Izrael i polityka planowego zniszczenia - Michel Warschawski - ebook

Izrael i polityka planowego zniszczenia ebook

Michel Warschawski

3,0

Opis

Książka to rodzaj krytycznego przewodnika po konflikcie bliskowschodnim. Autor analizuje różne przejawy agresywnej polityki Izraela wobec Palestyńczyków i innych krajów regionu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 124

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (3 oceny)
0
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pdefiance

Całkiem niezła

podczas lektury trzeba mieć na uwadze to, że książka została wydana w 2008 roku, więc od tego czasu stosunki izraelsko-palestyńskie uległy zmianom i przewrotom. to raczej zbiór esejów niż reportaż czy książka polityczna, może być jednak dobrym wstępem do pogłębiania tego tematu. autor skupił się na pokazaniu, czemu rozwiązanie 'konfliktu' jest trudne, jakie przeszkody na drodze ku wolności napotykają Palestyńczycy - od izraelskiego wpływu na ich wewnętrzną politykę, kłamstwa, propagandę, wpływy krajów zachodnich i Rosji, aż po bezradność i demoralizację.
00
sylwiak447

Dobrze spędzony czas

Tytuł niezbyt adekwatny. Jest to zbiór tekstów skupionych na konflikcie izraelsko-palestyńskim około roku 2008. Zawiera ciekawe obserwacje dotyczące izraelskiej demokracji.
00

Popularność




Michel Warschawski

Izrael i polityka planowego zniszczenia

Przełożyła Ewa Cylwik

Przekład aneksówMarcin StarnawskiZbigniew Marcin Kowalewski

Instytut Wydawniczy Książka i PrasaWarszawa 2008

Tytuł oryginału:

Programmer le désastre. La politique israélienne à l’œuvre

Przełożyła:

Ewa Cylwik

Przekład aneksów:

Marcin StarnawskiZbigniew Marcin Kowalewski

Wstęp i redakcja:

Przemysław Wielgosz

Fotografie na okładce i w tekście:

Tomasz Grzyb

Opracowanie graficzne:

Ireneusz Frączek

© Éditions La Fabrique 2008

© fotografie Tomasz Grzyb – tgrzyb.com 2008

© Instytut Wydawniczy Książka i Prasa 2008

ISBN 978-83-62744-03-9

Instytut Wydawniczy Książka i Prasa

ul. Twarda 60

00-818 Warszawa

tel. 022-624-17-27

[email protected]

http://www.iwkip.org

http://www.monde-diplomatique.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Wstęp/ W obliczu rekolonizacji Bliskiego WschoduPrzemysław Wielgosz

Dopóki będziemy gotowi zwalczać kolonializm i okupację, dopóki będą żołnierze odmawiający służby w armii okupacyjnej, dopóki będą kobiety i mężczyźni pragnący autentycznego współistnienia, „ta ajusz” między Żydami i Arabami, dopóty możemy mieć nadzieję na uniknięcie klęski naszego regionu.

Michel Warschawski

Podczas niedawnej wizyty w Izraelu, w przeddzień 60. rocznicy powstania tego państwa, Donald Tusk postanowił nie psuć podniosłej atmosfery i pominąć milczeniem kwestię palestyńską. Nie znalazł także czasu na spotkanie z przedstawicielami władz Autonomii Palestyńskiej. Przyczyną nie było jednak zapracowanie szefa rządu. Nawet premier kraju, który dostrzega tylko ofiary uznane za słuszne przez Waszyngton, nie mógł nie zauważyć krwawej i niemal jednostronnej eskalacji okupacyjnej przemocy, w wyniku której w Strefie Gazy, w ciągu czterech pierwszych miesięcy 2008 roku zginęło ponad 400 osób, w większości cywilów. Przemilczenie było tu tylko PR-owskim chwytem, bo przecież Tusk odniósł się do sprawy palestyńskiej całkiem jawnie i bardzo brutalnie. Otóż polski premier wykorzystał wizytę dla złożenia deklaracji o bezwzględnym poparciu naszych władz dla polityki izraelskiej. Nikt, kto choć trochę interesuje się polityką międzynarodową nie mógł mieć wątpliwości, że szefowi polskiego rządu nie chodziło o  nic innego jak tylko o kwestię okupacji terytoriów palestyńskich i o militarno-strategiczne aspiracje Tel Awiwu w regionie Bliskiego Wschodu. Nie było w tym zresztą nic nowego. Nieco wcześniej w roli wiernego przyjaciela i rzecznika izraelskiej polityki wystąpił prezydent Lech Kaczyński. Polskie media głównego nurtu odnotowały tę zgodę na najwyższych szczeblach władzy III RP z podziwu godnym entuzjazmem, podkreślając, że nowy etap przyjaźni Warszawy i Tel Awiwu przypieczętują szkolenia polskich żołnierzy przez ekspertów Cahalu1. Można się zżymać zadając złośliwe choć retoryczne pytania czy szkolenia obejmą burzenie domów mieszkalnych, szykany na punktach kontrolnych, wyważanie drzwi i przeprowadzanie rewizji o świcie (czyli to w czym armia izraelska jest od lat najlepsza), ale nie zmieni to faktu, że postawa polskich przywódców i mediów obrazuje znacznie szersze zjawisko. Autor niniejszej książki, wybitny izraelski dziennikarz, pisarz polityczny i działacz pokojowy Michel Warschawski nazywa je tendencją do rekolonizacji Bliskiego Wschodu. Zjawisko to nasiliło się po wydarzeniach z 11 września 2001 roku, a wśród jego konsekwencji trzeba wymienić po pierwsze – wyrzucanie kwestii palestyńskiej z dyskursu polityki międzynarodowej, czemu sprzyjają amerykańskie wojny w Iraku i Afganistanie, które przyćmiły izraelską okupację i kolonizację ziem palestyńskich, po wtóre – włączanie oficjalnych interpretacji polityki izraelskiej w plan zaproponowany przez ideologię zderzenia cywilizacji, wreszcie, po trzecie – karierę fundamentalistycznej prawicy (neokonserwatyzmu) oraz związaną z tym niebezpieczną skłonność do rehabilitacji kolonializmu, rasizmu, militaryzmu czy łamania praw człowieka jako praktyk i postaw uprawnionych w dobie globalnej wojny prewencyjnej z terroryzmem.

Osiem lat po sprowokowanym wybuchu drugiej intifady, dwa i pół roku po rozpoczęciu oblężenia Strefy Gazy w odwecie za „niewłaściwy” wynik demokratycznych wyborów w Autonomii Palestyńskiej, dwa lata po zakończonej spektakularną porażką inwazji na Liban i parę miesięcy po najkrwawszej od początku stulecia pacyfikacji Strefy Gazy przemilczanie okupacji stanowi jeden z warunków okupacyjnej praktyki. Działa jak mur separacyjny wzniesiony na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy, który pozwala uwolnić świadomość i sumienie społeczeństwa izraelskiego od obecności Palestyńczyków. Usunięcie z pola widzenia ofiar okupacji ma poważne konsekwencje. Pozwala zastąpić realne ofiary wizerunkami fanatycznych terrorystów stworzonymi przez propagandę. Przede wszystkim jednak pozwala uczynić nieobecnym sam fakt okupacji, co paradoksalnie oznacza także podkopanie politycznej woli jej kwestionowania. W ostatecznym rozrachunku okupacja nieobecna staje się niekwestionowalna, czyli tym bardziej skuteczna. Skoro zaś zapomnienie i dosłowne zamurowanie okupacji stało się częścią obecnej strategii rządzącej w Tel Awiwie prawicy, rośnie znaczenie działań tych Izraelczyków, którzy nie chcą zapomnieć o trwającym bezprawiu i przemocy, którzy przywracają pamięć o ciemnej stronie funkcjonowania swego państwa, o ofiarach jego politycznych ambicji i wadze historycznych grzechów założycielskich. Mimo hegemonii prawicowego szowinizmu i paraliżu oficjalnej lewicy coraz więcej Izraelczyków ma świadomość, że jedyną drogą uwolnienia się od negatywnego dziedzictwa przeszłości i jego współczesnych konsekwencji jest odważne stawienie mu czoła. Zadanie takie wzięło na siebie m.in. radykalne skrzydło ruchu pokojowego, a wielką rolę w przewartościowaniu mitologii syjonistycznej odgrywają „nowi historycy” jak Ilan Pappè czy Tom Segev. Dziś, gdy jak napisał były przewodniczący izraelskiego parlamentu Avraham Burg, rewolucja syjonistyczna umarła, odzyskiwanie wypartej prawdy o czystkach etnicznych towarzyszących powstaniu Izraela w 1948 roku, czy masakrach uchodźców palestyńskich przeprowadzonych pod izraelską kuratelą w roku 1982 w Bejrucie może pomoc społeczeństwu tego kraju w uporaniu się z sobą samym i w zrozumieniu i uznaniu historii oraz niezbywalnych praw innych. Michel Warschawski należy do najwybitniejszych i najradykalniejszych przedstawicieli tego ruchu krytycznego.

LABORATORIUM ZDERZENIA CYWILIZACJI

Punktem wyjścia wszystkich analiz przedstawionych na kartach Izraela i polityki planowego zniszczenia jest sytuacja jaka zapanowała na początku lat 90. minionego wieku. Amerykański establiszment gorączkowo poszukiwał wówczas wroga, który mógłby zastąpić upadły właśnie Blok Wschodni. Tylko istnienie nowego zewnętrznego zagrożenia mogło uzasadnić trwanie i dalszy rozwój olbrzymiego kompleksu militarno-przemysłowego, który obejmuje blisko trzecią część gospodarki USA, a także usprawiedliwić dążenie sił konserwatywnych do ustanowienia globalnej hegemonii Ameryki na drodze odrzucenia porządku międzynarodowego ustanowionego po 1945 roku oraz zwiększenia obecności wojskowej jedynego supermocarstwa w regionach jednostronnie uznanych za strategicznie ważne z punktu widzenia Waszyngtonu. Na zapotrzebowanie odpowiedział Samuel Huntington głosząc koncepcję zderzenia cywilizacji. Kreśląc obraz historii ludzkości jako permanentnej rywalizacji różnych kręgów cywilizacyjnych politolog z Harvardu uznał, że w obecnej fazie dziejów kluczowe znaczenie będzie miał konflikt między chrześcijańskim (a właściwie judeochrześcijańskim) i demokratycznym Zachodem a muzułmańskim i niedemokratycznym orientem. W wizji zderzenia cywilizacji zielony sztandar proroka zastąpił czerwony sztandar proletariatu. Muzułmanom przyznano rolę straszaka mającego pomóc w mobilizacji poparcia szarych obywateli dla idei zbrojnych interwencji zagranicą oraz w usprawiedliwianiu ograniczeń praw obywatelskich u siebie.

Zanim jednak, wraz z objęciem władzy przez George’a W. Busha, ideologia zderzenia cywilizacji awansowała na pozycję oficjalnego wyznania wiary administracji waszyngtońskiej, poligonem, na którym ją przetestowano, stał się Izrael. Warschawski przypomina, że wraz ze strzałami prawicowego ekstremisty, które dosięgły premiera Icchaka Rabina (1996) w Tel Awiwie dokonał się ideologiczny zamach stanu. Prawicowa partia Likud, która od początku tzw. procesu pokojowego z Oslo w roku 1993 kontestowała porozumienie z Palestyńczykami, w krótkim czasie zdobyła nie tylko władzę polityczną, ale i rząd dusz, oferując Izraelczykom proste wyjaśnienie wszystkich problemów jakie przeżywało ich państwo. Odtąd nie mówiono już o „procesie pokojowym” i „dialogu”, ale o „zagrożeniu islamskim” i „arabskim terroryzmie” oraz konieczności powstrzymania go za pomocą wzmożonej kolonizacji i działań prewencyjnych. W następnych latach sprawa palestyńska stała się laboratorium przyszłej wojny z terroryzmem, a po 11 września roku 2001 jej pierwszym frontem.2 Warschawski uważa, że

„centralne znaczenie kwestii palestyńskiej tłumaczy się faktem, że jak żaden inny konflikt na naszej planecie koncentruje on w sobie cele globalnej wojny rozpętanej przez administrację Busha i jej sojuszników. (…) Wszystkie metody, wszystkie argumenty i usprawiedliwienia, wszystkie obrazy i techniki zostały przećwiczone w Palestynie przed zastosowaniem ich w innych częściach świata.

Kiedy oglądamy checkpointy w Iraku musimy stwierdzić, że są one dokładną kopią punktów kontroli w Palestynie. Kiedy widzimy okropne obrazy tortur w irackich więzieniach, w większości odnajdujemy w nich stare, izraelskie metody.

Koncepcja wielostronności, deklaracje Konwencji Genewskich i – ogólniej rzecz biorąc – porządek polityczny ustanowiony po II wojnie światowej przestały więc obowiązywać. Wyznaczenie ram nowej strategii Busha stanowiło od dziesięciu lat podstawowy cel polityki izraelskiej. A od roku 2000 Izrael prowadzi prewencyjną, globalną i permanentną wojnę przeciw Palestyńczykom, którzy są czymś więcej niż wrogowie, gdyż postrzega się ich jako zagrożenie egzystencjalne.3

Tendencje do włączania konfliktu izraelsko-palestyńskiego w perspektywę zderzenia cywilizacji są szczególnie niebezpieczne, bo oferują skrajnie nieracjonalne wyjaśnienie jego przyczyn i podsuwają skrajnie niebezpieczne sposoby jego rozwiązania. W optyce starcia dwóch cywilizacji historyczne, racjonalne przyczyny konfliktu schodzą na drugi, a nawet jeszcze dalszy plan. Wojna nie ma powodów, które można by zlokalizować w historii i powiązać z konkretnymi okolicznościami politycznymi, aspiracjami społecznymi czy interesami ekonomicznymi. Jawi się natomiast jako nieuchronna konsekwencja nieredukowalnej różnicy między „nami” a „nimi”, jako efekt fatalistycznie pojmowanej niemożności porozumienia społeczności przynależących do różnych kręgów cywilizacyjnych, których kody kulturowe i systemy etyczne są wzajemnie nieprzekładalne. W takim ujęciu nie ma miejsca na porozumienie, wzajemne uznanie i solidarność. W gruncie rzeczy nie ma też miejsca na kompromis. Pokój może być tylko efektem rozstrzygnięcia konfliktu na korzyść jednej ze stron. Jest oczywiste, że wizja taka wydawać się musi bardzo atrakcyjna silniejszemu. Mniej oczywiste jest dlaczego cała niemal izraelska klasa polityczna, od prawicy aż po lewicę Partii Pracy tak łatwo i niemal bez oporów uznała ją za swoją. Warschawski podkreśla, że wielką rolę gra tu kolonialny rdzeń ideologii syjonistycznej, za sprawą którego uporczywe odmawianie uznania palestyńskiej podmiotowości ma w Izraelu długą historię i wciąż nie budzi wielkiego oporu tamtejszej opinii publicznej. Innym elementem jest uzależnienie od geopolitycznych planów USA, utrwalane przez ogromną pomoc finansową dla Tel Awiwu i jej konsekwencje polityczne – przede wszystkim poczucie bezkarności pod parasolem Wielkiego Brata, które manifestuje się m.in. ignorowaniem rezolucji ONZ.

Oryginalność analizy Warschawskiego polega tu jednak przede wszystkim na uwzględnieniu społeczno-ekonomicznych warunków wzrostu ksenofobii i hegemonii militarystycznej, kolonialnej prawicy. Decydujące znaczenie mają w tym względzie przemiany, których Izrael doświadczył po podpisaniu porozumień z Oslo. Perspektywa trwałego pokoju na Bliskim Wschodzie otworzyła drogę do transformacji izraelskiej gospodarki wedle pryncypiów neoliberalnych. Oznaczało to zerwanie z dawnym względnym egalitaryzmem społeczeństwa izraelskiego i budowę porządku klasowego. Neoliberalizm przyniósł ze sobą dramatyczny wzrost nierówności, destabilizację stosunków pracy, wzrost odsetka żyjących w biedzie, szerzenie się przemocy w stosunkach społecznych. Zgodnie z typową logiką reform neoliberalnych utrata poczucia bezpieczeństwa socjalnego została skompensowana przez rozwój instrumentów bezpieczeństwa policyjnego. To właśnie w tej sferze trzeba szukać źródeł wzrostu wpływów fundamentalizmu religijnego i nacjonalistycznej prawicy, które kierują uwagę sfrustrowanych obywateli na rzekome arabskie zagrożenie. Co ciekawe, sytuacja ta wydaje się analogiczna do procesów, którym podlegają społeczeństwa arabskie, w których neoliberalne kryzysy społeczne stają się pożywką wzrostu wpływów islamu politycznego. Porównanie takie, przy uwzględnieniu wszystkich, często ogromnych i jakościowych odmienności, jest jak najbardziej uzasadnione. Wbrew pozorom Izrael jest przecież integralną częścią Bliskiego Wschodu.

PRAWICOWI „PRZYJACIELE IZRAELA” I INSTRUMENTALIZACJA ANTYSEMITYZMU

Izrael odgrywa wielką rolę w uprawomocnianiu agresywnych działań neokonserwatywnej prawicy w USA i jej europejskich klonów, do których należy większość polskiej klasy politycznej. Poparcie dla Izraela stało się alibi mającym ukryć rasistowskie przesądy leżące u podłoża pseudonaukowych ideologii, które stały się ideowym drogowskazem polityki międzynarodowej Waszyngtonu i jego sojuszników. Tak jakby Izrael pełnił w psychologii współczesnej prawicy rolę symbolicznego „swojego Żyda”, którego posiadanie pozwalało niegdyś zachować czystość sumienia co bardziej wrażliwym członkom elit krajów prowadzących antysemicką politykę. Antysemici, którzy uwiarygodniają się poparciem dla Izraela? Dziś niejeden „cywilizowany rasista” uważa za wskazane zadeklarować poparcie dla Izraela. W takim duchu wypowiadają się Jean-Marie Le Pen we Francji, Gianfranco Fini i Silvio Berlusconi we Włoszech, bracia Kaczyńscy w Polsce, a nawet liderzy Brytyjskiej Partii Narodowej i doprawdy nie ma w tym żadnego paradoksu. Wszak Izrael to regionalne mocarstwo położone na pierwszej linii frontu walki z „muzułmańskim zagrożeniem”. A przecież to właśnie z tym zagrożeniem chce walczyć europejska prawica. Histeria antymuzułmańska, obecna w retoryce europejskiej prawicy jak i na sztandarach Likudu czy Kadimy, jednoczy te siły w polityce zastraszania opinii publicznej rzekomym zalewem wyznawców islamu.

Jest w tym jeszcze jeden, perwersyjny wątek. Otóż nacjonalistyczna prawica załatwia sobie przy okazji odpuszczenie grzechów nie tak dawnej przeszłości, gdy specjalizowała się w organizowaniu morderczej nienawiści do społeczności europejskich Żydów.4 Dziś wraca ona na główną scenę życia politycznego, a dzięki poparciu Izraela może z podniesionym czołem wejść na polityczne salony, na które przez dziesięciolecia nie miała wstępu. Logika tego rozgrzeszenia jest równie prosta jak umysły jego beneficjantów. Brzmi ona mniej więcej tak: faszyzm Finiego i rasizm Berlusconiego nie mogą być aż tak niebezpieczne skoro obaj zyskali sobie uznanie wpływowych gremiów żydowskich5. Któż by sobie przy tym zawracał głowę setkami afrykańskich imigrantów ginących w cieśninie sycylijskiej za sprawą odmowy pomocy ze strony włoskich służb granicznych (i ścigania włoskich rybaków, którzy ośmieliliby się takiej pomocy udzielić), za które obaj panowie odpowiadają. Takie drobiazgi nie zaprzątają głowy rzeczników nowej, neokonserwatywnej odmiany poprawności politycznej. „Nowi przyjaciele” Izraela, chronieni przez swoje antypalestyńskie deklaracje mogą najspokojniej wrócić do działań, które zawsze były specjalnością rasistów i antysemitów – do walki z obcymi (czyli imigrantami lub ich potomkami), uszczelniania granic i odsyłania uchodźców do obozów koncentracyjnych (dla niepoznaki zwanych przejściowymi), które za pieniądze UE budują rządy Libii, Tunezji, Algierii i Maroka.

Zresztą certyfikat nietykalności otrzymują tu obie strony, także Izrael. Kraj, który nie ma konstytucji i oficjalnie samookreśla się mianem demokratycznego państwa żydowskiego (a zatem państwa na poły wyznaniowego), odmawia pełni praw części swych obywateli, oficjalnie stosuje tortury i polityczne zabójstwa, okupuje i kolonizuje duże terytoria i najeżdża zbrojnie sąsiadów łamiąc prawo międzynarodowe i rezolucje ONZ, uznany zostaje za przyczółek białego, demokratycznego i laickiego Zachodu w morzu orientalnego, fundamentalistycznego barbarzyństwa, a wszelkie próby krytyki polityki izraelskiej dezawuowane są jako objawy antysemityzmu.

Rzecz jasna, oskarżanie krytyków polityki Izraela o antysemityzm ma mniej więcej taką wartość jak oskarżanie przeciwników agresji na Irak i obozu w Guantanamo o antyamerykanizm, a organizatorów warszawskich Parad Równości o antypolonizm. Niemniej, wyjątkowy kontekst jaki dla takich oskarżeń stwarza Holocaust pozwala skutecznie tłamsić swobodną dyskusję o konflikcie na Bliskim Wschodzie. Dzieje się tak przede wszystkim w USA. W najbardziej skrajnej postaci dyskredytowanie krytyków i arabskich przeciwników polityki izraelskiej przejawia się w twierdzeniach o tym, że wszyscy oni marzą tylko żeby zepchnąć Żydów do morza, realizując tym samym drugą Zagładę. Rzecz jasna autorzy tych tez nie zadają sobie trudu konfrontacji z jakimikolwiek bliskowschodnimi realiami. Któż bowiem miałby gotować plan zepchnięcia do morza kraju posiadającego czwartą co do wielkości armię świata, 150 głowic nuklearnych i bezwzględne poparcie USA? Półtora miliona ludzi oblężonych w Strefie Gazy i od wielu miesięcy wegetujących w stanie permanentnej katastrofy humanitarnej? A może zdruzgotany w wyniku izraelskiego najazdu z roku 2006 i doprowadzony na skraj kolejnej wojny domowej Liban? A może okrążona, osłabiona i zmuszona do wycofania się z Libanu Syria? A może wreszcie Iran, odległy i żyjący w cieniu amerykańskiej wojny w Iraku oraz planów agresji na swoje terytorium? Jest oczywiste, że wszystko to nie przekonuje rzeczników tezy o drugim Holocauście, który stoi już za rogiem. W ich optyce nie ma miejsca na racjonalną analizę sytuacji, a np. walka Palestyńczyków nie jest wynikiem okupacji czy kolonizacji, ale irracjonalnej, odwiecznej nienawiści do Żydów.

Jeśli rzeczywistość nie daje się nagiąć do ideologicznych konstrukcji neokonserwatystów, tym gorzej dla rzeczywistości. Cenę za fałsze propagandy płacą przecież inni: Palestyńczycy, Libańczycy, Irakijczycy. To w nich wymierzone będą prewencyjne uderzenia przy pomocy broni zabijającej niewinnych cywilów z iście chirurgiczną precyzją.

PRZECIW APARTHEIDOWI

Dzisiaj nośnikiem polityki okupacyjnej są już nie tylko bezpośrednie interwencje i obecność wojsk izraelskich, ale samo tzw. normalne życie okupowanych. Codzienna egzystencja na Terytoriach Okupowanych została przekształcona w rozciągnięte w czasie i rozproszone w najdrobniejszych szczegółach codzienności kontrolowanie, dyscyplinowanie i depolityzowanie palestyńskich społeczności. Kwintesencją tej fazy okupacji jest mur apartheidu dzielący Terytoria. Jest to – zdaniem Warschawskiego –

„Drugi powód centralnego znaczenia kwestii palestyńskiej”

dla ruchów emancypacyjnych we współczesnym świecie. Izraelski autor uważa, że obecnie

„linia frontu (…) globalnej wojny, permanentnej i prewencyjnej, sytuuje się na linii, na której Izrael buduje mur apartheidu. Na wschód od muru, w Kalkilii i w Tulkarem6 zaczyna się oś zła, odtąd mamykraje bandyckie; na zachód od muru, w Kfar Saba i Zur Yigal7 zaczyna się cywilizacja Busha. Izrael jest na pierwszej linii cywilizacji zwalczającej barbarzyńców, a Palestyna jest na pierwszej linii wielkiej wspólnoty ludów walczącej z cywilizacją MacDonald’sa, Microsoftu, Mitsubishi czy Lagardere’a. Ten mur to nie tylko mur apartheidu między Izraelczykami i Palestyńczykami, to w istocie sztuczny mur globalny, dzielący świat na dwie siły społeczne prowadzące planetarną walkę na śmierć i życie.”8

Linia frontu w tej walce nie biegnie jednak zgodnie z założeniami Huntingtona, Białego Domu i Likudu. To polityczna walka w łonie jednej cywilizacji, w której starli się zwolennicy i przeciwnicy globalnego apartheidu. Michel Warschawski wierzy, że zadanie powstrzymania ekscesów neoliberalnego imperializmu przypada międzynarodowemu ruchowi alteglobalistycznemu, a szczególnie jego izraelsko-palestyńskiemu komponentowi. Jak pisze

„być może odważni i zdeterminowani aktywiści antykolonialnego ruchu w Izraelu nie mogą zmienić kierunku działań rządu i jego skłonności do prowadzenia niekończącej się wojny w regionie. Jednakże ich wyraźna opozycja wobec izraelskiej polityki wojennej jest żywym dowodem, iż nie istnieje żadne konkretne zderzenie cywilizacji lub, mówiąc słowami izraelskich rzeczników, generalny problem kulturowy pomiędzy Żydami i Arabami. W rzeczy samej istnieje zderzenie: zderzenie z jednej strony, między tymi, którzy w Waszyngtonie i Tel Awiwie optują za rekolonizacją świata pod panowaniem wielonarodowych korporacji i amerykańskiego imperium, a z drugiej strony, ludami świata, które aspirują do prawdziwej wolności, suwerenności i niezależności.”9

Przemysław Wielgosz