Podejrzana - Michał Łowicz - ebook + książka

Podejrzana ebook

Michał Łowicz

4,0

Opis

Michał Łowicz po raz drugi przybliża nam kulisy pracy stołecznych policjantów. Autor jest jednym z nielicznych twórców kryminałów, którzy znają tę dziedzinę od kuchni, przez lata pracował bowiem jako policyjny psycholog tworzący portrety psychologiczne sprawców.

Powieść „Podejrzana” to solidna porcja policyjnej harówki w wykonaniu podkomisarza Krzysztofa Musera znanego w środowisku jako Pomidor. Warszawski półświatek wcale nie jest taki duży, dlatego drogi głównych bohaterów znanych z poprzedniej powieści Zniknieni, znów się krzyżują. Tym razem zachłanność złodzieja wznieca tak bujną intrygę, że sięga ona w najgłębsze zakątki policyjnych archiwów. Czasami o sukcesie w śledztwie decyduje przypadek, ale gdy zbiegów okoliczności jest więcej, mamy do czynienia z przeznaczeniem. Jeżeli walka z nim jest możliwa, to tylko w wykonaniu zdesperowanej kobiety. Wszystko to w scenerii, perfekcyjnie opisanej współczesnej Warszawy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 334

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (5 ocen)
2
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PODEJRZANA

1

Copyright: Wydawnictwo Penelopa

Copyright: Michał Łowicz

Redakcja: Andrzej Michałowicz

Skład: Marta Górska

Projekt okładki: Marta Górska

Wydanie pierwsze

Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN 978-83-62908-08-0

Warszawa 2015

Wydawnictwo Penelopa

Jerzy Moraś

ul. Grażyny 13/7

02-548 Warszawa

Tel.: (22) 440 82 58

www.penelopa.pl

2

MICHAŁ ŁOWICZ

PODEJRZANA

Nierozwiązana zagadka z akt POLSKIEJ POLICJI

Zawarte w książce

wątki oparte są na faktach

3

Z tej książki dowiesz się prawdy o kobietach.

4

I.

W pomieszczeniu panował półmrok, ale pomimo nikłego

natężenia światła łatwo było zauważyć gabinetowy wystrój

wnętrza. Ciemne meble hołdowały tradycji wiktoriańskiej,

chociaż niewiele miały wspólnego ze Zjednoczonym

Królestwem. Za to obrazy ciasno ozdabiające ściany mogły

być chlubą niejednej arystokratycznej rezydencji. Zapewne

były, bo ich wiek i kunszt dało się ocenić na pierwszy rzut

oka. Ciężkie kotary okienne nie przepuszczały zza okna

żadnych dźwięków i widoków. Stojąca w rogu pokoju lampa

zwieńczona dużym klasycystycznym abażurem oświetlała

niewielką powierzchnię. Krąg żółtawego światła obejmował

stylową, obitą ciemną skórą sofę i zatopionych w jej fałdach

dwóch mężczyzn. Każdy trzymał w ręku ciężką szklaneczkę

o grubym dnie, a kołyszący się w naczyniu płyn dawał nikłe

refleksy - jedyny ożywczy element w tej scenerii.

- No, to mamy sprawę umorzoną. - Męski głos zabrzmiał

silnie, ale głucho, idealnie konweniując z wchłaniającym

go otoczeniem. Wypowiedzianym słowom towarzyszyło

energiczne puknięcie palcem w gazetę trzymaną na

kolanach. Trudno jednak było usłyszeć jakiekolwiek

emocje. Tak jakby stwierdzenie dotyczyło rzeczy od dawna

spodziewanej.

- Z powodu nie wykrycia sprawców?

Pytanie wydobyło się z głębi drugiej części sofy.

Korneliusz skwitował uwagę pobłażliwym kiwnięciem

głowy. Nie skomentował jednak ignorancji swojego

rozmówcy. Zwrócił natomiast uwagę na jego wschodni

zaśpiew i chociaż znali się długo, ciągle wyłapywał ten

akcent konstatując jak trudno pozbyć się takiej przypadłości.

5

- Pośrednio. Głównym powodem jest przedawnienie –

odparł.

- O... czyżby minęło już piętnaście lat? – Zdziwił się

ignorant.

- Jednak coś wiesz na temat polskiego prawa karnego –

skwitował z przekąsem Korneliusz. - A już zacząłem

w ciebie wątpić.

- Przypadek.

Mężczyzna o twarzy pooranej bruzdami zmarszczek za-

dławił się krótkim wybuchem śmiechu. Napad kaszlu jaki

spowodowało to zachłyśnięcie trwał kilkadziesiąt sekund.

Gdy udało mu się opanować skurcze tchawicy sięgnął po

chusteczkę i wytarł załzawione oczy.

- Zgodnie z umową, ostatnia rata. - Korneliusz wyjął

z wewnętrznej kieszeni marynarki białą kopertę i położył na

blacie niskiej dębowej ławy stojącej przed nimi. - Co teraz

będziesz robił?

- Szybko minęło te piętnaście lat. Nadspodziewanie

szybko. - Mężczyzna zignorował pytanie. Niedbale upchał

chusteczkę w butonierce i łakomie spojrzał na pakunek na

stole, ale nie sięgnął po niego.

- Umowa jest umową. Nie mogę utrzymywać cię w nie-

skończoność. I tak wygrałeś los na loterii. Jeden dzień pracy

ustawił cię na lata. - Korneliusz umoczył usta w złocistym

płynie. - Z mieszkania możesz korzystać, jest opłacone do

końca roku. - Przez chwilę trzymał uniesioną szklankę jak-

by chciał wznieść toast. Obserwował partnera, ale tamten

unikał wzroku starego.

Dzieliła ich spora różnica wieku, jednak na pierwszy rzut

oka trudno to było zauważyć. Starszy z mężczyzn, Korneliusz

Mazowiecki, na wzór Doriana Greya ubłagał czas, aby

6

się go nie imał. A może po prostu go przekupił inwestując

w styl życia i apanaże z tym związane. Opalona, wypoczęta

twarz, na której zaledwie rysowały się zmarszczki mimiczne

mogła występować w reklamie męskich kosmetyków.

Nienagannie przystrzyżone, szpakowate włosy świadczyły

o elegancji i skłonności do dbania o siebie. Pomimo późnej

pory mężczyzna prezentował się jakby dopiero co wyszedł

z atelier stylisty.

Jego gość mógłby reklamować skutki wszystkich

zabójczych używek dostępnych w oficjalnym i nieoficjalnym

obiegu. Rozbiegane oczy zdradzały jakiś wewnętrzny

niepokój, ale wbite w kąt kanapy ciało przypominało

katatoniczny stupor.

Jednym haustem wychylił zawartość szklanki i wyciągnął

zasuszoną dłoń sięgając po kopertę. Nie mówiąc ani słowa

opadł ponownie w wygodne siedzisko.

- Nie słyszę potwierdzenia.

Korneliusz nie spuszczał wzroku ze swojego gościa.

- Co mam powiedzieć..., że dziękuję za współpracę

i zgłosić się do pośredniaka?

- To, co masz w kopercie oszczędnym ludziom starczy-

łoby na rok.

- Nie jestem oszczędny.

W głosie chudego dało się wyczuć nutę irytacji.

- Twój wybór. Ja na twoim miejscu zmieniłbym styl ży-

cia.

W stwierdzeniu starszego z mężczyzn nie było tonu

mentorskiego.

- Nie jesteś na moim miejscu. - wątłe ciało wyprężyło się

w fotelu. - Mógłbyś chociaż raz okazać jakiś ludzki odruch.

- Co masz na myśli? - Spytał Mazowiecki.

7

Gdyby słowa mogły przybrać materialny kształt to ich

wilgotność wyniosłaby zero procent.

- Nie wiem. Chcesz tak po prostu się rozstać? Po tym co

dla ciebie zrobiłem? – Chudy zapiał jak kogut.

- Umowa jest umową - powtórzył stary. - Nie mam dla

ciebie innej pracy.

- Ale cały czas coś nas łączy.

- Od chwili kiedy sięgnąłeś po kopertę już nie.

- A gdybym przyszedł po następną? W ramach, pwiedz-

my, dotrzymania tajemnicy? - Młodszy z mężczyzn niemal

zwinął się w kłębek pod naporem spojrzenia starego.

- Czy ty próbujesz mnie szantażować?

Wypowiedziane słowa zawisły w półmroku pokoju jak

dym z jesiennego ogniska. Chudy zaczął oglądać sobie za-

niedbane paznokcie. Sięgnął ręką do kieszeni zniszczonej

marynarki, ale nic z niej nie wyjął. Dotarło do niego, że

przesadził, ale nie zamierzał się teraz wycofywać. Musiał

blefować, żeby przekonać się jakie ma szanse w tej roz-

grywce.

- Chcę tylko dalszej współpracy. Trzymanie języka za

zębami to też jakaś praca. Nie jestem murzynem, który zro-

bił swoje i można go w dupę kopnąć. - Wschodni akcent stał

się jeszcze bardziej wyraźny.

Podniósł wzrok, aby sprawdzić reakcję rozmówcy, ale

skrzyżowanie spojrzeń trwało zaledwie ułamek sekundy.

Reakcja była zawarta w słowach Korneliusza.

- Wyobraź sobie, że można. - Stary nie podwyższył głosu

nawet o pół decybela, ale ostrość jego słów mogła fizycznie

kaleczyć. - Jestem przekonany, że można wiele więcej, aby

takiej gnidzie wskazać gdzie jej miejsce.

Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale najwidoczniej w ostat-

8

niej chwili sie rozmyślił. Przez moment obracał w dłoniach

pustą szklankę, wreszcie odstawił ją na stolik i wstał z ka-

napy.

- Zrobisz jak będziesz chciał. Masz jedno podejście. Ry-

zykuj – dodał, nie patrząc na rozmówcę.

Młodszy z mężczyzn trwał na swoim miejscu w gro-

teskowej pozie. Splecione nogi sprawiały wrażenie jakby

za chwilę miały wyłamać się w kolanach. Nie kontrolował

skurczu, który spowił całe ciało. Milczał. W jego rozmyte

spojrzenie wkradła się ostrość, którą trudno było pomylić

z czymkolwiek. To był strach.

9

II.

Za każdym razem, gdy wchodziła na tę stronę czuła

podniecenie. Nie potrafiła ocenić czy większe napięcie

towarzyszyło przygotowaniom do emisji czy samej

ekspozycji. Plany na temat tego, że konkretnego dnia

wejdzie na stronę i zrobi pokaz towarzyszyły jej od samego

rana, czasami od poprzedniego wieczora, a niejednokrotnie

jeszcze dłużej. Lubiła przeciągać ten moment, bo dawał on

poczucie narastającego podniecenia i oczekiwania na coś

czego bardzo chce i pewności, że to osiągnie. Mogłoby

się wydawać, że właśnie ta intensywność w odczuwaniu

czekania przesądza o przewadze przygotowań nad realizacją,

ale nie było to takie jednoznaczne. Realizacja z kolei miała

w sobie coś gwałtownego, niekontrolowanego i dzikiego.

To właśnie te trudne do okiełznania i nazwania emocje

wyrównywały bilans odczuć i nie pozwalały zepchnąć

realizacji na drugie miejsce.

Każdorazowo starała się przygotować dla widzów coś

nowego, ekscytującego, coś co sprawiało, że jej emisja

natychmiast stawała się hitem i szybko osiągała poziom

powyżej tysiąca oglądających. Stało się tak za pierwszym

razem i było poniekąd jej znakiem firmowym. Dobrze

pamiętała ten swój debiut na stronie, podobnie zresztą jak

każdy występ, bo w końcu nie było ich tak wiele. Wolała

zdecydowanie przedkładać jakość nad ilość. Wiedziała,

że zbyt częste pokazywanie się szybko znudzi publikę

i pozbawi ją nieformalnego tytułu gwiazdy. Dozowała

więc swoją obecność na portalu, budując napięcie i zawsze

nadając jej artystyczny wymiar. Miała poczucie, że zna się

10

na facetach i umie nimi manipulować. Jak się okazywało

w sztuce manipulacji radziła sobie całkiem nieźle, ale

największym zaskoczeniem była dla niej ogromna ilość

komentarzy pochodzących od kobiet. Właśnie od kobiet.

Brała pod uwagę, że pod wieloma żeńsko brzmiącymi

nikami mogli ukrywać się podnieceni chłopcy, ale przecież

nie pod wszystkimi. Robiła więc furorę nie tylko wśród

mężczyzn, ale także wśród płci pięknej.

Cały ten splendor i towarzyszące mu emocje sprawiały,

że powracała do sieci z nowym pokazem i czuła się z tym

wszystkim jak filmowa gwiazda.

Podpięła kamerkę do komputera i ustawiła ją tak, aby

podczas pokazu nie demaskować swojej tożsamości.

Wolała korzystać z małej kamery internetowej niż z tej na

stałe wmontowanej do laptopa. Takie rozwiązanie dawało

większa swobodę prezentacji bez konieczności sięgania

do klawiszy w czasie, gdy była na wizji. Klawiaturę

umieściła poza kadrem, z prawej strony, tak aby mieć ją

na wyciągnięcie ręki. Monitor umieszczony na linii kamery

pozwalał idealnie kontrolować przekaz bez odwracania

głowy. Kilka wcześniejszych doświadczeń pozwoliło

na stworzenie takiego rozkładu urządzeń, który dawał

komfort koncentrowania się wyłącznie na tym co robiła

przed kamerą, bez rozpraszającego widzów poprawiania

czegokolwiek.

Przed wklepaniem w klawiaturę nazwy portalu podeszła

do okna, aby opuścić żaluzje. Zasłony zostawiła odsłonięte.

Dzięki temu światło ulegało rozproszeniu stwarzając

idealne warunki dla przetworników w kamerze. Szybko

zlustrowała wzrokiem tę część pokoju, która miała być tłem

podczas pokazu. Miała dwa powody, aby nie eksponować

11

zbyt dużo detali z wnętrza pomieszczenia. Po pierwsze

źle to wyglądało na wizji i zakłócało harmonię obrazu,

a po drugie mieszkanie nie było jej własnością i wiedziała,

że właściciel nie byłby zachwycony gdyby w jakiś

nieprawdopodobny sposób odkrył w internecie część swojej

“świątyni”. Oczywiście ujrzenie pokazu na żywo w sieci

przez głównego lokatora nie wchodziło, jej zdaniem, w grę.

Wolała jednak dmuchać na zimne. Wnętrze, w którym

przebywała, na razie czasowo, przypominało gabinet

żywcem przeniesiony z okresu secesyjnego. Ciężkie meble

i inne elementy wyposażenia pasowały do siebie i do ich

właściciela, ale niekoniecznie współgrały z jej pokazem

i jej wizerunkiem. Tylko obrazy, warte zresztą fortunę,

z ich ciemnymi barwami i batalistycznym nastrojem mogły

stanowić element identyfikacyjny. Więc jeżeli nie sam

właściciel, to ktoś z jego licznych znajomych mógł bez

trudu odgadnąć skąd przebiega transmisja. Pomimo tych

wszystkich niedogodności i ryzyk nie chciała robić pokazu

w sypialni, bo wydawało jej się to banalne i pozbawione

pikanterii. To tak jak z seksem, który, gdy wyjdzie z pieleszy,

to smakuje zdecydowanie inaczej.

Przy całym swym podnieceniu dziewczyna zachowywała

swoistą ostrożność i dbała o anonimowość swoją i swojego

otoczenia. Może to był wynik obcowania z tym mężczyzną,

który sponsorował jej nie tylko mieszkanie, ale też

zaspokajał liczne zachcianki. Mentor, choć dysponował

pieniędzmi niewyobrażalnymi dla swojej podopiecznej,

zawsze przebywał w cieniu. Nigdy nie przewijał się

w życiu publicznym, a już na pewno nie eksponował swojej

pozycji materialnej. Jak źrenicy oka strzegł też swoich

skarbów i chociaż domyślał się, że jego lokatorka buszuje

12

po gabinecie podczas jego nieobecności, to nie robił jej

z tego powodu specjalnych wyrzutów. Nie czuł z jej strony

zagrożenia. Ufał jej inteligencji i świadomości, że nadużycie

jego zaufania byłoby dla niej tragiczne w skutkach.

Przykryła zabytkową kanapę czerwonym kocem

i usiadła przechylając się na jedno biodro jednocześnie

wspierając na łokciu. Wpisała w wyszukiwarce nazwę

portalu i zaczęła przeglądać, co dzieje się na stronie. Było

trochę prezentacji jednak żadna nie miała więcej niż stu

oglądających. Uśmiechnęła się pod nosem patrząc na pokaz

jednej z dziewczyn. Pomimo młodego wieku jej ciało

pozostawiało wiele do życzenia. Sprawiała wrażenie jakby

miała za dużo skóry, jak shar pei. Z satysfakcją uznała,

że jej myślowa złośliwość była trafiona w punkt. Wpisała

login i hasło. Jeszcze raz obejrzała się za siebie i porównała

otoczenie z obrazem w kamerze. Wszystko było tak jak

chciała. Rozpoczęła emisję.

13

III.

Podkomisarz Krzysztof Muser, trzydziestopięcioletni,

wysoki brunet z pierwszymi śladami siwizny we włosach

skończył szkołę oficerską w Szczytnie niecałe pół roku

temu. Nie uważał, żeby edukacja w tej resortowej Sorbonie

specjalnie wpłynęła na jego zawodowy warsztat. Pracował

w Policji już dwanaście lat, z tego większą część w pionie

kryminalnym i tak naprawdę roboty nauczył się przy

bieżących, prowadzonych przez siebie sprawach. Zależało

mu na zdobyciu stopnia oficerskiego więc podjął trud

zaliczenia niezliczonej ilości bezsensownych egzaminów

przed nad wyraz ambitnymi i nieudolnie kryjącymi

swoje małomiasteczkowe kompleksy wykładowcami.

Jego opinia na ten temat nie była odosobniona, ale żaden

z absolwentów Szczytna nie wypowiadał się w ten sposób

na temat dydaktyków z WSPol. Po prostu przechodzili

nad tym do porządku dziennego ciesząc się z osiągnięcia

kolejnego etapu kariery zawodowej. Fakt, że po Szczytnie

robili dokładnie to samo i tak samo jak przed promocją

świadczyło najlepiej o słabym i nie trafionym programie

dydaktycznym tej uczelni.

Teraz już śmieszyły Musera wspomnienia ze Szczytna

i przeżycia stamtąd opowiadał przy wódce w formie

anegdot. Wiele z nich wiązało się zresztą z piciem, z kacem

i tak zwaną nocną nauką przedmiotu.

Lokal u Libańczyka był dobrym miejscem na spotkania

po pracy. Można tu było spokojnie pogadać przy piwie

bez obawy o ujawnienie tajemnicy służbowej, zawyżony

rachunek czy utratę broni lub dokumentów służbowych.

Od czasu zamknięcia kasyna „Pod Pałami” jego bywalcy

14

rozpierzchli się po Warszawie w poszukiwaniu nowych

miejsc spotkań. Każdy wybierał według własnych

kryteriów i preferencji. Chłopaki z Wydziału Zabójstw KSP

upodobali sobie małą knajpę u Libańczyka. Tak ją ochrzcili.

Nikt nie wiedział jak ona naprawdę się nazywa, wiec gdy

chcieli zaprosić kogoś spoza ich kręgu musieli opisywać

lokalizację. Sami znali drogę bardzo dobrze. Czcili

u Libańczyka wszelkie zawodowe okazje, ale zaglądali tu

również bez okazji albo z takiej okazji, że nie ma okazji.

Nazywali to odskocznią od kieratu.

Piątkowe wieczory, takie jak ten dzisiejszy, dawały

pewność, że ktoś z wydziału będzie siedział nad piwem

w oczekiwaniu na partnera do rozmowy. Można więc było

walić jak w dym w poszukiwaniu towarzystwa. Dzisiaj

można się było o tym przekonać, bo z odskoczni korzystało

kilku chłopaków. Ruda kelnerka, przyzwyczajona do

ich wyzywających spojrzeń i zaczepek, odpowiadała

flirciarskim sposobem bycia. Styl komunikacji z obsługującą

dziewczyną nie zmieniał się, nawet gdy wśród biesiadników

z KSP znajdowały się policjantki. Takie sytuacje zdarzały

się rzadko, ale akurat dzisiaj skład przy stoliku wzbogacił

się o młodą dupę z Metra, którą przyciągnął ze sobą Kucyk.

Ruda chętnie dostawiała kolejne butelki i szklanki, ale nie

kwapiła się z zabieraniem pustych naczyń, więc z czasem

stół wypełnił się szkłem. Puste szklanki i niedopite

drinki nikomu nie przeszkadzały do momentu, aż któryś

z biesiadników entuzjastycznym wymachem trącił kilka

z nich wzbudzając tym samym trochę większe zamieszanie

przy stoliku.

- I tak zrobię z tym porządek. - Muser wiedział, że po-

wiela legendy o Szczytnie, ale po sześciu piwach kontrola

15

nad tym co mówi była ograniczona.

- Wiem, wiem, jak zostaniesz Komendantem Głównym

to zrobisz reformę Szczytna. - Grześ znał plany kolegi na

pamięć. - Jeszcze trochę ci brakuje panie podkomisarzu.

- Nie śmiej się z mojego stopnia.- Muser chciał, aby

zabrzmiało to ironicznie, ale niezupełnie osiągnął

zamierzony efekt.

- A ładnie to tak, panie Pomidor, nastawać na los biednych

naukowców? To dzięki ich harówie dostałeś stopień. - Kucyk

udowadniał, że jak zwykle trzyma w ryzach dyskusję.

Jako kierownik sekcji i bezpośredni przełożony

policjantów starał się nie wypaść z roli. Dla pozostałych

było jasne, że w tej chwili popisuje sie przed posterunkową

z Metra, która w tym momencie ryzą serwetek próbowała

zatrzymać kaskadę pieniącego się, rozlanego piwa.

- Stopień dał mi prezydent, a nie wsepol. - Muser zapluł

się wypowiadając skrót WSPol.

- Dlaczego Pomidor? - Zainteresowała się dziewczyna.

Do tej pory uczestnicząca w spotkaniu pod maską pięknego

uśmiechu, który w miarę wypitego alkoholu stawał się co-

raz bardziej ordynarny.

Przez chwilę dziewczyna zastanawiała się co zrobić

z glutem przesiąkniętych serwetek.

- A dlaczego Kucyk? - Muser skorzystał ze starej zasa-

dy mówiącej o obronie i ataku. Nikt nie zamierzał go atako-

wać, ale wypite piwa sprawiały, że chłopaki stawali się bar-

dziej zaczepni.

- Pytam na serio. Można tak do ciebie mówić?

Dziewczyna straciła w oczach Musera cały urok. Zyskała

natomiast dziesięć kilo, dwadzieścia lat, brodawkę na nosie

i miotłę pod dupą. Policjant uśmiechnął się w duchu do

16

takiego wizerunku rozmówczyni. Nie miał nic przeciwko

nazywaniu go w ten sposób, ale jeżył się w momentach, gdy

ktoś przywiązywał do jego ksywy nadmierną uwagę.

- Pomidor służył kiedyś w żandarmerii. - Grześ wcisnął

się między wódkę, a zakąskę.

- I co z tego? - Wiedźma pogłębiała swoją brzydotę.

- Pomyśl. - Muser skorzystał z momentu, aby uciąć

dyskusję na ten temat.

- Marzenka da sobie radę z tą zagadką. To bystra panie-

nka. Idę się odlać...

Kucyk wstając od stołu jak zwykle trącił głową afrykań-

ską maskę przytwierdzoną do ściany. Tym razem nie spadła,

bo właściciel pamiętając wcześniejsze wypadki przyśrubo-

wał ją do ściany w czterech miejscach.

- Pamiętam jak w którymś z kabaretów grali w skojarzenia

– Pomidor zabrał głos apropos korzystania z toalety. - Jeden

mówił piwo, a drugi miał odpowiedzieć skojarzeniem.

Odpowiedział: dwa piwa. Na to ten pierwszy: dwa piwa.

Drugi: trzy piwa. Trzy piwa. Cztery piwa. Cztery piwa. Ten

drugi trochę się zastanawiał i wreszcie wypalił: siku.

Laska z Metra zachichotała. Grześ spojrzał mętnawym

wzrokiem na Pomidora i pociągnął potężny łyk browca.

Wszyscy jak na komendę zapatrzyli się na wnękę, za któ-

rą były drzwi od kibla. Kucyk wyłonił się z niszy z komór-

ką w ręku.

- Jest robota – oznajmił biesiadnikom.

Nie patrząc na kolegów przysiadł na krześle jednym ze

swoich potężnych półdupków i pisał coś na klawiaturze

telefonu.

- Już wychodzisz? Przecież mamy wolne. - Muser

spojrzał na Grzesia szukając wsparcia w dociekaniu swojej

17

racji.

- Nie każę ci pracować. Przynajmniej nie dzisiaj. - Kuc

spojrzał na Pomidora z politowaniem, ale bez wyrzutu. -

Wujas już pojechał z grupą. Sztywniak...

- Nie pierwszy i nie ostatni. - Grześ dopił piwo i czknął.

Ton jego głosu przypominał raczej dywagacje o tym, co bę-

dzie dziś na obiad.

Obojętność policjantów na dramatyczne zdarzenia

nieraz wzbudzała niesmak wśród osób spoza ich kręgu.

Dziewczyna z Metra przybrała równie obojętną minę, co

koledzy policjanci. Bez wątpienia pomogła jej w tym dawka

wypitego alkoholu.

- Jutro trzeba będzie się tym zająć. - Kucyk jakby prze-

trzeźwiał. - Ja zobaczę jak sobie tam na miejscu radzą.

Zawsze był zwarty i gotowy. Zresztą w wydziale i nie

tylko chodziły pogłoski, że jego nie da się upić wiadrem

wódy, a co dopiero kilkoma piwami.

- Kucyk odpuść. Jutro ogarniemy temat. - Grześ wiedzi-

ał, że praca po alkoholu to nie pierwszyzna, ale czuł potrze-

bę upomnieć szefa. Chociaż z góry wiedział, że to nic nie

da, zwłaszcza w obecności dziewczyny z Metra, ale przy-

najmniej wyczyścił sobie sumienie.

- Znasz Wujasa. Na pewno coś spieprzy. - Kierownik

upierał się przy swoim zdaniu. Grubym kciukiem

przeszukiwał spis telefonów w komórce, żeby wezwać jakiś

samochód.

- Przecież nie jest tam sam. - Pomidor wsparł Grzesia

w strofowaniu szefa.

- Koledzy się tobą zaopiekują – Kuc mrugnął do Marze-

nki. - Zadzwonię później.

Dziewczyna na moment ugięła się pod ciężarem

18

potężnego ramienia obejmującego ją w czułym geście

przeprosin. Sprawiała wrażenie jakby nie bardzo wiedziała,

co się wokół niej dzieje. Zwłaszcza jakieś służbowe

telefony w czasie wolnym od służby wydały jej się czymś

nie na miejscu. Cmoknęła powietrze nie trafiając w policzek

zrywającego się z miejsca Kucyka.

Przez chwilę przy stole zrobiło się cicho jakby pożegna-

nie kierownika miało jakiś ostateczny wymiar.

- To co?Jeszcze po jednym? - Grześ nie czekając na od-

powiedź kiwnął na Rudą.

19

IV.

Spotkanie skończyło się po wypiciu jeszcze jednego

piwa. Rubikon nie został przekroczony dlatego Pomidor

w miarę świeży dotarł do pracy na ósmą. Gdy podpisywał

listę w sekretariacie od razu zorientował się, że atmosfera

w firmie odbiega od standardowej. Sekretarka naczelnika,

zielonooka Jola, wbijała spojrzenie w blat swojego biurka

udając, że nad czymś pracuje. Kartka pod jej długopisem

była pokryta esami floresami. Zagadnięta przez komisarza

wzruszyła tylko ramionami nie podnosząc wzroku. Gdy

Muser odwrócił się i był już jedną nogą na korytarzu

usłyszał za plecami pełen wyrzutu głos.

- Nie mogliście go powstrzymać?

Policjant zatrzymał się w pół kroku.

- O czym ty mówisz?

Jola znów się zapowietrzyła wskazując drżącą brodą

drzwi do gabinetu szefa.

- Jolka, co się stało? – Próbował naciskać dziewczynę.

- Niedługo się dowiesz- bąknęła pod nosem.

Pomidor doszedł do wniosku, że dziewczyna ma okres

więc zrobił kolejny zwrot i poszedł do siebie.

W pokoju nie było jeszcze nikogo. Muser przeważnie

przychodził jako pierwszy. Kucyk zwykle o tej porze

siedział u szefa, a Grześ właśnie wykładał towar na półki

w sklepie szwagra. W zasadzie sklep był żony policjanta

i jej brata, ale Grzegorz pracował tam na pełnym etacie.

Oczywiście bez umowy o pracę. Nawet bez zlecenia. Nie-

raz już Pomidor konstatował, że gdyby nie wkład pracy jego

partnera w rodzinny interes, to dawno by już ten biznes leżał

na łopatkach. Szwagier był obibokiem, a żona za wszelką

20

cenę próbowała odciągnąć chłopa od pracy w Policji.

Rytuał parzenia porannej kawy przerwał Pomidorowi

Szyna z pokoju obok.

- Słyszałeś? - Szymon usiadł na krawędzi biurka z miną

Kraśki ogłaszającego wyniki sondaży.

- O czym?

- Kucyk się wpierdolił.

Pomidor nie musiał pytać dalej. Wystarczyło mu mętne

wspomnienie wczorajszego wieczoru i Kuca wychodzącego

miękkim krokiem od Libańczyka. Dołożył do tego jeszcze

niedawną scenę w sekretariacie i przed oczami wyobraźni

przemknęły mu obrazy z ostatniego pożegnania kolegi.

- Przyjechał wczoraj na zdarzenie nad Wisłę i trafił na tę

kurwę Czeremchę – Szyna rozpoczął swoją relację.

- Tę prokuratorkę?

- Tak. Niepotrzebnie tam się pchał. Na miejscu była eki-

pa. Zrobiliby swoje, a tak jest w czarnej dupie - Szyna obra-

cał nerwowo klucze w kieszeni dżinsów.

Pod materiałem było widać każdy ruch palców.

- Podpieprzyła go, że jest na bańce... - Pomidor zgady-

wał dalszy ciąg sensacyjnej historii.

- Jakby, kurwa, coś z tego miała.

Pomidor odetchnął, że tylko o to chodzi.

- Był po służbie – stwierdził starając się natychmiast wy-

szukać dobre strony zdarzenia.

- Podobno, ale wiesz jaka jest Justyna Czeremcha. - Szy-

na cały czas próbował podsycać atmosferę sensacji.

O pani prokurator krążyły najróżniejsze opowieści.

Znana była policjantom, zwłaszcza tym dochodzeniowym,

ze swojego zasadniczego podejścia do obowiązków.

Jednak nie to decydowało o postrzeganiu jej jako osoby

21

trudnej w kontaktach. Większość policjantów jako dobrzy

obserwatorzy szybko spostrzegło różnice jakie pani

prokurator prezentuje w podejściu do mężczyzn i kobiet.

Prawniczka nie tylko wyraźne preferowała kontakty

z kobietami, ale równocześnie niezwykle wrogo odnosiła

się do współpracowników płci męskiej. Jej słabość do

kobiet, szczególnie tych w mundurach nie wzbudzałaby

w środowisku sensacji, gdyby nie fakt, że przy każdej

okazji dawała wyraz swej pogardzie dla chłopców. Były

to tak jaskrawe zachowania, że szybko zaczęto tworzyć

wokół nich rozbudowane legendy. Martyrologia kontaktów

pani prokurator z mężczyznami i ofiar jej mściwego

charakteru była znana w całym wymiarze sprawiedliwości.

Teraz najwidoczniej do listy pokrzywdzonych przez

panią Czeremchę miał dołączyć Kucyk, kierownik sekcji

w Wydziale Zabójstw Stołecznej Policji.

Szyna, tak samo szybko jak się pojawił, zniknął za

drzwiami. Pomidor widział oczami wyobraźni, jak lata od

pokoju do pokoju rozgłaszając sensacyjną nowinę ze swoją

nieszczerą troską wymalowaną na gębie. Ksywa Szyna

przylgnęła do Szymona, bo nie lubił swojego imienia.

Powstała z przekształceń tego miana, ale Pomidor uważał,

że więcej miała wspólnego z ciężkim myśleniem kolegi zza

ściany.

Przykry obraz w głowie komisarza Musera w kilka

sekund ustąpił miejsca rozważaniom na temat sytuacji

Kucyka. Alkohol w służbie zawsze był obecny, ale

wypłynięcie niewygodnych faktów poza firmę mogło

kojarzyć się z nitrogliceryną wypływającą na słońce.

Groziło wybuchem. We wczorajszym incydencie, pomimo

obecności alkoholu, nie było jednak żadnego rażącego

22

naruszenia dyscypliny służbowej. Kucyk pił poza służbą

i poza pomieszczeniami służbowymi. Zapewne nikt nie

potwierdzi, że wykonywał czynności służbowe. Mógł

znaleźć się na miejscu zdarzenia z tysiąca innych powodów.

Chociażby po to, aby przekazać któremuś z kolegów

komórkę, albo klucze od biura. W najgorszym przypadku

sprawa skończy się postępowaniem wyjaśniającym.

Komisarz przypomniał sobie reakcję Joli z sekretaria-

tu. Dziewczyna przeraziła się całą sytuacją, zwłaszcza gdy

usłyszała jakąś dramatyczną wersję zdarzenia. Najwyraź-

niej uważała jego i Grzesia za współwinnych kłopotów ja-

kich przysporzył sobie kierownik sekcji. Była mocno zwią-

zana z życiem wydziału i wszystko, co tu się działo odbie-

rała bardzo emocjonalnie. Kucyka traktowała w szczególny

sposób, bo to dzięki niemu dostała tę pracę kilka lat wcze-

śniej. Późniejsze doświadczenia potwierdziły, że ona istnia-

ła dla tej pracy, a praca dla niej.

Pomidor nie zamierzał teraz wyjaśniać swojego udziału

w aferze i łagodzić oskarżeń Jolki. Ponownie włączył czaj-

nik i zalał sypaną kawę. Upił zaledwie łyk wrzątku, gdy za-

dzwonił szybki telefon na jego biurku. “O wilku mowa...”

– pomyślał usłyszawszy w słuchawce głos sekretarki.

- Naczelnik prosi. - Tak beznamiętny komunikat uwi-

daczniał focha umiejscowionego w emocjach dziewczyny.

W gabinecie szefa, oprócz niego samego siedział

zastępca naczelnika i Kucyk. Pomidor nie wyczuł napięcia

towarzyszącego spotkaniu. Naczelnik wskazał policjantowi

jedno z krzeseł stojących przy stole tworzącym z jego

biurkiem literę T”.

- Jak zdrówko komisarzu Muser?

Takie zagajenie przełożonego nasunęło Pomidorowi

23

przypuszczenie, że zaraz zacznie się dalszy ciąg wyrzutów

kierowanych pod jego adresem. Ich początku doświadczył

po drugiej stronie drzwi, w sekretariacie. Naczelnik był naj-

młodszą osobą spośród zebranych w gabinecie, ale za to

uważał się za najbardziej kompetentną we wszystkim co ro-

bił i mówił.

- Co mam odpowiedzieć? – Zareagował po chwili namy-

słu komisarz.

Zdanie nie brzmiało zbyt mądrze, ale wydało się Pomidorowi

dyplomatyczne.

- Najlepiej zgodnie z prawdą. - Naczelnik dopiero w tej

chwili spojrzał na Musera. Kontynuował nie czekając na

odpowiedź.

- Słuchaj, z powodu przejściowych kłopotów twojego

bezpośredniego przełożonego zajmiesz sie sprawą trupa

z... - zerknął w notatki - Ciszycy. Wczoraj ekipa dokonała

oględzin miejsca i denata. Będziemy zajmować sie sprawą

pod nadzorem prokuratury. Całość materiałów masz

w teczce.

Naczelnik podsunął policjantowi tekturową obwolutę.

Pomidor odchylił okładkę, w środku było zaledwie kilka

kartek.

- O wynikach meldujesz w tym gabinecie. Masz pytania?

- Co z moim bezpośrednim przełożonym? - Muser nie

mógł odmówić sobie odrobiny sarkazmu.

Kucyk spojrzał na kolegę i mrugnął znacząco. Naczelnik

nie domyślił się kpiny w słowach policjanta.

- A co ma być. Musimy sprawę wyjaśnić. Zamydlić

czymś oczy pani prokurator. Takie czasy, ale ty tego nie

próbuj.

- Nie rozumiem. - Pomidor szczerze się zdziwił.

24

- Twoją sprawę nadzoruje Czeremcha. Nie próbuj zamy-

dlać jej oczu. Chyba, że przyprawisz sobie cycki. - Naczel-

nik zarechotał na cały głos. Reszta towarzystwa wykrzywi-

ła twarze w półuśmiechu

- Jeszcze coś? – Zapytał, dając sygnał, że skończył roz-

mowę.

Pomidor kiwnął głową, że nie ma więcej pytań. Chwilę

później zamykał za sobą drzwi gabinetu szefa.

W teczce, którą dostał od naczelnika rzeczywiście nie było

zbyt wiele materiałów. Policjant zapoznał sie z nimi w ciągu

kilkunastu minut. Wiedział, że na początku dochodzenia tak

właśnie jest. Dopiero w trakcie jego trwania akta zaczynają

pęcznieć i nierzadko obejmują kilkadziesiąt tomów.

Raport z oględzin miejsca zdarzenia zawierał standardo-

we dane. Nad brzegiem rzeki Wisły, w miejscowości Ciszy-

ca, położonej trzydzieści kilometrów na południe od War-

szawy ujawniono zwłoki mężczyzny w wieku około czter-

dziestu lat. Zgłoszenie przyjęto około godziny dziewięt-

nastej i było ono anonimowe. Miejsce znalezienia denata

może uchodzić za stałe stanowisko wędkarskie. Jest jednak

mało uczęszczane i wydaje się odludne. Przy zmarłym nie

ujawniono żadnych dokumentów oraz innych przedmiotów

umożliwiających identyfikację. Nieopodal, w przybrzeż-

nych zaroślach, znalezione zostały dwie wędki zarzucone

metodą gruntową. Wstępne oględziny ciała denata ujawni-

ły ranę postrzałową klatki piersiowej, ale lekarz obecny na

miejscu nie potwierdził czy postrzał mógł stanowić przy-

czynę śmierci. Wyjaśni to dopiero sekcja zwłok.

Pomidor rozpoznawał w czytanym tekście siermiężny

styl Wujasa. Zdania były formułowane tak jakby żywcem

zostały wyjęte ze skryptu Szkoły Policji w Pile, rocznik

25

osiemdziesiąty piąty. Niektórzy byli niereformowalni

w sposobie zapisywania myśli, a to dawało efekt służbowo

- resortowy. Przypomniała mu sie anegdota o tym jak

w jednej z notatek służbowych ówczesny milicjant napisał:

„wzgardliwie warczał odbytnicą”, zamiast po prostu:

pierdział.

W treści kilku dokumentów, które miał do dyspozycji jedna

rzecz zwróciła uwagę komisarza. Wyłowił ją jak wędkarz

rybkę. Uśmiechnął się w myślach do swojego skojarzenia.

Zgłoszenie o ujawnieniu trupa dyżurny miasta przekazał

do Komisariatu Rzecznego, bo wyraźnie ktoś zaznaczył, że

ciało znajduje się w wodzie. Procedura przewidywała, że

do topielców wysyła się patrol z Komisariatu Rzecznego.

Tymczasem Wujas nic nie napisał o tym, że ciało wyłowiono

z wody. Poza tym Wydział Zabójstw powiadomiła komenda

w Piasecznie, której zasięg działania obejmował te rejony,

ale nie rzekę. Komisarz postanowił zacząć od wyjaśnienia

tej sprawy. Na zapoznanie się z Czeremchą jeszcze ma czas.

26

V.

Korneliusz Mazowiecki rzadko pozwalał sobie na

okazywanie wściekłości. Całe życie kreował swój obraz

jako osoby statecznej, zawsze kontrolującej otaczającą go

rzeczywistość. Panowanie nad emocjami uważał za jedną

z najważniejszych umiejętności nie tylko przy prowadzeniu

interesów, ale również w relacjach osobistych. Wybuchy

gniewu oceniał jako słabość i szczerze mówiąc pogardzał

ludźmi, którzy w ten sposób załatwiali sprawy. Twierdził,

że takie osoby są niegodne zaufania. Widział w swoich

przekonaniach paradoks polegający na tym, że przecież

okazywanie emocji jest oznaką szczerości i transparentności,

a te ułatwiały zjednywanie sympatii otoczenia. Jednak

niechęć do tego typu zachowań brała górę.

Dzisiejszy ranek odarł go ze wszelkich złudzeń. Pokazał

mu bardzo wyraźnie, że są takie sytuacje kiedy nawet

takim twardzielom jak on nie uda się zachować zimnej

krwi. Był sam więc nie wystawiał na szwank wieloletniej

pozy, rzucając na głos rozbudowanymi, wielozdaniowymi

przekleństwami. Jego czerwona ze wściekłości twarz

zdradzała, że siedemdziesięcioletnie serce pracuje na

najwyższych obrotach gromadząc pulsującą krew w górnych

partiach ciała.

Wchodząc rano do mieszkania nie przeczuwał, że w jego

głębi czai się przykra niespodzianka. Bolesna i szokująca,

bo ingerująca w jego najskrytsze i najintymniejsze zaułki.

Rytuał powrotów do domu był zawsze taki sam. Pierwsze

kroki Korneliusz kierował do swojego gabinetu, gdzie

zostawiał teczkę i witał sie mentalnie ze swoimi eksponatami.

Powłóczyste spojrzenie po ścianach i sprzętach własnej

27

świątyni, poczucie jej zapachu i klimatu utwierdzało go

w przeświadczeniu, że jest u siebie. Nieważne ile czasu

spędzał poza domem, zawsze wracał z poczuciem tęsknoty

za swoim gniazdem.

Jego zamiłowanie do sztuki stało się sposobem na życie

i zarabianie pieniędzy. Taka aktywność zawodowa dawa-

ła podwójną satysfakcję. Z jednej strony pozwalała obco-

wać z wybitnymi dziełami dostępnymi na rynku, a z drugiej

zapewniała ponadprzeciętną gratyfikację finansową. Kor-

neliusz był jednak pasjonatem i zdecydowanie przedkładał

najczystszą miłość do historycznych przedmiotów nad ko-

rzyści płynące z handlu nimi.

Marszand nie zdążył nawet zdjąć lekkiego płaszcza

kiedy wyczuł, że coś jest nie tak. Leżący na sofie zmięty

koc i laptop zauważył natychmiast po wejściu. Domyślił

się, że Pati korzystając z jego nieobecności buszowała po

mieszkaniu. Zaskoczeniem był fakt, że nie posprzątała po

sobie.

Dysonans poznawczy płynął jednak z innych obszarów

percepcji. Jeszcze nie wiedział co zaburza jego spokój, ale

wyraźnie odczuwał zmianę w otoczeniu. W pierwszym

odruchu chciał się wycofać i zadzwonić na Policję, ale

szybko skarcił sie w myślach za ten pomysł. Stojąc za

ciężkim stylowym biurkiem szybko omiótł wzrokiem całą

przestrzeń. Pierwsze wrażenie go nie zawiodło - został

okradziony. Ta smutna konstatacja była wystarczającym

bodźcem do eskalacji zdenerwowania. Ale tutaj miało

miejsce coś więcej. Poczuł się upokorzony i oszukany.

Zwykła kradzież nie stanowiłaby wielkiego problemu.

Potrafiłby pogodzić się ze stratą takiego czy innego cacka

ze swoich zbiorów, ale to co się tutaj stało było jego osobistą

28

klęską.

Nie pamiętał już skąd wrócił przed chwilą i co robił. Nie

miał czasu podsumować podróży, którą właśnie odbył.

Na chwilę otrząsnął się z myśli, które zawładnęły jego

umysłem. Zupełnie jakby wzburzona krew naniosła do mó-

zgu olbrzymią porcję mieszaniny żalu, złości i goryczy. Te-

raz pozwolił tym uczuciom odpłynąć gdzieś w dół ciała.

Zmusił się do rzeczowej oceny sytuacji. Rzucił aktówkę

na krzesło i zdjął płaszcz. Podszedł do biblioteczki

wbudowanej w ścianę. Uginające się pod ciężarem książek

półki wsparte były na pionowych, ściśle przylegających

do siebie panelach. Całość sprawiała wrażenie jednego,

zwartego mebla stojącego we wnęce ściennej na stałe.

Teraz pomiędzy panelami widoczna była czarna szpara.

Z daleka przypominała szeroką taśmę naklejoną pomiędzy

półkami od sufitu po podłogę. Korneliusz wiedział, że to

nie żadna taśma tylko cień wolnej przestrzeni ukazujący

głębię schowka usytuowanego za biblioteczką. Drzwi do

najtajniejszego skarbca w jego gabinecie były uchylone.

Mężczyzna ciągle stał w bezruchu i czekał na pierwsze

bodźce, którymi mózg zareaguje na ten widok. Uważał swoją

tajną skrytkę za niemożliwą do wykrycia. Miał w mieszkaniu

kasę pancerną, w której trzymał wiele cennych dokumentów

i precjozów, ale schowek za książkami zarezerwował dla

swojego wyjątkowego skarbu. Dostęp do niego miał tylko

on, a skomplikowany mechanizm zabezpieczający wejście

był nie do wykrycia. Odbezpieczenie zamka polegało

na jednoczesnym zwolnieniu blokady w kilku punktach.

W dodatku miejsca te ukryte były w dwóch różnych

meblach w biblioteczce i w sofie stojącej nieopodal.

Korneliusz wsunął rękę w szparę pomiędzy panelami

29

i odciągnął jeden z regałów. Światło w schowku zapaliło się

automatycznie. Zajrzał do środka. Pod szklanym kloszem,

przypominającym odwrócone akwarium było pusto. Tylko

na bordowym atłasie wyścielającym blat eleganckiego

postumentu pozostał odciśnięty regularny prostokąt.

Mężczyzna poczuł, że robi mu się mdło i duszno. Wy-

cofał się do pokoju i starannie zamknął sekretne wejście.

Otworzył okno i usiadł w fotelu za biurkiem. Objawy szoku

nie ustępowały, serce ciężko walczyło o każdy mililitr pom-

powanej krwi. Płytki, krótki oddech nie ułatwiał mu zada-

nia. Korneliusz sięgnął po karafkę z wodą. Łyk wody, ta-

bletka na uspokojenie wyjęta z szuflady i chwila bezruchu

pomogły opanować somatyczne objawy traumy. Teraz bez-

wiednie dał upust nagromadzonej frustracji. Nie był pewien

czy przekleństwa wypowiadał na głos czy dudniły one tylko

w jego głowie. Nastrój towarzyszący odkryciu straty, zmie-

niał się z minuty na minutę i przechodził od załamania po

euforyczny gniew. Dopiero po dłuższej chwili tej labilności

mężczyzna zmusił się do przeanalizowania sytuacji.

Czyżby nie sprawdził poprawności zamknięcia skrytki

przed wyjazdem? Uznał to za niemożliwe chociaż wiedział,

że piętnaście lat niezawodnych doświadczeń z tym

mechanizmem o niczym nie świadczy. Nawet gdyby tak się

stało, to przecież w mieszkaniu nie było żadnych śladów

obecności obcej osoby. Chyba, że za obcą należało uznać

jego Pati. Ta myśl wywołała kolejną nieprzyjemną reakcję

organizmu. Adrenalina pracowicie znajdowała dla siebie

coraz więcej miejsca w krwioobiegu. Korneliusz zmrużył

oczy. Dziewczyna, którą kochał, jego podopieczna, jego

fascynacja, jego pani zrobiła coś szalonego. Poniżyła go

i sponiewierała, nadużyła zaufania, spaliła mosty. Próbował

30

odrzucić tę myśl, ale ona uporczywie atakowała go swoją

nieprawdopodobną logiką. Nie było innego wytłumaczenia.

Dziewczyna, którą uważał za swoją przyjaciółkę okradła

go. Nie, to nie była kradzież, to był gwałt. Przemoc

dokonana na wszystkich wartościach jakie wyznawał

i zbrodnia na walorach jakie uosabiała ta dziewczyna.

Kilkakrotnie zadawał sobie pytanie: dlaczego? A chwilę

później wmawiał, że oskarżanie jej jest zbyt pochopne. Nie

mogła przecież odkryć zamka i samodzielnie, bez instrukcji

otworzyć skarbca.

Wyszukał komórkę w kieszeni porzuconego niedbale

płaszcza i wybrał numer dziewczyny. Czekał na połączenie

do momentu, aż odezwał się automat operatora sieci. Spró-

bował jeszcze raz, ale z takim samym skutkiem. Odrzucił

telefon na blat biurka.

31

VI.

Dziewczyna energicznym krokiem przeszła na drugą

stronę ulicy. Znudzeni taksówkarze stojący w grupce na

postoju przy Placu Trzech Krzyży jak na komendę odwrócili

głowy licząc, że któremuś z nich trafi się kurs z atrakcyjną

pasażerką. Odprowadzili ją wzrokiem, gdy okazało się,

że minęła sznurek ich aut i skręciła w boczną uliczkę.

Chwilę później obejrzała się za siebie i zniknęła w bramie

starej kamienicy, ale tego cierpiarze nie mogli już dostrzec

pomimo bardzo wnikliwej oceny kobiecych walorów.

Pati z każdej strony wyglądała atrakcyjnie. Miała

wysportowane ciało, które zawdzięczała między innymi

swojej wielkiej pasji do fitness i ćwiczeń na siłowni.

Poruszała się energicznie, a jej kształtną pupę można by

zgłosić do konkursu na ósmy cud świata. W takiej rywalizacji

miałyby szansę na finał również pozostałe części jej ciała,

a także twarz. Trochę pospolita, ale niezaprzeczalnie

ładna, z mocno zarysowanymi brwiami i oprawą oczu

oraz nieco wystającymi kościami policzkowymi i pełnymi,

zmysłowymi ustami.

W mieszkaniu na poddaszu, którego drzwi otworzyła

ciężkim kluczem, była sama. Jej przyjaciółka Ewelina od

rana była w pracy. Miała zresztą za zadanie usprawiedli-

wić koleżankę z nieobecności dzisiaj i przez kilka kolej-

nych dni.

Pati poznała Ewelinę w firmie ochroniarskiej będącej ich

wspólnym miejscem zatrudnienia. Na jednym ze szkoleń

zorganizowanych dla nowo przyjętych pracowników

dziewczyny przypadły sobie do gustu. Wiele je łączyło

32

i dzięki temu wspaniale się dogadywały. Miały wspólne

marzenie o wstąpieniu do Policji jednak zarówno jedna

jak i druga najpierw zamierzały skończyć studia. Praca

w agencji ochrony dawała im możliwość zarobku bez

konieczności wiązania się stałymi godzinami pracy.

Obydwie młode kobiety miały bogatych chłopaków.

Różnica polegała na tym, że partner Eweliny był młodym

byczkiem, właścicielem warsztatu samochodowego i firmy

transportowej pod Garwolinem, a chłopak Pati starym,

narcystycznym zgredem z Warszawy.

Pati przyszła do mieszkania koleżanki wczoraj

wieczorem. Wyglądała okropnie. Była roztrzęsiona, ubranie

miała pomięte i poplamione. Nie chciała mówić, co się

stało. Dopiero późno w nocy, po wypiciu kilku drinków

oświadczyła, że zrywa z Kornelem, że dość ma uwięzienia

w złotej klatce i potrzebuje lokum na kilka dni. Koleżanka

zgodziła się przechować przyjaciółkę w potrzebie starając

się wczuć w jej sytuację. W głębi duszy nie do końca

rozumiała zachowanie dziewczyny. Uważała, że związek

Pati z Kornelem, którego znała tylko z opowieści koleżanki,

był dla niej zrządzeniem losu. Facet niczego jej nie żałował,

spełniał wszystkie zachcianki i sprawiał, przynajmniej

w wyobraźni Eweliny, wrażenie zakochanego. To, że

był trochę zaborczy i o czterdzieści pięć lat starszy, było

w jej mniemaniu mało istotnym szczegółem. Chociaż

widziała w jakim stanie jest koleżanka miała nadzieję, że

to przejściowy kryzys i sytuacja niebawem wróci do normy.

Pati usiadła na łóżku. Była zła na siebie, że nie starczyło

jej odwagi by zadzwonić z budki telefonicznej do Kornela.

Widziała nieodebrane połączenia z jego komórki. Przysunę-

ła sobie pod nogi torbę podróżną, którą wczoraj przytargała

33

ze sobą. Wyjęła z niej byle jak poskładane ciuchy po to, by

dostać się do pakunku spoczywającego na dnie.

Wczoraj była w zbyt złym stanie, żeby cokolwiek przed-

sięwziąć. Działała raczej instynktownie. Potrzebowa-

ła schronienia i namiastki poczucia bezpieczeństwa. To co

się stało, wydawało jej się jakimś koszmarnym snem. Dzi-

siaj rano, gdy odtworzyła w pamięci zdarzenia wczorajsze-

go wieczora poczuła się fatalnie. Potrzebowała czasu, aby

się z tego otrząsnąć, aby wszystko przemyśleć i ułożyć ja-

kiś plan działania.

Odwinęła plastikową torbę, a później jeszcze jedną

i wyjęła z niej to, co wpędziło ją w tę niewygodną sytuację.

Nie wiedziała, co to może być. W dłoniach trzymała

książkę, starodruk pisany po łacinie. Patrzyła na przedmiot

tępym, niewidzącym wzrokiem. Próbowała z czymś

porównać obce wyrazy, nie znajdowała jednak w pamięci

żadnego punktu zaczepienia. Nie potrafiła zebrać myśli,

ale w głowie kołatały jej się rwane skojarzenia. Facet miał

w swoim mieszkaniu prawdziwe dzieła sztuki, wspominała

w myślach, porcelanę, obrazy i inne eksponaty warte setki

tysięcy. Trzymał je na wierzchu, podczas gdy ten wolumen

chronił przed światem w tajnej skrytce. Prawdopodobnie

musiał przedstawiać nieporównywalnie większą wartość.

Pytanie, czy chodziło o wartość sentymentalną dla samego

właściciela czy też wartość bezwzględną wyrażoną określoną

kwotą pieniędzy. Nie chciała o tym teraz myśleć. Natłok

rozważań przyprawiał ją o ból głowy. Odłożyła książkę do

torby i położyła się na kocu zwijając ciało w ciasny kłębek.

34

VII.

Poprzedniego dnia nie było nastroju do pracy. Kucyk

zmył się wcześniej oczekując na decyzję w swojej sprawie.

Grześ po odwiedzeniu kilku pokoi kolegów z wydziału

przeżywał i komentował przejawy ludzkiej podłości. Oceny

dotyczące wpadki ich kierownika oczywiście były różne,

ale każda z nich wzmagała u Grzegorza słowotok. Pomidor

nie mógł tego słuchać. Dotychczas za największą zaletę

kolegi uważał jego małomówność, tymczasem wczoraj

wypowiedział tyle zdań ile z reguły wygłaszał w ciągu

tygodnia. Zdaniem Musera nie było sensu roztrząsać opinii

zasłyszanych od kogokolwiek i gdziekolwiek. Ponieważ

jednak trudno było odnaleźć atmosferę pracy, skończyło się

tym, że zaproponował Grzesiowi wyjście do Libańczyka

i tam popracować nad zmianą tematu. Jak się okazało

bezskutecznie.

Dzisiaj od rana postanowił popracować nad planem

śledztwa. Miał zamiar zacząć od wyjaśnienia wątpliwo-

ści, która nasunęła mu się podczas pierwszego czytania

akt. W dalszej kolejności zamierzał obejrzeć miejsce zda-

rzenia i poszukać jakichś świadków. Umówił się w SSK,

gdzie siedzieli dyżurni, a następnie zadzwonił do Komisa-

riatu Rzecznego. Gdy odkładał słuchawkę do pokoju wpa-

rował Wujas.

- Cześć, podobno mnie szukałeś. - Starszy kolega słynął

z tego tekstu, dającego mu pretekst do odwiedzin w poko-

jach kolegów. Oczywiście każdy wiedział, że to wyłącznie

jego imaginacja, bo nikt w wydziale nie potrzebował tłuma-

czyć się z tego, że włazi do innych.

- Skąd wiesz? - Pomidor zachował dla siebie komentarz

35

w tej sprawie.

- Podobno bierzesz tę sprawę z Ciszycy?

- Słyszałeś kiedyś o propozycji nie do odrzucenia? -

Pomidor odpowiedział pytaniem.

- Słuchaj, to jest czarna dziura. Nikt nic nie wie. Czeski

film.- Udało wam się zidentyfikować klienta?

- Żadnego punktu zaczepienia... - Stary milicjant powie-

dział to takim tonem, który nakazywałby skierowanie spra-

wy do umorzenia.

- Powiedz, ten denat był w wodzie czy na brzegu?

- Na brzegu, a czemu pytasz?

- A był mokry czy suchy? - Muser zignorował pytanie

rozmówcy.

- Z tego co pamiętam był mokry.

- Czemu nie napisałeś tego w notatce z miejsca zdarzenia.

- Nie wiem. Czy to takie ważne? Może technicy zapisali.

- Jeżeli był mokry, to co robił z dziurą w klatce piersiowej

na brzegu?

- Dostał postrzał, wpadł do wody, a później wygramolił

się na brzeg i skonał.

Wujas ewidentnie szedł na skróty. Pomidor zastanowił

się, co jeszcze pominął w swoim raporcie. Świadomie lub

nie.- A wiemy czy zginął od tego postrzału? - Komisarz nie

dawał za wygraną

- To wykaże sekcja, ale moim zdaniem mogło tak być.

Wujas zaniepokojony przebiegiem rozmowy zaczął od-

wrót w kierunku drzwi.

- Powiedz mi jeszcze jak to było przedwczoraj z Kucem

i Czeremchą?

36

- Niech Kucyk sam ci opowie.

- Pytam ciebie.

- Widziałem, że w pewnym momencie podszedł do niej

i coś jej gadał na ucho. Czeremcha wydarła się, że tego tak

nie zostawi.

- Co jej powiedział?

- Nie wiem, ale wyglądała na naprawdę wkurwioną. Cała

ekipa skuliła uszy po sobie. To znaczy młodzi, bo mi to wisi.

Pomidor wiedział, że Wujasowi wcale nie wisiało, ale

musiał jakoś złagodzić to, co powiedział wcześniej. Być

może stąd wzięły się te niedoróbki w dokumentacji. Stary

nadkomisarz zniknął za drzwiami. Komisarz Muser zgarnął

z biurka kilka drobiazgów i poszedł w jego ślady.

Oficer dyżurny potwierdził fakty z meldunku

dotyczącego ujawnienia i zgłoszenia denata nad brzegiem

Wisły. Twierdził, że przekazał dyspozycje do Komisariatu

Rzecznego, bo dane jakimi dysponował wskazywały na

topielca. Sprawa nie wydawała mu się specjalnie podejrzana

więc postępował zgodnie z przyjętą procedurą. Pomidor

określił szczegółowo godzinę realizacji tych czynności,

a także poprosił o ustalenie ewentualnego numeru, z którego

przekazano zgłoszenie, po czym zakończył spotkanie.

Droga na Wybrzeże Szczecińskie, gdzie znajdował

się Komisariat Rzeczny o tej porze dnia nie trwała zbyt

długo. Komisarz nie zdążył nawet, jak to miał w zwyczaju,

skomentować nieudolności władz miejskich w realizacji

bieżących remontów. Zastanawiał się tylko dlaczego dwie

trzecie trasy WZ zostało odebrane kierowcom i ofiarowane

tym, którzy nie płacą podatku drogowego czyli pasażerom

komunikacji miejskiej. Zabiera się kierowcom kolejne pasy

jezdni, zabiera całe ulice, miejsca postojowe. Przecież to

37

jest miasto, a nie jakiś cholerny park narodowy. Najlepszym

sposobem na zlikwidowanie korków w stolicy jest

wprowadzenie zakazu ruchu w całym mieście. Komisarz

jakoś nie widział siebie dojeżdżającego do pracy na rowerze.

Komendant rzecznego był człowiekiem godnym

zaufania. Okazywał to nie tylko stylem bycia, w którym

dominowała ceniona przez komisarza prostolinijność, ale

też fachowością i zamiłowaniem do tego co robi. Poprosił

na spotkanie swojego dyżurnego i zadbał o rzeczową

postawę podwładnych. Dyżurny potwierdził wymianę

korespondencji radiowej z SSK i wysłanie na 447 kilometr

patrolu pływającego.

- Jak by pan wytłumaczył fakt, że denat, o którym

rozmawiamy został znaleziony na brzegu rzeki? - Pomidor

starał się nie wywierać na rozmówcy żadnej presji.

- Przyczyny mogą być różne. Ja mam potwierdzenie, że

gdy patrol przypłynął na miejsce zwłoki leżały na brzegu.

Chłopcy powiadomili Piaseczno i wrócili na rzekę.

- Ile mogło trwać odnalezienie przez nich tego miejsca?

- Niespecjalnie go szukali, ale płynęli około dwóch

kilometrów w górę rzeki więc zajęło to jakieś piętnaście do

dwudziestu minut.

- Czy mógłbym porozmawiać z tymi policjantami?

Komendant kiwnął głową, że nie ma nic przeciwko

temu. Dyżurny rozłożył ręce w geście oczekiwania na dys-

pozycje.

- Mam ich ściągnąć panie komendancie?

Komendant spojrzał na zegarek.

- Może pan poczeka – zwrócił się do gościa. - Za godzi-

nę wracają z parolu.

Pomidor pomyślał, że nie będzie to dla niego większą stratą

38

czasu niż przyjeżdżanie tutaj po raz drugi. Chociaż atmosfera

tej jednostki zachęcała do częstszych odwiedzin. Poza tym

chciał lepiej poznać specyfikę pracy tego specjalistycznego

komisariatu. Dzięki życzliwości komendanta dowiedział się

na jakim sprzęcie pracują w rzecznym, co robią zimą i jak

można zdobyć tutaj zatrudnienie. Nie pomylił się w ocenie

tego faceta, bo czas spędzony na rozmowie upłynął obydwu

policjantom jakoś szybko.

Sierżanci, którzy chwilę wcześniej przycumowali łódkę

przy nabrzeżu weszli do gabinetu swojego szefa. Pomidor

zwrócił uwagę, że drzwi do tego pokoju były zawsze

otwarte.

Krótka prezentacja ujawniła kto jest kim. Pomimo dużego

stażu służby, co ustalił wcześniej komisarz, policjanci byli

nieco speszeni i często spoglądali na siebie nawzajem jakby

szukali potwierdzenia w tym co mówią. Muser to zauważył,

ale nie wyciągnął żadnych wniosków.

- Czy możliwe jest, aby rzeka wyrzuciła zwłoki na brzeg

zanim dotarliście na miejsce?

Żaden z policjantów nie odpowiedział od razu. Komen-

dant postanowił ich wyręczyć.

- Nie byłem na miejscu, ale w mojej ocenie to mało praw-

dopodobne.

Pomidor kiwnął w stronę komendanta na znak, że dzię-

kuje mu za tę uwagę.

- Jak daleko od linii wody zastaliście ciało?

- Około metra. Nie mierzyliśmy. - Szczegółowe pytania

wyraźnie wywoływały w wodniakach irytację. Zwłaszcza