Porucznik Borewicz. Wisior. Tom 2 - Krzysztof Szmagier - ebook + audiobook

Porucznik Borewicz. Wisior. Tom 2 ebook

Krzysztof Szmagier

0,0
3,15 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 60

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Strona redakcyjna

KRZYSZTOF SZMAGIER

Porucznik Borewicz

Wisior

Opowiadanie na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”

Tom 2

Warszawa 2012

ISBN 978-83-62964-45-1

Copyright © Krzysztof Szmagier

Copyright © for this edition by AGOY.PL

AGOY.PL Piotr Cholewiński

www.agoy.pl

Wszelkie prawa, włącznie z prawem do reprodukcji tekstów w całości lub części, w jakiejkolwiek formie zastrzeżone.

Wisior

Fiat 125p jechał Marszałkowską brawurowo, znacznie przekraczając dopuszczalną prędkość. Przed skrzyżowaniem ze Świętokrzyską kierowca włączył syrenę i wjechał na tory tramwajowe. Dogonił jadący przed nim tramwaj, zjechał na lewo i zaczął go wyprzedzać. Z naprzeciwka, od strony Ronda Dmowskiego jechała piętnastka. Motorniczy zaczął dzwonić. Fiat w ostatniej chwili wpasował się w lukę między tramwajami, unikając czołowego zderzenia. Na Rondzie skręcił w lewo, przeleciał między pojemnikami na zieleń. Z piskiem opon wyhamował i podjechał pod salon „Jubilera”. Ominął milicyjną taśmę i zatrzymał się na chodniku pod samym sklepem. Pod salonem stały już dwa radiowozy i karetka pogotowia. Ekipa kryminalistyczna zabezpieczała miejsce przestępstwa ogrodzone biało-czerwoną taśmą. Wokół zgromadził się tłum gapiów. Obie szyby wystawowe były rozbite. Zbielałe resztki szkła sterczały w ramach okien.

Borewicz wyłączył syrenę i wysiadł z samochodu. Ominął milicjanta pochylonego nad metalowym posążkiem Buddy, który leżał na chodniku wśród kawałków szkła. Funkcjonariusz pieczołowicie obrysowywał to miejsce kredą. Skinął głową na powitanie i wszedł do sklepu.

***

Borewicz obrzucił wzrokiem wnętrze. Na podłodze leżały kawałki wybitych szyb i potłuczonych gablot sklepowych. Pod nogami słychać było chrzęst szkła.

Ekipa dochodzeniowa pracowała bardzo sprawnie. Co chwila błyskał flesz aparatu fotograficznego. Funkcjonariusz w mundurze przesłuchiwał kierownika salonu. Nieco dalej stała przerażona kasjerka. Blada, bez ruchu, sparaliżowana strachem.

– Kiedy weszli, stałem tuż obok wystawy – relacjonował zdenerwowany kierownik. – Jeden jakby lekko utykał. Chyba starszy, siwy. Drugi w lustrzanych okularach. Do sygnału miałem ze dwa metry. Nie pozwolili mi się ruszyć. Niech mnie pan... zrozumie – mówił nieskładnie. – W pierwszej chwili nikt nie był w stanie zdecydować się na śmierć.

– A kasjerka? – zapytał Borewicz.

– Ten w lustrzanych okularach powiedział, że jeśli się ruszy, to zastrzeli ją jak kuropatwę. Tak powiedział – spojrzał na kasjerkę – jak kuropatwę. Pistolet trzymał w ręku.

Kasjerka, nie ruszając się z miejsca, przytaknęła skinieniem głowy.

– Obaj mieli broń?

– Nie – odpowiedział kierownik – jeden. Chciałem zyskać na czasie, więc zacząłem podawać mniej cenne przedmioty i potem chwyciłem ten posążek Buddy i w szybę.

– Który strzelił? – zapytał Borewicz. – Celował w pana czy na postrach?

– Ten niższy, łysy w lustrzanych szkłach. Dwa razy wtedy padłem na ziemię.

– Co zabrali?

– Sporo – kierownik potarł czoło. – Ale wartościowy to tak naprawdę był tylko wisior z brylantem. Pięć karatów, ozdobiony rubinami. Osiemset tysięcy złotych. Stary, piękny holenderski szlif  – dokończył z żalem.

Kierownik wyjął z szuflady pożółkły papier. Borewicz rzucił okiem. Metryka była napisana po francusku, w rogu widniała data – rok 1886.

– Bez metryki, w zasadzie, nikt uczciwy takiego klejnotu nie kupi – powiedział z nadzieją w głosie kierownik.

***

Oleszuk przeskoczył rumowisko na towarowej bocznicy kolejowej. Dobiegł do węgła baraku i ostrożnie rozejrzał się po rozległym torowisku. Poza jednym składem było pusto. Dyszał, z trudem łapiąc powietrze. Poprawił opadające na nos lustrzane okulary i obejrzał się za siebie. Z oddali słychać było narastający dźwięk milicyjnych syren. Zaniepokojony cofnął się za krawędź baraku.

– No? – powiedział zniecierpliwiony do leżącego na torach starszego mężczyzny. – Wstawaj – warknął.

– Nie dam rady – jęknął leżący. – Kość aż mi wyszła przez skarpetę.

Widać było, że starszy mężczyzna bardzo cierpi. Drżącą ręką otarł zroszone potem czoło.

– Nie zostawiaj mnie – bełkotał, ledwie panując nad bólem. – Nie będę cię krył, pierdolony gnoju. Zabierz mnie.

– W życiu trzeba patrzeć pod nogi, niezdaro. Rusz dupę – krzyknął Oleszuk.

Mężczyzna ostatkiem sił rzucił się do przodu i złapał Oleszuka za nogę. Przez chwilę się szarpali. Oleszczuk, próbując uwolnić się z uchwytu, parę metrów ciągnął go po torach. Dwa kopniaki w brzuch nic nie pomogły. Leżący nie popuścił chwytu.

– Nie zostawiaj mnie – zmienił ton na błagalny. – Nikomu nic nie powiem. Cała dola twoja... Błagam...

Nagle ciszę wagonowni wypełnił narastający ostry gwizd parowozu. Oleszczuk obejrzał się za siebie. Zza zakrętu ukazał się parowóz ciągnący długi sznur wagonów towarowych.

Mężczyzna zwolnił uchwyt i opanowując ból, przetoczył się przez szynę. Znieruchomiał poza torowiskiem. Pociąg był coraz bliżej. Maszynista, nie przestając alarmować gwizdem, puścił snop pary, wychylił przez okno i rozeźlony krzyknął:

– By was obesrało... pijane mordy!

Wagon z hukiem przetaczał się obok leżącego. Oleszuk błyskawicznie podjął decyzję. Rzucił na ziemię koło mężczyzny swoje lustrzane okulary. Kiedy zbliżał się koniec pociągu, wyciągnął pistolet. Zanim zdążył zarepetować, leżący krzyknął błagalnie:

– Nie!... nic nie powiem nikomu. Przysięgam!

Oleszuk precyzyjnie wycelował i dwa razy pociągnął za spust. Strzały zagłuszył łoskot pociągu. Nie patrząc na leżącego, rzucił się desperacko w otwarte drzwi ostatniego wagonu towarowego. Zmęczony, odbił się od progu i padł na podłogę.

W tym momencie zza baraku wyjechały dwa radiowozy. Hamując, wzbiły tuman kurzu.

W trawie obok torów leżał zakrwawiony mężczyzna. Na jego twarzy zastygło przerażenie. Oczy powoli zachodziły mgłą. Kiedy podbiegli do niego milicjanci, nogi drgały mu w agonii.

***

Borewicz dokładnie oglądał miejsce napadu na sklep jubilerski. Zajrzał do otwartej szafy pancernej. Pochylił się nad rozbitą gablotą. Jeszcze raz obejrzał witrynę i posążek Buddy. W tym momencie do „Jubilera” wszedł milicjant w mundurze. Rozejrzał się i pośpiesznie podszedł do Borewicza. Coś zaczął szeptać mu na ucho. Borewicz skinął głową i wybiegł. Milicjant podążył za nim, po drodze coś relacjonując.

– Jak dojechali, to jeszcze żył – mówił. – Tyle że żadnych dokumentów. W kieszeniach trochę biżuterii... Kopnął w kalendarz, jak go brali.

Podeszli do radiowozu. Borewicz włączył nasłuch.

– Ja 07, odbiór.

– Ja dwie osiemnastki – zachrobotało w urządzeniu. – Mamy dwie łuski. Chyba walther 7,65. To na razie wszystko. Przyjedziecie?

***

Zbliżała się północ. W lokalu było tłoczno. Przy barze stało kilka osób. Dwie lub trzy osoby siedziały. Barmanka, szczupła brunetka w obcisłym kostiumie, uwijała się za kontuarem, rozlewając alkohol do kieliszków. Postawiła wódkę przed Tymoskim. Mężczyzna wyjął plik pieniędzy i nonszalancko rzucił jej banknot. Widać było, że ma kasę. Niedbałym ruchem dał znak, że dziękuje za resztę. Gest zauważyła stojąca z tyłu dziewczyna. Poprawiła ręką opadające na ramiona kasztanowe włosy i podeszła do Tymoskiego. Usiadła obok, zakładając nogę na nogę. Sukienka rozchyliła się, wysoko odsłaniając szczupłe uda. Dziewczyna spojrzała przeciągle na Tymoskiego, wyciągnęła z torebki papierosa i czekała na ogień. Mężczyzna strzelił zapalniczką. Przypalił i odwrócił się. Dziewczyna zaciągnęła się.

– Dziękuję. Nudno tu dzisiaj – próbowała nawiązać rozmowę.

– Ja się nie nudzę – uciął.

Dziewczyna zamilkła urażona. Powtórnie się zaciągnęła. Tymoski schował pieniądze do bocznej kieszeni marynarki. Poprawił patkę, jakby chował coś cennego.

Do baru podszedł lekko podpity mężczyzna, stały bywalec lokalu, Rajmund Gabor. Elegancko ubrany, ciemnowłosy. Wcisnął się między dziewczynę i Tymoskiego, próbując zamówić alkohol. Barmanka przez dłuższy czas nie reagowała. Nie nadążała obsługiwać gości.

Mężczyzna ostrożnie zaczął się rozglądać. W tym czasie jego ręka zręcznie wsunęła się do kieszeni Tymoskiego. Nie zauważył jednak, że całą tę scenę ktoś obserwuje. Siedząca obok dziewczyna zamarła, widząc, czego jest świadkiem.

Kieszonkowiec, starając się nie zwracać niczyjej uwagi, wstał i szybko udał się do szatni. Po drodze minął się z podchodzącym do baru Oleszukiem. Oleszuk stanął za Tymoskim.

– U królów punktualność jest grzecznością, ale u ciebie obowiązkiem – powiedział ostro Tymoski, nawet nie odwracając się.

– Co za pomysł z tą knajpą – Oleszuk był wściekły. – Stówa za wejście.

– Za konsumpcję – odparł Tymoski. – Przynajmniej mniej hołoty.

– Co z Amerykanką?

– Wycofała się. Bez metryki nie bierze.

Oleszuk popatrzył na Tymoskiego, nie dowierzając. Widać było, że zaraz rozsadzi go wściekłość.

– Masz przy sobie? – warknął przez zaciśnięte zęby.

– Mam.

Oleszuk rozejrzał się ostrożnie. Coś go nurtowało, ale starał się ukryć niepokój.

– Sprawdziłeś? – zapytał lodowato.

– Zmarł w drodze do szpitala – odparł lekko Tymoski.

Usłyszawszy to, Oleszuk odetchnął z ulgą. Usadowił się na stołku obok, zadowolony z tego, co usłyszał. Zamówił wódkę i coca-colę.

***

Gabor