pił – czuła woń wina w jego oddechu, miał zarumienione policzki, oczy lśniły zbyt intensywnie.

Tańczył jednak dobrze, znał kroki i układ całego tańca.

– Zaniosę cię do mojego zaczarowanego łoża, a tam odnajdę do ciebie drogę! – wykrzyknął. Oddychał szybko, jego niebieskie oczy błyszczały. – Zbuduję dla ciebie pałac w powietrzu, tak wspaniały, że przyćmi słońce!

Raisa jako Hanalea oparła się o niego, pokazując, że ulega jego czarowi. On otoczył ją ramionami, tak że czuła jego mięśnie pod dzielącymi ich okryciami. Musnął ustami jej szyję – jeden, dwa, trzy razy, każdym pocałunkiem wzbudzając maleńkie ogniki.

Tego nie było w scenariuszu. Wojownicy Demonai szemrali i poruszali się niespokojnie.

– Han! – syknęła Raisa, próbując się wyzwolić, lecz jego uścisk był zbyt mocny. – Uważaj! Demonai!

– Nie boję się Demonai – mruknął tak cicho, że tylko ona mogła to usłyszeć. – Nie chcę się skradać jak palce harfistki po strunach. – Spojrzał na Nocnego Wędrowca i uśmiechnął się. Wojownik stał z założonymi rękami, jakby nie mogąc się doczekać, kiedy zabije Króla Demona.

– Myślałam, że nie chcesz wzbudzać podejrzeń, że coś nas łączy – ciągnęła Raisa.

– Nie martw się. Nocny Wędrowiec sądzi, że robię to jemu na złość.

– Między wami dwoma nie ma już wystarczająco dużo złości? Czy naprawdę musisz…

– Nie obchodzi mnie, co myśli Nocny Wędrowiec – mruknął Han. – I nie robiłbym tego tylko po to, żeby go zdenerwować.

– No to po co?

– Może po prostu lubię cię całować – szepnął jej do ucha.

Ponownie zabrzmiały bębny, teraz niecierpliwie, jak gdyby chcąc przerwać ten ich zakazany uścisk. Han obrócił Raisę w swoją stronę, nie przerywając tańca. Ich ciała przylegały do siebie, co utrudniało jej trzymanie się roli.

Gdy bębny ucichły, Han chwycił ją za łokcie i odepchnął od siebie na wyciągnięcie ramion.

– Słodka królowo – powiedział obcym, surowym głosem. Wyciągnął rękę, zatknął jej włosy za uszy i zakrył jej twarz swoimi dłońmi. – Raiso, kocham cię. Wyjdź za mnie. Proszę. Obiecuję, że znajdę sposób, by uczynić cię szczęśliwą. – Odszedł od scenariusza, lecz nic w wyrazie jego twarzy nie wskazywało, by żartował.

Raisa wpatrywała się w niego oniemiała.

– Twoja kolej – zachęcił ją, kładąc dłonie na jej nagie ramiona.

Otworzyła usta, lecz po chwili je zamknęła, speszona jego gorącym dotykiem.

– Nie – podpowiedział jej Han w języku klanowym. – Nie zwiedziesz mnie. Jesteś złym Królem Demonem w przebraniu.

Raisa odruchowo rozpoczęła taniec odmowy. Han poruszał się w ślad za nią po polanie, chwilami ją wyprzedzał i ciągnął do tyłu, czasem przeszkadzał, gdy próbowała uciec między drzewa.

W końcu, pewien, że Hanalea nie ulegnie perswazji, parsknął z niezadowoleniem i odegrał zaciągnięcie jej do lochów pod szczytem Szarej Pani. Krążył wokół uwięzionej królowej, oplątując ją długimi wstęgami, które symbolizowały legendarne łańcuchy. Publiczność zawyła z oburzenia.

Gdy Hanalea była już związana, Han jako Król Demon znowu obchodził ją dookoła, ciskając w nią pierzaste rzutki jako symbole płomiennych pocisków. Raisa uklękła, odrzuciła w tył głowę, przymknęła oczy, wciąż się opierając. Pióra smagały ją po twarzy, karku, kolanach i za uszami, wywołując gęsią skórkę i głośne kołatanie serca.

Zmęczony długimi torturami Król Demon położył się, podparłszy głowę rękami. Raisa wstała, teatralnym gestem zerwała wstęgę i cisnęła na ziemię. Z palcem przyłożonym do ust na znak milczenia przekroczyła śpiącego Króla Demona. Kiedy spojrzała na Hana, on otworzył niebieskie oczy, w których dostrzegła milczącą prośbę. Jedynym, czego pragnęła, było klęknąć obok niego i przyłożyć wargi do jego warg.

Zamiast tego chwyciła ceremonialny Miecz Hanalei, uniosła go wysoko nad głowę i wbiła w pierś Króla Demona. Han złapał klingę obiema dłońmi i przytrzymując ją w miejscu, spoglądał poważnie na Raisę.

– Wasza Królewska Mość – rzekł scenicznym szeptem – przebiłaś mi, pani, serce.

Dalej nastąpił długi taniec, w którym zraniony Król Demon ściga Hanaleę. W końcu pada na kolana i potrząsając pięściami, grozi, że zniszczy świat.

Han upadł na twarz i leżał tak nieruchomo.

Pozostali tancerze krążyli wokół Raisy, bijąc w bębny i rozrzucając pasma połyskujących tkanin, co miało symbolizować trzęsienia ziemi i erupcje wulkanów, czyli Rozłam. Teraz na scenie pojawił się Nocny Wędrowiec, emisariusz klanów. On i Hanalea rozpoczęli skomplikowany taniec, podczas gdy Król Demon leżał na ziemi w całkowitym zapomnieniu.

Nocny Wędrowiec jako wojownik Demonai wspólnie z Hanaleą rozproszyli płomienie i przegonili bębniarzy. Gdy się objęli, wśród widzów rozległy się wiwaty. Taniec się skończył, Hanalea zatriumfowała.

Han podniósł się i zszedł z polany bez słowa, by rozpłynąć się w ciemnościach.

Nocny Wędrowiec odprowadził później Raisę do Sadyby Strażniczki. Z wnętrza dochodziły głosy i światło. Iwa gościła w swoich progach przybyszów z innych kolonii, między innymi Hana i Tancerza.

Kiedy zbliżyli się do sadyby, Nocny Wędrowiec przyciągnął Raisę na boczną ścieżkę.

– Nie wracajmy jeszcze – powiedział. – Chodź, posiedzimy nad rzeką.

– Dobrze – odparła Raisa, choć obudziła się w niej czujność. – Ale tylko na chwilkę. To był długi dzień.

Gdy szli skalistą, wąską ścieżką nad rzekę, Raisa miała wrażenie, że słyszy za plecami delikatny szmer, jakby czyjeś kroki. Znowu wilki? Odwróciła się, lecz nic nie zobaczyła.

Nocny Wędrowiec też to usłyszał. Zatrzymał się i nasłuchiwał uważnie. Słychać było jedynie szum wiatru w gałęziach.

– Pewnie jakiś maruder z uczty – powiedział i ruszył dalej przodem.

Usiedli na płaskim kamieniu nad wodą. Dyrna toczyła się wesoło po skałach niczym ciemna wstęga z jasnymi plamkami piany.

Nocny Wędrowiec otoczył Raisę ramieniem i mocno przytulił.

– Dzika Różo – szepnął – dobrze tańczysz.

– Ty też – odpowiedziała, wciąż nie mogąc zapomnieć o tym ostatnim tańcu. I zastanawiając się, gdzie jest teraz Han.

– Piękna z ciebie Hanalea – zauważył Nocny Wędrowiec. – Zawstydziłabyś pierwowzór.

– Hmmm… – próbowała skupić się na rozmowie – wielu by się z tobą nie zgodziło.

– Nie mieliby racji. Jesteś silniejsza, bardziej… podniecająca. Kto wolałby bladą doliniarkę od klanowej księżniczki? – Obrócił jej twarz ku sobie i przysunął się, by ją pocałować.

– Nocny Wędrowcze! – Raisa odepchnęła go obiema rękami. – Nie!

Nocny Wędrowiec zaczerpnął tchu i powoli wypuścił powietrze. Odchylił się w tył, oparł się na piętach i położył dłonie na kolanach.

– Zmieniłaś się, odkąd zamieszkałaś na nizinach – powiedział. – Ciągle o tym zapominam. – Uśmiechnął się czarująco. – Wyglądasz jak dziewczyna, którą pamiętam. Łatwo jest wracać do dawnych nawyków, zwłaszcza tutaj. Pamiętasz, jak wymykaliśmy się do lasu i…

– Oboje się zmieniliśmy – przerwała mu. – Tyle się wydarzyło…

Nocny Wędrowiec wsunął palce pod jej brodę, by unieść jej twarz.

– Czy dzisiejszej nocy musisz być królową? – zapytał.

– Teraz każdej nocy muszę być królową – odpowiedziała ostro. Po chwili niezręcznej ciszy dodała: – Od kiedy wiedziałeś, że mój ojciec wybrał cię na swojego następcę?

– Od niedawna. Powiedział mi o swoich zamiarach kilka tygodni temu. Mam nadzieję, że to ci odpowiada… – Przyglądał się jej twarzy, jakby szukał w niej wskazówek.

Nie wiedziała, co powiedzieć.

– To ma sens – odparła wreszcie. – Jesteś urodzonym przywódcą i wiem, że cieszysz się dużym poparciem… zwłaszcza wśród wojowników Demonai… – urwała, niepewna, czy mówić dalej. – Mam tylko nadzieję, że twoja nowa rola nie przybliży nas do wojny.

– A czemu by miała? – zapytał Nocny Wędrowiec, wpatrzony w jej usta.

– Nie możemy dłużej być tak skłóceni – odparła, próbując odczytać coś z jego twarzy, ukrytej w cieniu drzew. – A ty nigdy nie byłeś dobry w osiąganiu kompromisów.

– Już wystarczająco ustąpiliśmy – zaprotestował Nocny Wędrowiec. – Od tysiąca lat pozwalamy miotaczom uroków okupować ziemie, które niegdyś należały do nas.

– O tym właśnie mówię – zauważyła Raisa. – Nikt nie chce zapomnieć o tym, co nas dzieli. Ile czasu musi upłynąć, żebyście się pogodzili z faktem, że czarownicy żyją obok nas?

– Mamy powody, by pamiętać – odrzekł Nocny Wędrowiec. – Po to są pieśni, opowieści i tańce… żebyśmy nigdy nie zapomnieli.

– Czyli nie da się niczego zmienić? To chcesz powiedzieć?

– To, czy dojdzie do wojny, czy nie, leży w rękach Rady Czarowników. I twoich.

– To znaczy?

– Jesteś teraz królową. Możesz zdecydować, kogo poślubisz.

– Chodzi ci o to, że mogę zdecydować, że nie wyjdę za czarownika – stwierdziła Raisa.

– Chodzi mi o to, że możesz zdecydować, że wyjdziesz za mnie – oznajmił Nocny Wędrowiec, chwytając obie jej dłonie.

Te słowa padły między nimi ciężko niczym kamień.

W pewien sposób przypominało to argument przytoczony przez Micaha Bayara tego dnia, kiedy prosił o szansę ubiegania się o jej rękę. Od tysiąca lat jesteśmy więźniami przeszłości. Ty masz możliwości, by dokonać zmian. Przyszłość spoczywa w twoich rękach, byleś tylko to wykorzystała.

– Twierdzisz, że jeśli cię nie poślubię, wybuchnie wojna? – Raisa uwolniła się z uścisku Wędrowca.

– Nie, nie o to chodzi – powiedział, unosząc dłonie. – Proszę, wysłuchaj mnie.

– Słucham. – Raisa skrzyżowała ręce na piersiach.

Nocny Wędrowiec rozejrzał się, jakby szukał pomocy wśród drzew.

– Nie jestem tak dobry w gadaniu jak niektórzy.

– Racja – przyznała Raisa oschle.

– Pomyśl tylko… – ciągnął. – Klany były pierwszymi ludami zamieszkującymi Fells. Żyjemy tu od wieków, dłużej niż doliniarze. A mimo to zawsze inni nami rządzili. Najpierw doliniarze, którzy dorobili się fortun na zbiorach z pól, a później czarownicy, którzy podbili doliniarzy. – Przerwał, jakby czekał na jej reakcję.

– Mów dalej – zachęciła go Raisa.

– Czarownicy i klany różnią się zasadniczo. Już same nasze tradycje magiczne stawiają nas w opozycji wobec siebie. My czcimy świat natury. – Nocny Wędrowiec wzruszył ramionami. – Nigdy się nie poddamy, Dzika Różo. Ale to nie znaczy, że musi dojść do rozlewu krwi. – Ostrożnie dotknął jej dłoni, jakby świadom tego, że może zostać odtrącony. – Już czas, by klany z Gór Duchów zaczęły panować nad Fells, tak jak powinno być. Zacznie się od ciebie.

– Jak to?

– Jesteś z rodu Szarych Wilków, a przez lorda Demonai także z arystokracji klanowej. Wyjdź za mnie, a nasze dzieci będą miały w trzech czwartych krew klanową. Przez małżeństwa z innymi klanami nasze potomstwo jeszcze bardziej umocni tę linię. Doliniarze i klany mogą wspólnie ograniczyć znaczenie czarowników.

– Zgodnie z tym rozumowaniem lord Bayar powiedziałby, że skoro ja już jestem mieszanej krwi, to powinnam poślubić czarownika, by uzyskać poparcie obdarzonych mocą.

– Czarownicy mieli pięćset lat niewoli na to, żeby mieszać swoją krew z dynastią Szarych Wilków – stwierdził Nocny Wędrowiec z goryczą. – Już wystarczy.

– Ślub ze mną nie oznaczałby jeszcze zjednania doliniarzy – odparła Raisa, myśląc o tym, jak mieszkańcy nizin odnoszą się do klanów z Gór Duchów. – Czemu przypuszczasz, że staną po twojej stronie?

– Potrzebuję tylko ciebie, Dzika Różo – powiedział Nocny Wędrowiec. Pogrzebał w torbie i wyjął tobołek owinięty w jelenią skórę. Podał go Raisie.

Trzymała przez chwilę zawiniątko w rękach. Serce biło jej mocno, nie musiała rozwijać skóry, by wiedzieć, co w niej jest.

Nocny Wędrowiec widocznie dostrzegł wahanie w jej oczach.

– Przynajmniej obejrzyj – poprosił. – Zrobiono go w Sosnach Marisy, a towarzyszy mu błogosławieństwo Averilla, jako że jestem przecież jego adoptowanym synem.

Raisa rozwinęła skórę i odsłoniła ręcznie tkany pled z wełny i lnu, lekki i ciepły, który zdobiły haftowane i malowane wzory: szare wilki symbolizujące Hanaleę Wojowniczkę, oko Demonai, moździerz i tłuczek jako symbol Sosen Marisy.

Był to pled zaręczynowy, składany w darze jako symbol połączenia dwóch klanów i dwóch osób.

– Chcę ci zadać pytanie – powiedziała Raisa, bawiąc się tkaniną. – Kto ofiaruje mi ten pled: chłopak, z którym chodziłam na polowania, czy następca strażnika Demonai?

Nocny Wędrowiec wzruszył ramionami.

– Ty nie możesz przestać być królową, a ja nie mogę przestać być Demonai.

– Przepraszam. – Z powrotem owinęła prezent w skórę. – Nie mogę tego przyjąć.

– Czy chodzi o moją reputację niestałego w uczuciach? – zapytał, głaszcząc ją po policzku opuszkami palców. – Nie jestem idealny, ale nikt w górach nie rozgrzewa mojej krwi tak jak ty.

– Czy mam rozumieć, że jeśli ty ulegniesz pokusie, ja również miałabym wolną rękę, by znajdować sobie kochanków? – burknęła Raisa.

– Proszę, nie złość się. – Nocny Wędrowiec nachylił się ku niej. – Nie jestem poetą. Nie będę szeptał ci wierszy do ucha, a potem robił, co chciał. Będziesz tak wolna, jak zechcesz. To wszystko nieważne. Liczy się to, co będzie między nami.

– To nie wystarczy – powiedziała Raisa, żałując, że rozmowa przybrała taki obrót. – Nie chcę, żebyś mi składał obietnice, których nie dotrzymasz. Ale teraz, po śmierci mojej matki, kiedy grozi nam niebezpieczeństwo ze strony Ardenu, ważniejsze jest, żebym zawarła małżeństwo strategiczne. Tu będzie się liczyła polityka, nie uczucia. – Zwróciła pled Nocnemu Wędrowcowi. – Może zdecyduję się na małżeństwo z tobą, ale teraz nie mogę ci nic obiecać. Moja decyzja musi być korzystna dla wszystkich w Fells.

– Masz ogniste serce – powiedział Nocny Wędrowiec. – Nie wierzę, że tylko polityka będzie miała wpływ na to, co postanowisz.

Gdybym wyszła za ciebie, pomyślała Raisa, byłaby to czysta polityka.

I Micah Bayar, i Nocny Wędrowiec uważali, że ta decyzja zależy tylko od niej. Czemu więc on czuła się jak w pułapce? Czy dlatego, że nie mogła iść za głosem serca?

Nocny Wędrowiec włożył zawiniątko z powrotem do torby.

– Ten pled został zrobiony dla ciebie, Dzika Różo. Zatrzymam go. Na wszelki wypadek. O polityce powinno się rozmawiać za dnia. Noc sprzyja innym rzeczom. – Położył dłoń na jej plecach i przyciągnął ją do siebie. – Zatrzymałem się w Sadybie Gościnnej – szepnął. – Mniej tam ludzi niż w Sadybie Strażniczki. Chodźmy tam i jeszcze porozmawiajmy.

– Nie – zaprotestowała, wiedząc, że Nocny Wędrowiec będzie próbował ją nakłonić do zmiany zdania. – Jestem bardzo zmęczona. – Wstała. – Dobranoc, Nocny Wędrowcze.

Odwróciła się i odeszła. Czuła na plecach jego wzrok do momentu, gdy rozdzielił ich las.

W tej chwili nie zostałabym nawet, gdyby prosiła mnie o to sama Hanalea, gotowa odpowiedzieć na wszystkie moje pytania, pomyślała Raisa. Teraz marzę tylko o tym, żeby odpocząć.

Przeszła przez salę wspólną, gdzie siedział jej ojciec z Eleną i Iwą. Averill podniósł wzrok, zdumiony, jakby nie spodziewał się córki tak wcześnie. Potem spojrzał na drzwi, wyraźnie oczekując widoku Nocnego Wędrowca.

– To był wspaniały dzień – powiedziała Raisa. – Jestem wykończona. Idę spać. Nie przejmujcie się mną. Przespałabym nawet trzęsienie ziemi.

Szybko wślizgnęła się do swojej izby. Najchętniej od razu rzuciłaby się na ławę, ale musiała jeszcze zdjąć taneczny strój. Kiedy wreszcie wsunęła się pod pled, coś zaszeleściło. Pogrzebawszy ręką w wełnianych kocach, wydobyła kartkę.

Rozwinęła ją i podsunęła pod lampę.

Trzymaj się z dala od Nocnego Wędrowca – brzmiał napis ostrym pismem w języku klanowym, bez podpisu.

Raisa przypomniała sobie kroki w lesie, poczucie bycia obserwowaną nad rzeką. Czyżby ktoś ich śledził?

Czy to był Han Alister? Nocna Ptaszyna? A może ktoś zupełnie inny?

Przygryzając dolną wargę, przytknęła róg kartki do płomienia i obserwowała, jak liścik zamienia się w popiół.

ROZDZIAŁ TRZECI W służbie Abelard

Han obudził się zlany potem i odruchowo sięgnął po omacku po nóż, który zawsze trzymał pod poduszką. Dopiero po chwili zorientował się, gdzie jest – zdał sobie sprawę, że nie znajduje się w Sadybie Strażniczki Sosen Marisy ani w Oden’s Ford. Przypomniał sobie, że Rebeka żyje, lecz stała się kimś innym, nieosiągalnym.

Poruszył się na miękkim materacu, nie ze słomy, i pomacał palcami delikatną lnianą pościel. No tak. Był z powrotem w swoim apartamencie w zamku Fellsmarch i ktoś dobijał się do jego drzwi.

Wyszedł nagi z łóżka z nożem w ręku.

– O co chodzi? – zapytał.

– To ja, Darby, panie. Z pilną wiadomością.

Han owinął się szlafrokiem, który był przewieszony przez łóżko, i podszedł do drzwi.

– Co może być tak pilnego? – powiedział. – Zamek się pali? Albo królowa urodziła bliźniaki demony?

Darby długo się nie odzywał.

– Proszę o wybaczenie, panie.

Han przyłożył ucho do drewnianych drzwi. Poprzedniej nocy był w Łachmantargu i zabawił tam zbyt długo. Kiedy się nauczy, że topienie swoich trosk i zmartwień w karczmach nie ma sensu? To tylko pogarsza sprawę.

– Od kogo to? – zapytał.

– Chłopak mówił, że pilne, ale nie chciał powiedzieć, kto go przysyła.

Han lekko uchylił drzwi i zobaczył jedno z niespokojnych oczu Darby’ego. Wtedy otworzył drzwi nieco szerzej i wysunął dłoń przez szczelinę.

Darby wręczył mu zaklejoną kopertę z emblematem małego łuku.

– Przepraszam, że was obudziłem, panie. Czy mam… przynieść coś do jedzenia? Soloną rybę i piwo? Kaszankę? – Widocznie widząc na twarzy Hana ostrzeżenie o stanie jego żołądka, dorzucił szybko: – Może chleb i owsiankę? To dobrze robi na żołądek.

Han głośno przełknął ślinę.

– Nnie… jeszcze nie teraz – powiedział i zamknął drzwi delikatnie, by nimi nie trzasnąć.

Rozdarł kopertę. Wiadomość była krótka i zwięzła, napisana kanciastymi, prostymi literami. Spotkajmy się natychmiast. Jestem w Kendall House. M. Abelard.

Kości, pomyślał Han. Od jakiegoś czasu spodziewał się jej przybycia. Kolejna komplikacja, której nie potrzebował. Już bez tego czuł się, jakby krążył wśród bezpańskich kotów. Miał nadzieję, że uniknie spotkania z nią aż do pierwszego posiedzenia rady.

Teraz, gdy otrzymał wezwanie, wolał długo nie zwlekać. Przejrzał swoje nowe ubrania i wybrał najmniej wytworną togę, szarą pelerynę i proste czarne spodnie. Pominął swoje stuły. Abelard mogłaby rozpoznać jego insygnia, a nie chciał, żeby uznała, że się wywyższa. Jeszcze nie.

Nigdy wcześniej nie miał sześciu kompletów ubrań do wyboru.

Wpatrywał się w lustro nad miską, przeczesując włosy dłonią i ubolewając, że ma takie podkrążone oczy. Przed Abelard będzie musiał udawać.

Wciąż kłębiły mu się w głowie obrazy z uroczystości w Sosnach Marisy: Raisa śpiewająca tradycyjne pieśni w blasku ognia, jej odchylona w tył głowa, spódnice owijające się wokół jej szczupłych nóg, bransolety na jej kostkach i nadgarstkach. Klanowa księżniczka z rodu jeszcze starszego niż Hanalea.

Reid Nocny Wędrowiec w stroju do tańca. Krążący wokół ognia, obserwujący Raisę, jakby była łanią, a on górskim kotem na polowaniu.

Wyobraźnia Hana na tym nie poprzestawała – widział Raisę i Nocnego Wędrowca pod kocami, ze splecionymi ciałami; jej zielone oczy skupione na jego twarzy, jej dłonie wsunięte w warkoczyki Demonai. Nie! Potrząsnął głową, próbując odrzucić ten obraz. Nocny Wędrowiec mógł liczyć na ślub, lecz w przeciwieństwie do Hana nie miałby nic przeciwko szybkiemu skonsumowaniu związku.

Co go napadło w kolonii Sosen Marisy? Co ona teraz sobie myśli? A co dopiero Averill i Elena?

Kiedy usłyszał, że Nocny Wędrowiec ma zostać strażnikiem kolonii Demonai, zrozumiał, iż Averill zmierza do jego związku z Raisą, decydującego triumfu klanów nad czarownikami. Poczuł swąd zwęglonych nadziei.

Muszę zachować przytomność umysłu, pomyślał. Nie mogę ot tak stracić nad sobą panowania, jeżeli chcę pozostać przy życiu.

Świadomość tego, że Raisa znajduje się w komnacie obok, nie sprzyjała rozsądnemu zachowaniu, lecz Han nie chciał wślizgiwać się potajemnie i rozgrzewać jej łoża dla Nocnego Wędrowca.

Kendall House leżał na terenie podzamcza, w pobliżu murów. Nocowali tam arystokraci z kręgów oddalonych od królowej oraz ci, którzy potrzebowali więcej przestrzeni, niż można im było zaoferować w samym pałacu.

Apartament dziekan Abelard mieścił się na parterze z wyjściem na ogród. Służący poprowadził Hana na dziedziniec, pośrodku którego stała fontanna. Abelard siedziała przy małym żelaznym stoliku i przeglądała dokumenty, tu i ówdzie robiąc notatki na marginesach. Proste srebrno-rdzawe włosy sięgające podbródka zasłaniały jej twarz, gdy pochylała się nad papierami. Nie miała na sobie szat dziekana. Była ubrana w elegancki strój błękitnokrwistych, a całości dopełniała stuła z symbolem księgi i płomieni.

Han rozejrzał się. To było dobre miejsce na spotkanie. Na zewnątrz, ale szum fontanny będzie zagłuszał rozmowę.

Gdy Abelard skończyła przeglądać stertę dokumentów, odsunęła je na bok i wskazała gościowi krzesło na wprost siebie.

Han usiadł, położył dłonie na kolanach, odchylił głowę nieznacznie do tyłu z nadzieją, że mimo bólu głowy wygląda na bezwzględnego i przytomnego.

Abelard przyglądała mu się. Łokcie położyła na blacie, głowę oparła na splecionych dłoniach.

– No, no, Alister, nie próżnowałeś – mruknęła. – Ja się martwiłam o to, czy dasz sobie radę sam wśród tych drapieżców na dworze, a tu się dowiaduję, że to ty jesteś głównym drapieżcą.

Czemu w takim razie czuję się jak ofiara?, pomyślał.

– Nie przeceniajcie mnie, pani. Mam dużą konkurencję.

Abelard się roześmiała.

– Tak, to prawda. Ale mimo wszystko. Trzy miesiące po opuszczeniu Oden’s Ford jesteś strażnikiem osobistym królowej i jej nominowanym do Rady Czarowników. Uzyskałeś tytuł i rezydencję. Nie dość na tym, zamieszkałeś obok niej. Imponujące.

Han wzruszył ramionami. Dziekan Abelard dużo się dowiedziała w ciągu zaledwie kilku dni. A może cały czas miała tu swojego obserwatora?

– Co jeszcze chcesz osiągnąć? – zapytała. – I czego się dowiedziałeś?

No tak. Idąc tu, myślał, że jest jej człowiekiem.

– Co myślę czy co mogę udowodnić?

– Co myślisz.

– Lord Bayar próbował i to kilka razy… zamordować następczynię tronu, obecną królową. Nie podoba mu się jej niezależność. Popiera księżniczkę Mellony. Tymczasem Micah wciąż ma nadzieję, że zdobędzie łoże i miłość królowej. – Nie zdradzał niczego, czego Abelard już nie wiedziała. – Miałem temu zapobiec, więc uznałem, że najlepiej będzie to zrobić, wchodząc pomiędzy Bayarów a Jej Królewską Mość, czyli trzymać się blisko niej.

– Bardzo blisko. – Abelard nachyliła się nad stołem i zapytała: – Dzielisz z nią łoże?

Han parsknął, a serce ścisnęło mu się boleśnie.

– Chyba nie byłoby to możliwe.

– Nie byłabym taka pewna, Alister…– Abelard wyciągnęła rękę i przesunęła palcami po jego policzku. – Jesteś przystojny i masz taki łobuzerski wdzięk. A wygląda na to, że nasza nowa królowa odziedziczyła swobodę obyczajów po swojej matce Mariannie.

Han odsunął od siebie wspomnienia Raisy tańczącej z Nocnym Wędrowcem w Sosnach Marisy. Nic nie powiedział. Miał nadzieję, że niczego też nie okazał.

– Krążą pogłoski, że księżniczka ukrywała się w Oden’s Ford, kiedy byli tam Micah i Fiona. – Abelard nie spuszczała z niego swoich szarozielonych oczu.

Han zmarszczył czoło.

– Naprawdę? Po co miałaby tam jechać?

– To jest właśnie pytanie – stwierdziła Abelard. – Czy to możliwe, że Micah i księżniczka Raisa zaplanowali spotkanie w Oden’s Ford?

Han oderwał się od swoich myśli i skupił na tym, co mówiła Abelard.

– Co?

– Zastanawiam się, czy księżniczka Raisa nie uległa powszechnie znanemu urokowi Micaha – oświadczyła Abelard sucho. – Wiem, że się spotykali przed jej nagłym zniknięciem. Może uciekli razem.

Ona nie wie, że lord Bayar i królowa Marianna chcieli wydać Raisę za Micaha, pomyślał. Zakłada, że Marianna byłaby temu przeciwna.

– Nie wiem – stwierdził Han, intensywnie myśląc i ostrożnie dobierając słowa. – Obserwowałem Micaha. Setki razy sprawdzałem jego pokój. Micah widywał się z wieloma dziewczętami, ale nigdy nie natknąłem się na nic, co by świadczyło, że chodzi z księżniczką Raisą.

– Chodzi? – Wargi Abelard wygięły się w grymasie rozbawienia.

– Że się spotykają – poprawił się Han, cały czas zastanawiając się, czy to było możliwe. Oczywiście wiedziałby o tym. A może nie?

Spędził w Oden’s Ford kilka miesięcy, zanim zaczął się spotykać z dziewczyną, którą znał jako Rebekę. Może wcześniej Micah przekraczał most, by się z nią widywać? Może złożyła mu taką samą propozycję jak jemu – że będą potajemnymi kochankami – i Micah się zgodził? Raisa potrafiła dochowywać tajemnic. W końcu ukrywała przed nim swoją tożsamość przez prawie rok.

Przypomniały mu się słowa Fiony. Księżniczka Raisa wyraziła zgodę na zaloty mojego brata. Oczywiście w tajemnicy.

– Sądzę, że to niewykluczone – ciągnął Han. – Ale Micah musiałby się z tym ukrywać przed Fioną, a to nie byłoby łatwe. Gdyby ona się dowiedziała, natychmiast doniosłaby ojcu. – Albo własnoręcznie zabiłaby Raisę, dopowiedział sobie w myślach.

Abelard jeszcze przez chwilę przyglądała mu się uważnie.

– Sugerujesz, że w rodzinie Bayarów istnieje różnica zdań między Micahem a jego ojcem oraz między Micahem a Fioną?

– Żadne z nich nie zgadza się z pozostałymi – oświadczył Han. – Fionie nie podoba się to, że lord Bayar chce połączyć Micaha z rodem Szarych Wilków. Myśli: „a dlaczego nie ja?”.

Abelard uniosła brew.

– Przepraszam? A jak by to miało wyglądać?

– Fiona uważa, że tak czy inaczej powinna zerwać z linią Szarych Wilków – wyjaśnił Han. – Wolałaby królową spośród czarowników. Można się domyślać, o kogo jej chodzi.

– Faktycznie – mruknęła Abelard, pocierając palce o kciuk, jakby już liczyła pieniądze. – Ale nie masz na to dowodów?

– Tylko to, co mi powiedziała.

– To znaczy, że Fiona ci się zwierza? – Abelard uśmiechnęła się. – Jak to możliwe?

Han nie odpowiedział uśmiechem.

– Chce mnie użyć przeciwko Micahowi. Wie, że się nie lubimy.

– No dobrze. – Dziekan bębniła palcami po blacie. – Jak możemy to wykorzystać?

– Czy to znaczy, że tego nie popieracie? Chodzi mi o obalenie dynastii Szarych Wilków – mówił obojętnym tonem, zachowując niewzruszony wyraz twarzy, choć od jej odpowiedzi wiele zależało.

Abelard rozejrzała się i nachyliła w jego stronę.

– Mogłabym to rozważyć, gdybym wiedziała, że rozlew krwi, który nastąpi, będzie tego wart. Lepiej już mieć na tronie ród Hanalei niż Bayarów. Na razie mamy zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Nadal nie wiemy, czy Skarbiec Królów Obdarzonych Mocą nadal istnieje, a jeśli tak, to w czyim jest władaniu.

Znowu to, pomyślał Han, starając się nie okazać sceptycyzmu. Już prawie zapomniał o tej zbrojowni. Dziekan jednak wciąż zdawała się o tym myśleć.

– Jeżeli on istnieje… i mają go Bayarowie, to czy nie przejęliby już dawno władzy? – powiedział.

– Do tej pory dom Orlich Gniazd wydawał się zadowolony z najważniejszej pozycji wśród czarowników, którą utrzymują od samego Rozłamu – odparła Abelard. – Wielu w zgromadzeniu i radzie popiera Bayarów, bo oni zawsze są górą, a tchórze nie chcą płacić za popieranie przegranych. – Urwała na chwilę, po czym podjęła: – A ty mimo wszystko ryzykujesz życie, żeby przeciwstawić się lordowi Bayarowi. Dlaczego? Na co liczysz?

Han wzruszył ramionami, starając się ignorować dziwny ucisk w żołądku.

– Każde działanie do czegoś prowadzi.

– Radzę ci dobrze zamykać drzwi i wynająć kogoś do próbowania twoich posiłków przed spożyciem – powiedziała Abelard rzeczowo. – I wybierz się na Szarą Panią z obstawą armii, jeśli chcesz wyjść z tego cało.

Nie mam armii, pomyślał. Mam tylko Kruka. A może nawet jego już nie. Kruk nie wrócił do Edijonu, odkąd Han niespodziewanie sprowadził tam Tancerza Ognia.

Po chwili posępnej ciszy Abelard ciągnęła.

– Lord Bayar chce, żeby zamiast niego na stanowisko Wielkiego Maga wybrano Micaha. Potem umieści w radzie Fionę jako przedstawicielkę Bayarów. To da Micahowi większy wpływ na królową i stały dostęp do niej, jeżeli jeszcze go nie ma. Z czasem ją sobie podporządkuje, a tego nie chcemy.

– Chyba musi się wydarzyć coś, co sprawi, że powinie im się noga – mruknął Han. – Coś, co podważyłoby ich niezniszczalność i odsunęło od nich popleczników.

– Zostaw to mnie – powiedziała dziekan. – Nie wynajęłam cię do planowania strategii. – Odchyliła głowę w tył. – Dalph deVilliers jest w radzie, a on nienawidzi Bayarów. Jesteśmy jeszcze ty i ja. To daje troje spośród sześciorga członków rady. Musimy przeciągnąć na swoją stronę jeszcze jedną osobę, żeby Gavan Bayar nie zdołał nas przegłosować.

– Naszą stronę?

– Zamierzam zostać Wielkim Magiem – oświadczyła Abelard.

Ach tak, pomyślał Han. Wolę w pobliżu Raisy ją niż Micaha Bayara. Ale najlepiej, gdybym sam zajął to miejsce. Czy jest jakiś sposób, żeby to osiągnąć? Z zamyślenia wyrwał go głos Abelard.

– Póki nie dowiemy się więcej, musimy robić wszystko, by zapewnić królowej bezpieczeństwo i zapobiec jej małżeństwu z Micahem. Sprawdź, czy nie spotykają się potajemnie… A gdyby tak było, czy byłbyś gotów wyeliminować Micaha?

Z większą chęcią niż jestem skłonny to przyznać, pomyślał Han, przypominając sobie te puste, samotne dni, kiedy Raisa zniknęła z Oden’s Ford.

– Jeśli taka będzie wasza wola – powiedział takim tonem, jakby nie miało to dla niego znaczenia. – I jeśli mi się to opłaci.

Abelard skinęła głową z zadowoleniem.

– Tymczasem spróbuję znaleźć innego konkurenta do ręki królowej. Kogoś, kto bardziej by mi odpowiadał.

Han chrząknął, starał się zachowywać swobodnie.

– Macie kogoś na myśli?

– Siebie, gdybym była mężczyzną – odparła z sarkazmem. – Małżeństwo to w końcu tylko polityczny układ. Chodzi o to, by zawrzeć związek, począć następcę, a potem można robić, co się chce. – Chwilę zastanawiała się nad jego pytaniem. – Im szybciej, tym lepiej. Myślałam, że nadałby się książę Tomlin, ale to nie wygląda dobrze. Zdaje się, że generał Klemath ma dwóch synów idiotów?

Zawsze nadchodził taki moment, kiedy Han nie mógł już dłużej znieść towarzystwa Abelard. Tym razem była to właśnie ta chwila. Podniósł głowę i osłonił oczy, by ocenić wysokość słońca.

– Robi się późno – powiedział. – Pójdę już. Czy jest jeszcze coś…?

– Znalazłeś tę dziewczynę, której szukałeś? – zapytała nagle Abelard. – Tę, która zniknęła z Oden’s Ford? Podejrzewałeś, że Bayarowie maczali w tym palce.

Gdy człowiek myśli, że Abelard się wyłączyła, okazuje się, że tak nie jest, pomyślał Han.

Pamiętaj, że jeśli raz coś powiesz, nie da się tego cofnąć.

– Nie – odparł. – Myślę, że przepadła na dobre.

ROZDZIAŁ CZWARTY Sprawy rodzinne

Han Alister stał w Wieży Mystwerku w Edijonie, odziany w wytworną togę.

– Przyjdź ze mną porozmawiać, Kruku! – zawołał, tupiąc nogą. – Tym razem jestem sam i potrzebuję twojej pomocy!

Sprowadziła go tu desperacja. Od dwóch dni – od spotkania z Abelard – prawie nie spał. W tej sytuacji groziła mu utrata wszystkiego.

Czekał. Milczące dzwony wisiały złowieszczo nad jego głową.

– Jeśli ma to dla ciebie znaczenie, to wiedz, że wierzę ci, iż jesteś Algerem Waterlowem.

Żadnej odpowiedzi.

– Powołano mnie do Rady Czarowników – mówił dalej Han. – Pierwsze posiedzenie będzie w przyszłym tygodniu. Bez twojej pomocy mogę tego nie przeżyć.

To widocznie uderzyło w odpowiednią strunę. Powietrze zaczęło falować. Naprzeciw Hana stanął Kruk z charakterystycznym dla siebie grymasem, w szatach zmiętych przez magiczny wir.

– Dziękuję, że przybyłeś – powiedział Han szczerze.

– Czemu miałbym ci ufać? – Kruk założył ręce na piersiach. – I to po tym, jak zjawiłeś się tu z Bayarem udającym miedzianolicego.

– Hayden Tancerz Ognia to mój przyjaciel. I tak samo nienawidzi Bayarów jak ty.

– Ha! Kiedy przyjdzie chwila próby, odwróci się od ciebie. Jego krew jest skażona. Tak samo zresztą jak całej dynastii Szarych Wilków.

Han nabrał powietrza. Nadszedł czas, by wyłożyć karty na stół bez względu na konsekwencje.

– A w moich żyłach płynie twoja krew, czy ci się to podoba, czy nie, i płacę za to całe życie.

– Ty? – Kruk taksował Hana wzrokiem. – Spokrewniony ze mną? Niemożliwe.

– Czyżby? – Han wytrzymał wzrok rozmówcy, wyzywająco zadzierając głowę.

– Nie miałem dzieci – oznajmił Kruk. – Mój ród wyginął wraz ze mną ku powszechnemu zadowoleniu. Och, mogłem być ojcem jakiegoś bękarta tu czy tam, ale niemożliwe, żebyś…

– Miałeś dwoje dzieci z Hanaleą – oświadczył Han. – Bliźnięta.

– Mylisz się. Byliśmy małżeństwem bardzo krótko, zanim wydała mnie Bayarom. Podejrzewam, że potem wyszła za Kinleya Bayara. – Skrzywił się z odrazą. – A ród Szarych Wilków skrzyżowanych z Bayarami może wymrzeć, jeśli o mnie chodzi.

– Lucjusz Fr… Lukas Fraser twierdzi co innego. Powiedział, że Hanalea była już brzemienna, gdy cię zabrali. Urodziła bliźnięta, Alistera i Alyssę. Kinley Bayar zginął podczas Rozłamu i Hanalea wyszła za Lukasa. Ojcostwo bliźniąt było głęboko skrywanym sekretem. Wszyscy zakładali, że ojcem był Lukas, ale on i Hanalea nigdy nie mieli własnych dzieci.

– Lukas? – Kruk przechylił głowę. Odraza ustąpiła miejsca dezorientacji, a później złości. – Hanalea wyszła za Lukasa? Niemożliwe. Oni by nigdy…

– Starszyzna klanowa to potwierdza, a oni nie mieliby powodów, by kłamać.

– Nie? – zapytał Kruk sceptycznie. – Dla nich kłamstwo to chleb powszedni. I dla ciebie chyba też, jak widzę. Jego obraz się zachwiał, wzniósł, aż w końcu zawisł nad Hanem jako słup ognia. – Wynoś się! – ryknął jak Stworzyciel w Dniu Sądu. – Wolę być sam przez kolejne tysiąc lat, niż tego słuchać.

Han odsunął się i zasłonił twarz dłońmi. Umysł mówił mu, że Kruk nie jest w stanie skrzywdzić go w Edijonie, lecz odruchy robiły swoje.

Rozpaczliwie szukał czegoś, czegokolwiek, co dowiodłoby prawdziwości jego słów. Przypomniał sobie obraz z dzieciństwa: posąg w Świątyni Południomostu, jeden z niewielu, które przetrwały okres Rozłamu. Szybko narysował go w powietrzu. Była to Hanalea w stroju kupca, z mieczem w jednej ręce, małym chłopcem na drugiej i z małą dziewczynką trzymającą się jej spódnicy. Rzeźba była w wielu miejscach zniszczona, marmur poplamiony i nadkruszony, lecz wciąż biło od niej niezwykłe piękno.

Kruk zapłonął jeszcze silniej, tak że Han musiał przysłonić sobie oczy, lecz po chwili zmniejszył się do wielkości człowieka. Wpatrywał się w dzieło Hana jak urzeczony, nawet wyciągnął rękę, by go dotknąć.

– Hana...? – szepnął. – I… i…

Nawet po tysiącu lat podobieństwo między dziewczynką a Krukiem było uderzające. Chłopiec bardziej przypominał matkę.

– Nazywają to „Hanalea ratująca dzieci” – powiedział Han. – Stoi w Świątyni Południomostu w Fellsmarchu. Musiał być chyba gdzieś ukryty, bo inaczej już dawno by go roztrzaskano.

– Hanalea. I nasze dzieci… – Po twarzy Kruka spływały łzy. – Podobieństwo… to podobieństwo… jest niezwykłe. – Stał z otwartymi ramionami jak orator przed ołtarzem, ze wzrokiem skierowanym gdzieś w głąb siebie, jakby patrzył na wydarzenia z przeszłości z innej strony. – Lukas z Hanaleą – szepnął. – Po co to zrobił? Po co ona to zrobiła?

– Wiem, że trudno uwierzyć, że Lukas wciąż żyje po tysiącu lat – wtrącił Han.

– To moje dzieło. – Kruk przyłożył sobie dłoń do czoła, jakby mógł w ten sposób uporządkować wspomnienia. – Lukas bał się śmierci, zwłaszcza pod koniec, kiedy wiedzieliśmy, że przegramy. Powiedział, że jeśli pomogę mu oszukać śmierć, będzie głosił prawdę o tym, co się stało. Chciałem mu to wyperswadować. To było zaklęcie, którego nigdy wcześniej nie próbowałem. Najwyraźniej zadziałało.

– Najwyraźniej – przyznał Han.

– No dobrze. – Kruk potarł oczy. – Załóżmy, że to nie jest jakiś okrutny żart… Co się z nimi stało? Z bliźniętami?

– Alyssa założyła nową dynastię królowych. Ale Alister był obdarzony mocą i dlatego go odsunięto.

– Bayarowie go nie zabili? – Kruk dotknął główki chłopca i pogłaskał marmurowe loki.

– Nigdy się o nim nie dowiedzieli. Demonai chcieli go zabić, ale Hanalea nie pozwoliła. – Han wskazał na posąg. – Jak widzisz.

Mina Kruka wyrażała zarazem nadzieję, jak i sceptycyzm.

– Czyli dynastia Szarych Wilków… królowych… też ma w sobie moją krew?

Han skinął głową.

– Zaledwie ślad po tysiącu lat. Ale Bayarowie nigdy już nie żenili się z nikim z tej linii.

Kruk chodził tam i z powrotem, połyskując intensywnie, jak to się działo w chwilach silnego wzburzenia. Nagle obrócił się i spojrzał Hanowi w oczy.

– A co z linią Alistera? Gdzie ty się pojawiasz?

– Podobno jestem twoim jedynym żyjącym potomkiem obdarzonym mocą. Nie jest to coś, co bym rozgłaszał, gdyby nie było prawdą. Miałem przez to mnóstwo kłopotów. Wszystko, co mi się przydarzało, dobre czy złe, było konsekwencją błędów, które ty popełniłeś tysiąc lat temu.

Teraz Kruk przyglądał się Hanowi, jakby oceniał swoją własność. Zmrużył niebieskie oczy, w których widać było aprobatę.

– Teraz, gdy o tym wiem, widzę podobieństwo. To Lukas ci o tym powiedział? Wie, kim jesteś?

Han przytaknął.

– Chyba wiedział cały czas. Niekiedy mi pomagał. Ale nigdy nie powiedział mi prawdy, póki jakiś rok temu Demonai nie postanowili mnie wykorzystać.

– Czemu ci nie powiedział? – Kruk wyglądał na zdumionego.

– Nie wiem. Może myślał, że to by mi nie pomogło… Związek z kimś takim. W obecnych czasach nazywają cię Królem Demonem. Uważa się, że porwałeś Hanaleę, siłą przetrzymywałeś ją w lochach i torturowałeś, bo nie chciała z tobą być.

– Co?! – oburzył się Kruk. – Toż to kłamstwo! Kto ci to powiedział?

– Wszyscy. Nieomal zniszczyłeś świat. Hanalea wszystko uratowała, zabijając cię.

– Gdybym był w stanie zniszczyć świat, to nie sądzisz, że mógłbym też pokonać królową Fells? – parsknął Kruk. – To dowód na to, że prawdziwe jest powiedzenie, iż historię piszą zwycięzcy.

Mimo wszystko – a może z powodu tego wszystkiego – Han mu wierzył. Lubił tego aroganckiego, cynicznego, błyskotliwego, choć napuszonego jak paw przodka. Wystarczająco dużo kłamstw opowiadano o nim samym, czemuż więc miałoby być inaczej z kimś, kogo nazywano Królem Demonem? Wielu miało interes w tym, by go demonizować.

– Nazywają ją Hanaleą Wojowniczką – powiedział Han. – Po zniszczeniu ciebie wynegocjowała pokój, który przetrwał tysiąc lat. Jest niemal święta.

– Hanalea jest świętą, a ja demonem? – Kruk wywrócił oczyma. – Jeżeli Lukas w ogóle bronił mnie przez ten tysiąc lat, to nie był zbyt skuteczny.

Han roześmiał się.

– Nie ma już mocy – zauważył Han. – Mówię o Lukasie. Powiedział, że to jest cena, którą musiał zapłacić za wieczne życie.

Kruk w zamyśleniu pocierał podbródek.

– Widocznie cała jego moc jest zużywana na utrzymywanie go przy życiu. To wysoka cena dla kogoś, kto urodził się obdarzony mocą. Ja nie poszedłbym na taki układ.

– Ale jemu się opłacało. Jako czarownik nie mógłby poślubić Hanalei po Rozłamie – powiedział Han. – Nasze życie reguluje wiele nowych zasad i ograniczeń zawartych w czymś, co nazywamy Næmingiem. – No, nie tak nowych. Ale nowych dla Kruka, niegdyś Algera Waterlowa. Wprowadzonych z jego powodu.

Zdradzony przez ukochaną, torturowany przez wrogów, uwięziony od tysiąca lat w amulecie, demonizowany przez historię, Waterlow nigdy nie widział swoich dzieci, nawet nie wiedział, że je ma. Nic dziwnego, że był zgorzkniały.

Han szukał w myślach tematu do rozmowy.

– Lukas twierdzi, że Hanalea cię kochała i nigdy nie przestała. Mówi, że to nie ona cię zdradziła.

– To musiała być ona – mruknął Kruk. – Zakładam, że miała swoje powody.

– Może wiedziała, że nosi w sobie dziecko – zauważył Han, zdziwiony, że broni Hanalei. Przecież i tak nie był w stanie cofnąć czynów sprzed tysiąca lat. – Skoro sytuacja była beznadziejna, może zrobiła to, żeby je ratować.

– Nie było tak beznadziejnie – odparł Kruk. – Byliśmy oblężeni, ale mogliśmy się bronić bez końca, gdyby Hana nie pokazała im, jak się dostać do środka… – jego głos ucichł, Kruk przetarł dłonią twarz, jakby chciał zetrzeć to wspomnienie. – Ale co tam, dzisiaj to już nikogo nie obchodzi.

– Mylisz się. To, co się stało wtedy, ma wpływ na to, co dzieje się teraz. Bayarowie cały czas mają nadzieję na związek z dynastią Szarych Wilków… Pamiętasz tę dziewczynę, którą uratowałem z narażeniem własnego życia? To jest Raisa ana’Marianna, obecna królowa Fells. Bayarowie chcą ją wydać za Micaha.

Kruk zmrużył oczy.

– Musimy ich powstrzymać.

– Mówiłeś, że masz coś, czego pragną Bayarowie. Coś, co bardzo chcą zdobyć. Czego użyłbyś do ich zniszczenia… – Han uniósł brwi, zachęcając go do wynurzeń.

– Ja tak mówiłem? – Kruk odwrócił wzrok. – Porozmawiajmy lepiej o tym posiedzeniu Rady Czarowników, o którym wspominałeś. Którego niby masz nie przeżyć.

Wciąż mi nie ufa, pomyślał Han. Ale czy można go winić?

– Pozwól, że zapytam: jak ktoś taki jak ty znalazł się w radzie? Zakładam, że nie było to miejsce dla rodu Waterlowów.

– Królowa wyznaczyła mnie na swojego przedstawiciela.

– Królowa ma swojego przedstawiciela w Radzie Czarowników? – Kruk całkowicie stracił orientację. – A po co?

– Dużo się zmieniło – powiedział Han. – Teraz rządy sprawuje królowa.

Kruk mruknął jeszcze pod nosem coś o królowych w Radzie Czarowników.

– A tunele?

– Tunele?

– Na Szarej Pani jest mnóstwo tuneli zbudowanych podczas wojny Siedmiu Królestw. Popadły w ruinę w okresie Długiego Pokoju… aż ja je odnowiłem.

– Wojna Siedmiu Królestw? – powtórzył Han. – Długi Pokój? Co to takiego?

– Nie słyszałeś o wojnie Siedmiu Królestw, kiedy obdarzeni mocą przybyli z Wysp Północnych i wyzwolili Fells? Długi Pokój był wtedy, gdy czarownicy rządzili Siedmioma Królestwami. Co to, nie uczyli was w szkole historii?

– Dzisiaj nazywają tę wojnę Podbojem Czarowników – wyjaśnił Han. A okres panowania czarowników to Wielka Niewola.

– Aha. Jak już mówiłem, historię piszą zwycięzcy. Prawda jest taka, że źli nie byli aż tak źli, a bohaterowie aż tak bohaterscy, jak ci mówiono.

Han wyjął mapę Szarej Pani, którą zabrał z Biblioteki Bayarów w Oden’s Ford, kiedy ostatnio Kruk go opętał.

– Czy w takim razie ta mapa jest dokładna? – Rozłożył ją na stole, docisnął lampą, a potem obok położył mapę współczesną, którą otrzymał od oratora Jemsona. Obie zrekonstruował w Edijonie z pamięci, najlepiej jak potrafił.

Jasne było, że obie mapy pokazują tę samą górę, lecz na tym ich podobieństwo się kończyło. Ta Kruka była wykreślona w dziwacznym, antycznym stylu, ręcznie narysowana i opisana. Na mapie Jemsona wnętrze góry było puste, mapa Kruka pokazywała tam labirynt ścieżek i tuneli.

Kruk przyglądał się liniom na starej mapie, przesuwając wzdłuż niektórych palcem wskazującym, i porównywał je z nową mapą.

– To wygląda… inaczej – powiedział w końcu.

Wreszcie stuknął palcem w mapę Hana.

– Tutaj można wejść, tak myślę. – Podniósł głowę. – Za mojego krótkiego panowania używaliśmy tych tuneli do przechodzenia tam i z powrotem podczas oblężenia. Ponieważ kucie w twardej skale nie jest łatwe nawet dla czarowników, domyślam się, że tunele niewiele się zmieniły. Wejście jest po południowej stronie. Kiedy już będziesz w środku, powinieneś być w stanie przejść niemal do samej siedziby rady.

Wpatrywał się w sieć na mapie z wyraźnym gniewem – jego oczy lśniły, a usta mocno się zacisnęły.

On coś ukrywa, pomyślał Han. W krainie marzeń trzeba uważać, bo najgłębiej skrywane uczucia mogą się uzewnętrzniać na twarzy.

– Wzniosłem w tunelu magiczne bariery, żeby zwiększyć nasze bezpieczeństwo. Jednak ci, którzy mnie schwytali, weszli właśnie tędy. – Kruk obiema dłońmi przeczesywał włosy. – Istnieje więc możliwość, że te przejścia są zablokowane, strzeżone albo okupowane.

– Brzmi zachęcająco – zauważył Han, czując zimny dreszcz na plecach.

– Ale bądźmy optymistami. Załóżmy, że magiczne bariery wciąż są na miejscu. Będziesz potrzebował kluczy do ich otwarcia. Nauczę cię ich teraz.

Magiczne klucze były kombinacją gestów i zaklęć słownych. Kruk prześledził trasę Hana na mapie, zwracając uwagę na miejsca, w których trzeba będzie użyć zaklęć.

– Tutaj. Wypróbuj to. Wymówił zaklęcia, po których pojawiały się kolejne magiczne warstwy delikatne jak tamroński jedwab. Piękne i groźne.

– A teraz to zburz.

Han zrobił w barierze magiczny otwór i całość stanęła w płomieniach.

– Nie, nie, nie! – burknął Kruk, gasząc ogień. – Po jednej warstwie, Alister. Jeszcze raz.

Tym razem Han rozbierał magiczny mur na części.

– To trwa wieki – pożalił się, gdy skończył.

– I o to chodzi – odparł Kruk. – To spowolni pościg, o ile nie zabije twoich wrogów.

Po godzinie pracy Hanowi aż kręciło się w głowie od nadmiaru wiedzy.

– Jak ci się udało to wszystko zachować w pamięci przez tysiąc lat? – zapytał.

– Nie miałem wiele do roboty, poza ćwiczeniem zaklęć i rozpamiętywaniem przeszłości. To mi pomagało pozostać przy zdrowych zmysłach.

Nareszcie Hanowi udało się zachować poprawną kolejność. Jeszcze dwa razy.

– Co się stanie, jeśli coś pomylę? – zapytał.

– Zamienisz się w proch – oświadczył Kruk. – Lepiej więc się ucz. I trzymaj się ścieżki, którą ci pokazałem. Nie wchodź w żaden z bocznych tuneli, bo pożałujesz. – Kruk odsunął od siebie mapy, jakby wszystko już ustalili. – Jeżeli już znajdziesz się na tym posiedzeniu rady, to co planujesz? Zakładam, że masz jakiś cel, bo inaczej byś się tam nie pchał.

– Teraz Wielkim Magiem jest lord Bayar, ale będą musieli wybrać nowego dla nowej królowej – powiedział Han. – Chciałbym objąć to stanowisko. Inaczej zdobędzie je Micah Bayar… a może też rękę królowej… – Zamyślił się na chwilę. – Liczy się podział głosów.

– To zawsze jest problem, prawda? Kto jest w radzie? Dowiadywałeś się już?

Han pokiwał głową.

– Jest sześcioro członków plus Wielki Mag. Jak już mówiłem, jeden jest mianowany przez królową, jednego wybiera zgromadzenie wszystkich obdarzonych mocą z Fells. Cztery miejsca są dziedziczne, należne najpotężniejszym domom czarowników: Bayarom, Abelardom, Kinleyom-de Villiers i Gryphonom-Mathisom.

– To prawie ten sam układ co tysiąc lat temu, kiedy próbowałem to zmienić – mruknął Kruk. – Tylko że w moich czasach radą zarządzał król.

– Bayar miał zapewnione miejsce w radzie dla swojego rodu, które czekało, aż jego bliźniaki osiągną pełnoletność. Teraz przypadło Micahowi. Lord Bayar miał nadzieję, że królowa wybierze Fionę na swojego przedstawiciela, ale królowa Raisa wyznaczyła mnie.

– A co łączy ciebie z królową?

– No cóż… Jakby odpowiedzieć na to pytanie? Jestem jej strażą osobistą.

– Czy dzielicie ze sobą łoże?

– Nie twoja sprawa – odparł Han i pomyślał, że jeszcze nigdy aż tyle osób nie interesowało się jego życiem prywatnym.

– Nawet jeżeli tak, to mnie nie obchodzi, bylebyś się w niej nie zakochał.

– Nie przyszedłem prosić o rady w sprawach sercowych – mówiąc to, pomyślał, że już i tak jest na tę radę za późno – ale dziękuję za troskę.

– Skoro jesteś moim potomkiem w którymś pokoleniu, czuję się zobowiązany przynajmniej podzielić się z tobą moimi przykrymi doświadczeniami. – Kruk roześmiał się na widok zmartwionej miny Hana. – No dobrze. Wróćmy do składu rady.

– Teraz, po śmierci Wila Mathisa, dołączył do niej Adam Gryphon – oznajmił Han. – Był moim nauczycielem w Oden’s Ford.

– Myślisz, że cię poprze?

– W najlepszym razie mnie nienawidzi.

– A w jakich stosunkach jest z Bayarami?

– Zdaje mi się, że ma słabość do Fiony, ale nigdy nie widziałem ich razem poza szkołą.

– Niedobrze. Może go przekonać, żeby głosował na jej brata.

Han zastanowił się nad tym. Kto wie, może coś dałoby się zrobić.