Kapitalizm drobnego druku - Andrzej Szahaj - ebook + książka

Kapitalizm drobnego druku ebook

Andrzej Szahaj

4,0

Opis

Książka Andrzeja Szahaja jest rozrachunkiem z liberalizmem i polskim kapitalizmem. Autor nawołuje do intelektualnego rachunku sumienia, po to aby zdać sprawę jak to się stało, że cywilizacja zachodnia ponownie uległa ideologicznemu zaczadzeniu objawiającemu się uznaniem pewnej doktryny ekonomicznej (monetaryzmu) za uosabiającą całą ekonomiczną Prawdę. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest marginalizacja innych niż neoliberalne modeli gospodarowania (Keynes, Galbraith, Myrdal), które dziś, w obliczu kompromitacji neoliberalizmu, powinny stać się podstawą polityki ekonomicznej i społecznej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 254

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redaktor serii:

Przemysław Wielgosz

Redakcja:

Stefan Zgliczyński

Projekt okładki i skład:

Krzysztof Ignasiak / bekarty.pl

Koncepcja okładki:

Przemysław Wielgosz

Książka ukazała się dzięki wsparciu finansowemu Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu

© Instytut Wydawniczy Książka i Prasa 2014

ISBN 978-83-62744-71-8

Instytut Wydawniczy Książka i Prasa

ul. Twarda 60, 00‍-818 Warszawa

tel. 22‍-624‍-17‍-27

[email protected]

www.iwkip.org

www.monde‍-diplomatique.pl

Skład wersji elektronicznej:Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

Członkom pierwszej „Solidarności” na pamiątkę solidarności

Trzeba walczyć… o inny kapitalizm

Książka niniejsza jest wyrazem mojej niechęci do dominującej obecnie formy kapitalizmu, a zarazem do neoliberalizmu, jako owej formy głównego ideowego sprawcy. Przy czym niechęć moja dotyczy zarówno jego przejawów światowych, jak i lokalnych, polskich. Zdaję sobie sprawę, że w owej niechęci nie jestem dziś odosobniony, a zatem i moje uwagi oraz opinie nie są często odkrywcze. Uważam jednak, iż warto wciąż powracać do kwestii tego jak to się stało, że kapitalizm przybrał taką niefortunną formę oraz na czym polega jej główna „wina”. Nie jest bowiem wcale tak, że wszystko jest tu zupełnie jasne, ani też, że wszyscy zdają sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy. Szczególnie u nas utrzymuje się wciąż opinia, że rzeczywistość, jaką nam zafundowano w okresie transformacji i ta postać kapitalizmu, jaka się z niej wyłoniła nie miały i nie mają żadnej alternatywy, co więcej – pomimo drobnych niedoskonałości są one z grubsza znakomite. Tu i ówdzie dostrzegam nawet pewne oznaki propagandy sukcesu, które jako żywo przypominają mi „stare (nie)dobre czasy”. Wszystko to nie oznacza, iżbym uważał ostanie 25 lat za pasmo klęsk, albo za czas stracony. Nic z tych rzeczy. Dostrzegając sukces, jaki odnieśliśmy pozwalam sobie jednak podzielić się z Czytelnikami zasadniczymi wątpliwościami co do tego czy forma kapitalizmu jaka stała się naszym udziałem jest najlepszą ze wszystkich. Podobnie jak i filozofia jaka jej towarzyszy, czyli ów przywoływany już neoliberalizm. Jako osoba, której ideały liberalizmu są bliskie ze szczególnym niepokojem obserwuję systematyczne kompromitowanie liberalizmu przez zwolenników jego wynaturzonej odmiany, którą przywykło się identyfikować właśnie jako neoliberalizm, choć operacja to ryzykowana, albowiem odmian doktryn liberalnych odwołujących się do dziedzictwa liberalizmu klasycznego jest dziś sporo, i niektóre z nich z pewnością nie mogą być zaliczane do tego, co zwykło się określać mianem neoliberalizmu. Idąc śladem prof. Andrzeja Walickiego, którego zasługi w tym względzie są trudne do przecenienia, próbuję przekonywać, że liberalizmów jest wiele, a niektóre z nich wcale nie są tak odległe od myśli lewicowej jak by się to pierwszy rzut oka wydawało. I właśnie owa fuzja tego, co najlepsze w tradycji lewicy społecznej oraz w umiarkowanym, prosocjalnym liberalizmie jest rzeczą, na której mi najbardziej zależy. Jej rezultatem powinna być opcja ideowa opowiadająca się za gospodarka mieszaną, ze starannymi regulacjami państwowymi i wieloma elementami tego, co zwykło się określać mianem państwa socjalnego. W moim przekonaniu tzw. model skandynawski najlepiej odpowiada owej fuzji, stąd też z takim uporem domagam się jego wprowadzenia w Polsce, idąc tu zresztą śladem prof. Tadeusza Kowalika. Jednego jestem pewien: najgorsza rzecz, jaka mogłaby się nam przytrafić to uporczywe tkwienie w neoliberalnej formie kapitalizmu, cechującej się wieloma wadami opisywanymi na łamach tej pracy, ze szczególnym podkreśleniem typowego dla niej darwinizmu społecznego. W moim przekonaniu istnieje pilna potrzeba przeorientowania naszej polityki gospodarczej i społecznej z torów „dzikiego” kapitalizmu neoliberalnego (czy wręcz libertarianistycznego) owocującego de facto zjawiskami typowymi dla jego XIX-wiecznej formy, na tory kapitalizmu z ludzką twarzą, w którym gospodarka jest dla ludzi, a nie ludzie dla gospodarki, państwo nie rezygnuje ze swych obowiązków działania na rzecz dobra wspólnego, nikt nie zostaje pozostawiony sam sobie, a poczucie solidarności nie jest jedynie wyrazem odświętnego celebrowania wspólnotowości typowego dla akcji w stylu Orkiestra Świątecznej Pomocy, ale codziennym doświadczeniem ludzi, którzy wiedzą, że mogą liczyć na innych, wtedy, gdy życie postawi ich pod ścianą.

Zebrane w tym tomie teksty mają zróżnicowany charakter. Niektóre są wypowiedziami o charakterze wybitnie teoretycznym, inne to teksty eseistyczne czy wręcz publicystyczne, w książce znalazły się także dwa wywiady, w których starałem się określić swojej stanowisko w kwestiach politycznych. Wszystkie te rzeczy drukuję tutaj w formie prawie niezmienionej, dodając jedynie przypisy, które ze względu na wcześniejsze miejsce druku niektórych z nich (gazety codzienne) nie znalazły się w wersji pierwotnej. Mam nadzieję, iż owa mieszanka rzeczy o różnym ciężarze gatunkowym i zróżnicowanej formie przyczyni się do tego, że książka niniejsza będzie „strawna” także dla tych, którzy nie mają jakiegoś głębszego przygotowania teoretycznego. Ponieważ jest ona zbiorem wcześniej opublikowanych testów, nie zaś rzeczą pisaną od początku jako osobna całość, pojawiają się w niej pewne powtórzenia, szczególnie dotyczy to przywoływanej literatury czy też poszczególnych argumentów. Mam nadzieję, że Czytelnik mi je wybaczy, a być może uzna za nieco obsesyjne powracanie do wciąż tych samych wątków i nazwisk, co nie byłoby dalekie od prawdy. W niektórych tekstach publicystycznych pojawiają się też pewne przejaskrawienia, które mają wzmocnić ich siłę retoryczną. Z pewnością nie pozwoliłbym sobie na nie w tekstach sensu stricte naukowych, jednak w tego typu wypowiedziach (często wręcz o charakterze interwencyjnym) wydają mi się one dopuszczalne. Często wyostrzenie pewnych kwestii przyczynia się do zrozumienia ich wagi, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że to, co jest dobre w publicystyce nie jest dobre w pracy naukowej.

Książkę tę dedykuję ludziom pierwszej „Solidarności”, na pamiątkę solidarności i marzeń o równości, które wtedy były naszym udziałem, a dziś są jedynie wspomnieniem…

Posprzątać po neoliberalizmie

W wypowiedzi Sławomira Sierakowskiego zatytułowanej List otwarty do partii1 nie ma rzeczy zupełnie nowych w sensie politologicznym, socjologicznym czy filozoficznym. Dobrze jednak, że zdecydował się on przypomnieć to, co osobom zainteresowanym tematem jest już znane, albowiem nigdy dość uświadamiania sobie, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy. A że jest to sytuacja głębokiego kryzysu chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Dominujący przez ostatnie 30 lat paradygmat neoliberalizmu wpędził sporą część świata w ślepą uliczkę, z której będzie bardzo trudno wyjść. Ustanowił bowiem sieć relacji ekonomicznych i społecznych, które siłą rzeczy prowadzić muszą do narastania potężnych napięć ekonomicznych i społecznych, zarówno w obrębie poszczególnych państw, jak i w stosunkach międzynarodowych, a zarazem unieważnił większość tradycyjnych sposobów ich rozładowywania, takich jak nadzór państwa narodowego nad gospodarką. Stworzył siły, nad którymi nikt nie jest w stanie dziś zapanować (jak np. kapitał spekulacyjny, który kieruje się względami nie mającymi wiele wspólnego z racjonalnością przypisywaną przez ekonomię klasyczną działaniu rynku kapitalistycznego; nieprzypadkowo dominująca dziś wersja kapitalizmu zyskała sobie miano casino capitalism, czyli kapitalizmu, w którym stopień niepewności i ryzyka równy jest grze w ruletkę). Dokonał gruntownego przemodelowania naszego myślenia, a coś, co stanowiło kiedyś utopijny projekt oparcia całości naszego życia społecznego na relacjach rynkowych wydaje się nam dziś oczywistością. Wszyscy, czy chcemy tego czy nie chcemy, myślimy dziś wedle schematów neoliberalnych, które tak utożsamiły się z „normalnością”, „zwykłością”, „zdrowym rozsądkiem” itp., że mogą wręcz stanowić klasyczny przykład tego, co Pierre Bourdieu nazwał niegdyś „przemocą symboliczną”2.

Przerwać ten stan rzeczy będzie bardzo trudno (zdaje sobie z tego sprawę Sierakowski, pisząc o „braku rzeczywistego wyboru” i „zaniku różnic między partiami w sprawach gospodarki”). Aby to zrobić potrzebujemy przede wszystkim dokładnej diagnozy sytuacji, zrozumienia błędów, jakie zostały popełnione i rejestru złudzeń jakim ulegliśmy. Wszyscy potrzebujemy przeprowadzenia rachunku sumienia, po to, aby zdać sobie sprawę jak to się stało, że cywilizacja zachodnia ponownie uległa ideologicznemu zaczadzeniu objawiającemu się uznaniem pewnej doktryny ekonomicznej (monetaryzmu) za uosabiającą całą ekonomiczną Prawdę, co zaowocowało m.in. zepchnięciem na margines tych modeli gospodarowania (związanych np. z koncepcjami ekonomicznymi Johna Maynarda Keynesa, Johna Kennetha Galbraitha czy Gunnara Myrdala), które uznawały rynek za jeden z wielu, a nie za jedyny sposób regulacji stosunków ekonomicznych, czy tym bardziej społecznych, a zatem doceniały rolę państwa jako ważnego elementu polityki gospodarczej czy społecznej, nie dyskwalifikowały całkowicie innych niż prywatna form własności, czy wreszcie uznawały redystrybucję społeczną za konieczny i per saldo opłacalny dla wszystkich element dobrego społeczeństwa, a nie zło, które trzeba tolerować w imię zachowania pokoju społecznego. Jestem pewien, że elementem tego procesu musi być rozrachunek liberalizmu z samym sobą. Jego zwolennicy muszą odpowiedzieć sobie na pytanie: jak było możliwe zdominowanie liberalizmu przez orientację, która wobec jego głównego nurtu stanowiła oczywistą aberrację? Jak można było dopuścić do kompromitacji idei, która stanowiła jedną z najcenniejszych w naszym dziedzictwie kulturowym? Dlaczego ci, którym bliskie były ideały liberalne pozwolili na zmonopolizowanie sposobu myślenia o liberalizmie (doktrynie wewnętrznie bogatej i zróżnicowanej), tym, którzy reprezentowali tylko jedną, uproszczoną jego wersję? Odpowiedź na te pytania jest szczególnie istotna dla nas, żyjemy bowiem w kraju, w którym ideały neoliberalne starano się wprowadzić w życie ze szczególnym entuzjazmem, łącząc je z technokratyzmem i paternalizmem objawiającymi się uznaniem, że eksperci wiedzą zawsze lepiej od obywateli na czym polega dobre społeczeństwo, a zatem mają prawo do wprowadzania swoich przekonań w życie nie oglądając się na ich głos.

W literaturze światowej jest coraz więcej opracowań dotyczących ideologii neoliberalnej, coraz lepiej wiemy jak to się stało, że niewielka grupa ekonomistów i filozofów, wywodząca się z Uniwersytetu w Chicago potrafiła w tak krótkim czasie wywrzeć tak potężny wpływ na rzeczywistość Zachodu, instalując w jego państwach wersję kapitalizmu nazwaną przez Edwarda Luttwaka „turbokapitalizmem”3 (Trudno przecenić rolę w tym procesie polityków pozostających pod wpływem tej ideologii, takich jak Roland Reagan czy Margaret Thatcher). Podobnie my sami powinniśmy odpowiedzieć sobie na pytanie jak to się stało, że polski wariant tej ideologii zdołał zmonopolizować nasze myślenie o gospodarce, dobrym społeczeństwie i dobrym życiu. Skąd się wzięli nasi akolici Miltona Friedmana i F.A. von Hayeka, których jawny bądź ukryty przekaz ideowy skłonił nas do uznania za oczywiste, że ekonomia to nauka ścisła (a nie nauka polityczna), i stąd też cele polityki gospodarczej są oczywiste i dane z góry, a jedynym obszarem dyskusji są środki ich realizacji (jedyne problemy zatem to problemy techniczne), że państwo jest zawsze złe, że zawsze zła jest własność państwowa, zaś własność prywatna zawsze dobra w każdej dziedzinie życia, że jest święta, nawet jeśli używa się jej przeciwko innym, że dobro wspólne to nic innego jak suma interesów poszczególnych jednostek, że jednostka jest zawsze ważniejsza od wspólnoty, a nieograniczona chęć konkurowania z innymi lepsza od gotowości do współpracy, że jakiekolwiek planowanie pachnie socjalizmem, a najlepszy ład społeczny zawsze wyłoni się samorzutnie w wyniku tysięcy pozornie chaotycznych działań ludzkich, w tym działań na rynku kapitalistycznym, że każda aktywność ludzka może zostać sprawiedliwie wyceniona przez rynek, a każdy z nas stanowi na owym rynku towar, tak jak towarem są miasta, w których mieszkamy, przyroda, która nas otacza, wiedza, którą nabywamy, sztuka, która nas zachwyca, ludzie, z którymi się przyjaźnimy i relacje miłości, jakie nawiązujemy, że każdy jest wyłącznym autorem swojego życia i w pełni za nie odpowiada, a jeśli przegrywa to jest to wyłącznie jego wina, że „przypływ podnosi wszystkie łódki”, a zatem nieograniczone bogacenie się już bogatych przyczyni się do poprawy losu najbiedniejszych, itd. Można zrozumieć, iż z jednej strony ulegli oni dominującemu duchowi czasów, z drugiej nikt nie miał od nich lepszych pomysłów na szybką przemianę gospodarczą, że ideologia wolnego rynku wydawała się jedynym panaceum na zrujnowane gospodarki krajów tzw. realnego socjalizmu (i do pewnego stopnia takim się faktycznie okazała). Trudno jednak zrozumieć dlaczego zaproponowany przez nich wariant kapitalizmu uznaliśmy w Polsce za jedyny możliwy i niezmienialny, dlaczego nie zdobyliśmy się jak dotąd na debatę na temat tego czy w naszym przypadku inne warianty nie okazałyby się lepsze, kim jako społeczeństwo chcemy być i na kim powinniśmy się wzorować? Dlaczego pozwalamy, aby nasz wspólny los był wydany wyłącznie na pastwę żywiołowej gry sił rynkowych, czyniąc z braku dalekosiężnej polityki ekonomicznej i społecznej jedyną politykę?

W każdym razie dopóki nie dokonamy porządnego rozrachunku z ideologią neoliberalną, a także z libertarianizmem jako jej skrajną odmianą, nie będziemy wiedzieli, gdzie pobłądziliśmy, a zatem także, w którą stronę powinniśmy się teraz zwrócić. Osobiście jestem przekonany, podobnie jak Sierakowski, że powinna być to strona lewa, że potrzebne nam są „socjaldemokratyczne reformy”, że sprzątanie po neoliberalizmie nie może dokonać się tylko w jednym kraju, potrzebujemy Nowego Ładu Gospodarczego na całym świecie (nawiązanie do Nowego Ładu Roosevelta nieprzypadkowe). Pytanie jednak, kto miałby ów nowy ład wprowadzać w życie. W okresie ostatnich 30 lat radośnie rozmontowano systemy państwowego nadzoru nad gospodarkami, spuszczono kapitalizm ze smyczy, a kapitalizm spuszczony ze smyczy to siła, która niszczy wszystko, co sprzeczne z logiką jego działania (zysk za wszelką cenę), całkowicie amoralna i nieokiełznana. Dziś już wiadomo, że, aby kapitalizm ponownie okiełznać, od nowa ucywilizować, nadać mu ludzką twarz, nie wystarczy jedynie doprowadzić do rewitalizacji państwa jako instytucji zdolnej do objęcia nadzorem gospodarki, albowiem kapitał i rynek kapitalistyczny się zglobalizowały, zaś korporacje – główni na nim gracze, nie znają ani granic, ani lojalności państwowych. W moim przekonaniu nie pozostaje nic innego jak tylko solidarne działanie państw zachodnich, które muszą doprowadzić do ustalenia nowych zasad ładu gospodarczego na świecie i z żelazną konsekwencją owych zasad przestrzegać. Nie jestem jednak w tym względzie nadmiernym optymistą, obawiam się, że egoizmy państwowe oraz nadzieja na to, że nam się uda, nawet, jeśli inni utoną, wezmą górę nad uznaniem, że wszyscy płyniemy na tej samej łodzi i nie ma sensu wiosłowanie w pojedynkę. Podlizywanie się światowym korporacjom, agencjom ratingowym i bankom „za dużym, aby upaść” w nadziei, że nie zrobią nam krzywdy, jak zwykle przeważy nad wspólnym interesem położenia końca sytuacji kiedy to ogon macha psem (instytucje, które miały służyć efektywności gospodarowania poszczególnych gospodarek stają się owych gospodarek panami i dyktują im warunki).

Sprawą ważniejszą są jednak interesy grupowe, czy wręcz – klasowe i ich wpływ na politykę państw. Ideologia neoliberalna była oczywiście funkcjonalna wobec interesów klasy nowego (bogatego) mieszczaństwa i doprowadziła do znacznego jej wzmocnienia kosztem wszystkich klas pozostałych, w tym i klasy średniej, która początkowo stanowiła głównego adresata zmian neoliberalnych (Ostatnie 30 lat to w sporej części państw zachodnich z USA na czele, nie wspominając np. o państwach południowoamerykańskich, okres niezwykłej wprost koncentracji bogactwa w rękach nielicznych i systematycznego, względnego ubożenia klasy średniej oraz klasy niższej). To ta właśnie klasa podporządkowała sobie państwo, które działało przez długie lata w jej interesie. Aby doprowadzić do zmian w pożądanym kierunku potrzebne byłoby wyłonienie się jakiejś znaczącej siły społecznej, która uświadomiwszy sobie swój interes odmienny od interesu klasy dotąd dominującej mogłaby rozpocząć proces zmiany społecznej. Problem jednak w tym, że struktura klasowa społeczeństw ponowoczesnych uległa znacznej dekompozycji (np. prawie zanikła klasa robotnicza, tradycyjnie stanowiąca przeciwwagę dla burżuazji), zaś dominująca ideologia hiperindywidualizmu (odprysk neoliberalizmu) wdrukowała ludziom przekonanie, że mogą polegać tylko na samym sobie, a jakiekolwiek działania kolektywne nie mają sensu. Potrzeba zatem odrodzenia świadomości wspólnotowej, zmiany postaw z hiperindywidualistycznych na umiarkowanie prowspólnotowe oraz porzucenia nadziei, że jakiekolwiek problemy społeczne da się rozwiązać mocą indywidualnej przedsiębiorczości czy spontanicznego kształtowania się najlepszego ładu społecznego w wyniku nieskoordynowanych działań jednostkowych (mit autorstwa F.A. von Hayeka, który stał się podstawą ideologii neoliberalizmu). Musi się wyłonić podmiot społeczny, który uświadomiwszy sobie swój interes sprzeczny z interesem klasy dominującej będzie w stanie doprowadzić do zmiany społecznej poprzez radykalne reformy. W moim przekonaniu podmiot ów, jeśli w ogóle powstanie, będzie nader zróżnicowany wewnętrznie, albowiem społeczeństwo ponowoczesne jest społeczeństwem rozproszonym, społeczeństwem nisz klasowych, zawodowych, światopoglądowych i estetycznych. Gra toczy się zatem o system sojuszy i porozumień (nawet doraźnych), który może doprowadzić do tego, aby ukształtowała się jakaś siła społeczna zdolna doprowadzić do pożądanych zmian. I tu dotykamy kwestii o kapitalnym znaczeniu. A mianowicie tego, na czym owe zmiany miałyby konkretnie polegać. Słowem, jaka miałaby być treść owych socjaldemokratycznych reform, o których pisze Sierakowski. Na czym np. miałaby dziś polegać sprawiedliwość społeczna, do której każda socjaldemokracja się odwołuje? Wydaje się, że dopóki formacja polityczna Sierakowskiego nie sformułuje bardzo szczegółowego programu reform nie uzyska wiarygodności politycznej, o którą tak dziś zabiega. Mam nadzieję, że w jest w stanie tego dokonać. Dałoby to bowiem szansę na powstanie nowej, autentycznej, nowoczesnej, uczciwej lewicy, której Polsce tak bardzo brakowało przez ostatnie 20 lat. Namawiałbym ją, aby w obrębie owego systemu sojuszy i porozumień łaskawym okiem spojrzała na dorobek ideowy i polityczny tzw. Nowego Liberalizmu (nie mylić z neoliberalizmem!), orientacji w łonie liberalizmu brytyjskiego, która w znaczący sposób przyczyniła się do powstania państwa dobrobytu w Wielkiej Brytanii4. Jestem bowiem przekonany, że nową jakość w polskiej polityce można osiągnąć jedynie w wyniku łączenia, a nie dzielenia, szukania sojuszy i formułowania programów, które wyjdą naprzeciw zwolennikom różnych opcji politycznych domagających się zmiany, w tym i socjalliberałom spod znaku Leonarda Hobhouse’a czy Johna Rawlsa, do których sam się zaliczam. To oni łączyli w swych poglądach akceptację dla gospodarki wolnorynkowej i własności prywatnej z przekonaniem, że należy zrównoważyć negatywne efekty ich działania aktywną polityką państwa zmniejszającego nierówności społeczne i działającego na rzecz sprawiedliwości i dobra wspólnego5.

Sierakowski trafnie zauważa w swoim tekście, że taka nowa formacja musiałaby się zwrócić przeciwko całemu establishmentowi politycznemu, zamienił się on bowiem już dawno w Nową Klasę Panującą, która za swe główne zdanie uznała trwanie na uprzywilejowanych pozycjach i czerpanie z nich profitów. Młodolewica znajduje się w trudnej sytuacji, musiałaby ona bowiem być zarazem antysystemowa, aby przełamać ową spetryfikowaną strukturę interesów partyjnych („kartelu partii politycznych”), jak i wewnątrzsystemowa, aby zacząć się w ogóle liczyć w zinstytucjonalizowanej polityce, która w kulturze zachodniej od dawna wiąże się z istnieniem partii politycznych (nikt nie wymyślił jak dotąd lepszego i bardziej efektywnego narzędzia realizacji polityki w demokracji parlamentarnej). W grę wchodzi jeszcze możliwość bycia tzw. Nowym Ruchem Społecznym, który nie ulega tradycyjnej instytucjonalizacji i działa na zasadzie spontanicznej mobilizacji społecznej, trwającej tak długo jak długo do załatwienia jest jakaś ważna sprawa społeczna (taką formę przybierało szereg ruchów społecznych powstałych wyniku tzw. kontrkultury w latach 60. XX w.). Sierakowski i jego formacja muszą podjąć decyzję czy wybrać tradycyjną drogę zinstytucjonalizowanej polityki i przybrać formę partii politycznej, czy też zadowolić się statusem nowego ruchu społecznego i – co za tym idzie – okazjonalnym mobilizowaniem sprzeciwu i statusem krytycznego recenzenta całej zinstytucjonalizowanej polityki. Jeśli zdecydują się oni na to pierwsze (zinstytucjonalizowaną politykę), to będą mieli szansę pokazać jak nie uciekać od polityki, a zatem sformułować program radykalnych reform opartych na wyraźnym wyborze aksjologicznym, być może posługując się nawet elementami utopii społecznej (to zawsze niebezpieczna robota, choć bez niej powrót do polityki przez duże P pewnie nie jest możliwy), ale jednak mieszczący się w granicach demokracji, choć starający się ją zmienić od środka np. w duchu ideałów demokracji partycypacyjnej, deliberatywnej czy tzw. grassroots democracy (demokracji na poziomie lokalnym). Do sformułowania takiego programu potrzeba jednak poważnej i ciężkiej pracy wielu ludzi, także, a może przede wszystkim – ze świata akademickiego, a nie tylko ponawianych lamentów nad „zabetonowaniem sceny politycznej” itp. Powinni oni być gotowi do przedstawienia takiego programu socjaldemokratycznych czy socjalliberalnych reform w każdej z dziedzin życia społecznego, uznawszy przedtem, że istnieją różne „kultury kapitalizmu” (aby odwołać się do znanej książki Ch. Hampdena-Turnera i A. Trompenaarsa pt. Siedem kultur kapitalizmu6), a nie tylko jedna – anglosaska, na której wzorowali się nasi rodzimi neoliberałowie. W moim przekonaniu poszukując lepszej drogi dla Polski powinniśmy odwoływać się do przykładów tych, którym udało się połączyć bardzo wysoką jakość życia (która wcale nie jest tożsama z wysokością produktu krajowego brutto) z równością i sprawiedliwością. Myślę tu przede wszystkim o takich krajach skandynawskich jak Finlandia czy Szwecja, w których skala nierówności społecznych (mierzona tzw. współczynnikiem Giniego) jest najniższa na świecie, a poczucie zadowolenia z życia najwyższe. To tam, a nie w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii (skala nierówności mierzona wspomnianym współczynnikiem Giniego jest tam o wiele wyższa niż w krajach skandynawskich... i równa polskiej) powinniśmy poszukiwać punktów odniesienia dla naszych reform.

Mam nadzieję, że Sierakowskiemu i jego środowisku uda się namówić do programu reform socjaldemokratycznych ludzi młodych, przekonać ich, że życie poświęcone wyłącznie zarabianiu pieniędzy, ściganiu się z innymi, pracy ponad siły i konsumpcji na pokaz to życie zmarnowane. Przekonać, że najwyższa już pora na wyrażenie oburzenia (wzorem młodych Hiszpanów), na „przewartościowanie wszystkich wartości”, na nowy ruch kontrkultury, na odejście od narzuconej im przez kulturę masową oraz nader licznych w Polsce neoliberalnych ekspertów wizji życia, w myśl której można być szczęśliwym w nieszczęśliwym społeczeństwie, odgrodziwszy się od niego murem i zamieszkawszy w jednym z licznych gett mieszkalnych (osiedli grodzonych) powstających w polskich miastach. Że najwyższa już pora na Nową Solidarność, nową obietnicę równości i sprawiedliwości (stara została roztrwoniona przez ich rodziców). Mam nadzieję, że w tym procesie budowania nowej świadomości środowisku Młodolewicy uda się uniknąć pułapki, jaką zastawia na buntowników system kapitalistyczny – zamiany buntu w jeszcze jeden towar, który się świetnie sprzedaje na rynku idei.

Liberalizm przeciwko neoliberalizmowi. W odpowiedzi red. Witoldowi Gadomskiemu

Polemika ze strony red. Witolda Gadomskiego mnie nie zdziwiła7. Jako główna tuba propagandowa neoliberalizmu polskiego musiał on wszak dać odpór komuś, kto zamachnął się na dogmat, a jeszcze do tego uczynił to w imię obrony liberalizmu, za którego głównego polskiego obrońcę uważa się przecież sam Gadomski. Zdezorientowany czytelnik mógłby w tym momencie zapytać: Jak to, czyż trzeba bronić liberalizmu przed (neo)liberałami? Ano trzeba. A to dlatego, że neoliberalizm nie jest tożsamy z liberalizmem jako takim i na darmo red. Gadomski udaje, że nie wie o co chodzi. Każdy, kto jest choć trochę zorientowany w literaturze przedmiotu musi wszak wiedzieć, że neoliberalizm jest wyraziście wyodrębnianą doktryną ekonomiczną, więcej – filozoficzną. Nieprawdą zatem jest, że nie istnieje coś takiego jak neoliberalizm, jest zaś jedynie liberalizm. Zrównywanie neoliberalizmu z liberalizmem jako takim to zabieg ideologiczny, który ma doprowadzić do zmonopolizowania myślenia o liberalizmie przez zwolenników tylko jednej z jego odmian. Liberalizmów jest wiele i na szczęście istnieją także takie, które są bardzo odległe od neoliberalizmu, że przypomnę ponownie tzw. Nowy Liberalizm brytyjski przełomu XIX i XX w., czy liberalizmy wielkich filozofów amerykańskich XX w. Johna Deweya i Johna Rawlsa. Także wybitni ekonomiści, laureaci nagrody Nobla, jak np. Gunnar Myrdal, Amartya Sen czy Paul Krugman, choć prezentowali poglądy jak najdalsze od neoliberalizmu nie opowiadali się przecież przeciwko gospodarce rynkowej. Sprawa ta jest oczywista dla każdego historyka myśli społecznej i nie chce mi się wierzyć, że Gadomski nie ma o tym pojęcia.

Neoliberalizm narodził się za sprawą Miltona Friedmana, często też kojarzy się go z myślą Augusta Friedricha von Hayeka, o tym również nie trzeba przekonywać nikogo, kto jest choć trochę oczytany w literaturze przedmiotu. Nie oznacza to oczywiście, że nie ma różnic pomiędzy Friedmanem a Hayekiem, nie sądzę jednak, aby na potrzeby artykułu publicystycznego trzeba było je identyfikować, stąd też zarzut red. Gadomskiego, że wrzucam ich pochopnie do jednego worka uważam za nietrafiony. Innymi prawami rządzi się wszak artykuł publicystyczny, innymi rozprawa naukowa. Twierdzi on, że „neoliberalizm to etykietka, która przylepiają przeciwnicy rozwiązań wolnorynkowych tym, którzy uznają realia rynkowe”. Nieprawda. Przeciwnicy neoliberalizmu, do których się zaliczam wcale nie muszą być z konieczności przeciwnikami wolnego rynku (sam, aż za dobrze pamiętając gospodarkę tzw. realnego socjalizmu, nie jestem przeciwnikiem wolnego rynku, z pewnością przeciwnikami wolnego rynku nie byli też filozofowie i ekonomiści wymienieni przeze mnie powyżej). Chodzi jedynie o to, aby nie być fundamentalistą rynkowym, czy, aby użyć słynnej frazy brytyjskiego filozofa polityki Johna Graya – nie popadać w „bolszewizm rynkowy”. Jego daniem zdarzyło się to m.in. Margaret Thatcher. Sądzę, że ma rację, to ona właśnie wyznaczyła ramy polityki społecznej, którą można śmiało uznać za paradygmat neoliberalizmu. Fundamentalista rynkowy uważa, że rynek jest najlepszym sposobem koordynacji wszelkich relacji społecznych. Umiarkowany zwolennik wolnego rynku sądzi zaś, że są takie dziedziny życia społecznego, w których lepszym koordynatorem owych działań jest np. państwo. Dotyczy to choćby kwestii służby zdrowia, transportu publicznego, gospodarki przestrzennej, ochrony przyrody czy edukacji. A teraz dochodzimy do tezy głównej tekstu Gadomskiego i zarazem głównej linii obrony neoliberałów przed oskarżeniami, że to oni odpowiadają za kryzys jaki wstrząsa dziś światem. Pisze on: „To nie rynki finansowe zmuszają państwa do zaciągania długu, ale politycy i urzędnicy”. Od czasów Karola Marksa i Maxa Webera, klasyków myśli socjologicznej, wiadomo, że państwo jest zawsze czyjeś, tzn. że zawsze realizuje interesy jakiejś klasy dominującej. W tym też sensie trzeba dostrzec, iż zadłużające się państwa stały się przez ostatnie dziesiątki lat państwami czynnie wcielającymi w życie doktrynę neoliberalizmu, co przejawiało się m.in. znacznymi obniżkami podatków, przede wszystkim dla bogatych (USA jest klinicznym przypadkiem takiej polityki). Realizowały zatem przede wszystkim interesy wielkiego kapitału (w jego imieniu czynili to oczywiście wyznający doktrynę neoliberalną politycy i urzędnicy). Jednocześnie, pomimo pewnych zabiegów, nie zdołały one całkowicie zdemontować systemów opieki społecznej choć się starały (jak np. Wielka Brytania pod rządami Thatcher). W tej sytuacji kryzys zadłużenia był tylko kwestią czasu, tym bardziej, że wielki kapitał do perfekcji opanował techniki ucieczki przed opodatkowaniem (np. przy pomocy tzw. rajów podatkowych). Jeśli dodamy do tego utrzymywanie na zaniżonym poziomie płac tzw. klasy średniej (w Stanach Zjednoczonych płace te w wymiarze realnym w ciągu ostatnich 30 lat spadły!) oraz ciągłe ubożenie najuboższych, skazanych często na niskopłatne tzw. junk jobs (śmieciowe zatrudnienia) znajdziemy bez trudu odpowiedź na pytanie dlaczego państwa musiały się zadłużać, a także dlaczego zadłużać musieli się obywatele: państwa musiały realizować swoje elementarne funkcje społeczne pomimo braku stosownych dochodów z podatków, a obywatele nie byli w stanie zaspokoić swoich potrzeb ze względu na niskie płace. Utrzymujące się na wysokim poziomie wydatki socjalne państw to przecież nic innego jak tylko odpowiedź na stopniowe obniżanie się poziomu życia większości obywateli. Dodajmy do tego, iż państwo neoliberalne przy pomocy swoich aparatów propagandowych jak np. telewizja (ogromną rolę odegrał tu także system reklamy) skutecznie wdrukowało milionom obywateli, że tylko tyle są warci ile posiadają. W tej sytuacji indywidualne zadłużanie się było wyrazem rozpaczliwej próby realizacji konsumpcyjnych wzorów życia narzuconych przez propagandę neoliberalną, nader funkcjonalną wobec zapotrzebowań korporacji.

Mit neoliberalny głosi, że zmniejszenie podatków przyczynia się do wzrostu gospodarczego, albowiem zaoszczędzone kwoty zostaną wydane na inwestycje. Czasem tak bywa, ale z pewnością nie jest to przesądzone. Wielki kapitał zaoszczędzone pieniądze często po prostu akumuluje, częściowo używa ich do spekulacji na wielką skalę, która w żaden sposób nie przyczynia się do rozwoju gospodarczego, a częściowo je przejada. Ostatnie 30 lat to okres niezwykłego rozkwitu konsumpcji na pokaz, co pokazuje, że dzisiejsi kapitaliści odeszli bardzo daleko od wzorów życiowych kapitalistów XIX-wiecznych. Już dawno zauważył to wielki socjolog amerykański Daniel Bell, słusznie łącząc to zjawisko z erozją wiary religijnej, która nakazywała kiedyś skromność i pracowitość oraz służbę na rzecz wspólnoty8 (stąd te wszystkie fundacje, prywatne uniwersytety, stypendia, biblioteki, szpitale ufundowane w USA przez Vanderbiltów, Stanfordów i Rockefellerów). Tak, tak, właśnie wspólnoty. Pojęcie to spotyka się z niechęcią red. Gadomskiego, jak i innych neoliberałów. Wynika ona z typowego dla tej odmiany liberalizmu hiperindywidualizmu, który nakazuje patrzeć na wszelkie byty społeczne jako jedynie sumy wchodzących w ich skład jednostek. Pozwala to np. całkowicie ignorować pojęcie dobra wspólnego jako czegoś innego niż tylko suma tego, co za dobre dla siebie uważają poszczególne jednostki. W światowej literaturze naukowej aż roi się do opracowań sprawy relacji między wspólnotą a jednostką, w ramach sławnego sporu pomiędzy liberałami a komunitarystami (wspólnotowcami) zaprzątała ona uwagę naukowców, ale także i szerszej opinii publicznej takich krajów jak USA, Kanada czy Wielka Brytania przez ostatnie 25 lat. Nieprawdą jest zatem, iż nie ma tu żadnego problemu, albowiem każda wspólnota składa się po prostu z jednostek, jak dobrodusznie stwierdzają neoliberałowie. Wystarczy trochę poczytać, aby się zorientować, że kwestia owej relacji jest nader złożona i kontrowersyjna. Sam poświęciłem tej sprawie książkę wydaną 10 lat temu i do niej też odsyłam red. Gadomskiego9.

I na zakończenie kilka słów na temat sytuacji polskiej. To, że państwo polskie jest wciąż w wielu swych działaniach nieudolne i słabe nie powinno być argumentem na rzecz całkowitej jego eliminacji z naszego życia społecznego, do czego nawołują co bardziej dogmatyczni neoliberałowie jak np. J. Korwin-Mikke. Jak pokazują doświadczenia krajów skandynawskich, Niemiec, Austrii czy wreszcie nawet USA w okresie tzw. złotych dekad rozwoju tego kraju (1945-1975) najlepsze rezultaty osiągano wtedy, gdy wolny rynek podlegał regulacjom państwa, w gospodarce występowały różne formy własności, zaś podatki były wystarczająco wysokie, aby pokryć zapotrzebowanie państwa opiekuńczego. Problem zatem polega raczej na tym jak mieć mądre, sprawne państwo, a nie na tym ile go mieć. Mądrego państwa jest zawsze w sam raz, albowiem doskonale potrafi się ono samoograniczać (najlepsze lata rozwoju USA dobrze to ukazują). W polskim przypadku państwa jest tu i ówdzie za wiele, ale też tu i ówdzie zbyt mało. Ale przede wszystkim tam gdzie jest znajduje się pod wpływem ideologii neoliberalnej, która powoduje, że powstrzymuje się przed podjęciem działań, do których jest przeznaczone. Dotyczy to np. sprawy ochrony przyrody, ładu przestrzennego i edukacji. Fałszywie pojmowany kult przedsiębiorczości prywatnej powoduje, że najpiękniejsze zakątki naszego kraju zamieniają się w tereny zdegradowane przyrodniczo i kulturowo (najlepszym przykładem jest sytuacja systematycznie zabudowywanych Mazur, w których mamy do czynienia z ogromną liczbą samowoli budowlanych, a także naszego Wybrzeża, gdzie występuje m.in. zabudowa klifów), pojawia się zjawisko chaotycznie rozbudowujących się miast, często dodatkowo zdegradowanych kulturowo przez ekspansję agresywnej reklamy, a także ekscesy tzw. dzikiej deweloperki, w wyniku których kurczy się miejska przestrzeń publiczna. Nasza sfera edukacji jest zaś przykładem wpływów ideologii neoliberalnej, co objawia się np. klasowo warunkowaną segregacją uczniów, mającym atomizujące efekty zjawiskiem promowania konkurencji od pierwszych lat szkoły oraz próbą wprowadzenia policzalności efektów kształcenia przy zastosowaniu kryteriów użyteczności zgodnych z zapotrzebowaniem prymitywnie pojmowanej ideologii wolnorynkowej (zob. na ten temat wydaną w 2012 r. książkę Eugenii Potulickiej i Joanny Rutkowiak pt. Neoliberalne uwikłania edukacji10, a także badania wybitnych polskich socjologów edukacji, profesorów Z. Kwiecińskiego i T. Szkudlarka). Przykłady powyższe pokazują aż nadto dobitnie, że spór o neoliberalizm nie jest wyłącznie sporem o kształt gospodarki, ale sporem o kształt całego społeczeństwa. Neoliberalizm bowiem to coś znacznie więcej niż tylko doktryna ekonomiczna, to pewna ideologia, która próbuje zawładnąć całym naszym myśleniem. Jestem przekonany, że ze szkodą dla nas wszystkich. Rozruchy w 2011 r., w Wielkiej Brytanii, która jest wręcz modelowym przykładem tryumfu neoliberalizmu pokazują, że na jego uboczne skutki nie trzeba długo czekać. Wzrastające nierówności społeczne, rezultat stosowania doktryny neoliberalnej, prędzej czy później muszą doprowadzić do pęknięcia społeczeństwa, a to jak widać może skutkować nawet aktami przemocy.

Nadzieja w libertarianizmie?Polemika z prof. Leszkiem Balcerowiczem

Kapitaliści wypowiedzieli wojnę klasową sile roboczej – i wygrywają. Lester C. ThurowIdeologia wolnego rynku okazała się usprawiedliwieniem dla nowych form wyzysku.Joseph E. StiglitzKażde pokolenie podejmuje dobre kapitalistyczne decyzje, a jednak ostatecznym skutkiem jest zbiorowe społeczne samobójstwo.Lester C. ThurowEkonomia przeszła, znacznie bardziej, niż sami ekonomiści chcieliby to dostrzec, od bycia dyscypliną naukową do bycia największą cheerleaderką kapitalizmu wolnego rynku.Joseph E. Stiglitz

Zasługi prof. Leszka Balcerowicza dla Polski są bezdyskusyjne. Jego zdecydowanie i odwaga w bardzo trudnych dla nas czasach zasługują na najwyższy szacunek. To wszystko nie powinno jednak blokować normalnej dyskusji naukowej z jego poglądami. Ta ostania wydaje mi się szczególnie potrzebna ze względu na wciąż wielką siłę oddziaływania prof. Balcerowicza na polską opinię publiczną. Wiele osób, co tu kryć, traktuje wszystkie jego słowa jak niepodważalne prawdy, które wypada jedynie powtarzać z nabożnym szacunkiem. Nie chciałbym jednak, aby w jakikolwiek sposób łączono mnie ze wszystkimi tymi, którzy od dziesięcioleci powtarzają aż do znudzenia, że „Balcerowicz musi odejść”, niewiele rozumiejąc z założeń filozoficznych jego myśli i nie zdając sobie trudu, aby krytykę jego poglądów uczynić choćby odrobinę wiarygodną poprzez nadanie jej głębszego wymiaru intelektualnego.