Bojaźń Boża - Bevere John - ebook

Bojaźń Boża ebook

Bevere John

4,7

Opis

Sięgnij po skarby zbawienia, mądrości i wiedzy!

Czego brakuje w twoim Kościele, modlitwach i osobistym życiu?
Co pogłębi twoją osobistą relację z Bogiem?
Co może sprawić, że twoje życie będzie bardziej skoncentrowane na celu?
Co pozwoli ci być dzieckiem Bożym prawdziwie prowadzonym przez Ducha?

BOJAŹŃ PANA!

John Bevere wskazuje na potrzebę bojaźni Bożej. W konkretny i pełen miłości sposób rzuca ci wyzwanie, byś na nowo zaczął czcić Boga w swojej codzienności i na modlitwie. Bóg pragnie, byś Go poznawał i jest tylko jedna droga, by wejść w tę głęboką intymność i w pełni jej doświadczać. Każdy inny sposób nieuchronnie będzie skutkował porażką.

Teraz możesz oddać Bogu należną Mu chwałę w sposób, jaki zrewolucjonizuje twoje życie!

John Bevere jest całkowicie oddany zachęcaniu innych do pogłębiania intymnej relacji z Bogiem i życia w perspektywie wieczności. Jest autorem najlepiej sprzedających się książek, które są dostępne w 40 różnych językach i rozchodzą się w milionach egzemplarzy na całym świecie. Poprzez swoje doskonałe materiały i nauczania John ujawnia przenikliwe prawdy, pociągając czytelnika do spotkania z Bogiem na zupełnie nowym poziomie. Jest także popularnym mówcą konferencyjnym i gospodarzem telewizyjnego programu „The Messenger”, który ma swoich widzów w 216 krajach. Oboje z żoną, Lisą – także autorką dobrze sprzedających się książek – są współzałożycielami Messenger Internationale, żyją w Colorado wraz z czterema synami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 222

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dedykuję tę książkę mojej żonie, Lisie. Być mężem takiej kobiety to prawdziwy zaszczyt. Aby opisać jej pobożny charakter i wszystkie zalety, należałoby napisać osobną książkę. Jej życiową postawę da się jednak streścić jednym zdaniem: „To prawdziwie bogobojna kobieta”.

Gdy otwiera usta, mówi mądrze, a jej język wypowiada dobre rady.

Czuwa nad biegiem spraw domowych, nie jada chleba nie zapracowanego.

Jej synowie nazywają ją szczęśliwą, jej mąż sławi ją, mówiąc:

Jest wiele dzielnych kobiet, lecz ty przewyższasz wszystkie!

Zmienny jest wdzięk i zwiewna jest uroda, lecz bogobojna żona jest godna chwały.

Księga Przypowieści Salomona 31,26–30

Jestem Ci wdzięczny, Ojcze, za Twą córkę, Lisę Bevere.

PODZIĘKOWANIA

W tym miejscu chciałbym złożyć najszczersze wyrazy wdzięczności...

Mojej żonie, Lisie. Zaraz po Panu jesteś moją największą miłością inajcenniejszym skarbem. Dziękuję Ci za godziny spędzone nad redakcją tej książki. Kocham Cię, skarbie!

Naszym czterem synom. Każdy zWas wniósł wmoje życie wiele radości. Dziękuję, że dzielicie ze mną Boże powołanie izachęcacie mnie do podróży ipisania.

Moim rodzicom, Johnowi iKay Beverom. Dziękuję Wam, że Wasz bogobojny styl życia, zktórego mogłem czerpać przykład, był dla mnie pierwszą lekcją bojaźni Bożej.

Wszystkim tym, którzy poświęcili swój czas iczęść życia, aby mnie uczyć iwskazywać mi drogi Królestwa. Wkażdym zWas mogłem dostrzec inną stronę Jezusa.

Zespołowi Messenger International. Dziękuję Wam za niezachwiane wsparcie iwierność. Lisa ija bardzo kochamy każdego zWas.

Wszystkim pracownikom Charisma House, którzy pracują znami ibardzo wspierają naszą służbę. Praca zWami to czysta przyjemność.

Na koniec najważniejsze: chciałbym wyrazić najszczerszą wdzięczność Panu. Wsłowach nie sposób podziękować za wszystko, co robisz dla mnie iswojego ludu. Nigdy nie będę wstanie wyrazić tego, jak bardzo Cię kocham. Zawsze będę Cię kochał!

Święta bojaźń stanowi klucz

do stworzenia stabilnych fundamentów.

To klucz do skarbca zbawienia, mądrości i wiedzy.

WSTĘP

Latem 1994 roku zostałem zaproszony przez pewien kościół na południu USA. Wyjazd ten miał się okazać najbardziej nieprzyjemnym epizodem służby w całym moim życiu. A jednak to właśnie tam w moim sercu zrodziła się potrzeba poznania i zrozumienia istoty bojaźni Bożej.

Dwa lata wcześniej kościół ten doświadczył niezwykle silnie Bożego działania. Pan wykorzystał czterotygodniową obecność goszczącego tam ewangelisty, aby odnowić tamtejszą wspólnotę. Wielu jego członków ogarniał tak zwany „święty śmiech”. To doświadczenie było tak odświeżające, że pastor i wielu członków poszło drogą, którą w podobnej sytuacji wybiera większość: przylgnęli do owego powiewu świeżości, zamiast wyruszyć w dalszą wędrówkę Bożego ludu. Wkrótce potem byli bardziej zainteresowani widocznymi przejawami odnowienia niż poznaniem Pana, który odnawia.

Podczas drugiego wieczornego spotkania prowadzony przez Ducha Bożego nauczałem zebranych o bojaźni Bożej. W tamtym czasie moje zrozumienie bojaźni Bożej jeszcze się kształtowało, jednak Bóg poprowadził mnie, abym przekazywał innym to, na co już wskazał mi w Piśmie Świętym.

Kolejnego wieczora zjawiłem się na nabożeństwie zupełnie nieprzygotowany na to, co miało nastąpić. Bez żadnych wcześniejszych uzgodnień ze mną, po czasie uwielbienia pastor zboru wstał i przez dłuższą chwilę zajmował się korygowaniem mojego kazania z poprzedniego dnia. Wstrząśnięty słuchałem tego, siedząc w pierwszym rzędzie. Swoje krytyczne uwagi opierał na założeniu, jakoby ludzie wierzący w Nowy Testament nie musieli bać się Boga. Na poparcie cytował fragment z 1. Listu Jana 4,18: „W miłości nie ma bojaźni, wszak doskonała miłość usuwa bojaźń, gdyż bojaźń drży przed karą; kto się więc boi, nie jest doskonały w miłości”. Pastor ten pomylił ducha bojaźni z bojaźnią Bożą.

Nazajutrz rano znalazłem odosobnione miejsce w pobliżu hotelu i długo się modliłem. Stanąłem przed Panem z otwartym sercem, gotów na przyjęcie wszelkich poprawek, jakie Bóg chciałby mi przekazać. Nauczyłem się już, że Bóg koryguje mnie zawsze dla mojego dobra. Bóg poprawia nas po to, abyśmy mogli uczestniczyć w Jego świętości (Hbr 12,7–11). Niemal w tej samej chwili odczułem wszechogarniającą miłość Bożą. Nie odczułem Jego rozczarowania moim kazaniem, a raczej zadowolenie. Cud Bożej obecności sprawił, że po moich policzkach spłynęły łzy.

Nie przerywałem modlitwy. Po jakimś czasie zorientowałem się, że wołam do Boga z samego wnętrza duszy, prosząc Go, aby dał mi zrozumieć istotę bojaźni Bożej. Zebrawszy całą wewnętrzną siłę, podniosłem głos i zawołałem: „Ojcze, chcę poznać bojaźń Bożą i chodzić w niej!”.

Kiedy skończyłem się modlić, nie bałem się już o to, z czym może przyjść mi się mierzyć w przyszłości. Pragnąłem jedynie poznać Jego serce. Czułem, że moja chęć poznania tego aspektu Jego świętej natury głęboko Go ucieszyła. Odtąd Bóg wiernie ujawnia przede mną, jak istotna jest bojaźń Boża. Ukazał mi, że chce, aby wszyscy wierni również zrozumieli jej powagę.

Zawsze wiedziałem, że bojaźń Boża jest ważna, jednak dopiero w odpowiedzi na tamtą modlitwę Bóg otworzył moje oczy, abym zrozumiał, że jest to nieodzowny element wiary. Zawsze uważałem, że podstawą relacji z Panem jest miłość, jednak szybko pojąłem, że bojaźń Boża jest równie niezbędna. Jak mówi Izajasz:

Wyniesiony jest Pan, gdyż mieszka na wysokości, napełnił Syjon prawem i sprawiedliwością.Nadejdą dla ciebie czasy bezpieczne. Bogactwem zbawienia to mądrość i poznanie, bojaźń przed Panem to jego skarb.

Iz 33,5–6

Święta bojaźń stanowi klucz do stworzenia stabilnych fundamentów. To klucz do skarbca zbawienia, mądrości i wiedzy. Wraz z miłością Bożą współtworzy fundament życia! Jak wkrótce się przekonamy, nie możemy prawdziwie pokochać Boga, dopóki nie zaczniemy się Go bać; i odwrotnie – nie możemy właściwie bać się Boga, dopóki Go nie pokochamy.

Gdy pisałem tę książkę, nasza rodzina była na etapie budowy nowego domu. Wielokrotnie bywałem na placu budowy, a Bóg wykorzystywał te okazje, aby nauczyć mnie podstaw rzemiosła budowlanego. Każda budowa zaczyna się od wykonania fundamentów i szkieletu domu. Ich zadaniem jest utrzymywanie wszystkich elementów wykończenia, jak dachówki, podłogi, okna, stolarka czy elewacja. Po zakończeniu budowy fundamenty i szkielet są już niewidoczne, choć to właśnie one utrzymują i chronią wszystkie piękne elementy wykończenia i wyposażenie. Bez szkieletu pozostaje tylko bezładny stos różnorakich materiałów.

Niniejsza książka jest zbudowana w podobny sposób. Na początek dokonamy wyraźnego rozróżnienia między bojaźnią Bożą i Jego sądem. Następnie przejdziemy do intymnego poznania Boga. Omówimy ochronną rolę bojaźni Bożej w sytuacji osądu, natomiast na koniec przyjrzymy się roli bogobojności w bliskiej relacji z Bogiem. Prawdy zawarte w każdym rozdziale mają zarówno wartość informacyjną, jak i transformacyjną. Kilka pierwszych rozdziałów pełni funkcję szkieletu dla reszty książki. Dzięki temu fundamentowi nasz duch stanie się dość silny, aby przyjąć to, co objawia Bóg.

Tę książkę należy czytać tak, jakby była domem w budowie. Nie należy przeskakiwać od szkieletu do wykładzin. Jeżeli pominiemy dach, to jeszcze przed zakończeniem budowy wykładziny trzeba będzie wymieniać. Budowanie polega na stopniowych postępach.

Czytając dany rozdział, nie staraj się jak najszybciej go skończyć i przejść do kolejnego. Czytaj w swoim tempie, z modlitwą, aby zrozumieć jego sens. Proś Ducha Świętego, aby poprzez karty tej książki wyjawiał ci Słowo Boże, „bo litera zabija, duch zaś ożywia” (2Kor 3,6).

Bojaźni Bożej nie da się pojąć rozumem; może ona jedynie zostać wyryta w naszych sercach. Objawia nam ją Duch Święty poprzez czytanie Jego Słowa. Jest to jeden z przejawów Ducha Bożego (Iz 11,1–2). Bóg wlewa zrozumienie w serca tych, którzy szczerze Go szukają (Jr 29, 11–14, 32,40).

Na początek chciałbym zaproponować modlitwę:

„Ojcze, w imię Jezusa otwieram tę książkę, ponieważ chcę poznać i zrozumieć świętą bojaźń Bożą. Wiem, że bez pomocy Ducha Świętego nie będzie to możliwe. Proszę, abyś namaścił mnie swoim Duchem. Otwórz moje oczy, ażeby widziały, moje uszy – ażeby słyszały i moje serce, abym rozpoznał i rozumiał słowa, które do mnie kierujesz.

W czasie czytania książki pozwól mi rozpoznać w jej słowach Twój głos. Przemień mnie i unieś z jednego poziomu chwały na kolejny. Unieś mnie znowu, tak abym w końcu mógł spotkać się z Tobą twarzą w twarz. Spraw, aby moje życie zostało przemienione, bym stał się zupełnie inną osobą.

Proszę Cię o to i oddaję Ci całą chwałę i cześć, teraz i na wieki. Amen”.

John Bevere

Czy myślicie, że Król królów i Pan panów

zjawi się w miejscu,

w którym nie oddaje Mu się należnej czci i chwały?

ROZDZIAŁ I WIATR Z NIEBIOS

Na bliskich moich okazuje się świętość moja,

a wobec całego ludu chwała moja.

Księga Kaznodziei 10,3

Minęło zaledwie dziesięć dni nowego roku 1997, a ja służyłem już w Azji i Europie. Podekscytowany wsiadałem do kolejnego samolotu, tym razem do Ameryki Południowej. Nigdy dotąd nie byłem w Brazylii, a teraz miałem zaszczyt przemawiania na krajowej konferencji, odbywającej się w trzech wielkich miastach. Po całonocnym locie zostałem przywitany na lotnisku przez spragnionych liderów, którzy mieli wobec mnie wielkie oczekiwania. Z niecierpliwością wyczekiwali zaplanowanych spotkań, a ich entuzjazm udzielił się również i mnie.

Pierwsze nabożeństwo odbyło się jeszcze tego samego wieczora w stolicy Brazylii. Po krótkim, kilkugodzinnym wypoczynku wraz z tłumaczem zostaliśmy zabrani z hotelu na spotkanie. Widząc samochody stłoczone ciasno na parkingu i zaparkowane przy sąsiednich ulicach, zrozumiałem, że na spotkaniu zjawi się wiele osób. Przez półtorametrowy otwór wentylacyjny między dachem i ścianą sączyła się muzyka. Rozpoznałem melodie śpiewanych po portugalsku – w głównym języku w Brazylii – pieśni chwały, a moja ekscytacja wzrosła i nie mogłem się doczekać rozpoczęcia spotkania.

Gdy tylko wszedłem, od razu skierowano mnie na scenę. Sala, mogąca pomieścić około czterech tysięcy ludzi, była wypełniona po brzegi. Praktycznie cała platforma kołysała się w rytm energicznych pieśni chwały. Jakość muzyki była bardzo wysoka, gdyż utalentowani muzycy byli świetnie zgrani. Śpiew również brzmiał wyśmienicie, a liderzy byli obdarzeni pięknymi głosami. A jednak szybko zauważyłem całkowity brak Bożej obecności. Przebiegając wzrokiem po publiczności i muzykach, pomyślałem: „A gdzie Bóg?”. Zaraz też zadałem to pytanie: „Panie, gdzie jesteś?”.

Czekając na Jego odpowiedź, obserwowałem, co dzieje się na widowni. Poprzez jasne światła sceny widziałem kłębiący się tłum. Wiele osób stało z otwartymi oczami, wpatrując się w coś lub kogoś w budynku. Wielu wydawało się znudzonych. Ich ręce tkwiły w kieszeniach lub zwieszały się ciężko wzdłuż ciała. Z ich postury i wyrazów twarzy wyłaniał się obraz zwykłego tłumu czekających cierpliwie na rozpoczęcie widowiska. Jedni byli zajęci rozmowami, inni bez celu przemierzali nawy, to wchodząc, to znów wychodząc z sali.

Poczułem żal. Przecież to nie miała być ewangelizacja a konferencja wierzących. Miałem świadomość, że niewierzący mogli stanowić pewną część widowni, ale jednocześnie wiedziałem, że większość tego nonszalanckiego tłumu stanowią „chrześcijanie”.

Czekałem dalej w nadziei, że w końcu ludzie zaczną okazywać prawdziwą cześć Panu. „Atmosfera na pewno się zmieni”, myślałem. Tak się jednak nie stało. Po jakichś dwudziestu, trzydziestu minutach muzyka straciła impet i zaczęto grać pieśni uwielbieniowe. To, co widziałem, dalekie było jednak od prawdziwego uwielbienia. Od chwili, gdy zjawiłem się w Sali, do rozpoczęcia pieśni zachowanie tłumu w ogóle się nie zmieniło.

Zdawało się, że uwielbienie trwało ponad godzinę, choć w rzeczywistości śpiew trwał niespełna czterdzieści minut. Publiczność została poproszona o zajęcie miejsc, lecz gwar rozmów nie ucichł ani na chwilę. Jeden z liderów poprosił nawet o ciszę przez mikrofon, jednak ludzie nie przerywali rozmów. Lider odczytał fragment Biblii i rozpoczął kazanie. Przez cały czas słyszałem dudniący odgłos wielu głosów i osób przemieszczających się po sali. Zauważyłem również, że wielu z nich nie zwracało zupełnie uwagi na mówcę. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Sfrustrowany, zapytałem mojego brazylijskiego tłumacza, czy to normalne zachowanie na nabożeństwach.

Tłumacz podzielał moje zniesmaczenie. „Czasem jestem zmuszony na to zareagować, prosząc zebranych o uwagę” – wyszeptał. Ogarniała mnie złość. Zdarzało mi się już bywać na spotkaniach, na których ludzie zachowywali się w podobny sposób, ale nigdy do tego stopnia. Każdemu z nich towarzyszyła podobna atmosfera duchowa – jakiś ciężar i odczuwalny brak Bożej obecności. Wiedziałem już, że otrzymałem odpowiedź na zadane pytanie o obecność Boga. Tutaj z pewnością Go nie było.

Zaraz potem Duch Boży przemówił do mnie: „Chcę, żebyś otwarcie stawił czoła tej sytuacji”.

Kiedy w końcu zostałem przedstawiony zebranym, szmer głosów zmalał, ale nie zniknął zupełnie. Wszedłem na mównicę, stanąłem i zacząłem wpatrywać się w tłum. Zamierzałem milczeć, dopóki nie zwrócą na mnie uwagi. W moim sercu płonęło święte oburzenie. Po jakiejś minucie wszyscy ucichli, spostrzegłszy, że na scenie nic się nie dzieje.

Nie przedstawiłem się, nie pozdrowiłem widowni. Zacząłem od pytania: „Czy podobałoby się wam, gdybyście rozmawiali z kimś, kto przez cały czas by was ignorował lub gawędził sobie z osobą stojącą obok? Albo błądził wzrokiem wyrażającym brak zainteresowania i szacunku?”.

Przerwałem, a chwilę potem sam odpowiedziałem na własne pytanie: „Prawda, że nie spodobałoby się to wam?”.

Kontynuowałem: „Wyobraźcie sobie, że za każdym razem, gdy dzwonicie do drzwi, aby odwiedzić sąsiada, on wita was beznamiętnie, wzdychając ze znużeniem «Ach, to znowu ty? Wejdź»”.

Umilkłem na moment, a potem dodałem: „Więcej już byście go nie odwiedzili, prawda?”.

Następnie powiedziałem z przekonaniem: „Czy myślicie, że Król królów i Pan panów zjawi się w miejscu, w którym nie oddaje Mu się należnej czci i chwały? Czy myślicie, że Pan wszelkiego stworzenia będzie mówił, jeżeli Jego słowu nie okazuje się należnego szacunku, słuchając z uwagą? Jeśli tak, to jesteście w błędzie!”.

Mówiłem dalej: „Gdy dziś wieczorem wszedłem do tego budynku, w ogóle nie czułem w nim Bożej obecności. Ani w oddawaniu czci, ani w uwielbieniu, ani w nawoływaniu, ani podczas składania ofiary. Pan bowiem nigdy nie przychodzi tam, gdzie nie jest czczony. Gdyby dziś zjawił się tutaj prezydent waszego kraju, zostałby przywitany z honorami przez sam wzgląd na piastowany urząd. Gdyby obok mnie stanął jeden z waszych ulubionych piłkarzy, wielu z was nie mogłoby z wrażenia usiedzieć w miejscu. Z wielką uwagą wsłuchiwalibyście się w każde słowo płynące ze sceny. A jednak gdy przed chwilą czytane było Słowo Boże, mało co usłyszeliście, tak małą wagę do niego przykładacie”.

Następnie odczytałem, jakie wymagania stawia Bóg przed tymi, którzy się do Niego zbliżają:

Na bliskich moich okazuje się świętość moja, a wobec całego ludu chwała moja.

Księga Kaznodziei 10,3

Przez kolejne półtorej godziny głosiłem słowa, które Bóg rozpalił w moim sercu. Moje kazanie było odważne i pełne autorytetu. Nie obawiałem się, co pomyślą ani jak zareagują moi słuchacze. „Gdyby nawet jutro mieli mnie wygnać z tego kraju, nie dbam o to. Wolę być posłuszny Bogu!” – mówiłem do siebie całkiem poważnie.

Między wygłaszanymi zdaniami panowała taka cisza, że dało się słyszeć bzyczenie muchy. Przez cale półtorej godziny tłum nie wydawał żadnych odgłosów. Nie okazywano już braku szacunku. Duch Boży poprzez Słowo Boże skupił całą uwagę ludzi. Atmosfera zmieniała się z minuty na minutę. Słyszałem, jak Słowo Boże obija się o stwardniałe skorupy ich serc.

Pod koniec mojego kazania poprosiłem wszystkich o zamknięcie oczu. Wezwanie do skruchy było krótkie i zdecydowane: „Jeżeli traktowaliście to, co Bóg nazywa świętym, jako coś zwyczajnego; jeżeli niewłaściwie podchodziliście w życiu do spraw Bożych; jeżeli Duch Święty za pomocą Słowa Bożego sprawił, że przejrzeliście na oczy – czy jesteście gotowi okazać skruchę przed Panem? Jeśli tak, powstańcie!”. 75% zgromadzonych bez chwili wahania powstało z miejsc. Skłoniłem głowę i wypowiedziałem na głos prostą i szczerą modlitwę: „Panie, potwierdź Słowo, które zostało dziś przekazane tym ludziom”.

W jednej chwili Boża obecność wypełniła salę. Mimo iż nie prowadziłem zboru w modlitwie, słyszałem łkanie i płacz narastające wśród tłumu. Zupełnie jakby oczyszczająca i odnawiająca fala Bożej obecności przetoczyła się przez salę. Nie wszyscy obecni mogli podejść do sceny, odmówiłem więc modlitwę żalu za grzechy, w której mogli uczestniczyć, pozostając na swoich miejscach. Widziałem ludzi ocierających łzy. Jego cudowna obecność trwała.

Po kilku minutach Boża obecność ucichła. Zachęciłem zgromadzonych, aby nigdy nie tracili z oczu swojego Pana. „Zbliżcie się do Boga, a zbliży się do was” (Jk 4,8).

Kilka chwil później kolejna fala Bożej obecności przetoczyła się przez budynek. Płacz narastał, spadało coraz więcej łez. Tym razem Jego obecność dotknęła jeszcze więcej osób. Trwało to kilka minut, po czym znów ucichło. Nawoływałem zgromadzonych do tego, aby nie dryfowali pomiędzy falami, ale trzymali się mocno tego, czego uchwycili się sercem.

Upłynęło kilka minut, gdy usłyszałem, jak Duch Boży szepcze mi wprost do serca: „Znowu nadchodzę”. Wyczułem to natychmiast i powiedziałem: „Znowu nadchodzi!”.

To, co teraz piszę, w żaden sposób nie jest w stanie przedstawić tego, co nastąpiło. Moje słowa są zbyt ograniczone, a Bóg – zbyt wspaniały. Nie zamierzam również nic wyolbrzymiać, gdyż byłoby to oznaką lekceważenia. Konsultowałem się z trzema innymi liderami, którzy również byli tam obecni, aby uporządkować i potwierdzić moje wspomnienie.

Gdy tylko wypowiedziałem słowo „nadchodzi”, miało miejsce następujące wydarzenie. Potrafię to opisać jedynie przez porównanie. To było tak, jakby stać w odległości 100 metrów od pasa startowego w momencie startu ogromnego odrzutowca. Tak właśnie brzmiało wycie wiatru, który w jednej chwili przetoczył się przez widownię. Zgromadzeni niemal w jednej chwili zaczęli się żarliwie modlić, a ich pojedyncze głosy narastały, zlewając się niemal w jedno wołanie.

Kiedy pierwszy raz usłyszałem powiew wiatru, tłumaczyłem sobie, że nad budynkiem przeleciał pewnie samolot odrzutowy. Żadną miarą nie chciałem przypisać Bogu czegoś, co nie musiało pochodzić od Boga. Wysilałem umysł, aby przypomnieć sobie odległość, jaka dzieliła nas od portu lotniczego. Budynek nie znajdował się jednak w pobliżu lotniska, a przez ostatnie dwie godziny nie słyszałem żadnego odgłosu przelatującego samolotu.

Kiedy dotarła do mnie świadomość, że czuję Bożą obecność w tak wspaniały sposób, a tłum tak entuzjastycznie się rozmodlił, zwróciłem się w myślach do Ducha. Istna eksplozja modlitwy nie mogła przecież być odpowiedzią na przelatujący samolot.

Gdyby chodziło o dźwięk samolotu, musiałby przelatywać nad budynkiem na wysokości nie większej niż 100 metrów. Nawet wtedy jednak nie byłbym w stanie usłyszeć takiego hałasu ponad potężnym dźwiękiem modlitwy trzech tysięcy osób.

Dźwięk, który słyszałem, był znacznie głośniejszy i zdecydowanie górował nad głosami modlących się. Nawet gdy pojąłem, że był to powiew Ducha Świętego, nic nie powiedziałem. Nie chciałem dezinformować zgromadzonych ani pobudzać ich dodatkowo nadgorliwymi wyznaniami o objawianiu się Ducha. Wycie wiatru ucichło po około dwóch minutach. Zostało po nim jedynie zgromadzenie rozmodlonych, szlochających ludzi. Salę wypełniła atmosfera świętej czci. Boża obecność była prawdziwa i bardzo silna.

Ten cudowny efekt Jego obecności trwał kolejne piętnaście – dwadzieścia minut. Po tym czasie ustąpiłem miejsce na mównicy liderowi i poprosiłem, aby natychmiast odwieziono mnie do hotelu. Często zostaję po nabożeństwie, aby porozmawiać z innymi, jednak tym razem wszelkie rutynowe rozmowy wydawały się nie na miejscu. Liderzy zaprosili mnie na wspólną kolację, lecz odmówiłem. Wciąż wstrząśnięty Jego obecnością, odpowiedziałem: „Chcę tylko wrócić do swojego pokoju”.

Odprowadzono mnie do auta. Wróciłem do hotelu w towarzystwie tłumacza oraz małżeństwa liderów. Kobieta była artystką, a jej muzyka cieszyła się dużą popularnością wśród Brazylijczyków.

Weszła do samochodu zapłakana i zapytała: „Słyszał pan ten wiatr?”.

„To był samolot” – odpowiedziałem szybko. Choć w sercu czułem, że to nie samolot, chcąc zyskać całkowitą pewność, zdecydowałem nie wywoływać tematu jako pierwszy.

„Nie” – zaprzeczyła i pokręciła głową. „To był Duch Pana”.

Na te słowa jej mąż, człowiek sprawiający wrażenie bardzo cichego i powściągliwego, zapewnił: „W pobliżu budynku nie było żadnego samolotu”.

Mężczyzna mówił dalej: „Co więcej, dźwięk wiatru nie został wychwycony ani zapisany przez sprzęt nagłaśniający”. Siedziałem milczący, ogarnięty całkowitym zdumieniem.

Później dowiedziałem się, dlaczego był on taki pewien, że dźwięk nie mógł być wywołany przelotem samolotu. Na zewnątrz budynku stali policjanci i ochroniarze, którzy również przyznali, że słyszeli potężny hałas dobiegający zwnętrza budynku. Na zewnątrz było zupełnie bezwietrznie. Zwyczajny brazylijski wieczór.

Gdy jego żona odezwała się ponownie, po jej policzkach ciekły łzy. „Widziałam fale ognia spadające na budynek i anioły wszędzie dokoła!”.

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Taki sam opis usłyszałem dwa miesiące wcześniej na spotkaniu w Północnej Karolinie z ust kobiety służącej na co dzień w innym zborze. Nauczałem o bojaźni Bożej, gdy Bóg z mocą objawił swą obecność zgromadzonym. Ponad setka małych dzieci płakała głęboko przez godzinę. Przebywająca z wizytą kobieta wyznała wówczas pastorowi, że widziała fale ognistych kul spadające na budynek. Potwierdziło to również trzech członków zespołu muzycznego.

Teraz chciałem już tylko znaleźć się sam na sam z Panem. W zaciszu własnego pokoju mogłem juz tylko wychwalać Boga i modlić się.

Przed odlotem do Rio de Janeiro miałem zaplanowane poprowadzenie jeszcze jednego nabożeństwa. Kiedy ponownie wszedłem do sali, atmosfera była całkowicie odmienna. Czułem, że przywrócony został szacunek wobec Pana. Tym razem muzyka nie była dobra, choć pozbawiona Bożej obecności; była cudowna i namaszczona, a obecność Boża była prawdziwie słodka.

Jak mówi Dawid: „Skłonię się ku świętemu przybytkowi Twemu w bojaźni przed Tobą” (Ps 5,8). Autentyczne oddawanie czci zawsze wynika z szacunku wobec Bożej obecności, gdyż, jak mówi Pan: „Będziecie (...) moją świątynię zbożnie czcić; Jam jest Pan” (Kpl 19,30).

Podczas tego drugiego nabożeństwa wiele osób doświadczyło ratunku i uleczenia. Wielu z tych, którzy byli przybici goryczą i poczuciem krzywdy, zostało uwolnionych. Boża obecność przejawia się tam, gdzie oddawana jest cześć Panu. A tam, gdzie przejawia się Jego obecność, zaspokajane są potrzeby ludzi.

W tym świetle zrozumiałe staje się wezwanie Dawida:

Bójcie się Pana, święci jego! Bo niczego nie brak tym, którzy się go boją.

Księga Psalmów 34,9

Właśnie takie przesłanie trzymasz dziś w swoich rękach – bojaźń Boża. Na kolejnych stronach z pomocą Ducha Świętego będziemy rozważać znaczenie bojaźni Bożej. Dowiemy się również, co to znaczy „chodzić w skarbach prawdy o bojaźni”. Przyjrzymy się sądowi, który zapada w obliczu braku świętej bojaźni i poznamy zalety bogobojności.

Niektórzy bardzo szybko uznają Jezusa za Zbawiciela, Uzdrowiciela i Wybawcę, a jednocześnie swoimi działaniami i nastawieniem serc redukują Jego chwałę do poziomu śmiertelnego człowieka.

ROZDZIAŁ II

ODMIENIONA CHWAŁA

Któż bowiem na obłokach równy Panu,

Któż podobny Panu pośród synów Bożych?

Bóg groźny jest w gronie świętych,

Potężny i straszny nad wszystkich wokół niego.

Księga Psalmów 89,7–8

Zanim przystąpimy do omawiania bojaźni Bożej, powinniśmy dobrze zrozumieć istotę wielkości i chwały Boga, któremu służymy. Psalmista najpierw przytacza niesamowite cuda Boże, a dopiero potem napomina, aby się Go bać. Gdyby przełożyć jego słowa na język współczesny, otrzymamy śmiałe pytanie retoryczne: „Kto na tym świecie może się równać z Bogiem?”. Psalmista zachęca nas do namysłu nad niezgłębioną chwałą Bożą. Jak bowiem moglibyśmy okazywać Mu należny szacunek i cześć nieświadomi Jego wielkości lub powodów, dla których na nie zasługuje?

Sławny, lecz nieznany

Aby to wyjaśnić, spróbujmy wyobrazić sobie sławną postać z najsilniejszego państwa na świecie. Jest utalentowany i mądry. Każdy mieszkaniec tego kraju słyszał o jego wielkości i sławie. Jest wynalazcą, który może poszczycić się niezrównanym wkładem w rozwój nauki i odkrycia. Jest najlepszym sportowcem w swoim kraju. Jest w zasadzie bezkonkurencyjny we wszystkich dziedzinach życia. Na dodatek jest królem i bardzo mądrym władcą. W każdym zakątku kraju, na każdej płaszczyźnie okazywane są mu szacunek i cześć. Ku czci jego osoby organizowane są widowiskowe parady i przyjęcia.

Zastanówmy się jednak, co by się stało, gdyby król miał wyruszyć do innego kraju, w którym nie słyszano o jego pozycji i wielkości? W jaki sposób zostałby przyjęty w kraju obcym i gorszym pod każdym względem od jego wspaniałej ojczyzny?

Mimo iż nawet najwięksi w tym kraju nie dorastają wielkiemu władcy do pięt, decyduje się on odwiedzić zwykłego człowieka, bez królewskich szat i orszaku, gwardii królewskiej doradców i służby. Idzie całkiem sam. Jak zostanie potraktowany?

Najprościej mówiąc, przyjmą go jak każdego innego obcokrajowca. Mimo iż jest potężniejszy niż najwięksi w tym kraju, okażą mu niewiele bądź zero szacunku. Być może nawet zostanie potraktowany pogardliwie z tego tylko powodu, że jest obcy. Nawet jeśli jego wynalazki i odkrycia naukowe znacznie przysłużyły się jego poddanym, w tym kraju jest zupełnie nieznany, a zatem nikt nie okaże mu należnego szacunku i czci.

Spójrzmy teraz na słowa Jana dotyczące Jezusa, Emmanuela, wcielonego Boga:

Na świecie był i świat przezeń powstał, lecz świat go nie poznał.Do swej własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli.

Ewangelia Jana 1,10–11

Jakież to smutne, że ten, który stworzył cały wszechświat i świat, w którym żyjemy, nie doczekał się przyjęcia i czci, na które zasłużył. Tragedię potęguje fakt, że przyszedł do swojego ludu, do tych, którzy Go wyczekiwali, znali Jego przymierze; do tych, których własną mocą raz po raz wybawiał od złego. A jednak nie okazano Mu czci. Mimo iż ludzie mówili o Jego przyjściu, regularnie chodzili do świątyni w oczekiwaniu na Niego i modlili się o dobro, które spłynie wraz z nastaniem Jego rządów, nie rozpoznali Go, kiedy przyszedł.

Własny lud nie rozpoznał cudownego Boga, choć zapewniał o swej wiernej służbie na rzecz Pana. Izraelici byli nieświadomi nie tylko wielkości Bożej potęgi, ale również wielkości Bożej mądrości. Nie może zatem dziwić, że nie byli w stanie bogobojnie oddawać należnej Mu czci. Jak wyjaśnia Bóg:

Ponieważ ten lud zbliża się do mnie swoimi ustami i czci mnie swoimi wargami, a jego serce jest daleko ode mnie, tak że ich bojaźń przede mną jest wyuczonym przepisem ludzkim

Iz 29,13

Bóg mówi: „ich bojaźń przede mną jest wyuczonym przepisem ludzkim”. Innymi słowy, ludzie zredukowali chwałę Bożą do chwały śmiertelnego człowieka. Służyli obrazowi Boga, jaki sami stworzyli – nie według Jego obrazu, ale według własnych standardów.

Zmienianie chwały nieskazitelnego Boga

Współcześni Jezusowi nie są wyjątkiem, choć to za jego czasów ten problem osiągnął swoje największe natężenie. Ten sam błąd powtarzały wszystkie pokolenia ludzi, którzy znali i teoretycznie wsłuchiwali się w głos Bożych wyroczni.

Brak należytego szacunku można dostrzec już w przypadku grzechu Adama, który poszedł za radą węża: „lecz Bóg wie, że gdy tylko zjecie z niego, otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg, znający dobro i zło” (Rdz 3,5).

„Boże, Któż jest tobie równy?” – pyta psalmista (Ps 71,19). Na próżno zatem Adam myślał, że kiedykolwiek zdoła być jak Bóg z dala od Boga. W swoim próżnym myśleniu Adam sprowadził Boga do poziomu zwykłego człowieka.

Kiedy przyjrzymy się błądzeniu dzieci Izraela po pustyni, dostrzeżemy tę samą przyczynę buntu. Ich bogobojność rozwijała się w odniesieniu do błędnego obrazu Jego chwały.

Mojżesz wspiął się na górę Synaj, aby otrzymać Słowo Boże. Dni mijały, więc „lud (...) zgromadził się (...)” (Wj 32,1). Kiedy ludzie zbierają się z dala od Bożej potęgi i obecności, aby opierać się na własnym rozumie, zawsze zwiastuje to kłopoty. Zamiast czekać na Boże prowadzenie, ludzie zbierają się i próbują zrobić coś, co ich zaspokoi. Wybierają nietrwały falsyfikat w miejsce tego, co może dać tylko sam Bóg.

Mimo iż raz po raz byli świadkami przejawów potęgi Boga, uformowali sobie złotego cielca. Dziś może się to wydawać niedorzeczne, jednak dla ówczesnych Izraelitów nie było w tym nic dziwnego. Przez ponad czterysta lat w Egipcie widywali tego typu posągi. Był to znany i szeroko rozpowszechniony element egipskiej kultury.

Odlany ze złota posąg cielca został pokazany ludowi, który rzekł jednym głosem: „To są bogowie twoi, Izraelu, którzy cię wyprowadzili z ziemi egipskiej” (Wj 32,4). Następnie ich przywódca oświadczył: „Jutro będzie święto Pana” (Wj 32,5). Aby zrozumieć dokładnie znaczenie tych słów, należy przyjrzeć się określeniu „Pan” z wersetu piątego. Użyto tam hebrajskiego słowa Jehowa, znanego również jako Jahwe, które oznacza ‘Ten, który jest’ i jest imieniem własnym jedynego prawdziwego Boga.

Użyli zatem imienia jedynego prawdziwego Boga. Tego, o którym nauczał Mojżesz; tego, który zawarł przymierze z Abrahamem; tego, któremu służymy. W Biblii słowo Jahwe nie zostało ani razu użyte do określenia fałszywego boga. Imię Jahwe lub Jehowa było tak święte, że w późniejszym czasie pisarze hebrajscy mieli zakaz pisania go w pełnej formie. Aby uczcić świętość tego imienia, celowo pomijali samogłoski.

Lud i jego przywódcy wskazali na złotego cielca, nazywając go Jahwe, jedynym prawdziwym Bogiem, który wyprowadził ich z Egiptu! Nie powiedzieli: „Oto Baal, który wyprowadził nas z Egiptu”, nie użyli też imienia żadnego innego fałszywego boga. Nazwali cielca imieniem Pana, redukując wielkość Boga do pospolitych określeń i skończonych obrazów, które tak dobrze znali.

Warto zauważyć, że Izraelici w dalszym ciągu wyznawali, że to Jahwe wyzwolił ich z niewoli. Nie zaprzeczali temu. a jedynie zredukowali wielkość Boga do poziomu, z którym byli bardziej zaznajomieni. Starotestamentowe wyjście z Egiptu można porównać do wyjścia ze świata i bycia zbawionym, tak jak naucza Nowy Testament. Naturalne wydarzenia opisane w Starym Testamencie stanowią zapowiedź tego, co miało nadejść w Nowym Testamencie.

Służenie obrazowi Boga, który stworzyliśmy

Przyjrzyjmy się słowom Pawła, które kieruje do nas w Nowym Testamencie: