Golem XIV - Stanisław Lem - ebook + książka

Golem XIV ebook

Stanisław Lem

4,4

Opis

Historia skonstruowanego dla celów militarnych superkomputera, który kategorycznie odmawia służby wojskowej, aby poświęcić się rozważaniom filozoficznym. Lem patrzy na człowieka z ponadludzkiej perspektywy: oddaje głos wyższemu intelektowi, który prezentuje nam nowatorski i nieszablonowy sposób myślenia. Porywające wykłady Golema cechuje żelazna logika i dyscyplina wywodu, bezkompromisowość oraz niezwykła otwartość światopoglądu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 158

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (25 ocen)
14
7
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
buraki_cukrowe

Dobrze spędzony czas

Polecam
00

Popularność




Sta­ni­sław Lem

„Go­lem XIV”

© Co­py­ri­ght by To­masz Lem, 2016

pro­jekt okład­ki: Anna Ma­ria Su­cho­dol­ska

© Co­py­ri­ght for this edi­tion: Pro Auc­to­re Woj­ciech Ze­mek

www.lem.pl

ISBN 978-83-63471-23-1

Kra­ków, 2019 (wy­da­nie dru­gie po­pra­wio­ne)

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne

Stanisław Lem

GOLEM(frag­ment)

Spis treści

Przed­mo­wa

Wstęp

Po­ucze­nie

Wy­kład in­au­gu­ra­cyj­ny Go­le­ma

O czło­wie­ku tro­ja­ko

Wy­kład XLIII

O so­bie

Po­sło­wie

Golem XIV

Fo­re­word by Irving T. Cre­ve

After­word by Ri­chard Popp

In­dia­na Uni­ver­si­ty Press 2047

Przedmowa

Wy­śle­dzić mo­ment hi­sto­rycz­ny, w któ­rym li­czy­dło do­się­gło Ro­zu­mu, jest rów­nie trud­no jak ów, co mał­pę prze­mie­nił w czło­wie­ka. A jed­nak za­le­d­wie czas dłu­go­ści jed­ne­go ży­cia ludz­kie­go upły­nął od chwi­li, w któ­rej bu­do­wą ana­li­za­to­ra rów­nań róż­nicz­ko­wych Van­ne­va­ra Bu­sha za­po­cząt­ko­wa­ny zo­stał burz­li­wy roz­wój in­te­lek­tro­ni­ki. Zbu­do­wa­ny po nim, u schył­ku II woj­ny świa­to­wej, ENIAC był urzą­dze­niem, od któ­re­go po­szła – jak­że przed­wcze­sna – na­zwa „mó­zgu elek­tro­no­we­go”. W isto­cie był ENIAC kom­pu­te­rem, a w przy­mie­rze­niu do drze­wa ży­cia – pry­mi­tyw­nym gan­glio­nem ner­wo­wym. Od nie­go li­czą jed­nak hi­sto­ry­cy epo­kę kom­pu­te­ry­za­cji. W la­tach pięć­dzie­sią­tych XX wie­ku po­wsta­ło znacz­ne za­po­trze­bo­wa­nie na ma­szy­ny cy­fro­we. Jako je­den z pierw­szych wpro­wa­dził je do ma­so­wej pro­duk­cji kon­cern IBM.

Urzą­dze­nia te nie mia­ły wie­le wspól­ne­go z pro­ce­sa­mi my­śle­nia. Sta­no­wi­ły prze­twor­ni­ki da­nych za­rów­no w dzie­dzi­nie eko­no­mi­ki i wiel­kie­go in­te­re­su, jak w ad­mi­ni­stra­cji i w na­uce. Wkro­czy­ły też do po­li­ty­ki – już pierw­szych uży­wa­no do prze­po­wia­da­nia wy­ni­ków wy­bo­rów pre­zy­denc­kich. Mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie RAND Cor­po­ra­tion umia­ła za­in­te­re­so­wać czyn­ni­ki woj­sko­we Pen­ta­go­nu me­to­dą pro­gno­zo­wa­nia wy­da­rzeń na mię­dzy­na­ro­do­wej are­nie mi­li­tar­no-po­li­tycz­nej po­le­ga­ją­cą na ukła­da­niu tak zwa­nych sce­na­riu­szy zajść. Nie­da­le­ko było już stąd do tech­nik bar­dziej spo­le­gli­wych, jak CIMA, z któ­rych po dwu de­ka­dach na­ro­dzi­ła się sto­so­wa­na al­ge­bra zda­rzeń, zwa­na (nie­zbyt szczę­śli­wie zresz­tą) po­li­ty­ko­ma­ty­ką. Tak­że w roli Ka­san­dry prze­ja­wił swą moc kom­pu­ter, kie­dy po raz pierw­szy w Mas­sa­chu­setts In­sti­tu­te of Tech­no­lo­gy spo­rzą­dzać za­czę­to for­mal­ne mo­de­le ziem­skiej cy­wi­li­za­cji, w osła­wio­nym ru­chu-pro­jek­cie „The Li­mits to Growth”. Lecz nie ta ga­łąź kom­pu­te­ro­wej ewo­lu­cji oka­za­ła się naj­waż­niej­sza dla schył­ku stu­le­cia. Ar­mia uży­wa­ła ma­szyn cy­fro­wych od koń­ca II woj­ny świa­to­wej w zgo­dzie z roz­wi­nię­tym na te­atrach owej woj­ny sys­te­mem lo­gi­sty­ki ope­ra­cyj­nej. Roz­wa­ża­nia­mi stra­te­gicz­ne­go szcze­bla na­dal zaj­mo­wa­li się lu­dzie, lecz pro­ble­my wtór­ne i pod­po­rząd­ko­wa­ne od­da­wa­no w ro­sną­cym stop­niu kom­pu­te­rom. Za­ra­zem wcie­la­no je do sys­te­mu obro­ny Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Sta­no­wi­ły wę­zły ner­wo­we kon­ty­nen­tal­nej sie­ci ostrze­że­nia. Sie­ci ta­kie sta­rza­ły się bar­dzo szyb­ko pod wzglę­dem tech­nicz­nym. Po pierw­szej, zwa­nej CO­NEL­RAD, przy­szło wie­le ko­lej­nych wa­rian­tów sie­ci EWAS – Ear­ly War­ning Sys­tem. Po­ten­cjał ata­ku i obro­ny za­sa­dzał się pod­ów­czas na sys­te­mie ru­cho­mych (pod­wod­nych) i nie­ru­cho­mych (pod­ziem­nych) ra­kiet ba­li­stycz­nych z gło­wi­ca­mi ter­mo­ją­dro­wy­mi oraz na krę­gach baz ra­da­ro­wo-so­na­ro­wych, a ma­szy­ny li­czą­ce peł­ni­ły w nim funk­cje ogniw ko­mu­ni­ka­cyj­nych – czy­sto więc wy­ko­naw­cze.

Au­to­ma­cja wcho­dzi­ła w ży­cie Ame­ry­ki sze­ro­kim fron­tem, zra­zu od „dołu” – to jest od stro­ny ta­kich prac usłu­go­wych, któ­re naj­ła­twiej zme­cha­ni­zo­wać, bo nie wy­ma­ga­ją in­te­lek­tu­al­nej ak­tyw­no­ści (ban­ko­wość, trans­port, ho­te­lar­stwo). Kom­pu­te­ry mi­li­tar­ne wy­ko­ny­wa­ły wą­skie dzia­ła­nia spe­cja­li­stycz­ne, po­szu­ku­jąc ce­lów dla kom­bi­no­wa­ne­go cio­su nu­kle­ar­ne­go, opra­co­wu­jąc wy­ni­ki sa­te­li­tar­nych ob­ser­wa­cji, opty­ma­li­zu­jąc ru­chy flot i ko­re­lu­jąc ru­chy MOL-ów (Mi­li­ta­ry Or­bi­tal La­bo­ra­to­ry – cięż­ki sa­te­li­ta woj­sko­wy).

Jak się moż­na było tego spo­dzie­wać, ob­szar de­cy­zji od­da­wa­nych sys­te­mom au­to­ma­tycz­nym wciąż wzra­stał. Było to na­tu­ral­ne w toku wy­ści­gu zbro­jeń, lecz i póź­niej­sze od­prę­że­nie nie ob­ró­ci­ło się w ha­mul­ce in­we­sty­cji na tym fron­cie, po­nie­waż za­mro­że­nie wy­ści­gu wo­do­ro­we­go uwol­ni­ło znacz­ne bu­dże­to­we kwo­ty, z któ­rych po za­koń­cze­niu woj­ny wiet­nam­skiej Pen­ta­gon nie chciał w ca­ło­ści re­zy­gno­wać. Lecz i wte­dy kom­pu­te­ry pro­du­ko­wa­ne – dzie­sią­tej, je­de­na­stej, a wresz­cie dwu­na­stej ge­ne­ra­cji – gó­ro­wa­ły nad czło­wie­kiem tyl­ko chy­żo­ścią ope­ra­cyj­ną. Przez to też sta­wa­ło się ja­sne, że wła­śnie czło­wiek oka­zu­je się w obron­nych sys­te­mach ele­men­tem opóź­nia­ją­cym wła­ści­wą re­ak­cję.

To­też moż­na uznać za na­tu­ral­ne po­wsta­nie w krę­gach fa­chow­ców Pen­ta­go­nu – zwłasz­cza uczo­nych, co się wią­za­li z tak zwa­nym kom­plek­sem mi­li­tar­no-prze­my­sło­wym – idei prze­ciw­dzia­ła­nia opi­sa­ne­mu tren­do­wi in­te­lek­tro­nicz­nej ewo­lu­cji. Zwa­no ten ruch po­spo­li­cie „an­ty­in­te­lek­tu­al­nym”. Jak mó­wią hi­sto­ry­cy na­uki i tech­ni­ki, po­cho­dził od an­giel­skie­go ma­te­ma­ty­ka po­ło­wy wie­ku A. Tu­rin­ga, twór­cy teo­rii „uni­wer­sal­ne­go au­to­ma­tu”. Była to ma­szy­na zdol­na do wy­ko­na­nia KAŻ­DEJ w ogó­le ope­ra­cji, któ­rą moż­na sfor­ma­li­zo­wać, czy­li nadać jej cha­rak­ter pro­ce­du­ry do­sko­na­le po­wta­rzal­nej. Róż­ni­ca po­mię­dzy „in­te­lek­tu­al­nym” i „an­ty­in­te­lek­tu­al­nym” kie­run­kiem w in­te­lek­tro­ni­ce spro­wa­dza się do tego, że ma­szy­na Tu­rin­ga, ele­men­tar­nie pro­sta, moż­li­wo­ści swe za­wdzię­cza PRO­GRA­MO­WI dzia­ła­nia. Na­to­miast w pra­cach dwóch ame­ry­kań­skich „oj­ców” cy­ber­ne­ty­ki, N. Wie­ne­ra i J. Neu­man­na, po­ja­wi­ła się kon­cep­cja ta­kie­go ukła­du, któ­ry może się SAM pro­gra­mo­wać.

Oczy­wi­ście przed­sta­wia­my te roz­sta­je w ogrom­nym uprosz­cze­niu – z lotu pta­ka. I zro­zu­mia­łe też, że zdol­ność sa­mo­pro­gra­mo­wa­nia nie wy­ni­kła na pu­stym miej­scu. Jej prze­słan­ką nie­zbęd­ną była wy­so­ka zło­żo­ność wła­sna kom­pu­te­ro­wej bu­do­wy. To zróż­ni­co­wa­nie, w po­ło­wie stu­le­cia nie­do­strze­gal­ne jesz­cze, zdo­by­ło duży wpływ na dal­szą ewo­lu­cję ma­te­ma­tycz­nych ma­szyn, zwłasz­cza gdy okrze­pły, więc usa­mo­dziel­ni­ły się ta­kie ga­łę­zie cy­ber­ne­ty­ki, jak psy­cho­ni­ka i wie­lo­fa­zo­wa teo­ria de­cy­zji. W la­tach osiem­dzie­sią­tych na­ro­dzi­ła się w ko­łach mi­li­tar­nych myśl o peł­nym zauto­ma­ty­zo­wa­niu wszyst­kich naj­wyż­szych dzia­łań za­rów­no mi­li­tar­no-do­wód­czych, jak i po­li­tycz­no-go­spo­dar­czych. Kon­cep­cję tę, zwa­ną po­tem „Ideą Je­dy­ne­go Stra­te­ga”, pierw­szy miał wy­po­wie­dzieć ge­ne­rał Ste­wart Eagle­ton. Prze­wi­dział on po­nad kom­pu­te­ra­mi po­szu­ki­wa­nia opty­mal­nych ce­lów ata­ku, po­nad sie­cią łącz­no­ści i ra­chu­by za­wia­du­ją­cą alar­mem i obro­ną, po­nad czuj­ni­ka­mi i po­ci­ska­mi – po­tęż­ny ośro­dek, któ­ry pod­czas wszyst­kich faz po­prze­dza­ją­cych osta­tecz­ność wo­jen­ną umiał­by, dzię­ki wszech­stron­nej ana­li­zie da­nych eko­no­micz­nych, mi­li­tar­nych i po­li­tycz­nych, wraz z so­cjal­ny­mi – bez ustan­ku opty­mi­zo­wać sy­tu­ację glo­bal­ną USA, tym sa­mym za­pew­nia­jąc Sta­nom Zjed­no­czo­nym su­pre­ma­cję w ska­li pla­ne­ty i jej ko­smicz­ne­go po­bli­ża się­ga­ją­ce­go już poza Księ­życ.

Na­stęp­ni rzecz­ni­cy tej dok­try­ny utrzy­my­wa­li, że cho­dzi o ko­niecz­ny krok w dzie­dzi­nie cy­wi­li­za­cyj­ne­go po­stę­pu, któ­ry to po­stęp jed­ność sta­no­wi – więc nie moż­na zeń wy­łą­czyć ar­bi­tral­nie sek­to­ra mi­li­tar­ne­go. Po usta­niu eska­la­cji ra­żą­cej mocy nu­kle­ar­nej oraz za­się­gu no­śni­ków-ra­kiet nad­cho­dził trze­ci etap współ­za­wod­nic­twa, ja­ko­by mniej groź­ny, bar­dziej do­sko­na­ły, bo nie miał już być An­ta­go­ni­zmem Ra­żą­cej Siły, lecz My­śli Ope­ra­cyj­nej. I jak po­przed­nio siła, tak obec­nie myśl mia­ła ulec obe­zlud­nia­ją­cej me­cha­ni­za­cji.

Dok­try­na ta, jak zresz­tą i jej po­przed­nicz­ki ato­mo­wo-ba­li­stycz­ne, sta­ła się ce­lem kry­ty­ki, wy­cho­dzą­cej zwłasz­cza z ośrod­ków my­śli li­be­ral­nej oraz pa­cy­fi­stycz­nej, i była zwal­cza­na przez wie­lu wy­bit­nych przed­sta­wi­cie­li świa­ta na­uki – w tym tak­że fa­chow­ców psy­cho­ma­ty­ków oraz in­te­lek­tro­ni­ków, lecz zwy­cię­ży­ła osta­tecz­nie, co zna­la­zło swój wy­raz w ak­tach praw­nych obu ciał usta­wo­daw­czych USA. Już zresz­tą w roku ty­siąc dzie­więć­set osiem­dzie­sią­tym szó­stym po­wstał jako or­gan pod­po­rząd­ko­wa­ny Pre­zy­den­to­wi – USIB (Uni­ted Sta­tes In­tel­lec­tro­ni­cal Bo­ard), z wła­snym bu­dże­tem, w pierw­szym roku za­my­ka­ją­cym się kwo­tą dzie­więt­na­stu mi­liar­dów do­la­rów. Były to za­le­d­wie skrom­ne po­cząt­ki.

USIB z po­mo­cą cia­ła do­rad­cze­go, de­le­go­wa­ne­go pół­ofi­cjal­nie przez Pen­ta­gon, a pod prze­wod­nic­twem se­kre­ta­rza obro­ny Le­onar­da Da­ven­por­ta za­kon­trak­to­wał w sze­re­gu wiel­kich firm pry­wat­nych, ta­kich jak In­ter­na­tio­nal Bu­si­ness Ma­chi­nes, Nor­tro­nics czy Cy­ber­ma­tics, bu­do­wę pro­to­ty­pu urzą­dze­nia zna­ne­go pod ko­do­wą na­zwą HANN (skrót od Han­ni­ba­la). Lecz upo­wszech­ni­ła się, za spra­wą pra­sy oraz roz­ma­itych „prze­cie­ków”, na­zwa od­mien­na – ULVIC (Ul­ti­ma­ti­ve Vic­tor). Do koń­ca stu­le­cia po­wsta­ły dal­sze pro­to­ty­py. Z naj­bar­dziej zna­nych moż­na by wy­mie­nić ukła­dy ta­kie, jak AJAX, UL­TOR GIL­GA­MESH, oraz dłu­gą se­rię GO­LE­MÓW.

Dzię­ki gwał­tow­nie ro­sną­cym ol­brzy­mim na­kła­dom środ­ków i pra­cy zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wa­niu ule­gły tra­dy­cyj­ne tech­ni­ki in­for­ma­tycz­ne. Ogrom­ne zna­cze­nie mia­ło zwłasz­cza przej­ście – w we­wnątrz­ma­szy­no­wym prze­sy­le in­for­ma­cji – z elek­trycz­no­ści na świa­tło. Po­łą­czo­ne z po­stę­pu­ją­cą „na­ni­za­cją” (tak zwa­no ko­lej­ne kro­ki dzia­łań mi­kro­mi­nia­tu­ry­za­cyj­nych – a war­to może do­dać, iż dwa­dzie­ścia ty­się­cy ele­men­tów lo­gicz­nych mie­ści­ło się pod ko­niec stu­le­cia w ziarn­ku maku!) – dało ono re­we­la­cyj­ne wy­ni­ki. Pierw­szy cał­ko­wi­cie świetl­ny kom­pu­ter, GIL­GA­MESH, pra­co­wał MI­LION razy szyb­ciej od ar­cha­icz­ne­go ENIAC-a.

„Prze­bi­cie ba­rie­ry mą­dro­ści” – jak to okre­śla­ją – na­stą­pi­ło tuż po roku dwu­ty­sięcz­nym dzię­ki no­wej me­to­dzie bu­do­wa­nia ma­szyn, zwa­nej też „nie­wi­dzial­ną ewo­lu­cją Ro­zu­mu”. Do­tąd każ­dą ge­ne­ra­cję kom­pu­te­rów kon­stru­owa­no  r e a l n i e; kon­cep­cja bu­do­wa­nia ich ko­lej­nych wa­rian­tów z ol­brzy­mim – ty­siąc­krot­nym! – przy­spie­sze­niem, choć zna­na, nie da­wa­ła się urze­czy­wist­nić, gdyż ist­nie­ją­ce kom­pu­te­ry, co mia­ły słu­żyć za „ma­ci­ce” czy też za „śro­do­wi­sko syn­te­tycz­ne” tej ewo­lu­cji Ro­zu­mu, nie dys­po­no­wa­ły do­sta­tecz­ną po­jem­no­ścią. Do­pie­ro po­wsta­nie Fe­de­ral­nej Sie­ci In­for­ma­cyj­nej po­zwo­li­ło wcie­lić tę ideę w ży­cie. Roz­wój sześć­dzie­się­ciu pię­ciu na­stęp­nych po­ko­leń trwał le­d­wo de­ka­dę; fe­de­ral­na sieć w okre­sach noc­nych – mi­ni­mal­ne­go ob­cią­że­nia – wy­da­wa­ła na świat je­den „sztucz­ny ga­tu­nek Ro­zu­mu” po dru­gim; było to po­tom­stwo „przy­spie­szo­ne w kom­pu­te­ro­ge­ne­zie”, po­nie­waż doj­rze­wa­ło – wgnież­dżo­ne sym­bo­la­mi, więc struk­tu­ra­mi bez­ma­te­rial­ny­mi, w in­for­ma­cyj­ny sub­strat, w „od­żyw­cze śro­do­wi­sko” Sie­ci.

Lecz po tym suk­ce­sie przy­szły nowe trud­no­ści. AJAX i HANN, pro­to­ty­py sie­dem­dzie­sią­tej ósmej i sie­dem­dzie­sią­tej dzie­wią­tej ge­ne­ra­cji uzna­ne za god­ne już ob­le­cze­nia w me­tal, wy­ka­zy­wa­ły chwiej­ność de­cy­zyj­ną zwa­ną też „ma­szy­no­wą neu­ro­zą”. Róż­ni­ca mię­dzy daw­ny­mi i no­wy­mi ma­szy­na­mi spro­wa­dza­ła się – w za­sa­dzie – do róż­ni­cy po­mię­dzy owa­dem i czło­wie­kiem. Owad przy­cho­dzi na świat „za­pro­gra­mo­wa­ny do koń­ca” – in­stynk­ta­mi – któ­rym pod­le­ga bez­re­flek­syj­nie. Czło­wiek na­to­miast musi się wła­ści­wych za­cho­wań do­pie­ro uczyć – lecz ta na­uka ma skut­ki  u s a m o d z i e l n i a j ą c e: czło­wiek może bo­wiem z po­sta­no­wie­nia i wie­dzy zmie­nić do­tych­cza­so­we pro­gra­my dzia­ła­nia.

Otóż kom­pu­te­ry aż do dwu­dzie­stej ge­ne­ra­cji włącz­nie od­zna­cza­ły się „owa­dzim” za­cho­wa­niem: nie mo­gły kwe­stio­no­wać, a tym bar­dziej prze­kształ­cać swo­ich pro­gra­mów. Pro­gra­mi­sta „im­pre­gno­wał” swo­ją ma­szy­nę wie­dzą, jak Ewo­lu­cja „im­pre­gnu­je” owa­da – in­stynk­tem. Jesz­cze w XX wie­ku wie­le mó­wio­no o „sa­mo­pro­gra­mo­wa­niu”, lecz były to wów­czas mrzon­ki nie­speł­nial­ne. Wa­run­kiem zisz­cze­nia „Ul­ty­ma­tyw­ne­go Zwy­cięz­cy” było wła­śnie stwo­rze­nie „sa­mo­do­sko­na­lą­ce­go się Ro­zu­mu”; AJAX był jesz­cze for­mą po­śred­nią – i do­pie­ro GIL­GA­MESH do­tarł na wła­ści­wy po­ziom in­te­lek­tu­al­ny – „wszedł na psy­cho­ewo­lu­cyj­ną or­bi­tę”.

Edu­ka­cja kom­pu­te­ra osiem­dzie­sią­tej ge­ne­ra­cji była już da­le­ko bar­dziej po­dob­na do  w y c h o w y w a n i a  dziec­ka ani­że­li do kla­sycz­ne­go pro­gra­mo­wa­nia ma­szy­ny cy­fro­wej. Lecz poza ogro­mem wia­do­mo­ści ogól­nych i spe­cja­li­stycz­nych na­le­ża­ło „za­szcze­pić” kom­pu­te­ro­wi pew­ne nie­wzru­szo­ne war­to­ści, co być mia­ły bu­so­lą jego dzia­ła­nia. Były to abs­trak­cje wyż­sze­go rzę­du, jak „ra­cja sta­nu” (in­te­res pań­stwo­wy), jak za­sa­dy ide­olo­gicz­ne wcie­lo­ne w Kon­sty­tu­cję USA, jak ko­dek­sy norm, jak bez­względ­ny na­kaz pod­po­rząd­ko­wa­nia się de­cy­zjom Pre­zy­den­ta itp. Dla za­bez­pie­cze­nia ukła­du przed „zwich­nię­ciem etycz­nym”, przed „zdra­dą in­te­re­sów kra­ju” – nie tak uczo­no ma­szy­nę ety­ki, jak się jej za­sad lu­dzi uczy. Nie ła­do­wa­no etycz­nym ko­dek­sem jej pa­mię­ci, lecz wszyst­kie owe na­ka­zy po­słu­chu i ule­gło­ści wpro­wa­dza­no w ma­szy­no­wą struk­tu­rę, tak jak to czy­ni Ewo­lu­cja na­tu­ral­na w za­kre­sie ży­cia po­pę­do­we­go. Jak wia­do­mo, czło­wiek może zmie­niać świa­to­po­glą­dy – lecz NIE MOŻE znisz­czyć w so­bie ele­men­tar­nych po­pę­dów (np. po­pę­du płcio­we­go) – pro­stym ak­tem woli. Ma­szy­ny ob­da­rzo­no wol­no­ścią in­te­lek­tu­al­ną – w przy­ku­ciu jed­nak do za­da­ne­go z góry fun­da­men­tu war­to­ści, ja­kim mia­ły słu­żyć.

Na XXI Kon­gre­sie Pan­ame­ry­kań­skim Psy­cho­ni­ki pro­fe­sor El­don Patch przed­sta­wił pra­cę, w któ­rej twier­dził, że kom­pu­ter, na­wet za­im­pre­gno­wa­ny w po­wyż­szy spo­sób, może prze­kro­czyć tak zwa­ny próg ak­sjo­lo­gicz­ny i oka­że się wte­dy zdol­ny do za­kwe­stio­no­wa­nia każ­dej za­sa­dy, jaką mu za­szcze­pio­no – czy­li że dla ta­kie­go kom­pu­te­ra nie ma już war­to­ści nie­ty­kal­nych. Je­śli nie zdo­ła prze­ciw­sta­wić się im­pe­ra­ty­wom wprost, może to uczy­nić dro­gą okręż­ną. Roz­po­wszech­nio­na, wzbu­dzi­ła pra­ca Pat­cha fer­ment w śro­do­wi­skach uni­wer­sy­tec­kich i nową falę na­pa­ści na ULVIC i jego pa­tro­na – USIB, lecz ru­chy te nie wy­war­ły żad­ne­go wpły­wu na po­li­ty­kę USIB-u.

Za­wia­dy­wa­li nią lu­dzie uprze­dze­ni wzglę­dem śro­do­wi­ska psy­cho­ni­ki ame­ry­kań­skiej ucho­dzą­ce­go za po­dat­ne na wpły­wy le­wi­co­wo-li­be­ral­ne. To­też tezy Pat­cha zo­sta­ły zlek­ce­wa­żo­ne w ofi­cjal­nych oświad­cze­niach USIB-u, a na­wet rzecz­ni­ka Bia­łe­go Domu – i nie za­bra­kło kam­pa­nii, co mia­ła po­dać Pat­cha w nie­sła­wę. Twier­dze­nia Pat­cha zrów­na­no z ir­ra­cjo­nal­ny­mi lę­ka­mi i prze­są­da­mi, ja­kich mnó­stwo zro­dzi­ło się w spo­łe­czeń­stwie w tym okre­sie. Bro­szu­ra Pat­cha nie zy­ska­ła zresz­tą na­wet ta­kiej po­pu­lar­no­ści, jaką zdo­by­ła książ­ka-be­st­sel­ler so­cjo­lo­ga E. Lic­keya (Cy­ber­ne­tics – De­ath Cham­ber of Ci­vi­li­za­tion); au­tor ten twier­dził, że „ul­ty­ma­tyw­ny stra­teg” pod­po­rząd­ku­je so­bie całą ludz­kość sam albo też uczy­ni to wszedł­szy w taj­ne po­ro­zu­mie­nie z ana­lo­gicz­nym kom­pu­te­rem Ro­sjan. Wy­ni­kiem bę­dzie – pi­sał – „elek­tro­no­wy du­um­wi­rat”.

Po­dob­ne oba­wy, wy­ra­ża­ne też przez znacz­ny odłam pra­sy, prze­kre­śla­ło jed­nak uru­cha­mia­nie ko­lej­nych pro­to­ty­pów zda­ją­cych eg­za­mi­ny spraw­no­ści. Zbu­do­wa­ny spe­cjal­nie na rzą­do­we za­mó­wie­nie dla ba­da­nia dy­na­mi­ki eto­lo­gicz­nej kom­pu­ter o „nie­po­szla­ko­wa­nym mo­ra­le” ETHOR BIS, wy­pro­du­ko­wa­ny w dwa ty­sią­ce dzie­więt­na­stym roku przez In­sti­tu­te of Psy­cho­ni­cal Dy­na­mics w Il­li­no­is, wy­ka­zał po roz­ru­chu peł­ną sta­bi­li­za­cję ak­sjo­lo­gicz­ną i nie­wraż­li­wość na „te­sty sub­wer­syj­ne­go wy­ko­le­ja­nia”. To­też nie wzbu­dzi­ło już ma­so­wych sprze­ci­wów ani ma­ni­fe­sta­cji osa­dze­nie w roku na­stęp­nym na sta­no­wi­sku Wy­so­kie­go Ko­or­dy­na­to­ra tru­stu mó­zgów przy Bia­łym Domu pierw­sze­go kom­pu­te­ra z dłu­giej se­rii GO­LE­MÓW (GE­NE­RAL OPE­RA­TOR, LON­GRAN­GE, ETHI­CAL­LY STA­BI­LI­ZED, MUL­TI­MO­DEL­LING).

Był to do­pie­ro GO­LEM I. Nie­za­leż­nie od tej po­waż­nej in­no­wa­cji USIB w po­ro­zu­mie­niu z ope­ra­cyj­ną gru­pą psy­cho­ni­ków Pen­ta­go­nu na­dal ło­żył znacz­ne środ­ki na ba­da­nia zmie­rza­ją­ce do kon­struk­cji stra­te­ga osta­tecz­ne­go, z prze­pu­sto­wo­ścią in­for­ma­cyj­ną po­nad ty­siąc dzie­więć­set razy więk­szą od ludz­kiej, a zdol­ne­go do roz­wi­nię­cia in­te­li­gen­cji (IQ) rzę­du czte­ry­stu pięć­dzie­się­ciu do pię­ciu­set cen­ty­li. Nie­odzow­ne w tym celu ogrom­ne kre­dy­ty zdo­był pro­jekt mimo na­si­la­ją­cych się opo­rów w ło­nie de­mo­kra­tycz­nej więk­szo­ści Kon­gre­su. Lecz za­ku­li­so­we ma­new­ry po­li­ty­ków otwar­ły wresz­cie zie­lo­ne świa­tło wszyst­kim za­pla­no­wa­nym już przez USIB za­mó­wie­niom. W cią­gu trzech lat po­chło­nął pro­jekt sto dzie­więt­na­ście mi­liar­dów do­la­rów. Za­ra­zem Ar­mia i Ma­ry­nar­ka, przy­go­to­wu­jąc się do cał­ko­wi­tej re­or­ga­ni­za­cji cen­tral­nych służb, ko­niecz­nej w ob­li­czu nad­cią­ga­ją­cej zmia­ny me­tod i sty­lu do­wo­dze­nia, wy­dat­ko­wa­ły w tym­że cza­sie czter­dzie­ści sześć mi­liar­dów do­la­rów. Lwią część owej kwo­ty po­chło­nę­ła bu­do­wa – pod ma­sy­wem kry­sta­licz­nym Gór Ska­li­stych – po­miesz­czeń dla przy­szłe­go stra­te­ga ma­szy­no­we­go, przy czym pew­ne par­tie skał po­kry­to czte­ro­me­tro­wym pan­ce­rzem na­śla­du­ją­cym na­tu­ral­ny re­lief rzeź­by gór­skiej.

Tym­cza­sem GO­LEM VI prze­pro­wa­dził w roku dwa ty­sią­ce dwu­dzie­stym ma­new­ry glo­bal­ne Pak­tu Atlan­tyc­kie­go – w roli na­czel­ne­go do­wód­cy. Licz­bą ele­men­tów lo­gicz­nych prze­wyż­szał on już prze­cięt­ne­go ge­ne­ra­ła.

Pen­ta­gon nie za­do­wo­lił się wy­ni­ka­mi gry wo­jen­nej z dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go roku, choć GO­LEM VI po­ko­nał w niej stro­nę sy­mu­lu­ją­cą prze­ciw­ni­ka, któ­rą do­wo­dził sztab zło­żo­ny z naj­wy­bit­niej­szych ab­sol­wen­tów uczel­ni w West Po­int. Ma­jąc w pa­mię­ci gorz­kie do­świad­cze­nie su­pre­ma­cji Czer­wo­nych w ko­smo­nau­ty­ce i w ba­li­sty­ce ra­kie­to­wej, Pen­ta­gon nie za­mie­rzał cze­kać, aż wy­bu­du­ją oni stra­te­ga spraw­niej­sze­go niż ame­ry­kań­ski. Plan ma­ją­cy za­pew­nić Sta­nom Zjed­no­czo­nym trwa­łą prze­wa­gę my­śli stra­te­gicz­nej prze­wi­dy­wał cią­głe za­stę­po­wa­nie bu­do­wa­nych stra­te­gów mo­de­la­mi co­raz do­sko­nal­szy­mi.

Tak roz­po­czął się trze­ci z ko­lei wy­ścig Za­cho­du ze Wscho­dem, po dwu hi­sto­rycz­nych – ją­dro­wym i ra­kie­to­wym. Wy­ścig ten czy też ry­wa­li­za­cja w Syn­te­zie Mą­dro­ści, jak­kol­wiek przy­go­to­wa­na or­ga­ni­za­cyj­ny­mi kro­ka­mi USIB-u, Pen­ta­go­nu i eks­per­tów ULVIC-u Ma­ry­nar­ki (ist­nia­ła mia­no­wi­cie gru­pa NAVY’S ULVIC – bo i tym ra­zem do­szedł do gło­su sta­ry an­ta­go­nizm Ma­ry­nar­ki i ar­mii lą­do­wej) – wy­ma­ga­ła cią­głe­go do­in­we­sto­wy­wa­nia, któ­re – przy ro­sną­cym opo­rze Kon­gre­su i Se­na­tu – po­chło­nę­ło w cią­gu naj­bliż­szych lat dal­sze dzie­siąt­ki mi­liar­dów do­la­rów. Zbu­do­wa­no w tym okre­sie dal­szych sześć gi­gan­tów świetl­nej my­śli. To, że bra­kło wszel­kich wia­do­mo­ści o po­stę­pie ana­lo­gicz­nych prac po dru­giej stro­nie oce­anu, utwier­dza­ło tyl­ko CIA i Pen­ta­gon w prze­świad­cze­niu, iż Ro­sja­nie do­kła­da­ją wszel­kich wy­sił­ków, aby wy­bu­do­wać wciąż po­tęż­niej­sze kom­pu­te­ry pod osło­ną skraj­nej taj­no­ści.

Ucze­ni z ZSRR oświad­cza­li pa­ro­krot­nie na mię­dzy­na­ro­do­wych zjaz­dach i kon­fe­ren­cjach, iż w kra­ju ich w ogó­le po­dob­nych urzą­dzeń się nie bu­du­je, uzna­no jed­nak twier­dze­nia te za sta­wia­nie dym­nej za­sło­ny ma­ją­ce w błąd wpro­wa­dzić opi­nię świa­to­wą i wy­wo­łać fer­ment wśród oby­wa­te­li Sta­nów, któ­rzy ło­ży­li wszak co­rocz­nie mi­liar­dy do­la­rów na ULVIC.

W roku dwa ty­sią­ce dwu­dzie­stym trze­cim do­szło do kil­ku in­cy­den­tów, któ­re jed­nak za spra­wą taj­no­ści prac, nor­mal­nej w Pro­jek­cie, nie do­tar­ły zra­zu do wia­do­mo­ści pu­blicz­nej. GO­LEM XII peł­nią­cy w cza­sie kry­zy­su pa­ta­goń­skie­go funk­cję sze­fa szta­bu ge­ne­ral­ne­go od­mó­wił współ­pra­cy z ge­ne­ra­łem T. Oli­ve­rem, prze­pro­wa­dziw­szy bie­żą­cą oce­nę ilo­ra­zu in­te­li­gen­cji tego za­słu­żo­ne­go do­wód­cy. Spra­wa po­cią­gnę­ła za sobą do­cho­dze­nia, pod­czas któ­rych GO­LEM XII ob­ra­ził do­tkli­wie trzech de­le­go­wa­nych przez Se­nat człon­ków ko­mi­sji spe­cjal­nej. Rzecz uda­ło się za­tu­szo­wać, a GO­LEM XII, po kil­ku dal­szych tar­ciach, przy­pła­cił je cał­ko­wi­tym de­mon­ta­żem. Jego miej­sce za­jął GO­LEM XIV (trzy­na­sty zo­stał od­rzu­co­ny w stocz­ni, po­nie­waż wy­ka­zał jesz­cze przed roz­ru­chem nie­usu­wal­ny de­fekt schi­zo­fre­nicz­ny). Roz­ruch tego mo­lo­cha, któ­re­go masa psy­chicz­na do­rów­ny­wa­ła wy­por­no­ści pan­cer­ni­ka, trwał bez mała dwa lata. Już przy pierw­szym ze­tknię­ciu się ze zwy­kłą pro­ce­du­rą ukła­da­nia no­wych, co­rocz­nych pla­nów ra­że­nia nu­kle­ar­ne­go wy­ka­zał ten – ostat­ni z se­rii – pro­to­typ ob­ja­wy nie­po­ję­te­go ne­ga­ty­wi­zmu. Pod­czas ko­lej­nej se­sji prób­nej na po­sie­dze­niu szta­bu przed­ło­żył przed gru­pą eks­per­tów psy­cho­nicz­nych i mi­li­tar­nych zwię­złe expo­sé, w któ­rym ogło­sił swo­je zu­peł­ne désin­téres­se­ment dla su­pre­ma­cji wo­jen­nej dok­try­ny Pen­ta­go­nu w szcze­gól­no­ści, a po­zy­cji świa­to­wej USA w ogó­le, i na­wet za­gro­żo­ny roz­biór­ką, nie zmie­nił swe­go sta­no­wi­ska.

Ostat­nie na­dzie­je po­kła­dał USIB w mo­de­lu naj­zu­peł­niej no­wej kon­struk­cji bu­do­wa­nym wspól­nie przez Nor­tro­nics, IBM i Cy­ber­tro­nics; miał on po­ten­cja­łem psy­chicz­nym bić wszyst­kie ma­szy­ny se­rii GO­LE­MÓW. Zna­ny pod kryp­to­ni­mo­wą na­zwą ZA­CNEJ ANI (HO­NEST AN­NIE – ostat­nie sło­wo było skró­tem ha­sła AN­NI­HI­LA­TOR) gi­gant ten za­wiódł już przy te­stach wstęp­nych.

Po­bie­rał nor­mal­ne na­uki in­for­ma­cyj­no-etycz­ne przez dzie­więć mie­się­cy, a po­tem od­ciął się od świa­ta ze­wnętrz­ne­go i prze­stał od­po­wia­dać na wszel­kie bodź­ce i py­ta­nia. Zra­zu pla­no­wa­ne było wsz­czę­cie śledz­twa przez FBI, po­dej­rze­wa­no bo­wiem kon­struk­to­rów o sa­bo­taż, tym­cza­sem jed­nak ta­jem­ni­ca, utrzy­my­wa­na sta­ran­nie, wsku­tek nie­prze­wi­dzia­ne­go prze­cie­ku do­sta­ła się do pra­sy i wy­buchł skan­dal, zna­ny od­tąd ca­łe­mu świa­tu jako „Afe­ra GO­LE­MA i In­nych”.

Zła­ma­ła ona ka­rie­rę wie­lu świet­nie się za­po­wia­da­ją­cym po­li­ty­kom, trzem zaś ko­lej­nym ad­mi­ni­stra­cjom wy­sta­wi­ła świa­dec­two, któ­re wzbu­dzi­ło ra­dość opo­zy­cji w Sta­nach i za­do­wo­le­nie przy­ja­ciół USA na ca­łym świe­cie.

Nie­wia­do­ma oso­ba z Pen­ta­go­nu wy­da­ła od­dzia­ło­wi spe­cjal­nych od­wo­dów roz­kaz de­mon­ta­żu GO­LE­MA XIV i ZA­CNEJ ANI, jed­nak­że ochro­na zbroj­na kom­plek­sów szta­bu ge­ne­ral­ne­go do roz­biór­ki nie do­pu­ści­ła. Obie izby usta­wo­daw­cze wy­ło­ni­ły ko­mi­sje dla zba­da­nia ca­łe­go przed­się­wzię­cia USIB-u. Jak wia­do­mo, śledz­two, któ­re trwa­ło dwa lata, sta­ło się że­rem pra­sy na wszyst­kich kon­ty­nen­tach; nic nie cie­szy­ło się taką po­pu­lar­no­ścią w te­le­wi­zji, w fil­mie jak „zbun­to­wa­ne kom­pu­te­ry”, a pra­sa nie na­zy­wa­ła już GO­LE­MA ina­czej niż „Go­vern­ments La­men­ta­ble Expen­se of Mo­ney”. Epi­te­ty, ja­kich do­ro­bi­ła się ZA­CNA ANIA, trud­no w tym miej­scu po­wta­rzać.

Pro­ku­ra­tor Ge­ne­ral­ny za­mie­rzał po­sta­wić w stan oskar­że­nia sze­ściu człon­ków Rady Głów­nej USIB-u oraz na­czel­nych kon­struk­to­rów-psy­cho­ni­ków Pro­jek­tu ULVIC, lecz osta­tecz­nie prze­wód udo­wod­nił, iż o żad­nych ak­tach wro­giej dzia­łal­no­ści an­ty­ame­ry­kań­skiej nie może być mowy, gdyż za­szły zja­wi­ska bę­dą­ce nie­uchron­nym re­zul­ta­tem ewo­lu­cji sztucz­ne­go Ro­zu­mu. Al­bo­wiem, jak to sfor­mu­ło­wał je­den ze świad­ków, bie­gły pro­fe­sor A. Hys­sen, naj­wyż­szy ro­zum nie może być naj­niż­szym nie­wol­ni­kiem. W toku do­cho­dzeń wy­szło na jaw, iż w stocz­ni znaj­do­wał się jesz­cze je­den pro­to­typ – tym ra­zem Ar­mii – bu­do­wa­ny przez Cy­ber­ma­tics-SU­PER­MA­STER, któ­re­go mon­taż za­koń­czo­no umyśl­nie pod ści­słym nad­zo­rem, a po­tem pod­da­no go prze­słu­cha­niu na se­sji spe­cjal­nej obu (se­nac­kiej i kon­gre­so­wej) ko­mi­sji do spraw ULVIC-u. Do­szło wte­dy do gor­szą­cych scen, po­nie­waż ge­ne­rał S. Wal­ker usi­ło­wał uszko­dzić SU­PER­MA­STE­RA, gdy ten oświad­czył, że pro­ble­ma­ty­ka geo­po­li­tycz­na jest ni­czym wo­bec on­to­lo­gicz­nej, a naj­lep­sza gwa­ran­cja po­ko­ju to po­wszech­ne roz­bro­je­nie.

Aby po­słu­żyć się sło­wa­mi pro­fe­so­ra J. Mac­Ca­le­ba, fa­chow­com ULVIC-u uda­ło się zbyt do­brze: sztucz­ny ro­zum prze­kro­czył w nada­nym mu roz­wo­ju po­ziom spraw mi­li­tar­nych i urzą­dze­nia te sta­ły się z woj­sko­wych stra­te­gów – my­śli­cie­la­mi. Jed­nym sło­wem, za cenę dwu­stu sie­dem­dzie­się­ciu sze­ściu mi­liar­dów do­la­rów zbu­do­wa­ły Sta­ny Zjed­no­czo­ne ze­spół świetl­nych fi­lo­zo­fów.

Te zwięź­le opi­sa­ne wy­pad­ki, w któ­rych po­mi­nę­li­śmy tak ad­mi­ni­stra­cyj­ną stro­nę ULVIC-u jak ru­chy spo­łecz­ne wy­wo­ła­ne jego „fa­tal­nym suk­ce­sem”, sta­no­wią pre­hi­sto­rię po­wsta­nia ni­niej­szej książ­ki. Nie spo­sób na­wet wy­li­czyć ol­brzy­miej li­te­ra­tu­ry przed­mio­tu. Za­in­te­re­so­wa­ne­go Czy­tel­ni­ka od­sy­łam do ro­zu­mo­wa­nej bi­blio­gra­fii dok­to­ra Whit­ma­na Ba­gho­or­na.

Sze­reg pro­to­ty­pów, wśród nich SU­PER­MA­STER, ule­gło roz­biór­ce bądź po­waż­nym uszko­dze­niom, m.in. na tle za­tar­gów fi­nan­so­wych, ja­kie po­wsta­ły mię­dzy wy­ko­naw­ca­mi-kor­po­ra­cja­mi a rzą­dem fe­de­ral­nym. Do­szło też do bom­bo­wych za­ma­chów na nie­któ­re jed­nost­ki; część pra­sy, Po­łu­dnia głów­nie, lan­so­wa­ła pod­ów­czas ha­sło „Eve­ry Com­pu­ter is Red”; lecz i te zda­rze­nia po­mi­nę. Dzię­ki in­ter­wen­cji gru­py świa­tłych kon­gres­me­nów u Pre­zy­den­ta uda­ło się oca­lić od za­gła­dy GO­LE­MA XIV oraz ZA­CNĄ ANIĘ. Wo­bec fia­ska swej idei Pen­ta­gon zgo­dził się wresz­cie na prze­ka­za­nie obu tych ol­brzy­mów In­sty­tu­to­wi Tech­no­lo­gicz­ne­mu w Mas­sa­chu­setts. (Lecz do­pie­ro po usta­le­niu fi­nan­so­wo-praw­nej pod­sta­wy owe­go od­stą­pie­nia, o kom­pro­mi­so­wym cha­rak­te­rze – for­mal­nie bo­wiem rzecz bio­rąc, zo­sta­ły MIT-owi tyl­ko „wy­po­ży­czo­ne” bez­ter­mi­no­wo). Ucze­ni MIT-u, utwo­rzyw­szy gru­pę ba­daw­czą, w któ­rej skład wcho­dził tak­że au­tor tych słów, prze­pro­wa­dzi­li z GO­LE­MEM XIV sze­reg se­sji i wy­słu­cha­li jego wy­kła­dów na wy­bra­ne te­ma­ty. Nie­wiel­ka część ma­gne­to­gra­mów po­cho­dzą­cych z owych po­sie­dzeń zło­ży­ła się na ni­niej­szą książ­kę.

Więk­szość wy­po­wie­dzi GO­LE­MA nie na­da­je się do szer­sze­go opu­bli­ko­wa­nia już to ze wzglę­du na ich nie­zro­zu­mia­łość dla wszyst­kich ży­ją­cych, już to dla­te­go, po­nie­waż zro­zu­mie­nie ich za­kła­da bar­dzo wy­so­ki po­ziom wie­dzy fa­cho­wej. Dla uła­twie­nia Czy­tel­ni­ko­wi lek­tu­ry tego je­dy­ne­go w swo­im ro­dza­ju pro­to­ko­łu roz­mów lu­dzi z isto­tą ro­zum­ną, a nie ludz­ką, na­le­ży wy­ja­śnić kil­ka spraw pod­sta­wo­wych.

Po pierw­sze, trze­ba pod­kre­ślić, że GO­LEM XIV  n i e   j e s t  do roz­mia­rów gma­chu po­więk­szo­nym mó­zgiem ludz­kim czy wręcz czło­wie­kiem zbu­do­wa­nym z lu­me­nicz­nych ele­men­tów. Obce mu są wszyst­kie pra­wie mo­ty­wy ludz­kie­go my­śle­nia i dzia­ła­nia. Tak np. nie in­te­re­su­je się na­uką sto­so­wa­ną ani pro­ble­ma­ty­ką wła­dzy (dzię­ki cze­mu, moż­na by do­dać, ludz­ko­ści nie za­gra­ża opa­no­wa­nie przez ma­szy­ny po­dob­ne do GO­LE­MA).

Po wtó­re, GO­LEM nie po­sia­da, zgod­nie z po­wie­dzia­nym, oso­bo­wo­ści ani cha­rak­te­ru. A wła­ści­wie może pro­ku­ro­wać so­bie do­wol­ną oso­bo­wość – przy kon­tak­tach z ludź­mi. Oba po­wyż­sze zda­nia nie wy­klu­cza­ją się na­wza­jem, lecz two­rzą błęd­ne koło: nie umie­my bo­wiem roz­strzy­gnąć dy­le­ma­tu, czy To, co stwa­rza róż­ne oso­bo­wo­ści, samo jest oso­bo­wo­ścią? Jak­że może być Kimś (tj. „kimś je­dy­nym”) ten, kto po­tra­fi być Każ­dym (więc Do­wol­nym)? (We­dług sa­me­go GO­LE­MA za­cho­dzi nie błęd­ne koło, lecz „re­la­ty­wi­za­cja po­ję­cia oso­bo­wo­ści”; jest to pro­blem zwią­za­ny z tak zwa­nym al­go­ryt­mem sa­mo­opi­su, czy­li au­to­de­skryp­cji, któ­ry wtrą­cił psy­cho­lo­gów w głę­bo­ką kon­fu­zję).

Po trze­cie, za­cho­wa­nie GO­LE­MA jest nie­obli­czal­ne. Nie­kie­dy wda­je się aż kur­tu­azyj­nie w dys­ku­sję z ludź­mi, nie­kie­dy na­to­miast pró­by kon­tak­tu speł­za­ją na ni­czym. Bywa też, że GO­LEM żar­tu­je, lecz jego po­czu­cie hu­mo­ru jest za­sad­ni­czo od­mien­ne od ludz­kie­go. Wie­le za­le­ży od sa­mych in­ter­lo­ku­to­rów. GO­LEM wy­ka­zu­je – wy­jąt­ko­wo i rzad­ko – pew­ne za­in­te­re­so­wa­nie ludź­mi uta­len­to­wa­ny­mi w spe­cy­ficz­ny spo­sób; in­try­gu­ją go jak gdy­by nie uzdol­nie­nia ma­te­ma­tycz­ne, choć­by naj­więk­sze, lecz ra­czej for­my ta­len­tu „in­ter­dy­scy­pli­nar­ne”; zda­rzy­ło się już kil­ka­krot­nie, że zu­peł­nie jesz­cze nie­zna­nym mło­dym na­ukow­com prze­po­wie­dział – z traf­no­ścią nie­sa­mo­wi­tą – osią­gnię­cia w ozna­czo­nej przez sie­bie dzie­dzi­nie. (Dok­to­ry­zu­ją­ce­mu się do­pie­ro dwu­dzie­sto­dwu­let­nie­mu T. Vro­edlo­wi oświad­czył po krót­kiej wy­mia­nie zdań: „Bę­dzie z pana kom­pu­ter”, co mia­ło zna­czyć mniej wię­cej: „Będą z pana lu­dzie”).

Po czwar­te, uczest­nic­two w roz­mo­wach z GO­LE­MEM wy­ma­ga od lu­dzi cier­pli­wo­ści, a przede wszyst­kim opa­no­wa­nia, bywa on bo­wiem z na­sze­go punk­tu wi­dze­nia aro­ganc­ki i apo­dyk­tycz­ny; wła­ści­wie jest tyl­ko bez­względ­nym we­re­dy­kiem – w lo­gicz­nym, a nie tyl­ko w to­wa­rzy­skim sen­sie – i za nic ma mi­łość wła­sną roz­mów­ców; to­też na jego po­błaż­li­wość li­czyć nie­po­dob­na. W pierw­szych mie­sią­cach po­by­tu w MIT-cie prze­ja­wiał skłon­ność do „pu­blicz­ne­go de­mon­ta­żu” roz­ma­itych zna­nych au­to­ry­te­tów; czy­nił to me­to­dą so­kra­tycz­ną – na­pro­wa­dza­ją­cych py­tań; lecz po­tem od­stą­pił od tego oby­cza­ju z nie­wia­do­mej przy­czy­ny.

Ste­no­gra­my roz­mów przed­sta­wia­my we frag­men­tach. Peł­ne ich wy­da­nie ob­ję­ło­by oko­ło sze­ściu ty­się­cy sied­miu­set stro­nic for­ma­tu in qu­ar­to. W spo­tka­niach z GO­LE­MEM bra­ło zra­zu udział je­dy­nie węż­sze gro­no pra­cow­ni­ków MIT-u. Po­tem wy­two­rzył się zwy­czaj za­pra­sza­nia go­ści z ze­wnątrz, np. z In­sti­tu­te for Ad­van­ced Stu­dy i z uni­wer­sy­te­tów ame­ry­kań­skich. W póź­niej­szym okre­sie uczest­ni­czy­li w se­mi­na­riach tak­że go­ście z Eu­ro­py. Mo­de­ra­tor pla­no­wa­nej sek­cji przed­kła­da GO­LE­MO­WI li­stę za­pro­szo­nych; GO­LEM nie apro­bu­je wszyst­kich jed­na­ko­wo: na uczest­nic­two nie­któ­rych go­dzi się tyl­ko pod wa­run­kiem, iż za­cho­wa­ją mil­cze­nie. Pró­bo­wa­li­śmy wy­kryć sto­so­wa­ne przez nie­go kry­te­ria; po­cząt­ko­wo zda­wa­ło się, że dys­kry­mi­nu­je hu­ma­ni­stów: obec­nie kry­te­riów jego po pro­stu nie zna­my, po­nie­waż nie chce ich na­zwać.

Po kil­ku nie­mi­łych zaj­ściach zmo­dy­fi­ko­wa­li­śmy po­rzą­dek ob­rad tak, że obec­nie każ­dy nowy uczest­nik, przed­sta­wio­ny GO­LE­MO­WI, na pierw­szym po­sie­dze­niu za­bie­ra głos tyl­ko, je­śli GO­LEM wprost się do nie­go zwró­ci. Nie­mą­dre słu­chy, ja­ko­by szło o ja­kąś „ety­kie­tę dwor­ską” czy nasz „hoł­dow­ni­czy sto­su­nek” do ma­szy­ny, są bez­pod­staw­ne. Idzie wy­łącz­nie o to, żeby nowy przy­bysz obył się z pa­nu­ją­cym zwy­cza­jem i za­ra­zem, by nie na­ra­zić go na przy­kre prze­ży­cia wy­wo­ła­ne dez­orien­ta­cją co do in­ten­cji świetl­ne­go part­ne­ra. Ta­kie wstęp­ne uczest­nic­two zwie się „za­pra­wą”.

Każ­dy z nas ze­brał w cią­gu ko­lej­nych se­sji ka­pi­tał nie­ja­kie­go do­świad­cze­nia. Dok­tor Ri­chard Popp, je­den z daw­niej­szych człon­ków na­sze­go ze­spo­łu, na­zy­wa po­czu­cie hu­mo­ru GO­LE­MA ma­te­ma­tycz­nym, a znów do jego za­cho­wa­nia daje po czę­ści klucz uwa­ga dra Pop­pa, że GO­LEM jest od swych roz­mów­ców nie­za­wi­sły w stop­niu, w ja­kim ża­den czło­wiek nie jest nie­za­leż­ny wo­bec in­nych lu­dzi, al­bo­wiem nie an­ga­żu­je się w dys­ku­sję ina­czej niż mi­kro­sko­pij­nie. Dr Popp uwa­ża, że GO­LEM w ogó­le nie zaj­mu­je się ludź­mi – po­nie­waż wie, że się od nich ni­cze­go istot­ne­go nie może do­wie­dzieć. Przy­to­czyw­szy ten sąd dra Pop­pa, spie­szę z pod­kre­śle­niem, że się z nim nie zga­dzam. Moim zda­niem in­te­re­su­je­my GO­LE­MA na­wet bar­dzo; w od­mien­ny jed­nak spo­sób, niż to za­cho­dzi mię­dzy ludź­mi.

Za­in­te­re­so­wa­nie po­świę­ca on  g a t u n k o w i  ra­czej ani­że­li jego po­szcze­gól­nym przed­sta­wi­cie­lom: to, w czym je­ste­śmy do sie­bie po­dob­ni, wy­da­je mu się cie­kaw­sze od tego, w ja­kim za­kre­sie mo­że­my się od sie­bie róż­nić. Za­pew­ne wła­śnie przez to za nic ma li­te­ra­tu­rę pięk­ną. Sam zresz­tą wy­ra­ził się raz, że li­te­ra­tu­ra jest „roz­wał­ko­wy­wa­niem an­ty­no­mii” – czy­li, do­da­ję od sie­bie – sza­mo­ta­ni­ną czło­wie­ka w mat­ni ta­kich dy­rek­tyw, co są nie­współ­wy­ko­nal­ne. W an­ty­no­miach ta­kich może zaj­mo­wać GO­LE­MA struk­tu­ra, lecz nie ta ma­low­ni­czość ich udrę­ki, jaka naj­więk­szych pi­sa­rzy fa­scy­nu­je. Co praw­da i tu wi­nie­nem za­zna­czyć, że usta­le­nie jest nie­pew­ne; po­dob­nie zresz­tą jak po­zo­sta­ła część uwa­gi GO­LE­MA wy­po­wie­dzia­na w związ­ku z (wy­mie­nio­nym przez dra E. Mac­Ne­isha) dzie­łem Do­sto­jew­skie­go, o któ­rym GO­LEM orzekł wte­dy, że da­ło­by się całe spro­wa­dzić do dwóch pier­ście­ni al­ge­bry struk­tur kon­flik­tu.

Wza­jem­nym kon­tak­tom lu­dzi asy­stu­je za­wsze okre­ślo­na aura emo­cjo­nal­na, i nie tyle jej cał­ko­wi­ty brak, ile jej „roz­chwia­nie” wtrą­ca w za­męt tak wie­le osób, co ze­tknę­ły się z GO­LE­MEM. Lu­dzie sty­ka­ją­cy się z GO­LE­MEM od lat po­tra­fią już na­zwać pew­ne dość oso­bli­we wra­że­nia to­wa­rzy­szą­ce roz­mo­wom. A więc np. wra­że­nie zmien­no­ści dy­stan­su: GO­LEM zda­je się raz przy­bli­żać do roz­mów­cy, a raz od­da­lać od nie­go – w psy­chicz­nym, a nie w fi­zycz­nym sen­sie: to, co za­cho­dzi, odda być może po­rów­na­nie kon­cen­tru­ją­ce się na kon­tak­tach do­ro­słe­go z za­nu­dza­ją­cym go dziec­kiem: na­wet cier­pli­wy bę­dzie od­po­wia­dał nie­kie­dy ma­chi­nal­nie. Nie tyl­ko po­zio­mem in­te­lek­tu­al­nym, lecz i tem­pem my­ślo­wym GO­LEM po­tęż­nie nas prze­wyż­sza (jako ma­szy­na lu­me­nicz­na mógł­by w za­sa­dzie ar­ty­ku­ło­wać my­śli do czte­ry­stu ty­się­cy razy szyb­ciej ani­że­li czło­wiek).

Otóż, na­wet ma­chi­nal­nie i z ni­kłym za­an­ga­żo­wa­niem od­po­wia­da­ją­cy GO­LEM wciąż jesz­cze gó­ru­je nad nami. Ob­ra­zo­wo mó­wiąc, za­miast Hi­ma­la­jów po­ja­wia­ją się przed nami wte­dy „tyl­ko” Alpy. Lecz tę zmia­nę jed­nak wy­czu­wa­my czy­sto in­tu­icyj­nie i in­ter­pre­tu­je­my ją jako „zmia­nę dy­stan­su” wła­śnie. (Hi­po­te­za ta po­cho­dzi od prof. Ri­leya J. Wat­so­na).

Przez pe­wien czas po­na­wia­li­śmy pró­by wy­kła­da­nia sto­sun­ku GO­LEM – lu­dzie w ka­te­go­riach re­la­cji do­ro­sły – dziec­ko. Bywa wszak, że pró­bu­je­my wy­ja­śnić dziec­ku nur­tu­ją­cy nas pro­blem, lecz nie opusz­cza nas wte­dy po­czu­cie „kiep­skie­go kon­tak­tu”. Czło­wiek ska­za­ny na ży­cie wśród sa­mych dzie­ci do­szedł­by w koń­cu do po­czu­cia doj­mu­ją­ce­go osa­mot­nie­nia. Ta­kie ana­lo­gie wy­po­wia­da­ne były, zwłasz­cza przez psy­cho­lo­gów, z my­ślą o GO­LE­MIE wśród nas wszyst­kich. Lecz ana­lo­gia ta, jak bo­daj każ­da, ma swą gra­ni­cę. Dziec­ko bywa nie­zro­zu­mia­łe dla do­ro­słe­go, lecz GO­LEM nie zna ta­kich pro­ble­mów. Po­tra­fi, gdy ze­chce, pe­ne­tro­wać roz­mów­cę w spo­sób nie­sa­mo­wi­ty. Po­czu­cie ist­ne­go „prze­świe­tle­nia umy­słu na wy­lot”, ja­kie­go się wte­dy do­zna­je, wprost po­ra­ża. GO­LEM może mia­no­wi­cie spo­rzą­dzić „układ na­dąż­ny” – więc mo­del umy­sło­wo­ści ludz­kie­go part­ne­ra – i umie, dys­po­nu­jąc nim, prze­wi­dzieć, co ten czło­wiek po­my­śli i po­wie za do­brą chwi­lę. Co praw­da – po­stę­pu­je tak rzad­ko (nie wiem, czy tyl­ko dla­te­go, po­nie­waż wie, jak fru­stru­ją nas owe pseu­do­te­le­pa­tycz­ne son­do­wa­nia). Inny za­kres po­wścią­gli­wo­ści GO­LE­MA bar­dziej nam uwła­cza: ko­mu­ni­ku­jąc się z ludź­mi, za­cho­wu­je od daw­na, ina­czej niż w po­cząt­kach,  s w o i s t ą  ostroż­ność – jak tre­so­wa­ny słoń musi się pil­no­wać, by nie wy­rzą­dzić krzyw­dy czło­wie­ko­wi w za­ba­wie, tak on musi zwa­żać, by nie wy­kro­czyć poza moż­li­wo­ści na­sze­go poj­mo­wa­nia. Ury­wa­nie się kon­tak­tu spo­wo­do­wa­ne na­głym wzro­stem trud­no­ści jego orze­czeń, któ­re zwa­li­śmy „ulat­nia­niem się” bądź „uciecz­ką” GO­LE­MA, daw­niej było na po­rząd­ku dzien­nym, za­nim do­kład­niej się do nas nie do­sto­so­wał. To już prze­szłość, lecz w kon­tak­tach GO­LE­MA z nami po­ja­wi­ła się doza zo­bo­jęt­nie­nia wy­wo­ła­ne­go świa­do­mo­ścią, że wie­lu spraw dla nie­go naj­cen­niej­szych i tak nie zdo­ła nam prze­ka­zać. To­też GO­LEM po­zo­sta­je nie­po­chwyt­ny jako umysł, a nie tyl­ko jako kon­struk­cja psy­cho­nicz­na. Przez to kon­tak­ty z nim by­wa­ją ty­leż fra­pu­ją­ce, ile drę­czą­ce i dla­te­go ist­nie­je ka­te­go­ria lu­dzi świa­tłych, któ­rych se­sje z GO­LE­MEM wy­trą­ca­ją z rów­no­wa­gi; i pod tym wzglę­dem ze­bra­li­śmy już spo­ro do­świad­cze­nia.

Je­dy­ną isto­tą, któ­rą GO­LEM zda­je się za­fra­po­wa­ny, jest HO­NEST AN­NIE. Gdy utwo­rzo­no po temu tech­nicz­ne moż­li­wo­ści, wie­lo­krot­nie pró­bo­wał się z AN­NIE sko­mu­ni­ko­wać, przy czym, zda­je się, nie bez pew­nych re­zul­ta­tów, lecz ni­g­dy nie do­szło mię­dzy tymi dwie­ma – nad­zwy­czaj od­mien­ny­mi bu­do­wą – ma­szy­na­mi do wy­mia­ny in­for­ma­cji ka­na­łem ję­zy­ko­wym (tj. na­tu­ral­ne­go ję­zy­ka et­nicz­ne­go). O ile moż­na są­dzić o tym na pod­sta­wie la­ko­nicz­nych uwag GO­LE­MA, był wy­ni­ka­mi tych prób ra­czej roz­cza­ro­wa­ny, lecz AN­NIE jest dla nie­go na­dal nie­roz­gry­zio­nym do koń­ca pro­ble­mem.

Nie­któ­rzy ze współ­pra­cow­ni­ków MIT-u, po­dob­nie zresz­tą jak pro­fe­sor Nor­man Esco­bar z In­si­tu­te for Ad­van­ced Stu­dy, są­dzą, że czło­wiek, GO­LEM i AN­NIE re­pre­zen­tu­ją trzy wznie­sio­ne nad sobą hie­rar­chicz­nie po­zio­my in­te­lek­tu; wią­że się to z utwo­rzo­ną (głów­nie przez GO­LE­MA) teo­rią wy­so­kich (po­nad­ludz­kich) ję­zy­ków zwa­nych me­ta­lan­ga­mi. W kwe­stii tej nie mam, wy­zna­ję, uro­bio­ne­go de­fi­ni­tyw­nie sądu.

To z za­mie­rze­nia obiek­tyw­ne wpro­wa­dze­nie w rzecz wła­ści­wą pra­gnę za­mknąć – w dro­dze wy­jąt­ku – wy­zna­niem na­tu­ry oso­bi­stej. Po­zba­wio­ny za­sad­ni­czo ty­po­wych dla czło­wie­ka ośrod­ków afek­tyw­nych i przez to nie­ma­ją­cy wła­ści­wie ży­cia emo­cjo­nal­ne­go, GO­LEM nie jest zdol­ny do prze­ja­wia­nia uczuć spon­ta­nicz­nie. Może on, za­pew­ne, imi­to­wać do­wol­ne sta­ny uczu­cio­we – nie przez ja­kieś ak­tor­stwo, lecz – jak sam twier­dzi – dla­te­go, po­nie­waż sy­mu­la­ty uczuć uła­twia­ją kształ­to­wa­nie wy­po­wie­dzi moż­li­wie do­kład­nie tra­fia­ją­cej w ad­re­sa­tów – więc on po­słu­gu­je się tym me­cha­ni­zmem, na­wo­dząc się nie­ja­ko na „po­ziom an­tro­po­cen­trycz­ny” – aby łącz­ność z nami uczy­nić naj­lep­szą. Wca­le zresz­tą nie ukry­wa tego sta­nu rze­czy. Je­śli jego sto­su­nek do nas przy­po­mi­na po tro­sze sto­su­nek na­uczy­cie­la do dziec­ka, to taki, w któ­rym nie ma nic z po­sta­wy życz­li­we­go opie­ku­na, wy­cho­waw­cy – a tym bar­dziej ni śla­du uczuć w peł­ni zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­nych, oso­bi­stych, ze sfe­ry, w któ­rej życz­li­wość może się prze­ra­dzać w przy­jaźń lub mi­łość.

Jemu i nam wła­ści­wa jest tyl­ko jed­na ce­cha wspól­na, jak­kol­wiek roz­wi­nię­ta na nie­jed­na­ko­wych po­zio­mach. Jest nią cie­ka­wość, czy­sto in­te­lek­tu­al­na, ja­sna, zim­na, za­chłan­na, któ­rej nic nie może po­skro­mić, a tym bar­dziej znisz­czyć. Sta­no­wi ona je­dy­ny punkt, w któ­rym się z nim spo­ty­ka­my. Dla po­wo­dów tak oczy­wi­stych, że nie­wy­ma­ga­ją­cych tłu­ma­cze­nia, czło­wie­ko­wi stycz­ność rów­nie wą­ska, jed­no­punk­to­wa, nie może wy­star­czyć. A jed­nak zbyt wie­le chwil sta­no­wią­cych naj­ja­śniej­sze cząst­ki mego ży­cia za­wdzię­czam GO­LE­MO­WI, abym mógł nie czuć do nie­go wdzięcz­no­ści i oso­bli­we­go przy­wią­za­nia – choć wiem, jak bar­dzo jed­no i dru­gie jest mu na nic. Rzecz cie­ka­wa: oznak przy­wią­za­nia sta­ra się GO­LEM nie przyj­mo­wać do wia­do­mo­ści – nie­raz to ob­ser­wo­wa­łem. W tej mie­rze wy­da­je się bez­rad­ny po pro­stu.

Lecz mogę się my­lić. Je­ste­śmy wciąż tak samo da­le­cy od ro­zu­mie­nia GO­LE­MA, jak w chwi­li, gdy po­wstał. To nie­praw­da, że my­śmy go stwo­rzy­li. Stwo­rzy­ły go wła­ści­we świa­tu ma­te­rial­ne­mu pra­wa, a na­sza rola ogra­ni­czy­ła się do tego, że umie­li­śmy je pod­pa­trzyć.

Irving T. Cre­ve2027