485 dni na Majdanku - Jerzy Kwiatkowski - ebook

485 dni na Majdanku ebook

Jerzy Kwiatkowski

0,0
25,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jerzy Kwiatkowski (1894-1980), dr prawa, rotmistrz, wicedyrektor fabryki obrabiarek "Pionier" w Warszawie, został za współpracę z Armią Krajową aresztowany i w 1943 r. osadzony w niemieckim obozie koncentracyjnym na Majdanku. 3 maja 1945 r. odzyskał wolność. W grudniu tego roku ukończył spisywanie wspomnień z KL Lublin i rozpoczął starania o druk. Książkę opublikowano w 1966 i 1988 r.

Niniejsze, nowe wydanie 485 dni na Majdanku Jerzego Kwiatkowskiego, opracowane przez Wojciecha Lenarczyka (redakcja naukowa) i Dorotę Niedziałkowską (opracowanie edytorskie i redakcja językowa), wolne jest od cenzury, redakcyjnych zmian, poprawek, cięć i dopisków, także bez większych upiększeń stylistycznych. Jako podstawę wydania wybrano najwcześniejszy, kompletny, opatrzony autorskimi śródtytułami przekaz przechowywany w Archiwum i Bibliotece Instytutu Hoovera przy Uniwersytecie Stanford w USA. Całość poprzedza wstęp, który przedstawia rozszerzoną biografię Kwiatkowskiego, a także redakcyjne i wydawnicze losy 485 dni na Majdanku. Książkę zilustrowano zdjęciami autora, jego rodziny i krewnych, sporządzonymi przez niego planami obozu na Majdanku i III pola więźniarskiego, a także reprodukcjami dokumentów archiwalnych dotyczących pobytu autora w obozie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 674

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



JERZY KWIATKOWSKI I JEGO DZIEŁO

JERZY KWIATKOWSKI urodził się 8 czerwca 1894 r. w Wiedniu jako najstarszy z trzech synów Stanisława i Julii z Cegleckich. Dzieciństwo i lata szkolne spędził w Czerniowcach na Bukowinie, gdzie w 1895 r. osiadła na stałe jego rodzina. Tutaj uczęszczał do prestiżowego I cesarsko-królewskiego gimnazjum państwowego i w 1912 r. złożył egzamin maturalny. Następnie podjął studia prawnicze na uniwersytecie w Wiedniu i Czerniowcach, które ukończył w 1919 r., uzyskawszy stopień doktora nauk prawnych.

Jerzego ukształtowała patriotyczna atmosfera domu rodzinnego. Jego ojciec był nie tylko cenionym lekarzem, od 1905 r. ordynatorem oddziału chirurgicznego szpitala w Czerniowcach, lecz także ważną postacią miejscowej Polonii. Syn wspominał go po latach jako „duszę akcji ideowo-niepodległościowej na terenie Bukowiny”1. Stanisław Kwiatkowski uczestniczył w pracach ważniejszych polskich organizacji społecznych, często nimi kierował. Swoją pozycję wykorzystał do promocji polskich interesów, zwłaszcza szkolnictwa. Przy jego współudziale powstały w Czerniowcach cztery publiczne polskie szkoły powszechne, a w 1911 r. prywatne polskie gimnazjum realne, które również otrzymało uprawnienia szkoły publicznej. Do jego największych sukcesów należała akcja repolonizacyjna przed powszechnym spisem ludności w 1910 r. Apele polskich działaczy narodowych sprawiły, że aż 50 000 Bukowińczyków (poprzednio 5000) wskazało język polski jako ojczysty, co zwiększyło polityczną rangę miejscowych Polaków, dając im dwóch przedstawicieli w lokalnym Sejmie Krajowym. Jednym z nich został w 1911 r. ojciec Jerzego.

Po wybuchu wojny w sierpniu 1914 r. Stanisław Kwiatkowski wyprawił kompanię młodzieży polskiej do Legionu Wschodniego, co naraziło go na represje po wkroczeniu Rosjan do miasta. Tylko dzięki interwencji miejscowych rusofili oraz znacznemu okupowi odzyskał wolność. Resztę wojny spędził na różnych placówkach w charakterze lekarza wojskowego. Po upadku Austrii i zajęciu Bukowiny przez wojska rumuńskie w listopadzie 1918 r. Kwiatkowski jako prezes Polskiej Rady Narodowej na Bukowinie zadeklarował lojalność wobec Rumunii. W latach 1918–1921 był polskim konsulem honorowym w Czerniowcach, a od połowy 1919 do marca 1920 r. – senatorem w Bukareszcie. W 1923 r. Stanisław Kwiatkowski przeniósł się z żoną do Warszawy, gdzie zmarł 9 września 1925 r.2

Synowie Stanisława Kwiatkowskiego pozostawali pod silnym wpływem autorytetu ojca, a najstarszy Jerzy już w latach gimnazjalnych i studenckich wspierał go w pracy społecznej i politycznej. Prowadził jego sekretariat, pomagał przy redagowaniu petycji, memoriałów oraz interpelacji sejmowych czy wreszcie służył w charakterze zaufanego wysłannika. W pełni podzielał proaustriackie stanowisko ojca, dlatego po zajęciu Czerniowiec przez Rosjan we wrześniu 1914 r. musiał się przez pewien czas ukrywać. Po odzyskaniu miasta przez wojska Austro-Węgier Jerzy na czele 21 ochotników wyruszył do polskich Legionów w Suchej. Chociaż posiadali oficjalne zezwolenia na podróż, w Wiedniu jako podlegający obowiązkowi służby wojennej poborowi zostali zatrzymani, a Kwiatkowskiego wcielono 9 listopada 1914 r. do 3 pułku dragonów. Po odbyciu kursu oficerów rezerwy w Holič trafił w stopniu kadeta-wachmistrza na front wschodni. Od kwietnia 1915 r. przeszedł szlak bojowy od Gorlic po Dęblin i Łuck. Następnie brał udział w walkach na froncie serbskim, czarnogórskim oraz w trzech bitwach nad Isonzo z Włochami. W uznaniu zasług wojennych został odznaczony srebrnym Medalem Waleczności i awansowany 1 sierpnia 1916 r. do stopnia podporucznika3. W tym czasie otrzymał przydział do Naczelnego Dowództwa w Baden pod Wiedniem. Po odbyciu kursu szyfrowego do końca wojny służył w charakterze tłumacza w różnych stacjach nasłuchu radiowego przechwytujących rosyjskie meldunki wojskowe4. W 1917 otrzymał Medal Zasługi Wojskowej (Signum laudis), a 1 listopada 1918 r. awansowano go na porucznika5.

Koniec wojny zastał Jerzego Kwiatkowskiego na Bukowinie, która po ogłoszeniu powstania Ukraińskiej Republiki Ludowej została odcięta od odradzającej się Polski. Po zakończeniu służby w armii austro-węgierskiej Kwiatkowski włączył się energicznie do opieki nad tysiącami polskich uchodźców i jeńców napływających z głębi Rosji i ogarniętej wojną Galicji. W tym czasie nawiązał również kontakt ze stacjonującą w Odessie, następnie w Benderach, 4 Dywizją Strzelców Polskich gen. Lucjana Żeligowskiego i na jej rzecz – najpierw jako osoba cywilna, a od 12 kwietnia 1919 r. jako jej etatowy oficer, prowadził akcję werbunkową wśród zgromadzonych na Bukowinie uchodźców, a w czasie przemarszu jednostki do Polski jej sztab gościł w rodzinnym domu Kwiatkowskich. W połowie czerwca 1919 r. dywizja przekroczyła w Śniatyniu granicę polsko-rumuńską i niemal z marszu włączyła się do walk z Ukraińcami. Kwiatkowski nie brał w nich udziału, ponieważ w tym czasie sprawował już obowiązki samodzielnego oficera łącznikowego przy IV korpusie rumuńskim oraz 8 dywizji rumuńskiej na Bukowinie. Jego funkcja nabrała szczególnego znaczenia, kiedy Rumuni w porozumieniu z Warszawą zajęli znajdujące się po polskiej stronie granicy Pokucie. Kwiatkowski nie tylko „podtrzymywał w opinii zagranicznej prestiż 4 dywizji”, organizując przerzut do kraju jej ostatnich żołnierzy, lecz także monitorował poczynania niepewnych sojuszników6. To on dostarczył władzom w Warszawie dowodów na szeroki zakres rekwizycji i grabieży prowadzonej przez Rumunów na Pokuciu. Od Kwiatkowskiego pochodziły też dane (liczbowe i operacyjne) na temat stacjonujących tam wojsk, ponadto cenny, jak uważał ówczesny attaché wojskowy przy Poselstwie Polskim w Bukareszcie ppłk. Ferdynand Respaldiza, memoriał w sprawie stosunków ukraińsko-rumuńskich na Bukowinie. W uznaniu tych zasług Kwiatkowski otrzymał od gen. Żeligowskiego pamiątkową „Odznakę 4 Dywizji Strzelców”.

Jesienią 1919 r. Kwiatkowski został odkomenderowany do Naczelnego Dowództwa (sztab generalny) do sekcji szyfrowej Oddziału II, a następnie przydzielony do gen. Franciszka Latnika, który w charakterze gubernatora wojskowego Warszawy kierował przygotowaniami do obrony stolicy przed bolszewikami. W międzyczasie 1 kwietnia 1920 r. został awansowany do stopnia rotmistrza. Przed demobilizacją pełnił jeszcze funkcję oficera do specjalnych poruczeń przy sejmowej komisji wojskowej kierowanej przez posła Antoniego Anusza. Należy wspomnieć, że w walkach z Armią Czerwoną w bitwie pod Chodaczkowem 9 sierpnia 1920 r. poległ najmłodszy z braci Kwiatkowskich, Stanisław.

Po przeniesieniu 25 października 1921 r. do rezerwy Jerzy Kwiatkowski znalazł zatrudnienie w Polskim Banku Przemysłowym. Po 6 miesiącach pracy w charakterze „bezpłatnego praktykanta” otrzymał tam posadę prokurenta, następnie awansował na stanowisko wicedyrektora i kierownika oddziału warszawskiego banku. W roli przedstawiciela banku zasiadał w zarządach i radach nadzorczych należących do niego spółek akcyjnych. Od 1934 do 1936 r. współkierował Mazowiecką Spółką Wydawniczą, wydającą dzienniki „Wieczór Warszawski” i „ABC – Nowiny Codzienne”, był także w Radzie Związku Wydawców Polskich Dzienników. Po latach spędzonych w gremiach kierowniczych obcych firm podjął w 1937 r. własną działalność gospodarczą i najpóźniej na początku 1938 r. stał się współwłaścicielem i równocześnie dyrektorem administracyjnym istniejącej od 1922 r. fabryki obrabiarek „Pionier” w Warszawie. Twórcą przedsiębiorstwa i jego kierownikiem był inżynier Tadeusz Blauth. Głównie jego staraniom fabryka zawdzięczała dynamiczny rozwój, co doceniały władze, przyznając mu w 1935 r. Złoty Krzyż Zasługi za wkład w organizację polskiego przemysłu. Firma szczyciła się produkcją wyrobów wysokiej jakości, głównie na potrzeby armii. „Pionier” specjalizował się w produkcji obrabiarek, maszyn do produkcji amunicji oraz części do samolotów bojowych.

24 kwietnia 1924 r. Kwiatkowski poślubił Marię Bożydar Horodyńską. 13 lipca 1925 r. urodziła się im córka Julinka, która jednak żyła tylko dwa dni. Szczególnie tragiczny był dla Kwiatkowskiego rok 1939. 16 lutego zmarła jego żona, 4 października – matka, w następstwie pozornie niegroźnej rany odniesionej 25 września, w czasie ostatniego bombardowania Warszawy, a 27 listopada udar serca po przejściach wojennych spowodował zgon teściowej Izabeli Horodyńskiej.

W 1939 r. Jerzy Kwiatkowski stracił trzy najbliższe mu osoby, dlatego całą energię, jak sam o tym pisze7, skierował na pracę zawodową w „Pionierze”, który skonfiskowany przez Niemców, znalazł się pod niemieckim zarządem komisarycznym. W celu utrzymania produkcji zachowano jednak stare kierownictwo. W fabryce obrabiarek zawiązała się komórka ZWZ-AK, której organizatorem był Jerzy Terpiłowski, prokurent i szef księgowości. W ten sposób Kwiatkowski, który również działał w ruchu oporu, stał się w warunkach konspiracyjnych podkomendnym swojego pracownika. W piwnicach fabryki zorganizowano konspiracyjną strzelnicę, a za pieniądze wyasygnowane przez Kwiatkowskiego z zakładowej kasy skupowano broń. W późniejszym okresie pod pozorem produkcji dla Niemców wyrabiano zamki do pistoletu maszynowego „Błyskawica”. Fabryka funkcjonowała do wybuchu powstania warszawskiego. Na początku drugiej dekady sierpnia 1944 r. Niemcy wywieźli maszyny, a zabudowania podpalili.

Kwiatkowski nie był świadkiem zagłady „Pioniera”, ponieważ już 18 lutego 1943 r. został zatrzymany w swoim gabinecie na terenie fabryki, pod zarzutem przynależności do ruchu oporu. Po spisaniu personaliów w siedzibie niemieckiej policji bezpieczeństwa przy al. Szucha, został osadzony w więzieniu na Pawiaku. 25 marca 1943 r. wywieziono go do KL Lublin, gdzie otrzymał numer obozowy 8830, który przez najbliższych 485 dni zastępował mu imię i nazwisko. W obozie umieszczono go na III polu więźniarskim i przydzielono obowiązki ogrodnika. Od listopada 1943 do wiosny 1944 r. był pracownikiem obozowej kancelarii, a następnie zwykłym häftlingiem wykonującym ciężką pracę fizyczną. Kwiatkowski opuścił Majdanek 22 lipca 1944 r. w ostatnim transporcie więźniów. Po miesięcznym pobycie w Auschwitz został 29 sierpnia 1944 r. przeniesiony do KL Sachsenhausen. W podberlińskim obozie przydzielono go do komanda obsługującego Politische Abteilung (Oddział Polityczny), gdzie od września 1944 do kwietnia 1945 r. wykonywał obowiązki tłumacza. Został wyzwolony przez żołnierzy amerykańskich w trakcie marszu ewakuacyjnego 3 maja 1945 r. w okolicach Schwerinu w Meklemburgii.

Początkowo przebywał w Schwerinie, gdzie był świadkiem kapitulacji oddziałów niemieckich. Z nieskrywaną satysfakcją przyglądał się pośpiesznemu zdawaniu broni przez pokonany Wehrmacht. Następnie zamieszkał w Bordesholmie (Szlezwik-Holsztyn) w XV Zgrupowaniu Oficerskim na terenie brytyjskiej strefy okupacyjnej. Rozkazem z 5 listopada 1945 r. Kwiatkowski został przydzielony do Inspektoratu Samorządowego przy Sztabie Specjalnym 1 Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka, administrującej w ramach brytyjskiej strefy okupacyjnej częścią Niemiec wzdłuż rzeki Ems nad granicą holenderską. W związku z tym zamieszkał w Haren an der Ems, przemianowanym na Maczków na cześć dowódcy polskiej jednostki wojskowej. Kierowany przez mjr. Adama Larysz-Niedzielskiego Sztab Specjalny, a więc także Kwiatkowski, opiekował się polskimi dipisami8, szczególnie licznymi w północnych Niemczech. W tym czasie pełnił również obowiązki zastępcy kierownika wydziału kulturalnego Zarządu miasta Maczków, był: wiceprezesem i radcą prawnym Związku byłych Więźniów Politycznych Więzień i Obozów Koncentracyjnych Niemieckich w brytyjskiej strefie okupacyjnej, przy którego powstaniu aktywnie uczestniczył, prezesem Międzynarodowego Stowarzyszenia Prawników DP w brytyjskiej strefie okupacyjnej oraz ważną postacią zawiązanego w 1946 r. Stowarzyszenia Kombatantów Polskich, jak również członkiem siedmioosobowej Polish Central Advisory Council w Blombergu, swego rodzaju polskiego przedstawicielstwa przy kwaterze głównej brytyjskiej Armii Renu.

W 1948 r. polska okupacja skrawka Niemiec dobiegała końca, a Maczków 10 września ponownie stał się Haren an der Ems. Kwiatkowski, jak wielu mu podobnych, nie zdecydował się na powrót do rządzonej przez komunistów Polski. Na miejsce stałego pobytu wybrał Stany Zjednoczone. W 1950 r. zamieszkał w Chicago, a w 1958 przeprowadził się do Nowego Jorku.

Na obcym mu amerykańskim gruncie szybko podjął aktywność zawodową. W Chicago znalazł zatrudnienie w fabryce klimatyzatorów. W Nowym Jorku został członkiem zarządu Pekao Trading Corporation i Linen Trading Inc., dzięki czemu mógł przyjeżdżać w sprawach służbowych do Polski. Łączył pracę zawodową z działalnością społeczną. W Chicago był członkiem zarządu organizacji zrzeszającej kombatantów z AK oraz członkiem zarządu i bibliotekarzem tamtejszego Stowarzyszenia Samopomocy Nowej Emigracji. Zajmował go również problem rozliczenia zbrodni niemieckich. W 1955 r. wszedł w skład Komitetu Kongresu Polonii Amerykańskiej do Spraw Odszkodowań, którego celem było zapewnienie rekompensat dla poszkodowanych przez nazizm. Organizacja bezskutecznie próbowała wpłynąć na władze amerykańskie w celu wykorzystania zamrożonych w czasie wojny kapitałów niemieckich na pomoc dla ofiar III Rzeszy.

Kwiatkowski kilkakrotnie występował w charakterze świadka. Zeznawał m.in. w austriackim dochodzeniu w sprawie okrutnego kapo Karla Galki z KL Lublin czy w postępowaniach prowadzonych przez polskich i niemieckich prokuratorów. Odegrał również pewną rolę w nagłośnieniu sprawy brutalnej nadzorczyni z Majdanka Herminy Braunsteiner-Ryan, co doprowadziło do jej ekstradycji z USA i skazania wyrokiem sądu w Düsseldorfie na karę dożywocia.

 

3 MAJA 1945 R. Jerzy Kwiatkowski odzyskał wolność. W przeciwieństwie do wielu byłych więźniów, pobytu w obozie koncentracyjnym zapomnieć nie chciał. Nie pozwalała mu na to pamięć o zamęczonych na Majdanku kolegach oraz poczucie sprawiedliwości. Jeszcze w niewoli obiecywał sobie, że uczyni wszystko, żeby zbrodniarzy z KL Lublin pociągnąć do odpowiedzialności karnej. W tym celu „przez cały czas pobytu na Majdanku, skrzętnie notowałem w pamięci fakty, zdarzenia obozowe, nazwiska oprawców, ich zwyczaje, zbrodnie, zarządzenia…” – zwierzył się w 1967 r. Stanisławie Gogołowskiej9.

Już 10 czerwca 1945 r. skierował ze Schwerinu do polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Londynie pismo zawierające nazwiska najbardziej okrutnych funkcjonariuszy obozowych wraz z opisem ich działalności na Majdanku i w Sachsenhausen, postulując wciągnięcie ich na listę poszukiwanych zbrodniarzy wojennych10. Niebawem w Bordesholm zaczął robić pierwsze notatki do szerszego opracowania. Pracę nad tym materiałem kontynuował po przeniesieniu się do Maczkowa. Najpierw opracował konspekt pamiętnika, który potem obudował treścią. Pisał w pośpiechu, zależało mu wtedy, żeby jak najszybciej przenieść na papier „wszystkie fakty i nazwiska, nim się je zacznie zapominać”11.

Spisywał wspomnienia w wyjątkowo trudnych warunkach. Maszyny do pisania użyczyli mu polscy harcerze, a za papier posłużyły blankiety znalezione w nieczynnym biurze firmy Münsterische Schiffahrts- und Lagerhaus-Aktien-Gesellschaft. Pracował w płaszczu i kapeluszu, ponieważ z braku opału w jego pokoju panowało dotkliwe zimno. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1945 r. pamiętnik był gotowy. Kwiatkowski pracę nad wspomnieniami okupił odmrożeniem palców, które trzeba było poddać długotrwałemu naświetlaniu lampą kwarcową.

Pamiętnik nie był jedynym tekstem wspomnieniowym Kwiatkowskiego. 8 kwietnia 1946 r. złożył obszerne zeznanie przed Polską Grupą Łącznikową dla Spraw Zbrodni Wojennych działającą przy dowództwie brytyjskiej Armii Renu w Bad Oeynhausen. Staraniem Państwowego Muzeum na Majdanku ukazało się ono drukiem pod tytułem Oskarżam12.

 

KWIATKOWSKI SPISYWAŁ wspomnienia z myślą o szerokim odbiorcy. Już w trakcie pierwszych prac nad relacją konsultował się z redakcją londyńskiego „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”, gdzie zasugerowano mu ożywienie tekstu wzmiankami z przeszłości autora i odniesieniami do jego życia osobistego. Nie wpłynęło to jednak w żadnym stopniu na ostateczną ocenę jego relacji. Anonimowy redaktor literacki pisma, któremu Kwiatkowski przesłał maszynopis z propozycją druku w odcinkach, uznał, że z tego, co otrzymał, „ani jedno słowo” nie nadaje się do publikacji. W tekście nie dostrzegł nic wartościowego, tylko fatalny styl i biedny język13.

Z przyczyn formalnych pamiętnikiem nie było zainteresowane niebędące oficyną wydawniczą Zrzeszenie Wydawców i Księgarzy Polskich z siedzibą w Hamburgu-Hamm. Z odmową spotkał się także w brukselskiej Polonii, londyńskiej Bibliotece Pamiętników czy Bibliotece Polskiej w Nowym Jorku. Ten ostatni wydawca tłumaczył się realiami rynku. W jego ocenie zapotrzebowanie w Stanach Zjednoczonych na polskojęzyczną literaturę obozową było tak nikłe, że każda taka inicjatywa wydawnicza z góry wydawała się skazana na niepowodzenie. Sugerowano przekład na język angielski, jednak Kwiatkowski nie dysponował odpowiednimi środkami, podobnie jak Zjednoczenie Polskie w Hanowerze, do którego zwrócił się o wsparcie. Również organizacje żydowskie nie wykazały żadnego zainteresowania jego wspomnieniami.

W 1956 r. Kwiatkowski udostępnił swój pamiętnik przebywającemu w Chicago Melchiorowi Wańkowiczowi. W przeciwieństwie do redaktora „Dziennika Polskiego” uznał on maszynopis za ciekawy, dający „pełny i kompletny materiał tyczący Majdanka” ze „świetnie przeprowadzoną linią jednostki”, zdolną do przetrwania nawet w nieludzkich warunkach obozu koncentracyjnego14. Jednak nawet ten wybitny i ustosunkowany pisarz nie potrafił wskazać Kwiatkowskiemu potencjalnego wydawcy.

Wszystko zmieniło się za sprawą spotkania z Edwardem Wohlfahrtem w marcu 1961 r. Ten były więzień KL Lublin i przedstawiciel warszawskiej Izby Handlu Zagranicznego, działając z ramienia warszawskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Majdankiem, poszukiwał w USA wsparcia finansowego dla projektu rekonstrukcji Kolumny Trzech Orłów, pierwszego upamiętnienia ofiar obozu. Od niego Kwiatkowski uzyskał ścisłe informacje o działalności Państwowego Muzeum na Majdanku i jego programie wydawniczym, który mógłby objąć jego relację15. Dwa miesiące później otrzymał wiadomość o dobrym przyjęciu jego wspomnień oraz wstępną obietnicę ich publikacji, nawet jeśli nie całości, to przynajmniej obszernych fragmentów16.

 

WSTĘPNĄ GOTOWOŚĆ do publikacji jego wspomnień Kwiatkowski przyjął ze zrozumiałą satysfakcją. W liście do Towarzystwa Opieki nad Majdankiem pisał:

 

Jestem zadowolony, że po 16 letnim błądzeniu Pamiętnik mój znalazł się wreszcie we właściwym miejscu i rękach. Nie chodziło mi o laury literackie (w razie wydania książki podałbym zamiast nazwiska autora mój nr 8830), ale po prostu o utrwalenie dla historii życia na Majdanku17.

 

Funkcjonujący w amerykańskich realiach Kwiatkowski sądził, że przygotowanie druku jego wspomnień jest kwestią kilku, najwyżej kilkunastu miesięcy. Dlatego z pewnym rozczarowaniem przyjął latem 1962 r. przesyłkę z kraju, w której – wbrew cichym nadziejom – nie było książki z jego relacją. Nie wiedział jeszcze, że właściwe prace redakcyjne musiały poprzedzić żmudne zabiegi formalne. Zainicjowany w 1961 r. proces wydawniczy okazał się przedsięwzięciem wyjątkowo czasochłonnym, a tom trafił do czytelników dopiero w grudniu 1966 r.

Przygotowania publikacji podjęło się Wydawnictwo Lubelskie, ściśle współpracujące z Państwowym Muzeum na Majdanku i mające w dorobku kilka tomów wspomnień byłych więźniów obozu koncentracyjnego w Lublinie. Opracowanie literackie (adiustację) tekstu powierzono Marii Skalskiej, natomiast stroną merytoryczną zajął się Czesław Kulesza, podobnie jak Kwiatkowski były więzień Pawiaka i KL Lublin, ówczesny wiceprezes Towarzystwa Opieki nad Majdankiem oraz dyrektor i redaktor naczelny Wydawnictw Naukowo-Technicznych w Warszawie.

W toku wieloetapowych prac redakcyjnych tekst Kwiatkowskiego uległ istotnym zmianom. Pomijając kwestię głębokich ingerencji stylistycznych, pamiętnik poddano obróbce merytorycznej. Część zmian wprowadzono za zgodą autora czy nawet na jego wyraźne żądanie. W późnej fazie prac nad książką Kwiatkowski zażyczył sobie np. aby uwzględniono jego wspomnienie Jana Zaprawy-Ostromęckiego, którego zabrakło w pierwszych wersjach maszynopisu18. Już wcześniej Kwiatkowski upoważnił redaktora merytorycznego (i dodatkowo Stanisława Zelenta) do „poprawek, skreśleń i wykropkowań”19. Jak wynika z listu do Zofii Murawskiej, kustosza w PMM, opiekunom tomu pozostawił wolną rękę w zakresie „sugestii cenzury”20, podobnie jak w kwestii ostatecznego brzmienia tytułu wspomnień funkcjonujących roboczo jako Pamiętnik z Majdanka lub po prostu Majdanek21. Stało się to także formalną podstawą uzupełnienia tekstu autorskiego o najnowsze ustalenia historyczne. W ten sposób powstająca książka przestawała być wyłącznie relacją jej autora z pobytu w obozie, a stawała się swoistym kompendium wiedzy o KL Lublin.

Już na wczesnym etapie prac sygnalizowano autorowi konieczność korekt. Niedatowana, ale pochodząca z tego okresu wewnętrzna notatka służbowa z kręgu Towarzystwa Opieki nad Majdankiem nie pozostawiała wątpliwości, że „kolega Kwiatkowski – poza poprawkami stylistycznymi – musi wyrazić zgodę […] na usunięcie nazwisk i danych, które mogłyby żyjącym jeszcze zaszkodzić np. podawania przedwojennej działalności politycznej lub okupacyjnej np. Str[onnictwa] Nar[odowego] lub NSZ” oraz „zastąpienie nazwisk prawdziwych zmienionymi w wypadku negatywnego charakteryzowania postaci”. Zastrzeżenia budziło łącznie ponad 100 fragmentów tekstu22.

Na ostateczny kształt książki miała również wpływ opinia jednego z bohaterów23 wspomnień Kwiatkowskiego, cieszącego się autentycznym autorytetem wśród byłych więźniów Majdanka – Stanisława Zelenta. Pierwszą garść uwag zgłosił autorowi osobiście w 1964 r. w czasie jego pobytu w Warszawie. Tuż po ich spotkaniu Kwiatkowski relacjonował, jak przy kolacji „przeorali cały pamiętnik”. Kwiatkowski, odczuwający wobec Zelenta szczególny szacunek za jego postawę w czasie pobytu w KL Lublin, wysoko ocenił jego wskazówki i przyjął je niemal w całości24. Do tematu wspólnej pracy nad tekstem powrócił w liście do dyrekcji PMM z 15 marca 1971 r.:

 

[…] kazał mi Stach przez 7 godzin czytać wszystkie – tak liczne – ustępy i wzmianki o Nim i gdzie były jakieś pochwały i superlatywy – kazał to skreślać. W wielu miejscach udało mi się kilka tych ustępów o nim „wytargować” i uratować przed skreśleniem25.

 

Po raz kolejny Zelent wypowiedział się w sprawie wspomnień Kwiatkowskiego w zamówionej przez Wydawnictwo Lubelskie recenzji. Wysoko ocenił ich wartość, jednak zarzucił autorowi „zbyt jednostronną” niekiedy ocenę ludzi i zdarzeń, których dokładnie autor nie znał. Szczególnie poważne zastrzeżenia miał wobec „jednostronnej i nietrafnej”, jego zdaniem, charakterystyki dr. Goldberga, któremu Ogrodnik z III pola przypisywał poważne zaniedbania wobec pacjentów26. Zelent oceniał żydowskiego lekarza zdecydowanie łagodniej:

 

Goldberg ciągle przeczuwał zbliżającą się śmierć i ciągle o tym mówił. Po prostu „wegetował” psychicznie przed śmiercią. Kwiatkowski po prostu nie znał bliżej Goldberga, dlatego osądza go skrajnie ostro tylko za to, że pozostawiał chorych pod opieką swego zastępcy, gdy zjawiali się SS-mani. Goldberg unikał gdzie tylko mógł spotkań z SS-manami, bo się bał śmierci i uważał, że jego zastępca (Polak) jest mniej narażony niż on – Żyd.

 

W konkluzji recenzent proponował skreślenie niesprawiedliwej oceny27. Redakcja przychyliła się do tej sugestii i kwestionowany fragment w wersji książkowej zmieniono. Podobnych ingerencji, mających na celu ochronę dobrego imienia więźniów lub inne względy personalne, było więcej. Kwiatkowski w posłowiu do wspomnień przyznał, że „w trzech wypadkach zmienił nazwiska osób wymienionych w pamiętniku, a w czterech wypadkach podał tylko inicjały”28.

Część ingerencji miała podłoże polityczne. Problematyka obozowa odgrywała dość istotną rolę w działaniach komunistów, dlatego nie było im obojętne, jakie treści docierały do społeczeństwa. Każda z przewidzianych do druku publikacji podlegała prewencyjnie szczegółowej ocenie, a wypowiedzi niezgodne z bieżącą linią PZPR usuwano z obiegu, względnie modyfikowano. Kwiatkowski, spisując wspomnienia, nie kierował się żadnymi ograniczeniami. Starał się jedynie możliwie dokładnie zrelacjonować zdarzenia, których był świadkiem, jak również oddać towarzyszące jemu i jego najbliższemu otoczeniu emocje. W ten sposób stworzył subiektywną, ale autentyczną i niezwykle sugestywną relację z Majdanka, która jednak ostro kontrastowała z obrazem obozu lansowanym w oficjalnych środkach przekazu. Forsowano tam m.in. jednostronne ujęcie społeczności więźniarskiej, spojonej cierpieniem i solidarną walką z niemieckim oprawcą. Niezgodny z tym wzorcem przekaz Kwiatkowskiego, ukazującego również konflikty rozdzierające różne grupy walczących o przetrwanie więźniów, musiał zostać złagodzony. Nawet wtedy jego perspektywa tak dalece odbiegała od obowiązującego schematu, że wydawca, wznawiając w 1988 r. wspomnienia, czuł się w obowiązku przestrzec przed błędnymi wnioskami z ich lektury. W odredakcyjnym wstępie pisano:

 

Z lektury książki Kwiatkowskiego Czytelnik może odnieść niekiedy mylne wrażenie, że gehennę życia obozowego stwarzali sami współwięźniowie – różnego rodzaju funkcyjni, rekrutujący się zazwyczaj spośród kryminalistów. Odpowiada na to sam Autor stwierdzając, iż właśnie cała perfidia i wyrafinowanie systemu obozowego polegało na tym, że jakże często esesmani czarną robotę udręczania, szykanowania i zatruwania życia więźniom pozostawiali różnym kreaturom spośród nich samych. Zagrożenie było więc podwójne – zabijali ludzie i zabijał system29.

 

Nie mogły się również ukazać krytyczne uwagi autora pod adresem sowieckiej rzeczywistości czy więźniów z ZSRR. Jego sposób ujęcia obozowego ruchu oporu także poddano pewnym ograniczeniom. W jednym z listów do kierownictwa Muzeum na Majdanku Kwiatkowski skarżył się na, jego zdaniem, całkowicie nieuzasadnione i niesprawiedliwe ingerencje w opis działalności Armii Krajowej. Obszerne fragmenty usunięto tylko dlatego, że, jak mu nieoficjalnie wyjaśniono, w jego relacji zabrakło podobnych passusów poświęconych komunistom30.

Część tych zmian zaprowadzono na poziomie redakcji, jednak ostateczna ocena tekstu, a tym samym zgoda na publikację należała do urzędników cenzury. Formalnie wydawca Kwiatkowskiego podlegał lubelskiej ekspozyturze Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk i od jej kontrolerów zależało dopuszczenie 485 dni na Majdanku do druku31. Jednak ocenę zgodności wspomnień z przepisami przeprowadzono częściowo w warszawskiej Centrali. Być może wobec twardego stanowiska lubelskiej cenzury32 Kulesza interweniował osobiście u szefa GUKPPiW. Wskazuje na to jego pismo do Wilhelma Strassera, któremu „nadużywając do końca [jego] cierpliwości” przekazał – i to zapewne nie po raz pierwszy – 10 stron z „przedyskutowanymi wczoraj poprawkami do miejsc wymagających uzgodnienia w książce Jerzego Kwiatkowskiego”33. Jeszcze tego samego dnia uzyskał decyzję Głównego Urzędu i natychmiast „kopie uzgodnionych […] poprawek” przekazał do Lublina34. Już 17 sierpnia przesyłka znalazła się na biurku sekretarza redakcji w lubelskiej oficynie, który polecił redaktorowi prowadzącemu uzyskanie dzięki decyzji z Warszawy „możliwie szybkiego” zwolnienia tekstu przez wojewódzki UKPPiW w Lublinie35.

 

WSPOMNIENIA Jerzego Kwiatkowskiego trafiły do księgarń pod koniec 1966 r. Dla niewielkiego Wydawnictwa Lubelskiego było to ważne wydarzenie, dlatego w celu odpowiedniego nagłośnienia tytułu udostępniono „niemal wszystkim czasopismom w Polsce i dziennikom” egzemplarze recenzyjne36. Również media emigracyjne stosunkowo dużo uwagi poświęciły wspomnieniom. Łącznie w prasie krajowej i zagranicznej ukazało się kilkadziesiąt bez wyjątku pochlebnych omówień i recenzji 485 dni na Majdanku.

Po raz pierwszy książkę Kwiatkowskiego odnotowano na łamach „Życia Warszawy” 4 lutego 1967 r. w rubryce Książki tygodnia. Jej gospodarz, ceniona dziennikarka Beata Sowińska, gorąco rekomendowała „wstrząsające” 485 dni na Majdanku. Podstawowym walorem tomu była, w jej ocenie, „obfitość szczegółów” unaoczniających czytelnikowi „w całej wyrazistości infernalny obraz dnia codziennego na Majdanku – z tym wszystkim, co składało się na koszmarną obozową rzeczywistość”37. Dzień później w „Kierunkach”, piśmie społeczno-kulturalnym katolików, ukazało się w całości poświęcone książce omówienie Elżbiety Rosiak38. Publicystka akcentowała, że dotychczasowe publikacje Wydawnictwa Lubelskiego o Majdanku „nie orientowały się tak dokładnie w całej machinie obozowej”, jak nowo wydany tom. Wysoki poziom umysłowy autora, jego zmysł obserwatorski i rozwaga w ocenie, co utrwalić w swojej relacji, stanowią o sile tekstu. Opis pracy w kancelarii obozowej Rosiak uznała za posiadający „największą wymowę oskarżycielską”.

Krajowym recenzentkom wtórował z Londynu Wiesław Wohnout, który wspomnienia Kwiatkowskiego uznał za dzieło wręcz pomnikowe, „świadectwo trwalsze niż wszelkie marmury i spiże”39. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Kwiatkowski stworzył jeden z najważniejszych tekstów literatury okupacyjnej, na miarę wspomnień Leona Wanata lub Anny Czuperskiej, czy nawet Dni letargu Adama Grzymały-Siedleckiego40, któremu w żadnej mierze nie ustępował, ani „pod względem napięcia ideowego”, ani obiektywizmu.

Właśnie na ten ostatni walor wspomnień zwrócił również uwagę Janusz Jasieńczyk na łamach londyńskich „Wiadomości”41. „Wielka rzeczowość i dokładność bez pedanterii, żywy język i obrazowość opisów bez histerii, wszechstronność w doborze szczegółów i obiektywizm w ocenie zachowania się ofiar i oprawców”, wszystkie te zalety 485 dni na Majdanku skłoniły go do określenia ich „klasycznym dziełem pamiętnikarstwa”. Sądził nawet, że ta: „wzorowa, realistyczna anatomia hitlerowskiego ludobójstwa” może stać się narzędziem budowania lepszej przyszłości. Wierzył, że jej przekład na język niemiecki i wprowadzenie w Niemczech tytułu do kanonu lektur szkolnych stałoby się potężnym instrumentem w walce o dusze tamtejszej młodzieży. W przypadku polskiego odbiorcy książka miała jeszcze inną rolę do odegrania. Nie chodziło tylko o jej oczywisty walor poznawczy, ale ludzką więź, którą udało się Kwiatkowskiemu połączyć współczesnego czytelnika z więźniami Majdanka. Siła oddziaływania 485 dni na Majdanku jest, zdaniem Jasieńczyka, tak duża, że w trakcie lektury rodzi się „coraz silniejsza solidarność z ofiarami przemocy, podziw dla ludzkiej dobroci, jakiej nie brak było – jak wykazuje pamiętnik – nawet w obozie zagłady” i jednocześnie „wdzięczność losowi, który nam oszczędził opisanych makabrycznych przeżyć”.

Przywołane opinie to tylko kilka reprezentatywnych przykładów większej liczby głosów prasowych42. Znamienne, że o ile w prasie popularnej szeroko komentowano 485 dni na Majdanku, to w specjalistycznych periodykach wspomnienia Kwiatkowskiego właściwie pominięto milczeniem. Jedynie Zofia Murawska na łamach „Zeszytów Majdanka” przedstawiła wnikliwą ocenę dzieła43. Jej głos jest tym cenniejszy, że wyszedł spod pióra badaczki na co dzień zajmującej się historią obozu koncentracyjnego w Lublinie. Recenzentka potrafiła więc dostrzec atuty książki, które dla mniej obeznanego czytelnika nie były oczywiste. Wiedziała, że „obdarzony niezwykłą zdolnością obserwacji i fenomenalną pamięcią” autor zebrał w książce, jak nikt inny przed nim, „ogromne bogactwo faktów”, zarówno tych o wielkim i mniejszym znaczeniu, jak i codziennych drobiazgów, z których zbudował zadziwiająco precyzyjny obraz rzeczywistości obozowej. W innym miejscu mówi wręcz o „misternej mozaice życia obozowego, ukazanego w różnych aspektach i odcieniach”. W jej ocenie 485 dni na Majdanku należałoby raczej nazywać encyklopedią obozu koncentracyjnego w Lublinie niż zwyczajnym tekstem wspomnieniowym. Murawska wiedziała, że wspomnienia Kwiatkowskiego dla badań nad historią KL Lublin są tekstem o znaczeniu zasadniczym. Powątpiewała tylko, czy przeciętny czytelnik, a przecież on był głównym adresatem wielotysięcznego nakładu książki, doceni jej wartość. Jej obawy okazały się nieco na wyrost, ponieważ dla wszystkich zainteresowanych problematyką KL Lublin, bez względu na ich profil zawodowy, dzieło Kwiatkowskiego stało się lekturą pierwszego wyboru.

Wszyscy recenzenci podkreślali ogromną wartość poznawczą 485 dni na Majdanku. Autor zbierał w pełni zasłużone pochwały za fenomenalną „pamięć, wolę i odwagę”. Wskazywano przy tym jego biegłą znajomość języka niemieckiego, co miało bezpośrednie przełożenie na jego sytuację w obozie, a w konsekwencji – na kształt wspomnień. Niemniej istotne znaczenie miał czas powstania relacji. Spisując swoje przeżycia w 1945 r., Kwiatkowski miał je jeszcze w świeżej pamięci, co pozwoliło mu „wnikliwie i drobiazgowo” oddać codzienność więźniów Majdanka. Potwierdził to zresztą on sam, kiedy przyznał, że powróciwszy po latach do swoich zapisków, odniósł wrażenie, jakby czytał słowa kogoś obcego. Dopiero dłuższa lektura tekstu przywołała w jego pamięci dawno zatarte obrazy i twarze44.

Recenzentom wspomnień Kwiatkowskiego udało się uchwycić zasadniczy ich walor: autentycznej i drobiazgowej relacji człowieka, który nie tylko od podszewki poznał Majdanek, ale który potrafił zrelacjonować ogrom indywidualnych i zbiorowych tragedii rozgrywających się każdego dnia w KL Lublin, jak również ukazać istotę mechanizmu masowej zagłady. Niewielu było równie dobrze zorientowanych i przenikliwych świadków historii, dlatego z miejsca podchwycono pomysł publikacji nadesłanych ze Stanów Zjednoczonych wspomnień. Byli więźniowie zrzeszeni w Towarzystwie Opieki nad Majdankiem oraz kierownictwo Muzeum na Majdanku zadali sobie dużo trudu, żeby przekonać do tego decydentów. Nie było to łatwe, ponieważ wspomnienia zawierały obszerne fragmenty wykraczające poza granice dopuszczonego w ówczesnej Polsce dyskursu. Zapewne nie pomagała również biografia ich autora, przedwojennego oficera, ziemianina, walczącego z bolszewikami w 1920 r. antykomunisty, członka AK i emigranta. Odbiór tomu przez recenzentów, a przede wszystkim powodzenie wśród czytelników dowodzi, że trud włożony w publikację opłacił się, nawet jeśli z przyczyn systemowych odbiegała ona nieco od pierwowzoru.

Pamiętnik Kwiatkowskiego był nawet omawiany 22 grudnia 1969 r. na forum Izby Reprezentantów Kongresu USA przez Romana Pucinskiego, kongresmena polskiego pochodzenia45. Informowano o tym we wrześniu 1970 r., przy okazji czwartej wizyty Kwiatkowskiego na Majdanku, na łamach „Sztandaru Ludu”46. Fragment wspomnień dotyczący masakry Żydów 3 i 4 listopada 1943 r. został przedrukowany w przygotowanej w Stanach Zjednoczonych zbiorówce Biografia byłych więźniów politycznych niemieckich obozów koncentracyjnych47.

 

W 1970 R. wobec znikomej dostępności książki w księgarniach Kwiatkowski, nawiązując do wcześniejszych uzgodnień, zgłosił propozycję dodruku jego wspomnień. Obłożone innymi zobowiązaniami Wydawnictwo długo wstrzymywało się z ostateczną decyzją. W międzyczasie stanowisko Kwiatkowskiego wyewoluowało od zwykłego wznowienia do pomysłu edycji znacznie poszerzonej o obszerne fragmenty poświęcone: procesom zbrodniarzy z Majdanka, powojennym losom opisanych we wspomnieniach kolegów, historii „Pioniera” i walk jego pracowników w czasie powstania warszawskiego, jak również pomocy społeczeństwa dla więźniów KL Lublin. Drugie wydanie miało być poprawione także w warstwie dokumentacyjnej. Kwiatkowski szczycił się tym, że w opinii zawodowych historyków jego pamiętnik uchodził za szczególnie rzetelny, a zamieszczone tam dane pokrywały się zasadniczo z zachowaną dokumentacją aktową. Niemniej spisywane z pamięci wspomnienie nie mogło być wolne od usterek typowych dla wszelkiej literatury pamiętnikarskiej. Część wychwyconych błędów Kwiatkowski zamierzał usunąć m.in. we fragmentach poświęconych tzw. transportom chorych. Problem tysięcy wyniszczonych pracą więźniów zwożonych na Majdanek z obozów w Rzeszy znał doskonale, ponieważ jako pracownik kancelarii rejestrował ich dane w kartotekach KL Lublin. Kilkanaście miesięcy później nadal znakomicie pamiętał atmosferę towarzyszącą przybyciu tych specyficznych transportów, jednak nie dysponując notatkami, nie był w stanie odtworzyć dokładnie ich kolejności i liczebności, dlatego zawierające nieścisłości fragmenty chciał zastąpić nowym tekstem opartym na literaturze przedmiotu.

W rozszerzonej formule książka nigdy się nie ukazała, a prace utknęły w 1976 r. na etapie kompilacji dawniejszych i świeżo nadesłanych tekstów. Pomysł reedycji powrócił w 1980 r. Jednak przesłana do Kwiatkowskiego propozycja wznowienia książki, której podstawą byłoby wydanie z 1966 r., ewentualnie uzupełnione i poprawione przez autora, pozostała bez odpowiedzi z powodu śmierci adresata48. Zmarł on w Morris w New Jersey w lutym 1980 r. Wznowiono więc w 1988 r. jego wspomnienia w niemal niezmienionym kształcie w nakładzie 30 tysięcy egzemplarzy.

Reedycja485 dni na Majdanku cieszyła się równie dużym zainteresowaniem co pierwsze wydanie i równie szybko jej nakład się wyczerpał. W konsekwencji jedna z najważniejszych relacji poświęconych KL Lublin i jeden z bardziej znaczących tekstów literatury obozowej dostępny był do tej pory wyłącznie w obiegu antykwarycznym.

 

PRZEKAZYWANY czytelnikom tom nie jest przedrukiem edycji z 1966 r., jak to się stało w przypadku wydania z 1988 r., ale zasadniczo nowym opracowaniem. Wypada jeszcze raz przypomnieć, że poprzednia publikacja 485 dni na Majdanku związana była z licznymi kompromisami. Zgodę na druk uzależniono od usunięcia względnie zmiany fragmentów zakwestionowanych przez cenzurę. Część z tych ingerencji, nawet dla Kwiatkowskiego, który miał pewne zrozumienie dla ówczesnych realiów, poszła za daleko i w toku prac nad drugą edycją zażądał ich cofnięcia. Tych prac nigdy nie sfinalizowano. Nie powstał nawet ujednolicony tekst rozszerzony zgodnie z zamysłem autora, więc publikacja takiego materiału nie jest możliwa.

Państwowe Muzeum na Majdanku uznało, że najlepszym rozwiązaniem będzie wydanie wspomnień Kwiatkowskiego w pierwotnym kształcie, wolnych od redakcyjnych zmian, poprawek, cięć i dopisków, także bez większych upiększeń stylistycznych.

Język, którym Kwiatkowski operował w 1945 r., jest dużo surowszy niż w wydaniu książkowym z 1966 r., ale przez to bardziej autentyczny. Lepiej oddaje pióro bardzo wykształconego, ale w niemieckojęzycznych szkołach autora, jak również czas i okoliczności powstania dzieła. Pisanego w pośpiechu przez dojrzałego mężczyznę, po dwóch latach spędzonych w obozach koncentracyjnych, poważnie kontuzjowanego w ostatnich tygodniach wojny, który w lodowatym pokoju skostniałymi z zimna palcami wystukiwał na użyczonej mu grzecznościowo maszynie historię dramatu więźniów niemieckiego obozu koncentracyjnego w Lublinie.

 

Maj 2018 r.

Wojciech Lenarczyk

1 Centralne Archiwum Wojskowe (dalej: CAW), Odrzucony wniosek o odznaczenie Krzyżem Niepodległości 21 VI 1938, CV Jerzego Kwiatkowskiego, bp.

2 E. Biedrzycki, Kwiatkowski Stanisław (1862–1925), [w:]Polski słownik biograficzny, t. 16, red. E. Rostworowski, Warszawa 1971, s. 364–365.

3 Odpis patentu oficerskiego Kwiatkowskiego zob. CAW, Akta Personalne 14498, bp.

4 W korespondencji z wiedeńskim Kriegsarchiv twierdził, że oficjalne zaszeregowanie stanowiło zaledwie przykrywkę dla jego właściwych obowiązków oficera szyfrowego. Por. Hoover Institution Library & Archives (dalej: HILA), Jerzy Kwiatkowski Papers: kolekcja 75059 (dalej: Jerzy Kwiatkowski Papers), box oversized, file #5, Pismo J. Kwiatkowskiego do dyrekcji Kriegsarchiv z 2 III 1972, bp.

5 Chronologia służby wojskowej w armii austriackiej za świadectwem służby wystawionym przez Kriegsarchiv na podstawie zachowanej tam dokumentacji. Zob. HILA, Jerzy Kwiatkowski Papers, box oversized, file #5, Dienstzeitbestätigung [potwierdzenie czasu służby], 25 IV 1972, bp. Dalsze szczegóły w liście Kwiatkowskiego do kierownictwa tejże instytucji z 2 marca.

6 Rumunom nieobca była myśl aneksji Pokucia, którą zarzucono dla utrzymania dobrych stosunków z Polską. 25 VIII 1919 r. wycofano ostatnie oddziały wojskowe.

7 Archiwum Państwowego Muzeum na Majdanku (dalej: APMM), Zbiór pamiętników, relacji i ankiet byłych więźniów (dalej: Pamiętniki i relacje), VII/M-8, J. Kwiatkowski, Rozstanie z ojczyzną, k. 10. Na podstawie tego tekstu ustalenia w całym akapicie.

8 Dipis – skrót od DP, „displaced persons” (osoby przemieszczone). Osoby wywiezione w czasie II wojny światowej na przymusowe roboty do III Rzeszy lub uwolnione z obozów koncentracyjnych, które znalazły się poza swoim państwem.

9Z dr J. Kwiatkowskim o jego książce „485 dni na Majdanku” rozmawiała St. Gogołowska, „Kultura i Życie” 1967, nr 48, s. 4, tygodniowy dodatek do „Sztandaru Ludu” 1967, nr 229, s. 4.

10 APMM, Spuścizny, XXIV-7, Spuścizna J. Kwiatkowskiego, t. 4, k. 1–3.

11 HILA, Jerzy Kwiatkowski Papers, box 1, file #7, Pismo J. Kwiatkowskiego do Zarządu Głównego Towarzystwa Opieki nad Majdankiem z 11 VIII 1961, bp.

12 J. Kwiatkowski, Oskarżam, [w:]Jesteśmy świadkami: wspomnienia byłych więźniów Majdanka, wybór i wstęp C. Rajca, E. Rosiak, A. Wiśniewska, Lublin 1969, s. 407–448. Fragment przedrukowano w języku angielskim w miesięczniku „Poland” 1970, nr 1, s. 19.

13 Zob. J. Kwiatkowski, Od Autora, [w:] tenże, 485 dni na Majdanku, Lublin 1966, s. 492–493.

14 APMM, Pamiętniki i relacje, VII/M-8, List M. Wańkowicza do J. Kwiatkowskiego z 22 VII 1956, bp.

15 J. Kwiatkowski, Od Autora…, s. 494.

16 HILA, Jerzy Kwiatkowski Papers, box 1, file #7, List E.L. Wohlfahrta do J. Kwiatkowskiego z 22 V 1961, bp.; zob. także APMM, Spuścizny, XXIV-7, Spuścizna J. Kwiatkowskiego, t. 3, Pismo J. Kwiatkowskiego do A.M. Bonieckiego z 10 VII 1961, k. 67.

17 HILA, Jerzy Kwiatkowski Papers, box 1, file #7, Pismo J. Kwiatkowskiego do Zarządu Głównego Towarzystwa Opieki nad Majdankiem z 11 VIII 1961, bp.

18 Archiwum Państwowe w Lublinie (dalej: APL), Wydawnictwo Lubelskie, sygn. 650, k. 112–115. Zob. również list J. Kwiatkowskiego do C. Kuleszy z 15 IX 1965, zachęcający go do „umieszczenia w pamiętniku trochę narracyjnych wiadomości o Was na II polu” jako uzupełnienia tekstu autorskiego dotyczącego III i IV pola więźniarskiego. APMM, Spuścizny, XXIV-1, Spuścizna C. Kuleszy, bp.

19 APL, Wydawnictwo Lubelskie, sygn. 650, Pismo J. Kwiatkowskiego do Wydawnictwa Lubelskiego z 31 VII 1963, k. 3.

20 APMM, Spuścizny, XXIV-1, Spuścizna C. Kuleszy, Pełnomocnictwo z 31 VII 1963, bp; tamże, XXIV-7, Spuścizna J. Kwiatkowskiego, t. 3, List J. Kwiatkowskiego do Z. Murawskiej z 3 V 1974, k. 117. Zastrzegł jednakże, że wszelkie zmiany będą mu jednak przedłożone do ostatecznej akceptacji.

21 APMM, XXIV-1, Spuścizna C. Kuleszy, List J. Kwiatkowskiego do C. Kuleszy z 5 II 1965, bp. Zob. np. APL, Wydawnictwo Lubelskie, sygn. 650, Umowa wydawnicza na publikację Pamiętnika z Majdanka podpisana z Zygmuntem Kwiatkowskim, bratem i pełnomocnikiem autora, 16 III 1964, k. 11.

22 APMM, Spuścizny, XXIV-1, Spuścizna C. Kuleszy, bp. Autorem notatki był najprawdopodobniej C. Kulesza, ponieważ przechowywany w archiwum Hoovera dokument o identycznej treści, datowany na wrzesień 1962 r., opatrzony jest jego odręcznym podpisem.

23 Z korespondencji Kwiatkowskiego wynika, że konsultował wspomnienia na etapie przedredakcyjnym oprócz Zelenta z jeszcze kilkoma byłymi więźniami.

24 HILA, Jerzy Kwiatkowski Papers, box 1, file #7, List J. Kwiatkowskiego do C. Kuleszy, z 14 X 1964, bp.

25 APMM, Spuścizny, XXIV-7, Spuścizna J. Kwiatkowskiego, t. 3, k. 3.

26 Por. s. 81 w niniejszej edycji.

27 APL, Wydawnictwo Lubelskie, sygn. 650, Stanisław Zelent, Opinia o Pamiętniku z Majdanka, luty 1965, k. 63–69.

28 J. Kwiatkowski, Od Autora…,s. 495.

29Od Redakcji, [w:] J. Kwiatkowski, 485 dni na Majdanku, Lublin 1988, s. 6.

30 APMM, Spuścizny, XXIV-7, Spuścizna J. Kwiatkowskiego, t. 3, Pismo J. Kwiatkowskiego do Dyrekcji PMM z 26 VI 1971, k. 21.

31 Zob. APL, Wydawnictwo Lubelskie, sygn. 650, Wniosek Wydawnictwa Lubelskiego o zezwolenie na druk 485 dni na Majdanku z 6 I 1966, k. 67.

32 Zob. uwagę Marii Skalskiej w sprawie zażegnanego „niebezpieczeństwa przełamania całej książki z powodu ingerencji UKP”. APL, Wydawnictwo Lubelskie, sygn. 650, List M. Skalskiej do A. Moskaty z 17 VIII 1966, k. 83.

33 APMM, Spuścizny, XXIV-1, Spuścizna C. Kuleszy, List C. Kuleszy do W. Strassera z 16 VIII 1966, bp.

34 Tamże, Pismo C. Kuleszy do R. Dunina z Wydawnictwa Lubelskiego z 16 VIII 1966, bp.

35 APL, Wydawnictwo Lubelskie, sygn. 650, k. 82.

36 Tamże, Pismo Wydawnictwa Lubelskiego do W. Dąbrowskiego, pełnomocnika J. Kwiatkowskiego, z 17 II 1967, k. 96.

37 B. Sowińska, Przeciw niepamięci, „Życie Warszawy” 1967, nr 30, s. 3.

38 E. Rosiak, 485 dni na Majdanku, „Kierunki” 1967, nr 6, s. 8.

39 W. Wohnout, Pomnik, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” 1967, nr 33, s. 2.

40 L. Wanat, Za murami Pawiaka, przedm. P. Gojawiczyńska, Warszawa 1958; A. Czuperska-Śliwicka, Cztery lata ostrego dyżuru: wspomnienia z Pawiaka 1940–1944, Warszawa 1965; A. Grzymała-Siedlecki, Sto jedenaście dni letargu (wspomnienia z Pawiaka z lat 1942/1943), Kraków 1965.

41 J. Jasieńczyk, Anatomia ludobójstwa, „Wiadomości” 1968, nr 11, s. 5. Artykuł przedrukowany w „Obywatelu Amerykańskim”, „Polaku Amerykańskim” i „Głosie Narodu” 1968 (6 czerwca), bp.

42 Ważniejsze artykuły krajowe: S. Wygodzki, Majdanek w oczach pamiętnikarza, „Nowe Książki” 1967, nr 7, s. 418; K. Mórawski, Jerzy Kwiatkowski: 485 dni na Majdanku, „Mówią Wieki” 1967, nr 9, s. 37–38; Leg., Majdanka dni zwyczajne [rec. 2 wydania], „Sztandar Ludu” 1988, nr 223, s. 6. Ważniejsze artykuły zagraniczne: H. Heinsdorf, „Świat koncentracyjny” w perspektywie, „Nowy Świat” 1967, nr 121, s. 3; J.P. [J. Przyłuski], Jeszcze jedna, ale inna książka o niemieckich obozach koncentracyjnych, „Dziennik Związkowy (Zgoda)” 1967 (30 września), s. 6; H. Joffe, Majdanek. 3 listopada 1943 roku, „Nowiny Kurier” 1969 (31 listopada), s. 7; L. Kirkien, 485 dni w Majdanku, „Kronika” 1970, nr 7, s. 2.

43 Z. Murawska, Jerzy Kwiatkowski, 485 dni na Majdanku, „Zeszyty Majdanka”, t. II (1967), s. 233–237.

44 J. Kwiatkowski, Od Autora…, s. 494.

45 R.C. Pucinski, “485 days at Majdanek” by Jerzy Kwiatkowski, „Congressional Record” 1969, no. 216, vol. 115, s. E11055–E11056. Omówienia: J. Zaprawa-Ostromecki, Congressional Record Cites Poles Diary – Documentary On Nazi Horrors, „Post Eagle” 1970, nr 6, s. 1, 11; [ba], Hon. Roman C. Puciński EntersKwiatkowski Book, „Post Eagle” 1970, nr 10, s. 4.

46 JAG [D. Gudebska], Losy obozowego pamiętnika, „Sztandar Ludu” 1970, nr 226, s. 4.

47 J. Kwiatkowski, Erntefest – Dożynki, [w:]Biografia byłych więźniów politycznych niemieckich obozów koncentracyjnych, t. 1, kom. wyd. K. Odrobny, S. Pawłowska, A. Kwarta [i in.], Filadelfia 1974, s. 149–153.

48 APL, Wydawnictwo Lubelskie, sygn. 651, List I. Cabana, dyrektora i redaktora naczelnego Wydawnictwa Lubelskiego, do J. Kwiatkowskiego z 13 XI 1980, k. [7].

NOTA EDYTORSKA

Jerzy Kwiatkowski w posłowiu 485 dni na Majdanku napisał, że korzystając z pobytu w USA mecenas Hanny Romer-Pannenko, przekazał pamiętnik do Polski jako materiał archiwalny dla Muzeum na Majdanku. Maszynopis przechowywany w Państwowym Muzeum na Majdanku (dalej: PMM) liczy 173 karty, nośnikiem 80 kart (z numeracją 26–93) są odwrocia różnych formularzy niemieckiej firmy transportowej. W spuściźnie tego autora w archiwum PMM znajduje się ponadto maszynopis liczący 380 kart, a także korespondencja dotycząca głównie drugiego, zmienionego i niezrealizowanego, wydania.

Kwiatkowski podczas prac nad drugim wydaniem, czym zajmować się miała z ramienia Muzeum kustosz Zofia Murawska, wspominał, iż ma wszystkie bruliony od pierwszych lapidarnych notatek przed pisaniem pamiętnika. W Hoover Institution Library & Archives (dalej: HILA) przy Uniwersytecie Stanford w Stanach Zjednoczonych, gdzie autor 485 dni na Majdanku zdeponował w 1975 i 1976 r. większość swojego osobistego archiwum, przechowywane są trzy edytorsko ważne przekazy jego wspomnień: maszynopisy zawierające 173, 380 i 448 kart (z sygnaturami: box 2, file #9 Czystopis nr 1; box 3, file #10 Wspomnienia str 1–386; box 4, file #12 Wspomnienia 2 tomy, obok fotokopii pierwopisu). Pięć wyżej wymienionych maszynopisów z PMM i HILA nazwano w skrócie przekazami 173, 380 i 448, w zależności od potrzeby dodając informację o miejscu przechowywania.

W bardzo obszernym dossier w Stanford zarchiwizowano także: pierwsze luźne notatki do książki, niepełny przekaz 380 z wydzielonymi fragmentami usuniętymi przez cenzurę, odbitki szczotkowe 485 dni na Majdanku i kserokopię takich odbitek z naniesioną korektą, oprawione w formie książki fotografie przekazu 173 PMM oraz korespondencję dotyczącą pierwszego wydania.

Porównanie pięciu przekazów archiwalnych pozwala stwierdzić, że najkrótszy przekaz 173 to kompletny tekst wspomnień z 1945 r. Na ostatniej karcie Kwiatkowski zapisał: „Bordesholm – Maczków, Boże Narodzenie 1945”. Pisany jednostronnie bez interlinii, na maszynie bez polskich znaków tekst zachowany jest w dwóch nieidentycznych egzemplarzach w archiwum PMM i archiwum HILA. Karty 1–45 w Hooverze zawierają dopiski i skreślenia, te z Majdanka – dużo mniej zmian, pisane są na czystym papierze. Karty 46–173 mają w obu przekazach identyczny układ tekstu, stanowią de facto jeden maszynopis. Na wielu kartach (zwłaszcza 106–145) autor doklejał od jednego do kilku pasków maszynopisu z uzupełnieniami, a także wprowadzał poprawki odręczne. Maszynopisy różnią się dopiskami, np. w egzemplarzu skierowanym do Polski Kwiatkowski wyjaśnił, co oznaczają nazwy miejscowości Bordesholm i Maczków. Zapewne autor pisał przez kalkę, a skoro starał się o druk wspomnień, rozsyłając maszynopis, nie dziwi, że dysponował pieczołowicie opracowanymi jego kopiami.

W egzemplarzu zostawionym sobie (173 HILA) autor pociął karty i wkleił w nie pisane na maszynie czerwonymi wersalikami śródtytuły. W trakcie prac nad drugim wydaniem Kwiatkowski wzmiankował Murawskiej, że przy przepisywaniu pamiętnika w Lublinie w formie wymaganej przez drukarnię po prostu opuszczono podtytuły. Oznacza to, że przekaz 173 PMM jako niezawierający śródtytułów nie trafił do przepisania w drukarni. Co najważniejsze, przekaz 173 HILA zawiera sześć obszerniejszych i pięć zdaniowych fragmentów, które Kwiatkowski wyciął nożyczkami z wersji podanej do Polski. Głównie są to passusy zawierające opinie na temat Rosjan czy Ukraińców.

Przekaz liczący 380 kart to przepisany przekaz 173 PMM, kopia wykonana najprawdopodobniej przez maszynistkę na początku lat 60. z interlinią półtora wiersza, a więc na potrzeby opracowania redakcyjnego książki. Egzemplarz PMM nie zawiera prawie żadnych uwag odręcznych poza poprawkami literówek, jest to odbitka przez kalkę. Oryginał maszynopisu (przekaz 380 HILA) przesłano Kwiatkowskiemu z bardzo licznymi oznaczeniami: niebieską kredką podkreślono fragmenty newralgiczne z punktu widzenia cenzury. Adresat dołączył do niego karteczkę: „Egzemplarz ze stylistycznymi poprawkami u Kuleszy”. Być może podkreślenia pochodziły od Czesława Kuleszy, który przygotował w ten sposób kolegę na to, z czego będzie musiał zrezygnować w trakcie obróbki redakcyjnej. W egzemplarzu znalazły się też pisane ręką Kwiatkowskiego poprawki, m.in. uwzględniające Pawła Dąbka, więźnia z IV pola, działacza PPR, a w l. 60 dyrektora Wydawnictwa Lubelskiego.

Przekaz liczący 448 kart zawiera już tekst po odróbce redakcyjnej, ulepszeniach stylistycznych, z drobnymi odręcznymi poprawkami nanoszonymi ręką Kwiatkowskiego. Uzgadniany jest pod względem numeracji z przekazem 380. Przekazowi 448 towarzyszą dwie wersje maszynopisu posłowia, tekst liczący 9 oraz 6 kart. Krótsza, finalna wersja zachowała się w przekazie 380 PMM.

Celem wydawcy, Państwowego Muzeum na Majdanku, było odtworzenie autorskiego tekstu, wolnego od cenzury, dopisków i skreśleń zainicjowanych przez kolegów ogrodnika z III pola czy nieuzasadnionych ingerencji redakcyjnych. Jako podstawę wydania wybrano wobec tego pierwopis, czyli jedyny kompletny przekaz 173 przechowywany w Instytucie Hoovera. Uznano, że konieczne jest opatrzenie wspomnień komentarzem, wydanie ma wobec tego charakter popularnonaukowy.

 

ZAMIERZENIEM wydawcy było minimalne ingerowanie w tekst wspomnień Jerzego Kwiatkowskiego. By jednak współczesny czytelnik mógł je przeczytać i zrozumieć, konieczne okazało się kilka zmian. Autorski maszynopis poddano uwspółcześnieniu pod względem pisowni, interpunkcji i typografii. Zmieniono na obowiązujący zapis rzeczowników takich jak: „pyramidy, thuje, delycja, shorty, aljanci”, przyimków: „nademną, pozatem, przyczem, z za”, skorygowano także do form współczesnych odmianę następujących wyrazów: „temi, gołemi, szerokiemi, skrzypiącemi, dwuskrzydłowemi, anglossascy, szyji, kancelarji”. Tu i dalej podano wybór reprezentatywnych przykładów oryginalnej, błędnej pisowni.

Poprawiono literówki, błędy ortograficzne oraz te wynikające z przepisywania na maszynie. Wprowadzono łączny zapis cząstki „nie” z imiesłowami (nie przespanej, nie dopinające). Dużą literą konsekwentnie zapisano nazwy narodowości (niemiec, żyd), nazwy miejscowości (Śląsk cieszyński), instytucji (politechnika warszawska), małą – nazwy stopni członków SS na Majdanku (Hauptscharführer, Untersturmführer), funkcji członków SS (Feldführer, Rapportführer, Blockführer), funkcji więźniów (Kapo, Blockschreiber, Lagerältester), nazwy broni (Empi) czy lekarstw (Coramina, Cardiosol). Wobec kilku różnych wersji pisowni „izba chorych, Izba chorych, Izba Chorych” ujednolicono zapis do małych liter. Pozostawiono bez cudzysłowów zapis niemieckojęzycznych nazw obozowych („Blockführerstube”, „Gärtnerei”) oraz nazw komand („Leichenträger”, „Unterkunft”). Zachowano dużą literę w niemieckojęzycznych nazwach instytucji obozowych, nawet w wypadku odmiany przez przypadki (w Schreibstubie). Rozróżniono natomiast pisownię niemiecką pojęć „Fluchtpunkt, Totenmeldungen, Bauhof” od wersji spolszczonej zapisywanej małą literą „fluchtpunkt, totenmeldungi, na bauhofie”. Komentarza wymaga użycie terminu „komando”, polskojęzycznej nazwy grupy roboczej więźniów. W maszynopisie nad formą w rodzaju nijakim przeważa forma w rodzaju żeńskim „komenda” („Nie wolno nam na placu rozmawiać z więźniami z obcej komendy”; „…w komendzie Leichenträger…”). Autor jednak używa tego słowa także na określenie poleceń oraz komendy (dowództwa) obozu. By ułatwić lekturę, zdecydowano się na pisownię w rodzaju nijakim.

Ujednolicono zapis dat miesięcznych i rocznych. Uwspółcześniono i poprawiono zapis liczebników (50-ka, 17tego, o 5-ej, 30-to letni mężczyzna, 3-y dniowej), sprowadzonych do cyfr arabskich, cyframi rzymskimi konsekwentnie zapisano numery pól obozowych. Zachowano dominujący w maszynopisie zapis cyfrowy. Rozpisano tylko skróty nieoczywiste, używane częściej w końcowych partiach tekstu (LÄ → lagerältester, Polit. Abt. → Politische Abteilung), jako nierozpisane pozostawiono m.in.: inż., dr, kpt, m, km, kg, ZWZ, SS-man.

W przeciwieństwie do wydań książkowych sporadycznie ingerowano merytorycznie w treść 485 dni na Majdanku. Zdecydowano się na ujednolicenie i poprawienie zapisu nazwisk SS-manów i więźniów funkcyjnych, które autor znał z wymowy (Thuman → Thumann, Misch → Müsch, Burzer → Birzer, Mussfeld → Mußfeld, Weiss → Weiß). Zmieniano tylko te nazwiska, które bywają komentowane w korespondencji osób pracujących nad tekstem z autorem (np. „Stanisław Górecki” zapisano jako „Eustachy Gorecki” zgodnie z zaleceniem zawartym w liście Stanisława Zelenta do Kwiatkowskiego) lub ich właściwy zapis potwierdzają dokumenty obozowe (Gossberg → Gosberg).

Jeżeli chodzi o zmiany stylistyczne, ingerowano jedynie tam, gdzie pozostawienie błędu czy niezręczności uniemożliwiłoby zrozumienie tekstu. Obecne wydanie może zostać uznane za niedopracowane pod względem redakcyjnym, ale w innym wypadku nasze postępowanie nie różniłoby się od naszych poprzedników, którzy głęboko ingerowali w tekst. Wzorowana na języku niemieckim składnia autora zapewne przekonała ich, że działali w dobrej wierze. Odrębna sprawa to inny obecnie, dużo mniej dowolny, standard opracowania edytorskiego i wydawniczego tekstu, mającego w pierwszej kolejności rangę źródła historycznego. Świadomie nie ingerowano wobec tego w następujące grupy niedociągnięć stylistycznych, które czynią język obozowy (lagersprache) Kwiatkowskiego bardziej autentycznym:

– szyk wyrazów w zdaniu – umieszczenie orzeczenia na końcu wypowiedzenia lub przed podmiotem: „Zastanawiam się, jak ja moje śliczne futro na elkach z wydrowym kołnierzem odnajdę”, „Zaczynają fruwać koce w powietrzu [...]”,

– nagminne powtórzenia: „Wobec rozwiązania kilku bloków pozostali jedynie blokowi na swoich pustych blokach”, „[…] ja wyciągam ukradkiem moją flanelę i ja też rzucam na ogólny stos”,

– skróty myślowe: „Odczytanie 700 ludzi trwa”, „Wieczorem spadł znów termometr poniżej zera”,

– maniery językowej autora, np. używanie zdrobnienia „buciki” wobec obuwia obozowego, ma ono jednak zresztą charakter ironiczny, akcentujący specyfikę szykany,

– niezręczności stylistyczne, kolokwializmy i wulgaryzmy: „Widzimy więźniów [...] uginających się i ledwo wleczących pod ciężarem jednego siennika”, „kapo [...] ma do nas przemówienie po niemiecku”, „proszę, by spowodował Zielińskiego”,

– właściwe dla języka obozowego stosowanie przyimków: „nie wolno na blok wchodzić w ciągu dnia”.

Przekaz 173 HILA autor zatytułował Majdanek, przekaz 380 HILA i oprawione w formie książki fotografie 173 PMM – Wspomnienia,w korespondencji używał określenia „wspomnienia” lub „pamiętnik”. Kwiatkowski zaakceptował propozycję redakcji i już przekaz 448 HILA podpisał 485 dni na Majdanku. Niniejsze wydanie nosi zatem tytuł nadany w 1966 r. W maszynopisie wybranym jako podstawa wydania pojawiają się autorskie śródtytuły. Zdecydowano się także na zaproponowany w pierwodruku podział 485 dni… na trzy nadrzędne części, odpowiadające obozowym zatrudnieniom autora jako ogrodnika, kancelisty i pomocy podwórzowej. Bardzo długie akapity poddano segmentacji, kierowano się kryterium merytorycznym, nowy temat wyznacza akapit lub większą całostkę.

Wprowadzono współczesną interpunkcję, co oznaczało na ogół wydzielenie przecinkami zdań podrzędnych oraz imiesłowów nieodmiennych, oddzielenie przecinkami przydawek, a rzadziej – zamianę nawiasów na przecinki lub odwrotnie. W przytoczeniach komend lub zapisach dialogów wprowadzono pytajniki lub wykrzykniki.

Najpoważniejszą ingerencją pod względem typografii było wydzielenie graficznie dialogów zapisywanych jako cytaty krótkie. Sporadycznie zdecydowano się przenieść za przytoczenie wprowadzające słowo „powiedział”, „krzyknął”. Ujęte w cudzysłów tytuły książek, filmów, piosenek, utworów literackich sprowadzono do kursywy. Czcionką pochyłą oznaczono wyrażenia obcojęzyczne, nie rozciągnięto jej jednak na język niemiecki, faktycznie podstawowy w obozie. Autorskie wyróżnienia przez podkreślenie linią i rozstrzelony druk sprowadzono do tego ostatniego. Maszynowe ukośniki // zastąpiono nawiasami okrągłymi.

Zdecydowano się na opatrzenie 485 dni na Majdanku komentarzem. Sam Kwiatkowski tłumaczy w nawiasach niektóre cytaty z języka niemieckiego, a także omawia niektóre terminy i pojęcia obozowe. W kilku miejscach przesunięto jego objaśnienia do pierwszego wystąpienia danego słowa lub odesłano do dalszej partii tekstu. Występujące w tekście wyrażenia niemieckojęzyczne zostały wyjaśnione w słowniku zamieszczonym na końcu książki. Objaśnienia rzeczowe oraz tłumaczenia wyrazów obcych z innych języków umieszczono w przypisach dolnych. Skupiono się na tym, co nie wynika z kontekstu, objaśniano np. te nazwiska, tytuły, nazwy czy realia, które są istotne z punktu widzenia wspomnień (za takie uznano np. nazwisko Maxa Reinhardta, ale nie Wiecha – Stefana Wiecheckiego). Odrębną grupę stanowią objaśnienia rzeczowe dotyczące Majdanka. W celu zbudowania linii czasu i ułatwienia czytelnikowi lektury narrację autorską uzupełniono o informacje zaczerpnięte z dokumentacji aktowej. W pojedynczych przypadkach przypisy korygują chronologię wydarzeń podawanych przez autora; tam, gdzie było to możliwe, próbowano dopełnić wspomnienia o daty dzienne. Poza tym nie ingerowano w nieścisłości dotyczące historii obozu.

Niniejsze wydanie nie zawiera odautorskiego posłowia, które towarzyszyło edycjom z 1966 i 1988 r. Kwiatkowski umieścił tam informację o okolicznościach powstania i pisania pamiętnika, starań o druk. Wiadomości te, rozszerzone o kontekst biograficzny, wykorzystano w przedmowie.

 

Dorota Niedziałkowska

PODZIĘKOWANIA

Dziękujemy wszystkim instytucjom i osobom, które przyczyniły się do zebrania informacji o Jerzym Kwiatkowskim i przygotowania niniejszej edycji. Szczególnie wdzięczni jesteśmy Hoover Institution Library & Archives przy Uniwersytecie Stanford w Stanach Zjednoczonych za wsparcie finansowe, które umożliwiło przeprowadzenie kwerendy i badań nad zdeponowaną tam spuścizną autora 485 dni na Majdanku oraz pozyskanie skanów zdjęć z albumu fotograficznego, reprodukowanych w niniejszej książce.

Pani prof. Janinie Kwiatkowskiej-Korczak składamy podziękowania za udostępnienie rodzinnego archiwum (drzewa genealogicznego Kwiatkowskich), a panu Krzysztofowi Szcześniewskiemu – za odnalezienie i udostępnienie zdjęcia ojca w towarzystwie Jerzego Kwiatkowskiego i Albina Marii Bonieckiego.

 

Państwowe Muzeum na Majdanku

I

Witają nas wrony

– Alles aussteigen!

Tymi okrzykami zostaliśmy zaalarmowani po 18-godzinnej jeździe w wagonach towarowych. Słyszymy przekręcanie kluczy w kłódkach zawieszonych przy naszych drzwiach, gwałtowne odsunięcie drzwi. Widzimy przed wagonami chmarę SS-manów. Słyszymy nawoływanie do pośpiechu: „Los, los!” i już zaczynają SS-mani uderzać kolbami tych starszych więźniów, którzy nie potrafią dość sprężyście wyskoczyć z półtorametrowej wysokości na tor kolejowy. Wyskakują z mego wagonu: rektor Politechniki Warszawskiej, inż. Kazimierz Drewnowski, prof. med. dr Mieczysław Michałowicz, lekarze dr Jastrzębski i dr Zembrzuski, inż. Witold Sopoćko i inni, a regens warszawskiego seminarium duchownego, ks. dr Roman Archutowski, dostaje tak potężne uderzenie kolbą w kark, iż zatacza się pod koła wagonu. Wreszcie cała 50 z naszego wagonu wysiadła. Ustawiają nas piątkami i każą się brać każdej piątce pod ręce. Przyjechało nas około 700 mężczyzn i 400 kobiet.

Rozglądam się – jesteśmy na dworcu towarowym w Lublinie, a więc wysłano nas na Majdanek – a wczoraj mówili na V oddziale transportowym Pawiaka w Warszawie „wtajemniczeni” SS-mani, że transport odchodzi do Oświęcimia. Odetchnąłem, gdyż Oświęcim miał już podczas swego półtorarocznego istnienia wyrobioną markę1 – a Majdanek został dopiero przed 3 miesiącami przeistoczony z obozu jenieckiego i żydowskiego na obóz koncentracyjny, więc ma jeszcze kartę niezapisaną2.

 

Świta. Nastaje pochmurny, mroźny poranek 26 marca 1943 r. Nad kolumnami, ustawiającymi się i ruszającymi wolno naprzód, krążą kraczące wrony. Sąsiad mój powiada:

– Witają one nowe ofiary!

Przechodzimy przez śpiące miasto, gdzieniegdzie wczesny przechodzień przystaje i wita nas smutnym spojrzeniem, i milcząco kiwa głową. Kroczymy wolno z naszymi tobołami, gęsto obstawieni SS-manami, którzy trzymają empi (maszynowe pistolety), gotowe do strzału – a poza tym prowadzą kilkadziesiąt wilków, dogów i dobermanów na smyczy. Po kilku kwadransach dochodzimy do obozu – widzimy setki drewnianych bloków położonych niedaleko szosy prowadzącej z Lublina do Chełma. To jest Majdanek!

Ustawiają nas przed jakimś barakiem i czekamy, kobiety idą dalej. Widzimy więźniów w szarych ubraniach w niebieskie pasy, w strasznie wynędzniałym stanie, uginających się i ledwo wleczących pod ciężarem jednego siennika. Ktoś z naszej grupy uspokaja, że to prawdopodobnie rekonwalescenci po tyfusie. Ktoś znów radzi, by zjeść posiadane zapasy żywnościowe, bo wszystko zabierają, ale nikt nie daje temu wiary. Nadchodzi kilku SS-manów (których stopni nie rozróżniam) i każą nam wejść do pustego baraku. Tam musimy się szybko rozebrać i w ręku trzymać przedmioty wartościowe oraz szelki względnie pasek do spodni. Stoimy nadzy i czekamy. Wierzeje baraku stajennego są na wylot otwarte, dostajemy gęsiej skórki. Czekamy może godzinę. Wreszcie zaczynają odczytywać listę transportową i każą wyczytanym przechodzić na drugą stronę baraku. Odczytanie 700 ludzi trwa. Wywołani rozstajemy się z naszymi ubraniami i zapasami żywności, które nie zostały ani nazwiskiem, ani numerem oznaczone. Zastanawiam się, jak ja moje śliczne futro na elkach3 z wydrowym kołnierzem odnajdę. W nowej grupie czekamy znowu. Ustawiają stolik, przy którym się rejestrujemy, dostajemy numery tłoczone na blasze z pociętych puszek konserwowych.

Dostaję nr 8830. Stosownie do wezwania oddaję moje złote spinki do depozytu. Więzień mówiący wybitnie żydowskim akcentem ze zdziwieniem, a może pewną zachłannością w tonacji głosu, pyta, czy to prawdziwe złoto, zatrzymuje spinki w garści i woła już następnego więźnia, mówiąc mi przez ramię, iż spinki zapisane będą do mego depozytu, pod moim numerem, ale ani nawet numeru mojego nie notuje. Medalik mój srebrny z Matką Boską Częstochowską, który dostałem, wyruszając na I wojnę światową, rzuca więzień o typie żydowskim na ziemię jako rzecz bezwartościową. Rejestracja, a raczej odbieranie depozytów, pochłania znów sporo czasu. Dygoczę na całym ciele, a mięśnie moje kurczą się, rozprężają i drgają. Wreszcie każą nam przechodzić grupami po 100 osób do łaźni. Biegniemy nadzy i boso po zmarzniętej ziemi do sąsiedniego budynku oddalonego o około 100 metrów. W zimnej szatni siedzi kilku fryzjerów więźniów, Żydów słowackich, którzy strzygą włosy na głowie, wąsy, pod pachami i na całym ciele. Podczas tego zabiegu pytamy o warunki bytu na Majdanku. Wszyscy odpowiadają, że jedyne wyjście z Majdanka prowadzi przez komin. Słucham tylko jednym uchem, gdyż tuż przed wyjazdem z Pawiaka dostałem od brata kartkę, w której mi doniósł, że Puc (tak mnie żartobliwie przezywano w rodzinie) „za 3 tygodnie wyzdrowieje”. Po ostrzyżeniu, co dość długo trwa, wpędzają naszą grupę w pośpiechu i z krzykami do łaźni. Pod każdym natryskiem staje 2–3 ludzi. Mydło i ręczniki nasze zostały przy naszych rzeczach. Pod gorącą wodą ogrzewamy się, mimo że okna łaźni są wszystkie otwarte. Dostajemy maść siarkową do natarcia głowy i pachwin przeciwko wszom. Następuje przydział ubrań. Z jednego stosu dają koszule, z drugiego kalesony, z innych skarpetki, spodnie, marynarki, półbuciki na drewnianych podeszwach i czapki. Ale pożal się Boże – jak to wygląda – skąd wzięto te setki i tysiące łachmanów-ubrań? Wdziewamy koszule i kalesony na mokre ciała. Koszule są przeważnie dziecinne i nie dopinają się na szyi, wszystkie są bez guzików; wielu z nas dostaje trykoty damskie lub spodenki kąpielowe zamiast kalesonów. Tak samo trzeba brać ubrania, jak popadną, bez przymierzania. Drewniaki są nieparzyste i niejednemu nie wchodzą na nogi. Ja dostaję tak duże drewniaki, iż spadają mi z nóg. Dostałem spodnie z bawełny koloru kakao z łatami na obu kolanach i siedzeniu – ale tak ciasne, że nie mogę ich zapiąć. Ponieważ fryzjer oglądał moje przyzwoite szelki i radził mi, by je mu oddać, bo mi je w łaźni i tak odbiorą, więc muszę niedopinające się spodnie w garści trzymać. Spodnie sięgają do pół łydek i mają po obu stronach namalowane olejną farbą czerwone lampasy. Nie mam czym zapiąć koszuli na piersi, za to otrzymuję marynarkę zupełnie nową, ale niestety letnią na jedwabnej podszewce i tylko z jednym guzikiem. Czapka nie zachodzi na głowę i siedzi na samym czubku.

Na pół ubranych, z ubraniami przewieszonymi na ręku, wypędzają nas na dwór, gdzie nasza setka kończy się ubierać i usiłuje buciki jakoś do nóg przymocować. Stoimy z gołymi piersiami i stygniemy na mrozie. Zauważam, że wszystkie marynarki mają na plecach namalowane farbą olejną czerwoną grubą linię pionową, a po jednej i drugiej stronie litery K i L wielkości około 15 cm. Łaźnia jest oczywiście ze wszystkich stron obstawiona SS-manami. Mniej więcej koło południa pędzą nas pod eskortą do niedaleko położonego I pola obozu. Każą maszerować wyrównanymi piątkami. Przed bramą z drutu kolczastego do pola I stoi mały blokhauz Blockführerstube, w którym się mieści warta blockführerów. Wychodzą oni i zaczynają liczyć wkraczające piątki. Kto nie maszeruje w szeregu, nie mogąc np. dać sobie rady z opadającymi drewniakami, dostaje od SS-manów batami po głowie i plecach. Zamknęła się za nami brama obozu koncentracyjnego…

 

Prowadzą nas przed blok 17. Tam znów czekamy. Wskazują nam latryny na otwartym placu i pouczają, iż wzdłuż drutów kolczastych okalających I pole biegnie strefa śmierci, tj. pas szerokości około 5 m odgrodzony jednym tylko drutem kolczastym na wysokości 80 cm. Po przekroczeniu tej przegrody strzelają posterunki, umieszczone na wieżyczkach stojących zewnątrz na 4 rogach pola, do więźniów zbliżających się w ten sposób do właściwych drutów. Zasieki składają się z 2 płotów z drutu kolczastego wysokości około 3 m, w odstępie około 2,5 m między sobą. Przestrzeń między oboma płotami jest wypełniona plecionką z drutów, które są pociągnięte na ukos, tj. od podstawy jednego płotu do najwyższego rzędu drutów na drugim płocie. Plecionka ta nazywa się Stolperdraht. Na wewnętrznym płocie są, na porcelanowych izolatorach, umieszczone co 20 cm przewodniki elektryczne z prądem wysokiego napięcia. W razie przecięcia takiego przewodu odzywa się dzwonek alarmowy w Blockführerstube. Na słupach są umieszczone co 10 m silne lampy po około 500 świec z kloszami koncentrującymi promienie na teren drutów. Posterunki na wieżyczkach mają poza tym ruchome reflektory. Pas śmierci oraz strefa między oboma płotami jest wysypana białym wapiennym tłuczniem, aby w nocy odbijała się każda sylwetka ludzka na białym tle.

Wreszcie puszczają nas do bloku 17. Jest to pusty blok mieszkalny – jedna duża sala, stoją w niej nowe łóżka – trzypiętrowe bez sienników. Okna i drzwi jak w domach mieszkalnych. Po chwili ogrzewamy blok temperaturą własnego ciała i zaczyna nam się robić ciepło. Przy stole zasiada kilku więźniów pracujących w Lagerschreibstube i zaczynają wypełniać dość obszerne kwestionariusze: z zawodem, wykształceniem, imionami rodziców, nazwiskiem panieńskim matki, adresem własnym, osoby, którą należy zawiadomić na wypadek śmierci, znajomością języków, rysopisem, ilością chorych zębów, datą aresztowania, przynależnością do stronnictw politycznych itd. Praca dość mozolna, wymagająca pewnej ilości tłumaczy, którzy potrafią rozmówić się z tłumem więźniów najrozmaitszych narodowości. Wśród sporządzających tzw. Aufnahme jest znany literat Pomirowski, który udziela nam poufnych wskazówek, iż nie należy podawać zawodów oficerskich, adwokatów, bo ci są przede wszystkim tępieni. Dowiadujemy się od niego z grubsza o trybie życia obozowego. Ci, którzy się zarejestrowali, mają się ustawić przed blokiem – a tam mróz. Zaczynamy więc kombinować i ustawiać się wciąż do kolejek formujących się przed stołami – a w miarę zbliżania się do stołu wycofujemy się.

Po otrząśnięciu się z pierwszych wrażeń stoimy z rektorem Drewnowskim i prof. Michałowiczem między łóżkami, patrzymy na nasze przebranie, które by określić można: przeszarżowaną maskaradą na Lumpenball. Kiwając głową, powiadam do nich:

– Ładnie my wyglądamy.

Obaj milcząco patrzą przed siebie. Raptem gaśnie światło na bloku. SS-man pyta, kto jest elektrykiem. Zgłasza się oberwus-magnificencja, zdobywa skądś drabinę i po 10 minutach zajaśniało światło. Teoretyk wykładający na wydziale elektro-inżynierii zdał egzamin praktyczny! Podczas rejestracji przychodzi kilkakrotnie lagerältester I pola (najstarszy więzień), Niemiec, z batem w ręku, który bez żadnych powodów stale wymyśla nam zachrypniętym głosem od „Scheisspolacken” (zasr… Polacy). Ogarnia nas bezsilna wściekłość.

 

Wieczorem skończyła się rejestracja – wyprowadzają nas z bloku i dowiadujemy się, że mamy przejść na III pole, gdzie ma być gorzej niż na I polu. Znów ustawianie się piątkami, liczenie na placu, przechodzenie przez bramę I pola, gdzie blockführer liczy, wchodzenie na III pole, gdzie znów blockführer przy takiej samej bramie liczy.