Jestem - Ewa Szymkowicz - ebook

Jestem ebook

Ewa Szymkowicz

0,0

Opis

Akcja powieści Jestem” Ewy Szymkowicz ma miejsce w niewielkim miasteczku, w którym to wszyscy wiedzą o sobie niemal wszystko. Nic nie uchodzi uwadze mieszkańców małej mieściny – to, co ma miejsce w domach bohaterów książki nie uchodzi uwadze ogółu. Szczególnie uciążliwe bywa to dla tych, którym w życiu pewne sprawy nie wyszły. Nic nie da się tutaj ukryć. Główni bohaterowie powieści to przede wszystkim Marcin, Iza, Radek, Dominik, Waldek i Kinga. Ich historie, które autorka opisała ze szczegółową precyzją dobitnie pokazują problemy, jakie nurtują młodych ludzi.

Powieść jest napisana językiem prostym i zrozumiałym. Zawiera wiele ciekawych opisów i zdarzeń, które sprawiają że książka jest niemal czytana jednym tchem. Interesujące wydarzenia jakie mają miejsce w życiu młodych ludzi pozbudzają do refleksji. Bohaterowie na ogół pochodzą z rodzin rozbitych, gdzie nie zawsze panuje miła atmosfera rodzinnego ciepła. Ich życie często nacechowane alkoholizmem rodziców sprawia, że uciekają się do przestępczości – schodząc na złą drogę.

O tym, jakie emocje targają tymi ludźmi świadczy fragment z książki „Nienawidził jej smutku i zaniepokojenia, zawsze czuł się wtedy niepotrzebny i bezwartościowy. Wiedział, że nie zasłużyła na te problemy, które nieustannie ją spotykają: choroba Amelki, możliwość utraty pracy przez ojca, niewystarczająca ilość pieniędzy, za które nie mogła kupić tego, czego pragnęła, tylko to, co było najtańsze. Poświęcała się dla nich i Maniek wiedział, że kiedyś przyjdzie taki czas, że jej za to podziękuje, zetrze wszelkie troski z czoła i powie, żeby się więcej o nic nie martwiła, bo on się nimi zajmie.” Wielu z nich zastanawiało się jak odmienić swój los, by nie powielać losów rodziców. Poza tym książka swą treścią porusza wiele problemów młodych ludzi, którzy żyją w świecie pełnym indyferencji, bezwzględnej rzeczywistości, niepełnych rodzinach.

Książkę polecić można nie tylko osobom, których pasjonuje czytanie literatury społeczno-obyczajowej, jaką nie ma wątpliwości jest ta powieść, ale także wszystkim tym, którzy chcą poznać jak funkcjonuje rodzina rozdarta przez różne życiowe tragedie, konflikty czy często alkoholizm. Jest dostępna w formie ebooka. Zainteresowanych odsyłam do lektury.
Akcja powieści Jestem” Ewy Szymkowicz ma miejsce w niewielkim miasteczku, w którym to wszyscy wiedzą o sobie niemal wszystko. Nic nie uchodzi uwadze mieszkańców małej mieściny – to, co ma miejsce w domach bohaterów książki nie uchodzi uwadze ogółu. Szczególnie uciążliwe bywa to dla tych, którym w życiu pewne sprawy nie wyszły. Nic nie da się tutaj ukryć. Główni bohaterowie powieści to przede wszystkim Marcin, Iza, Radek, Dominik, Waldek i Kinga. Ich historie, które autorka opisała ze szczegółową precyzją dobitnie pokazują problemy, jakie nurtują młodych ludzi.

Powieść jest napisana językiem prostym i zrozumiałym. Zawiera wiele ciekawych opisów i zdarzeń, które sprawiają że książka jest niemal czytana jednym tchem. Interesujące wydarzenia jakie mają miejsce w życiu młodych ludzi pozbudzają do refleksji. Bohaterowie na ogół pochodzą z rodzin rozbitych, gdzie nie zawsze panuje miła atmosfera rodzinnego ciepła. Ich życie często nacechowane alkoholizmem rodziców sprawia, że uciekają się do przestępczości – schodząc na złą drogę.

O tym, jakie emocje targają tymi ludźmi świadczy fragment z książki „Nienawidził jej smutku i zaniepokojenia, zawsze czuł się wtedy niepotrzebny i bezwartościowy. Wiedział, że nie zasłużyła na te problemy, które nieustannie ją spotykają: choroba Amelki, możliwość utraty pracy przez ojca, niewystarczająca ilość pieniędzy, za które nie mogła kupić tego, czego pragnęła, tylko to, co było najtańsze. Poświęcała się dla nich i Maniek wiedział, że kiedyś przyjdzie taki czas, że jej za to podziękuje, zetrze wszelkie troski z czoła i powie, żeby się więcej o nic nie martwiła, bo on się nimi zajmie.” Wielu z nich zastanawiało się jak odmienić swój los, by nie powielać losów rodziców. Poza tym książka swą treścią porusza wiele problemów młodych ludzi, którzy żyją w świecie pełnym indyferencji, bezwzględnej rzeczywistości, niepełnych rodzinach.

Książkę polecić można nie tylko osobom, których pasjonuje czytanie literatury społeczno-obyczajowej, jaką nie ma wątpliwości jest ta powieść, ale także wszystkim tym, którzy chcą poznać jak funkcjonuje rodzina rozdarta przez różne życiowe tragedie, konflikty czy często alkoholizm. Jest dostępna w formie ebooka. Zainteresowanych odsyłam do lektury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ewa Szymkowicz

Copyright © by EwaSzymkowiczCopyright © by Wydawnictwo Psychoskok 2012

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment nie może być publikowany ani reprodukowany bez pisemnej zgody wydawcy.
Skład, opracowanie graficzne: Wydawnictwo Psychoskok ISBN: 978-83-63548-05-6 Wydawnictwo Psychoskok ul. Chopina 9 pok. 23, 62-507 Konintel.(63) 242 02 02, kom. 665-955-131

„Coraz więcej przestępstw popełniają nieletni. Są brutalni, agresywni, bezwzględni. Działają w zorganizowanych grupach. Od stycznia do września [ ... ] roku popełnili ponad 66 tys. przestępstw, z tego najwięcej napadów rabunkowych i wymuszeń rozbójniczych. Średnio około 10 % nieletnich popełnia przestępstwa pod wpływem alkoholu. W ubiegłym roku do izby wytrzeźwień [...] trafiło 388 dzieci, 0 55 więcej, niż w roku poprzednim”

Z danych policyjnych

,, Co

Rozdział pierwszy

–Gdzie onisię podziewają, do jasnej cholery?! Mielijużtubyć pół godziny temu – chłopak w niebieskiej kurtce wyraźnie się niecierpliwił.– Chyba nie myślą, że zamierzam na nich czekaćdo przyszłego roku?Zaraz będą musieli mnie szukać przez GPS. Pójdę stąd i nie będę się na nich oglądał. Dajęim jeszcze chwilę i znikam. Sam sobie poradzę.

Ten dziwny słowotok nie pasował do niego. Coś musiało wytrącić go z równowagi.Dziewczyna siedząca w pozycji lotosu, przysłuchując się temu, co powiedział,uśmiechnęła się. Wiedziała, że większość swoich gróźbnie zrealizuje. Rozesłał już wici, że oczekuje wszystkich w tym miejscu i o tej porze, właśnie w ten dzień. Naprawdę zależało mu na dzisiejszym spotkaniu.

–Przyjdą, zobaczysz. Coś ważnego musiało ich zatrzymać –spojrzała na niego z dużąprzenikliwością, nagle poważniejąc.

– A dlaczego ty w ogóle tak się pieklisz, co? Powiedzszczerze, czegotak naprawdę od nas chcesz?

Chłopak pochylił się nad nią z nieprzeniknionym, ironicznym uśmiechem na młodej twarzy.

–Nie bądź taka ciekawska, Izuniu – mówił,jednocześnie gładząc jej podbródek.– Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie… Chyba, że wolisz rozmowę na osobności.Mhm, co ty nato?Możemy milej spędzić ten czas oczekiwania. Iza chwyciła go za nadgarstek i odepchnęłaze wstrętem.

–Daj mi spokój. Nie wymiguj się od odpowiedzi. Po coś zorganizowałeśto spotkanie tak wcześnie ranoi nie mów mi, Radek, że to błahostka.

Chłopak odwrócił wzrok i skierował go na widoczne w oddali osiedle, mając nadzieję, że reszta paczki w końcu nadejdzie. Po chwili zwielką zaciekłością sięgnął do kieszenispodni i wyciągnąłstamtąd paczkę papierosów.Nerwowym ruchemwyjąłjednego i zapalił.

–Chcesz?

Dziewczynaz lekkim wahaniemwykonałaruchrękąw górę, ostateczniejednakzrezygnowana machnęła nią,sugerując tym samym,że nie chce.Patrzyła na niego, wyczekując odpowiedzi, a na jej twarzy malował się upór.

–Nie, to nie. Sam zagospodaruję sobie czas fajkami, skoro ty nie przyjmujesz mojej propozycji na innego rodzaju rozrywkę.

Zaczął okrężnymi ruchami przemierzać drogę, w tę i z powrotem,zaciągając się pośpiesznie papierosem, który przy takiej szybkości wypalania niknął w żarze. Ruchy stały się jeszcze bardziej nerwowe, a tempo chodzenia szybsze. Jego oczy, od czasu do czasu w tej gonitwie z własnym cieniem,zerkały w stronę Izy. Okrążył jeszcze raz plac iusiadł koło niejna ziemi.

–Wiesz, co. Mam pytanie – zagadnął.

Dziewczyna,która do tej pory obserwowałauważniekażdy jego krok,zdezorientowana spojrzała w oczy, które znajdowały się stanowczo zbyt blisko jej twarzy.

–Nie lubię, jak odpowiadasz pytaniem na pytanie. No, ale dawaj.

Chłopaknachylił się do ucha Izy izniżył głos do szeptu.

–Robiłaś to już kiedyś?No wiesz, bielizna i tesprawy? Jak nie, to ja bym był chętny.

Iza błyskawicznie podniosła sięz miejsca, na którym siedziała.

–Odwal się chłopie. Dobra? Czego się czepiasz, znajdź sobie inną ofiarę. Masz mój numer,jak przyjdą tamci, to daj znać – zdecydowanym krokiem ruszyła w obojętnym kierunku przed siebie.

–Ej, no nie obruszaj się tak, żartowałem. Na żartach się nie znasz? – nie słysząc reakcjiz jej strony, westchnął.– Ech te baby, z wami to ciągle są jakieś kłopoty – apod nosem burknął sam do siebie.– Od kiedy to dziewczyny reagująw taki sposób na te sprawy.

Zgasił papierosa i podążył za Izą. Dogoniwszy ją, chwycił za łokieć i odwróciłw swojąstronę.

–Do jasnej cholery, przestań się zachowywać, jakbyś miała pięćlat i nie słyszała o seksie. Co z Tobą? Kiedyś będziesz musiała z kimś o tym porozmawiać. Więc co to za różnica,czyzrobisz toze mną, czy z kimś innym?

Iza odtrąciła jego dłoń szybkim gestem.

–Po prostu daj mi spokój, ok.? Lepiej wracaj i czekaj na resztę, bo oni ladachwila się zjawią – jej głoszabrzmiał jakoś dziwnie smutno i mniej stanowczo, niż do tej pory.

–Jak sobie chcesz –odrzekł,a potemdodałniecoostrzejszym tonem.– Tak ku pamięci,jestem wytrwały w dążeniu do celu. Wcześniej, czy później dostaję to, czego chcę. Zrozumiałaś?

– Nie dajesię tego nie zauważyć – mruknęła.

–Radosław Kajman w akcji.Wiesz, że nie wszystkim imponuje agresywne zachowanie?To, że twój stary…

W tejsamejchwili poczuła uderzenie w prawy policzekz otwartej dłoni, zadanez taką siłą, żepod jego wpływemupadła na ziemię.Szok, spowodowany zaskoczeniem, odebrał jej mowę.

–Nigdy, ale to nigdy nie mów o mojej rodzinie. To są wyłącznie moje sprawy, a nie takiej wścibskiejsmarkuli, jaką ty jesteś, zrozumiano? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.

Iza skuliła się pod stalą tych słów, ale posłusznie przytaknęła.Radek odebrał to najwidoczniej zaznak zrozumienia, tego, czego od niejoczekiwał, bowiem odwrócił się i odszedł. Nagleprzystanął i wyglądało na to, że cośsobie przypomniał:

–Aha, tu nic się nie zdarzyło, żeby było jasne.I jeszcze jedno, jak dostaniesz sms-a, masz natychmiast zjawić się w miejscu, które wczoraj ustaliliśmy. Tylko żebym nie musiał czekać na ciebie jak na tych gnojków. Po tych słowach zniknął za rogiem budynku. Iza pozostała sama ze swoim bólem. Wiedziała, że tego nie chciał.Z całą pewnością nie powinna była tak się zachować. Usłyszała nagle własny śmiech poprzez płynące łzy. Tak mógł brzmiećstańczyk z obrazu Matejki, który ostatnio widziała w galerii. Głośny, szalony, obłędny, podszyty znajomym lękiem. Zebrała w sobie wszystkie siły i wstała, zataczając się lekko pod wpływem emocji.

Usłyszała dźwięk telefonu.,,To pewnieRadek. Trzeba iść, i nie dawać mu już więcej powodów do złości’’ – przemknęło jej przez myśl.Po chwili spojrzała na komórkę i zdała sobie sprawę, że to nie sms. Ktoś dzwonił do niej z jakiegoś nieznanegonumeru. Nie zamierzała odbierać, leczten ktoś był tak okropnie natarczywy, więcpo prostudla świętego spokoju wcisnęła przyciskyesna klawiaturze.

–Halo, słucham? – powiedziała wciąż jeszcze drżącym głosem.Nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Ponowiła więc pytanie, lecz najwidoczniej rozmówca zrezygnował, gdyż po chwili doszedł do jej uchadługi sygnał, świadczący o tym, iż ktoś się rozłączył.

–Po co bym nieustannie wydzwaniał,jak nie mam nic do powiedzenia– krzyknęła zniecierpliwiona.

– Następnym razem lepiej nie trwoń mojego czasu na takie duperele.

Z tajoną w sobie wściekłością, wywołaną jeszcze wcześniejszymi wydarzeniamiibardziej spotęgowaną po nieodbytej rozmowie, odrzuciłatelefonodsiebie na znaczną odległość. Nagle znowu jej usta rozszerzyły się w uśmiechu. ,,Przecież ten głupieci ta jego,pożal się boże, paczka, nie są mido życia potrzebne”– pomyślała. Głośno zaś dodała, jakby szukającpotwierdzenia tego, co kołatałosię jej w głowie:

–Mam ich głęboko gdzieś!! Słyszycie?! Mam was gdzieś!! Sami sobie idźcie na to pieprzone spotkanie, bo ja na pewno nie pójdę–zacietrzewiając się coraz bardziej,kontynuowałaz przekonaniem–O nie na pewno mnie tam nie będzie. Widzicie, idę sobie, idę, wy partacze,w przeciwnym kierunku. Ot co.

Postanowiła ruszyć wmiastoi rozpocząć działalność na własną rękę.Jakkolwiek dziwnie to w ich przekonaniu mogłobyzabrzmieć. Nigdy tego nie robiłaale bardzo potrzebowała kasy.Nie tylko oni potrafią planować akcję, ona też to umie i im udowodni. Nie obchodzi ją to, co zrobiRadek, jednakmiarka się przebrała, po tym, jak ją potraktował. Nie da sobą pomiatać, co to, to nie. Jego sprawy ją nic, a nic nie obchodzą,niech powie to tym swoim kumplom. Po kilku metrach zdała sobie sprawę, że ma mieszane uczucia, gdyż złość zdążyła jużz niejwyparować. Pojawiła się rezygnacjai jak zawsze w takich momentach nie potrafiła podjąć żadnej decyzji.Zdarzało jej się to częstoi wszyscy ci, którzy ją znali, nie potrafili ukryć swego zadowolenia, gdy po ataku wściekłościzwykle i tak robiła, co jej kazano. Pod tym względem miała słomiany zapał. Tak mogło być i tym razem, jednak stało się inaczej.

Wróciła po komórkę, której kilka minut temu się pozbyła, napisała wiadomość, po czym wyszukała numer Radka i ją wysłała. Po paru sekundach przyszedł raport o dostarczeniu. Dla pewności odczytała jeszcze raz sms-a, którego posłała: ,,Nie będę jednak na spotkaniu. Coś ważniejszego mi wypadło. Radźcie sobie sami beze mnie. Iza.”Skasowała każde zdanie, wyłączyła komórkę i z zadowolonąminą ruszyła przed siebie. Tym razem zrobi wszystko sama, nie będzie stała na czatach, jak zwykły żółtodziób, przyjęty do paczki,tylko samodzielnieweźmie czynny udział w akcji.

–Niech sobie nie myślą, że bez nich jestem bezradna – wymruczała pod nosem.

Szła wzdłuż blokowisk, kierując się do centrum miasta. Jedno wiedziała na pewno,a mianowicie to,że wszystko musi zrobić poza zasięgiem rewiru Radka. Skoro więc rynek był najdalej odsuniętym miejscem od ich siedziby,ruszyław tamtymkierunku.

Mijała po drodze rozmaitych ludzi:tych szlajających się ulicami bez celu, oraz takich, którzy niemal biegli w pogoni za pieniądzem. Łatwo ich było odróżnić, bowiem ci pierwsi poruszali się jakby w zwolnionym tempie, oglądając wszystko po drodze, drudzy zaś usiłowali trzymać się sztywno wytyczonej trasy, nie zauważając innych przechodniów, ani nowych wystaw sklepowych.Iza, idąc chodnikiemobserwowała te osoby i urządzała sobie ich kosztemzabawę w zgadywanki. Robiła to zawsze, gdy miała ku temu okazję.

Gra opierała się na bujnej wyobraźni, trzebabyło do odpowiedniego przechodnia dostosować trafny życiorys. Na przykład, czym się dana osoba zajmuje, ile ma lat, czy to narkoman, alkoholik, czy ksiądz w przebraniu. Było to o tyle zabawne, że w zależności od tego, co się pomyślało, ten człowiek tym kimś się stawał.Iza nigdy nie próbowała tak naprawdę dociec, kim byli ci wszyscy ludzie, poprzestawałatylkona domniemaniach. Przeistaczałasięwówczas nieomalw boga, stwarzając od nowa czyjeś życie. Sprawiało jej to wielką frajdę. Mogła w każdej chwili żebraka spod kościoła przechrzcić na bogacza, tego ostatniego zaś na biednego. Wszystko zależało od niej i od jej kaprysu. W tymjednym miała całkowitą swobodędziałania. Była szczęśliwa z tego, że do tej pory nie znalazł się nikt, absolutnie nikt, kto posiadałby zdolność wnikania w cudze myśli. Tam miała swój świat i żadenczłowiek nie mógł do niego wniknąć.

–Masz szluga, mała? – usłyszała nagle za plecami. Odwróciła się. Przed nią stał jakiś chłopak w cudacznej czapce z pomponami, ze zblazowanym uśmiechem na chudej twarzy.

–Nie, nie mam– ominęła go, by ruszyć dalej przed siebie. Chłopak przystanął i wyglądało na to, że zastanawia się, co ma dalej robić. Po chwili dotarł do niej ponownie jego głos:

–Amoże masz przy sobie jakąś kasę?Zdałaby mi się na piwo.

–Wiesz co? – Iza przystanęła.– Naprawdę cenię prawdomówność, ale mam cię już dość. Wybacz, że to powiem, ale spadaj, ok.? Zjeżdżaj, odlatuj, nie wiem jak mam ci to po polsku powiedzieć, żeby dotarło to do twojej makówki. Odczep się, o tak będzie najprościej.

–Ok, luz– chłopak zaczął się wycofywać.– Już spadam, tylko pytałem, nie masz ochoty, to nie dawaj– podniósł ręce w geście poddania się.

Skręciła za najbliższy rógdla zmyłki,bowiemnigdy nie wiadomo, czy taki cudaknie będzie jej śledził. Okrążyła dla pewności kamienicę i wyszła z przeciwnej strony na ten sam chodnik. Gdzieś niedaleko grała muzyka, dał się słyszeć również wzmożony gwar ludzkich rozmów, kłótni, odgłoszwierząt hodowlanych. Weszła na teren bazaru miejskiego, tutaj najłatwiej coś dostać. W tłumie nikt nie zwraca uwagi na pojedynczą jednostkę, a tym bardziej na dziewczynęjej pokroju, wyglądającąna dziecko, niewinną istotę, która nie byłaby zdolna do złych czynów. ,,Pozorymylą’’– pomyślałazgryźliwie. Byłojejtona rękę, sprzyjało temu, co zamierzałazrobić, czyli zwinąć niezauważalnieparę rzeczy.

Poczuła głód, więc na sam początek skierowała swe kroki na stoiska spożywcze. Wydawało się, że tłum wciąż gęstniał, wszyscy szli w różnych kierunkach, każdy chciałzobaczyć, co też nowego przybyło na targowisku. Pełno było matek i małych dzieci,nieustannie próbującymizwrócić swoim zachowaniem uwagę rodzicielek. Te jednak zbywały je słowami, w rodzaju,,Zaraz idziemypoczekaj jeszcze chwileczkę’’ i dalej robiły to, co wcześniej. Maluchy, gdy już nic nie pomagało, używały swojej najbardziej skutecznej broni, mianowicie krzyku.

,,Ten mały chyba nic nie zdziała’’ – pomyślała Iza, patrząc na brzdąca, mającego około roku, który siedząc w wózku płakał, jakby go torturowali. Po chwili spostrzegła, że niedaleko niego, na ziemi coś leży i najwidoczniej mały to przed chwilą upuścił. Sięgnęła ręką w kierunku smoczka, by go podnieśći podałachłopcu.

–Masz, tylko już nie płacz. A gdzie twoja mama, co? – Iza zdała sobie sprawę, że malec umilkłi wpatruje sięw nią szeroko otwartymi oczami.– No nie patrz tak, przecież cię niezjem – pogłaskała go po głowie aten w końcu się uśmiechnął, spokojny, że odzyskał swój dobytek niemowlakaizapewnewyczuwając, że nieznajoma nie ma złych intencji.

W tym samym czasie jakaś kobieta z tłumu krzyknęła do stojącej nieopodal sąsiadki:

–Joasiu, koło Antosia kręci się jakaś dziewczyna – matka chłopca odwróciła się, szukając wzrokiem wózka z dzieckiem.– Lepiej uważaj, wieszjak teraz nietrudno o porwanie–kontynuowała znajoma.

Obie nagle ruszyły od stoiska i podbiegły do chłopca oraz tkwiącej koło niego Izy.

–Czego pani od niego chce? Niechże pani odejdzie, bo zawiadomiępolicję.

–Ale ja niczego złego nie robię, tylko podniosłamsmoczek, bo mu upadł.

–Dobra, dobra, już takich znam. Dziękuję i do widzenia– kobieta zabrała wózek i poszła w tłum, a wraz z nią podreptała usłużna przyjaciółka, z dumnym uśmiechem na twarzy, że zapobiegła prawdopodobnemuporwaniu.

,,Co za niewdzięczne babsko, wypchaj się tym swoim dziękuję’’ – ze złością pomyślała Iza. Ale szkoda jej było zawracaćgłowę takimi bzdetami. Po coś innego tu przyszła, inny motyw kierował jej krokami. Nieopodalznajdował się stragan pełen owoców i warzyw, a w tej chwili nadarzała się odpowiednia okazja, gdyż sprzedawca zajęty był dosyć wybrednym klientem.

–To przecież mówię panu, że mają atest ekologiczny. Tutaj pisze, jak byk. Spróbuj pan kupić w sklepie ekologicznym taki okaz, to majątek pan stracisz. A tu proszę okazyjna cena.

Klient nie wygląda na przekonanego.

–A skąd mam niby wiedzieć, że pan mówisz prawdę? Takie papiery to mogą wystawić panu na każdym rogu tego miasta …

Więcej Iza nie słyszała. Tyle jej tylko trzeba było. Łatwo odwrócona uwaga straganiarza: był tak zajęty kłótnią, że nie zauważał naokoło siebie innych ludzi. ,,Tym lepiej dla mnie”– pomyślała –,,Dobra, Iza, tylko się nie denerwuj. Udawaj, że nic się nie dzieje.”Nerwowo zaczęła skradać się w kierunku miejsca, gdzie leżały antonówki. Już miała wyciągnąć rękę i przywłaszczyć sobie jedną z nich, gdy postanowiła jeszcze raz dlaświętegospokoju sprawdzić, czy sprzedawca nie patrzy w jej stronę. I to byłwielki błąd, bowiem akuratw tej chwili kupiec zauważył ten gwałtownyruch głową.

–Ej, mała, czego się tam plączesz? Nie kręć się tu, bo oberwiesz! Już ja znam takich jak ty, nieroby…

Iza nie czekała na dalszą reakcję, nie próbowała się tłumaczyć,zrobiła to, co każdy spanikowany człowiek zrobiłby w tej sytuacji;zaczęła uciekać, kierowana myślą, że on wszystko wie. Wiei zaraz wezwie policję, a wtedy Radek będzie miał rację, że jest jeszcze smarkulą. Wpadła w panikę, wraz z szybkością biegu zaczęło jej brakować powietrza, czuła, że za chwilę ten świat ją udusi. Ludzie patrzyli na nią zdziwieni, a ona jakby napędzana niewidzialną siłąbiegła coraz szybciej i szybciej. Gdy znalazła się w bezpiecznej odległości, zatrzymała się i usiadła na najbliższej wolnej przestrzeni chodnika. Czuła bicie swegoserca,pracującego terazintensywniejpod wpływem adrenaliny, której mu dostarczyła.

Niestety nie udało się. Głupie jabłko, a ona i tak nie dała rady. Ipo co biegła, mogła przecież spokojnie wyjaśnić, że rozgląda się i chce jedno kupić, a ona po prostu zwiała. Ze strachu straciła głowę. Następnym razem musibyć bardziej opanowana. Tysiącerazy Radek udzielał rad początkującym: pierwsza zasada to nigdy, ale to nigdy nie rozglądać się wokół, nie dawać poznać po sobie, że zamierza się coś ukraść. A ona co? Złamała wszelkie zasady dobrego członka grupy ulicznej. ,,Trzeba zacząć wszystko jeszcze raz, ale tym razem dużospokojnej, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie’’ – przemknęło jej przez myśl.

Wstała,głęboko wciągnęła do płuc powietrze, po czymruszyła ponownie w stronęstraganów,jednakw przeciwnym kierunku, skąd przybiegła wypłoszona. Wokół niej przybywało ludzi, tłum gęstniał. Zbliżała się godzina dziewiąta rano, która sprzyjała takiemu zamieszaniu, gdyż to wtedy przyjeżdżały autobusy wypełnionekupującymi. Iza postanowiłaskupićsięna tym, co miała zrobić.

Tym razem skierowałaswe kroki na towary zagraniczne. Zewsząd dawał się słyszeć gwar rozmów w różnych językach, począwszy od chińskiego, a skończywszy na rosyjskim. Przekupki zza granicy, w przewiązanych na głowachchustkachi z gorącym kubkiem herbaty w dłoni, próbowały przyciągnąć uwagę klientów. Głośno krzyczały, wychwalając swoje towary ze wschodu.

Iza zwróciłauwagę na stoiskopełne błyskotek. Było tam pełno wszelkiego rodzaju koralików, bransoletek, kolczyków,a także medalionów, zapewniających pomyślność kupującemu. Już wiedziała, co ma robić. Stanęła tak, by jednajej połowa była schowana za kotarą sąsiedniego miejsca pracy, a druga byławidoczna dla sprzedawczyni. Prawą dłonią zaczęła oglądać z udawaną ciekawością zawartość stoiska, a lewą pakowała do kieszeni spodni, co się dało. Nie patrzyła, tylko brała.

–To nasze najlepsze naszyjniki, jeśli panienkachce, to mogę pokazać jeszcze inne– zagadnęła sprzedawczyni.

–Nie, dziękuję. Ja tylko rozglądam się za prezentem dla przyjaciółki. Jak na coś się zdecyduję, to powiem pani.

Po chwili odłożyła na swoje miejsce koraliki, które od pewnego czasu trzymała w dłoni na widokui posłała przekupceswój najbardziej urzekający uśmiech, mówiący, że niestety to nie to, czego szukała. Tamtą widocznie to przekonało, bo skierowała swój wzrok na inną klientkę.Iza poszła przed siebie,nie oglądając się, trzymając sięzasady numer jeden. Przyspieszyła kroku, ale nie biegła, bo przecież mogłoby się torzucać w oczy. Nagle poczuła, że w kogoś uderzyła.

–Uważaj jak chodzisz, dziewczyno– starszy mężczyzna popatrzył na nią ze złością.

–Przepraszam, nie chciałam.

–A tak w ogóle,to gdzie się spieszysz, co? – pytaniezadane mimochodemzabrzmiało podejrzliwie. Iza nerwowo przełknęła ślinę. Prawie się udało, a teraz wszystko się wyda, jeśli czegośnaszybko nie wymyśli.

–Mama kazała mi pójść na bazar po warzywa a ja najpierw poszłam po kolczyki, minęłojuż sporo czasui mam już wracać, a całkiem zapomniałam, że mam zrobić zakupy. Spieszę się, bo zaraz mama będzie się martwić, że nie wracam – wyrzuciłaz siebie jednym tchem.Z oczu mężczyzny znikło rozdrażnienie. Wyglądałna przekonanego, gdyż tylkouśmiechnąłsię łagodnie.

–Idź już więc, tylko następnym razem uważaj, jak biegniesz – ominął ją i po chwili pochłonięty przez tłum, zniknął.

,,Kurde, prawie się wydało. Trzeba spadać, bo inaczej sama się wydam w ręceglin, jak tak dalej pójdzie’’. Gdy już zamierzała zrobić krok, zauważyła, że coś leży u jej stóp. Schyliła się, by to podnieść.Był to piękny skórzany portfel z wyszytą na nim srebrnymi nićmi czterolistną koniczynką. Jego wypchane brzegi świadczyły o bogatej zawartości.

Rozglądnęła się, czy nie ma właściciela,apo upewnieniu się, że nikt na nią nie patrzy,schowała go z resztąswoich łupów dokieszeni spodni i ruszyła ku wyjściu.,,Im szybciej, tym lepiej’’–zasada numer dwa już tkwiła wgłowie. Po paru minutach doszła do miejsca, gdzie poprzednio się zatrzymała. ,,Nie, tutaj jest strasznie na widoku, muszę iść gdzieś, gdzie nie będzie tyluludzi i będę miała względny spokój’’.

Ominęła więc chodniki podążyła w kierunku peryferyjnych okolic miasta, do pobliskiego lasku. Tam skryta za drzewami,usiadłszyna ławce wydobyła swoje skarby, które zabrała ze sobą. Najbardziejjednakteraz interesował ją portfel, który znalazła.

Iza wyrzuciła całą zawartość kieszeni na kolana i wzięła skórzany bank do ręki. Otworzyła go i tak jaksiędomyślała,zza foliowej kieszonki spoglądał w jej kierunku facet, którego stuknęła na bazarze.,,Dziwne, że ktoś trzyma własną fotografię w portfelu”– mruknęła. Ale zdziwienieminęło, gdy zdała sobie sprawę, że to zdjęcie paszportowe. Było ich tam kilka, widocznie mężczyzna odebrał je dopiero z zakładu fotograficznego.Tuż za nimi znajdował się dowód osobisty. Przez maleńką chwilę Iza poczuła pewne wyrzuty sumienia, względem tego, że zamierzała przywłaszczyć sobie zawartość portfela, znając adres właściciela.Wobec tego, żeby je zagłuszyć, starała się nie zwracać większej uwagi na dane mężczyzny.Przyszło jej to bez większego trudu. Schowaładokumenty ifotografie do kieszeni i zajrzała tam, gdzie najbardziej pragnęła, a mianowicie do przegródki z forsą. Po chwili oniemiała patrzyła na spory plik banknotów dwustuzłotowych, który trzymała w drżącej ręce. ,,O mój Boże, tego może być koło dziesięciu tysięcy. Okurde, i co ja mam z tym teraz zrobić?’’ – myślała w panice, oszołomiona ogromem szczęścia. Nigdy, ale to nigdy nie widziałatak dużej sumy pieniędzy. W najśmielszych marzeniach nie oczekiwała, że jeszcze kiedyś będzie miała taką dużą kwotędo wydania. Postanowiła dla pewności przeliczyć jeszcze raz zawartość portfela. Robiła to po kilka razy, bysię upewnić, czy kwota dziesięciutysięcy jest prawdziwa. Okazało się, że tak, w stu procentach to, co widziała,miałoodzwierciedlenie w rzeczywistości.

,,Muszęsię porządnie zastanowić, co z tym zrobić. Podzielić się z innymi? Nie. Lepiej wykorzystam je dla siebie’’ –rozgorączkowana myślała,co dalej. Nie zauważała już błyskotek, walających się po ławce, na której siedziała.Straciły nagle swój blask. Byłynieważne, niepotrzebne. Nastał dla niej złoty okres dziejów. Mogła zrobić z zawartością portfela, co tylko chciała. Była teraz paniąwłasnego losu.

Włożyła pieniądze z powrotem na miejsce, zamknęła pulares i szybkim ruchem zmiotła na trawę pozostałości swojego ostatniego czynu z bazaru. Wstała, rozglądnęła się wokół, czy jest bezpieczna, poczymjuż spokojnieruszyła przed siebie.

Rozdział drugi

Marcin

Wyszedł z domu szybkim krokiem, nie zważając na przekleństwa rzucane przez podążającego za nim mężczyznę. Chciał stąd uciec, byleby tylko nie słyszeć więcej nieustannych wyzwisk.

–Wrócisz tu jeszcze gówniarzu, zobaczysz. Nie będziesz poniżał ojca. Taki chłystek i nieudacznik życiowy jak ty, nie jest moim synem. Ta szmata, co cię urodziła była taka sama. Głupia baba.

Chwiejący się lekko człowiek,wypowiadającyte poniżające słowa, usiłujący wdrapać się z powrotem na schody, z których przed chwilą ledwo zszedł, był jego ojcem. Zawsze robił z siebie pośmiewisko, odkąd pamiętał. Nigdyjeszcze nie zachował siętak, jakprzystało na faceta, który niejako powinien się nim zająć. W chwili, gdy wypowiadał słowa o matce, chłopak nie wytrzymał nerwowo.

–Zamknij sięw końcu, nie mam ochoty cię słuchać. Oby ci kiedyśmowęodjęłoza te chamstwa, którewygadujesz. I nie drzyj się, bo i tak już samym wyglądem robisz z siebie pośmiewisko przed sąsiadami.Nie musisz tego jeszcze bardziej zaznaczać. Marcin wiedział, że może pozwolić sobie na wiele, bo ojciec zazwyczaj dzień po libacji nic nie pamiętał. Było tak od niepamiętnych czasówi był tego świadomy, żenic się nie zmieni w tej sprawie, ani pojutrze, ani za tydzień, czy miesiąc. To powracało jak bumerang, ta nienawiść, która ogarniała go na widok tego człowieka.Trudno jest żyć i kochać, jak kochać i żyć się powinno–mawiał Stachura, jeden z jego ulubionych pisarzy. Nie potrafiłw takich sytuacjach, jak ta dzisiejsza,opanować swego gniewu. Często, gdy napotykał ojca leżącego i obrzyganego przed sklepemmonopolowym, miałwielkąochotę zgnieść jego głowę butem. Leżał tam taki bezbronny, mamroczący jakieś przekleństwa pod nosem i usiłujący powstaćz tego bagna, w którym tkwił. Marcin zastanawiał się skąd u niego ta żądza mordu. Nie wiedział, ale czasem usiłował analizować swojeuczucia względem tego, co się działo. Odczuwałcoś na kształt pogardy, obrzydzenia, tajonej złości, gniewu, nienawiści, zawodu, ajednocześnie pojawiało się też coś ze współczucia dla zszarganego człowieczeństwa, oraz iskra miłości.Był to przecież ojciec.Jednak pragnienie mordu, bicia leżącego, kopania, uderzenia w twarz dominowały w takich sytuacjach. Trwało to zwykle tylko jedno mgnienie oka,jednak z jakichś nieznanych powodówsiępojawiało.

Później zazwyczajzabierał pijanego do nieprzytomności ojcadodomu, opiekując się nim, aż wytrzeźwieje. Dzisiaj zdarzyła się sporadycznie występująca sytuacja, gdy stary wypił niewiele i był wściekły, bo we flaszce wódki widać było dno, a pieniądze z gminy jużdawno się skończyły. Chciał więc, żeby syn mu coś skombinował, a gdy ten odmówił, posypały się wulgaryzmy. Marcinodwrócił się od obrazu, który towarzyszył mu od wczesnego dzieciństwa, to znaczy od widoku jego dawcy genetycznego, stojącego z przyklejoną do ust butelką. Kiedyś jeździli razem na Ukrainę i tym, co udało im się przywieźć, handlowali. Teraz ojcu nic się już nie chciało robić, odkąd syn dorósł do takiego wieku, że mógł pracować. Spijał ostatnie krople, przecież nic nie mogło się zmarnować. Chłopak uśmiechnął się przez łzy, które zaczęły mu napływać do oczu. Było to coś na wzórironicznego grymasu.,,Spieprzył całe nasze życie, moje, matki i innych. Potrafi tylko chlać tę wódę, o tak o niąto potrafi się zatroszczyć”– poczuł jak do ust docierają coraz gęściejsze potoki słonych kropel, a jego ciało ogarnia nienawiść i niemoc. Nie mógł nic z tym zrobić. To wszystko było zbyt przytłaczające.

Począł biec coraz szybciej, pod wiatr, za swoimi plecami pozostawiającprzeklinającego mężczyznę i cały świat, tymczasowo nie chciał mieć z nim nic do czynienia. Już dawno planował opuścić to miejsce, ale z poczucia obowiązku tego nie zrobił. Marcin miał starszą siostrę, Martę, która uciekła z domu mając lat 17, apo roku włóczenia się po Polscewróciła, bo spodziewała się dziecka. Zmusiła sprawcę ciąży, by się z nią ożeniłi dostali od spółdzielni przydział mieszkaniowy. Wszystko potoczyło się bardzo szybko.Po pewnym czasie urodziło im się kolejne niemowlę, a niestety pieniędzy nie przybywało. Było coraz gorzej, chociaż siostra nie chciała się do tego przyznać.Ale on wiedział. Domyślał się, że szwagier zaczął pić i co gorszewpadał w ten nałóg tak jak dziadek Rózi i Weroniki. Nie musieli nic mówić, on i tak z licznych kłótni, które nieraz dobiegały z ich mieszkania, dopowiedział sobie resztę historiii niestety nie przypominało to żadnej z baśniTysiąca i jednej nocy. To, co działo się za drzwiami domu siostry znałod samych dzieci, które były już w takim wieku, że nie dane im było uniknąć konfliktu obojga rodziców.

Wniosek był taki, że jego siostra powielała ,,tradycję”wyniesioną z domu rodzinnego. Trudno było w takiej sytuacji zaprzeczyć twierdzeniom psychologów, które gdzieś usłyszał w telewizji, iż ,,patologia rodzi patologię”. Często zastanawiał się, w jaki sposób można wybrnąć z tego zaklętego kręgu: rodzisz się w takiej rodzinie wyklętej przez społeczeństwo, masz swoje dzieci i robisz to, co przyrzekłeś sobie, że nie będziesz, tworzy siękolejne patologiczne pokoleniei kolejne, aż być może znajdzie się ktoś kiedyś, kto to przerwie. Ale jak długo można żyć z tą myślą, że ktoś, kiedyś, gdzieś. To nie do wytrzymaniai nie do przetrzymania.

Czasem, by zapanować nad cisnącymi się uczuciami, napływającymi niewiadomo skąd,Marcinszedł do zaimprowizowanejprzez niego siłowni na tyłach bloku, w starym pomieszczeniu garażowym, by się wyładować. Lubił to, dawało mupoczucie zapomnienia, oddalał się wtedy myślami od teraźniejszości i ćwiczył, ćwiczył, aż siły nie pozwalały mu na więcej. Pot lałsię po jego ciele strumieniamii wtedy właśnie czuł, że dał z siebie wszystko. Miał nad tym kontrolę. Na pomysł utworzenia własnej siłowni wpadł po kolejnej kłótni z ojcem, pogadał z kolegamii tak to, co kto miał zanosił w miejsce docelowe. Sztangi zrobione były z prętów i cegłówek posklejanych taśmami izolacyjnymi, worek treningowy z jakiegoś płótna, napchanego woreczkami z piaskiem. Reszta zależała od poszczególnych inwencji twórczych. Chodził tamtakczęsto, jak tylko mógł. Polubił swoją siłę, wyćwiczoną rzeźbę, to dawało mu poczucie władzy nad słabszymi. Często też nosił obcisłe podkoszulki, w celu uwypuklenia umięśnionej klatki piersiowej. W szkole i na dzielnicy wszyscy bali mu się postawić, wiedzielibowiem, że w chwili furii jest gotów uderzyć każdego, kto mu się nawinie pod rękę. Nie chciał tegoale te ataki zdarzały mu się coraz częściej, nie wiedziałjak sobie z tym radzić. Zdrugiej strony podobało mu się to, że w jakiś sposób ludzie go szanują, boją się go, i chcą z niego brać wzór. To było właśnie w tym wszystkim fascynujące, a zarazemprzerażające. Dobrze wiedział, że taka postawa doprowadzi go wcześniej, czy później do takiego życia jakie prowadzi ojciec.

Po paru minutachMarcindotarł do siłowni, miał szczęście, bo nikogo nie było. Znalazł klucz w skrytce i otworzył drzwi. Postanowił poćwiczyć na sztangach. W miarę jak wyciskał z siebie pot, gniew na ojca gdzieś się ulatniał. Lubił patrzeć na swe muskuły, gdy napinały się pod wpływem ciężaru, który usiłowały podnieść. Przypomniał sobie, jak kiedyśkoledzy próbowali namówić go do piciabiałka, dostarczanego im przez zaprzyjaźnionego rzeźnika. W zwykłym zastosowaniu przyspieszało rozwój mięśni u świń, dzięki czemu w sklepach mięsnych można było natknąć się naniespotykanej piękności szynki wieprzowe. Koledzy twierdzili, że u ludzi będzie działać podobnie. Proszek o barwie piasku rozpuszczało się w wodzie i wypijało codziennie jak koktajl. Spróbował tylko raz, ale nie przypadło mu ono do gustu. Nie miał pojęcia, co inni w tym widzą. Nie dość, że w smaku przypominało zwykłe trociny, to dawało minimalne efekty, a poza tym na pewno jakoś odbijałosię nazdrowiu. Wolał nie ryzykować.

Po przeczytaniu artykułu w jakiejś gazecie o Pudzianie postanowił w sposób naturalny zadbać o swoją sylwetkę. To znaczy zabrał się za ostre ćwiczenia w siłowni, a sytuacja w domu sarkastycznie temu sprzyjała. ,,Chociaż to jedno będę mógł zawdzięczać ojcu”– pomyślał ironicznie. Gdy już poczuł, że jest na wyczerpaniu, odłożył ciężarki. Zrobił jeszcze parędziesiąt pompek, napił się wody i doszedł do wniosku, że zaczeka na któregokolwiek z chłopaków. Po godzinie miał nikłą nadzieję, że się zjawią, więc postanowił powłóczyć sięjeszcze trochę po ulicach. Wdomu nikt na niego nie czekał,nie miałpo co tak wcześnie wracać. Ojciec pewnie jeszcze nie wytrzeźwiał.

Marcinprzypomniał sobie o spotkaniu z Radkiem i resztą paczki,więc postanowił udać się na ustalone miejsce.Przynajmniej na parę chwilmiał tak zajęty czas, że nie musiał rozmyślać.Spotkanie przebiegło mu zaskakująco szybko, gdyż nie było na nim Izy, więc chcąc, nie chcąc powrócił do własnych rozważań nadżyciem, jeśli nie można było tego nazwać wegetacją. Marne wegetowanie z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc. Jakie były jego przyszłe dni?Kto to mógł wiedzieć? Nawet on sam nie był kowalem swego losu i zapewne dzieci Marty też nie będą. Myśląc o starszej siostrze, skręciłintuicyjniew kierunku jej blokowiska.Nie było trudno tam trafić, gdyż osiedle to, tak samo zresztą jak i jego, było odseparowane odreszty ,,normalnych”. Wszędzie na każdej ścianie istniało coś w rodzaju grzyba, nie licząc też bazgrołów graffiti, które wykonał nieumiejętny malarz. To tu, to tam można było przeczytać napisy głoszące bunt, wolność, w zależności jak zostały one odebrane przez mieszkańców tego skrawka miasta. Bloksiostry znajdował się w niewielkim oddaleniu, tuż za bramą lokalnego sklepiku spożywczego.

Kiedywchodził na klatkę, usłyszał różnorakie odgłosy, zmieszane ze sobą, od kłótni począwszy, a skończywszy na śmiechu, świadczącym o dobrej zabawie. Wszędzie walały się śmieci, a wśród nich dominowały plastikowe butelki po najniższej jakości winie, jednorazowe kubki, paczki po papierosach, pety. Czegokolwiek się zapragnęło było w zasięgu wzroku. Brakowało jedynie żelastwa, bo jak wiadomo,w tej okolicy większość mieszkańców była z zawodu złomiarzami, rodem zEdiego. W każdy ranek widać byłoczłowieka z wózkiem na dwóch kółkach, lubz taczkami, z załadunkiem w postaci pręta, czy nawet przykrywą od dziury kanalizacyjnej. W skupie chętnie przyjmowali każdą rzecz. On też kiedyś tegopróbował, bo musiał jakoś zarobić na życie, alemu się nie udało, bowiem wszystkie skrawkiziemi, od początku do końca miasta byłyzajęteprzez perfekcjonistów. Każdy miał swój rewir i nie można było złamać niepisanej umowy.

Już z najniższychpartiischodów zauważył, że na pierwszym piętrze siedzi para dzieci, odzianych w kurtki.

–Rózia, Wiki? Co się stało? Gdzie jest mama? – zapytał siostrzenice,wyglądające na przestraszone. Dziewczynki na widok wujka uśmiechnęły się radośnie i zerwały na równe nogi.

–Wujek!!

Ich radośćbyła ogromna, od razu rzuciły mu się na szyję i nie chciały puścić. W końcu udałomu się jakimś cudemwyswobodzić z ich uścisków ije uspokoić.

–Powiedzcie mi lepiej,czemu siedzicie tu same,co? – pogłaskał jedelikatnie po głowach.– Co się stałoi gdzie jest mama?

Rózia, starsza z rodzeństwa,spojrzała na swą młodszą siostrzyczkę porozumiewawczo.

–Mama kazała nam wyjść, dała nam kurtki i buty i kazała poczekać na schodach. Ale zakazała nam cokolwiek komuś mówić. Więc wujek, nie wydasz nas, że ci to powiedziałam? – popatrzyła na niegoniespokojnym wzrokiem.– Mama nas wtedy na pewno ukarze. Prosiła, byśmy były grzeczne i czekały tu na tatusia.

Marcin zastanawiał się, kiedy one przestaną swego ojca nazywać tatuś. Czekał tylko na tą chwilę, która była nieunikniona. To śmieszne, ale on sam wiele razy głowił się nad tym, co go motywuje, by nazywać dziadka dziewczynek podobnym zwrotem. Raz, gdy jeszcze chodził do spowiedzii przede wszystkim, kiedy był dużomłodszy, w konfesjonale powiedział spowiednikowi jako grzech to, że wulgarnie przezywał tatusia. Nie spodziewał się takiego wyrazu twarzy u księdza.Ten uśmiechnął się i odrzekł, że skoro mówi o własnym ojcu tak pieszczotliwie, to jest jeszcze jakaś nadzieja na polepszeniestosunków między nimi. Po tym zdarzeniu zastanawiał się skąd u niego wzięło się takie zdrobnienie. Odkrył, że tkwiło w nim podświadomie, nie skrywając w głębi jakiejś dwuznacznej uczuciowości. To był po prostu nawykwyniesiony z dzieciństwa. Tak kazano mu się zwracać do ojcai tak tego przestrzegał, iżnie zauważył, że zaczęło mu to towarzyszyć w drodze życia. Od tej pory, gdy rozwiązałtajemnicęswej w słowach nakazanej miłości do rodzica, postanowił to zmienić i zaczął mówić zamiast sielankowe ,,tatuś”–ojciec. Miał nadzieję, że Róża i Wiktoria zdadzą sobie sprawęz tego, co dziejesię w ich domuz opóźnieniem. Oby nigdy. Oby żyły jak najdłużej w infantylnej nieświadomości.

Postanowił sam sprawdzić, dlaczego dziewczynki tkwią na klatce.

–Poczekajcie tutaj chwilę na mnie. Wujek porozmawia z waszą mamą, dobrze?

Obieochoczo skinęły głowamina znak zgody. Nie pukając, otworzył drzwi mieszkania i wszedł do środka. Mieszkanie Marty było małe, takie na szybko udało się znaleźć gminie. Wcześniej chyba służyło jako lokal zastępczy. Składało się z niewielkiego korytarzyka, małej łazienki, która niejednokrotnie kojarzyła mu się z celąwięzienną,oraz małego pokoiku dla dziecii trochę większego, podzielonego na sypialnie i kuchnię. Potknął sięo butelkę po wódce z nalepką ukraińską. Z pokoju dzieci dochodził dźwiękwłączonego bardzo głośno telewizora. Podszedł i wyłączył go. Dopiero teraz usłyszał jakieś niewyraźne głosy, pochodzące z kuchni.

–Nie Irek, zostaw na dziś już koniec. Ach… tu nie wygodnie. Dzieci mogą przyjść w każdej chwili.

–Daj spokój, już kończę, jeszcze chwilę. A nie jest ci przyjemnie?

W odpowiedzi dał się słyszeć cichy pomruk przyzwolenia.

Marcin otworzył drzwi kuchni i stanął zszokowany. Jego własna siostra opierała się o stół, a za nią znajdował sięjakiś nieznajomy facet.Marta zauważywszy brata, stojącego w progu pomieszczenia, oblała się rumieńcem i bardzo szybkouwolniła się z uścisku, nie zważając na dalsze awanse ponownego zbliżenia jej partnera.

–O, a ty co tu robisz? – mówiła z lekkim zażenowaniem, a język wyraźnie jej się plątał.– Nie powinieneś być przypadkiem w szkole, czy w domu, co?

Stojący zanią mężczyzna w końcu go zauważył.

–A co ten szczeniak tu robi, do diaska? – zwrócił się do dziewczyny.–Miałem mieć dla siebie dwie godziny. Płacę, to i wymagam, nie?

–Spokojnie Irek, to mój brat. Poczekaj tu chwilę na mnie, dobrze? Zaraz wrócę– chłopak dosłyszałjeszcze jej szept, skierowany do faceta – A jak wrócę, to się z całą pewnością odwdzięczę, mhmm?

Mężczyznę to widocznie przekonało, bo na jego twarzy pojawił się lubieżny uśmiech.

–Tylko nie daj mi na siebie długo czekać –klepnął dziewczynęw tyłek,zaznaczającswoją własność.

Siostra ujęłabrata pod rękę, zamknęła drzwi i zaprowadziła do przedpokoju.

–Jezu, Marta, co ty wyprawiasz? Dzieci na klatce, myślałem, żecicośAdam zrobił, wchodzę, a tu… No właśnie, co ja u licha zastałem? Co to było?

Martawyraźnie unikała jego wzroku. Z pewnym zażenowaniem w końcu popatrzyła w oczy brata.

–Tobie łatwo mówić, ty nie masz dwójki gęb do wyżywieniai męża pijakana karku. Pieniądze z nieba się nie biorą, to tylko w biblii leciała manna z nieba dla potrzebujących. Zdajesz sobie sprawę jak wygląda każdorazowa wizyta w gminie o przyznanie jakiejkolwiek zapomogi? Nie dociera do nich, że żyjemy w nędzy, gówno ich to obchodzi, a ja mam dosyć żebrania. Wychodząc stamtąd czuję się jak szmata, więc jaka to różnica,i tu i tam czuję się jak śmieć – nie dawała mu dojść do głosu.– A co to było, jak myślisz? Próbuję zarobić na chleb.

–W taki sposób?– chłopakw końcu krzyknął.

– Czy tobie już całkiem odbiło?

Marta ostrzegawczo syknęła:

–Ciszej, do cholery, dziewczynki są za drzwiami.

– No właśnie, a byłem przekonany, że już o nich całkiem zapomniałaś! Co ty robisz? Myślałem, że jesteś trochę mądrzejsza. A tu co widzę?Idealne odbicie sytuacji z domu – chwycił ja zaramiona i potrząsnął– Opamiętaj siędla swojego dobra.

Odepchnęła go z całej siły. A w jej oczach pojawiły się niepokojące błyski.

–Wynoś się, to nie twój dom, ale mój! Rozumiesz, mój! I mogę tutaj robić, co mi się żywnie podoba. A takiego dupka, jak ty nie powinno to obchodzić.

Z kuchni dobiegło wołanie:

–Marta, ile będę czekał.

–Już idę, jeszcze chwilkę– odkrzyknęła,a zwracając się do brata, powiedziała już trochę spokojniej:

–Jeśli chcesz się zabawić w dobrego samarytanina, to zabierz dziewczynki na długi spacer, a później je tu przyprowadź. Jakskończę, zrobię im kolację.

Chłopak już miał wychodzić, gdy coś mu się przypomniało:

–A Adam to gdzie jest?

– Skąd mam niby wiedzieć?Pewnie włóczy się z resztą osiedlowych lumpów. Gówno mnie to obchodzi. Idź już i pamiętaj nie wracaćzbyt wcześnie. Posłała przez drzwi uśmiech dziewczynkomi już jej nie było. Chłopak został sam ze swymi siostrzenicami na klatce schodowej. Postanowiłrobić dobrą minę do złej gry, jak gdybynic się nie stało.

Przykucnął na swych długich nogach, by zrównać się z siedzącymi na schodach Różą i Wiki.

–Wiecie co, mama zgodziła się, żebym was zabrał na krótki spacer. Kto ma ochotę na niezwykłą wyprawę po mieście?

Dziewczynki milczały, nie wykazując oczekiwanego entuzjazmu.

–No, małe,nosy do góry. Mam rozumieć, że żadna z was nie lubi wujka? O, brzdące, nieładnie.A wujek tak długo prosił mamę o ten spacer z wami. No to będę musiał chyba pójść sam.

Udał, że jest tym bardzo zasmucony. Kątem oka zobaczył, że Róża wyciągnęła rękę, by poklepać go pocieszająco po dłoni.

–Nie martw się wujek, pójdziemy z tobą, tylko…

–Co, tylko?

–No wiesz, wolałybyśmy zostać w domu, w swoim pokoju – usta Wiktorii na te słowa wykrzywiły się w płaczliwym grymasie.

–Pójdziemy tylko na krótki spacer, co? Później truchcikiem odprowadzę was do mamy. A wiecie, że na stawie wparku znów pojawiły się kaczki?No ale jak nie chcecie ich zobaczyć, to trudnopójdęsam.

Marcin wiedział doskonale w jaki sposób je zachęcić. Odkąd dziewczynki dostały od babci ze strony ojca atlas ornitologiczny,odtądnie potrafiły nic innego robić, tylko siedzieć na parapecie okna,wyrażając głośno swój zachwyt dla ptaków. Bawiły się sprawdzając, czy dany okaz znajduje się w ich książce.A że miały dużo wolnego czasu, poświęcały temu niemal cały dzień. Zachęcone przez argumenty wujkazbiegły ze schodów na dół, zapominając o wcześniejszych przykrościach.On też kiedyś był pełen takiego optymizmu do życiaale z wiekiem, im bardziej wkraczał w ,,wiek męski, wiek klęski”( jakgdzieś przeczytał w wierszu)nie potrafił już tak łatwo zapominać. Przeszłość ciągnęła się za nim, przybierając postać nieodstępującego go ojca.

Tokjegomyśli przerwały głosy, dobiegające ze schodów wejściowych.

–Pani, to mówię ci, co ona wyrabia całymi dniami. Na bezrobociu siedzi, z gminy jej dają, a ona jeszcze przyprowadza do domu jakichś gachów. Ja mieszkam obok, to wiele widzę. Tam co godzina jakiś innyzachodzi, noto na co innego by tak chodzili?

–Tak, pani Smolarska, a wie pani, co ja na topani powiem? Ano czego od niej oczekiwać, jak ona z rodziny niechlujów, nierobów i darmozjadów pochodzi. To przecież gdzie indziej nie skończy, jak na ulicy. Tylko patrzeć, a dzieci zabiorą do domu dziecka, a sama zdechnie gdzie na rogu.

Starsza kobieta, do której skierowane były te słowa, głośno westchnęła:

–Tak, tak, to święta prawda. Dobrze pani mówi.

Chłopak wyminął ich bez słowaale korciło go, by zrobić coś nieodpowiedniego i dać im kolejną sensację do opowiadania. Miał powyżej uszu tego rodzajuludzi. Nie znosił obłudy małych miasteczek. Tu wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich. Tutajznamię patologii towarzyszyło mu na każdym kroku. I jak było słychać przed chwilą,nie tylko jemu. Domyślał się, że chodziło o jego siostrę, a rozmowę zapewne sprowokowały wybiegające z bloku dziewczynki bez, jak im się zapewne wydawało, jakiejkolwiek opieki. Jego przejście obok dwóch kobietspowodowało, że zamilkły na jakiś czas. Ale, gdy tylko trochę się oddalił, posłyszał ich szepty za plecami, zapewne dotyczące jegoosoby. Marcin miał tego serdecznie dosyć. Pokonał resztę schodów w szybkim tempie i głośno trzasnął drzwiami. ,,Niech mają dodatkowy temat do plotek”– pomyślał sarkastycznie.

Dziewczynki już na niego czekały.

– Co tak długo, wujku?Chodźmy, bo kaczki nam uciekną– chwyciły go z dwóch stron za ręce i w takim idyllicznym nastroju ruszyli w kierunku parku.

Lubił towarzystwo dzieci, zresztą tak naprawdę to przecież sam nim jeszcze był. Z infantylności się nie wyrasta, dopóki się nie zazna rodzicielskiej miłości. Jemu tego zabrakło. Chociaż, gdyby się tak dobrze zastanowił, to być może jakaś namiastka tego uczucia spłynęła na niego ze strony matki. Na jej wspomnienie poczuł lekkie ukłucie w sercu. Opuściła ich, gdy Marta miała 12 lat, a on8.Niewiele z tego wówczas rozumiał jednakwiedział, że zostawiła ich z ojcem pijakiem. Nie potępiał