Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta książka to podsumowanie wieloletniej pracy z dorosłymi i dziećmi – efekt praktycznego zgłębiania zasad Porozumienia bez Przemocy (NVC) Marshalla B. Rosenberga. Autorka dzieli się w niej swoim bogatym doświadczeniem w kształtowaniu relacji z dzieckiem, opartych na obustronnym dostrzeganiu i poszanowaniu uczuć i potrzeb.
Książkę Zofii Żuczkowskiej polecam wszystkim, którzy chcą poprawić swoje relacje z bliskimi, a szczególnie gorąco rodzicom. Tym, którzy szukają sposobu na kłótnie w piaskownicy, i tym, którzy obawiają się buntu nastolatka.
Joanna SZULC, redaktor naczelna miesięcznika "Dziecko’"
Autorka podważa wiele staromodnych, ale i nowomodnych stereotypów wychowawczych. Jej książka jest ciekawa i mądra!
Jan WRÓBEL, nauczyciel, dziennikarz, dyrektor I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego „Bednarska” w Warszawie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 292
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt graficzny
KAROLINA TOLKA
Redakcja
DARIUSZ SYSKA
Copyright © by Zofia Aleksandra Żuczkowska 2013
Copyright © by Wydawnictwo MiND 2013
ISBN 978-83-62445-37-0
Wydawnictwo MiND
ul. Sarnia 21
05-807 Podkowa Leśna
tel./fax 22 729 02 82
tel. 505 455 151
www.wydawnictwomind.pl
mind@wydawnictwomind.pl
Wydanie pierwsze
Skład i łamanie: Mateusz Staszek
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Michałowi, Małgosi i Karstenowi
oraz wszystkim dzieciom i rodzicom,
których spotkałam, z wdzięcznością
i miłością.
Dzieci potrzebują kontaktu. Bardziej niż jedzenia, ładnych ubrań i zabawek. Chcą być słyszane i widziane takie, jakie są – i tam, gdzie są. Niemal bez przerwy i z zaufaniem komunikują, co się w nich dzieje, zapraszając dorosłych do spotkania. Pragną towarzystwa i obecności osób, które potrafią dostrzec je w ich świecie oraz szanują ten świat i jego wartości.
Nie potrzebują korygowania i formowania, ale zrozumienia i współdziałania. Są gotowe do tego już w łonie matki. Zamiast „formacji” potrzebują informacji o naszym świecie: o tym, kim jesteśmy i dlaczego robimy to, co robimy. Wtedy nas widzą i biorą pod uwagę.
Możemy nawiązać kontakt z dziećmi, jeśli wiemy, jak mówić im o sobie, a także kiedy warto mówić, a kiedy milczeć – czyli gdy potrafimy wyrażać siebie i swoje wartości w sposób dla nich dostępny. Inaczej po prostu tracimy czas. Kontakt zakłada wyraźną obecność dwóch osób: jest jak most zbudowany na dwóch mocnych podporach. Dorośli często nie zauważają drobnych rzeczy, które mogłyby ułatwić porozumienie, a potem oskarżają dzieci, że są „nieposłuszne”. Jednak one nie słyszą tego, czego nie warto słyszeć. To nie jest ich wada, ale odwaga pokazywania nam rzeczy naprawdę ważnych.
Kontakt wyzwala z samotności, daje poczucie bezpieczeństwa, wzmacnia samoświadomość, zaufanie do siebie i swoich odczuć, a także pomaga poznać i uszanować świat i doświadczenia innych ludzi. To dorośli są odpowiedzialni za stworzenie dzieciom przestrzeni i możliwości kontaktu, wzajemnej wymiany i komunikacji, w której one wzrastają – a wraz z nimi my, rodzice i opiekunowie.
Wbrew pozorom kontakt z ludźmi, a zwłaszcza z dziećmi, nie jest trudny. Nie wymaga żadnych szczególnych umiejętności ani poświęcenia. Żeby go nawiązać, wystarczy wiedzieć, co się w nas dzieje: w naszych uczuciach i myślach – oraz co dzieje się między nami. Inni ludzie – zwłaszcza dzieci – nieustannie dają nam informację zwrotną na ten temat. Kontakt z nimi jest jak taniec: trzeba wyczuć rytm, wypróbować kroki, połączyć je z krokami partnera, a potem poddać się muzyce. Jeśli sami doświadczamy kontaktu, zdobywamy odwagę, żeby otworzyć się na to, co się wydarzy w trakcie spotkania. Ale jeśli z góry zakładamy jakiś cel – inny niż samo doświadczenie kontaktu i wzajemnego widzenia siebie – wtedy kontakt jest prawie nieosiągalny, zwłaszcza w relacjach z dziećmi.
Kontakt, o jakim piszę w tej książce, to wydarzenie, które dzieje się w danym momencie i trwa tylko chwilę. Ale im częściej się pojawia, tym bogatsze i pełniejsze staje się nasze wspólne życie. Kontakt jest podobny do przekraczania mostu, odwiedzania się nawzajem w granicach naszych światów, ale bez zawłaszczania i wzajemnej ingerencji. Wszyscy potrzebujemy bliskości i obecności innych, a z drugiej strony, chcemy też uznania dla naszej odrębności i podmiotowości. Potrzebują tego także dzieci. Swoją odrębność i podmiotowość sygnalizują, kiedy osiągną już pierwszy rok życia, wypowiadając swoje pierwsze słowa – a wśród nich coraz bardziej świadome i odważne „Nie”. Czasem jest ono trudne do przyjęcia dla rodziców, choć według mnie to jedno z najważniejszych i najpiękniejszych słów dziecka. Pokazuje, że zaczyna ono dostrzegać i chronić swoje własne granice w relacjach z najważniejszymi dla niego osobami. Te granice będą mu potrzebne przez całe życie. Jeśli nie pozna i nie doświadczy ich w rodzinie, w relacjach z najbliższymi, będzie musiało nauczyć się tego poza rodziną, nie zawsze w taki sposób, jakiego życzyliby sobie rodzice. Umiejętność budowania kontaktu z dziećmi jest więc, według mnie, nieodłącznie związana z tym, czy jako rodzice potrafimy dostrzec i docenić wartość słowa „Nie” w ustach dziecka.
Najwięcej na ten temat dowiedziałam się od dzieci. Przytoczę tu historię sprzed kilku miesięcy, dzięki której miałam okazję po raz kolejny przekonać się o znaczeniu kontaktu dla dorosłych i dzieci.
Pewnego dnia stałam na przystanku, kiedy z autobusu wysiadła babcia z wnuczką w wieku około czterech lat. Dziewczynka opierała się, nie chciała iść. Babcia coś jej tłumaczyła, a po chwili wzięła za rączkę i mocno pociągnęła za sobą. Przeszły w ten sposób na drugą stronę ulicy, po czym dziecko znowu zatrzymało się. Babcia powoli szła dalej. Dziewczynka tupnęła nóżkami i zaczęła krzyczeć. Babcia zawróciła, znów coś tłumaczyła. Dziewczynka przestała krzyczeć, ale nie chciała iść. Podeszła do nich jakaś kobieta, potem rodzina z dziećmi. Stali przez chwilę i rozmawiali z babcią i wnuczką. Miałam nadzieję, że się dogadają. Nic z tego. Odeszli, a one znowu zostały same. Babcia poszła do przodu kilka kroków, ale dziewczynka wciąż stała w miejscu, krzyczała i tupała nóżkami.
Patrzyłam na to, stojąc na przystanku. W pewnej chwili dziewczynka odwróciła się i zaczęła iść w stronę jezdni. Babcia szybko do niej podbiegła, szarpnęła za kurtkę, mówiła coś podniesionym głosem. Dziewczynka przewróciła się na chodnik. Dobiegłam do nich. Kucnęłam przy dziecku i spytałam:
– Co się stało?
– Nie chcę iść, bolą mnie nóżki!
– Aha, bolą cię nóżki.
– Ja chcę na wózek.
– Ale nie mamy wózka! – powiedziała babcia. – W domu masz wózek. Jeśli wstaniesz, to zaraz będziemy w domu.
– Chciałabyś na wózeczek? – zwróciłam się do dziecka.
– Tak. Bolą mnie nóżki.
– Bolą cię nóżki – powtórzyłam. – Zmęczyły się?
– Tak. Gdy nie mamy wózka, ja chcę na rączki.
– Nie mam siły wziąć cię na ręce – wtrąciła babcia. – Mnie też bolą nogi! Też jestem zmęczona. Widzisz? – pokazała bandaże na nogach.
– Bolą cię nóżki i chcesz na rączki albo na wózek? – skupiłam znowu uwagę tylko na dziecku.
– Tak.
Dziecko popatrzyło na mnie szeroko otwartymi oczami, było spokojne. Nie mówiłam nic przez moment, tylko patrzyłyśmy na siebie. Dziewczynka przybliżyła się, jakby chciała się przytulić, więc wzięłam ją za rękę i przytuliłam. To właśnie był moment kontaktu. Poczułam wzruszenie. Po chwili trwającej może pół minuty powiedziałam powoli, patrząc na dziewczynkę, która teraz uważnie mnie słuchała:
– Hm. Ciebie bolą nóżki i babcię też (pauza). Babcia nie ma siły, żeby wziąć cię na ręce i nie mamy wózka (pauza). Co zrobić, żeby teraz dojść do domu?
– Nie wiem.
– Nie wiesz (znowu przerwa). A może spróbujemy iść malutkimi kroczkami? Ja będę trzymać cię za jedną rączkę, a babcia za drugą. Co ty na to?
Dziewczynka kiwnęła główką. Ruszyłyśmy powoli, małymi krokami.
– To teraz idźcie tak powoli dalej, a ja wrócę na przystanek, dobrze? – powiedziałam po chwili.
– Tak – dziewczynka odpowiedziała spokojnie.
Pomachała mi rączką i obie poszły dalej powoli. Babcia powiedziała jeszcze na koniec:
– Dziękuję. Jak to się pani udało?
– Po prostu jej słuchałam. Tylko tyle.
Przez chwilę patrzyłam, jak się oddalają, a potem wróciłam na przystanek. Wszystko trwało może pięć minut.
***
Zwykle to małe dzieci inicjują kontakt w relacjach z dorosłymi. Wyrażają coś – niekoniecznie werbalnie – bo chcą być usłyszane, przyjęte i zrozumiane. Dorosły może tego nie rozumieć albo nie wiedzieć dokładnie, o co chodzi. Ale najważniejsze jest, żeby chciał dziecko usłyszeć. Kiedy wsłucha się w to, co ono mówi, pojawi się szansa na kontakt. Potem trzeba ten kontakt podtrzymać i słuchając dziecka, pozwolić mu się prowadzić tak długo, aż będzie ono w stanie usłyszeć dorosłego.
Za każdym razem kiedy dzieje się coś takiego, widzę otwartość dziecka i jego gotowość do współdziałania. Warunkiem jednak jest, żeby najpierw zostało ono wysłuchane. Nie szukam szybkich rozwiązań, nie stosuję żadnych spektakularnych metod ani tricków pedagogicznych. Traktuję serio to, co dziecko mówi.
Babcia tej dziewczynki też miała swoją historię i też bardzo chciała zostać wysłuchana – dlatego właśnie nie była w stanie usłyszeć wnuczki. Być może, jak wielu dorosłych, chciała ją czegoś nauczyć, uświadomić pewne zależności, które każdy musi rozumieć. Sama także pragnęła zrozumienia, wsparcia i empatii. To wszystko mogła otrzymać – bo dzieci są zawsze gotowe do okazywania wsparcia i współdziałania – ale sposób, w jaki się tego domagała, był nieskuteczny. Chciała to dostać natychmiast, nie bacząc na potrzeby dziewczynki. A ona robiła dokładnie to samo: „Teraz, natychmiast, zrób to, czego od ciebie oczekuję”.
Dzieci nas naśladują. Dostrajają się do tego, co dzieje się w nas. Im bardziej jesteśmy wobec nich „uparci”, tym mocniej same się upierają. Jeśli je akceptujemy i współdziałamy z nimi – tym chętniej same współdziałają.
To jeden z mechanizmów, który często dostrzegam w relacjach dorosłych i dzieci: dziecięca niecierpliwość jest jak tuba, która nagłaśnia niecierpliwość dorosłych. Tak dzieje się niemal zawsze, kiedy pojawiają się w nas silne emocje. Przydaje się wtedy dyrygent, który pomoże zharmonizować brzmienia, albo tłumacz, który przełoży gesty na słowa i ułatwi wzajemne porozumienie.
W trakcie opisanego spotkania byłam dla babci i wnuczki takim właśnie tłumaczem albo dyrygentem. Wiedziałam, co robić, jak słuchać, czego nie robić, czego nie mówić – i byłam pewna, że to wszystko razem ma sens. Znam podstawowe kroki tego tańca, choć nigdy nie wiem, jak zachowa się mój partner – a tu było ich dwóch. Już od pierwszej chwili byłam bardziej pewna kroków dziewczynki – ale i babcia dołączyła do nas z gracją.
Zdaję sobie sprawę, że było mi znacznie łatwiej poprowadzić ten taniec niż babci. Nie byłam zaangażowana w konflikt, więc moje emocje nie rozpraszały dziecka. Nie do mnie należało bezpieczne doprowadzenie jej do domu, więc nie wywierałam presji – poza tym nie byłam zmęczona i nie bolały mnie nogi. Miałam zrozumienie także dla babci, nie pouczałam jej i nie krytykowałam. Widziałam jej rozpacz, bezradność i zagubienie, kiedy potrzebowała pomocy, wsparcia, zrozumienia – choć mogła dostać je tylko od obecnych wokół dorosłych, a nie od dziecka.
Wystarczyło kilka prostych wskazówek, żeby rozwiązać konflikt. Osobę dorosłą mogłam poprosić, żeby poczekała chwilę z zaspokojeniem swoich potrzeb. Byłam jej wdzięczna, że się na to zgodziła. Wtedy dziewczynka mogła wyrazić – wyśpiewać – swój ból i swoje pragnienia. Wystarczyła tylko drobna zmiana podejścia: zamiast oczekiwać od niej zrozumienia, należało ją najpierw usłyszeć i zrozumieć.
Przekonałam się, że słowo „zrozumieć” nie oddaje tego, co dzieje się w świecie dzieci. One potrafią coś innego niż rozumienie: pojmują sytuację, okoliczności, wszystko, co się dzieje wokół i wewnątrz ich świata. Aby się z nimi dogadać, my też musimy stać się pojemni, czyli gotowi przyjąć to, co się dzieje, zdolni otworzyć przestrzeń kontaktu.
Wymaganie od dzieci zrozumienia dla dorosłych jest, według mnie, nieporozumieniem. Historia babci i wnuczki była jednym z nieporozumień, jakich wiele obserwuję wśród dorosłych i dzieci.
Wydaje mi się, że dzieci, zwłaszcza dzieci w Polsce – bo te znam najlepiej – zbyt rzadko doświadczają obecności dorosłych, którzy potrafią zbudować i podtrzymać kontakt. Nie zamierzam krytykować ludzi i ich zachowań ani metod, które stosują. Jako rodzice, opiekunowie staramy się dać dzieciom to, co najlepsze. Myślę jednak, że często mamy trudność w porozumieniu się z nimi, bo brakuje nam doświadczenia kontaktu z ludźmi. Zapominamy, że kontakt jest ważny, i często nie wiemy, na czym polega. Być może tracimy też wiarę, że jest w ogóle możliwy. Może gdybyśmy jako dzieci wzrastali w środowisku komunikacji i gdyby nasi rodzice, zamiast „wychowywać nas na porządnych ludzi”, cieszyli się naszą obecnością i dialogiem z nami, byłoby nam dzisiaj łatwiej cieszyć się kontaktem z naszymi dziećmi?
Nie zdajemy sobie też sprawy z tego, że to nie intelekt i wiedza mają podstawowe znaczenie w budowaniu kontaktu – ale emocje. Zwłaszcza w relacjach z dziećmi musimy mieć oczy i uszy otwarte na uczucia. Uczucia mają takie znaczenie w tworzeniu kontaktu jak muzyka w tańcu.
Czytając tę książkę i zawarte w niej rozmowy z dziećmi, być może przypomnicie sobie własne dzieciństwo. Jeśli mieliście szczęście doświadczyć spotkań z dorosłymi, którzy potrafili wsłuchać się w wasze uczucia i nawiązać z wami kontakt, prawdopodobnie jest wam łatwiej i z większą naturalnością komunikujecie się ze swoimi dziećmi.
Jeśli jednak było inaczej, być może poczujecie smutek i żal. Dostrzeżenie w sobie tych uczuć, uznanie ich i przyjęcie jako ważnej informacji o sobie może być początkiem dialogu – najpierw ze sobą, a potem z innymi. Kiedy odzyskujemy zdolność czucia – a nie tylko rozumienia, wyjaśniania i tłumaczenia – odzyskujemy utraconą dziecięcą zdolność pojmowania rzeczy. Odzyskujemy wtedy kontakt: przede wszystkim z samym sobą. Gdy zależy nam na porozumieniu z dziećmi, najpierw musimy umieć porozumieć się i skontaktować z samym sobą: naszymi odczuciami, przeżyciami, naszym dziecięcym światem z przeszłości.
W tej książce nawiązuję często do naszych dziecięcych doświadczeń w relacjach z dorosłymi, bo to one determinują naszą zdolność komunikowania się z dziećmi. Obecność dzieci wyzwala z podświadomości tamte przeżycia i ich emocjonalny kontekst, nawet jeśli ich nie pamiętamy. Automatycznie powtarzamy to, czego sami doświadczyliśmy, i przekazujemy to naszym dzieciom jak język ojczysty. To nieunikniony proces – tak funkcjonuje nasz mózg. Wiemy o tym od kilkunastu lat dzięki fascynującym odkryciom dotyczącym funkcjonowania ośrodków odpowiedzialnych za procesy emocjonalne czy neuronów lustrzanych w naszym mózgu. Z badań neurobiologów dowiedzieliśmy się też, że mózg człowieka jest aktywny i rozwija się przez całe życie – a nie tylko w dzieciństwie, jak uważano jeszcze dwadzieścia lat temu – i zapisane w neuronach lustrzanych informacje można modyfikować i zmieniać poprzez nowe doświadczenia.
W swojej książce wracam często do tych zagadnień, bo uważam je za najistotniejsze. Bez otwartego, odważnego dialogu na temat źródeł naszej komunikacji i relacji z ludźmi nie jesteśmy w stanie podjąć dialogu z dziećmi.
W kolejnych rozdziałach książki chcę opisać, na czym, według mnie, polega dialog otwierający drogę do porozumienia z dziećmi – i nie tylko z dziećmi. Podzielę się też moimi doświadczeniami i odkryciami ze współpracy z rodzinami, z którymi spotykałam się na warsztatach prowadzonych metodą Porozumienia bez Przemocy1. W drugiej części omówię główne zasady gramatyczne Języka Serca, czyli stylu porozumiewania się, który pomógł mi zmienić nawyki wyniesione z domu rodzinnego. Zaproponuję ćwiczenia pomagające ożywić przepływ komunikacji między bliskimi osobami i zrozumieć, skąd biorą się nasze osobiste trudności w komunikacji z ludźmi.
Kluczowy dla mojego doświadczenia był trening Porozumienia bez Przemocy, który zawdzięczam szczególnie trenerom ze Skandynawii: Karstenowi Schacht-Petersenowi, Kirsten Kristensen, Leenie Maiji Hurme, Marianne Goethlin i Towe Widstrand. Podkreślam ich skandynawskie podejście, w którym wykorzystują także doświadczenia duńskiego terapeuty i pedagoga Jespera Juula. W ciągu siedmiu lat współpracy z nimi podczas Family Campów – corocznych wakacyjnych treningów komunikacji prowadzonych w Danii i w Polsce – uczyłam się i doświadczałam intensywnego rozwoju moich własnych umiejętności nawiązywania kontaktu ze sobą i innymi ludźmi.
***
Mam nadzieję, że książka ta okaże się inspiracją dla rodziców i wychowawców w pracy nad jakością ich relacji z dziećmi. Zależy mi także, aby był to praktyczny poradnik, dlatego znajdzie się w nim wiele konkretnych rad, wskazówek i narzędzi do nauki dialogu z dziećmi.
Nie jest ona pomyślana jako krytyka tego, co robią rodzice. Chcę w niej przekazać wiedzę i doświadczenie, które pomogły mnie samej, i wierzę, że mogą pomóc także innym rodzicom w ich relacjach z dziećmi.
Dziś coraz lepiej zdajemy siebie sprawę z tego, że krytyka, wzbudzanie poczucia winy czy zawstydzanie – czyli pokazywanie ludziom, że są źli, w nadziei, że się poprawią – nie przynosi oczekiwanego efektu. Jeśli należymy do pokolenia, które w dzieciństwie słyszało przede wszystkim, co robi źle i co powinno w sobie zmienić, żeby inni byli zadowoleni, możemy mieć nawyk szukania winowajców i nieudaczników w swoim otoczeniu – przede wszystkim w samych sobie. Nie pokazano nam, jak nawiązać dialog oparty na jasnym wyrażaniu siebie i szukaniu wspólnych rozwiązań.
Potrzebujemy nowego podejścia, nie tylko do dzieci, ale i do siebie. Jednym ze sposobów uporania się z wewnętrzną krytyką i poczuciem winy może być codziennie ponawiana decyzja o zaufaniu sobie i swojej intuicji, swoim uczuciom i potrzebom. Dzieci pomogą nam odkryć i rozwinąć te zdolności na nowo. Często najlepszą drogą „reedukacji” dorosłych jest kontakt z nimi, a nie czytanie książek.
Z książki tej nie dowiecie się, jak zmienić swoje dzieci. Nie dowiecie się też, jak sprawić, żeby wykonywały wasze polecenia i były posłuszne! To nie jest książka o metodach wychowywania dzieci, tylko o tym, jak być z nimi i dlaczego jest to ważne również dla nas.
Chcę wam zaproponować małe ćwiczenie na rozgrzewkę i przygotowanie do dialogu, o którym będę pisać. Pomoże wam ono sprawdzić, jak radzicie sobie z wyrażaniem własnych uczuć, myśli i pragnień.
Ćwiczenie
1. Zastanów się, dlaczego sięgnęłaś (sięgnąłeś) po tę książkę? Jaka potrzeba powoduje, że właśnie ją czytasz?
2. Jeśli spodziewasz się przynajmniej jednej korzyści z jej lektury, powiedz o tym głośno do siebie – i posłuchaj swoich słów.
3. Powtórz to samo w obecności kogoś bliskiego. Poproś, aby przez chwilę słuchał cię z uwagą. Wystarczą dwa, trzy zdania. Im więcej słów wypowiesz, tym mniejsza szansa, że zostaniesz usłyszany. Mów w pierwszej osobie, zaczynaj zdania od: „Chcę… Zależy mi…”.
4. Na końcu powiedz swojemu dziecku, dlaczego czytasz książkę o porozumiewaniu się z dziećmi. Powiedz to jeszcze krócej niż dorosłemu: w jednym, najwyżej dwóch krótkich zdaniach. A potem uważnie wysłuchaj, co powie na to dziecko, i zapisz jego słowa.
W kolejnych rozdziałach zaproponuję kontynuację i rozwinięcie tego ćwiczenia. Jeśli wydaje się wam ono ciekawe i inspirujące – zapraszam do lektury!
Na czym polega dialog i dlaczego warto stosować go zamiast kar?
W trakcie nauki zasad i praktyki Porozumienia bez Przemocy zdałam sobie sprawę, że zamiast pytać: jak nawiązuje się kontakt z ludźmi? – należy raczej zatroszczyć się o to, aby nie blokować naturalnego kontaktu, który powstaje sam przez się. Potwierdza to przytoczona historia babci i wnuczki: dziewczynka instynktownie dążyła do kontaktu z opiekunką, starając się wyrazić swoje potrzeby. Należało tylko ten kontakt podtrzymać.
Dlatego zawsze warto najpierw zastanowić się, czy w ogóle jesteśmy gotowi przyjąć przekaz dziecka. Trzeba też zdawać sobie sprawę, dlaczego zależy nam na porozumieniu. Czy chcemy prawdziwego kontaktu, czy też mamy na oku pewne cele, które pragniemy zrealizować, niezależnie od tego, co czuje dziecko?
Wyobraźmy sobie inny scenariusz konfliktu między babcią i wnuczką: babcia siłą pociąga za sobą krzyczącą dziewczynkę, jednocześnie podkreślając, że jej opór jest głupi, ponieważ nie jest w stanie zanieść jej do domu. Być może także zagrozi dziecku, że jeśli się nie dostosuje, nie dostanie podwieczorku albo nie będzie oglądać bajki, lub, co gorsza, że przestanie je kochać.
Co dzieje się wtedy w świecie dziecka, w jego sercu i myślach? Doświadcza ono emocjonalnego i fizycznego bólu, opuszczenia, zagubienia. Być może myśli sobie: „To, co czuję, nie jest ważne. Muszę o tym zapomnieć. Dorośli są silni. Nie da się z nimi dogadać. Muszę się podporządkować”. Traci wtedy kontakt ze sobą, z tym, co czuje. Traci też nadzieję, że może zostać usłyszane i zrozumiane, że może być tym, kim jest, że jego potrzeby mają jakiekolwiek znaczenie. Potrzeby to wewnętrzna moc, źródło naszych działań i dążeń – i kiedy nie są brane pod uwagę, pojawia się przemoc.
W sytuacji, kiedy dorosły musiałby powstrzymać albo pociągnąć dziecko siłą, żeby na przykład nie wybiegło na ulicę, albo dlatego, że gdzieś się spieszy, dużo lepiej byłoby, gdyby jednocześnie wytłumaczył, że nie wie, jak inaczej sobie poradzić; że chce je zrozumieć i usłyszeć, ale w tej chwili nie ma na to czasu. Wtedy nadal istnieje kontakt i równowaga między potrzebami obu stron. Dzieci reagują na takie podejście z o wiele większym zrozumieniem, niż moglibyśmy przypuszczać.
Jeśli naprawdę zależy nam na kontakcie z dzieckiem, nie wolno nam:
1. Mówić, kiedy ono mówi. Im mniej słów z naszej strony, tym lepiej.
2. Szukać i proponować rozwiązania przed wysłuchaniem go.
3. Zastanawiać się, co myślą inni, kiedy patrzą na nasze próby kontaktu z dzieckiem. Skupiamy uwagę tylko na sobie, dziecku i na tym, co dzieje się między nami.
Te trzy zasady są bardzo proste i, wydawałoby się, oczywiste. Jeśli jednak przyjrzymy się naszym codziennym rozmowom z dziećmi, może się okazać, że warto o nich sobie co jakiś czas przypominać.
Kiedy zaczynam mówić o sobie, zanim dziecko (lub inna osoba) jest w stanie mnie wysłuchać – czyli zanim ono nie zostanie wysłuchane – tracę tylko czas i siły. Ale jak rozpoznać ten właściwy moment, kiedy mogę zacząć mówić o swoich potrzebach? Tak jak w tańcu: trzeba być wrażliwym na reakcje drugiej strony, słuchać, patrzeć i samemu próbować. Jeśli dziecko przytakuje, patrzy nam w oczy, oddycha głęboko, to znaczy, że nas słyszy. Prawdopodobnie czuje wtedy ulgę, spokój i radość. Jeśli odwraca głowę i krzyczy, to znak, że nie chce nas słuchać. Być może czuje napięcie, ból albo złość. Wtedy nasza kolej na słuchanie. Pozwólmy dziecku mówić i bądźmy obecni, dopóki nie pojawi się z jego strony sygnał, że jest gotowe słuchać. Być może w ogóle nie będzie do tego gotowe. Jednak im bardziej skupiamy uwagę na tym, aby nas wysłuchało, tym mniej jesteśmy przy nim obecni i słabiej słyszymy to, co chce nam powiedzieć.
Z kolei jeśli w trakcie rozmowy z dzieckiem skupiam się na tym, co myślą o mnie osoby postronne – i co powinnam zrobić, żeby pokazać, że jestem dobrą matką, nauczycielką, opiekunką, babcią itp. – tym mniej zostaje mnie dla dziecka. Ono czuje się samotne i zagubione w swoim świecie, nie mając dostępu do mojego świata. Stoimy rozdzieleni niewidzialną ścianą.
Dzieci chcą, żebyśmy byli przy nich obecni – blisko tego, co się w nich w danym momencie dzieje, a nie przy naszych pomysłach na rozwiązanie problemu. Im bardziej zależy nam na ich u s p o k o j e n i u – a nie z a s p o k o j e n i u potrzeby kontaktu – tym mniejsze mamy szanse na udany kontakt.
W dialogu z dziećmi nie wystarczy mówić, stosując jakąś skuteczną technikę czy metodę, która „działa” i sprawi, że b ę d ą n a s s ł u c h a ł y. Nie warto udawać, że ich s ł u c h a m y, jeśli nie chcemy albo nie potrafimy u s ł y s z e ć tego, co mają do powiedzenia. Musimy nauczyć się z nimi rozmawiać. Komunikacja nie jest po to, żeby osiągnąć jakiś efekt – jest częścią życia. To spotkanie osób, które chcą mieć wpływ na swoje życie. Czy jest jakiś powód, dla którego dzieci miałyby być tego wpływu pozbawione?
Często obserwuję, że ludzie mówią do siebie jednocześnie – dotyczy to nie tylko rozmów z dziećmi. Obie strony chcą być wysłuchane, ale żadna nie słucha. Nie jest to jeszcze najgorsza sytuacja. Jeśli zależy nam na porozumieniu, ktoś musi zacząć słuchać, jednak nie rezygnując ze swojego pragnienia bycia wysłuchanym. Będę w dalszej części książki proponować ćwiczenia, które pokażą, jak słuchać i jak prosić o to, aby ktoś nas wysłuchał – a także jak możemy przekonać się, czy zostaliśmy wysłuchani.
Większą przeszkodą, która uniemożliwia kontakt, jest słuchanie pozorne: milczę, kiedy ktoś mówi, ale nie słucham go, bo zastanawiam się nad tym, co sama za chwilę powiem. Taki rodzaj słuchania daje mniejszą szansę na kontakt niż równoczesne mówienie.
Jeszcze bardziej blokuje słuchanie diagnostyczne: słucham, ale skupiam uwagę tylko na tych sygnałach, symptomach i zachowaniach, które potwierdzają moją opinię o rozmówcy. Nie mam intencji usłyszenia i zobaczenia go w danej sytuacji – zależy mi jedynie na potwierdzeniu swojego zdania o nim. To jest, według mnie, najbardziej tragiczny w skutkach sposób oferowania kontaktu, ponieważ zupełnie uniemożliwia spotkanie. Nie ma w nim partnerstwa, szacunku i wzajemności. Jest dominacja i nadużycie zaufania. Nazywam takie podejście tragicznym także dlatego, że spotykam je zbyt często w postawach dorosłych, nauczycieli, pedagogów i – co gorsza – rodziców wobec dzieci.
Ogrzewalnie dla rodziców
Uważam, może trochę na przekór nowoczesnym trendom i opiniom ekspertów od rodzicielstwa, że porozumienie z dziećmi nie wymaga żadnych szczególnych umiejętności ani specjalistycznego wykształcenia. Wręcz przeciwnie. Moim zdaniem, im więcej wiemy o dzieciach w ogóle, tym łatwiej tracimy z oczu wyjątkową i jedyną w swoim rodzaju istotę, która stoi przed nami. To samo się dzieje, kiedy chcemy nauczyć się „bycia dobrym rodzicem”. Dużo ważniejsze jest pytanie, czy jestem autentyczna(y) w kontaktach z moim dzieckiem i moimi bliskimi? I co to znaczy: być autentycznym?
Myślę więc, że jako rodzice potrzebujemy nie tyle edukacji ze strony ekspertów, ile wspólnot i grup przyjacielskich, w których możemy otwarcie dzielić się swoimi uczuciami i mówić o swoich potrzebach bez obaw, że ktoś nas próbuje zmieniać, „nawracać” i dawać nam dobre rady. Właśnie dlatego obawiam się, że „treningi rodzicielstwa”, a zwłaszcza „skutecznego rodzicielstwa”, a nawet „komunikacji z dziećmi” (choć sama je prowadzę w Szkole Empatii) – nie są szczególnie przydatne w dialogu z dziećmi. Moim marzeniem jest, żeby podczas spotkań we wspólnotach rodzice i dzieci mogli wspólnie bawić się, ale też poważnie rozmawiać i doświadczać wzajemnego zrozumienia, akceptacji i dialogu, którym potem dzieliliby się ze sobą w domu.
Jedna z mam, która przyszła na moje warsztaty dla rodziców w Szkole Empatii, powiedziała kiedyś, że zajęcia te są dla niej „ogrzewalnią”: może na nich poczuć ciepło, z którym potem wraca do dzieci. Właśnie o taką jakość spotkań dla rodziców mi chodzi, a nie o pouczanie, porównywanie i ocenę naszych rodzicielskich umiejętności i rodzinnego szczęścia. Chciałabym, żeby w takich miejscach była przestrzeń dla wątpliwości, obaw i bólu. Nie po to, żeby etykietować, diagnozować, dobrze radzić czy oceniać, ale dlatego, że empatia dla czyjegoś cierpienia pomaga dostrzec niezaspokojone potrzeby, które je generują. A kiedy ktoś rozpozna swoje potrzeby, sam sobie da najlepszą radę.
Rodzice, którzy na co dzień często doświadczają frustracji i bólu (czyli prawie wszyscy) i nie mają z kim o tym porozmawiać, nie są w stanie uniknąć przekazywania swych emocji dzieciom. Nie jest to ani ich wina, ani błąd. To naturalny i niełatwy etap życia rodziny – sytuacja, która wymaga działania, zmiany i wsparcia.
Rodzice w Polsce z konieczności korzystają z pomocy swoich rodzin. Niestety, często nie mają one wiele wspólnego ze wspierającą wspólnotą. Jeśli w dzieciństwie nie mieliśmy wzmacniających i wartych pamiętania relacji z rodzicami, trudno potem spodziewać się z ich strony wsparcia. Zauważyłam, że w kontakcie dorosłych z ich rodzicami pojawia się ta sama zależność co w kontakcie z ich dziećmi: dzieci są inicjatorami kontaktu, a dorośli dbają o jego jakość i kontynuację. Gdy dziś, jako dorosłe dzieci, inicjujemy kontakt, nasi rodzice mają duży wpływ na to, czy i na ile daje się on podtrzymać i ożywić. Życzyłabym wszystkim, aby potrafili nawiązać prawdziwy kontakt ze swoimi rodzicami, dziadkami, ciotkami, wujkami i innymi bliskimi, ale kiedy to się nie udaje, lepiej zrezygnować z dziecięcego marzenia o zrozumieniu i byciu usłyszanym, niż oczekiwać, że nasi bliscy się zmienią.
W naszych domach na co dzień zwykle dyskutujemy, opowiadamy historie, komentujemy, porównujemy albo obmawiamy innych. Mówimy chętniej o znajomych i sąsiadach niż o sobie. A kiedy już mówimy o sobie, to częściej dzielimy się poglądami, opiniami, komentarzami albo wiedzą na jakiś temat. W ten sposób unikamy bliskości, ukrywamy siebie i swoje wrażliwe serce. Wyrażanie intelektualnych konceptów nie zbliża ludzi do siebie, wręcz przeciwnie. Zwykle nas pozycjonuje: albo jesteśmy „za” albo „przeciw”, albo w koalicji albo w opozycji – ale nie na równi, przy sobie, blisko. Możemy całymi latami przebywać z ludźmi, nawet najbliższymi, nie nawiązując z nimi prawdziwego kontaktu.
Kiedy przychodzą na warsztaty i konsultacje skłóceni rodzice albo pary, które w desperacji straciły nadzieję, że w ogóle są w stanie się porozumieć, pytam ich, czy pamiętają z dzieciństwa swoich rodziców rozmawiających ze sobą, zwłaszcza w trudnych sytuacjach, kryzysach. Większość ludzi odpowiada mniej więcej tak: „Rozmawiali? Nie wiem, o czym mówisz! Albo ojca nie było w domu, albo kłócili się do upadłego”.
W sondażu z 2008 roku na temat polskiej rodziny ponad 40 proc. osób stwierdziło, że chcieliby, aby w ich rodzinach dzieci były inaczej traktowane niż w ich domu rodzinnym. Prawie 60 proc. chciałoby się nauczyć rozmawiać z bliskimi2.
Rodzice na rozdrożu
Dzieci tęsknią za obecnością dorosłych, którym na nich zależy. Chcą być szczęśliwe, chcą się bawić i rozwijać. Chcą robić z pasją to wszystko, co już potrafią robić. Ufają, że z każdym dniem będą umiały więcej i otrzymają pomoc, kiedy będą jej potrzebowały. Dzieci chcą przebywać i rozmawiać z dorosłymi, którzy też są szczęśliwi, obecni i świadomi swoich potrzeb. I tak jak każdy człowiek, nie chcą być traktowane instrumentalnie. Pragną być dostrzegane i kochane takimi, jakie są.
Do nawiązania kontaktu z dziećmi nie potrzebujemy wiedzy teoretycznej, ale umiejętności patrzenia na życie z ich perspektywy. I choć wszyscy żyliśmy kiedyś w świecie podobnym do ich świata, niewielu z nas potrafi wyobrazić sobie, jak to jest być dzieckiem.
Przez wiele lat dorośli uważali, że dziecko to tylko etap przejściowy na drodze do dorosłości. Być dzieckiem znaczyło być mniej doskonałym i głupszym dorosłym, bez własnej samoświadomości i samowiedzy. Uważano, że ludzie i tak nie pamiętają nic z dzieciństwa, więc nie ma sensu troszczyć się o to, co dzieci czują. Dziś wielu z nas, wychowanych w taki sposób, faktycznie nie pamięta albo nie chce pamiętać, jak to jest być dzieckiem.
Gubimy się, widząc dziecięce reakcje, ich autentyczność, głębię, intensywność, mądrość. Być może niektórzy z nas chodzą na treningi uważności i medytacji, gdzie uczą się, co to znaczy być obecnym i jak odczuwać siebie: swoje ciało i uczucia. Uczą się swoich granic i możliwości. Potrzebujemy trenera, żeby nauczyć się tego, co dzieci robią same z siebie i bez przerwy – i w czym są naprawdę mistrzami!
Albo spędzamy lata na terapiach, żeby doświadczyć, że ktoś nareszcie nas słucha i dostrzega. Odnajdujemy akceptację, stopniowo nabieramy zaufania do naszych odczuć, potrzeb, przeżyć i marzeń, o których zapomnieliśmy, starając się zbyt szybko spełnić oczekiwania innych ludzi. Zaczynamy podejmować decyzje, które wspierają i chronią nasze życie i relacje z bliskimi. I powoli wracamy do tego stanu świadomości, który mieliśmy już w przedszkolu.
Jeśli macie podobne refleksje, prawdopodobnie szukacie sposobu, żeby ochronić dzieciństwo swoich dzieci. Co zrobić, aby zachowały naturalną wrażliwość i nie doświadczały bólu w kontaktach z dorosłymi? Brutalna, ale nieunikniona prawda o życiu jest taka, że, niestety, nie jesteśmy w stanie ich ochronić. Możemy jedynie być z nimi, przechodząc czasem przez ból trudnych doświadczeń, chorób, osobistych kryzysów. Dzieci idą z nami, ale potrzebują także naszej uwagi i zainteresowania tym, co czują i czego doświadczają.
Kiedy jesteśmy zakochani, potrafimy mówić o sobie i swoich uczuciach. Budzi się w nas zaufanie i nadzieja, że możemy być blisko kogoś, kto